Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy rodzicielstwo kiedykolwiek się kończy?
W jaki sposób dbać o jakość w rodzinie?
Kto ponosi konsekwencje braku konsekwencji?
Czy przyjdzie taki dzień, że nie będzie bałaganu?
Czyżby motywacja była przereklamowana?
Granice czy wolność – czego potrzebują nasze dzieci?
Odpowiedzi na te i wiele innych pytań w książce Izabeli Antosiewicz podane są w lekkiej formie opowieści i sprawdzonych w życiu rodzinnym rozwiązań. Wrzuceni w sam środek historii po chwili przechodzimy do refleksji skłaniających do podjęcia działań. Śmiejemy się i wzruszamy, czasami niedowierzając, że to może być aż takie proste. Autorka zaprasza nas do swojego domu i do rodzin, z którymi miała okazję pracować. Jak sama mówi, nigdy nie dzieli się tym, czego nie przetestowała na żywym organizmie własnej rodziny.Propagatorka rodzicielstwa opartego na Mocnych Stronach i metody „zielonego ołówka”, przewodniczka rodziców po drodze do szczęśliwej dorosłości ich dzieci, twórca marki przytulam.pl Żona z ponad 25-letnim stażem, matka trójki dorosłych dzieci. Jest energetyzującym mówcą, więc spotkamy ją na scenie, w radiu i w sieci, nie tylko podczas indywidualnych sesji coachingowych czy mentoringowych.
Pisząc tę książkę, zapytała swoich najbliższych o esencję stylu ich rodziny…
Piotr (mąż): „W naszym rodzicielstwie najważniejsza i jednocześnie najtrudniejsza zawsze była wiara, że dzieci dadzą sobie radę ze wszystkim, co je w życiu spotka. Wciąż w to wierzymy. Pod tym względem nasze rodzicielstwo nigdy się nie skończy”.
Michał (25 lat): „Ciężko dać dziecku to, czego potrzebuje, a nie to, czego ono chce. Ale gdy zrobi się to z głową, będzie wdzięczne na całe życie, a nie na parę chwil. Dziękuję, mamo i tato”.
Zuzanna (22 lata): „Wyszłam z domu nauczona szczęścia, wdzięczności i mówienia «kocham Cię». Uważam to za sukces moich rodziców”.
Justyna (18 lat): „Kiedy byłam na rocznej wymianie we Włoszech, pytano mnie, co zrobili rodzice, że jestem tak dobrze wychowana. Uświadomiłam sobie wtedy, że pozwalają mi upadać, ale zawsze podają rękę, by mnie podnieść”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 170
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
JAK WYCHOWAĆ DZIECI
NA SZCZĘŚLIWYCH
DOROSŁYCH
NAKARM,
NAUCZ
I PUŚĆ
WOLNO
Izabela
Antosiewicz
Copyright© by Izabela Antosiewicz, Warszawa 2020
Redakcja ikorekta Aleksandra Nizioł
Projekt graficzny, skład iłamanie Wojciech Błasiak
Zdjęcie na okładce Ewa Rykowska
www.uchwycone.com
Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani wjakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana wśrodkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.
ISBN 978-839-567-43-10
Dzieckojestgościemwnaszymdomu.
Nakarm, naucz ipuśćwolno.
mądrośćindiańska
Wstęp
Mieliśmy zPiotrem po 22 lata, studiowaliśmy. On był moim pierwszym chłopakiem, ja jego drugą dziewczyną. Przez pięć lat budowaliśmy relację, potem wzięliśmy ślub. Zanim wuroczystym orszaku doszliśmy do ołtarza, obiecałam sobie, że nigdy nie będę innym źle mówić omoim mężu. Postanowiłam, że nasze sprawy zawsze będę załatwiać tylko znim. Wzięłam Boga na świadka igwaranta tejobietnicy.
My, Antosiewicze
Michał, naszsyn, urodziłsięponadrokpoślubie. TrzylatapóźniejprzyszłanaświatZuzanna. NiecałeczterylataponiejpowitaliśmyJustynę. Rocznikowomieliśmytrójkędziecicotrzylata. Wielerazy, gdytraciłampanowanienadsobą, zastanawiałamsię, dlaczegowszkolenieucząnasrodzicielstwa.
Pracazpierworodnymbyłapoligonemdoświadczalnym. Piotrijawyszliśmyznaszychdomówzobrazemtego, cochcielibyśmypowielićorazczegozażadneskarbynie. Wtedyjeszczewierzyliśmy, żedzieckomożnaodpowiednioułożyć. Byływięcnagrody, kary, szantaże, sukcesyiporażkiwychowawcze. Obojejakonajstarsizrodzeństwamusieliśmyustępowaćmłodszym. DopierohistoriazlękamiMichałaiwizytawporadnipsychologicznejuświadomiłynam, żeustępowaniemłodszejsiostrzeniezawszesłuży.
KiedyrodziłasięZuzanka, mieliśmypewność, żeowychowywaniuwiemyjużdużo. Wkońcuwcześniejzdobywaliśmybezcennedoświadczenie. TylkożeZuziabyłainna. Dotejporyciężkomipołączyćwspomnienienaprawdętrudnegodookiełznaniadzieckaztąwspaniałąstudentkąmedycyny, którąsiępotemstała. Możetobyćnadziejadlarodziców, każdegodniawystawianychnapróbęcierpliwości…
Justynka, naszetrzeciedziecko, chowałasięsama. Wzabawęiczytaniebajekangażowaliśmystarszaki. Pamiętam, żebyliśmypotworniezmęczeni. Wzajemnekomunikatyograniczałysiędotechnicznychsprawdomowych, akonfliktyrozwiązywaliśmyzpozycjiautorytetuisiły. Kiedyczytamwspółczesneporadnikidlarodziców, zbólemodkrywam, żepopełniliśmymnóstwoklasycznychbłędów.
Ajednakzanamikawałdobrejroboty
Wtymcałymszaleństwiestresowegowychowanianiezatraciliśmywnaszychdzieciachtego, conajistotniejsze – ichserc. Cokolwieksiędziało, wiedzieliśmy, wczymmaluchysąnaprawdędobre. Pokazywaliśmyimtonawszelkiemożliwesposoby. Towarzyszyliśmywwędrówceprzezżycie, ucząc, żekażdadecyzjapociągazasobąkonsekwencje. Zawsze. Dającswobodę, jednocześnieniewyręczaliśmyichwbraniuodpowiedzialnościzaświadomedziałania. Itomusiałopowodowaćstres, np. kiedydzieckowracałozkoloniibezodtwarzaczamp3iniedostawałonastępnego, bouprzedzaliśmy, żebyniezabieraćwartościowychprzedmiotównawyjazd (ajeślijuż, toodpowiednioichpilnować). Niebyłoprzyjemnie, gdypóźnymwieczoremwyciągaliśmyjezłóżka, żebyzabrałoswojeklockizewspólnejprzestrzeni. Niebyłotakteżwtedy, gdymusiałoczekaćnakolejnyposiłekbezżadnejprzekąski, jeśliwcześniejodmówiłozjedzeniaobiadu. Iwszystkotowatmosferzenaszejrodzicielskiejzasady, żejeślinieponiosąkonsekwencji, tosięnienauczą. Pozwalaliśmydoświadczać, samidoświadczającznimi. Byłyzmianyklas, szkół, studiów. Różnorodnośćzajęćpozaszkolnych, ichporzucanieipowroty. Byłypierwszekoloniebezrodzicówicałonocneimprezy. Balet, szkołamuzyczna, pracazamiastnauki, długoterminowawymianamiędzynarodowa. Cokolwiekdecydowali, żezrobią, dostawaliwolnąrękępouprzednimomówieniukonsekwencji, jeśliwidzieliśmyjakiekolwiekzagrożenie. Niezakładaliśmybarierekochronnychnaschody, tylkouczyliśmyześlizgiwaćsięnabrzuchu. Nieprzywiązywaliśmychoinekdosufitu, tylkopokazywaliśmy, żeukłucieniejestprzyjemne. Dostarczaliśmyogromneilościpapieru, żebyniebyłopokusypisaniapościanach. Ztegosamegopowodudzieciniemiałydostępudoniezmywalnychpisaków. Oczywiście, popełnialiśmybłędyiponosiliśmyichkonsekwencje.
ZrobiliśmyzPiotrembardzowiele, byzbudowaćnasząwięź, alerodzicielstwauczyliśmysiędzieńpodniu, doświadczając. Dziś, kiedyzdarzamisięczytaćwpisymatek, którepytająonajlepsząmetodęnaukijęzykaangielskiegodlaswoichrocznychdzieci, cieszęsię, żebudowaliśmyrodzinębezinternetuizograniczonymdostępemdoporadników. Sytuacjazmuszałanasdoszukaniaodpowiedziwewnątrz, niepozanaszymdomem. Dziękizawartymwtejksiążceopowieściomdowieszsię, coostateczniesięsprawdziło. Niestety, towcalenieznaczy, żetakbędzierównieżuciebie. Mamświadomość, żeczęśćelementównaszegostyludziałaniajestbardzonieoczywista, tymchętniejsięnimidzielę.
Dlaczegopiszę?
Byłamdumnaztego, żetwardostąpampoziemi, niebujamwobłokach. Wielelatżyłamwprzekonaniu, żemoimzadaniemjestweryfikowanieczyichśmarzeń – wspieraniealbopozbawianiewszelkichzłudzeń. Wnaszymdomutomójmążmiałdalekosiężneplany, ajaskutecznieszukałamsłabychstron. Byłamświetnawpunktowaniu, comożeniewyjść. Wdrodzeposzczeblachkariery… niebyłoaniszczebli, anikariery. Toakuratwiedziałamodzawsze: jeślimamwybieraćmiędzyrodzinąapracą, wybieramrodzinę.
Pracę, którąrozpoczęłamnauczelnitużpoegzaminiemagisterskim, przerwałamdrugąciążą. Podrodzezaangażowałamsięwrodzinnybiznes, działalnośćsamorządową, ruchyspołeczne. Pisałamipublikowałamwlokalnejprasie. Czymkolwieksięzajęłam, odnosiłamsukces, ponieważdowszystkichsprawpodchodziłamodpowiedzialnieizentuzjazmem. Promiennymuśmiechemzjednywałamsobieludzi.
Miałamtrzydzieścisiedemlat, gdypowstałkolejnypomysłnażycie – sprzedażbezpośrednia. Wtedyporazpierwszyzetknęłamsięzpojęciemrozwojuosobistego. Zaczęłamczytaćksiążki, któreoddawnastaływdomowejbiblioteczce. Wcześniej, jakomamaidziałaczspołeczny, niemiałamczasunatakielektury.
Poprzeczytaniutysięcymądrychsłów, spędzeniusetekgodzinwsalachszkoleniowych, pokonaniuwieluzakrętówipodjęciulicznychdecyzjirozpoczęłampracęjakotrenermocnychstronwmiędzynarodowejfirmietrenerskiej. Wstyczniu2016rokuwprocesieFormułyGeniuszu™ porazpierwszyuświadomiłamsobieinazwałammojąmisjęosobistą. Wiedziałam, zczegowżyciujestemnaprawdędumnaicochcęposobiezostawić. Wydarzyłsięjedenzwielucudów: odkopałammarzenia, októrychistnieniuniemiałampojęcia. Mocnoprzykurzoneiśmiertelnieprzerażonetym, żeujrzałyświatłodzienne, siedziaływkącieprzezkolejnedwalata.
Wlutym2018rokuzaczęłampisaćksiążkęzprzesłaniemdlarodzicówzmęczonychswojąrolą, pytającychsiebie, czyabynapewnosiędoniejnadają. Rodziców, którzywrazzdorastaniemdziecioczekiwalizmianynalepsze, alerzeczywistośćzaczęłaichrozczarowywać. Adresujęjądorodzicówdzieciszkolnych, bozwyklenatymetapierodzinnymwprowadzamykontrolę, mamyzwiększoneoczekiwaniaiwłaśniewtedyzaczynamyzbieraćowocewybranegowcześniejstylurodzicielstwa. Alezapraszamdolekturyrównieżrodzicówdziecijużdorosłych. Toksiążkamamy – trenerki, którejmarzeniemjestprzekazaniewizjidobrawewszystkim, conasotacza; wiadomościobogactwiewróżnorodności; oznaczeniusłów, którewypowiadamyisłyszymy; obezwarunkowejmiłościwyrażanejwiarą, żedziecisobieporadzą; otym, żeniemajutra, jesttylkodziś. Atakżeowdzięcznościzawszystko, nawetjeślisątorzeczyniezgodneznaszymioczekiwaniamiiplanami.
Rozdział 1
Jaka wartość jest najważniejsza wtwojej rodzinie?
Od kogo najlepiej zacząć wdrażanie zmian?
Co się dzieje, gdy przestajemy słuchać swojegownętrza?
Michał, chodź! Pomożesz mi przestawić doniczkę! – krzyknęłam na górę ipo chwili był przy mnie. Wnaszym domu trwały przygotowania do Wielkanocy, ana balkonie wciąż stała donica zchoinką. Na wiosnę zamierzaliśmy ją posadzić wprzydomowym ogródku. Nadeszły ciepłe dni, kolejne święta, więc postanowiłam, że szybko załatwię sprawę, nie czekając, aż dwóch mężczyzn zajmie się tym bez mojego zaangażowania. Kucnęłam przy donicy iszarpnęłam, zanim Michał wykonał swój ruch. Boleśnie chrupnęło. Zgięta wpół wiedziałam już, że do świąt niewiele zrobię. Modliłam się, żeby do niedzieli wogóle puściło. Dotkliwie odczułam posiadanie kręgosłupa, awłaściwie zmianę wjego normalnym funkcjonowaniu.
Przez wiele lat, podobnie jak nad tym cielesnym, zupełnie nie zastanawiałam się nad szkieletem naszej rodziny. Wychowaliśmy się zPiotrem wdomach zpodobnym systemem wartości, więc od samego początku mieliśmy wspólne punkty odniesienia. Nigdy też nie prowadziliśmy poważnych rozmów na ten temat. Obecny kształt naszej rodziny jest efektem ponad 20 spędzonych razem wiosen. Ijeśli nawet wygląda sielankowo, dla niektórych nierealnie, to nie oznacza, że nigdy nie bolało. Każdy ma taką historię, na jaką jest gotów, itakie doświadczenia, jakie może znieść. Okoliczności bywają diametralnie różne. Kręgosłup pozwala wstawać iiść dalej przez życie. Zperspektywy wspólnych doświadczeń widzę, że ogromną rolę odegrała wiara wBoga. Wtrudnościach nigdy nie zostawaliśmy sami. Mieliśmy też płaszczyznę, co do której nie było żadnych wątpliwości, więc budowaliśmy dom na skale. Bóg to rdzeń kręgowy wewnątrz naszego kręgosłupa, abazą naszych wartości jest zaufanie. Bez zaufania nie ma partnerstwa, czyli nie ma nas – mężczyzny ikobiety, którzy dali początek tej rodzinie.
Komputery itelefony – dokontroli!
Wychowawczyni Justyny stała lekko oparta obiurko. Trzymała przed sobą stosik wydruków zocenami inotatki do prowadzenia zebrania. Chodzę na wywiadówki od lat, więc przywykłam już do różnego rodzaju szkolnych akcji. Tym razem poruszony został problem aktywności dzieci winternecie izdjęć przesyłanych między sobą wpostaci wiadomości tekstowych. Cyberprzemoc wciąż narasta ichcę, żeby mnie dobrze zrozumiano – jestem przeciwna każdej formie agresji. Jeśli młodzież sięga po środki wyrazu, które kogoś ranią, to zawsze pytam: kto zranił tę młodzież jako pierwszy? Kto jej odpowiednio nie uwrażliwił lub tę wrażliwość zniszczył? Wychowawczyni odczytała niepokojące statystyki, ostrzegła, że problem jest obecny wszkole, izaapelowała, by sprawdzać prywatną korespondencję itreści esemesów wtelefonach naszych dzieci. Wklasie zapadła grobowa cisza. Rozejrzałam się po dorosłych siedzących jak uczniaki wławkach. Schylili głowy, jakby wstydzili się własnychmyśli.
– Uważam, że jeśli dziecko ustawiło wkomputerze hasło, to znaczy, że coś przed nami ukrywa – wygłosiła dobitnie swoje zdanie jedna zmam. Wypowiedź wywołała poruszenie, ale wpowietrzu wciąż czuć było zwyczajnyniesmak.
– Nie będę sprawdzał prywatnej korespondencji mojego dziecka, bo je szanuję imu ufam – śmiało wypowiedział się jeden zojców. – Jeśli ktoś nie może zaufać własnemu dziecku, niech sprawdza – dodałimpulsywnie.
Odetchnęłam zulgą. Głośno wyraził moje krzyczące wręcz myśli. Sprawdzanie prywatnej strefy byłoby zamachem na wszystkie wartości, które ztaką pieczołowitością realizujemy wnaszej rodzinie. Złamaniem kręgosłupa dziecku, aprzez to całej wspólnocie. Jeśli oczekuję od niego zaufania, muszę zaufać sobie ijemu. Zaufanie to najcenniejszy dar, jaki mogę dać iotrzymać. Oznacza, że autentycznie wierzę wszczerość idobre intencje drugiej strony. Zaufanie to dla mnie po prostu akt wiary.
Kto ma realizować mojewartości?
Wyobraź sobie teraz, że pragniesz, aby ktoś ci zaufał, czyli uwierzył wtwoje dobre intencje, ale sam jesteś bardzo ostrożny, wręcz zamknięty na głęboką relację. Wszystko skończy się na deklaracjach, anie prawdziwej realizacji wartości. Wymaganie od kogoś, by realizował NASZĄ wartość, jest moim zdaniem nieuczciwe. Jeśli jest to MOJA wartość, to ja przede wszystkim muszę ją pielęgnować, anie tylko oniej mówić albo, co gorsza, wymagać, by inni ją realizowali wobec mnie. Wrealiach rodzinnych zaufanie budujemy krok po kroku, dzień po dniu. Czasami to bardzo mozolna praca, jak budowanie mostu podmywanego przez rzekę codzienności. Zwłaszcza gdy stracimy zaufanie, czyli poczujemy smak zawodu. Jeśli zależy ci właśnie na zaufaniu, zacznij od siebie. Zdobądź się na odwagę, by podczas wywiadówki powiedzieć, że nie będziesz sprawdzać prywatnej korespondencji dziecka.
Każdy znas ma serce, aw nim cichutki głosik intuicji. Mamy też rozum ikrzyk rozsądku, potrafimy analizować dane, przyswajać mądre książki. Wiele rzeczy robimy naszym dzieciom, bo uwierzyliśmy, że tak trzeba, tak wypada. Jeśli czujesz, że twoje dziecko potrzebuje przytulenia, przytulaj. Może widzisz, że odpoczywa wsamotności – uszanuj. Zaufanie to budowla wznoszona etapami. Przedszkolak nie ma dojrzałego systemu nerwowego, więc nie służy mu wielogodzinne oglądanie nawet dziecięcych kreskówek. Nastolatek szuka tożsamości, więc być może będzie eksperymentował zfryzurami, kolczykami, różnymi rodzajami muzyki. Istnieją światowe badania na temat zaufania. Wniosek znich płynący napawa nadzieją. Im więcej zaufania, tym szybszy rozwój. Jeśli chcesz, by twoje dziecko dojrzało do odpowiedzialności, zaufaj jako pierwszy.
Kiedy mam do czynienia zrodzicami nadmiernie kontrolującymi swoje dzieci wkażdym wieku, pytam oich własny okres batalii oróżne swobody. Może ty również pamiętasz, że nie pozwolono ci zostać dłużej na imprezie albo studiować wobcym mieście? Może nie zaufano twojej intuicji iteraz jesteś nieszczęśliwym prawnikiem zamiast weterynarzem, jak jeden zmoich klientów? Czy to, że ktoś ci nie zaufał, zmieniło twoje życie? Czy to, co zmieniłeś pod wpływem nacisków świata dorosłych, daje ci radość isatysfakcję? Czy naprawdę chcesz przejąć pełną kontrolę nad życiem twojego dziecka iponieść tego konsekwencje? Najlepsze, co możesz zrobić, to zaufać, że każdy znas ma instynkt samozachowawczy. Skup się na tym, żeby wzmocnić kręgosłup swojej rodziny. Zaufaj sobie. Zrób to wzgodzie ze swoimsercem.
Co dziś podpowiada ci ten cichutki głosikintuicji?
Rozdział 2
Gdzie tak naprawdę jest centrum domu?
W jaki sposób dbać ojakość wrodzinie?
Czy spisanie rodzinnych zasad masens?
Ostatnie zdjęcie wnaszym ślubnym albumie jest zaskakujące dla każdego oglądającego. Na stole wkuchni stoją dwa talerze zjajecznicą, obok chleb ipomidory. To pamiątka pierwszego małżeńskiego śniadania. Kuchenny stół jest centrum naszego rodzinnego życia. Przez ponad 25 lat małżeństwa mieliśmy tylko cztery stoły. Jajecznica ze zdjęcia jest dla mnie symbolem tego, co nas jednoczy. Cokolwiek się działo, siadaliśmy, żeby razem zjeść. Kuchenne stoły były świadkami najpiękniejszych inajtrudniejszych dni. Słuchały śmiechu, płaczu, zbyt długiego milczenia isłów, którymi się pocieszaliśmy. Patrzyły na kłótnie igodzenie się ze sobą. Czuły małe, lepkie paluszki dzieci iciężar niektórych rozmów zdorastającą młodzieżą. Wspólne posiłki są naszym rodzinnym fundamentem. Przy stole poznajemy siebie głębiej, mamy czas na omówienie tego, co ważne.
Bywając winnych miejscach, wielokrotnie obserwowaliśmy, jak wygląda konsumpcja przy kreskówkach albo filmie, ale unas wkuchni nigdy nie było telewizora. Nie zgadzaliśmy się na to. Upór przyniósł owoce – dojrzałe dzieciaki same szukają okazji do rozmów przy stole. Wołamy się wzajemnie, żeby choć chwilę posiedzieć razem wciągu dnia. Przy naszych aktywnościach rodzinnych wspólne śniadania wpewnym momencie stały się możliwe tylko wweekendy, wtygodniu obiady jadamy zwykle poza domem, ana kolację nie każdy miał ochotę. To jednak nie przeszkadzało, by usiąść wieczorem przy stole iopowiedzieć, jak minął dzień. Nie musimy jeść, czasami po prostu kubek herbaty jest pretekstem do spotkania.
Mała sonda
Zapytałam rodzinę, co dla niej znaczy stół.
– To nasze centrum, najważniejszy punkt domu, wszystko dzieje się wokół niego – powiedziała Zuzia. Po chwili dodała: – Przy tym stole poznałaś mojego chłopaka, tu też się potem rozstaliśmy.
Michał pamiętał, że na jednym zkrzeseł były czarne literki. Kiedy przeprowadziliśmy się zpierwszego domu, nasz syn nie miał jeszcze czterech lat. Siadał wtedy na przypadkowych miejscach. Wjakiejś książce przeczytałam, że dziecko nie musi umieć czytać, by poważnie traktowało napisy. Nakleiłam na oparciu jednego zkrzeseł jego imię ipowiedzieliśmy, że to jego miejsce. Mam wrażenie, że do tej pory je wybiera, chociaż to już kolejny stół wnaszejkuchni.
Dla Justyny stół to nie mebel, ale przestrzeń do budowaniawięzi.
– Przecież to najlepsza okazja do bycia razem.
Przed wyjazdem Zuzi na roczne stypendium do liceum wStanach Zjednoczonych zaprosiłam moją mamę, żebyśmy wspólnie ulepiły uszka do barszczu. Zawsze to ona szykowała wigilię, więc nawet nie było okazji, by przekazać rodzinne receptury. Przy stole usiadły trzy pokolenia kobiet. Kładłyśmy maleńkie porcje farszu zsuszonych grzybów na cieniutkie kawałki ciasta irozmawiałyśmy. Zuzia wyjechała na rok. Podczas kolejnej wigilii wdomu moich rodziców swoje miejsce na stole miał iPad, za pomocą którego łączyliśmy się znaszą odświętnie ubraną córką, oddaloną otysiące kilometrów. Razem łamaliśmy się opłatkiem.
Chodzi ojakość
Na jednym zwielu szkoleń, które odbyłam, usłyszałam tekst godny zapamiętania: ma być JAKOŚĆ, anie jakoś. Wkontekście tamtej wypowiedzi łatwo było określić, co stanowi jakość, aco nią nie jest. Kiedy odpowiadasz za odcinek dzieła czy za całokształt, masz kryteria wyznaczające standard. Porównujesz swój wynik idoskonale wiesz, co jest zrobione doskonale, aco trzeba poprawić, by trzymało wysoką jakość. Wrodzinie niestety nie jest tak prosto. Możemy szukać wzorców whistorii, żywotach świętych, wdalszej rodzinie, środowisku, ale ponieważ relacje są sferą prywatną, nie ma nieskomplikowanego schematu. Unas standard wyznaczają wartości, które przekuwamy wpanujące tu zasady. Zakładam, że wiesz, co dla ciebie kryje się pod słowem wartość.
W pewnej fazie rozwoju potrzebowaliśmy klarownych norm, zktórymi każdy znas by się zgodził iktórych mógłby przestrzegać. Zaczął powstawać dość skomplikowany Kodeks Rodziny Antosiewiczów. Szczegółowe wytyczne miały pomóc nam złapać punkt odniesienia wkwestiach trudnych ispornych. Piotr zamienił się wrodzinnego skrybę iz wrodzoną skrupulatnością przystąpił do zadania. Po kilku punktach zgłoszonych podczas narady przekreślił wszystko iskwitował jednymzdaniem:
– Wnaszej rodzinie najważniejsza jest miłość. Nią mamy się kierować wpierwszej kolejności, wkażdejsytuacji.
I po kodeksie! Jeśli nie wiesz, czym się kierować, po prostu zacznij bezwarunkowo kochać każdą osobę wrodzinie. Przypomina mi się św. Augustyn ze swoim Kochaj irób, co chcesz. Gdy przyjmujemy miłość jako wartość nadrzędną, wszystko układa się wsolidną całość. Kochając drugiego człowieka, chcesz, by mógł się rozwijać idoskonalić. Bez dopasowywania się, bez strachu przed opinią innych. Zależy ci, by każdy pod twoim dachem miał zapewnioną przestrzeń do bycia sobą. Szanujesz odrębność idoceniasz wyjątkowość. Kiedy kochasz, cieszysz się po prostu tym, że jesteście razem. Kochając bezwarunkowo, jesteś dawcą, anie rewanżystą (osobą oczekującą czegoś wzamian). Wrodzinie, gdzie podstawowym zadaniem jest kochać siebie wzajemnie, rozwija się wrażliwość, empatia iwzajemna troska. Kochaj irób, co chcesz jest bardzo ogólne ijednocześnie szalenie szczegółowe. Jeśli prawdziwie kochasz, nie możesz mieć złych intencji, bo miłość jest czysta ze swejnatury.
Wdrażanie jakości
Najważniejszym przejawem obecności zasad jest ich szanowanie iprzestrzeganie przez wszystkich. Nie można wymagać od dzieci punktualności, jeśli mama się spóźnia. Dzieci mają sprzątać ze stołu, arodzice nie. Tata jest zbyt kategoryczny, amama zbyt pobłażliwa wobec ustalonych zasad. Spójność wizerunku rodziców to jedno zpodstawowych założeń, które pomagają utrzymać kulturę rodzinną. Rodzice mają być jednością zbudowaną na tych samych wartościach. Koniec, kropka.
W naszej rodzinie koncepcja kodeksu po prostu umarła śmiercią naturalną, ale być może dla ciebie lepszym wyjściem będzie stworzenie listy zasad, do której odniesiecie się wtrudnych dla was sytuacjach. Siądźcie przy stole ispiszcie ją. Za każdą zasadą kryje się wartość iod nich zacznijcie konstruowanie waszego kodeksu. Ważne, żeby wtwórczą pracę zaangażować wszystkich, to może być świetna zabawa. Najważniejsza jest konsekwencja. Zamachem na waszą JAKOŚĆ będzie uznaniowość lub cofanie danego słowa. Jeśli nie zamierzacie trzymać się wytycznych, szkoda czasu na ich wyłanianie. Zkolei pójście ścieżką kodeksu wiąże się zpotrzebą rewizji założeń co pewien czas. Na przykład zasada konsumpcji słodyczy tylko za zgodą rodziców wpewnym wieku przestaje mieć rację bytu. Zasady mają służyć rodzinie, anieodwrotnie.
Zasady wpraktyce
Pewna samodzielnie wychowująca dzieci mama często traciła cierpliwość, miała dość. Jej potomstwo wymagało wyjątkowo wiele uwagi. Spędziliśmy wich domu wystarczająco dużo czasu, by stwierdzić, że może byćzmęczona.
– Co mam zrobić? One mnie wcale nie słuchają – zapytała kilka dni po naszejwizycie.
– Ty ich posłuchaj – odpowiedziałam.
Była nieco zaskoczona, ale zanim dodała cokolwiek, podpowiedziałam jej, aby wspólnie stworzyli kodeks. Starsze dziecko na dużym kawałku papieru pisało zasady, młodsze dorysowało coś od siebie, ustalali je razem. Kilka dni później młodsze wierciło się włóżku podczas zasypiania. Wkońcu cichuteńko wciągnęło do łóżka swój plecaczek zprzedszkola irozwinęło zpapieru bułkę. Mama, leżąc włóżku, miała zamknięte oczy, ale niespała.
– Przecież nie wolno jeść włóżku – usłyszała szept iszelest zawijanej wpapier bułki. Rozmawiałyśmy otej historii następnego dnia. Nie mogła wyjść zpodziwu, jak skutecznym narzędziem jest kodeks zbudowany na bazie pomysłów dzieci.
Być może już niedługo siądziesz do stołu ze swoją rodziną. Posłuchasz, co jest dla nichważne?
Rozdział 3
Kiedy przestajemy rozumieć, oco chodzi naszymdzieciom?
Dlaczego tak szybko kończy się namcierpliwość?
Jaki jest największy grzech komunikacyjnyrodziców?
Syn powiedział tacie, że zamierza ożenić się ze swojądziewczyną.
– Chodźmy na spacer, musimy porozmawiać – odparł ojciec tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wparku przystanął ipodniesionym głosemwycedził:
– Przeproś.
– Ale tato, za co mam przeprosić? – syn nie rozumiał całejsytuacji.
– Przeproś – ojciec byłnieugięty.
– Tato, nie rozumiem… Za co mamprzepraszać?
– Przeproś – ojciec mówił coraz bardziejstanowczo.
Syn był już mocno zdenerwowany. Szli wponurym milczeniu. Wpowietrzu wisiało coś niedopowiedzianego. Ojciec obstawał przy swoim niezrozumiałym poleceniu, syn kompletnie nie potrafił się odnaleźć wojcowskim oczekiwaniu. Wkońcu, żeby przerwać pat, zogromną niechęcią izłościąburknął:
– Przepraszam. Ico, lepiejci?
Ojciec tylko sięuśmiechnął.
– Synu, teraz dopiero możesz siężenić.
Pamiętam małą książeczkę zczarno-białymi rycinami. Na okładce siedzący na kamieniu starzec wkapeluszu. Było to kilka opowiadań Walentyny Osiejowej wydanych pod wspólnym tytułem Czarodziejskie słowo. Uwielbiałam, kiedy najpierw czytała mi je mama, potem sama czytałam siostrze ibratu. To była książka naszego dzieciństwa. Wiele razy mówiliśmy dosiebie:
– Aczarodziejskiesłowo?
Chodziło oczywiście o„proszę”. Bohater historii chciał pożyczyć farby od swojej siostry, ale zapomniał poprosić ipowstała awantura. Do kanonu czarodziejskich słów, które zmieniają rzeczywistość, warto jeszcze dodać „dziękuję” i„przepraszam”.
Empatyczne słuchanie
O ile wpartnerskiej relacji rozumiemy, że czarodziejskie słowa są ważne, otyle już wkontakcie znaszymi dziećmi jest owiele trudniej. Prosić dziecko, przepraszać, dziękować, przecież to tylko dziecko! Jeszcze się wgłowie poprzewraca! Jeszcze czego! Nie będę gówniarza przepraszał! Po moim trupie! Czujesz siłę? Widzisz przemoc? Słyszysz, kto tu rządzi? Być może myślisz, że uciebie tak się nie zdarza. Towspaniale.
Starsze dziecko dostało nową zabawkę, młodsze bardzo chce się pobawić. Wiesz, co często słyszałam? Ustąp, jesteś mądrzejsza. Byłam najstarsza. Nie zawsze miałam ochotę być mądrzejsza. Przyznaję, że tak samo traktowałam nasze dzieciaki. Ustąp, jesteś mądrzejszy; Ustąp, jesteś starsza; Bądź mądra, ona nie rozumie. Wtedy nie pytałam, oco tak naprawdę chodziło wkonflikcie. Chciałam jak najszybciej rozstrzygnąć spór, zktórym do mnie przyszły, nie miałam wiedzy ani przykładu, tylko trójkę maluchów do pogodzenia. Często nakazywałam, żeby podali sobie ręce iwypowiedzieli czarodziejskie słowo. Jedno znich, amoże nawet oboje wychodzili ztakiej sytuacji zpoczuciem krzywdy. Czarodziejskie słowo niewiele zmieniało, jeśli wsercu narastał żal albo pojawiała się myśl, że nie chcę być starsza/y, bo ciągle muszę ustępować. Zamiast więzi między rodzeństwem powstawał mur. Nieświadomie wzmacniałam ich poczuciekrzywdy.
Gdy odkryłam Stephena R. Coveya ijego koncepcję empatycznego słuchania, zaczęłam stosować negocjacje. Prosiłam, by obie strony konfliktu usiadły, irozmawialiśmy aż do skutku, czyli zrozumienia. Po dwóch czy trzech takich podejściach słyszałam czasami odgłosy kłótni, azaraz potem: Cicho, cicho, nie idź do mamy, bo znowu będzie rozmowa. Bycie negocjatorem podczas empatycznego słuchania polega na pilnowaniu, która ze stron mówi, aktóra uważnie słucha. Negocjator jest bezstronny, nie sugeruje żadnych rozwiązań, nie rozstrzyga. Jest tylko odpowiedzialny, żeby obie strony wyszły ze swoim zwycięstwem. Rzecz wtym, żeby nauczyć dzieci wzajemnego szacunku isłuchania. Pierwszy raz taka rozmowa między Zuzią aMichałem zajęła nam prawie 45 minut. Definitywnie rozwiązała ich konflikt ido dziś nie ma sporów wtejkwestii.
Ciocia Iza od zwycięstwa
Kiedyś odwiedziłam koleżankę, której dzieci boleśnie się pobiły, wkońcu jedno znich ugryzło drugie. Starsze chodziło do szkoły, młodsze było przedszkolakiem. Zapytałam, czy mogę być negocjatorem. Mama, zmęczona ciągłym rozdzielaniem rodzeństwa, zgodziła się nad wyraz chętnie. Pogodzone dzieciaki wróciły do pokoju, już się unas nie pojawiały zkolejną awanturą czy skargą. Kilka dni później mama usłyszała: Cioci Izy to już więcej nie zapraszamy. Tę samą metodę stosuję na sesjach synergii wrodzinach, gdy siadają do stołu osoby poranione wieloletnim brakiem obustronnego zrozumienia. Istotą rozwiązania win-win (wygrany-wygrany) jest wystarczająca doza cierpliwości ichęci, żeby usłyszeć izrozumieć intencje, które kryją się za zachowaniami drugiejstrony.
Motywacją do roli negocjatora wempatycznym słuchaniu niech będzie fakt, że wtwoim domu będą wzrastać młodzi ludzie zumiejętnościami określania swoich wartości ipotrzeb. Efektem będzie także to, co wydarzyło się wnaszym domu – dzieci przestały się skarżyć, aczarodziejskie słowa nie były wymuszone, zaczęły płynąć prosto zserca. Kiedy przyjdzie ci stawić czoło młodemu człowiekowi wsporze orzeczy najistotniejsze (o mało istotne nie warto się kłócić), będziesz umiał doprowadzić do win-win bez gwałtownych emocji. Brzmi sielankowo itakie jest. Wrodzinach, wktórych każdy ma szansę na wypowiedź iczuje się wysłuchany, wten sposób rozwiązuje sięspory.
Dialekty
Najważniejszym krokiem jest przyjęcie do wiadomości, że każdy znas jest inny – ani lepszy, ani gorszy. To, co dla nas, rodziców jest oczywiste, dziecku trzeba wytłumaczyć. Jego językiem, nie naszym. To, co jest oczywiste dla niego, musi być zrozumiałe wnaszym języku. Wyobraź sobie, że twoje dziecko właśnie przybyło do waszej rodziny zobcego kraju, obcej kultury imówi tylko swoim dialektem, nawet nie językiem, ale gwarą, specyficzną wyłącznie dla miejsca, wktórym do tej pory się wychowywało. Iono czegoś chce, aty kompletnie go nie rozumiesz. Niemożliwe? Przypomnij sobie pierwsze doby znoworodkiem wdomu. Cała wasza uwaga skupiona była na zrozumieniu płaczu. Frustracja, jeśli się pojawiała, to tylko zpowodu braku zrozumienia potrzeb, anie dlatego, że młody człowiek nie wykonuje poleceń, nie dostosowuje się albo robi rzeczy, których nie wypada. Noworodek urósł, nam zmieniły się oczekiwania, aco znim?
Wracając do dialektu. To fakt, że dziecko zaczęło mówić naszym językiem, tylko czy na pewno to ten sam dialekt? Na spotkaniach zrodzicami wykonuję ćwiczenie, którego nauczył mnie Tomasz Zieliński, najważniejszy wmoim życiu nauczyciel słuchania. Rzucam publicznościwyzwanie:
– Pierwsze skojarzenie ze słowem „brązowy”.
Potem natychmiast odpytuję zebranych na sali, każdego po kolei. Padają skrajne odpowiedzi – od misia iczekolady po drzewo i… inne rzeczy… Weźmy więc najczęstsze: czekoladę ikupę. Mnie brązowy zawsze kojarzy się ztym drugim, więc komunikat na temat brązowego będzie wyglądał mniej więcejtak:
– Uważaj, to śmierdzi igdy się przyklei do buta, możesz się gwałtowniepoślizgnąć.
Co ztego komunikatu rozumie osoba, dla której brązowy to czekolada? Widzisz różnicę? Ato tylko jedno słowo. Kiedy przychodzi do ciebie dziecko, miej przed sobą ten obraz idopytaj, októry brąz tak naprawdęchodzi.
Wiem, że nie wiem
Największy grzech komunikacji, jaki popełniamy wrelacji zdziećmi (choć tak naprawdę ze wszystkimi), to fakt, że wiemy lepiej. Zachowujemy się, jakbyśmy zjedli wszystkie rozumy. Wiemy, jak żyć, wiemy, co jest dla nich dobre, co powinny jeść, wco się bawić, co szkolić, aco odpuścić. Wtej książce znajdziesz wiele sugestii, żeby przestać wiedzieć, wrócić do wspomnień pierwszych dni razem ina nowo uczyć się odczytywaćdialekt.
Drugim krokiem, niezwykle wspierającym komunikację, jest założenie, że nikt, naprawdę nikt wtwojej rodzinie nie ma złych intencji. Iże każda potrzeba jest dobra. Często mam do czynienia zdorosłymi dziećmi rozwiedzionych rodziców. Cierpią, bo nie mogą pozbyć się myśli zdzieciństwa, że gdyby były grzeczniejsze, rodzice do dziś byliby razem. Im młodsze dziecko, tym naturalniejsze formy przekazu tego, co dzieje się wmałym sercu igłowie. One swoim zachowaniem chcą zwrócić naszą uwagę na coś bardzo istotnego, ale mówią dialektem, którego nie mamy czasu ani ochoty rozumieć. Wydaje się, że mamy rację, więc tłumaczymy „po polsku”, oco nam chodzi. Grzeczne dzieci od razu chwytają rodzicielską intencję, są posłuszne irosną, ciesząc rodziców itworzony przez nas system społeczny. Złamane karki naszych dzieci to karni pracownicy zgadzający się na mobbing wśrodowisku zawodowym czy inny przejaw niesprawiedliwości wżyciu. Twoje dziecko sprawia problemy wychowawcze? Posłuchaj ojego brązowym inie odpowiadaj, dopóki nie potwierdzi, że dobrze je rozumiesz. Marzę otym, żebyś przyjął, że zrozumienie dialektu każdego członka rodziny to nasze podstawowe zadanie komunikacyjne. Wszystko inne zrobią sami, gdy dostaną przestrzeń, wktórej będą mogli stawać się najlepszą wersjąsiebie.
Którego „brązowego” do końca nierozumiesz?
Rozdział 4
A może wyznaczanie granic jest staromodne iprzereklamowane?
Kto ponosi konsekwencje brakukonsekwencji?
Jaką korzyść mają rodzice zsamodzielnościdzieci?
Któregoś dnia Michał zZuzią wrócili ze wspólnej zabawy od córeczki sąsiadów. Byli wtedy uczniamipodstawówki.
W wesołym zamieszaniu zaczęłam przygotowywać im posiłek. Usiedliśmy do stołu.
– Weronika to ma faaajnie… – Michał zawiesił głos wzadumie.
– Co takiego fajnego jest uWeroniki? – spytałam zciekawością.
– Ona może jeść wswoim pokoooju – dłubiąc widelcem wtalerzu, spojrzał na mnie pytająco.
Wiedziałam, że właśnie bada jedną zgranic, które wcześniej wyznaczyliśmy.
– Wiesz, dlaczego unas wdomu nie je się wpokojach?
– Bo do jedzenia służy kuchnia! – Zuzia włączyła się do dyskusji.
– Dokładnie tak, wnaszym domu jemy wkuchni, bo łatwiej jest utrzymać porządek, takie są zasady. Jeśli uWeroniki możecie jeść wjej pokoju, korzystajcie ztego przywileju.
Gdy piszę tę książkę, od tej sceny minęło kilkanaście lat. Wmoim tu iteraz dzieci są na tyle duże isamodzielne, że nawet jeśli wezmą jedzenie do pokoju, to potem odniosą brudne naczynia iwłożą do zmywarki. Ale to naprawdę rzadkość. My po prostu jemy wkuchni, bo to jest unas miejsce przeznaczone do spożywania posiłków. Być może dziwisz się imasz rację – ta zasada brzmi nietypowo, ale jest nasza.
Granica
Czy miałeś okazję świadomie przekraczać ustaloną granicę? Wypić piwo przed własną osiemnastką czy wrócić do domu później, niż obiecałeś rodzicom? Za każdym razem, gdy coś takiego robiłam, czułam dreszczyk emocji, bo przekraczanie granic właśnie takie jest. To prawdopodobnie główna przyczyna łamania zasad, zarówno przez dzieci, jak iprzez nas, dorosłych. Ale mimo że to ekscytujące, potrzebujemy granic – one dają nam poczucie bezpieczeństwa, choć czasami budzą opór. Nasze wewnętrzne, domowe przepisy również pełnią taką funkcję. Stają się rutyną, która stanowi owyjątkowości każdej rodziny ibardzo pomaga wutrzymaniu ładu społecznego wtak zróżnicowanym zespole. Wprowadzanie granic bywa trudne, wymaga dyscypliny zarówno znaszej strony, jak idzieci. Naprawdę rzadko bywa miło, gdy słuchamy okolejnych restrykcjach. Być może dlatego wtak wielu domach zasadą jest brak zasad.
Konsekwencja
Kluczową zasadą wnaszym domu od zawsze było ponoszenie konsekwencji swoich wyborów. Jeżeli umawialiśmy się zdziećmi, że mogą przynosić zabawki z