Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
57 osób interesuje się tą książką
Amelia i Dawid Zielińscy są młodym małżeństwem. Kiedy otrzymują w spadku dom po babci, rezygnują z życia w stolicy na rzecz niewielkiego miasteczka z nadzieją, że to właśnie tam odnajdą spokój. Wraz z przeprowadzką decydują się na kolejny ważny krok i rozpoczynają starania o dziecko. Nie spodziewają się jednak, że na drodze do ich szczęścia stanie przeciwnik, którego nie uda im się pokonać.
Po latach, pogodzeni z losem żyją w małżeństwie pełnym miłości i wzajemnego szacunku, jednak Amelia, która tak bardzo pragnęła zostać matką, niekiedy nie radzi sobie z ziejącą w jej sercu pustką. By ją wypełnić w okresie przedświątecznym zostaje wolontariuszką w pobliskim sierocińcu. Spędza wiele czasu za murami Domu przy Cichej, przekazując mieszkającym tam dzieciom wiedzę na temat tradycji bożonarodzeniowych i wkładając wiele wysiłku, by obudzić w ich serduszkach miłość do tego wyjątkowego okresu.
Moc świątecznej magii niespodziewanie dotyka również Dawida, który po pewnym czasie staje się częścią domu dziecka. Wraz z żoną pomaga dzieciom przetrwać trudne chwile, gdy te pozbawione miłości i wsparcia najbliższych, szykują się do wigilijnej wieczerzy.
Jak na Dawida i Amelię wpłynie miesiąc spędzony za murami Domu przy Cichej?
I czy w wigilijną noc Zielińscy uwierzą w cuda, które mają na wyciagnięcie ręki?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 272
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla tych, którzy choć raz czuli się bezsilni
Rozdział 1
Kiedyś
– To będzie najpiękniejszy pokój w całym domu! – Amelia omiotła wzrokiem niewielkie pomieszczenie na poddaszu, którego wykończenia niecierpliwie wyczekiwała. Jego niskie sufity łączyły się w najwyższym punkcie, tworząc sklepienie, które od początku kojarzyło jej się z niebem. Marzyła, by na jednym z nich umieścić duże okno, przez które można by obserwować wieczorami gwiazdy.
– Skąd ten pomysł? Przecież jeszcze nie skończyłem. – Wiedziała, że mąż żartował. W końcu z jego twarzy nawet na moment nie znikał szeroki uśmiech, który tak bardzo kochała. Nos, zaczesane na bok jasne włosy i ręce ubrudzone miał błękitną farbą. – Jak wyschnie, położę drugą warstwę i ruszymy dalej.
– Już widzę te wszystkie kolorowe mebelki, miękki dywan, o, tu! Na środku! – Ręką wskazała na przykryty folią malarską parkiet. Klasnęła i posłała mężowi przepełnione miłością spojrzenie. – A na karniszu zawiesimy okrągłe lampki, te, które ostatnio ci pokazywałam. A może znajdziemy w sklepie jakieś inne kształty, na przykład gwiazdki? Albo kwiatuszki? Co o tym myślisz?
– Na to mamy jeszcze trochę czasu. – Dawid ucałował ją w skroń. – Najpierw musimy ten karnisz kupić, a potem zamontować. Zresztą mamy jeszcze długą listę zakupów, nim do niego dotrzemy. Przecież w salonie wciąż brakuje żyrandola, a w wiatrołapie powinniśmy wymienić próg.
– Dobrze wiesz, że to żaden problem. Poszukam wszystkiego w internecie i coś zamówię. Będzie cudnie, zobaczysz.
– Tego akurat jestem pewien.
Amelia, nie bacząc na roboczy strój Dawida, zamknęła go w ciasnym uścisku. Była taka podekscytowana! Kończyli właśnie remont starego domu, który odziedziczyli dwa lata po ślubie po jej zmarłej babci. Własny kąt był jednym z wielu ich marzeń, które w ostatnim czasie udało im się spełnić. Do tej pory wynajmowali niewielką kawalerkę w stolicy, jednak po dopełnieniu formalności u notariusza, który sprawował pieczę nad testamentem, przeprowadzili się na wieś, do graniczącej z niewielkim miasteczkiem miejscowości, w której jako dziewczynka spędzała wakacje i święta.
Budynek wymagał gruntownego remontu. Babcia Wanda ostatnie lata spędziła u boku syna, taty Amelii, przez co zapomniana, opuszczona nieruchomość powoli popadała w ruinę. Małżeństwo Zielińskich nie widziało w tym żadnego problemu, a jedynie szereg nowych możliwości. Oboje byli młodzi, gotowi do pracy, a ich umysły i serca przepełnione dobrą wolą i ekscytacją. W pierwszej kolejności zabrali się za doszczętnie zniszczoną łazienkę. Wymienili rury i sanitariaty, ułożyli gresowe płytki na ścianach i podłodze, a także zainstalowali nowy bojler. Później przyszedł czas na kuchnię z oknem wychodzącym na sąsiadujący z nimi las, a kiedy ta była gotowa, zakasali rękawy i zadbali, by sypialnia, w której do tej pory spali na ułożonym na podłodze materacu, stała się ich azylem. Drobiazgi dodały jej przytulności, a stare meble, które postanowili zatrzymać, podkreślały we wszystkich wnętrzach ich charakter.
Dawid był bardzo sumiennym i dokładnym mężczyzną. Na co dzień pracował jako doradca finansowy w jednym z banków, gdzie przesiadywał ubrany w eleganckie koszule i krawat, nie był jednak fanem takiego odzienia. Popołudniami, kiedy tylko przekraczał próg ich rodzinnego gniazdka, od razu zrzucał garnitur i przebierał się w robocze ciuchy, by małymi kroczkami zmieniać niszczejący budynek w dom ich marzeń.
W trakcie prac, nie chcąc utracić niepowtarzalnego klimatu z dziecięcych lat Meli, zdecydowali się pozostawić i oczyścić przytwierdzoną do salonowego sufitu sztukaterię, a stary dębowy stół poddać renowacji. Wezwali również dekarza, by szkodliwy azbest zastąpić ceramiczną dachówką, oraz cykliniarza, by uratować ułożone w jodełkę podłogi. Każda najmniejsza zmiana napawała ich dumą. Kochali to miejsce i oboje byli przekonani, że gdy tylko na świecie pojawi się ich upragnione dziecko, stworzą specjalnie dla niego prawdziwy raj na ziemi.
– Co powiesz na to, żebyśmy na ściany nakleili chmurki, a może lepiej na sufit? Żeby imitował niebo, kiedy już zdecydujemy się wybić tu okno? Na ścianach lepiej dodać coś latającego. Co powiesz na balony w pastelowych kolorach? – Amelia oczyma wyobraźni widziała, jak małe, pulchne rączki dotykają ilustracji, a w uszach odbijało się echem upragnione dziecięce gaworzenie.
– A jeśli nasze dziecko będzie wolało żyrafy? Albo króliki? – droczył się Dawid. Tak naprawdę był gotów zgodzić się na każdy pomysł żony, byle tylko ją uszczęśliwić. Sam nie mógł się doczekać momentu, w którym ich rodzina się powiększy.
– Wtedy je dokleimy. Będzie weselej.
– Rób, co uważasz. – Pocałował ją w czoło i podniósł wałek. – Cokolwiek postanowisz, zgadzam się. A teraz wracam do malowania.
Amelia patrzyła, jak mięśnie Dawida napinają się za każdym razem, kiedy przeciąga zamoczonym wałkiem po ścianie. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście. W końcu nikt nie podejrzewał, że ulotna szkolna znajomość przerodzi się w tak trwałe i szczere uczucie.
Poznali się jeszcze w liceum, kiedy Mela kończyła pierwszą klasę. Przez wychowawców swoich klas zostali wytypowani jako podstawowy skład szkolnego pocztu sztandarowego. Ona jako pilna, wzorowa uczennica, on jako najwyższy, najbardziej reprezentatywny uczeń. Dawid wcale jednak nie był z tego powodu zadowolony. Podobno zgodził się pełnić tę funkcję tylko ze względu na dodatkowe punkty z zachowania, w co Amelia była skłonna uwierzyć. W szkole wyróżniał się bowiem nie tylko urodą, ale i porywczym charakterem. Nieraz słyszała o bójkach na boisku, które chłopcy urządzali na długiej przerwie, a jego nazwisko przewijało się wśród komentujących wszystkie te zajścia wyjątkowo często.
Na początku nawet ze sobą nie rozmawiali. Pojawiali się na próbach i ważnych szkolnych uroczystościach, odgrywając powierzoną im rolę, a kiedy zdawali szarfy, rękawiczki i sztandar, rozchodzili się każde w swoją stronę. Amelia niemal natychmiast odnalazła wspólny język z dziewczyną, która stała zawsze po lewej stronie Dawida, i nawet odniosła wrażenie, że ta odrobinę się w nim podkochuje. Sama lubiła zawiesić na nim oko, jednak nigdy nie podejrzewała, że mogłaby mu się spodobać. On był tym typowym krnąbrnym, popularnym chłopcem, o którego uwagę bez przerwy zabiegano. Ona natomiast wolała całą energię przeznaczyć na naukę. Kiedy więc po jednej z kościelnych uroczystości, gdy jako reprezentanci liceum stali w bocznej nawie, oddając honor pamięci patrona szkoły, zaproponował, że odprowadzi ją do domu, nie mogła uwierzyć własnym uszom. Amelia była tak zestresowana, że właściwie nie pamiętała, czy po drodze zamienili choćby słowo! Jednak od tamtego czasu wiele się między nimi zmieniło. Przez kilka pierwszych dni Dawid pozdrawiał ją na szkolnych korytarzach, uśmiechając się półgębkiem, jak tylko ich oczy się krzyżowały. Zdarzało się, że przysiadał się do niej w bibliotece pod pretekstem wspólnej nauki, choć przecież Mela była od niego rok młodsza i nie znała jeszcze powtarzanych przez niego zagadnień. Z czasem poprosił ją nawet o numer telefonu, czym wywołał w jej sercu niemałe zamieszanie. Do tej pory przecież starała się sobie wmówić, że Dawid jest po prostu dla niej miły albo zupełnym przypadkiem odwiedza bibliotekę w tych samych godzinach co ona. Prośba o numer telefonu była czymś bardziej znaczącym. Czymś, czego nie potrafiła sobie wytłumaczyć i zbagatelizować.
Nim się obejrzała, całe noce mijały im na wymianie wiadomości, a po skończonych lekcjach stało się naturalne, że spędzali w swoim towarzystwie każdą wolną chwilę. Amelia powtarzała z nim materiał z młodszych klas, chcąc wesprzeć go podczas nauki do matury, a on, zamiast słuchać przygotowanych specjalnie dla niego streszczeń lektur, wpatrywał się w ciemne oczy dziewczyny, której ścięte do ramion włosy pachniały czekoladą.
Zaręczyli się trzy lata później, tuż przed obroną licencjatu Dawida, a rok później stanęli na ślubnym kobiercu, przysięgając sobie miłość aż po grób. Choć zupełnie różni, mieli podobne cele i pragnienia. Wiedzieli jednak, że powiększenie rodziny nie wchodziło w grę, póki nie będą w stanie zapewnić dziecku godnych warunków. Odkładali każdy grosz, planując zakup mieszkania na kredyt. Czasem drżeli na myśl o wysokich ratach i odsetkach, które zwiększały kwotę pożyczki niemal trzykrotnie. Dawid pracował w banku i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co ich czeka, gdy zadłużą się na trzydzieści lat. Mimo to chcieli zaryzykować. Nie tylko dla siebie, ale i dla dziecka, które miało wypełnić ich serca nową, nieznaną im dotąd miłością. Wiadomość o testamencie babci Wandy była dla nich niczym dar od losu. Znak, którego przecież nie mogli zignorować!
Choć oboje całe życie spędzili w stolicy, postanowili uciec od zgiełku metropolii i przeprowadzić się na wieś, a wszelkie oszczędności przeznaczyli na remont domu.
Gdy Dawid zajmował się pracą wymagającą tężyzny fizycznej, Amelia zaszywała się w ogrodzie, gdzie przycinała krzewy i pieliła nowe rabatki, które zamierzała obsadzić bylinami i roślinami wieloletnimi. Wdychała zapach świeżo skoszonej trawy i wyobrażała sobie, jak gania po niej boso za gromadką roześmianych maluchów. Planowała, gdzie ustawić huśtawkę, jak wiele miejsca wygospodarować na piaskownicę, i obliczała budżet, jaki zamierzali przeznaczyć na domek ze zjeżdżalnią.
We wrześniu, pół roku po przeprowadzce na wieś, dom został w pełni wyremontowany. Odnowione meble oraz ściany i podłogi wciąż pachniały świeżością, a słońce wpadające przez wstawione przed kilkoma tygodniami nowe okna nadawało każdemu wnętrzu niepowtarzalnej przytulności. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, a do pełni szczęścia brakowało im już tylko jednego.
– Myślę, że już czas – zagadnęła Dawida, kiedy podziwiali otaczające ich działkę wysokie klony, których liście zaczynały stopniowo zmieniać barwę. Soczystą zieleń powoli zastępowały intensywne tony żółci i pomarańczu, malując leśny krajobraz niczym doświadczony malarz. – Dom jest gotowy, wygląda wspaniale, a my? Chyba nie ma lepszego momentu, by nasza rodzina mogła się powiększyć.
Dawid zbliżył się do żony i czule ją objął, wcześniej odgarniając zbłąkany czarny kosmyk za jej ucho. Jego pierś pęczniała z dumy i radości.
– Przez cały dzień wyobrażałem sobie, jak to będzie nosić na rękach taką bezbronną kruszynę i wiesz co?
Amelia posłała mu pytające spojrzenie.
– Jestem tego samego zdania. Najwyższa pora, żeby jakaś mała Zielińska…
– Albo mały Zieliński – poprawiła go.
– Albo mały Zieliński – powtórzył wesoło – wniósł trochę radości do tych czterech ścian.
Uśmiech, który pojawił się na ustach Amelii, mógłby rozjaśnić najciemniejszy mrok. Przepełniona miłością i szczęściem, zacisnęła ramiona na szyi męża i zaczęła składać pocałunki na jego twarzy.
Rozdział 2
Rok później
– Jest pani pewna? Nic nie da się z tym zrobić?
Gdyby świat miał pęknąć w posadach i pochłonąć wszystko w bezdenną otchłań, Amelia i Dawid nie byliby zaskoczeni ani nawet przerażeni wizją końca istnienia. Ich marzenia, a zarazem dotychczasowe życie, właśnie runęło bezpowrotnie, obsypując ich serca kamiennym deszczem, którego odłamki boleśnie godziły w ich jeszcze przed momentem pełne nadziei piersi. Od dziesięciu minut siedzieli w gabinecie u doktor specjalizującej się w leczeniu niepłodności i byli niemal pewni, że czas po prostu stanął w miejscu. I nigdy nie ruszy.
Po kilku miesiącach bezskutecznych starań odrobinę zrezygnowani postanowili zasięgnąć rady specjalisty, a po szczegółowej konsultacji zostali skierowani na kompleksowe badania, dzięki którym mieli poznać powód problemów z zajściem Zielińskiej w ciążę. Do wszystkiego starali się podchodzić przede wszystkim z optymizmem, by przypadkiem nie dodawać sobie zbędnych zmartwień. Wiedzieli, że medycyna rozwija się z każdym dniem, więc bez względu na wszystko liczyli na garść pozytywnych informacji.
W pierwszej kolejności to Amelia poddała się wszystkim niezbędnym badaniom, które nie wykazały żadnej nieprawidłowości. Jej ginekolog uśmiechnęła się wtedy do niej i oznajmiła nonszalancko, że w wielu przypadkach to „w głowie” leży problem i kiedy odpuści, być może pozytywny test zaskoczy ich szybciej, niż myślą. Mimo to zdecydowali się na pakiet diagnostyczny dla Dawida. Już same wyniki nie napawały optymizmem, natomiast wiadomość przekazana przez doktor okazała się dla nich szokiem.
– Niepłodność u mężczyzn stanowi aż czterdzieści pięć procent przypadków niepłodności u par, w dwudziestu procentach zależy ona wyłącznie od czynnika męskiego, a w pozostałych przypadkach wpływ na problemy z dzietnością dzieli się między obojgiem partnerów. Jest to coraz częstszy problem, z którym borykają się nawet młodzi pacjenci. Bywa, że jest on odwracalny. Zazwyczaj możemy zaproponować skuteczne leczenie. U pana Dawida niestety mamy do czynienia z bardzo niską jakością nasienia. Oczywiście możemy spróbować temu zaradzić, trzeba jednak brać pod uwagę to, że nie ma pewności, w jakim stopniu uda się ją poprawić.
– To znaczy, że jestem bezpłodny?! – Zieliński nie mógł uwierzyć własnym uszom. Siedział na fotelu, na wprost lekarki, blady jak pergamin i zlany zimnym potem. Wypowiadane przez nią słowa wirowały w jego głowie, wywołując tępy ból. Starał się nie wpadać w panikę, w końcu nieraz słyszy się o małżeństwach, które muszą zmagać się z podobnym problemem. Tylko czemu racjonalne myśli niemal natychmiast były przysłaniane tymi czarnymi, które nie niosą za sobą żadnych dobrych wniosków? Czy to oznacza, że nigdy nie zostanie ojcem? Że nigdy nie przytuli swojego dziecka? Nie nauczy go jeździć na rowerze ani grać w piłkę?
Dlaczego akurat on?!
Czy mógłby obudzić się z tego koszmaru?
– Ale… jak to? Dlaczego? Jestem przecież zdrowy.
Amelia wyciągnęła rękę, by spleść z nim palce w uspokajającym geście. Sama drżała za strachu i przejęcia, jednak czuła, że musi być silna. Dla niego. Mężczyzna był zbyt poruszony, by jej na to pozwolić.
– Jest wiele czynników, które prowadzą do niepłodności. Może to być stres, siedzący tryb życia, zła dieta, palenie tytoniu.
– Nie palę i uprawiam sport! – Powoli tracił nad sobą panowanie. Złość mieszała się ze smutkiem i bezsilnością. Był taki bezradny wobec słów lekarki. – Żadna z tych rzeczy się nie zgadza! Dlaczego… – urwał, ukrywając twarz w dłoniach.
Amelia odniosła wrażenie, że gula w jej gardle narasta. Cierpienie Dawida było jej cierpieniem. Tym bardziej że istniało ryzyko, iż okrutna diagnoza położy się cieniem na ich przyszłości. Przekreśli największe marzenie…
– W pana przypadku spotykamy się z niepłodnością immunologiczną.
– Co to znaczy? – Tym razem to Zielińska zabrała głos.
Była przerażona. Nawet przez moment nie spodziewała się tak druzgocącej wiadomości. Kiedy przez ostatni rok w oczekiwaniu na dwie upragnione kreski na teście ciążowym zaznawała gorzkiego rozczarowania, nawet nie przypuszczała, że oboje z Dawidem będą się mierzyć z takim problemem. Jej ginekolog jedynie zasugerował spotkanie w klinice leczenia niepłodności, twierdząc, że rok starań nie powinien aż tak bardzo ich niepokoić. Właściwie zgłosili się na badania tylko dla własnego spokoju, by bez żadnej presji mogli doczekać dnia, w którym pod jej sercem powstanie nowe życie.
Lekarka westchnęła. Splotła dłonie i ułożyła je na blacie biurka. Amelia wiedziała, że nie miała dla nich dobrych wieści.
– W przebiegu tego schorzenia układ odpornościowy mężczyzny zaczyna atakować własne komórki rozrodcze. W leczeniu stosuje się specjalne preparaty, a te zmieniają aktywność układu odpornościowego. Odnotowano pewną skuteczność, jednak niczego nie jestem w stanie zagwarantować. Jeśli mogłabym coś zasugerować, to uważam, że w państwa przypadku bardziej wskazana byłaby metoda in vitro. Jest ona oczywiście bardzo kosztowna i wymaga wielu wyrzeczeń, miesięcy poświęconych na hormonalną kurację, jednak sądzę, że warto to przemyśleć.
Po słowach doktor, która przedstawiła im wstępny kosztorys leczenia, Amelia i Dawid wymienili przepełnione smutkiem spojrzenia. Nie mogli zaczerpnąć oddechu, tak jakby ich płuca wypełnił gęsty dym. W oczach Zielińskiej zakręciły się łzy, jednak kobieta ze wszystkich sił próbowała je powstrzymać, by mąż nie widział, jak płacze. Nie chciała obarczać go swoim smutkiem ani tym bardziej poczuciem winy. Przecież nie miał na to wpływu! Zresztą sam wyglądał tak, jakby przyszło mu się mierzyć z czymś okrutnym. Jego błękitne oczy straciły blask. Wzrok stał się nieobecny, a ból miał wypisany na twarzy. Amelia pragnęła przenieść go w całości na siebie.
Dawid czuł, jak w jego piersi rozprzestrzenia się rażąca pustka. Ta, którą jak mu się jeszcze kilka chwil temu wydawało, pewnego dnia miał wypełnić dziecięcy chichot, zapach niemowlęcej posypki i płacz, który ukoić mogły jedynie kochające objęcia rodzica. Był głuchy na argumenty doktor, która zachwalała metodę in vitro. Proponowała dofinansowanie, które i tak było czubkiem góry lodowej! Przecież gdyby wiedzieli, jak bardzo… był wybrakowany, szukaliby wolnych środków zdecydowanie wcześniej. W obecnej chwili nie stać ich było na tak olbrzymi wydatek. Nawet gdyby poprosili o wsparcie rodziców i dalszą rodzinę, nie uzbieraliby niezbędnej kwoty na chociażby część kuracji. Choć pragnęli dziecka całym sercem, musieli pogodzić się z bolesną, niepozostawiającą żadnych złudzeń prawdą.
– Proszę być dobrej myśli – pożegnała ich doktor, gdy pogrążeni w niemej rozpaczy opuszczali gabinet.
O ich myślach można było powiedzieć naprawdę wiele, ale na pewno nie to, że miały cokolwiek wspólnego z dobrem… Mimo to, kiedy pierwszy szok ustąpił, a jego miejsce zajęła wciąż tląca się nadzieja, wspólnie postanowili, że Dawid podda się leczeniu. Niestety po zastosowanej kuracji wyniki jego badań nie poprawiły się, a ostatnia wizyta w klinice tylko potwierdziła ich obawy. Naturalne poczęcie dziecka wydawało się niemożliwe.
Po powrocie do domu żadne z nich nie potrafiło znaleźć słów, które mogłyby choć po części uśmierzyć miażdżący ból. Amelia, pomimo iż sama była w kompletnej rozsypce, starała się być wsparciem dla Dawida. Zapewniała go o swojej miłości. Twierdziła, że we dwoje również będą szczęśliwi, w końcu byli sobie przeznaczeni!
Dawid nie słuchał. Nie mógł znieść litości, bo właśnie tym były dla niego jej słowa. To on zniszczył ich marzenia. Pozbawił Amelię szansy na pełnienie tak wyczekiwanej przez nią roli. Odebrał coś, co przecież jej się należało. Zdeptał największe pragnienie żony i nie miał możliwości odkupić swoich win.
Był przecież winien jej łez, które po kryjomu wylewała pod prysznicem.
Był odpowiedzialny za każdy fałszywy uśmiech, którym go obdarzyła. I nienawidził się za to.
Tak bardzo nienawidził.
Ostatni raz rozmawiali o jego przypadłości na początku roku. Dawid zdawał się wciąż niepogodzony z diagnozą i na kilka tygodni całkowicie odciął się od Amelii. Zaczął brać nadgodziny w banku, wymawiał się częstymi korkami, w których zdarzało mu się utknąć podczas powrotu ze stolicy, aż pewnego wieczora, zalany łzami, czekał na nią pod biblioteką, w której pracowała. Nie umawiali się, że tego dnia ją odbierze, przecież sama dotarła do pracy ich drugim samochodem, który teraz, z powodu niezapowiedzianego przyjazdu męża, musiała zostawić na noc pod placówką.
Kiedy zajęła miejsce pasażera, nawet się z nią nie przywitał, tylko bez ogródek oznajmił, że zwróci jej wolność, by znalazła kogoś, kto będzie mógł dać jej dziecko. W tamtym momencie serce Amelii pękło na pół. Ból wywołany jego poczuciem winy i tym desperackim posunięciem niemal pozbawił ją tchu. Nie wyobrażała sobie życia bez Dawida i czym prędzej wybiła mu ten kuriozalny pomysł z głowy. Oboje wylali wtedy wiele łez. Oczyszczających, ale i gorzkich. Mela zapewniła go o swoim oddaniu i gorącym uczuciu. Dawid przyjął jej wyznanie z nieskrywaną ulgą, jednak nie chciał, by żałowała straconego czasu i miłości, która tylko czekała, aż przeleje ją na rosnące pod jej sercem maleństwo. Amelia postawiła jednak sprawę jasno, chcąc uciąć w zalążku kolejne obawy, którymi mąż starał się argumentować swoją propozycję.
Po długiej, wyczerpującej rozmowie zdecydowali się więcej nie wracać do tego tematu. Kochali się i to było dla nich najważniejsze. Skoro nie mogli mieć dzieci, postanowili skupić się na sobie. Wzajemnym oddaniu i szacunku, by reszta życia upłynęła im w harmonii i szczęściu. Przecież mogli być szczęśliwi także we dwoje.
Amelia zaczynała się godzić z wizją przyszłości pozbawioną potomka, oddając się pracy w bibliotece. Cieszył ją kontakt z bywającymi tam dziećmi w wieku szkolnym i coraz częściej zdarzały się jej dni, gdy tęsknota za tym, czego przecież nigdy nie zaznała, nie była już tak dotkliwa.
Dawid zaś chciał zapomnieć.
Po prostu zapomnieć.
Dziesięć miesięcy później, pod koniec października, odziani w ciepłe kurtki i rękawiczki grabili pokryty klonowymi liśćmi trawnik. Pomimo wczesnej pory słońce kryło się za gęstymi chmurami, potęgując otaczającą ich zewsząd szarość. Piękne, wielobarwne krzewy i drzewa odeszły w zapomnienie, a ich miejsce zajęły puste, smętnie powykręcane gałęzie. Przenikliwy jesienny wiatr wdzierał im się za kołnierze kurtek i smagał zaczerwienione od wysiłku policzki. Podstępna wilgoć przedostawała się przez materiał butów, wywołując nieprzyjemne uczucie chłodu.
Amelia postanowiła zebrać się na odwagę i zadać Dawidowi pytanie, które już od jakiegoś czasu formowało się w jej umyśle. Mimo to zadrżała. Starała się uspokoić szalejące serce, wsłuchując się w jednostajne, posuwiste odgłosy, które wydawały metalowe grabie po zetknięciu z podłożem. Z palcami zaciśniętymi na rękojeści, zerkała nieśmiało na męża, który na drugim końcu podwórka pod nosem wygwizdywał jakąś znaną melodię. Spod czapki wystawało mu kilka jasnych kosmyków, które tak bardzo lubiła przeczesywać palcami, kiedy tulili się do siebie wieczorami na kanapie. Była z nim taka szczęśliwa! Kochała go całym sercem, była nawet przekonana, że z każdym rokiem darzy Dawida coraz silniejszym uczuciem, choć wcześniej wydawało jej się to niemożliwe. Jednak gdzieś głęboko, w najgłębszych zakamarkach serca, zdarzało jej się czuć ukłucie, którego źródła nie potrafiła uciszyć. Nawet wtedy, gdy ciepłe ramiona męża otulały ją szczelnie, a usta nieustannie powtarzały, że jest jego całym światem.
A co w przypadku, gdyby wciąż pragnęła stać się światem dla kogoś jeszcze?
Przeżyła już swoją żałobę. Tego była pewna. Wypłakała wiele łez i stłumiła jeszcze więcej okrzyków żalu przez ostatni rok, uwalniając emocje i złorzecząc na niesprawiedliwość, jaka ich dotknęła. Przez większość czasu nie mogła pojąć, czemu spotkało ich takie nieszczęście. Nie potrafiła pogodzić się z tym, że pewne miejsce w jej sercu na zawsze pozostanie puste. Ale, jak to mówią, czas leczy rany, i w tym przypadku okazało się to wyjątkowo trafnym stwierdzeniem. Bo tęsknota ucichła, łzy wyschły, a na miejscu wyrwy w jej sercu pojawiła się blizna, która tylko czasami przypominała o swoim istnieniu. W powrocie do normalności pomogły jej rozmowy z terapeutą oraz wiara i obecność Dawida, którego miłość dodawała jej życiu barw. Byli naprawdę dobrze dobranym małżeństwem. Szanowali się i wspierali, i tylko to się liczyło.
Jednak w jedno październikowe popołudnie, w trakcie przerwy w pracy wiedziona nieznanym impulsem Amelia zarejestrowała się na forum dla rodzin mierzących się z niepłodnością. Chciała tam tylko zerknąć. Może przeczytać kilka wątków, przekonać się… sama nie wiedziała już o czym. O dziwo, zupełnie przypadkowo wdała się w całkiem owocną dyskusję z kobietą, która zdecydowała się na adopcję. I choć pierwotnie Zielińska nie brała takiej ewentualności pod uwagę, od kilku dni nieustannie rozmyślała o tym, jakby to było, gdyby wzięła w ramiona opuszczone, bezbronne maleństwo i wspólnie z Dawidem zapewniła mu bezpieczną, pełną bezinteresownej rodzicielskiej miłości przyszłość.
Nie znała stanowiska męża w tej sprawie. Obawiała się nawet jego reakcji, jednak postanowiła zaryzykować i poruszyć to frapujące ją zagadnienie. Kiedy wyrównała oddech, wcisnęła drżące dłonie w kieszenie palta, by Dawid nie domyślił się, jak wiele nerwów ją to kosztuje, i podeszła do niego, gdy pakował kolejną górę liści do jutowego worka.
– Zmęczyłaś się? – zagadnął, czując jej obecność za plecami.
– Tylko trochę – skłamała. Tak naprawdę przez krążącą w żyłach adrenalinę rozpierała ją energia. Musiała znaleźć dla niej upust. Wypowiedzieć słowa ciążące na języku, nim stchórzy.
– Może napijemy się gorącej herbaty? Na ganku? – zaproponował Dawid, opierając się o ogrodzenie i taksując wzrokiem żonę.
Jak zwykle zachwyciła go urodą. Zaróżowione od chłodu i wysiłku policzki podkreślały brązowy, niemal czarny odcień jej tęczówek, a muśnięte pomadką, pełne usta aż prosiły, by skraść całusa. Zieliński był niemal pewien, że nie zmieniła się od dnia, w którym po raz pierwszy ujrzał ją tak naprawdę. Na jednym ze szkolnych apeli.
Nastolatkowie spotkali się kilka razy na sali gimnastycznej, by przećwiczyć przekazanie sztandaru przez kończących liceum absolwentów i żadne z nich nie przejęło się zbytnio dopiero co zawartą znajomością. W dniu oficjalnej uroczystości na zakończenie roku Amelia była nieobecna i zastąpiła ją inna uczennica. Sytuacja powtórzyła się podczas rozpoczęcia roku szkolnego, a Dawidowi było obojętne, kto tak naprawdę stał u jego boku. Zależało mu tylko na podniesieniu oceny z zachowania i nie zamierzał nawet zapamiętać imion towarzyszących mu dziewcząt. Sytuacja uległa jednak diametralnej zmianie, gdy zobaczyli się ponownie. Zdarzyło się to dopiero w połowie października. Czekali wtedy pod sekretariatem, w Święto Edukacji Narodowej, by wydano im szarfy i sztandar, z którym mieli wkroczyć podczas uroczystego apelu. Amelia miała wtedy na sobie białą koszulę i granatową elegancką spódniczkę do kolan. Czarne proste włosy sięgające ramion podpięła dwiema złotymi spinkami pasującymi do zdobiącego jej szyję wisiorka z małym motylkiem. Zieliński przyznał wtedy przed sobą, że była naprawdę ładną dziewczyną, mimo to postanowił nie zaprzątać sobie głowy jej urodą. Żadne z nich się wtedy nie odezwało. Właściwie krępująca cisza towarzyszyła im przez kilka następnych tygodni podczas każdej próby, jednak Dawid mimo usilnych starań i wewnętrznych, pouczających dyskusji nie potrafił oderwać wzroku od tej ślicznej dziewczęcej buzi, którą zawsze barwiły delikatne wypieki. Choć pełnił funkcję chorążego z największym zaangażowaniem, jego myśli bez przerwy błądziły do stojącej po jego prawej stronie Amelii. Czasem zdarzało się, że ich ramiona ocierały się o siebie, a wtedy serce chłopaka nerwowo podskakiwało, nie pozostawiając żadnych złudzeń. Podobała mu się ta dziewczyna i dłużej nie potrafił jej ignorować.
Dlatego, gdy w styczniu zostali oddelegowani na wieczorną mszę w intencji patrona szkoły, Dawid pod pretekstem zapewnienia Amelii bezpieczeństwa zaproponował, że odprowadzi ją do jej domu. Mieszkali po zupełnie przeciwnych stronach Warszawy, jednak to nie przeszkodziło mu w realizacji planu. Chciał w końcu z nią porozmawiać. Skruszyć mur, który uniemożliwiał im pokonanie dzielącej ich drogi. Krocząc obok niej po oblodzonych chodnikach, rozświetlonych za sprawą ulicznych latarni, ukradkiem zerkał na błąkający się na jej ustach uśmiech i kołysane wiatrem, delikatnie spuszone włosy, utwierdzając się w przekonaniu, że nie bez powodu jego pierś na widok Amelii wypełnia bliżej nieznane uczucie. Dlatego włożył wiele serca w tę ich znajomość, by ostatecznie stanąć z nią przed ołtarzem i postawić sobie za cel, by u jego boku została najszczęśliwszą kobietą.
Zdiagnozowana u niego niepłodność okazała się ciosem, od którego jego świat runął. Zderzył się bowiem z czymś, czego nigdy, nawet przez chwilę nie podejrzewał. Sądził, że wraz z Amelią doczekają się licznej gromadki dzieci, których uśmiechy i umorusane buzie będą światłem ich codzienności. Marzył, by czytać im bajki na dobranoc, wycierać zasmarkane nosy i buziakami „leczyć” obite kolanka i łokcie. Los był jednak okrutny i obdarł go z pragnień, poddając jednocześnie próbie fundamenty, na których zbudowali z Melą swój związek.
Przez pierwsze dni starał się radzić sobie z bólem na swój sposób. Rzadko bywał w domu, spędzając długie godziny w pracy, albo tułał się po okolicy, pogrążając się w zadumie. Z czasem jednak zaczął sobie wmawiać, że ogranicza Amelię. Doszedł do wniosku, że jego obecność już na zawsze odbierze jej szansę na szczęście i dlatego powinien usunąć się w cień. Odejść. Właśnie wtedy, tkwiąc w poczuciu beznadziei, upewnił się, że Amelia zasługuje na kogoś lepszego, a przeświadczenie to kompletnie go załamało. Kiedy więc zapłakana nie przyjmowała do wiadomości jego decyzji, omal nie umarł z żalu. Ale i szczęścia, że jego Mela, najdroższa Mela, wciąż go kocha. Postanowił pogodzić się z nową rzeczywistością i żyć tak, jak dawniej, skupiając się na ukochanej żonie.
Dziecięcy pokoik, który przygotowali przed rokiem, został zamknięty na klucz i żadne z nich nie miało odwagi, by do niego zajrzeć.
– To co? Przygotować cały dzbanek? – Zarzucił rękę na ramiona Amelii, nie doczekawszy się odpowiedzi, i pocałował ją w zimny policzek.
Kobieta zaprzeczyła.
– Nie, może później, jak już skończymy.
– Przydałaby się nam mała przerwa. Strasznie dziś zimno.
– Może za chwilę – poprosiła. Obawiała się, że jeśli straci Dawida z oczu, nie odważy się poruszyć trudnego dla nich obojga tematu. Nabrała powietrza w płuca i wypuściła je ze świstem. Wbiła wzrok w oblepione trawą i błotem buty. – Wiesz… tak się ostatnio zastanawiałam. Właściwie już od jakiegoś czasu…
– No, wyduś to z siebie wreszcie – roześmiał się Dawid. Był ewidentnie w dobrym humorze, co napawało Amelię optymizmem.
Z podchodzącym do gardła sercem ujęła dłonie męża. Zaskoczony uniósł brwi.
Teraz albo nigdy.
– Dawid, posłuchaj. Wiem, że mieliśmy już o tym nie rozmawiać, ale… – urwała, widząc, jak jego mina rzednie. Było już jednak za późno, by się wycofać. – Od jakiegoś czasu po głowie chodzi mi taka myśl… Nie braliśmy jej wcześniej pod uwagę, ale może… może warto się zastanowić nad adopcją? Zapewne jesteś zaskoczony, że w ogóle o tym mówię – dodała pośpiesznie – bo w końcu nie jest to coś, na co ludzie decydują się ot tak, ale przecież istnieją różne fora, organizacje, które mogłyby nam przybliżyć, jak wygląda cała procedura. Nasza niepłodność nie musi wykluczyć rodzicielstwa, a przecież tyle dzieci w domach dziecka czeka, aż ktoś je zaakceptuje, pokocha. Moglibyśmy zaadoptować niemowlę i…
– Moja niepłodność – przerwał jej gniewnie. – To ja stanowię problem i to przeze mnie nie możemy mieć dzieci.
Po kręgosłupie Amelii przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
– Jesteśmy w tym razem, przecież wiesz. – Próbowała go udobruchać. Dłonią pogładziła go po szorstkim, pokrytym jednodniowym zarostem policzku.
Żyła na jego odsłoniętej szyi zaczęła pulsować, a usta zacisnęły się w wąską linię. Był przekonany, że wszelkie rozważania na temat dzieci mają już za sobą. To zbyt bolesny temat, by kiedykolwiek chciał do niego wracać.
Mela zorientowała się, że go uraziła. Zadała cios, którego się po niej nie spodziewał, i do tego szykowała jeszcze kontratak. Wiedziała, że będzie bezwzględny i nie winiła męża za to. Niepotrzebnie w ogóle zaczynała tę rozmowę.
– Ale nie musisz w tym tkwić. Chciałem ci zwrócić wolność – wyrzucił z siebie ze złością. Po chwili pożałował wypowiedzianych pod wpływem impulsu słów. Mimo to nie cofnął ich ani nie spuścił z tonu. Chciał, by jego żona raz na zawsze porzuciła wszelkie próby bagatelizowania jego stanu. Nie może mieć dzieci i nigdy nie zostanie ojcem. Adopcja w żaden sposób nie poprawi jego sytuacji. Był wybrakowany. Wadliwy. Co z niego za mężczyzna?
– Ale ja jej nie potrzebuję! – W oczach Amelii zakręciły się łzy, a głos się załamał. – Kocham cię! Zawsze będę. Ale pomyślałam… pomyślałam, że adopcja może okazać się rozwiązaniem dla nas i…
– To nie jest żadne rozwiązanie. – Chłód w barwie jego głosu był bardziej przenikliwy niż jesienne podmuchy wiatru. – Nie dla mnie.
– Moglibyśmy chociaż zgłębić temat, popytać… – Powinna odpuścić, ale skoro już odważyła się zacząć, nie mogła tak po prostu zrezygnować.
– Nie zamierzam nikogo pytać, Mela – wszedł jej w słowo, po czym ze złością chwycił za grabie. – Adopcja nie wchodzi w grę. Nigdy. To, że wychowam cudze dziecko, nie uczyni mnie jego ojcem! – wypluł te słowa niczym truciznę i odszedł, zostawiając przełykającą łzy Amelię samą.
Czy myślał o adopcji? Oczywiście, że tak. To była pierwsza myśl, która pojawiła się w jego głowie zaraz po tym, gdy poznali ceny ewentualnego leczenia oraz procedury in vitro. Rozkładał tę formę powiększenia rodziny na czynniki pierwsze setki razy i zawsze dochodził do tego samego wniosku. Nie wierzył, że byłby w stanie pokochać cudze dziecko, które przecież swoją obecnością przypominałoby mu o tym, że z jego winy nigdy nie doświadczyli cudu narodzin. Nie przeżyli dziewięciu miesięcy oczekiwania na maleństwo, które stało się owocem ich miłości. Nie mógłby kochać porzuconego dziecka. A co gorsza, gdzieś w głębi jego umysłu rozbrzmiewał szept, który sugerował, że jeszcze bardziej przerażała go obawa, iż ono nie pokochałoby jego.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Aleksandra Rochowiak, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: Michał Grosicki
Redakcja: RedKor Agnieszka Luberadzka
Korekta: Grzegorz Kaczmarzyk, Agnieszka Luberadzka
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-880-4
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.