Najprostszy podarunek - Stefanos Xenakis - ebook + książka

Najprostszy podarunek ebook

Xenakis Stefanos

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Każdy dzień jest jak podarunek. Przyjmij go. Nie odrzucaj.

Światowy bestseller, który przynosi ukojenie i inspirację. Sto przypowieści zachęcających do mikrowysiłków, które wymagają od nas niewiele, ale mogą zmienić życie nasze i naszych bliskich.

Stefanos Xenakis pisze prosto i radośnie o rzeczach przyziemnych. Zabiera nas do swojego życia, tak podobnego do naszego – wizyty w banku, rozmowy z dziećmi, spotkania po latach z przyjaciółmi, przypadkowe znajomości zawarte w poczekalniach. Czerpiąc z tych sytuacji mądrość i naukę, pokazuje, jak żyć naprawdę. Częstując uśmiechem, dobrym słowem, butelką wody, zmienia otoczenie i siebie samego. Nadając znaczenie codziennym chwilom, przeżywa życie pełniej i radośniej.

Xenakis udowadnia, że ​​radość można znaleźć w najprostszych i najmniej oczekiwanych sytuacjach, wystarczy tylko uważne spojrzenie, drobny gest, naturalnie prosta reakcja.

Bo najlepsze podarunki są najprostsze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 226

Oceny
4,8 (9 ocen)
7
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
silva74

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna Inspirująca
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łuΤο Δώρο, Ένα τετράδιο θαυμάτων
First pu­bli­shed un­der the ti­tle Το Δώρο, Ένα τετράδιο θαυμάτων in Gre­ece by Key Bo­oks, 2018 Co­py­ri­ght © Ste­fa­nos Xe­na­kis, 2018 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzi­na Sp. z o.o., 2022
Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki i wy­klej­kiUr­szu­la Gi­reń
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów ksi­ążki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glądach kry­tycz­nych – mo­żli­we jest tyl­ko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy.
Me­dia Ro­dzi­na po­pie­ra ści­słą ochro­nę praw au­tor­skich. Pra­wo au­tor­skie po­bu­dza ró­żno­rod­no­ść, na­pędza kre­atyw­no­ść, pro­mu­je wol­no­ść sło­wa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tu­ry. Dzi­ęku­je­my, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksi­ążek pu­blicz­nie. Dzi­ęku­je­my za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ksi­ążki.
ISBN 978-83-8265-373-1
Me­dia Ro­dzi­na Sp. z o.o. ul. Pa­sie­ka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzi­na.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Dla mo­je­go ojca. Mo­je­go men­to­ra i bo­ha­te­ra

SZA­NUJ SWO­ICH RO­DZI­CÓW

Mam przy­ja­cie­la miesz­ka­jące­go w Sa­lo­ni­kach. To wy­so­ki fa­cet – mie­rzy po­nad sto osiem­dzie­si­ąt cen­ty­me­trów. Kie­dyś pod­czas ka­żdej jego wi­zy­ty w Ate­nach spo­ty­ka­li­śmy się, by coś zje­ść, cho­dzi­li­śmy ra­zem na drin­ka. Wino za­wsze po­ma­ga wy­do­być praw­dę z czło­wie­ka.

Pew­ne­go razu żar­to­wa­li­śmy so­bie i mój ko­le­ga z roz­rzew­nie­niem za­czął wspo­mi­nać swo­je­go ojca. Nie­spo­dzie­wa­nie za­czął pła­kać. Z cza­sem płacz przy­brał na sile. Na ko­ńcu już tyl­ko chli­pał. Nie mia­łem po­jęcia, dla­cze­go pła­cze ani jak po­wi­nie­nem za­re­ago­wać. Przez chwi­lę mil­cza­łem z sza­cun­ku dla mo­je­go przy­ja­cie­la.

– Hej, ko­le­go, co się sta­ło? – za­py­ta­łem go w ko­ńcu.

– Mój oj­ciec... Od­sze­dł na­gle wie­le lat temu. By­łem kre­ty­nem i ni­g­dy nie po­wie­dzia­łem mu, jak bar­dzo go ko­cham. Do­pie­ro po jego śmier­ci zro­zu­mia­łem, ja­kim był wspa­nia­łym czło­wie­kiem.

Sie­dzia­łem z moim przy­ja­cie­lem i dzie­li­łem z nim jego ból.

Tak wie­le rze­czy w ży­ciu bie­rze­my za pew­nik. Włącza­jąc w to na­szych ro­dzi­ców. A oni pew­ne­go ran­ka zni­ka­ją, pod­czas gdy my zo­sta­je­my z mnó­stwem słów, któ­re chcie­li­śmy im po­wie­dzieć, ale nie zdąży­li­śmy.

Je­śli twoi ro­dzi­ce żyją, rusz się i jedź do nich w od­wie­dzi­ny. Dzi­siaj.

Wszech­świat nie wstrzy­mu­je swo­je­go bie­gu, gdy wy­bi­ja two­ja go­dzi­na.

Przy­tul swo­ich ro­dzi­ców.

Nie bój się przy­tu­la­nia.

Po­wiedz im, jak bar­dzo ich ko­chasz. Tak wie­le dla cie­bie zro­bi­li.

Tyl­ko oso­by ma­jące dzie­ci są w sta­nie zro­zu­mieć, jak wie­le. Zro­bi­li to, nie ocze­ku­jąc ni­cze­go w za­mian.

Chcą tyl­ko, abyś od­wza­jem­niał ich mi­ło­ść. To wszyst­ko.

A ty je­dy­nie mu­sisz im tę mi­ło­ść oka­zać.

Po­pe­łnio­ne przez nich błędy wy­ni­ka­ły z naj­lep­szych in­ten­cji.

Wy­bacz im.

Ich ro­dzi­ce też je po­pe­łnia­li.

I ty po­pe­łnisz po­dob­ne błędy względem swo­ich dzie­ci, je­śli je po­sia­dasz.

Mam ogrom­ną na­dzie­ję, że na­dej­dzie dzień, gdy two­je dzie­ci przyj­dą do cie­bie, by się przy­tu­lić.

By ci wy­ba­czyć.

Przy­ja­cie­le, ko­chaj­cie swo­ich ro­dzi­ców. Tak samo jak ko­cha­cie swo­je dzie­ci.

PRZE­CIEŻ GDY­BY NIE RO­DZI­CE, WA­SZYCH DZIE­CI NIE BY­ŁO­BY NA ŚWIE­CIE.

TWÓJ KA­WA­ŁEK ZIE­MI

Otrzy­ma­łeś ka­wa­łek zie­mi. Na­ka­za­no ci ją pie­lęgno­wać i na­uczo­no pod­staw: jak ją za­orać, pod­le­wać, na­wo­zić, prze­ko­py­wać, uży­źniać i wy­zna­czać okre­sy spo­czyn­ku. Jak ją po­ko­chać.

Nie­któ­rzy lu­dzie po­słu­cha­li i po­stępo­wa­li zgod­nie z in­struk­cja­mi. Nie­ste­ty, na tym po­prze­sta­li. My­śle­li, że wszyst­ko wie­dzą i nie po­świ­ęci­li cza­su, by do­wie­dzieć się wi­ęcej.

Inni nie po­słu­cha­li i ro­bi­li to, co ich zda­niem było naj­lep­sze. Sta­li się nie­cier­pli­wi i w re­zul­ta­cie często po­stępo­wa­li wbrew in­struk­cjom. Ich zie­mia ob­uma­rła i nie dała żad­nych plo­nów.

Jesz­cze inni po­sta­no­wi­li do­wie­dzieć się cze­goś wi­ęcej. Czy­ta­li ksi­ążki, za­da­wa­li py­ta­nia i słu­cha­li. Na­uczy­li się naj­wa­żniej­szej lek­cji: zro­zu­mie­li, że nie wie­dzą nic. Po­sta­no­wi­li więc uczyć się aż do ko­ńca swo­ich dni. W ich ży­ciu za­szła zmia­na, zmie­ni­li rów­nież ży­cie in­nych. A ich po­let­ka sta­ły się nie­bem na zie­mi.

Nie­któ­rzy przy­czy­ny swo­ich nie­szczęść upa­tru­ją w tym, że nie otrzy­ma­li pola przy pla­ży, ska­rżą się, że ich zie­mia jest su­cha, lub że ci, któ­rzy od­nie­śli suk­ces i sta­li się kimś, za­wdzi­ęcza­ją to zna­jo­mo­ściom z od­po­wied­ni­mi lu­dźmi. Jesz­cze inni sta­ra­ją się wpro­wa­dzić ca­łko­wi­cie od­mien­ny sys­tem: opie­ra się on na za­sa­dzie, by za­bie­rać bo­ga­tym i da­wać bied­nym, za­miast ob­ser­wo­wać dzia­ła­nia lu­dzi suk­ce­su, po czym je na­śla­do­wać. Ci wła­śnie lu­dzie za­zdrosz­czą bo­gac­twa swo­im sąsia­dom i ży­czą im w du­chu, by ich po­let­ka wy­schły.

Są oso­by, któ­re nie zno­szą mro­zu w zi­mie; są też ta­kie, któ­re nie­na­wi­dzą upa­łu w le­cie. Nie­któ­rzy nie to­le­ru­ją ani zim­na, ani upa­łu. Nie­któ­rzy nie wie­dzą, cze­go chcą. A inni świa­do­mie po­wstrzy­mu­ją się przed wy­ra­ża­niem swo­ich pra­gnień. Uwa­ża­ją, że je­śli nie lu­bią stycz­nia, mu­szą je­dy­nie ze­rwać kart­kę z ka­len­da­rza. To samo każą ro­bić rów­nież po­zo­sta­łym oso­bom. Ty jed­nak po­wi­nie­neś brać za przy­kład tych, któ­rzy nie pró­bu­ją ni­cze­go uni­kać.

Sty­czeń ma sta­łe miej­sce w ka­len­da­rzu, po­dob­nie jak po­zo­sta­łe mie­si­ące oraz pory roku. Jest czas na sia­nie i czas na żni­wa; czas na pod­le­wa­nie oraz czas na sa­dze­nie. Usza­nuj za­sa­dy i za­dbaj o swój ka­wa­łek zie­mi. Je­śli będziesz tra­cił czas na spo­gląda­nie na pole sąsia­da, za­nie­dbasz wła­sne. Two­im je­dy­nym za­da­niem jest pie­lęgno­wa­nie tego, co otrzy­ma­łeś, tak aby uzy­skać naj­lep­szy mo­żli­wy plon. Tak dzia­ła wszech­świat. To, co nie ro­śnie – wi­ęd­nie i osta­tecz­nie umie­ra.

Do­bry rol­nik wie, kie­dy po­wi­nien prze­cze­kać, a kie­dy mieć na­dzie­ję. Przede wszyst­kim jed­nak wie, jak siać. Na­uczył się tego, pra­cu­jąc ci­ężko i po­pe­łnia­jąc błędy. Two­je błędy bu­du­ją two­je do­świad­cze­nie, mu­sisz się na nich uczyć. Ten, kto uni­ka błędów, uni­ka suk­ce­su. Po­my­śl o tym jak o dra­bi­nie. Je­śli nie sta­niesz sta­bil­nie i pew­nie na szcze­blu, spad­niesz o dwa szcze­ble w dół. Po­cząt­ko­wo będziesz pod­le­wać swo­je po­let­ko zbyt dużą ilo­ścią wody, będziesz siać w nie­od­po­wied­niej po­rze roku; za­po­mnisz przy­ci­ąć, do­pro­wa­dzisz do wy­ja­ło­wie­nia zie­mi. Nie po­ko­chasz od razu swo­je­go po­let­ka. Będziesz jęczeć, na­rze­kać i po­zo­sta­wisz je nie­ogro­dzo­ne.

Nie oba­wiaj się po­ra­żki. Nie po­zwól, aby dni pły­nęły je­den za dru­gim. Nie po­zwól, aby ży­cie prze­cie­kło ci przez pal­ce.

Ka­żdy dzień przy­po­mi­na po­da­ru­nek.

Otwórz go. Nie wy­rzu­caj.

Strzeż się ła­twe­go ży­cia.

To po­wol­na, ale pew­na śmie­rć.

Po­ko­chaj swo­je pro­ble­my.

Po­mo­gą ci zro­bić krok do przo­du.

Przyj­mij prze­ciw­no­ści losu z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi.

IM SIL­NIEJ­SZY WIATR, TYM OD­POR­NIEJ­SZE DRZE­WA.

NA PE­ŁNEJ PE­TAR­DZIE

Albo ty kie­ru­jesz swo­im ży­ciem, albo to ono kie­ru­je tobą. Nie ma sy­tu­acji po­śred­niej. Je­śli pi­łka wpad­nie do siat­ki, już nie wra­ca. Po jed­nej stro­nie bo­iska pa­nu­je dzień, po dru­giej noc. Po jed­nej stro­nie ze­bra­ły się na­rze­ka­nie, jęki, zło­ść, bez­rad­no­ść i de­pre­sja, po dru­giej wi­dać ra­do­ść, hoj­no­ść, po­czu­cie wła­snej war­to­ści, szczęście i siłę. Oczy­wi­ście po obu stro­nach bo­iska po­ja­wia­ją się pro­ble­my, z któ­ry­mi będziesz się zma­gać przez całe swo­je ży­cie. Je­śli pro­ble­my znik­ną, to wszyst­ko inne też. Nie­któ­re z nich będą oczy­wi­ste od sa­me­go po­cząt­ku. Są ma­syw­ne i na­bu­zo­wa­ne, w do­dat­ku czuć od nich po­tem, jak­by wy­szły z pod­rzęd­nej si­łow­ni. Inne po­ja­wia­ją się z uśmie­chem na twa­rzy prze­bra­ne w pi­ęk­ne bar­wy, jak­by pusz­cza­ły do cie­bie oczko.

Nie wie­rzę w to, że mo­że­my sta­no­wić o swo­jej przy­szło­ści. Mo­że­my jed­nak de­cy­do­wać o wła­snych na­wy­kach, a one z ko­lei mają ogrom­ny wpływ na to, jak będzie wy­gląda­ło na­sze ży­cie. Je­śli chcesz osi­ągnąć to samo co lu­dzie od­no­szący suk­ce­sy, mu­sisz po­stępo­wać tak jak oni.

Ro­bin Shar­ma jest ka­na­dyj­skim pi­sa­rzem i mów­cą mo­ty­wa­cyj­nym, któ­ry wy­wa­rł na mnie ogrom­ny wpływ. Na­uczył mnie, jak wa­żne jest wcze­sne wsta­wa­nie. We­dług nie­go od­po­wied­nia pora na po­bud­kę to go­dzi­na pi­ąta rano. Wów­czas wszy­scy jesz­cze śpią, a po­ziom two­jej ener­gii znaj­du­je się na naj­wy­ższym pu­ła­pie. Roz­pocz­nij dzień na przy­sło­wio­wej pe­łnej pe­tar­dzie. Obu­dź się w to­wa­rzy­stwie swo­ich ma­rzeń, ce­lów i za­cznij po­ran­ne ćwi­cze­nia. Obu­dź się w to­wa­rzy­stwie ży­cia. Za­pla­nuj swój dzień, jak­byś był naj­wa­żniej­szą oso­bą na świe­cie, po­nie­waż dla sie­bie je­steś naj­wa­żniej­szy.

Naj­istot­niej­sza wia­do­mo­ść, jaką prze­sy­łasz, wsta­jąc wcze­śnie rano, to wia­do­mo­ść wy­sy­ła­na sa­me­mu so­bie. Gdy wy­gry­wasz wal­kę ze swo­im łó­żkiem, udo­wad­niasz, że masz kon­tro­lę nad wła­snym ży­ciem. Prze­sła­nie jest tak wy­ra­źne, że usły­szy je rów­nież dru­ga po­ło­wa cie­bie – ka­na­po­wiec, leń, śpioch; to ona pod­po­wia­da ci, że za­słu­gu­jesz na sen; to ona mówi: „Po co wy­cho­dzić na mróz?”; to ona na­ka­zu­je ci na dłu­żej za­par­ko­wać two­je ma­rze­nia, aż wyj­dziesz z do­łka; to ona zwi­nęła się przed ko­min­kiem ni­czym le­ni­wy kot. Jed­na część cie­bie jest po jed­nej stro­nie bo­iska, dru­ga po dru­giej. Po­zbądź się tej dru­giej po­ło­wy; tej, któ­ra wy­ry­wa two­je ma­rze­nia, za­nim jesz­cze zdążą się za­ko­rze­nić, i okra­da cię z ży­cia, za­nim zdąży ono roz­kwit­nąć. Po­zbądź się jej.

Obu­dź się i zde­cy­duj, w któ­rej grasz dru­ży­nie.

Wcze­sna po­bud­ka to gwiz­dek, któ­ry roz­brzmie­wa wraz z roz­po­częciem gry.

DMUCH­NIJ W TEN GWIZ­DEK. Z CA­ŁYCH SIŁ. TAK, BY USŁY­SZAŁ CIĘ CAŁY WSZECH­ŚWIAT.

NIE MO­ŻESZ BYĆ KO­CHA­NY PRZEZ WSZYST­KICH

Pogó­dź się z tym. Taka jest praw­da. Wie­le cza­su za­jęło mi zro­zu­mie­nie, że nie mogę być ko­cha­ny przez wszyst­kich.

Był pierw­szy grud­nia 1998 roku. Sta­łem na sce­nie pod­czas uro­czy­sto­ści otwar­cia mo­jej no­wej fir­my. Sza­la­łem z ra­do­ści. Na­gle w naj­lep­szym mo­men­cie mo­jej pre­zen­ta­cji ogar­nęło mnie dziw­ne uczu­cie i w na­stęp­nej se­kun­dzie nie by­łem w sta­nie po­wie­dzieć ani sło­wa. Mia­łem wra­że­nie, jak­by ktoś na­gle od­ci­ął mi za­si­la­nie. Nie mo­głem wy­dać z sie­bie żad­ne­go dźwi­ęku. Na prze­mian otwie­ra­łem i za­my­ka­łem usta, ale wy­do­by­wa­ło się z nich je­dy­nie po­wie­trze. Tak po pro­stu, bez żad­ne­go ostrze­że­nia. Za­zwy­czaj prze­rwa w do­sta­wie prądu trwa naj­wy­żej kil­ka go­dzin, u mnie trwa­ła pół roku. Przez sze­ść dłu­gich mie­si­ęcy nie by­łem w sta­nie wy­po­wie­dzieć sło­wa. Mo­głem je­dy­nie szep­tać. Nikt mnie nie sły­szał. Ja sam sie­bie nie sły­sza­łem. By­łem bli­ski po­stra­da­nia zmy­słów.

Po­wie­dzia­no mi, że to afo­nia o podło­żu psy­cho­lo­gicz­nym. Ba­da­nia me­dycz­ne wy­ka­za­ły, że stan mo­ich strun gło­so­wych jest do­bry. Pro­blem le­żał gdzie in­dziej. Jak to zwy­kle bywa, wszyst­ko dzia­ło się w gło­wie.

W prze­szło­ści by­łem cho­dzącą de­fi­ni­cją „mi­łe­go fa­ce­ta”. Nikt ni­g­dy nie po­wie­dział o mnie złe­go sło­wa. Aż pew­ne­go razu nad­sze­dł taki dzień.

Kil­ka mie­si­ęcy przed utra­tą gło­su oska­rżo­no mnie o coś bar­dzo nie­przy­jem­ne­go. Przy­naj­mniej we­dług mo­ich stan­dar­dów. Nie­ste­ty, nie po­tra­fi­łem udo­wod­nić, że oska­rże­nia są bez­pod­staw­ne. Gdy w ko­ńcu tro­chę ochło­nąłem, wy­da­wa­ło mi się, że wy­rzu­ci­łem ten in­cy­dent z pa­mi­ęci. Jed­nak coś na­dal gry­zło mnie od środ­ka. Do­tknęło mnie to do tego stop­nia, że gdy pó­źniej roz­ma­wia­łem ze zna­jo­mym le­ka­rzem, stwier­dził on, iż gdy­bym był star­szy lub miał pro­ble­my zdro­wot­ne, za­pew­ne do­sta­łbym uda­ru.

Od dzie­ci­ństwa czu­je­my po­trze­bę po­szu­ki­wa­nia ak­cep­ta­cji in­nych osób. Uczy się nas, by­śmy byli grzecz­ni: mamy sprzątać po po­si­łku, słu­chać ro­dzi­ców i nie spra­wiać pro­ble­mów. Jed­nym sło­wem, je­ste­śmy ucze­ni uda­wa­nia. Jako oso­by do­ro­słe mamy pro­blem z po­wie­dze­niem sło­wa „nie”, z od­mo­wą wy­świad­cza­nia przy­słu­gi. Gdy drżysz na myśl o wy­ra­że­niu sprze­ci­wu, po­ci­ąga za sznur­ki kry­jący się w to­bie pi­ęcio­la­tek. To dziec­ko boi się od­rzu­ce­nia i chce, aby wszy­scy się uśmie­cha­li i byli szczęśli­wi. Im moc­niej szar­pie za te sznur­ki, tym bar­dziej się one plączą.

Wa­żniej­sze od za­do­wa­la­nia wszyst­kich wo­kół jest ży­cie w zgo­dzie z sa­mym sobą i wsłu­chi­wa­nie się w ci­chy gło­sik we­wnątrz wła­snej gło­wy, któ­ry za­wsze wie naj­le­piej. Masz pra­wo po­wie­dzieć „nie”. Sło­wo „tak” – skie­ro­wa­ne do sie­bie – po­win­no sta­no­wić fun­da­ment, na któ­rym opie­rać się będą sta­bil­nie two­je przy­szłe wy­bo­ry.

Nie mo­żesz być ko­cha­ny przez wszyst­kich.

Gdy już się z tym po­go­dzisz, w two­im ży­ciu zaj­dzie ogrom­na zmia­na. Mu­sisz ko­chać sie­bie bar­dziej niż ko­go­kol­wiek in­ne­go.

Tyl­ko wte­dy będziesz w sta­nie po­ko­chać ko­goś jesz­cze.

Ostat­nio usły­sza­łem po­wie­dze­nie: „Za­trosz­czę się o sie­bie dla cie­bie, je­śli ty za­trosz­czysz się o sie­bie dla mnie”. Kie­dyś ta­kie po­de­jście na­zy­wa­no ego­izmem.

TERAZ NA­ZY­WA SIĘ JE PO­CZU­CIEM WŁA­SNEJ WAR­TO­ŚCI.

NIE BĄDŹ JAK PSZ­CZO­ŁA

Min­ęło już pi­ęt­na­ście lat, ale ja ni­g­dy nie za­pom­nę tej hi­sto­rii. Usły­sza­łem ją pod­czas warsz­ta­tów.

Pro­wa­dzący zro­bił głębo­ki wdech. Wy­raz jego twa­rzy ule­gł zmia­nie, jak­by za chwi­lę miał się po­dzie­lić z nami ta­jem­ni­cą sen­su ży­cia. I rze­czy­wi­ście to zro­bił. Jego opo­wie­ść mia­ła się stać rów­nież na­szą ta­jem­ni­cą, któ­rą mie­li­śmy się po­dzie­lić z in­ny­mi.

– Kła­dziesz pu­stą bu­tel­kę na boku przy oknie dnem skie­ro­wa­nym do szy­by – za­czął opo­wie­ść. – Do środ­ka bu­tel­ki wpa­da świa­tło sło­ńca. Wkła­dasz do środ­ka psz­czo­łę. Psz­czo­ła jest „mądra”. – Za­ak­cen­to­wał sło­wo mądra. – Psz­czo­ły żyją we­dług za­sad. Są one nie­ste­ty sztyw­ne i nie­zmien­ne. Psz­czo­ła wie, że wy­jście znaj­du­je się w miej­scu, z któ­re­go pada świa­tło – nie ma żad­nych za­strze­żeń i wąt­pli­wo­ści. Będzie więc cały czas le­cieć w kie­run­ku dna bu­tel­ki i ni­g­dy nie wy­do­sta­nie się na ze­wnątrz. Po chwi­li umrze.

– Włó­żmy te­raz do bu­tel­ki mu­chę – kon­ty­nu­ował pro­wa­dzący. – Mu­cha to nie­mądry owad. Nie kie­ru­je się żad­ny­mi za­sa­da­mi. Wie, że nic nie wie. Dla­te­go też pró­bu­je zna­le­źć od­po­wie­dzi. Mu­cha będzie la­tać po ca­łej bu­tel­ce, w górę i w dół, w lewo i pra­wo, i w ko­ńcu znaj­dzie wy­jście. Prze­ży­je. Ni­g­dy nie bądźcie jak psz­czo­ły – po­wie­dział. – Uni­kaj­cie rów­nież osób, któ­re je przy­po­mi­na­ją. Bądźcie mu­cha­mi. Miej­cie świa­do­mo­ść swo­jej nie­wie­dzy i nie usta­waj­cie w po­szu­ki­wa­niu od­po­wie­dzi.

Wi­dzę lu­dzi za­mkni­ętych w sztyw­nych ra­mach, ni­czym w sta­rych, ci­ężkich że­la­znych sej­fach. Usta­wia­ją na kłód­ce szyfr i za­my­ka­ją się w środ­ku. Cza­sa­mi po dro­dze za­po­mi­na­ją kod. Za­po­mi­na­ją na­wet, że są za­mkni­ęci, po­nie­waż sejf sta­no­wi cały ich świat. Mó­wisz do nich, a oni nie słu­cha­ją. Po­ka­zu­jesz im wy­jście, a oni go nie wi­dzą. Sta­li się psz­czo­ła­mi.

Two­ja wie­dza nie sta­no­wi pro­ble­mu. Pro­ble­mem jest prze­ko­na­nie, że ją po­sia­dasz.

Im wi­ęcej w swo­im mnie­ma­niu wiesz, tym bar­dziej za­my­kasz się w so­bie.

Za­ko­ńczy­łeś edu­ka­cję w szko­le, ale nie na­ukę. Ucz się do ko­ńca swo­je­go ży­cia. Przyj­muj wie­dzę i wy­grze­waj się w jej bla­sku i cie­ple jak w po­ran­nym sło­ńcu. Za­nurz się w ży­ciu. Nie po­zwól, aby two­je dni prze­la­ty­wa­ły ci przez pal­ce. Czerp z nich na­ukę. Nie py­taj, ile pie­ni­ędzy po­wi­nie­neś zgro­ma­dzić. Py­taj, cze­go po­wi­nie­neś się na­uczyć. To wła­śnie na ta­kie ży­cie za­słu­gu­jesz.

So­kra­tes po­wie­dział: „Wiem, że nic nie wiem”.

JED­NYM Z NAJ­WI­ĘK­SZYCH MĘDR­CÓW, JAKI KIE­DY­KOL­WIEK ŻYŁ NA ZIE­MI, JEST MU­CHA.

DLA­CZE­GO?

Wyda­rzy­ło się to w po­nie­dzia­łko­wy po­ra­nek. Kil­ka mi­nut przed go­dzi­ną ósmą cze­ka­łem w ko­lej­ce na we­jście do ban­ku. Przede mną sta­ła, wspie­ra­jąc się na la­sce, ele­ganc­ka i miła star­sza pani. Po otwar­ciu drzwi we­szli­śmy do środ­ka. Ko­bie­ta była trze­cia w ko­lej­ce. Inna ko­bie­ta sto­jąca z tyłu ko­lej­ki wpa­dła na do­bry po­my­sł, aby oso­by sto­jące na przo­dzie ustąpi­ły miej­sca star­szej pani. Ta jed­nak po­dzi­ęko­wa­ła za pro­po­zy­cję i ją od­rzu­ci­ła.

Po­wie­dzia­łem ko­bie­cie sto­jącej za mną, że jej po­my­sł był do­bry, i prze­pro­si­łem, że sam na to nie wpa­dłem.

– Ma pani ra­cję – do­da­łem.

Od­po­wie­dzia­ła ostrym to­nem.

– Wiem, że mam ra­cję, ale ja­kie to ma zna­cze­nie? Ta pani i tak mnie nie po­słu­cha­ła.

Na­stęp­nie zde­ner­wo­wa­na wró­ci­ła na swo­je miej­sce w ko­lej­ce, kręcąc gło­wą i mru­cząc coś pod no­sem. Gdy­by była bo­ha­ter­ką kre­sków­ki, nad jej gło­wą wi­sia­ła­by czar­na chmu­ra. Jej re­ak­cja wy­da­wa­ła się ostra, ale mnie nie za­sko­czy­ła. Nic nie po­wie­dzia­łem. Prze­cież nie była zła na mnie.

Gdy wy­cho­dzi­łem z ban­ku, zda­łem so­bie spra­wę, że ota­cza­ją mnie lu­dzie. Wy­da­wa­li się po­nu­rzy i na­bur­mu­sze­ni. Jak­by po­czu­li się do­tkni­ęci in­cy­den­tem w ban­ku. Pa­trzy­łem na pa­ra­dę smut­nych lu­dzi. Wi­dok był dziw­ny, ale nie był dla mnie za­sko­cze­niem.

Przez chwi­lę sze­dłem sam i wów­czas do gło­wy przy­szło mi jed­no py­ta­nie. „Dla­cze­go?”. Na po­cząt­ku sło­wo to wy­brzmia­ło ci­cho w mo­ich my­ślach, ale stop­nio­wo sta­wa­ło się co­raz wi­ęk­sze, aż w pew­nym mo­men­cie było tak ogrom­ne, że za­częło mnie przy­gnia­tać.

Dla­cze­go nie mó­wi­my „pro­szę”?

Dla­cze­go nie mó­wi­my „dzi­ęku­ję”? Dla­cze­go się nie uśmie­cha­my?

Dla­cze­go bo­imy się ko­chać?

Dla­cze­go jesz­cze bar­dziej bo­imy się oka­zy­wać uczu­cie?

Dla­cze­go nie dba­my o sie­bie?

Dla­cze­go spo­ży­wa­my ja­ko­ścio­wo gor­sze je­dze­nie od na­szych zwie­rząt do­mo­wych?

Dla­cze­go nie do­ko­nu­je­my prze­glądów swo­je­go cia­ła tak, jak czy­ni­my to z sa­mo­cho­da­mi?

Dla­cze­go ła­du­je­my wła­sne ba­te­rie rza­dziej niż na­sze te­le­fo­ny?

Dla­cze­go ob­ma­wia­my się za ple­ca­mi?

Dla­cze­go mar­nu­je­my ży­cie, jak­by­śmy mie­li żyć mi­lion lat? Mamy przed sobą za­le­d­wie ty­si­ąc mie­si­ęcy. Tak to dzia­ła.

Dla­cze­go nie opo­wie­my o swo­ich pro­ble­mach lu­dziom, któ­rzy są ich przy­czy­ną, za­miast ogła­szać je na Fa­ce­bo­oku?

Dla­cze­go nie cie­szy­my się z ra­do­ści in­nych osób?

Dla­cze­go za wszyst­kie złe rze­czy obar­cza­my winą in­nych?

Dla­cze­go za­wsze mamy w za­na­drzu ja­kąś ckli­wą hi­sto­ryj­kę?

Pew­ne­go dnia za­mó­wi­łem tak­sów­kę do domu. W po­bli­żu uli­cy, na któ­rej miesz­kam, znaj­du­je się skrzy­żo­wa­nie bez zna­ku STOP. Zwró­ci­łem się do kie­row­cy: „Pro­szę tu­taj uwa­żać, po­nie­waż nie­któ­rzy pędzą na zła­ma­nie kar­ku”.

„Cały czas ła­mią prze­pi­sy”, burk­nął. Po­że­gna­łem się.

ODPU­ŚĆ NAM TRO­CHĘ, KO­LE­GO.

PO­DA­RU­NEK

Niek­tó­rych przy­ja­ciół po­zna­łem dzi­ęki moim dzie­ciom. Re­la­cja po­mi­ędzy do­ro­sły­mi kie­łku­je jak pędy na ga­łęziach drzew, na­stęp­nie sta­je się co­raz wi­ęk­sza i mo­żna ją za­sa­dzić, by pu­ści­ła wła­sne ko­rze­nie. Może ona wy­ro­snąć na wiel­kie drze­wo, wi­ęk­sze na­wet od pierw­sze­go. Wkrót­ce oka­zu­je się, że wi­ęzy łączące cie­bie z ro­dzi­ca­mi przy­ja­ciół two­ich dzie­ci są dużo sil­niej­sze niż wi­ęzi po­mi­ędzy sa­my­mi dzie­ćmi.

Nie wi­dzia­łem się z mo­imi przy­ja­ció­łmi od dłu­ższe­go cza­su, więc zor­ga­ni­zo­wa­li­śmy spo­tka­nie dla na­szych po­ciech, któ­re tak na­praw­dę było je­dy­nie pre­tek­stem, by się zo­ba­czyć. Jed­na z ma­tek wy­da­wa­ła się zde­ner­wo­wa­na pod­czas roz­mo­wy te­le­fo­nicz­nej i za­częła opo­wia­dać o swo­jej pra­cy. Prze­rwa­łem jej. Nie je się do­bre­go da­nia w bie­gu. Na­kry­wasz do sto­łu, uży­wa­jąc por­ce­la­no­wej za­sta­wy i roz­ko­szu­jesz się po­si­łkiem. To samo ty­czy się roz­mów – po­win­no się po­cze­kać, aż na­dej­dzie na nie od­po­wied­ni czas i miej­sce. „Po­roz­ma­wia­my o tym, jak przy­je­dziesz”, od­pa­rłem.

Go­ście od­wie­dzi­li nas w nie­dzie­lę. Dziew­czyn­ki we­szły do domu, by się po­ba­wić, a my od razu wró­ci­li­śmy do na­szej roz­mo­wy. Moja przy­ja­ció­łka świet­nie wy­ko­nu­je swo­ją pra­cę. Nie wi­dzia­łem jej co praw­da w ak­cji, ale nie było ta­kiej po­trze­by. Mo­że­my oce­nić ko­goś, bio­rąc pod uwa­gę szcze­gó­ły – wa­żny jest na­wet spo­sób, w jaki dana oso­ba na cie­bie pa­trzy.

Choć hi­sto­ria jest dłu­ga, w skró­cie mo­żna przed­sta­wić ją na­stępu­jąco: moja przy­ja­ció­łka pra­cu­je w du­żej fir­mie, któ­ra do­ce­nia jej po­świ­ęce­nie. Zdo­by­ła rów­nież uzna­nie sze­fa. Z ja­kie­goś jed­nak po­wo­du sta­nął mi­ędzy nimi kie­row­nik śred­nie­go szcze­bla. Fa­cet, o któ­rym mowa, ma zda­niem mo­jej przy­ja­ció­łki swój wła­sny spo­sób po­stępo­wa­nia i ela­stycz­no­ść nie jest jed­ną z jego za­let. W ko­ńcu do­szło do star­cia mi­ędzy nimi i w re­zul­ta­cie moja przy­ja­ció­łka zo­sta­ła ze­pchni­ęta przez kie­row­ni­ka na dal­szy plan. Po­ska­rży­ła się jed­nak swo­je­mu prze­ło­żo­ne­mu, któ­ry sta­nął po jej stro­nie. Spo­tka­li się we trój­kę i szef po­now­nie wy­ra­ził wspar­cie wo­bec mo­jej przy­ja­ció­łki, na­to­miast kie­row­nik po­pa­dł w nie­ła­skę. Zbli­ża­ła się pre­zen­ta­cja przed wa­żnym klien­tem. Kie­row­nik zo­sta­wił moją przy­ja­ció­łkę na lo­dzie i mu­sia­ła sama ją prze­pro­wa­dzić. Na szczęście po­szło jej bar­dzo do­brze.

Pod­czas na­szej roz­mo­wy za­rów­no ona, jak i jej mąż byli bar­dzo roz­trzęsie­ni. Z tru­dem wy­ko­ny­wa­ła swo­je obo­wi­ąz­ki za­wo­do­we, a i ży­cie ro­dzin­ne ucier­pia­ło z po­wo­du kon­flik­tu w pra­cy.

Ja jed­nak usły­sza­łem zu­pe­łnie inną hi­sto­rię. Za­cząłem się na­wet śmiać.

– Nie ro­zu­mie­cie? – za­cząłem.

– Cze­go? – za­py­ta­ła cała w ner­wach.

– No, pro­szę was. Ten fa­cet przy­go­to­wał ci miej­sce. Z tego, co sły­szę, nie­dłu­go przej­dzie do hi­sto­rii, a jego sta­no­wi­sko będzie two­je. Cze­ka cię awans. Nowy klient po­pro­si, abyś to ty kie­ro­wa­ła pro­jek­tem. Czy pro­wa­dzi­ła­byś pre­zen­ta­cję, gdy­by twój kie­row­nik się nie wy­co­fał?

– Nie – od­pa­rła moja przy­ja­ció­łka, nie­co za­sko­czo­na.

– Po­win­naś więc wy­słać mu kwia­ty w ra­mach po­dzi­ęko­wa­nia.

Za­sta­no­wi­ła się przez chwi­lę nad mo­imi sło­wa­mi. Na­stęp­nie spoj­rza­ła na mnie z sze­ro­kim uśmie­chem na ustach.

– Nie pa­trzy­łam na to w ten spo­sób.

– A je­śli rze­czy­wi­ście mam ra­cję?

A je­śli ży­cie wy­gląda ina­czej, niż my­ślisz, i je­śli dary nie tra­fia­ją do cie­bie w pi­ęk­nych opa­ko­wa­niach prze­wi­ąza­nych ko­kar­dą? A je­śli nie­któ­re z nich mają kol­ce? Zry­wa­jąc dzi­ką różę, mo­żesz na­tra­fić na cie­rń, ale pach­nący pąk kwia­tu jest two­ją na­gro­dą.

Często w ży­ciu pły­nie­my pod prąd. Fala pcha nas w dół stru­mie­nia, ale pły­nie­my w górę. Męczy­my się, mamy dość i w ko­ńcu przy­pra­wia nas to wszyst­ko o mdło­ści. Jak na iro­nię, w gó­rze stru­mie­nia nie ma nic, cze­go pra­gniesz. Wszyst­ko znaj­du­je się w jego dole. Cza­sa­mi wy­star­czy pły­nąć z prądem.

Ży­cie nie jest ła­twe. Ale jest pro­ste.

Je­śli zro­zu­miesz rządzące nim za­sa­dy, będzie ci ła­twiej.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki