Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prymas Tysiąclecia, Niezłomny, Prorok, Teolog, Mistyk
Pierwsza duchowa biografia wielkiego Pasterza, który twardo stąpał po ziemi, ale głowę stale miał w Niebie.
Ciężka choroba, Ateneum Kapłańskie, doświadczenia wojenne, lata internowania, Śluby Jasnogórskie, nieustanna walka z komunistyczną władzą o duszę polskiego narodu. Czy biografię ostatniego wielkiego pasterza Polaków wolno oddzielić od jego duchowości? Jego, który wszystko postawił na Maryję?
W swojej książce Wincenty Łaszewski wskazuje 12 duchowych kamieni milowych ziemskiej drogi Prymasa Tysiąclecia. Ukazuje duchową i mistyczną podbudowę wydarzeń, które stały się potem punktami zwrotnymi w historii naszego narodu.
Kardynał Wyszyński twierdził, że „przyjdą nowe czasy, będą potrzebowały nowych świateł, nowych mocy”, a „Bóg da je w swoim czasie”. Czyżby „stary” Wyszyński był dla nas dziś „nowym” światłem i „nową” mocą, a my ten przekaz mamy odkryć?
Zapraszamy do wyruszenia maryjnymi drogami kardynała Wyszyńskiego. Poznajmy kolejne etapy tej drogi, konkretne dzieła, które pomiędzy 1948 a 1981 rokiem Prymas inicjował, słuchając wewnętrznego głosu Ducha, w ufnej uległości Matce Najświętszej. Wincenty Łaszewski jest na tej drodze doskonałym przewodnikiem. Książka „Stefan błogosławiony Wyszyński” doskonale pomoże w poznawaniu i odkrywaniu aktualności programu Kardynała Tysiąclecia.
o. dr Mariusz Tabulski OSPE, przeor Klasztoru Na Skałce
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 231
Okładka, projekt graficzny Fahrenheit 451
Zdjęcie na okładce © Instytut Prymasowski Stefana Kardynała Wyszyńskiego
Redakcja i korekta Katarzyna Machowska (UKKLW)
Zdjęcia © Instytut Prymasowski Stefana Kardynała Wyszyńskiego na stronach wydania drukowanego 22, 30, 36, 43, 44, 45, 46, 47, 9, 49, 50, 56, 58, 71, 6, 79, 80, 82, 89, 102, 107, 108, 116, 121, 133, 134, 144, 149, 151, 155, 172, 174, 180, 186, 204, 214, 224, 237, 240, 264, 299, 304, 352, 360
Narodowe Archiwum Cyfrowe na stronach wydania drukowanego 12, 35, 90, 127, 128, 156, 162, 166, 194, 218, 228, 244, 247, 248, 252, 270, 270, 276, 280, 286, 291, 316, 326, 329, 34, 55
© IPN na stronach wydania drukowanego 334 (fot. z zasobu IPN: IPNBU-3-16-35-308), 338 (fot. z zasobu IPN: IPNBU-11-5-21-88), 346 (fot. z zasobu IPN: IPNBU-11-5-21-99), 348 (fot. z zasobu IPN: IPNBU-3-16-35-6)
Wikipedia na stronach wydania drukowanego 21, 25, 28, 39, 40, 47, 55, 61, 62, 67, 123, 346
© Biblioteka Cyfrowa UJK na stronie wydania drukowanego 68
Dyrektor projektów wydawniczych Maciej Marchewicz
ISBN 9788380796171
Copyright © for Wincenty Łaszewski Copyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydawnictwo wyraża serdeczne podziękowanie Instytutowi Prymasowskiemu Stefana Kardynała Wyszyńskiego i Pani Michalinie Jankowskiej – dyrektor Instytutu za wszechstronną pomoc przy realizacji niniejszego projektu.
Wydawnictwo pragnie także podziękować serdecznie Jasnogórskiemu Instytutowi Maryjnemu i o. dr Mariuszowi Tabulskiemu, paulinowi, przeorowi Klasztoru Na Skałce, za okazaną życzliwość i wszechstronną pomoc.
WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
KonwersjaEpubeum
Oczekując na beatyfikację Prymasa Stefana Wyszyńskiego, szukamy najlepszych sposobów skorzystania z daru jego życia i świętości. Kościół stawia go nam opatrznościowo w czasie, kiedy bardzo potrzebujemy jasnego wskazania drogi – pewnej, nie tylko po to, aby się nie zagubić pośród tylu bezdroży czy przetrwać rozmaite przeciwności, ale zwyciężać nad złem – w sobie i wokół siebie.
Jasnogórski Instytut Maryjny i Instytut Prymasa Wyszyńskiego pragną zaprosić do podjęcia „starej i sprawdzonej – choć wciąż nowej” – maryjnej drogi Prymasa Tysiąclecia. Jedynej, jaką przyszły błogosławiony pozostawił. Na krótko przed swoją śmiercią, pytany o wskazania na przyszłość, mówił: „Jeśli jaki program, to Ona (Maryja)!”. Podjęcie tego testamentu to najlepszy i wierny jego pragnieniu sposób zrozumienia świętości Stefana kardynała Wyszyńskiego. „Dzieła”, o których mowa, nie są wspominaniem minionych „akcji Kościoła czasów Wyszyńskiego”, będących lepszymi lub gorszymi pomysłami duszpasterskimi odpowiadającymi na ówczesne zagrożenia i potrzeby Kościoła, są to raczej niezmienne w swej aktualności propozycje kroczenia drogami prawdziwego zwycięstwa i wolności. Płyną bowiem z głębi zamysłu serca Matki Najświętszej, której odwiecznym celem jest przybliżać wszystkich do Jezusa – jedynego Zbawiciela człowieka. To ciągle to samo dzieło, które Ona prowadzi w nas i przez nas w Kościele.
Prymasowi w istocie chodziło o pewien styl i postawę – o włączanie się w macierzyńską obecność Maryi w Kościele, o działanie w Jej duchu. Odczytywanie i podejmowanie Jej sposobów wypełniania woli Bożej. Gotowość do działania w obliczu rozpoznawanych potrzeb Kościoła i Narodu. Bycie pokornym narzędziem w służbie Chrystusowi. Potwierdził to Jan Paweł II na Jasnej Górze w 1979 r., nawiązując do nauczania Soboru Watykańskiego II. Prymas Wyszyński po dokonanym Akcie Oddania Matce Bożej pisał: „Jestem już zupełnie spokojny”. Zawierzenie Maryi usuwa bowiem niepokój, dając nadzieję. Także tą, związaną z troską o rezultaty podejmowanych inicjatyw, ich skuteczność, którą ogranicza ludzka słabość. Ona jest gwarancją Zwycięstwa.
„Stefan błogosławiony Wyszyński” jest książką proponującą przygotowanie się do Jego beatyfikacji, która z mocy Opatrzności została odłożona… Zapewne jest w tym jakiś zamysł Bożej Mądrości, która pozwala nam lepiej wniknąć w znaki zostawione przez „Człowieka niezwykłej miary”, jak określił Prymasa św. Jan Paweł II.
Jasnogórski Instytut Maryjny razem z Tygodnikiem „Niedziela” od stycznia do grudnia 2020 roku w comiesięcznych artykułach prowadził po kolejnych etapach maryjnej drogi Prymasa. Przewodnikiem w poznawaniu i odkrywaniu aktualności programu Prymasa był dr Wincenty Łaszewski.
Zapraszamy do wyruszenia maryjnymi drogami kardynała Wyszyńskiego. Kolejne etapy tej drogi to konkretne dzieła, które pomiędzy 1948 a 1981 rokiem Prymas inicjował, słuchając wewnętrznego głosu Ducha, w uległości Matce Najświętszej. W czasie swojej prymasowskiej posługi, jak prawdziwy Ojciec, prowadził powierzone sobie „dzieci Boże”. Dziś Jego beatyfikacja odsłania przed nami wiarygodnego przewodnika po falach wzburzonego świata i niepokojach Kościoła.
Spośród wielu dzieł i inspiracji maryjnych przyszłego błogosławionego wybrane zostały jedynie – tylko najważniejsze.
Każdego dnia wspólnota Kościoła rodzi dla wieczności rzesze świętych, a każdy z nich zasługuje na to, co tradycja nazywa „czcią ołtarzy”. Jednak zaledwie maleńka ich garstka dostępuje tego zaszczytu.
Jest ku temu szczególny powód, a znając go, nie dziwi nas, że we wspomnianej garstce świętych beatyfikowanych i kanonizowanych jest Stefan Wyszyński. Duch Święty i Kościół mówią: on.
Dlaczego właśnie ten, którego Jan Paweł II nazwał „Prymasem Tysiąclecia”? Powody są co najmniej dwa.
Otrzymaliśmy nowy adres, pod którym możemy szukać pomocy. Kardynał Wyszyński to nowy orędownik. Kościół oficjalnie ogłosił, że ten człowiek jest w niebie, a modlitwa do niego jest celowa. On jest przy Bogu – na wieczność – i może orędować za nami.
Może to dziwne na pierwszy rzut oka stwierdzenie, ale „nowe orędownictwo w niebie” wcale nie jest głównym powodem beatyfikacji. Kościół nie ogłasza go błogosławionym tylko po to, byśmy z ufnością odwoływali się do jego pośrednictwa. Nowy błogosławiony to przede wszystkim nowy wzór. Kościół wskazuje właśnie na niego, bo wśród wszystkich kandydatów na ołtarze jego model jest dziś dla nas najbardziej aktualny i potrzebny.
Trzeba więc drogi Wyszyńskiego poznać i na nie wejść.
Ktoś powie: Czy po niemal półwieczu od swej śmierci może on mieć nam jeszcze coś do powiedzenia? W czym mielibyśmy go naśladować? Jeśli przyspieszenie historii w tych kilku ostatnich dekadach to więcej niż dawniej czas kilku wieków, to nie ma on nam wiele do zaoferowania. Dodajmy przewrotnie, że sam kard. Wyszyński mówił, że „przyjdą nowe czasy, będą potrzebowały nowych świateł, nowych mocy”, a „Bóg da je w swoim czasie”. Sam tłumaczył, iż potrzebne są nam nowe, a nie stare, światła, nowe, a nie minione moce! Dlaczego więc Kościół (i Duch Święty), szukając ich, wskazuje na niego? Czyżby „stary” Wyszyński był dla nas dziś „nowym” światłem i „nową” mocą, a my tę nowość mamy odkryć?
Stajemy przed fascynującym – nie tylko kościelnym, ale i Bożym – rebusem.
Kłopot wielu czytelników Pisma polega właśnie na tym, że oglądają oni tylko litery na płaszczyźnie płaskiej kartki – nic więcej. Nie zaglądają w głąb natchnionych słów.
PROROCTWO
Zacznijmy od początku. Zapytajmy, za co szanowali go i podziwiali kolejni papieże, od Piusa XII począwszy. Może tu tkwi rozwiązanie zagadki. Widzieli w nim… proroka. Kogoś, kto pokazał „regułę zwycięstwa”. Może to dobry trop, bo tego dziś Kościołowi brakuje. Odkryć „regułę” w kard. Wyszyńskim oznacza znalezienie potrzebnego nam dziś nowego światła i nowej mocy. Czyżby – pytamy zdziwieni – wielki Prymas wypowiedział na łożu śmierci proroctwo, którego sam był podmiotem? To przykład pokazujący, że prorocy nie wiedzą, jaką treść przekazują ludziom, i że oni sami są pozbawieni prawa do interpretacji wypowiadanych przez siebie słów…
Teraz na świecie Wyszyński jest „nowy”.
Zamyka się krąg. Stare okazuje się nowe, a tam, gdzie świat nie upatruje źródeł mocy, znajduje się siła, która jest w stanie zmienić wszystko. Prymas Wyszyński pomaga nam odkryć światło, przy którym poznajemy prawdę i otrzymujemy moc, by przy niej trwać.
Co jest dziś „nowym światłem” i „nową mocą”?
Szukamy drugiego tropu. Gdy umierający Prymas prorokował o nowych światłach i mocach, „które Bóg da w swoim czasie”, dodał słowa, w których jeszcze raz wspominał o „sile”. Zapowiadał, że „Maryja nie będzie słabszą w Polsce”. Matka Najświętsza będzie wśród nas nadal „silna”… Domyślnie – to maryjność będzie światłem i mocą.
Jaka maryjność? – pytamy. Tu odpowiedź jest oczywista, choć wcale nie prosta. Świat uratuje maryjność taka, jaką widzimy w Wyszyńskim. Chciałoby się powiedzieć: radykalna, szalona, zmieniająca życie. Maryjność, która jest motorem życia, a nie kolorem jego lakieru.
Na pytanie, dlaczego Kościół wynosi Wyszyńskiego na ołtarze, możemy odpowiedzieć jednym krótkim zdaniem: „Jego droga maryjna”. Dodajmy: to prawdziwa droga, bo większość maryjnych dróg, jakie znamy, jest mniej lub bardziej fałszywa…
BRAMA DO NIEBA
Wybór Ducha Bożego i Kościoła padł na Stefana kardynała Wyszyńskiego, kogoś z jasnogórską tarczą, człowieka, który odchodząc z tego świata, wołał, przekazując swój testament idącym pokoleniom: „Jeśli jaki program – to Ona”. Prymas Polski odkrył drogę niezwykłą – nie każdy chciał i nie każdy chce wędrować. Ale on wiedział, że to droga zwycięska. I była. Słysząc, że Kościół wynosi go na ołtarze, możemy dodać, że była i będzie.
Kościół ogłasza, że kard. Stefan Wyszyński jest „beatus” – czyli „błogosławiony”, ale i „szczęśliwy” (tyle przecież znaczy ten łaciński termin). Może nawet jest „beatus dla nas”: jest (ma stać się) źródłem szczęścia i błogosławieństwa narodu i Kościoła? Bo jaki inny byłby sens tej beatyfikacji?
Czyżby jego maryjna droga prowadziła do szczęścia? Tak, do szczęścia i do obsypania błogosławieństwem z nieba – zapewnieniem, że kres życia będzie tożsamy z otwarciem niebieskich bram…
Bo Stefan kardynał Wyszyński wiedział, że jedna jest brama do nieba. „Ianua Coeli” to… Maryja. Do nieba idzie się „przez Maryję”.
Ilu dziś burzy się na takie słowa? A jeśli dodamy, że Maryja to wzór, więcej: przypomni się słowa kardynała Wyszyńskiego, że Maryja to moja Pani, a ja – Jej niewolnik, to zbliżamy się do linii duchowego rubikonu, którą nie każdy zechce przekroczyć.
To prawdziwie skrajna maryjna droga, która biegnie z daleka od myśli tego świata. Jednak dla „wybranych” – dla ludzi umiejących piękno „niewolnictwa”, dla „prostaczków” – coraz mniej dziś licznych ludzi „myślących sercem”, dla „ludu (Bożego)” – bo Wyszyński wierzył, że ukazana przez niego droga będzie prowadzić już nie poszczególne jednostki, ale całe wspólnoty i narody – dla nich to miejsce jest jak nowe narodziny.
Miejmy nadzieję, że nie tylko dla nich. Obyśmy i my sami odkryli, że „zwycięstwo przyjdzie przez Maryję”, że Matka Najświętsza to jedyna brama do Nieba.
Dziwne? Kto pozna tę drogę, przestanie się dziwić. Rozproszy się mgła…
MARYJA – PRZY CENTRUM
Skąd u Stefana Wyszyńskiego maryjność tak wielka, że nasączyła całe jego życie, a potem karmiła duszę polskiego narodu? Skąd ta jego maryjna wizja historii, ba – wieczności? Dopowiedzmy, że Prymas marzył o tym, by rozlała się ona na cały świat, nawodniła cały Kościół… Był pewien, że właśnie w ten sposób przyjdzie ocalenie.
W tym momencie był prorokiem.
On wiedział, że do Boga idzie się „przez Maryję”. Niejeden – bywa nawet, że jest to wykształcony teolog – wzrusza ramionami, nie rozumiejąc. Przecież drogą jest Chrystus! „Ja jestem drogą, prawdą i życiem” – zapewnia nas Zbawiciel z kart Ewangelii. Słów o Maryi znajdujemy na nich niewiele – na tyle mało, by temat ten uznać za marginalny; nie zgłębiając go, odłożyć do najgłębszej szuflady, do której nie mamy zwyczaju zaglądać.
Rzeczywiście, zdań z Matką Jezusa jako tematem (głównym lub nawet pobocznym) jest w Ewangeliach zaledwie kilka. Tylko że absurdem byłoby stosować do Biblii wymyśloną przez ludzi statystykę! Wyszyński – z wykształcenia socjolog – wiedział doskonale, że w tym momencie ta dyscyplina nauki chybi celu. Zwracanie uwagi na to, ile jest w Piśmie Świętym słów o Maryi, to zupełnie niewłaściwe kryterium. Przecież Biblia nie jest zwykłą księgą i kategorie, jakie trzeba do niej odnieść, nie są ludzkie. „Beatus Stefanus” wiedział, że ona powstała pod Bożym natchnieniem i że każde jej słowo jest ponadczasowym, pełnym łaski przesłaniem z wysoka. Kłopot wielu czytelników Pisma polega właśnie na tym, że oglądają oni tylko litery na płaszczyźnie płaskiej kartki – nic więcej. Nie zaglądają w głąb natchnionych słów.
Wyszyński zajrzał. Nie on jeden zresztą. Kim są ci inni? To także święci…
Odkrył, że zgłębić treść biblijnych słów o Maryi to odkryć skarb, który zmienia życie.
Zaledwie kilka słów… Prymas jest nie tylko wytrawnym naukowcem, duszpasterzem, znawcą ludzkiej natury i charyzmatycznym przywódcą. Jest też wielkim przyjacielem świata przyrody i znawcą natury. Wie, że natchnione słowa Biblii mają w siebie coś z tajemnicy lśniących w górach wodnych oczek. Wie ze swych tatrzańskich wędrówek, jak wygląda górskie jezioro: ma lustro niewielkie – zdaje się nam ono małe w porównaniu z innymi „rozlewnymi wodami”, które znamy. Ale ten pozornie niewielki zbiornik zawiera w sobie nieoczekiwanie dużo wody. Jest on głęboki na dziesiątki metrów. Tak jest i z biblijnym przekazem o Matce Najświętszej: zajmuje on niewiele miejsca, ale zawiera bardzo wiele treści.
Prawda o Maryja nie jest na wierzchu – trzeba ją odkryć… Wyszyński zadawał pytanie: Czyżby została ona zastrzeżona tylko dla tych, którzy naprawdę szukają i chcą poznać misterium świętości człowieka, który jest najbliższy Chrystusa?
W tym momencie wędrował szlakiem św. Ludwika Grignion de Montforta, który poznanie i ukochanie Maryi uważał za „łaskę wybrania”.
Dlaczego Wyszyński jest maryjny, a nie „Chrystusowy”? To jeden z licznych zarzutów, jakie stawiają mu jego oponenci. (Każdy święty ma ich wielu, inaczej nie byłby świętym!) Przecież – wołają niechętni Prymasowi – rozmawiamy o wierze chrześcijańskiej, a w jego centrum znajduje się „solus Christus” – tylko Chrystus! Przecież nasza wiara nosi od początku nazwę „chrystianizm” i w żadnym przypadku nie jest to „maryjanizm”! To byłaby wielka herezja! Stąd i te apele: Maryja niech pozostanie w cieniu, niech nie zasłania Chrystusa. Niech ludzie modlą się do Zbawiciela, nie do Jego Matki!
PRYMAS JAKO HODEGETRIA?
Tak wołano wokół Wyszyńskiego, gdy ten parł naprzód swą maryjną drogą. W tłumie przeciwników nie zabrakło nawet biskupów. Zresztą nie tylko polskich; podczas Soboru Wyszyńskiego dotykała swoista dialektyka: przez jednych był podziwiany i stawiany za wzór, drudzy nie szczędzili mu słów krytyki i lekceważenia.
Jeśli w centrum nauczania Prymasa znajduje się krzyż, to rzeczywiście trzeba nam mówić o Maryi, bo Ona tam jest – stoi pod krzyżem. Trzeba mówić o Matce Najświętszej w kontekście krzyża, w którym Ona uczestniczy… Mówić, zawsze stawiając Matkę w cieniu Syna Bożego. Ona jest pod krzyżem, ale na krzyżu wisi Chrystus i On jest naszym Zbawicielem.„Ewangelia i krzyż to nie są zabytki, Kościół to nie archiwum – to aktualne życie! Nie wystarczy wspominać i mówić. Tak, to było dobre tysiąc lat temu, ale dziś? Właśnie i dziś aktualna jest Ewangelia i krzyż Chrystusowy…” (Gniezno, 24.04.1977 r.).
Zauważmy od razu: wśród tych ostatnich nie było współczesnych mu papieży. Szanował go i ufał mu Pius XII, podziwiał go Jan XXIII, radził się go i uważał za „wskazującego drogę” Paweł VI. Jan Paweł II przed nim klękał.
Stefan Wyszyński otrzymał od Piusa XII specjalne uprawnienia, na mocy których mógł w Polsce podejmować wszystkie decyzje zastrzeżone dla Stolicy Apostolskiej. Sam Prymas tak o nich opowiada: „Szły one rzeczywiście bardzo daleko, aż do zawieszenia w czynnościach biskupa ordynariusza, gdyby tego dobro Kościoła wymagało. Dzięki Bogu nie musiałem nigdy do tego się odwoływać. Papież Pius XII udzielił mi tego uprawnienia ustnie, bez obowiązku tłumaczenia się przed kimkolwiek, tylko przed nim lub jego następcą. To samo dotyczyło konsekracji biskupa, w razie istniejących przeszkód politycznych i istotnej potrzeby Kościoła”.
Zdumiewające, ale Wyszyński, który swoje życie osobiste i całą swoją misję jako wódz Kościoła związał z Maryją Jasnogórską – „Hodegetrią”, czyli „wskazującą drogę” – sam był przewodnikiem. Może nawet był nim dla papieży, ale był tylko przewodnikiem, nikim więcej.
Był Hodegetrią. Nauczył się tego od Maryi. Zresztą marzył, by Kościół stał się wreszcie „jak Maryja” – był Hodegetrią, wskazywał drogę i prowadził ludzi do szczęścia, które nie ma kresu i którego nie odbierze nic: ani szatan, ani cierpienie, ani śmierć.
Stefan Wyszyński otrzymał od Piusa XII specjalne uprawnienia, na mocy których mógł w Polsce podejmować wszystkie decyzje zastrzeżone dla Stolicy Apostolskiej
„NIE TYLKO, LECZ TAKŻE”
W centrum chrześcijańskiej wiary jest Chrystus, nie Maryja. Zbawicielem i dawcą łask jest On, nie Ona. Wyszyński nigdy nie kwestionował tych twierdzeń, ale lubił powtarzać, że w chrześcijaństwie nie obowiązuje formuła: „tylko i wyłącznie” i zasada „albo – albo”; tu funkcjonuje reguła: „nie tylko, lecz także”, podobnie zresztą jak szczególnie dziś aktualna zasada „już tak – jeszcze nie” (nadchodzą czasy ostateczne? już tak i… jeszcze nie). Polski kardynał, doskonale wykształcony, obeznany z filozofią (marksizm znał lepiej od komunistów), świetny teolog, podkreślał, że nasza wiara nie jest ekskluzywna – nie wyklucza. Ona włącza – jest inkluzywna!
Pierwszą włączoną w dzieła Boże jest właśnie Maryja. Wyszyński to odkrył – i wówczas wszystko się zaczęło.
Do realizacji dzieła, które Bóg prowadzi w świecie, został zaproszony człowiek. Każdy z ludzi; po to zostali oni stworzeni!
Maryja stała się dla Wyszyńskiego oknem, przez które spojrzał na tajemnicę każdego człowieka. Zrozumiał, że każda osoba ludzka ma na swój sposób (każdy z nas jest inny i na tym w zamyśle Stwórcy polega bogactwo ludzkości) zaangażować się w wielkie dzieła Boże.
Wiedział, że Bóg nie zmieni historii sam. Same modły, pukanie do nieba, zaklinanie Boga – to w zupełności nie wystarczy. Wyszyński wiedział, że Bóg stworzył człowieka jako swego partnera i że postawił mu zadanie zastąpienia w sprawach świata Jego, który w doczesności „jest nieobecny” (On jest wśród nas i w nas, ale niedostrzegalnie).
To był jego cel – niech Polacy (nie – niech cały świat, wszyscy ludzie!) budują miejsca dla cudów, równie niezwykłych jak Wcielenie.
Prymas zrównuje jedyną w historii misję Maryi z Nazaretu z zadaniami, które Bóg wyznaczył nam? Przecież tak jak Maryja jest „najświętsza”, tak i jej powołanie jest „największe” i nieporównywalne z żadnym innym! Czyżby? – pytał Stefan Wyszyński razem z Karolem Wojtyłą. Przecież istnieje pewna łaska nadprzyrodzona i związane z nią bardzo konkretne wydarzenie wpisane w plany Boże, które jest co najmniej porównywalne co do skali. To Paruzja
ZADANIE SIĘGAJĄCE PARUZJI
Ktoś znowu potrząśnie głową, że Prymas zrównuje jedKtoś znowu potrząśnie głową, że Prymas zrównuje jedyną w historii misję Maryi z Nazaretu z zadaniami, które Bóg wyznaczył nam. Przecież tak jak Maryja jest „najświętsza”, tak i jej powołanie jest „największe” i nieporównywalne z żadnym innym!
Czyżby? – pytał Stefan Wyszyński razem z Karolem Wojtyłą. Przecież istnieje pewna łaska nadprzyrodzona i związane z nią bardzo konkretne wydarzenie wpisane w plany Boże, które jest co najmniej porównywalne co do skali. To Paruzja. Przygotowanie świata na powtórne przyjście Jezusa jest… może większym wydarzeniem niż Wcielenie. A gdy pierwsze przyjście Syna Bożego dokonało się przez świętość i zaangażowanie Maryi, to drugie przyjście stanie się faktem dzięki świętości i zaangażowaniu ludzi Kościoła.
Czy zaczynamy już przeczuwać, kim był i jakie pragnienia nosił w sercu ten człowiek?
Taką misję wyznaczył Wyszyński swemu narodowi: współcześnie Polska miała zapoczątkować proces skracania perspektywy dziejów. Wezwanie z Modlitwy Pańskiej: „Przyjdź królestwo Twoje” miało nie być już tylko przyzywaniem powrotu Jezusa – wczesnochrześcijańskim „Marana tha” (1 Kor 16, 22; Ap 22, 20). Miało się zamienić w „przyciąganie” Jezusa, w „przyspieszanie godziny” poprzez nasze współdziałanie z Bogiem w harmonii łaski.
Już czujemy, ile w Wyszyńskim jest świętego szaleństwa. Jak w ojcu Maksymilianie Kolbe! Kto nie zobaczy w nim tej cechy i jej nie zrozumie, ten nie odkryje głębi i wyjątkowości tej postaci. Być może przyjdzie taki czas, że Prymas Polski z epoki Soboru Watykańskiego zostanie w pełni odkryty, a wtedy stanie się znakiem i patronem dla całego świata szukającego drogi do zagubionego Boga.
Będzie on wtedy Hodegetrią.
Termin „Hodegetria” jest grecki i oznacza: „który pokazuje drogę”, bowiem οδός – znaczy „ulica”, ale też „sposób”, „metoda”. Ikona Hodegetria w pierwszym znaczeniu nawiązuje do prowadzenia ślepców do źródła, które może przywrócić im wzrok. Nie tyle jednak pokazuje fizyczną drogę, ile ukazuje „sposób na życie”. Hodegetria pokazuje nam receptę na szczęście, na szczęście wieczne – tu i w przyszłym życiu – na sposób ocalenia.Wszystko jest tu „mistagogiczne” (czyli wprowadza w misterium – duchową tajemniczą rzeczywistość wiary chrześcijańskiej) i „mistyczne” zarazem. To pierwsze określenie zapewnia, że Hodegetria jest nam zadana do odczytania – że jest jak Boża księga, że nas uczy, że przekazuje Boże prawdy, że wyjaśnia tajemnice naszej wiary. Drugie słowo mówi o niedostępności Bożej prawdy dla człowieka żyjącego jeszcze na tym świecie i sugeruje, by odczytywać Hodegetria w wielu warstwach i znaczeniach, razem mogą one przybliżyć nas bardziej do Prawdy.Kiedy Stefan Wyszyński staje się Hodegetrią, zaczynają do niego odnosić się powyższe znaczenia. Może potrafią nawet lepiej wyjaśnić jego tajemnicę świętości i jego proroczą rolę?
Maryjność jako gwarancja zdrowego i owocnego chrześcijaństwa. Maryjność jako droga do pełni życia i do szczęścia. Było to jego osobiste doświadczenie, była to jego mistyczna teologia, ale także wizja duszpasterska.
Hodegetria w pierwszym znaczeniu nawiązuje do prowadzenia ślepców do źródła, które może przywrócić im wzrok
MARZENIE O SZCZĘŚLIWYCH LUDZIACH
Zatoczyliśmy wielkie koło – czas poznać, jak ono powstało. Ale przedtem konieczna jest jeszcze jedna uwaga.
Skoro Stefan Wyszyński wiedział, że „Maryja wskazuje drogę”, a na końcu tego szlaku, który Ona ukazuje, jest to wszystko, za czym w głębi serca tęskni człowiek, to nasz Prymas chciał zrobić wszystko, by ci, których Pan mu powierzył, również weszli na tę drogę i doszli do celu. Czuł się on odpowiedzialny za wszystkie „dzieci Boże”, które uważał za „swoje dzieci”. Chciał postawić je na drodze do szczęścia.
Temu poświęcił swoje życie. Nie wykluczał w swym pragnieniu nawet komunistów. I do nich zwracał się słowami: „Umiłowane dzieci Boże”. Ich także chciał zaprowadzić do nieba.
Innymi słowy, chciał, byśmy wszyscy odkryli, kim naprawdę jest Maryja. Ona – pierwsza i najdoskonalsza uczennica Jezusa – miała stać się wzorem dla każdego z nas. Przy Niej mieliśmy poznać imię człowieka i imię Boga, odkryć, czym jest wiara, jak wygląda nadprzyrodzona nadzieja, co to znaczy żyć miłością i jak być szczęśliwym. I – co nie ostatnie – jak stać się świętym.
Chciał tego, żyjąc na ziemi. Chce tego teraz w niebie…
Wyszyński? On jest nieważny. To tylko drogowskaz.
Ważna jest Najświętsza Maryja Panna, Bogurodzica.
Znak, w którym jak w soczewce ukrywa się cały jego program? Istnieje taki znak. Nie jest nim żadna z jego książek, nie jest też jego testament. Tym znakiem nie są słowa. Jest nim obraz.
To Święta Ikona z jasnogórskiego klasztoru.