Spotkajmy się o północy - Rochowiak Aleksandra - ebook + audiobook + książka

Spotkajmy się o północy ebook i audiobook

Rochowiak Aleksandra

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy można wpaść z deszczu prosto pod... parasol? W dodatku taki, którego właścicielem jest przystojny blondyn o wielkim sercu? Gloria wraz z młodszą siostrą wynajmuje mieszkanie w północnej części Wrocławia i od trzech lat pracuje w ekskluzywnym butiku swojego partnera, który posiada według niej tylko jedną wadę – żonę. Zakochana dziewczyna skrywa przed światem wstydliwy sekret dotyczący ich związku, mogąc jedynie liczyć na wsparcie najlepszej przyjaciółki. Wszystko zmienia jeden wieczór, a właściwie dwa wyjątkowo mroźne, deszczowe popołudnia, kiedy to do przemoczonej kobiety pomocną dłoń wyciąga atrakcyjny nieznajomy. Tylko czy aby na pewno nigdy wcześniej się nie spotkali? Po tym, jak Bartosz udowodnił Glorii, że zawsze może na niego liczyć, ich relacja nabiera rumieńców. W ciągu zaledwie kilku tygodni bardzo się do siebie zbliżają, a dziewczyna ku swojemu zaskoczeniu zaczyna poddawać się tajemniczej sile, która coraz intensywniej popycha ją w jego ramiona.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 302

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 11 min

Lektor: Aleksandra Rochowiak
Oceny
4,4 (114 oceny)
64
33
12
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
WeronikaTrz

Dobrze spędzony czas

Czasami tkwimy w związku, który nie ma szans na przetrwanie. Otumanieni uczuciami brniemy w relację, złudnie wierząc w to, że jednak wszystko jakoś się ułoży. A szczęście czasem skrywa się... tuż pod granatowym parasolem. Szarzejące niebo i przybierające ciepłą barwę liście zwiastują nadchodzącą jesień. I chociaż na co dzień raczej nie sięgam po powieści obyczajowe, tak w tym okresie coś mnie do nich ciągnie. "Spotkajmy się o północy" zaczyna się właśnie w momencie, gdy lato chyli się ku końcowi, z nieba leje ulewny deszcz, a w życiu głównej bohaterki rozpętuje się emocjonalna burza. Aleksandrze Rochowiak udało się stworzyć postaci z krwi i kości. Bohaterowie przez nią wykreowani bywali egoistyczni, porywczy, chwilami błądzili, popełniali błędy. I byli najzwyczajniej ludzcy w swoich wadach, a to niezmiennie sobie cenię. Sam wątek romantyczny stanowi raczej tło tej ukazującej skomplikowane międzyludzkie relacje historii, okraszonej odpowiednią dawką humoru (Monika, przyjaciółka główne...
41
Mogurkis48

Dobrze spędzony czas

ksiazka6 ciekawa, ale urywa się w trakcie 19 rozdziału
10
gizoltg

Nie oderwiesz się od lektury

swietna
10
Annaza

Nie oderwiesz się od lektury

warto przeczytać inna niż wszystkie
10
malgorzatapakos_212

Nie oderwiesz się od lektury

warto przeczytać, inna niż wszystkie
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu mężowi,

który okazał się moim szczęśliwym zakończeniem

 

 

 

 

 

 

1.

 

 

 

Otulona ciszą, z nutą ekscytacji gdzieś głęboko pod skórą czułam, że tej jesieni nastąpi olbrzymi przełom w moim życiu. Skąd to przeczucie? Nie miałam pojęcia, jednak od jakiegoś czasu ta myśl nie dawała mi spokoju. Będzie inaczej – te słowa wciąż kołatały się w mojej głowie, a ja ochoczo się w nie wsłuchiwałam, bo marzyłam, by w końcu spotkało mnie coś wyjątkowego. Na zewnątrz zerwał się porywisty wiatr. Gałęzie drzew zakołysały się złowieszczo, a pojedyncze zżółknięte liście opadały miękko na wilgotne ulice. Podeszłam do okna z kubkiem parującej herbaty i spojrzałam na rozległy, obsadzony idealnie przystrzyżonymi krzewami ogród.

Słońce mozolnie chowało się za pokrytym blachą dachem sąsiadów, przybierając pomarańczową barwę. W powietrzu wyraźnie wyczuwałam jesień, ale nie tę złotą, zapierającą dech w piersiach, a mokrą, przytłaczającą i mroźną. Cieszyłam się, że nie muszę nigdzie wychodzić. Znów zbierało się na deszcz, a ja jak zwykle nie miałam przy sobie parasola. Przeszył mnie dreszcz na myśl o ciężkich zimnych kroplach, które spływałyby mi po karku i znikały pod cienkim kaszmirowym sweterkiem. O nie, nie opuszczę tych ciepłych, przytulnych czterech ścian, choćby mieli mnie wyciągać stąd końmi.

Gdy tak wpatrywałam się w coraz ciemniejsze niebo, usłyszałam zbliżające się kroki. Mimo grubego miękkiego dywanu byłam w stanie wychwycić ledwie słyszalne skrzypnięcia drewnianego parkietu. Nim zdążyłam się obrócić, silne męskie ramiona objęły mnie władczo w pasie, a do moich nozdrzy dotarł przyjemny i obezwładniający zapach perfum. Jego perfum. Uśmiechnęłam się pod nosem, odstawiłam na marmurowy parapet opróżnione do połowy naczynie i odwróciłam się, by stanąć z nim twarzą w twarz.

Właśnie wyszedł spod prysznica. Wilgotne, czarne niczym heban loki zaczesał jak zwykle do tyłu, uwydatniając w ten sposób i tak wyraźnie zaznaczoną, lekko wysuniętą do przodu szczękę, którą pokrywał starannie przystrzyżony, tygodniowy zarost. Jego ciemne oczy wydawały się jeszcze bardziej brązowe, a miękkie pełne usta ułożyły się w przepraszającym uśmiechu. Nim zdążyłam zapytać, czy wszystko w porządku, złożył pocałunek na moim zmarszczonym czole, a po chwili ukrył nos w zagłębieniu mojej szyi.

– To od czego zaczniemy? Najpierw obejrzymy jakiś dobry film czy może zamówimy kolację? – zapytałam, rozkoszując się jego dotykiem, a zarazem starając się odepchnąć od siebie niepokój, który pojawił się w chwili, gdy dostrzegłam wyraz twarzy ukochanego.

Wciąż wodził dłońmi po moim kręgosłupie, przyciskając mnie przy tym do swojego umięśnionego ciała. Miałam wrażenie, że pasowaliśmy do siebie idealnie, wręcz zostaliśmy stworzeni, by uzupełniać się w tak perfekcyjny sposób.

– Będziesz na mnie wściekła, Glorio – wyszeptał, wdychając zapach, który wydzielała moja skóra.

– Słucham? Co ty wygadujesz? – Zaśmiałam się i ujęłam jego twarz w dłonie.

Starałam się nie tracić pogody ducha, jednak ton jego głosu odrobinę mnie zmartwił. Nasze nosy dzieliły zaledwie milimetry, a mimo to Karol nie chciał spojrzeć mi prosto w oczy.

– Posłuchaj – powiedział i pociągnął mnie w kierunku skórzanej kanapy. – Wiem, że obiecałem ci wspólny weekend, ale nastąpiła mała zmiana planów. Dość niespodziewana zmiana planów.

– To znaczy? – dopytywałam. – Znowu musisz iść do pracy? Nie przejmuj się, zostanę w domu, przygotuję pyszną kolację. Może napijemy się tego wina, które przywiozłeś ostatnio z Toskanii?

– Nie, Glorio. Tu nie chodzi o pracę. Wiem, jak bardzo ci zależało, byśmy spędzili te dwa dni razem, ale muszę jechać na lotnisko. Kiedy wyszedłem z łazienki, dostałem telefon.

– Wciąż nie rozumiem.

Zdezorientowana pokręciłam głową. Karol spojrzał na zegarek i mlasnął z niezadowoleniem.

– Za piętnaście minut muszę wyjechać.

– Ale dlaczego? Czy coś się stało? Któryś z partnerów niespodziewanie składa ci wizytę?

Byłam coraz bardziej zniecierpliwiona i poirytowana. Czekałam na ten weekend od dwóch miesięcy. Marzyłam o tym, byśmy wreszcie spędzili kilka chwil, zapominając o bożym świecie. Obiecywał, że tym razem będzie cały mój. Tylko mój. Ostatnimi czasy widujemy się tylko w pracy, nie mamy nawet minuty dla siebie. Wiedział, jak bardzo pragnęłam tej chwili na osobności, mówił, że on też tego pragnie!

Karol potarł nerwowo opalony kark i westchnął głośno, po czym ujął w dłonie moje zaciśnięte pięści.

– Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale nie mam na nią żadnego wpływu. Nie sądziłem, że postanowi wrócić wcześniej, że zostawi interesy i zechce przylecieć tydzień przed planowanym terminem. Jest taka uparta.

Nagle moje ciało pokryła gęsia skórka, a serce podeszło do gardła. Poczułam, jak pod powiekami zaczynają zbierać się łzy. A więc to tak. Ponownie przegrałam. Po raz kolejny muszę pogodzić się z porażką i przełknąć ten cholernie bolesny policzek wymierzony przez los, robiąc wszystko, byle się tylko nie rozpłakać. Zrezygnowana przygryzłam wargę i bez słowa ruszyłam do wyjścia.

– Gloria, poczekaj. – Karol dopadł do mnie w przedpokoju i przycisnął do piersi. Był tak wysoki, że sięgałam mu zaledwie do ramienia.

– Nie ma o czym mówić, pojadę do siebie.

– Wiesz, że nie chciałem, żeby tak wyszło. – Pocałował mnie w czubek głowy, a ja poczułam się jak bezbronne dziec­ko zdane na jego łaskę. – Gdyby to ode mnie zależało, już nigdy nie wypuściłbym cię z objęć.

– Wiem – wyszeptałam łamiącym się głosem.

Ale akurat w tej chwili wcale nie byłam tego pewna.

– Nie chcę, żebyś była smutna. Słuchaj, mam pomysł. Co ty na to, bym zarezerwował dla nas stolik w restauracji na przyszłą sobotę? Może wtedy uda nam się spędzić razem więcej czasu?

Pokręciłam przecząco głową. Zdawałam sobie sprawę, że ze wszystkich sił stara mi się wynagrodzić ten zrujnowany weekend, ale nie byłam głupia. Za tydzień ponownie pokrzyżowałaby nam plany. W końcu nie pierwszy raz zdarza jej się to robić.

– Poczekajmy do jej kolejnego wyjazdu.

– Na pewno? Może ją uprzedzę i sam oznajmię, że wyjeżdżam w związku z planowaną nową kolekcją.

– Wtedy z pewnością zechce do ciebie dołączyć.

Pokiwał w zamyśleniu głową i przesunął dłońmi po moich spiętych plecach.

– Masz rację, nie kuśmy losu – przyznał i odsunął mnie od siebie na długość ramion. – Ale mam nadzieję, że między nami wszystko w porządku? Nie gniewasz się?

– Nie. – Tak. – Mną się nie przejmuj. Teraz najważniejsze, żebyś zdążył na lotnisko.

– Jesteś cudowna. – Pocałował mnie przelotnie w usta i pomógł włożyć płaszcz, gdy tylko znaleźliśmy się w przedpokoju. – Wynagrodzę ci to niedługo. Obiecuję.

Skinęłam lekko głową, owijając cienki szalik wokół szyi.

– Dam znać, jak dojadę do domu.

– Może zamówić ci taksówkę?

– Poradzę sobie, dziękuję – oświadczyłam nieco zirytowanym głosem, odwracając wzrok. Byłam tak rozżalona, że nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy.

– To co, widzimy się w poniedziałek?

– Widzimy się w poniedziałek – potwierdziłam sztywno i chwyciłam niewielką torbę podróżną, którą ze sobą przywiozłam.

Kiedy wychodziłam, jeszcze kilkukrotnie zapewnił mnie, że wszystko mi wynagrodzi, i złożył na moich ustach subtelny pocałunek, ale ja nie mogłam zdobyć się na to, by go odwzajemnić. Przyjęłam tę niechcianą pieszczotę z zaciśniętymi wargami i z wysoko podniesioną głową, chwiejąc się na niebotycznie wysokich szpilkach, które włożyłam specjalnie dla niego, ruszyłam w kierunku bramy wjazdowej. Jej mechanizm, uruchomiony wcześniej przez czujnik ruchu, odsuwał oba skrzydła, jakby mnie prosił o opuszczenie posesji.

Przełykałam gorzkie łzy, nie oglądając się za siebie. Czułam palące spojrzenie Karola na plecach, jednak nie chciałam już na niego patrzeć. Znowu to zrobił. Znowu mnie zranił. Doskonale znałam swoje miejsce i wiedziałam, że nie mogę się na niego złościć, ale miałam wrażenie, że za każdym razem bolało mnie to coraz bardziej. Nie chciałam robić mu scen, obrażać się i domagać swoich praw, bo przecież ich nie miałam. Jeszcze nie. Marzyłam o dniu, w którym Karol w końcu uwolni się od tej kobiety i będzie mój. Jednak po tym, co ostatnio zaobserwowałam, uznałam, że muszę uzbroić się w jeszcze większy zapas cierpliwości.

Powoli zbliżałam się do przystanku autobusowego, a drobny deszczyk, który jeszcze chwilę temu ledwie czułam dzięki bujnym włosom, zmienił się w regularną ulewę. Ciężkie, mięsiste krople uderzały mnie raz za razem w głowę i spływały po i tak już wilgotnej twarzy. Było mi zimno, ale nie zwracałam na to uwagi. Może nawet się cieszyłam? Trudno odróżnić łzy od deszczu. Na przystanku oczywiście nie było wiaty, miałam jednak szczęście, bo mój autobus miał nadjechać lada chwila. Chociaż jeden pozytywny akcent tego dnia.

Wysiadłam z pustego pojazdu na obrzeżach Wrocławia. Przypomniałam sobie, jak jeszcze godzinę temu obiecywałam sobie, że nie wyściubię nosa z domu Karola aż do poniedziałku, i zaśmiałam się smutno. Jak to mówią? Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach. Wspięłam się po schodach do mieszkania, które wynajmowałam od trzech lat, walcząc z towarzyszącym mi uczuciem zażenowania. Powiedziałam siostrze, która mieszkała ze mną od tygodnia, że wyjeżdżam służbowo na weekend. Naturalnie nic nie wiedziała o Karolu i nie miałam pojęcia, jak jej wytłumaczyć mój nagły powrót z delegacji. Po przekroczeniu progu zastałam ją z laptopem w kuchni. Miała słuchawki na uszach i rozmawiała z kimś przez komunikator.

– Mówiłam ci, że zajęcia zaczynają się dopiero za tydzień! Przyjechałam wcześniej, żeby poznać miasto.

Jowita podniosła głowę znad ekranu w momencie, w którym odwieszałam przemoczony płaszcz na wieszak.

– Janek, muszę kończyć, pogadamy później.

Ach tak, z kim innym mogłaby rozmawiać? Janek to jej chłopak. Choć mieszkał w sąsiedniej wsi, poznali się ­dopiero w pierwszej klasie liceum i nie odstępowali się nawet na krok. Po tym, jak Jowita oznajmiła mu, że chce studiować we Wrocławiu, prawie się rozstali, ponieważ wcześniej oboje planowali rozpocząć studia w Warszawie. Na szczęście udało im się zażegnać kryzys i postanowili dać szansę związkowi na odległość.

– Gloria? Co tu robisz? Miałaś…

– Tak, wiem, miałam wyjechać.

– Coś się stało? – Jowita przyglądała mi się badawczo. Nie chcąc zostać zdemaskowana, praktycznie wbiegłam do naszej niewielkiej łazienki.

– Nie, nic z tych rzeczy – zaśmiałam się sztucznie. – Po twoim przyjeździe zupełnie straciłam rachubę czasu. Byłam pewna, że targi mamy zaplanowane na ten weekend, ale gdy dotarłam na dworzec, uświadomiłam sobie, że to dopiero za dwa tygodnie – zmyśliłam szybko mało wiarygodną bajeczkę i zaczęłam osuszać włosy ręcznikiem.

Na szczęście mojej siostrze takie wytłumaczenie wystarczyło. Poklepała mnie z troską po ramieniu i wróciła do kuchni.

– Zrobić ci herbaty? Musiałaś nieźle zmarznąć.

– Poproszę.

– A co z twoją parasolką?

– Zapomniałam zabrać. Poza tym nie zapowiadali dziś deszczu.

– Cała Gloria – powiedziała bardziej do siebie, wciskając mi do kubka sok z połówki cytryny. – Zobaczysz, że kiedyś głowy zapomnisz z domu.

– Już o to to ty się nie martw, młoda. – Wymierzyłam jej kuksańca w bok i objęłam ramieniem.

Jowita była ode mnie młodsza o pięć lat, ale mimo różnicy wieku czasem sprawiała wrażenie dużo dojrzalszej. Zawsze twardo stąpała po ziemi i potrafiła trzeźwo myśleć. Za to ja wiecznie bujałam w obłokach, byłam ufna i bardzo plastyczna, każdy mógł mnie przeciągnąć na swoją stronę. Jedynie nasz wygląd zdradzał, że jesteśmy spokrewnione. Te same grube, lekko falujące włosy w kolorze palonej kawy, zielone oczy i zadarte nosy. Jowi była kilka centymetrów wyższa i odrobinę postawniejsza ode mnie, za to ja, pomimo kościstej figury, mogłam się szczycić pełniejszym biustem, którego od zawsze mi zazdrościła. Cieszyłam się, że nie wróciłam do pustego mieszkania. Jowita była zawsze bardziej szalona i wygadana ode mnie, a spędzając z nią czas, nie musiałam myśleć o Karolu.

– Obejrzymy jakiś film? Janek mówił, że na Netfliksie pojawiło się kilka nowych komedii.

– Czemu nie? – odparłam, siorbiąc aromatyczny napar. – Zamówić pizzę?

– Pewnie! Ale ty płacisz.

 

Karol nie odzywał się przez cały weekend. Poza jednym SMS-em, którego wysłał do mnie, jak tylko wsiadłam do autobusu, milczał jak grób. Kto by pomyślał, że jest na tyle zajęty, by nie znaleźć chwili na wystukanie kilku słów na klawiaturze telefonu. W poniedziałek rano, nie chcąc wyglądać na naburmuszoną nastolatkę, wstąpiłam do kawiarni, by kupić nam po kubku gorącej kawy. Wiedziałam, że będzie chciał mnie ponownie przeprosić, ale postanowiłam zachowywać się jak dojrzała kobieta. W końcu dwadzieścia pięć lat na karku do czegoś zobowiązuje. Może nie czułabym się czasem w jego towarzystwie jak małolata, gdyby nie dzieląca nas dość istotna różnica wieku. Karol miał bowiem czterdzieści dwa lata, ale na moje oko – tylko na papierze. Każdy, kto go zna, twierdzi, że wygląda na co najmniej dekadę młodszego. Nie ma ani jednego siwego włosa, ani tym bardziej najmniejszej zmarszczki. Jest wysportowany, chodzi regularnie na siłownię i zdrowo się odżywia. Czasem odnoszę wrażenie, że jego wiek biologiczny jest niższy niż mój. Już podczas naszego pierwszego spotkania poddałam się jego urokowi i nie mogłam przestać o nim myśleć, mając przy tym nadzieję, że moja osoba też w jakimś stopniu go zainteresowała.

Jak zwykle punktualna, weszłam do sklepu, przywitałam się z Sylwią, która siedziała za ladą i liczyła sobotni utarg, po czym ruszyłam prosto na zaplecze. Ustawiłam dwa parujące kubki na parapecie, zdjęłam płaszcz i zabrałam się do pracy. Wyciągnęłam z szafy kilka wieszaków z koszulami, włączając wcześniej żelazko do kontaktu. Sztywny materiał pod wpływem ciepła wydzielał charakterystyczną woń rozgrzanych włókien i płynu do płukania. Koszula, którą prasowałam, była elegancka i droga, jak pozostałe modele sprzedawane w butiku Karola.

Osiem lat temu postawił wszystko na jedną kartę, otwierając sklep z drogimi i eleganckimi garniturami szytymi na miarę. Kiedy jego zyski wzrosły, zainwestował w sprowadzane z Włoch koszule oraz spinki do mankietów, wykonywane na specjalne zamówienie zamożnych klientów. Gdy trzy lata temu przyjmował mnie do swojej firmy, przenosił jej siedzibę z obrzeży do samego centrum Wrocławia, a czarno-biały szyld Pracowni Rzymowskich można było zauważyć praktycznie od razu po wejściu na wrocławski rynek.

Składałam akurat ostatnią koszulę, tak by granatowo­-szary mankiet mógł prezentować z należytą godnością jedną ze srebrnych spinek z logiem firmy mojego mężczyzny, kiedy drzwi od zaplecza zadrżały. Poczułam rozlewające się po całym ciele podniecenie i euforię. Zapewne Karol wydaje właśnie ostatnie dyspozycje Sylwii, by za chwilę wziąć mnie w ramiona i wynagrodzić pocałunkami nasz nieudany weekend. Podbiegłam do okna, zasłoniłam rolety i chwyciłam w dłonie kubki z kawą. Nie mogłam zapanować nad uśmiechem, który pojawił się na moich ustach, i przepełniona radością niecierpliwie przestępowałam z nogi na nogę.

W końcu, po nieznośnie długim czasie oczekiwania, mosiężna klamka opadła, a drzwi ustąpiły… Moje serce rwało się do Karola niczym stęskniony szczeniak do swojego pana i już miałam rzucić mu się na szyję, uważając przy tym, by go nie zalać kawą, gdy moim oczom ukazała się zimna i obojętna twarz przybysza. A właściwie przybyszki.

– Co tu tak ciemno? – warknęła i szybkim ruchem zapaliła światło w pomieszczeniu, z którego natychmiast uleciało całe powietrze. – Glorio, co ty wyprawiasz? Bawisz się w chowanego czy jak?

– Ja… – jąkałam się zbita z tropu. – Już miałam wychodzić na sklep. Niosłam kawę Sylwii i…

– Dobrze wiesz, że nie możecie spożywać napojów w głównej sali! Co byś zrobiła, gdybyś rozlała ten… tani substytut na którąś z koszul? Nie stać cię nawet na pralnię.

– Tak, wiem. Zapomniałam. – Na moje policzki wypłynął szkarłatny rumieniec.

Jasne, wiedziałam o zakazie picia i jedzenia na terenie sklepu, ale musiałam wymyślić jakiś pretekst, nie mog­łam przecież dać po sobie poznać, że czekałam z kawą na szefa. Spuściłam głowę i odstawiłam kartonowe naczynia z powrotem na parapet.

– Za pięć minut widzę cię przy wystawie. Musicie coś w niej zmienić, bo już nie mogę patrzeć na te przeklęte krawaty w kolorze tablicy szkolnej. Kto je w ogóle zamówił?

Ty, głupia krowo – pomyślałam, a gdy opuściła zaplecze, opadłam ciężko na fotel przy oknie. Dlaczego przyszła dziś do pracowni?

To była Alicja. Żona i wspólniczka Karola. Bezwzględna, wiecznie naburmuszona i obrażona na cały świat współzałożycielka Pracowni Rzymowskich. Wyglądała starzej od męża – na jej twarzy i dłoniach pojawiły się już pierwsze oznaki upływu czasu, z którymi starała się walczyć za pomocą zabiegów medycyny estetycznej. Zawsze nienagannie ubrana w jeden z kompletów, które uszyła dla niej nasza krawcowa, z równo przystrzyżoną blond grzywką i asymetrycznym bobem mroziła krew w żyłach wszystkim pracownikom. Razem z Sylwią i Piotrkiem, który pracował z nami od pół roku i zajmował się zdejmowaniem miary, nazywaliśmy ją Królową Lodu. Wzbudzała w nas szereg negatywnych emocji i nigdy nie wykazała się nawet odrobiną wyrozumiałości. Była opryskliwa, władcza i wiecznie niezadowolona. Na moje nieszczęście jedyną osobą, która potrafiła wywołać uśmiech na jej skwaszonej i odpychającej twarzy, był Karol, chociaż przecież zapewniał mnie, że w domu wciąż powadzą wojnę.

 

 

 

 

 

 

2.

 

 

 

– Jak było w pracy? – Jowita stała przy kuchence gazowej i z zapałem mieszała coś w żeliwnym woku. Po zapachu domyśliłam się, że podczas mojej nieobecności musiała przygotować chińszczyznę.

– Koszmarnie – odparłam zgodnie z prawdą i rzuciłam płaszcz na oparcie fotela. Nie miałam nawet siły unieść rąk, by odwiesić go na wieszak.

– To znaczy?

– Za chwilę ci opowiem, dobrze? Wezmę szybką kąpiel i siadam do stołu, jestem głodna jak wilk.

– Tylko się pospiesz, bo ryż już dochodzi! – zawołała, kiedy zamykałam za sobą drzwi od łazienki.

Piętnaście minut później z pełnymi brzuchami usiadłyśmy na wysłużonej kanapie przykrytej wydzierganym przez naszą mamę kocem i włączyłyśmy wieczorne wydanie wiadomości.

– Teraz chyba możesz mi powiedzieć, co takiego wydarzyło się w sklepie?

Och, Jowi, gdybym tylko mogła opowiedzieć ci ze szczegółami o tym, co musiałam dziś znosić. Niestety, ze względu na mamę, która była zagorzałą katoliczką i najpewniej wyrzekłaby się mnie na wieść o tym, że spotykam się z żonatym mężczyzną, nie mogłam wyznać siostrze całej prawdy.

– To był chyba najgorszy dzień w całej mojej karierze sprzedawcy! – Westchnęłam, podciągając kolana pod brodę i śmiejąc się w duchu z niefortunnego sformułowania, którego użyłam. Kariera sprzedawcy? Też coś! Nie żebym uważała, że to jakaś uwłaczająca praca, ale od zawsze marzyłam o czymś więcej niż tylko prasowaniu koszul i zachwalaniu ich przed podstarzałymi biznesmenami z wypchanym portfelem. – Pamiętasz, jak ci mówiłam, że szefowa wylatuje do Lizbony na dwa tygodnie?

– Mhm – mruknęła, siorbiąc głośno gorącą herbatę z imbirem.

– Okazało się, że wróciła kilka dni wcześniej, a do tego zamiast wypoczywać po podróży w domu, postanowiła już pierwszego dnia zjawić się w pracowni.

– No i? Przecież pracujesz tam nie od dziś, wiesz dobrze, jaka ona jest.

– Niby tak, ale dzisiaj zachowywała się w stosunku do nas wyjątkowo wrednie. Była opryskliwa bardziej niż zwykle, kazała nam posprzątać całe zaplecze, choć gruntowne porządki zawsze przeprowadzamy dopiero przed świętami. Nie pozwalała nam zajmować się klientami, wszystkich chciała obsłużyć sama, zupełnie jakby miała zamiar udowodnić nam, że we dwie na zmianie jesteśmy bezużyteczne.

– Już dawno mówiłyśmy ci z mamą, że zasługujesz na coś więcej niż grzanie stołka w tym beznadziejnym sklepie. Nie po to kończyłaś studia, żeby sprzedawać ubrania.

– Ale ja lubię tę pracę.

Tak naprawdę najbardziej lubiłam to, że pracując w Pracowni Rzymowskich, mogłam przebywać blisko Karola. Nawet jeśli nie mieliśmy możliwości, by pobyć ze sobą sam na sam, jego obecność działała na mnie jak otulająca gorąca kąpiel. Można powiedzieć, że upajałam się jego bliskością. Niestety dzisiaj zobaczyłam na własne oczy, jak zgubny może być ten codzienny, prawie nieograniczony kontakt. Karol przyjechał do firmy w południe, jak zwykle ubrany w eleganckie spodnie i idealnie wyprasowaną koszulę sprowadzoną z Włoch. Zapach jego perfum natychmiast rozszedł się po całym sklepie, a moje serce zatańczyło kankana z radości, wyczuwając jego kojącą obecność. Tym razem jednak mój mężczyzna przez cały dzień nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Wydawał polecenia jedynie Sylwii i Piotrkowi, ignorując wysyłane przeze mnie, spragnionej jego atencji, sygnały.

Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu wiele czasu spędził w biurze z Alicją i choć wiem, że wciąż są małżeństwem, dzielą dom, pewnie nawet łóżko, pomimo zapewnień Karola, że już od lat ze sobą nie sypiają, to za każdym razem, gdy słyszałam ich śmiech dobiegający zza drzwi gabinetu, miałam wrażenie, że moje serce przebija zimny sopel lodu. Nie mogłam się skupić na pracy, wylałam prawie całe wiadro wody na posadzkę, urwałam guzik od pokazowej marynarki i zrzuciłam z lady wystawę spinek do krawatów i mankietów. Byłam nie tyle zła, co piekielnie zazdrosna. Czarę goryczy przelał gorący pocałunek, którym Karol, wychodząc na spotkanie, obdarzył Alicję. Widząc ich złączone usta i splecione dłonie, myślałam, że zemdleję. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek była świadkiem tak wylewnego pożegnania tych dwojga. Natychmiast odwróciłam wzrok i zabrałam się do wkładania chusteczek do butonierek, z olbrzymim wysiłkiem przełykając bolesne upokorzenie.

– Sympatia do pracy to nie wszystko, Gloria.

– Myślisz, że o tym nie wiem? – odparłam smutno. – Ale nie zaprzeczysz, że dobrze mi płacą, dzięki czemu mogę pomagać mamie, a ty nie musisz mieszkać w akademiku.

– Jako handlowiec zarabiałabyś znacznie więcej. Poza tym mogę znaleźć sobie jakąś robotę.

– Hej, masz poświęcać czas na naukę, jasne? – Pogroziłam jej palcem.

– No to zacznij się rozglądać za lepszą posadą.

– Nie zapominaj, że nie mam prawa jazdy.

– Ale przecież jeździsz na te wszystkie delegacje, targi. Dajesz sobie radę.

Tak naprawdę większość delegacji, o których informowałam mamę i Jowitę, to weekendy spędzone w domu Karola. Nie chciałam, by mi przeszkadzały akurat wtedy, kiedy miałam go tylko dla siebie.

– Takie wyjazdy zdarzają się raz na jakiś czas. Handlowiec bywa w rozjazdach nawet siedem dni w tygodniu.

– Wiesz co? Beznadziejny skończyłaś ten kierunek studiów.

– Ej! – żachnęłam się.

– Ja przynajmniej po pedagogice będę zawsze na miejscu.

Już miałam jej odpowiedzieć coś równie uszczypliwego, kiedy w mojej torebce rozdzwonił się telefon. Mogłam się spodziewać połączenia tylko od trzech znanych mi osób: Sylwii, ale ona zazwyczaj unikała rozmów telefonicznych, Moniki, mojej najlepszej koleżanki, i Karola. Z Moniką rozmawiałam dzień wcześniej i umówiłyśmy się na kawę w najbliższy piątek, więc tym razem to musiał być Karol.

W kilku krokach dobiegłam do przedpokoju, chwyciłam torbę i zaczęłam gorączkowo grzebać w jej wnętrznościach w poszukiwaniu komórki. Spojrzałam na wyświetlacz, a moje serce zabiło ze zdwojoną siłą.

– Halo? – wyszeptałam, zamykając za sobą drzwi sypialni.

– Gloria?

– A kto inny, głuptasie? – Gdy tylko usłyszałam głęboki baryton Karola, zapomniałam o wszystkich przykrościach, które spotkały mnie tego dnia. – Chciałem porozmawiać o tej całej sytuacji, która wydarzyła się w weekend. No i o dzisiaj.

– Daj spokój, wynagrodzisz mi to. Gdy tylko uda nam się…

– Posłuchaj – przerwał mi. – Alicja zaczęła coś podejrzewać, a to nie jest dobry moment na dyskusje o rozwodzie. Negocjujemy nowe umowy z dostawcami, mamy zaplanowany wyjazd na targi w Łodzi. Nie mogę teraz wywołać skandalu, a sama wiesz, jaka ona jest. Nim zdążę na spokojnie przedstawić swój punkt widzenia, Ala zrobi wszystko, by podkopać moją pozycję w branży. Halo? Gloria, jesteś tam?

– Jestem – wyjąkałam, walcząc ze łzami cisnącymi się do oczu.

Wiedziałam, że ten nagły wybuch czułości między Karolem a Alicją nie był normalny, a ja naiwnie wierzyłam, że z każdym dniem zbliżamy się krok po kroku do chwili, w której oboje zdecydują się na zakończenie małżeństwa. Karol utrzymywał, że są ze sobą wyłącznie ze względu na interesy, tymczasem po zachowaniu Alicji można sądzić, że ona traktuje ich związek jako coś więcej niż biznesowy układ.

Czekałam cierpliwie od trzech lat, trzymałam swoje uczucia głęboko w ukryciu, okłamywałam rodzinę i patrzyłam na to, jak mężczyzna, którego kocham, wraca do domu z inną. Cierpiałam w ciszy, zadowalając się ochłapami, chwilami, w których udało mi się wykraść go tylko dla siebie. Ale dlaczego to robił? Czy byłby zdolny do tak perfidnej manipulacji i wykorzystywałby mnie do zaspokajania swoich żądz? Czy traktował mnie tylko jako rozrywkę? Regularną kochankę? Nie. Karol taki nie jest. Jest czułym, opiekuńczym i troskliwym mężczyzną, który utknął w małżeństwie bez przyszłości. Nie wolno mi w niego wątpić.

– Skarbie, wiem, że ci przykro, ale nie możemy ryzykować. Przez jakiś czas muszę udawać przykładnego męża, ale obiecuję ci, że to już nie potrwa długo. Musisz mi zaufać, dobrze?

– Ufam ci, przecież wiesz.

– Moja dziewczynka.

Po tych słowach wtuliłam twarz w telefon, wyobrażając sobie, że to jego duża szorstka dłoń obejmuje mój policzek. Szukałam ukojenia w poszczególnych słowach, tonie jego głosu, chcąc chwytać się choćby cienia nadziei.

– Teraz będę kończyć, Alicja zaraz wyjdzie spod prysznica, a już wystarczająco długo tłumaczyłem się jej z kubka po herbacie, który zostawiłaś na parapecie w salonie. W tym tygodniu to ona będzie zajmowała się prowadzeniem sklepu, ja usunę się w cień, bo dobrze wiesz, że nie potrafię utrzymać rąk przy sobie, gdy jesteś obok. Postaram się dzwonić co wieczór.

– W takim razie będę czekać na telefon.

– Bądź dzielna, skarbie. I nie myśl za dużo.

– Kocham cię, Karol.

– Śpij dobrze, Glorio.

Oczywiście. Nigdy nie odpowiadał tym samym. Drżącymi dłońmi odłożyłam aparat na szafkę nocną i rzuciłam się na łóżko. Nie wiem, co było gorsze. Świadomość, że przez najbliższe kilka dni, może tygodni, Karol będzie musiał udawać przykładnego męża, czy cały tydzień w towarzystwie jego wstrętnej żony? Ukryłam twarz w dłoniach i westchnęłam ciężko. Nie sądziłam, że mój związek z Karolem dojdzie do momentu, w którym zamiast iść naprzód, klarując przy tym powoli wspólną świetlaną przyszłość, zaczniemy się cofać. Myślałam, że Alicja nam nie grozi, w końcu od lat zachowywali się jedynie jak wspólnicy. A może wydarzyło się coś, o czym Karol nie chciał mi powiedzieć? Ich uczucie niespodziewanie odżyło, a on nie potrafi się przede mną do tego przyznać? Zaczęły ogarniać mnie wątpliwości, a natłok negatywnych myśli przyniósł za sobą uciążliwy ból głowy. Poprosiłam Jowitę o tabletkę, wymawiając się od wspólnego wieczoru ciężkim dniem w pracy, i ze wszystkich sił próbowałam zasnąć. Ale gdy tylko zamykałam oczy, widziałam Karola i Alicję. Razem.

 

 

 

 

 

 

3.

 

 

 

Po całym tygodniu wyczerpującej fizycznie, a przede wszystkim psychicznie, pracy udałam się na wyczekiwane spotkanie z Moniką. Miałam już po dziurki w nosie docinków szefowej, jej okropnych humorów i uwag związanych z pracą moją i Sylwii. Odniosłam wrażenie, że Alicja podejrzewa jedną z nas o romans z Karolem, przez co chciała mieć nas przez cały czas na oku. Byłam zmęczona ciągłym napięciem panującym w sklepie i marzyłam tylko o tym, by już nigdy więcej nie przekraczać jego progu. Karol, zgodnie z zapowiedzią, nie pojawił się na terenie pracowni ani razu, wymawiając się spotkaniami w sprawie nadchodzących targów, i tylko raz znalazł czas, by do mnie zadzwonić. Brak kontaktu z ukochanym jeszcze bardziej odbierał mi ochotę do pracy, wcześniej to on był głównym powodem, dla którego wstawałam rano z łóżka i gnałam do centrum Wrocławia jak na skrzydłach.

Kiedy zamykałam za sobą drzwi kawiarni, gdzie umówiłam się z Moniką, właśnie zaczynało kropić. Miałam nadzieję, że opady nie rozkręcą się na dobre, bo oczywiście nie wzięłam parasola. Przyjaciółka czekała na mnie przy jednym ze stolików i gdy tylko zauważyła, że ku niej zmierzam, pomachała mi radośnie.

– Bardzo się spóźniłam? – zapytałam, całując ją na powitanie.

– Przestań, to nie ma znaczenia. – Machnęła ręką i uśmiechnęła się szczerze. – Im później wrócę do domu, tym lepiej. Przed chwilą zamówiłam nam po dużej dyniowej latte. Dla ciebie wzięłam tę wymyślną, na mleku zbożowym.

– Cudownie! Nawet nie wiesz, jak marzyłam o olbrzymim kubku kawy.

– Ciężki tydzień, co?

– Ciężki? Mało powiedziane! To był chyba najgorszy, najbardziej wyczerpujący i najbardziej paskudny tydzień w całym moim życiu.

– Opowiadaj. – Monika położyła łokcie na drewnianym blacie i podparła splecionymi dłońmi podbródek. Jej czarne, proste jak struna włosy przysłoniły pulchne rumiane policzki.

– Która z pań zamawiała latte na mleku owsianym? – Przy stoliku pojawił się kelner z dwiema wysokimi szklankami, wypełnionymi aromatycznym napojem.

– Ja – odparłam z uśmiechem, unosząc dłoń niczym uczennica zgłaszająca się do odpowiedzi.

– No? To dowiem się w końcu, co takiego wydarzyło się w ostatnim tygodniu? Chodzi o Karola?

Monika była jedyną osobą, której przyznałam się do związku z Karolem. Kilka razy zdarzyło się jej u mnie nocować po tym, jak do późnych godzin pracowałyśmy nad jakimś referatem, i pewnego dnia Karol odwiedził mnie niespodziewanie, wpadając prosto w ogień pytań mojej przyjaciółki. Na początku nie mówiłam jej, że jest żonaty, ale dość szybko domyśliła się prawdy. Nie było więc sensu udawać. Teraz przynajmniej mam się komu wyżalić, choć Monia i jej cięty język nie kryją niechęci do naszego związku.

– A czy kiedykolwiek chodziło o kogoś innego?

– Gloria, znasz moje zdanie na ten temat.

– Znam – westchnęłam, wyjadając łyżką bitą śmietanę, obsypaną kruszonymi pierniczkami. – Ale już wszystko wychodziło na prostą, Karol miał porozmawiać z Alicją pod koniec września i…

– I co? Znów odłożył to na później?

Skinęłam głową, nie patrząc jej w oczy.

– Co tym razem? Nagła choroba matki Alicji? Ślub w rodzinie, a może pogrzeb? Ile razy już to przerabiałaś? – wyliczała coraz ostrzejszym tonem, a ja zaczynałam powoli kurczyć się w sobie. Nie miałam pojęcia, co jej odpowiedzieć, bo wiedziałam, że ma rację. To nie pierwszy raz, kiedy Karol unikał poważnej rozmowy z żoną. Przyjaciółka rozsiadła się na krześle i skrzyżowała ręce na piersi. – Mam wrażenie, że Karol tak naprawdę wcale nie chce tego rozwodu. Normalny nieszczęśliwy facet z tak wypchanym portfelem jak on znalazłby najlepszego adwokata w mieście, rzuciłby jej papierami w twarz i nie patrzył na to, że dojdzie do podziału majątku. Z tego, co mówiłaś, razem dorobili się tego wszystkiego, więc nawet jeśli Alicja jest skończoną zołzą, należy jej się połowa. Ona byłaby wolna, może znalazłaby miłość u boku kogoś innego, a Karol wreszcie związałby się z tobą.

– To nie takie proste… – Chciałam w jakiś sposób go obronić, ale brakowało mi argumentów.

– Mylisz się. To jest proste. Gloria, jesteś śliczna i mądra, niczego ci nie brakuje. Po cholerę ci taki podstarzały amant? Na świecie jest tylu wolnych facetów, którzy chcieliby się z tobą umówić!

– Kiedy ja kocham Karola…

– Oj tam, kocham, kocham. A on cię kocha? Powiedział ci to chociaż raz?

– No, powiedział… – bąknęłam nieśmiało.

Monika uniosła brwi.

– Raz, w łóżku.

– W łóżku się nie liczy! Zaspokojony facet, któremu krew jeszcze nie zdążyła wrócić do mózgu, mówi wtedy wszystko, co mu ślina na język przyniesie! Gloria, przejrzyj na oczy, błagam cię.

Obracałam w palcach nietkniętą saszetkę wypełnioną cukrem i analizowałam to, co usłyszałam od Moniki. Było mi przykro, że nie stara się mnie podnieść na duchu ani choć odrobinę wesprzeć. Znała moje uczucia i nieraz była świadkiem mojego dołka, spowodowanego nagłym polepszeniem się stosunków Karola i Alicji. Za każdym razem powtarzała, że tracę czas, że Karol mnie wykorzystuje, ale jeszcze nigdy nie była aż tak brutalna w swoich osądach. Czy miała rację?

– Posłuchaj – mówiła trochę spokojniejszym tonem. – Wiem, że Karol jest dla ciebie ważny, czujesz do niego znacznie więcej, niż – moim skromnym zdaniem – na to zasługuje, ale musisz w końcu zacząć patrzeć na siebie i swoje szczęście. Przy nim nie będziesz szczęśliwa.

Skrzywiłam się na te słowa i głośno westchnęłam. Monika, widząc, w jakim jestem stanie, postanowiła odrobinę odpuścić.

– To co, chcesz mi opowiedzieć, co działo się w tym tygodniu, czy boisz się, że stracę do niego resztki szacunku?

– A masz do niego w ogóle jakikolwiek szacunek? – zaśmiałam się, znając jej odpowiedź.

– Okej, to było głupie pytanie – przyznała. – Nie bocz się już, tylko opowiadaj!

 

Dwie godziny później, lżejsza o kilka zmartwień i rozczarowań, z których uwolniłam się podczas oczyszczającej rozmowy z Moniką, wybiegłam z kawiarni, kierując się prosto na przystanek tramwajowy. Złośliwa natura ponownie postanowiła ze mnie zadrwić, spuszczając z nieba kilka solidnych wiader wody. Równie dobrze mogłam stać w miejscu i odtańczyć deszczową piosenkę, bez parasola istniały bowiem marne szanse, że dotrę do domu chociaż z suchymi majtkami.

Gdy dobiegałam do pierwszego przejścia dla pieszych, zielony ludzik na sygnalizacji świetlnej zamigał kpiąco i zniknął, ustępując miejsca przeklętemu czerwonemu światłu. Zaklęłam pod nosem, czując, jak koszula okryta grubym wełnianym płaszczem pod wpływem wilgoci zaczyna przyklejać mi się do ciała. Włosy już dawno były mokre jak po wyjściu spod prysznica. Zaczęłam odliczać w myślach długie sekundy, które dzieliły mnie od przebiegnięcia z jednej strony ulicy na drugą, kiedy nagle stwierdziłam, że nie czuję kolejnych ciężkich kropel rozbijających się na czubku głowy. Spojrzałam w górę, a moim oczom ukazał się ciemny, chyba granatowy materiał, poprzecinany w równych odstępach cienkimi stalowymi drucikami.

Parasol należał do mężczyzny, który z szerokim uśmiechem przyglądał się mojej mokrej i poczerwieniałej ze złości twarzy. W pierwszej chwili chciałam od niego odskoczyć, czułam się niekomfortowo, kryjąc się pod parasolem z nieznajomym, jednak perspektywa ponownej zimnej kąpieli jeszcze bardziej mnie przerażała. Ostatecznie uznałam, że przez chwilę pokorzystam z jego uprzejmości i aby nie wyjść na totalną ignorantkę, jakoś zareaguję na ten przyjazny gest.

– Dziękuję – powiedziałam, uśmiechając się półgębkiem, na co nieznajomy skinął głową i zaczął wpatrywać się w budynki po przeciwległej stronie ulicy.

Kilka sekund później zapaliło się zielone światło i równym krokiem przeszliśmy przez biało-czarne pasy. Niestety, kiedy tylko znaleźliśmy się na chodniku, mój wybawca ostrożnie skręcił w prawo, pozbawiając mnie tym samym jedynego schronienia przed deszczem.

– Nie idzie pani na parking? – zapytał, orientując się, że zmierzamy w różnych kierunkach.

– Niestety nie – odparłam, przystając pod sklepową markizą. – Spieszę się na tramwaj, dziękuję jeszcze raz.

Mężczyzna otaksował wzrokiem moją przemoczoną postać i nieznacznie pokręcił głową.

– To dość nierozsądne podróżować komunikacją miejską w taką ulewę i to bez parasolki.

– Co też pan powie – prychnęłam.

Co on sobie myśli? Że wybrałam się na spacer w taką ulewę dla przyjemności?

– Jak już wspomniałam, spieszę się. Do widzenia.

– Proszę poczekać – zawołał, nim zdążyłam się oddalić. – Jest wyjątkowo paskudna pogoda. Nie zaproponuję podwózki, bo spodziewam się, że nie zaufa pani obcemu mężczyźnie, który wieczorami zaczepia przemoczone, atrakcyjne kobiety, ale może chociaż weźmie go pani ze sobą.

Czy on właśnie nazwał mnie atrakcyjną?

Nieznajomy wyciągnął dłoń, w której trzymał parasol, i uśmiechnął się zachęcająco. Muszę przyznać, że jego postawa nieco mi zaimponowała (jego poprzednie słowa również), ale czułabym się głupio, wiedząc, że przeze mnie moknie.

– Niech się pani nie da długo prosić. Za rogiem jest duży parking, a na nim czeka mój samochód. Tych kilka kroków w deszczu to dla mnie drobnostka, pani o wiele bardziej się przyda.

Jeszcze przez jedną krótką chwilę biłam się z myślami. Do przystanku zostało mi jakieś dziesięć minut szybkiego marszu. Jeśli mu odmówię, zapewne w ciągu kilku dni umrę na ostre zapalenie płuc. Analizując wszystkie za i przeciw, ostatecznie przystałam na propozycję nieznajomego i chwyciłam w zmarznięte palce drewnianą rączkę parasola, patrząc przy tym mężczyźnie prosto w oczy. Wyglądał na niewiele starszego ode mnie. Miał może dwadzieścia siedem, góra osiem lat. Jego delikatna, odrobinę chłopięca buzia, z wyraźnie zarysowanym podbródkiem emanowała życzliwością, a zaczesane na bok, jasne włosy jeszcze bardziej odejmowały mu lat. Za lekko zaparowanymi szkłami okularów nie mogłam dostrzec jego oczu, ale coś mi mówiło, że były niebieskie.

– Jeszcze raz panu dziękuję. Naprawdę ratuje mi pan życie.

– Nie przesadzajmy, to tylko parasol. Uznajmy to za hm… – przyłożył dłoń do podbródka i potarł go kciukiem – przyjacielską przysługę. Zgoda?

– Zgoda.

– W takim razie, skoro zostaliśmy przyjaciółmi, wypadałoby poznać swoje imiona, nie uważasz?

– Słucham? – Zaśmiałam się i odkaszlnęłam, by ukryć nerwowość czającą się w moim głosie.

Co to za facet? Skąd w ogóle się tu wziął i dlaczego nagle postanowił mi pomagać? Najpierw oferuje mi schronienie, potem nazywa atrakcyjną i wciąż sterczy ze mną na środku chodnika, chociaż już dawno mógłby jechać swoim ciepłym i suchym autem do domu. Czyżby chciał mnie napaść, a tekst z parasolem to jedynie przynęta? Rozejrzałam się wokół, chcąc w razie potrzeby wezwać jakiegoś przechodnia na ratunek.

– Przyjacielska przysługa. Przyjaciele. Pani i ja. Ty i ja – wyliczał wesoło, wskazując palcem to na mnie, to na siebie. – Może ja zacznę. Jestem Bartosz.

Wciąż przyglądałam mu się w osłupieniu. Na jego twarzy malował się uśmiech, który wyglądał na całkiem szczery, ale ja wolałam nie ufać do końca pozorom, które stwarzał. A co, jeśli był niebezpieczny i postanowi mnie śledzić?

– A ty? Powiesz mi, jak ci na imię?

Cholera, wciąż nie dawał za wygraną. W pewnym momencie miałam ochotę skłamać albo rzucić się do ucieczki, ale z drugiej strony tak bardzo chciałam ­dojechać do domu, zachowując chociaż jedną suchą część garderoby. Po dość długim namyśle wyznałam nieufnie:

– Gloria. – Zawstydzona jego bezpośredniością ujęłam dłoń, którą przed chwilą do mnie wyciągnął. Jego skóra była gładka i ciepła.

– Gloria – powtórzył.

Odważyłam się spojrzeć mu w oczy, które w dalszym ciągu skryte za okularami nie miały możliwości przemycić mi żadnej dodatkowej informacji na jego temat. Mimo to na ustach blondyna na ułamek sekundy pojawił się trudny do zidentyfikowania grymas. A może to był wyraz satysfakcji? Trudno mi to opisać. Zaczęłam żałować, że podałam mu swoje prawdziwe imię. Zanim zdążyłam cokolwiek dodać, odezwał się znowu:

– Miło cię poznać, Glorio.

I znowu, w trakcie wypowiadania mojego imienia, kąciki jego ust zadrgały. Co to mogło oznaczać?

– Wzajemnie – wykrztusiłam, choć wcale nie byłam o tym przekonana. Chciałam już odejść, wrócić do domu i przede wszystkim się ogrzać! Nie powinnam przyjmować tej przeklętej parasolki od kompletnie nieznanego mi człowieka.

– W takim razie… – zawiesił na chwilę głos i jakby czytając mi w myślach, postanowił się ze mną pożegnać. – Do zobaczenia.

– Do zobaczenia – powtórzyłam, uświadamiając sobie, że wciąż trzymaliśmy się za ręce. Rozluźniłam uścisk i schowałam dłoń do kieszeni płaszcza.

Bartosz skłonił się na pożegnanie i ruszył w stronę parkingu, zostawiając mnie skołowaną, ale mimo wszystko wdzięczną.

 

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

 

 

Copyright © by Aleksandra Rochowiak, 2022

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2022

 

Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

 

Zdjęcia na okładce:

© Piotr Zajda/Dreamstime

© Vladimir Nikulin/Dreamstime

 

Korekta: Sylwia Chojecka | Od słowa do słowa

Skład i łamanie: Tomasz Chojecki | Od słowa do słowa

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-303-7

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe