Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zagadkowy wizerunek Matki Bożej, który nie został wymalowany ludzką ręką.
Kawałek zgrzebnego płótna, który w ciągu kilku lat nawrócił na wiarę katolicką całą rdzenną populację Meksyku.
Aztecki kodeks. Rdzenni mieszkańcy Meksyku na fałdach płaszcza Maryi odnajdowali astronomiczną mapę nieba i mapę lokalizacji wulkanów w ich kraju.
Zgrzebne płótno z agawy na którym widnieje Wizerunek, powinno rozpaść się już kilkaset lat temu, a jednak ma się świetnie; nie zabrudziły go dymy kadzideł i nie uszkodził kwas azotowy, wylany nieopatrznie na wizerunek przez konserwatorów.
Nie został wymalowany żadnymi ziemskimi farbami, przypomina zdjęcie z polaroida – zwykłe włókna z agawy w niewytłumaczalny sposób zostały zabarwione od wewnątrz za pomocą techniki nieznanej do dzisiaj. Zdjęcia rentgenowskie nie wykazują żadnych pociągnięć pędzla na płótnie.
W źrenicach oczu Obrazu – które mają zaledwie po kilka centymetrów średnicy – utrwaliła się z detalami scena z XV wieku, w której Juan Diego prezentuje biskupowi Zumarraga płaszcz z cudownym wizerunkiem. Widać dostojników Kościoła, księży, służących, czarnoskórą niewolnicę.
Matematycy odnaleźli w Obrazie złote proporcje i ciąg Fibonnacciego a muzycy – medytacyjną muzykę sfer niebieskich.
Podobno kiedyś Maryja przyznała się jakiemuś wizjonerowi, że Fatimę czy Medjugorie odwiedza, ale mieszka – w Guadalupe.
Dziś wizerunek Morenity z Guadalupe można znaleźć w każdym domu, sklepie i urzędzie w Meksyku. A Bazylikę w Guadalupe odwiedza corocznie 9 milionów pielgrzymów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 246
Okładka, projekt graficzny Fahrenheit 451
Redakcja i korekta Elżbieta Steglińska (UKKLW)
Dyrektor projektów wydawniczych Maciej Marchewicz
ISBN 9788380795723
Copyright © for Copyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2020
WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
KonwersjaEpubeum
Czuję się pociągany
przez ten obraz Matki Bożej z Guadalupe…
Ona mnie przyzywa.
Jan Paweł II
To nie jest dzieło mistrzów florenckich czy flamandzkich. Nie namalował go Vermeer, Rembrandt czy van Gogh. Jego autorem jest ktoś, kto nie maluje farbami.
To Maryja, która w grudniu 1531 roku objawiła się Indianinowi Juanowi Diego, ułożyła w jego płaszczu kolorowe kwiaty i wysłała go do biskupa miasta Meksyk. Kiedy Indianin rozwinął swój płaszcz, kaskada kwiatów posypała się na ziemię, a na kaktusowym płótnie ukazał się obraz Madonny.
Jak to wszystko możliwe?
Ten Wizerunek to najbardziej tajemniczy obraz świata.
Powstał w ciągu jednego grudniowego ranka. Bez podkładu, bez szkicu, na materiale, który mógłby wybrać tylko szaleniec. Albo Bóg.
Został namalowany na płótnie utkanym z włókien kaktusa. Minęło pół tysiąclecia, a on nie rozsypał się jeszcze w proch. Tymczasem żaden kaktusowy materiał nie wytrzymuje próby dwudziestu kilku lat. Jaka siła podtrzymuje istnienie tego obrazu?
Stworzono go z dwóch kawałków płótna, sfastrygowanych cienką nicią. Nie pękła ona po dziś dzień. Jak to możliwe?
Użyte materiały wymykają się powszechnemu prawu czasu. Nie niszczeją i nie blakną.
Obraz pozostaje niezniszczalny, jakby chroniła go niewidoczna siła.
Do jego namalowania w 1531 roku ktoś użył syntetycznych barwników. A przecież wynaleziono je dopiero w roku 1850! Może znów trzeba odwołać się do hipotezy Boga?
To zaledwie początek długiej litanii pytań pozostających bez odpowiedzi.
Obraz został namalowany tak, jakby ktoś zabarwił różnymi kolorami nici płótna dopiero zakładane na warsztat tkacki.
Obraz z bliska jest inny, z dalszej odległości zmienia barwę. On jest jak skrzydła motyla!
Na płaszczu przedstawionej na obrazie niewiasty gwiazdy układają się w nocny widok nieba oglądany z miejsca, gdzie obraz malowano. Ale to nie wszystko: gwiezdny wzór powtarza układ sfery niebieskiej z dnia, kiedy obraz powstawał.
Obraz jest mapą rejonu Meksyku, w którym pracował jego twórca.
W obrazie jest ukrytych jeszcze wiele tajemnic. Czasem odkrywa je nauka. Kiedy jej zaawansowane technologie starają się wyjaśnić niezwykłość obrazu, odsłaniają się ukryte w nim kolejne cuda.
I azteckim kodeksem, który czyta się bez końca.
I zestawem nut, które układają się w pieśń.
W źrenicach oczu namalowanej niewiasty odbiła się scena pierwszej prezentacji obrazu. Tego nie jest w stanie namalować żaden malarz!
Rok po roku obraz czyni cuda, to samo charakteryzuje jego kopie. Jedna z nich, zwana misyjną, pozwala usłyszeć trzepotanie serca kilkunastotygodniowego płodu, który niewiasta nosi w swoim łonie.
W obrazie jest ukrytych jeszcze wiele tajemnic. Czasem ku własnemu zdumieniu odkrywa je nauka. Kiedy jej zaawansowane technologie starają się wyjaśnić niezwykłość obrazu, odsłaniają się ukryte w nim kolejne cuda.
To nie jest dzieło mistrzów florenckich czy flamandzkich. Nie namalował go Vermeer, Rembrandt czy van Gogh. Jego autorem jest ktoś, kto nie maluje farbami.
To Maryja, która w grudniu 1531 roku objawiła się Indianinowi Juanowi Diego, ułożyła w jego płaszczu kolorowe kwiaty i wysłała go do biskupa miasta Meksyk. Kiedy Indianin rozwinął swój płaszcz, kaskada kwiatów posypała się na ziemię, a na kaktusowym płótnie ukazał się obraz Madonny.
Jak to wszystko możliwe? Możemy powątpiewać w fakty historyczne – wszak odległe i trudne do potwierdzenia. Możemy kwestionować cuda, podpierając się teorią splotu okoliczności. Możemy nawet nie wierzyć w istnienie czegoś więcej niż materia. Problem pojawia się z chwilą, gdy wspierające ateizm nauki ścisłe same zaczynają wyszukiwać w tym obrazie elementy tak niewytłumaczalne, że już nadprzyrodzone.
Gdzie jest granica tajemnicy tego obrazu? – pytamy. Ostatnie odkrycia przekonują nas, że jest ona jeszcze daleko przed nami.
Przed dziesięciu laty napisałem książkę o obrazie, który nazwałem Autoportretem z Guadalupe. Dziś wracam do tego tematu. Już nie pod pseudonimem, ale podpisując się własnym nazwiskiem, pochylam się nad Wizerunkiem z Tepeyac. Na trzy sposoby.
By odkryć to, co zobaczyli w nim Indianie z czasów konkwisty.
By poznać niezwykłe prawdy, jakie odkryło w nim pierwsze pokolenie Hiszpanów osiedlonych w Meksyku.
By zdumieć się jak ludzie nauki, którzy zaczęli badać namalowany kwiatami obraz.
A także, żeby wyruszyć w świat wraz kopią obrazu i być świadkiem niezwykłych fenomenów i cudów.
Może Matka Boża z Guadalupe chce nam dziś coś ważnego powiedzieć?
Może chce nawrócić tych, którzy uważają się za nowoczesnych i postępowych, bo wyznających światopogląd zgodny z odkryciami nauki. Może chce dotknąć serc tych, którzy twierdzą, że Boga nie ma, że udowodniła to już nauka, szczególnie przedmioty ścisłe. Wizerunek z Guadalupe burzy naukowe dogmaty przyjęte przez owych ludzi. Okazuje się bowiem, że podziwiana przez nich nauka potwierdza istnienie nadprzyrodzoności.
Może Maryja wędrująca po świecie w swoim „misyjnym” wizerunku – która zatrzymując się przed aborcyjnymi klinikami, czyni niewytłumaczalne cuda – chce wykrzyczeć światu, że każdy, kto zabija nienarodzone dziecko, dokonuje zbrodni wołającej o pomstę do nieba?
Czy Guadalupe nie uderza w same podwaliny systemu, który próbuje zbudować Nowy Ład, gdzie dla Boga nie ma miejsca, a o tym, co dobre i złe, ma decydować człowiek zagubiony na pustyni egoizmu?
Może Matka Boża z Guadalupe chce również powiedzieć coś chrześcijaństwu? Guadalupe uczy, jak powinien wyglądać Kościół, aby był środowiskiem łaski i – czerpiąc moc z wysoka – potrafił zmieniać świat. Aby przestało mu ciążyć pytanie, jakie postawił papież Paweł VI, kiedy pisał z bólem w adhortacji Evangeli nuntiandi: „Co stało się z ukrytą energią Dobrej Nowiny?” (p. 4).
Obraz z Guadalupe został dany ludziom z epoki Nowego Świata – czasu odkrycia Ameryki i czasów reformacji – epoki wielkich możliwości i wielkich niebezpieczeństw. Wszystko wskazuje na to, że został on przeznaczony również dla ludzi naszych czasów, jakże łudząco podobnych do epoki konkwisty i kontestacji. Człowiek współczesny odkrywa nowy świat: łamie kody genetyczne i wkracza w obszary niedostępne dla poprzednich pokoleń, tworzy nanotechnologie, przekracza granice przestrzeni. I choć dzisiejszy konkwistador podbija nieznane i niedostępne wcześniej światy, nie jest wolny od poważnych błędów i nadużyć. Albowiem jednocześnie odwraca się plecami od sacrum, od tradycji, wierzeń, kultury. Skazuje cywilizację na śmierć.
Czy przekona go Guadalupe? Odpowiedź będzie znało następne pokolenie.
Aztekowie składali co roku pięćdziesiąt tysięcy ofiar z ludzi. Liczba ta potrafiła być nawet większa. Podczas poświęcenia nowej piramidy w 1487 roku w ciągu czterech dni złożono w ofierze być może nawet osiemdziesiąt tysięcy kobiet i mężczyzn. W XVI wieku Maryja z Guadalupe położyła kres składaniu ofiar z ludzi.
Maryja z Guadalupe, Matka Życia, która ukazała się jako przynosząca nowe, nienarodzone jeszcze Dziecię, stała się w XVI wieku Patronką życia Azteków i jego Obrończynią.
Dziś, kiedy – zgodnie z poleceniem Ojca Świętego Jana Pawła II – odczytujemy orędzie Matki Bożej „w świetle znaków czasu”, widzimy w Niej coś więcej: Patronkę dzieci nienarodzonych.
Hiszpania, która w XVI wieku dokonała podboju imperium Azteków, była w oczach wielu postrzegana jako „kraj najbardziej święty spośród świętych”. Był to kraj głęboko katolicki, zjednoczony ideami tej samej wiary, z głęboko zakorzenionym nabożeństwem do Matki Bożej, ziemia „o prastarej tradycji mariańskiej”, jak mówił Jan Paweł II podczas pierwszej pielgrzymki do sanktuarium w Guadalupe w roku 1979. Nie było w niej aktywnych mniejszości religijnych. Nie została też rozdarta przez religijne waśnie i podziały, jakie w tym czasie zaczynały już nękać kontynent europejski. Poza tym kraj ten urastał również do rangi europejskiej potęgi politycznej i ekonomicznej. Stało się tak dzięki unii dwóch królestw: Aragonii, będącej pod panowaniem Ferdynanda II, i Kastylii, znajdującej się pod rządami królowej Izabeli. Inaczej niż większość krajów Europy Hiszpania pozostała w XVI wieku krajem głęboko katolickim.
Nie nam wyjaśniać, dlaczego na objawienia Matki Najświętszej Bóg wybrał ten, a nie inny czas, ale nawet z naszej ludzkiej perspektywy da się dostrzec znamienne zbieżności dat i pewne przesłanki ukryte w wydarzeniach pierwszej połowy XVI stulecia. Zwróćmy na przykład uwagę na fakt, że epoka podboju ziemi meksykańskiej nałożyła się niemal dokładnie na czas reformacji w Europie. W roku 1517 augustiański mnich Marcin Luter wezwał Kościół do przeprowadzenia reformy i ogłosił swoje 95 tez. Wydarzenie to stało się początkiem lawiny, jaka w następnych latach miała przetoczyć się przez Europę. Sprzeciw ogarnął wielkie masy społeczne i całe kraje. Kiedy niespełna dwa lata później kapitan Hernán Cortés zakładał bazę w Veracruz odległej o setki tysięcy kilometrów od Europy i wyruszał na podbój wielomilionowego imperium Azteków, jego licząca sześćset osób armia była łatwym do zbagatelizowania oddziałem żołnierzy.
Pierwsza Msza Święta odprawiona w Nowej Hiszpanii przez zakonników franciszkańskich w Potonchán
Gdy Cortez lądował u wybrzeży Meksyku, Luter nie był jeszcze ekskomunikowany. Gdy w 1524 roku rozpoczynała się właściwa reformacja, za oceanem zaczynało się niepodzielne panowanie Hiszpanów. W 1531, w roku objawienia się Matki Bożej w Guadalupe, zwolennicy Lutra ogłosili już swoją Confessio augustiana – pierwsze o historycznym znaczeniu wyznanie wiary protestanckiej. W tym samym momencie historii Matka Najświętsza składała w Meksyku swoje własne credo – o prawdziwym Bogu, o zgodzie, pokoju i matczynej trosce Kościoła. Gdy w lutym 1531 roku w Guadalupe trwał już czas wielkiego nawrócenia Indian, a Hiszpanie ze zdobywców stawali się ich braćmi, w Niemczech protestanci utworzyli Związek Szmalkaldzki, którego powstanie odebrało ostatnią szansę na zachowanie jedności w Kościele.
W wyniku reformacji z Kościoła katolickiego wystąpiło pięć milionów ludzi. W tym samym czasie w wyniku objawień Matki Bożej w Guadalupe do Kościoła weszło dziewięć milionów Indian.
Znamienne są to liczby. Pokazują, że ostatecznie Kościół wyszedł z reformacji luterańskiej zwycięsko. A także, że nadzieja na prawdziwą reformę Kościoła znalazła się nieoczekiwanie po drugiej stronie oceanu – na nowych ziemiach pozyskanych dla wiary, naznaczonych najważniejszym objawieniem w historii.
Zdobycie Teocalli przez Cortésa.
Dziś pięćdziesiąt procent katolików całego świata mieszka w krajach Ameryki Łacińskiej. Nic dziwnego, że papież Jan Paweł II, podczas wizyty w Meksyku w styczniu 1999 roku, nazwał Kościół na tych ziemiach „Kościołem nadziei” i powiedział, że „w przyszłym tysiącleciu (…) Ameryka będzie kontynentem o największej liczbie katolików”.
Szerzący się od 1517 roku ferment protestancki nie znalazł przyjaznego gruntu w Hiszpanii. Sprawiła to otoczona niechlubną chwałą inkwizycja. Wprawdzie instytucja ta powstała już w roku 1231, ale musimy odróżnić ją od tak zwanej inkwizycji hiszpańskiej, powstałej dopiero w roku 1478 i mającej za cel, po wyrzuceniu z Półwyspu Iberyjskiego muzułmanów, wzmocnienie jedności religijnej i politycznej najpierw Aragonii i Kastylii, a potem reszty ziem hiszpańskich. Była ona skierowana przede wszystkim przeciwko żydom i potomkom muzułmanów żyjącym w granicach królestwa. Ci z nich, którzy „nie chcieli w wierze chrześcijańskiej odnaleźć prawdy”, zostali wypędzeni z kraju. W samym roku 1492 Hiszpanię opuściło sto tysięcy żydów.
Hiszpańskie władze święcie wierzyły, iż prowadząc swoją okrutną politykę, kierują się najwyższymi motywami chrześcijańskiego miłosierdzia. Dotyczyło to tak spraw wewnętrznych, regulowanych działaniami inkwizycji, jak i związanych z podbojem Nowego Świata.
Niektórzy historycy przekonują, że w przeciwieństwie do Anglii czy Holandii Hiszpanie byli żywo zaangażowani w problemy moralne konkwisty i zabiegali o nawrócenie odkrytych lądów na chrześcijaństwo. W korespondencji króla Hiszpanii czytamy: „Nawrócenie Indian jest podstawowym celem konkwisty i trzeba je osiągnąć przede wszystkim”. Niestety w praktyce owo „przede wszystkim” nabierało nieraz okrutnego znaczenia.
Wyprawa Cortésa w głąb kontynentu amerykańskiego.
Czasem mówi się, że szerzenie Ewangelii pod panowaniem hiszpańskim przypominało bardziej zasady Mahometa niż Chrystusa. Hiszpanie, którzy wypędzili ze swego kraju Maurów, nieświadomie przejęli ich metody działania; zapożyczyli stosowaną przez Saracenów i Turków potrójną alternatywę dotyczącą innowierców: albo nawrócenie, albo danina, albo miecz. Władza cywilna i kościelna nakazywała więc postępować zgodnie z tą zasadą również po drugiej stronie oceanu. Polecała konkwistadorom zmuszać Indian do uznania Kościoła, papieża i króla Hiszpanii. W przypadku oporu – mówią dokumenty – miano
z Bożą pomocą objąć siłą ich ziemie, wojną i wszelkim sposobem podbić i podporządkować Kościołowi i królowi, wziąć mężczyzn, kobiety i dzieci w niewolę, odebrać dobra… Śmierć i zniszczenia ich własną będą winą.
Cel nigdy nie uświęca środków. Dziś Kościół potępia działalność inkwizycji. Gdyby jednak próbować napisać historię alternatywną do rzeczywistej i zastanowić się, jak wyglądałby świat, gdyby również w krajach Półwyspu Iberyjskiego w latach dwudziestych XVI wieku zapanowała reformacja, okazałoby się, iż konsekwencji, mniej lub bardziej prawdopodobnych byłoby wiele, ale jedna jest dla nas oczywista: nie byłoby cudownego obrazu Madonny z Guadalupe! Jest rzeczą nieprawdopodobną, aby Matka Najświętsza mogła objawić się w Meksyku nawracanym na protestancką wersję chrześcijaństwa…
Mamy już chyba pewne wyobrażenie o katolickiej Hiszpanii końca XV i początku XVI wieku. Był to kraj, w którym to, co dotyczyło królestwa, wiązało się nieodłącznie ze sferą kościelną i odwrotnie: Kościół służył sprawie króla, a król sprawie Kościoła. Kościół miał zapewnione prawa, a król jedność państwa i silną władzę. Nic więc dziwnego, że każda działalność polityczna czy gospodarcza była motywowana również dobrem Kościoła. W wielu przypadkach ludzie rzeczywiście spoglądali w swej ziemskiej działalności poza doczesność; bywali jednak tacy, dla których zwracanie uwagi na sprawy religijne było środkiem osiągnięcia czysto materialnych celów.
A jak było z Krzysztofem Kolumbem i Hernandem Cortezem?
Legenda Krzysztofa Kolumba
Na królewskim dworze hiszpańskim późniejszy odkrywca Ameryki znany był jako Cristóbal Colón. Nie był rodowitym Hiszpanem, lecz synem hiszpańsko-żydowskiego małżeństwa z Genui. Od młodych lat żeglował po morzach i marzył o odkryciu morskiej drogi do Indii. Ale do tego kapitan Kolumb potrzebował bogatego sponsora. Musiał więc na jakiś czas zamienić morskie wyprawy na podróże po lądzie, aby po dworach, pałacach i zamkach szukać potrzebnych pieniędzy na wyśnioną przez siebie wyprawę.
Kiedy jego plan pożeglowania na zachód w poszukiwaniu Indii został odrzucony przez Portugalczyków, Kolumb zwrócił się ku Hiszpanii i jej władczyni, królowej Izabeli. Trzeba przyznać, że dobrze przygotował się do zamierzonej rozmowy i wykorzystał wszelkie możliwe atuty, jakie miał w ręku. Szanse miał spore. Hiszpania wyzwoliła właśnie Granadę, ostatnią część kraju znajdującą się pod panowaniem Maurów, była więc wolna i na tyle silna gospodarczo i politycznie, aby mogła wziąć pod rozwagę śmiałą wyprawę Kolumba. Ponadto Kolumb wiedział, że królowa Izabela w wielu rzeczach jest do niego podobna. Oboje byli tercjarzami franciszkańskimi. Oboje byli czcicielami Matki Najświętszej. Oboje byli przywódcami mającymi niezachwianą wiarę w Bożą Opatrzność. Teraz trzeba było przekonać monarchinię, że zamierzenia Kolumba są zamierzeniami samej królowej, więcej nawet – wezwaniem Boga!
Kiedy podczas podróży na dwór hiszpański Kolumb mijał klasztor franciszkanów w Rabida, przyszły odkrywca Ameryki zatrzymał się tam na kilka dni, aby – jak miało w zwyczaju wielu Hiszpanów – pomodlić się do Matki Najświętszej. Był to głęboko przemyślany krok. Kolumb wiedział, że żyjący tam zakonnicy żywo interesowali się nawigacją i astronomią. Byli w stanie udzielić mu cennych informacji i rad związanych z planowaną przez niego podróżą. Co ważniejsze, przełożony klasztoru był spowiednikiem królowej. Rzeczywiście, przełożony zaopatrzył Kolumba w listy uwierzytelniające jego osobę na dworze królewskim. Droga do królowej Izabeli stanęła otworem.
Spotkanie z królową Izabelą Kolumb rozegrał mistrzowsko. Swoją rozmowę z władczynią rozpoczął od opowieści o tym, jak czytając Biblię, natknął się na słowa proroka Izajasza, które przekonały go, że pragnienie zaniesienia – dzięki podjętej wyprawie odkrywczej – wiary katolickiej do dalekich krain i narodów pochodzi z Bożego natchnienia. Głośno odczytał słowa z Pisma Świętego: „Wyślę niektórych ocalałych z nich do narodów (…), do wysp dalekich, które nie słyszały mojej sławy ani nie widziały mojej chwały. Oni ogłoszą chwałę moją wśród narodów” (Iz 66,19). Kolumb dodał do cytatu własny komentarz: „Nie mam wątpliwości, że to natchnienie pochodzi od Ducha Świętego, ponieważ On sam umocnił mnie promieniami cudownego oświecenia”. Następnie wskazał na wiele innych miejsc w Piśmie Świętym, które przynaglały go do podjęcia „Boskiej misji”, a ostateczny sukces swoich planów uzależnił całkowicie od Boga. Królowa Izabela nabrała przekonania, że ta profetyczna postać otrzymała jakieś natchnienie z wysoka. Kolumb uzyskał konieczną pomoc.
Audiencja Krzysztofa Kolumba u władców Hiszpanii: Izabeli Kastylijskiej i Ferdynanda Aragońskiego.
Resztę znamy z historii. 3 sierpnia 1492 roku z przylądka Palos wypłynęły trzy statki ze stu dwudziestoma żeglarzami, którzy mieli przetrzeć szlak dla podboju Nowego Świata.
Odkrywcza wyprawa przypominała nieco pobożną pielgrzymkę. Flagowy okręt Kolumba otrzymał imię „Santa Maria”. Przed wyruszeniem w podróż załogi jego statków odbyły spowiedź i przed wejściem na pokład przyjęły Komunię Świętą. Wcześniej Kolumb zabrał swych marynarzy do klasztoru w Rabida, gdzie oddał siebie i swoich ludzi pod opiekę Matki Najświętszej. W czasie podróży na zachód załogi wszystkich statków zbierały się każdego wieczoru, żeby śpiewać na cześć Matki Bożej. Pokłady statków przypominały czasem rozmodloną świątynię.
Wyprawa Kolumba prowadzona pod flagą Maryi rzeczywiście wydawała się pod szczególną opieką Matki Najświętszej. Kiedy pod koniec podróży załoga „Santa Marii” była bliska jawnego buntu, statki zostały nagle uwięzione w ciszy morskiej, co odebrało odwagę buntownikom. Gdy Kolumb ostro zganił załogę za brak wiary i kazał jej modlić się do Matki Bożej, zerwał się silny zachodni wiatr. Ta sama sytuacja powtórzyła się następnego dnia. Kiedy wiatr popędził statki w kierunku ukrytej za horyzontem Ameryki, Kolumb nie wahał się napisać w dzienniku pokładowym, że stał się prawdziwy „cud”.
Lądowanie Kolumba na kontynencie amerykańskim.
W czasie powrotnej żeglugi, kiedy statki zostały porwane przez potężny sztorm i były bliskie zatonięcia, Kolumb zwołał załogę i ślubował, że jeśli Maryja ocali im życie, uda się z pielgrzymką do sanktuarium Matki Bożej w Guadalupe. Sztorm ucichł… Kolumb, gdy tylko złożył sprawozdanie królowej Izabeli, ruszył boso i w worze pokutnym do sanktuarium Maryi.
Jaki naprawdę był Kolumb? Czy był sprytny, czy pobożny? A może jednym i drugim równocześnie? Bez wątpienia był narzędziem Bożej Opatrzności i zgodnie ze swym imieniem – w języku greckim Christophoros znaczy „noszący Chrystusa” – zaniósł wiarę chrześcijańską do nowo odkrytego świata. Bóg posłużył się w swych planach przeciętnym człowiekiem, można by rzec: pobożnym grzesznikiem. Świętym Kolumb nie był. Był typowym Hiszpanem tamtej epoki, pełnym żarliwej miłości do Chrystusa i Maryi, ale jego postawa wobec Indian i ich ziem była ocieniona żądzą zysku i pragnieniem władzy. W meksykańskiej Guadalupe Matka Najświętsza na zaproponowany przez niego obraz chrześcijaństwa musiała nałożyć gruby retusz…
Hiszpańska konkwista
A jak się rzecz miała z bezpośrednim zdobywcą imperium Azteków, Hernánem Cortésem?
Hernán Cortés urodził się w Medellín w Estremadurze, mieście odległym o osiemdziesiąt kilometrów od sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe. Śmiało możemy powiedzieć, że wychował się w cieniu tego świętego miejsca. Nic więc dziwnego, że w krytycznych chwilach i niebezpieczeństwach zawsze uciekał się do Matki Najświętszej, a w wyprawach towarzyszyła mu figura Matki Bożej. W lutym 1519 roku dowodzona przez niego flota szesnastu karawel wylądowała na wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej. Przywiozła na swych pokładach stu żeglarzy, sześciuset hiszpańskich żołnierzy, dwustu kubańskich Indian, dwanaście koni, tyleż armat i czterdzieści pięć kusz. Po przybiciu do brzegu Cortés założył naprędce miasto La Villa Rica de la Vera Cruz, czyli „bogate miasto prawdziwego krzyża”, wskazując w ten sposób na przeplatanie się w jego myślach idei nawrócenia Indian ze zdobywaniem ich złota.
Krótko po wylądowaniu na południowym wybrzeżu Meksyku Cortés rozeznał sytuację polityczną nowego lądu. Miał on genialny zmysł rozumienia powiązań każdej sytuacji, więc okoliczności, jakie zastał w Meksyku, szybko stały się dla niego czytelne. Dowiedział się, że mniejsze plemiona indiańskie są rządzone przez władcę ludu, który sam siebie nazywał „Mexikami”.
Nad ogromnymi terenami rozciągającymi się od Gwatemali po stepy północnego Meksyku, od Atlantyku do Oceanu Spokojnego panował król Montezuma II. Podbite narody – oblicza się, że władcy Azteków podlegało blisko dziewięć milionów ludzi – nienawidziły tyrana, brakowało im jednak wodza, który by ich zjednoczył przeciwko władcy.
Pragnęły one położyć kres płaceniu ogromnych podatków, a poza tym nienawidziły sztucznie wymyślonych, sformalizowanych „kwietnych wojen”, jakie toczono w wyznaczonych miejscach i czasie, by dostarczać jeńców, którym potem wśród wymyślnych ceremonii wyrywano kamiennym nożem serca. Przede wszystkim nienawidziły obowiązku dostarczania „towarów o wielkiej wartości”, czyli młodych silnych mężczyzn i kobiet do krwawych rytuałów. Rocznie ich liczba sięgała trzydziestu pięciu tysięcy!
Cortés postanowił zyskać w tych ludach sprzymierzeńców. Jednak droga do tego była jedna: on i jego ludzie musieli okazać się silniejsi i odważniejsi od przyszłych sojuszników, aby ci uznali w Cortésie swego przywódcę. Kiedy proponował im negocjacje i wymianę posłów, Indianie nie chcieli traktować przybyszów jako równych sobie. Żądali próby w bitwie. Hiszpanie mieli stanąć przed armią wojowników przewyższającą ich liczebnie w stosunku jeden do pięciuset.
Mimo tak nierównych sił pierwsza bitwa zakończyła się zwycięstwem Hiszpanów. Ponieważ odbyła się ona 25 marca, w uroczystość Zwiastowania Pańskiego, miasto, które Cortés założył na zdobytym terenie, otrzymało imię Matki Bożej Zwycięskiej. Indianie, zawzięci i doświadczeni wojownicy, byli pod wielkim wrażeniem zimnej odwagi i taktyki stosowanej przez białych przeciwników. Bitwy nie były długie, ograniczały się zazwyczaj do jednego, dwóch dni starć, a Indianie niezmiennie wycofywali się – ciężko doświadczeni, z rosnącym podziwem dla najeźdźców. Niebawem doszło do pertraktacji. Obu stronom nie brakowało politycznego sprytu, a Cortés traktował plemiennych wodzów jako prawnych zarządców, i – na ile pozwalała na to religia i kultura – jako równorzędnych partnerów. Ci, zachowawszy swoją władzę i przywileje, przysięgli wierność i posłuszeństwo królowi Hiszpanii.
Hiszpański kapitan mógł się teraz zwrócić ku największemu miastu Azteków Tenochtitlán, otoczonej wodą stolicy imperium, będącej niczym drogocenny kamień umieszczony w środku szafirowego jeziora. Wyruszył z tysiącami sprzymierzonych Indian, którzy maszerowali za nim, dźwigając bagaże, albo u jego boku jako wojownicy. Przez wiele miesięcy Montezuma starał się darami i kłamstwami zatrzymać Cortésa na brzegu jeziora. Ostatecznie dzięki śmiałemu manewrowi Cortésa król Montezuma II znalazł się w areszcie domowym, a Hiszpanie weszli do miasta.
W tym momencie w historię podboju Meksyku wplata się wątek religijny. Cortés polecił zbudować w swojej kwaterze ołtarz, na którym umieścił figurę Matki Bożej. Należała ona do kapitana Rodriguesa Villafuerte’a, nie miała więcej niż dwadzieścia pięć centymetrów wysokości i przedstawiała Matkę Najświętszą z Dzieciątkiem Jezus na lewym ramieniu i małym berłem w prawej ręce. Był to wizerunek słynnej Matki Bożej z Guadalupe w Estremadurze, do której Cortés i wielu spośród jego oficerów żywiło szczególne nabożeństwo.
Ostatnia bitwa o Tenochtitlán, największe zwycięstwo Cortésa.
Za pomocą tej małej figury Cortés starał się zapoznać Montezumę z Matką Bożą, wyjaśnić zasady wiary chrześcijańskiej i nakłonić go do porzucenia demonicznych bożków. Kiedy Montezuma wydawał się nieporuszony, Cortés poprosił, aby zaprowadzono go do centralnej świątyni, która znajdowała się na głównym rynku miasta.
Tam zapowiedział otaczającym go Indianom, że udowodni, iż chrześcijański Bóg objawi niemoc ich demonów. Uderzył figurę potężnego boga wojny Huitzilopochtli między jego nabijane szmaragdami oczy i pchnął ją w dół po naznaczonych krwią stopniach, tak jak zrzucano ofiary, którym przed chwilą wyrwano serc. Następnie kazał przynieść figurę Matki Bożej i umieścił ją na miejscu bóstwa.
30 lipca, w dniu zwanym potem Noche Triste (noc żałoby), konkwistadorzy zostali wypędzeni ze stolicy. Cortés utracił połowę swoich żołnierzy, wszystkie działa i konie, jednak sprzymierzeni z nim Indianie dochowali mu wierności. Miasta przyjęły go z powrotem, obiecano mu żywność i wojowników na następną próbę podbicia niedostępnej stolicy. Nie minął rok, a Cortés znów stanął na brzegu szafirowego jeziora Texcoco i rozpoczął trwające cztery miesiące oblężenie. Opór Indian był tak silny, że choć miasto umierało z głodu i rozpadało się w ruinę, obrońcy walczyli dalej. W końcu jednak Tenochtitlán zostało zdobyte.
Wielki meksykański tren opowiadający o klęsce rozpoczyna się tak:
Złamane oszczepy leżą na drogach,
wyrwaliśmy sobie włosy z żalu.
Domy są teraz bez dachów,
a ich ściany są czerwone od krwi.
Robaki kłębią się na ulicach i placach,
a ściany zbryzgała posoka.
Woda stała się czerwona…
Zdobyty przez Cortésa Tenochtitlan był miastem wielokrotnie większym niż wszystkie współczesne mu metropolie europejskie.
Bernal Díaz del Castillo, zwykły żołnierz na służbie Cortésa, opisał wygląd zdobytego miasta następująco: „Ulice, place, domy i podwórza były pełne ciał, że prawie niemożliwością było poruszać się po mieście. Nawet Cortés dostał mdłości od tego smrodu”. „Nawet Cortés…” – uwaga hiszpańskiego piechura dobrze charakteryzuje bezwzględnego dowódcę.
Cortés zyskał miano najbardziej okrutnego zdobywcy. Zachowane azteckie kodeksy przedstawiają go jako brodatego mężczyznę na koniu, z podniesionym mieczem, a namalowane wokół jego postaci obrazki ukazują zniszczenia, jakie sprowadził na tubylców. Na nieszczęście zdobywca azteckiego imperium w drugiej ręce trzyma krzyż… Wiemy, co to znaczyło dla planowanej przez misjonarzy ewangelizacji Nowego Świata.
W 1531 roku minęło dziesięć lat, od kiedy Hiszpanie podbili Indian i skolonizowali ich kraj. Konkwistadorzy bez litości podporządkowali sobie Indian, w niektórych rejonach nawet całkowicie wytępili rdzennych mieszkańców.
W tym wielkim kraju nie było dróg, a odległości były olbrzymie. Przy braku komunikacji łatwo było Hiszpanom stosować okrucieństwa wobec Indian. Czasem palili całe wioski, zabijali mężczyzn bez powodu albo pod pretekstem zahamowania epidemii. W dodatku nałożyli na Indian tak ogromne podatki, że zmuszali ich do sprzedawania swoich żon i dzieci w niewolę. Trudno się dziwić, że Indianie nie chcieli mieć nic wspólnego z religią najeźdźców.
Osadnicy hiszpańscy interesowali się tylko zdobywaniem złota i srebra. Rzeczywiście, szybko stawali się bajecznie bogaci. Przez trzysta lat kopalnie w hiszpańskiej Ameryce wydobywały dziesięć razy więcej tych kruszców niż wszystkie kopalnie na świecie razem wzięte! Wielu Hiszpanów bardziej zajmowało się robieniem własnych interesów niż realizowaniem polityki królestwa. Członków Pierwszej Audiencji (pięcioosobowej rady rządzącej z nominacji króla Nową Hiszpanią) ogarnęła żądza złota i władzy. Ich przywódca Nuño Guzmán wykorzystywał swoją pozycję, aby upokarzać Indian, prześladować ich i odbierać im ziemię.
Jedyną potęgą, jaka stała pomiędzy Guzmánem i ogarniętymi żądzą złota Hiszpanami z jednej strony a Indianami z drugiej, był biskup Juan de Zumárraga. Zgodnie z uprawnieniami otrzymanymi od króla był on „obrońcą Indian” i starał się wiernie wypełniać powierzone mu zadanie. Ale Pierwsza Audiencja zorganizowała blokadę miasta Meksyk i portu Veracruz, stworzyła surową cenzurę i zakazała tak Indianom, jak i Hiszpanom udawania się do biskupa z jakąkolwiek skargą. Przechwytywano nawet osobiste listy biskupa do króla. W końcu, z pomocą pewnego żeglarza, udało się Zumárradze przesłać wiadomość w zwijanym bekonie, umieszczonym w beczce z oliwą. Inna jego wiadomość została przemycona w wydrążonym krucyfiksie.
W 1529 roku sprawy miały się tak źle, że Cortés został odwołany do Hiszpanii. Kiedy rok później powstała Druga Audiencja, Cortés powrócił oczyszczony z zarzutów, natomiast Guzmán otrzymał rozkaz powrotu do ojczyzny. Jednak proces zniewalania Indian został tylko częściowo powstrzymany, ogólny stosunek do nich nie uległ wielkiej zmianie, krzywdy pozostały nienaprawione. Nic nie wskazywało na to, że w życiu Indian cokolwiek zmieni się na lepsze.
Wtedy interweniuje niebo.
Jest grudzień 1531 roku. Indianinowi Juanowi Diego ukazuje się Matka Boża i przekazuje niezwykłe orędzie.
Ma ono zmienić świat.