O poczuciu własnej wartości. Jak docenić i pokochać siebie - Izabela Antosiewicz - ebook

O poczuciu własnej wartości. Jak docenić i pokochać siebie ebook

Antosiewicz Izabela

4,4

Opis

Jak to się dzieje, że choć wszyscy rodzimy się z poczuciem własnej wartości, to później wielu z nas ją traci?

Dlaczego ludziom tak trudno jest czasem docenić samych siebie i wciąż pytają: co jest ze mną nie tak?

Kiedy i gdzie gubimy swoją wartość?

Książka dla tych, którzy chcą rozwinąć skrzydła, lepiej zrozumieć samych siebie i żyć pełnią życia, bo mają dość życia „wiecznej poczwarki”. Lektura obowiązkowa dla rodziców i opiekunów, którzy chcą pielęgnować w dzieciach zdrowe poczucie własnej wartości i towarzyszyć im w rozwijaniu ich życiowych pasji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 156

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (8 ocen)
5
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
IwonaSzustak

Nie oderwiesz się od lektury

Super wartościowa pozycja. Dobrze się czyta. polecam!!
00

Popularność




O poczuciu własnej wartości. Jak docenić i pokochać siebie

Izabela Antosiewicz dla RTCK

Autor: Izabela Antosiewicz

Produkcja: RTCK SA

Nowy Sącz 2024

Wydanie I

© RTCK SA 2024

ISBN: 978-83-67960-60-1

ISBN EPUB: 978-83-67960-61-8

ISBN MOBI: 978-83-67960-62-5

ISBN PDF: 978-83-67960-63-2

Fragmenty Pisma Świętego za: Biblia Tysiąclecia Online, 

Pallotinum, Poznań 2003,  www.biblia.deon.pl.

Redakcja: Krystyna Sadecka

Korekta: Dominika Małyjurek, Edyta Buff

Skład i łamanie: Adam Gutkowski

Wersje epub/mobi: Barbara Wrzos, Graphito, www.graphito.pl

Projekt okładki i opracowanie graficzne: Katarzyna Halota

Fotografia autorki: Dorota Czoch

RTCK wydawnictwo

książki, ćwiczenia rozwojowe, kursy

RTCK SA

ul. Zielona 27, WSB, bud. B | 33-300 Nowy Sącz

tel. 531 009 119 | [email protected] | www.rtck.pl/sklep

Dołącz do społeczności ludzi, którzy chcą robić to, co kochają.

Zapisz się na www.rtck.pl, a będziemy Cię wspierać na tej drodze,wysyłając wartościowe materiały!

Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz,

na obraz Boży go stworzył:

stworzył mężczyznę i niewiastę.

Po czym Bóg im błogosławił.

I stało się tak. 

A Bóg widział, że wszystko, co uczynił,

było bardzo dobre.

Wstęp

Jaką wartość ma nowiutki papierek o wymiarach 14 × 7 cm, na którym ktoś napisał STO ZŁOTYCH, a obok umieścił podobiznę króla Władysława Jagiełły? Odpowiesz zapewne, że jego wartość to sto złotych, bo tak zostało ustalone. No dobrze. Lecz gdyby ktoś zgniótł ten papierek, jaka wówczas byłaby jego wartość? – Dalej sto złotych, prawda? A jeśli tenże papierek zostałby przez kogoś podeptany, czy jego wartość uległaby zmianie? – Nie. Nadal będzie to stuzłotowy banknot.

Jak to jest, że nie mamy problemu z określeniem wartości kawałka papieru i niezmiennie – niezależnie od tego, po jakich jest „przejściach”, jak go potraktowano, jaki bagaż „życiowych doświadczeń” na sobie niesie – przyznajemy mu wciąż tę samą wartość, a mamy problem z określeniem wartości człowieka: drugiego lub… samego siebie?*

Ileż to razy słyszeliśmy (albo też sami mówiliśmy): „Jestem do niczego!”, „Nic mi nie wychodzi”, „Moje życie to jedna wielka porażka”! Ludzie, którzy tak mówią, często robią świetne rzeczy i są absolutnie fantastycznymi osobami, tylko… brakuje im poczucia własnej wartości. Skąd się bierze ten deficyt? Jak docenić siebie i jak siebie pokochać? Co zrobić dla siebie i co zrobić dla innych ludzi, by odbudować to utracone – nie wiedzieć gdzie i z jakiego powodu – poczucie własnej wartości?

Zawodowo zajmuję się odkrywaniem u ludzi wrodzonych talentów. Sama jestem obdarowana zdolnością do podnoszenia na duchu. Ba, cała moja praca zawodowa na tym polega, że pomagam moim klientom zobaczyć ich mocne strony i pokazuję im, jak bardzo są wartościowi. Z drugiej strony nie jestem z wykształcenia psychologiem ani psychoterapeutą, zatem proszę, by nikt z czytelników nie traktował tej książki jako substytutu terapii czy porady specjalisty w tej materii. To, o czym piszę, jest oparte na moich osobistych doświadczeniach, wiedzy z przebytych szkoleń oraz lekturze wartościowych książek. Z największą przyjemnością dzielę się z moimi czytelnikami własnymi przemyśleniami, radami i wskazówkami. Liczę na to, że ta książka może kogoś zainspirować oraz skłonić do wprowadzenia w swoje życie nieco więcej światła i prawdy. Jeśli jednak ktoś czuje, że potrzebuje pomocy specjalisty, to, proszę, niech się nie waha. Niech się rozejrzy i poszuka dobrego terapeuty – profesjonalisty, który będzie odpowiadał mu światopoglądowo i którego metody pracy będą dla niego najwłaściwsze. Czasem po prostu trzeba zrobić porządek ze sobą i już. Nie tylko nie ma w tym nic wstydliwego, a wręcz przeciwnie, jest to wyrazem odpowiedzialności i dojrzałości.

* Pomysł na demonstrację z banknotem zaczerpnęłam z książki Bajki nie tylko chińskie. Więcej opowieści dziwnej treści Z. Królickiego, wydanej przez Wydawnictwo JK, Łódź 2014.

ROZDZIAŁ 1. Poczucie własnej wartości – o co tu chodzi?

Z definicją poczucia własnej wartości jest pewien kłopot. Gdy podczas konsultacji pytam moich klientów o to, czym jest dla nich poczucie własnej wartości, mało kto jest w stanie mi precyzyjnie odpowiedzieć, zdefiniować. Odnoszę wrażenie, że jest to jedno z tych pojęć, które weszło na stałe do naszego słownika, często z niego korzystamy, odwołujemy się do niego i chętnie o nim rozmawiamy, ale nijak nie potrafimy sprecyzować, o co dokładnie w nim chodzi.

Mówiąc lub myśląc o „poczuciu własnej wartości”, ludzie używają kilku, jak im się wydaje, bliskoznacznych pojęć. I tak w kontekście poczucia własnej wartości sporo mówi się o tzw. „pewności siebie”, „wierze w siebie” albo o „samoocenie”. Jako trenerka Familylab Association* chciałabym – korzystając z dorobku Jespera Juula – doprecyzować moje rozumienie poczucia własnej wartości i zwrócić uwagę na pewne istotne różnice między wymienionymi wyżej pojęciami**.

Najpierw zadajmy sobie pytanie, gdzie jest źródło naszej pewności siebie. Okazuje się, że pewność siebie jest związana bezpośrednio z informacjami, jakie daje nam świat o nas samych. Otoczenie, poczynając od naszych najbliższych, a kończąc na rozmaitych instytucjach i urzędach, dysponuje konkretnymi danymi, obserwacjami i faktami na nasz temat, które niekiedy znajdują nawet potwierdzenie „na papierze”: w świadectwach, certyfikatach, opiniach albo rekomendacjach.

Jeśli zatem Anna Kowalska ma w szufladzie biurka dyplom ukończenia szkoły muzycznej, to oznacza to mniej więcej tyle: Anna Kowalska posiadła biegłość w grze na określonym instrumencie w stopniu … (tu pojawia się zwykle szkolny stopień oddający poziom owej biegłości), zatem Anna Kowalska może być pewna siebie, gdy chodzi o grę na tym instrumencie (oczywiście w takim stopniu, jaki widnieje na dyplomie). Podobnie jest z opanowaniem języków obcych. Czyż nie po to staramy się o uzyskanie kolejnych certyfikatów, by dowieść innym (i sobie!), że posiedliśmy określone umiejętności komunikacyjne? Oto dostajemy certyfikat podpisany własnoręcznie przez przedstawiciela szanowanej instytucji, zatem możemy być pewni, że nasze zdolności językowe są na wyższym poziomie niż np. tych naszych kolegów, którzy dopiero zaczynają się uczyć.

Znamienne jest, że te „pewności siebie” zwykle są dość wąskie i, powiedziałabym, specjalistyczne. Dotyczą konkretnych umiejętności i zwykle są potwierdzane przez coś (kogoś) zewnętrznego. To w gruncie rzeczy bardzo dobra wiadomość. Okazuje się bowiem, że pewność siebie dość łatwo można podnieść. Wystarczy zapisać się na kurs, rozpocząć regularne treningi albo zacząć ćwiczyć. W ten sposób, osiągając z czasem coraz lepsze wyniki w jakiejś dziedzinie, np. w grze na instrumencie, w pływaniu albo choćby w ortografii – zyskujemy większą pewność siebie w tejże dziedzinie.

Nabywanie określonych kompetencji, a przez to budowanie pewności siebie jest czymś tak cennym i pożądanym, że ludzie potrafią zapłacić naprawdę duże pieniądze, by ktoś nauczył ich określonych umiejętności, a potem poświadczył to stosownym certyfikatem. Liczą na to, że ostatecznie przyniesie to efekt w postaci większej pewności siebie w określonej dziedzinie.

Podam przykład. Tak się złożyło w moim życiu, że uczestniczyłam w bardzo wielu kursach wystąpień publicznych. Zawsze miałam do tego talent, ale jestem wyznawczynią filozofii, że jeśli coś robi się dobrze, to trzeba dołożyć starań, by robić to jeszcze lepiej. W mojej książce TalenTY. Odkryj, rozwiń, zbierz owoce*** przytaczałam dowód na to, że – wkładając wysiłek w rozwój naturalnych predyspozycji – mamy ogromne szanse na mistrzostwo. Ja po prostu urodziłam się, żeby mówić! Chętnie zatem zapisywałam się na kolejne warsztaty, aby mieć jeszcze więcej pewności siebie przed mikrofonem czy kamerą. Miałam możliwość obserwowania wielu ludzi, moich kolegów i moje koleżanki z kursów, którzy w pierwszym dniu warsztatów potrafili publicznie sklecić sensownie zaledwie kilka zdań. Potem wkraczał strach i niepewność, które skutkowały rwaniem się historii, czasem wysychaniem gardła (charakterystyczne chrząkanie), dławieniem słów (głośne nabieranie powietrza) i ostatecznie poddawaniem się przed końcem wystąpienia. Ci sami ludzie po przejściu całego cyklu niekiedy żmudnych ćwiczeń stawali przed kamerą wyprostowani, uśmiechnięci i… płynęli. Widziałam, jak z kolejnymi ćwiczeniami ich pewność siebie rośnie. Wówczas zrozumiałam, że wszystko jest kwestią ćwiczeń, treningu i oswajania się z sytuacją: w tym przypadku z publicznością, z kamerą, z mikrofonem. Ktoś bał się stanąć przed ludźmi – teraz mówi to, co przygotował, ze swobodą wytrawnego mówcy.

Z pewnością siebie łączy się wiara w siebie, którą nazwałabym połączeniem przekonania, że „wiem, że umiem” z zaufaniem, że „nawet jeśli nie umiem, to mogę się nauczyć”.

Wiara w siebie ma swoje źródło w życiowych doświadczeniach. Działa to mniej więcej tak: jeśli mam za sobą wiele udanych publicznych wystąpień, to wierzę, że także kolejne wystąpienie pójdzie mi dobrze. Innymi słowy, w mojej głowie jest pewność, że umiem występować publicznie, a jeśli nawet czeka mnie coś niespodziewanego, coś, do czego nie byłam przygotowana, to mam do siebie zaufanie, że dam sobie radę. Wiara w siebie wymaga zatem zaangażowania przestrzeni umysłu (pewność, że coś umiem, bo już to robiłam) oraz przestrzeni serca (zaufanie, że nawet jeśli coś pójdzie nie tak, jak przewidywałam, to jakoś przecież sobie poradzę).

Trzeba pamiętać o tym, że wiara (i chodzi tu o każdy rodzaj wiary, tak w siebie, jak i np. w Boga) jest procesem, a nie stanem. Ona jest wciąż żywa i zmienna, bo zmienne jest nasze życie i nieustannie zmieniają się nasze życiowe doświadczenia.

Usłyszałam kiedyś myśl, która mocno utkwiła mi w pamięci, że wiara jest napięciem pomiędzy tym, co dzieje się teraz, a tym, co zdarzy się w przyszłości. Aby lepiej to wyjaśnić, odwołam się do przykładu z wystąpieniami publicznymi. Nawet doświadczony mówca w chwili wyjścia przed publiczność odczuwa napięcie (niektórzy nazywają to stresem czy tremą), które oscyluje między tym, co właśnie się dzieje (radość z przemawiania, poczucie dobrego przygotowania, flow ze słuchaczami), a tym, co nastąpi, gdy powie już ostatnie zdanie. Z całą pewnością w głowie pojawiają się wówczas myśli typu: Czy dotrę do słuchaczy ze swoim przekazem? Czy nie zostanę wyśmiany, skrytykowany, zignorowany? Czy ludzie nie zaczną się rozchodzić w trakcie wystąpienia? Sądzę, że każdy z nas nieraz w życiu doświadczył podobnego napięcia w rozmaitych okolicznościach. Nikt z nas nie zna przyszłości, ale żyjemy w przekonaniu, że w jakimś stopniu możemy zdecydować naszym postępowaniem o jej kształcie. Wiarą przenosimy niejako siebie do przyszłości, choć nadal tkwimy w teraźniejszości. Wierzymy w siebie, gdy mówimy: „Wszystko będzie dobrze, a jeśli nie będzie dobrze, to i tak sobie poradzę”.

Wiemy już, że świat nieustannie nas ocenia. Informacje zwrotne, jakie dostajemy ze świata na nasz temat, budują w nas (albo niszczą) naszą pewność siebie. My także sami siebie nieustannie poddajemy jakiejś formie weryfikacji, w związku z czym możemy mówić o tzw. „samoocenie”.

Jak każda ocena, także i samoocena ma swoją skalę albo inaczej: samoocena jest punktem na jakiejś skali. Gdy dokonujemy samooceny, oceniamy samych siebie, podobnie jak oceniano nas w szkole albo jak ocenia się nas choćby na rynku pracy. Zobaczmy, że różnorakie rankingi, w których jesteśmy umieszczani, np. wykonane przez firmy badające rynek, określają, czy jest w nas jakiś potencjał nabywczy, w jaki sposób można nam coś sprzedać, jak rokujemy. Ocena, jaką uzyskujemy, jest uzależniona od wielu kryteriów, warunków, otoczenia, momentu badania itd. Nie inaczej jest z samooceną. Wchodzimy w ten proces, „przykładając” siebie do określonej miary, kryteriów i standardów, biorąc pod uwagę zewnętrzne warunki, czas i miejsce, w jakim się aktualnie znajdujemy, oraz otoczenie, w jakim się obracamy. Wszystko to wpływa na naszą samoocenę pozytywnie lub negatywnie, może ją zarówno podnosić, jak i obniżać. Tym samym można oceniać siebie surowo albo pobłażliwie. Dobrze albo źle. Nisko lub wysoko. Adekwatnie lub nieadekwatnie do sytuacji.

O człowieku, który naszym zdaniem ocenia się zbyt nisko, mówimy: „Ma niską samoocenę”. Z kolei gdy widzimy, że ktoś wystawia sobie ocenę zawyżoną (znów: według nas), ciśnie nam się na usta uszczypliwy komentarz: „Ten to dopiero ma wysokie mniemanie o sobie”. Niezależnie jednak od tej „sprawiedliwości” w ocenie samego siebie samoocena nadal nie jest tym samym, co poczucie własnej wartości, choć z pewnością wpływa na nasze samopoczucie i akceptację siebie.

Czym zatem jest poczucie własnej wartości, skoro wiemy już, że nie jest ono tym samym, co pewność siebie, ani nie jest tożsame z samooceną czy wiarą w siebie?

Poczucie własnej wartości jest wewnętrznym odczuciem, że mam wartość bez względu na to, co robię, jak myślę, jak siebie oceniam. Jest to odczucie tak nieuchwytne, że ciężko nawet o nim mówić, a jednak pozwala ono człowiekowi przetrwać i zachować godność niezależnie od życiowych okoliczności. Oto – podobnie jak stuzłotowy banknot – mam wartość bez względu na to, czy zostanę „życiowo” zmiażdżona, zdeptana, po jakich „przejściach” będę i jak bardzo traumatyczne doświadczenia staną się moim udziałem. Mam wartość nie dlatego, że jestem jakaś: ładna, wypielęgnowana, zgrabna, mądra, tylko dlatego, żejestem istotą ludzką. Bez względu na okoliczności. Co z tego, że ktoś tę moją wartość neguje wprost albo w sposób zakamuflowany, a czasem nawet bezwiednie i wbrew swoim intencjom? Bez względu na to, co się ze mną dzieje, moja wartość pozostaje niezmienna, zaś to, na ile przyjmuję do wiadomości ten fakt, stanowi o moim poczuciu własnej wartości.

Mam wartość nie dlatego, że jestem jakaś: ładna, wypielęgnowana, zgrabna, mądra, tylko dlatego, że jestem.

Poczucie własnej wartości łączy się zatem ze zdrowym dystansem do samego siebie. Słyszy się czasem opinie, że ktoś ma „zdrowe poczucie własnej wartości” albo przeciwnie: „ktoś ma wybujałe poczucie własnej wartości”. Ja jednak unikam tego typu sformułowań, uważam bowiem, że są one adekwatne bardziej do pojęcia „samooceny” niż do pojęcia „własnej wartości”. Poczucie własnej wartości nie może być zdrowe albo chore, karłowate albo wybujałe – to ocena może być nieadekwatna i nie oddawać prawdy o rzeczywistości. Zamiast zatem mówić o „zdrowym poczuciu własnej wartości”, wolę mówić o „zdrowym dystansie do siebie”. A czym jest w mojej opinii ten zdrowy dystans? Oto wiem, co jest fajne w Izie, i wiem, co jest w Izie niefajne. Znam moje mocne strony, znam też swoje słabości i mam wyrobioną relację z każdą z nich. Akceptuję i lubię siebie z całym dobrodziejstwem inwentarza, bo Iza stanowi wartość samą w sobie, taka, jaka jest. I nie znaczy to, że Iza przestała nad sobą pracować oraz że zatrzymała się w rozwoju osobistym. Akceptacja i lubienie siebie nie zwalniają od stawiania sobie wymagań i osobistej odpowiedzialności za rozwój. W końcu życie to nieustanne doskonalenie się w cnotach we współpracy z łaską.

Tak na marginesie sądzę, że wielu ludzi ma problem ze złapaniem zdrowego dystansu do siebie, a zatem pośrednio także z poczuciem własnej wartości, dlatego że zwyczajnie siebie nie znają. W książce TalenTY pisałam o tym, że żyjemy w świecie, w którym zbyt mało mówi się o mocnych stronach. Najprawdopodobniej wzrastaliśmy w domach i w szkołach, w których wciąż słyszeliśmy: „tu popraw”, „tam zmień”, „w tym bardziej się postaraj”. Wskazywano nam przede wszystkim nasze braki, błędy i niedociągnięcia – i robiono to zapewne w dobrej wierze, chcąc skłonić nas do pracy nad sobą i doskonalenia umiejętności. Tyle że w efekcie dziś – jako dorośli ludzie – świetnie wiemy, w czym jesteśmy słabi, ale nie bardzo potrafimy powiedzieć, jakie są nasze mocne strony.

Akceptacja i lubienie siebie nie zwalniają od stawiania sobie wymagań i osobistej odpowiedzialności za rozwój.

Kiedy podczas warsztatów, które prowadzę dla rodziców, proszę zgromadzonych na sali, by porozmawiali w parach o swoich mocnych stronach, to rozmowy dziwnie szybko milkną. Kiedy natomiast proponuję: „Porozmawiajcie o swoich słabościach”, muszę przerywać, gdyż dyskusje zdają się nie mieć końca. Niestety, prawda jest taka, że o swoich słabościach więcej mamy do powiedzenia i chętniej o nich mówimy, bo po prostu lepiej je znamy. Mówienie o tym, co w nas działa, co jest wartościowe i stanowi nasz największy zasób, wciąż jest traktowane jako brak skromności i wywyższanie się nad innymi. A gdyby tak spojrzeć na siebie jako na wartość, która ubogaca otoczenie? To, co mam, może służyć drugiemu człowiekowi, bo dzielę się tym, co we mnie najlepsze!

Do przemyślenia po przeczytaniu tego rozdziału:

1. Zastanów się, w jakich dziedzinach życia czujesz się „pewny/a siebie”. Co zbudowało w Tobie tę pewność?

2. Przypomnij sobie sytuacje, w których doświadczyłeś/aś napięcia związanego z tym, co się aktualnie działo, a tym, co dopiero miało się wydarzyć. Jak wyglądała wówczas Twoja wiara w siebie?

3. Jaka jest Twoja samoocena DZISIAJ? Zastanów się, co (lub kto) ma na nią wpływ? Jakim jesteś dla samego siebie egzaminatorem? Pobłażliwym, ostrym?

4. Zastanów się, jakie masz mocne strony (nad słabościami się nie zastanawiaj, bo najprawdopodobniej potrafisz je wymienić jednym tchem). Jeśli potrzebujesz wskazówek, sięgnij po książkę TalenTY. Znajdziesz w niej instrukcję, jak szukać w sobie talentów i jak je rozwijać.

5. Zastanów się, czy masz do siebie zdrowy dystans i czy akceptujesz siebie takim/ą, jaki/a jesteś. Daj sobie chwilę na przemyślenie tej kwestii. Jeśli jesteś osobą wierzącą, powierz tę sprawę Bogu na modlitwie.

* Familylab Association to fundacja założona przez Jespera Juula, duńskiego terapeutę rodzinnego, autora książek o wychowaniu. Misją Fundacji jest inspirowanie rodziców do wychowania dzieci w oparciu o pogłębioną relację rodzinną. Więcej informacji można znaleźć na stronach: https://familylabassociation.com i https://www.family-lab.pl.

** W poniższych rozważaniach inspirowałam się podejściem Jespera Juula oraz różnymi definicjami pojawiającymi się w literaturze rozwojowej. W tej książce dzielę się moim pojmowaniem tych pojęć, nie mając jednocześnie ambicji, by je definiować na nowo.

*** I. Antosiewicz, TalenTY. Odkryj, rozwiń, zbierz owoce, RTCK, 2023.

ROZDZIAŁ 2. Pakiet startowy

Pora, byśmy uświadomili sobie coś niezmiernie ważnego. Pojawiamy się na tym świecie uposażeni do życia i przeżycia. Rodzimy się po prostu z poczuciem własnej wartości! Nie musimy jej zdobywać i wypracowywać jak pewności siebie, jest nam ona dana w pakiecie startowym zupełnie bez naszego udziału. Jesteśmy wartością samą w sobie, bo rodzimy się jako istoty ludzkie. Pod tym względem zresztą jesteśmy uprzywilejowani w całym świecie przyrody. Jesteśmy wyposażeni w świadomość siebie, a nie tylko w instynkty przetrwania. Jesteśmy zaprojektowani i stworzeni na obraz Boga!

Rodzimy się z poczuciem własnej wartości.

Zauważmy, że niemowlę już w chwili przyjścia na świat jest wartością dla rodziców, dla rodzeństwa, dla społeczeństwa. Ono nie musi nic robić dla potwierdzenia, że ma wartość. Wystarczy poobserwować przez chwilę zachowanie niemowlęcia, a stanie się jasne, że ta mała istotka po prostu ma poczucie własnej wartości.

To niesłychane, jak skutecznie niemowlęta potrafią na przykład manifestować swoje potrzeby. Wbrew temu, co sądzą niektórzy, one świetnie się potrafią komunikować! I co z tego, że jest to język „ufoludków”, oparty na płaczu? Każda matka nauczy się go w cztery tygodnie (tyle mniej więcej trzeba czasu, by zacząć rozpoznawać różne rodzaje płaczu dziecka) i już będzie wiedziała: to pieluszka, a to ząbek idzie, to głodne, to niewygodnie, to po prostu nie może zasnąć i marudzi, więc trzeba przytulić. Czyż to nie jest wspaniałe, że niemowlę uczy matkę własnego języka komunikacji i precyzyjnie informuje ją o swoich potrzebach?

Niemowlę zawsze wie, np. kiedy jest głodne. Niechżeby mama spróbowała nakarmić piersią niemowlę, kiedy nie chce jeść. Nie da się! Niemowlę wie, kiedy jest syte, i wie, kiedy czuje głód, i co więcej, potrafi to jasno i wyraźnie nie tylko wyartykułować, ale także zadbać o swoje granice, skutecznie się domagając pokarmu albo go odrzucając.

A co się dzieje trzy lata później? Babcia biega za dzieckiem po placu zabaw z parówką, bo już nie ufa, że trzylatek wie, kiedy jest głodny, a kiedy nie jest głodny. To jak to? Niemowlęcia żeśmy słuchali, a za trzylatkiem biegamy z widelcem albo sadzamy go do stołu o wyznaczonej porze i nakazujemy: „Masz zjeść tyle a tyle… Mięsko zjedz, ziemniaczki możesz zostawić”? Co się wydarzyło przez te trzy lata? Jak to się stało, że niemowlę wiedziało, a trzylatek już nie wie…? A może ktoś z jego otoczenia po prostu wmówił mu, że wie lepiej? Tak łatwo jest oddzielić dziecko od jego wnętrza, kiedy mamy przekonanie, że wiemy lepiej.

Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, potrzebujemy powiedzieć kilka słów o tzw. module współdziałania z opiekunami*. Wszyscy od urodzenia mamy wbudowany taki moduł, gdyż bez niego byśmy nie przetrwali. Rodzimy się kompletnie bezbronni i w pełni zależni od opiekunów. W codzienności objawia się to bezkrytycznym podążaniem za tym, co pokazują i mówią nam dorośli opiekunowie. Mózg dziecka nie ma zdolności oceny zachowań czy komunikatów. Dzieci nie wiedzą, że pewne zachowania dorosłych są dla nich krzywdzące, biorą wszystko za dobrą monetę, bo od opieki dorosłego zależy ich przetrwanie! Małe dziecko „łyknie” wszystko, nawet najboleśniejsze rzeczy, i będzie mu się wydawało, że to jest właściwe, nawet jeśli będzie je bolało. Zrobi to właśnie dlatego, że rodzi się bezbronne i że taki ma wbudowany biologicznie system. Mówiąc kolokwialnie, dziecko „wie”, że nie może się obrazić na nerwowego tatę albo na niecierpliwą mamę, bo jeśli się obrazi, to umrze! Niestety, model współdziałania, który niewątpliwie zapewnia nam przetrwanie, ma drugą stronę medalu: właśnie w tego typu doświadczeniach zaczyna się proces utraty poczucia własnej wartości.

Od najdawniejszych czasów przewijają się w filozofii pewne nurty, których echa wciąż są obecne w naszych czasach. I tak np. wielu z nas ma przekonanie, że człowiek rodzi się jako czysta karta, stopniowo dopiero zapełniana doświadczeniami**. Idea tabula rasa skrupulatnie zaczęła być wykorzystywana przez pedagogów dla wytłumaczenia sensu kształtowania człowieka w procesie wychowawczym. Mówiąc w dużym uproszczeniu, dziecko jawiło się jak plastyczna masa, którą jakiś dorosły opiekun dopiero musi uformować, czytaj: dostosować do społecznych norm i oczekiwań. Stąd wychowawcze komunikaty typu: „Zjedz ładnie do końca”, „Zabierz łokcie ze stołu”, „Nie wstydź się babci”, „Mów dzień dobry”, „Przeproś brata”.

Nieważne, czego chciało (albo czego nie chciało) dziecko, ważne było tylko to, jak rodzice to dziecko wychowają i jak jego zachowanie zostanie ocenione przez otoczenie. Wychowywali więc w najlepszej wierze, dzień po dniu mówiąc dziecku, co może, a czego nie może, co powinno zrobić, a czego mu nie wolno. Do głowy nikomu nie przychodziło, że dziecko może w ogóle nie być głodne, że ma powód, by wstydzić się babci albo by kogoś nie przeprosić.

W tym modelu wychowania, o którym mówię, sytuacja wygląda zatem mniej więcej tak: My wychowujemy dziecko, a dziecko – ponieważ ma wpisany w swoją strukturę wspomniany już moduł współdziałania z opiekunem – dopasowuje się. Proste, prawda?

Owszem, bywa tak, że owo „dopasowywanie się” i „współdziałanie” nam, obserwatorom, wydaje się być czymś zupełnie odwrotnym. Oto pierwszy z brzegu przykład. Rodzinny poranek, scenka wyjścia z domu. Matce się spieszy, co głośno i dobitnie okazuje, a czterolatek wolno wiąże buty. Baaardzo wolno. Tak przerażająco wolno, że trwa to całą wieczność. Czy ono wówczas współdziała z mamą? Dopasowuje się? Owszem! Jest to klasyczny przykład tzw. odwrotnego współdziałania, który ma zresztą swoje logiczne uzasadnienie. Otóż dziecko potrzebuje spokojnej mamy, nie ma jednak aparatu poznawczego dorosłego człowieka, bo ma mózg czterolatka. I ten jego czteroletni mózg podpowiada mu, że jeśli będzie wolno wiązało buty, to mama też zwolni. To jest jego pomysł na uspokojenie mamy: spowolnić cały system! A mama mówi: „Złośliwe dziecko! Specjalnie wolno wiąże buty! Robi to, by mnie wkurzyć, i to akurat wtedy, kiedy się spieszymy”.

Tak na marginesie gorąco polecam metodę spowalniania systemu w naszym zabieganym świecie. Zrobiłam kiedyś eksperyment polegający na tym, że zmierzyłam czas, jaki potrzebuję na zjedzenie zupy. Jednego dnia spożyłam zupę w moim normalnym tempie (czyli dość sprawnie), a następnego dnia zjadłam ją świadomie powoli. Różnica wynosiła pół minuty. Cóż znaczy te pół minuty w perspektywie doby! Pół minuty nie sprawi, że nasz samolot odleci bez nas, za to może sprawić, że będzie nam się po prostu lepiej (bo spokojniej) na co dzień żyło. Naprawdę nie ma się co spieszyć ani z jedzeniem, ani z żadną inną czynnością. W rodzinnym ekosystemie warto pamiętać, że dzieci nieświadomie odzwierciedlają nasze stany swoim zachowaniem. Podenerwowana mama równa się często niespokojne niemowlę. To oczywiście nie musi być prawdą we wszystkich sytuacjach, ale warto mieć świadomość, że rodzina to system naczyń połączonych, a dzieciom nie można przypisywać cech dorosłych mózgów, takich jak np. zamierzona złośliwość.

Rodzina to system naczyń połączonych.

Wracam do naszego przykładu. Suma summarum okazuje się, że dziecko ma rację, wiążąc wolno buty, kiedy mama jest zdenerwowana. To my, dorośli, nie umiemy czytać znaków!

Z drugiej strony, żeby było jasne: jestem daleka od obwiniania rodziców za ewentualne błędy wychowawcze. Nie zamierzam nikogo stygmatyzować, bo wiem, że rodzicom prawie zawsze towarzyszą dobre intencje. Oni naprawdę chcą dla dziecka dobrze! Po prostu uwierzyli – tak, jak ich właśni rodzice i dziadkowie – że dziecko jest białą kartą, którą trzeba zapisać. Współcześnie wiemy już, że nie do końca o to chodzi w wychowaniu, ale niestety musi minąć trochę czasu, by kolejne pokolenia rodziców zaczęły korzystać ze zdobyczy współczesnej psychologii.

Tak na marginesie, po kilku latach pracy z rodzicami mam pewną obserwację, tylko moją, niepopartą żadnymi dowodami naukowymi. Otóż jako opiekunowie niemowląt wkładamy niezwykle dużo wysiłku w odczytanie sygnałów płynących z małego ciałka, które komunikuje się prawie wyłącznie poprzez płacz. Potem, kiedy dziecko zaczyna mówić, wyłączamy czujność, którą mieliśmy we wcześniejszym okresie. Jako rodzice nastolatków jesteśmy tak wykończeni rodzicielstwem, że nasze oczekiwania rosną nieproporcjonalnie w stosunku do możliwości mózgu nastolatka. Po prostu chcemy „mieć za sobą” całe to opiekowanie się i wsłuchiwanie w potrzeby dziecka, a tu okazuje się, że znów powinniśmy znaleźć w sobie czujność podobną do tej z początków naszego rodzicielstwa! Nasz nastolatek nie umie wypowiedzieć słowami tego, co czuje, szuka bardziej walki niż porozumienia i wystawia na próbę naszą zdolność czytania znaków dużo bardziej niż noworodek! Nastolatek ma więcej potrzeb, a mniej wysyła komunikatów, język znaków ma dużo bardziej skomplikowany niż płacz, a nam sił wcale nie przybywa…

Podejrzewam, że wielu czytelników tej książki dorastało właśnie w starym modelu wychowania. Sama jestem dzieckiem swojej epoki, więc doskonale wiem, jak u mnie w domu funkcjonował ten model. Kiedy się urodziłam, nawet nie karmiono mnie na żądanie, tylko co trzy godziny, w dodatku butelką, gdyż mojej mamie w szpitalu powiedziano, że butelka jest lepsza niż pierś. Nieważne, że byłam w międzyczasie głodna, nieistotne, że płaczem sygnalizowałam swoje potrzeby – mama miała rozpiskę przygotowaną przez pielęgniarki i nie było zmiłuj… Dla nas dzisiaj takie podejście jest nie do pomyślenia, bo gdy chodzi o karmienie niemowląt, od dawna wiadomo już, że najcenniejsze dla dziecka jest karmienie na żądanie mlekiem matki i taki model obecnie promuje się w społeczeństwie. Odczytuję to jako dobry sygnał. Bo skoro w ciągu kilku dekad mogło się tak diametralnie zmienić podejście do karmienia niemowląt, to jest nadzieja, że zmieni się także podejście do wychowania i zamiast nauczycielami staniemy się towarzyszami naszych dzieci.

Podsumujmy zatem to, co najważniejsze. Przychodzimy na ten świat z poczuciem własnej wartości – to jest nasz pakiet startowy. Jeśli jesteśmy rodzicami, to najwyższy czas przestać tłumaczyć dziecku, że jest zepsutym misiem i musi mówić „dzień dobry”, choć jest wstydliwe, albo że musi przeprosić rodzeństwo, skoro wciąż uważa się za pokrzywdzone w tej kłótni. Dziecko jest istotą, która ma poczucie własnej wartości, i my, dorośli, mamy do zrobienia właściwie tylko jedno: mamy to poczucie w nim pielęgnować i wzmacniać.

Względem dzieci my, dorośli, mamy do zrobienia tylko jedno: mamy pielęgnować i wzmacniać w nich poczucie własnej wartości, z którym się rodzą.

Druga rzecz: być może najwyższa pora zająć się sobą i zrobić wszystko, by odszukać w sobie to pierwotne poczucie własnej wartości, a jeśli trzeba – odbudować je we własnym wnętrzu. Na to nigdy nie jest za późno. W kolejnych rozdziałach podpowiem, jak się za to zabrać, ale wcześniej pomówimy o tym, dlaczego my, dorośli XXI wieku, tak często mamy problem z poczuciem własnej wartości.

Do przemyślenia po przeczytaniu tego rozdziału:

1. Wróć na moment do czasów, kiedy byłeś/aś dzieckiem. Jakie towarzyszą Ci wspomnienia z dzieciństwa, gdy myślisz o sobie w kontekście poczucia własnej wartości? Weź pod uwagę, w jakich czasach byłeś wychowywany/a i jaki obowiązywał wówczas styl wychowawczy.

2. Zastanów się, za co możesz podziękować swoim rodzicom, pamiętając o tym, że rodzice zwykle chcą dla swoich dzieci dobrze. Jeśli jesteś osobą wierzącą, podziękuj Bogu za swoich rodziców.

Uwaga! Jeśli jest coś, co w relacji z rodzicami wymaga przepracowania i uporządkowania albo przebaczenia, zachęcam Cię do skorzystania z profesjonalnej pomocy psychoterapeuty albo/i kierownika duchowego.

3. Jeśli jesteś rodzicem, zastanów się, co robisz, by pielęgnować i wzmacniać w dziecku poczucie własnej wartości.

* Więcej na ten temat znajdziesz w książkach Jespera Juula, np. Twoje kompetentne dziecko. Dlaczego powinniśmy traktować dzieci poważniej?, Wydawnictwo MiND, 2011.

** Myślę tu o koncepcji tabula rasa (z łac. „czysta tablica”), której zwolennicy twierdzą, że wiedza pochodzi wyłącznie z doświadczenia, a umysł pozbawiony doświadczeń przypomina niezapisaną kartę. Początki tej idei można odnaleźć już u Arystotelesa, w średniowieczu wspominał o niej komentator Arystotelesa, św. Tomasz z Akwinu, ale prawdziwą karierę termin tabula rasa zrobił w filozofii nowożytnej. W pismach Johna Locke’a czytamy, że umysł człowieka w chwili narodzin jest „czystą kartą, niezapisaną żadnymi znakami” i czeka dopiero na „zapisanie” przez doświadczenie i edukację. Nic dziwnego, że te poglądy z entuzjazmem zostały przyjęte przez reformatorów i pedagogów XVIII w., idealnie bowiem wpisują się w oświeceniową wiarę w postęp i możliwość doskonalenia się człowieka.

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Spis treści

WSTĘP
CZĘŚĆ I
ROZDZIAŁ 1. POCZUCIE WŁASNEJ WARTOŚCI – O CO TU CHODZI?
ROZDZIAŁ 2. PAKIET STARTOWY
ROZDZIAŁ 3. WCIĄŻ GŁODNI…
ROZDZIAŁ 4. DOMKI BEZ FUNDAMENTÓW
ROZDZIAŁ 5. WIECZNE POCZWARKI
ROZDZIAŁ 6. KOLEŚ W GŁOWIE
CZĘŚĆ II
ROZDZIAŁ 1. PIERWSZY KROK
ROZDZIAŁ 2. GAME OVER
ROZDZIAŁ 3. CZAS DOROSNĄĆ
ROZDZIAŁ 4. PORZĄDKÓW CIĄG DALSZY
ROZDZIAŁ 5. EXCELLENT
ROZDZIAŁ 6. STOP. WIERCIMY
ROZDZIAŁ 7. GRUPA MOCY
ROZDZIAŁ 8. KROPKI SIĘ ŁĄCZĄ
CZĘŚĆ III
JAK PIELĘGNOWAĆ W DZIECIACH POCZUCIE WŁASNEJ WARTOŚCI. Dodatek dla rodziców, opiekunów i wszystkich dorosłych, którym leży na sercu dobro dzieci
ZAKOŃCZENIE
PODZIĘKOWANIA
ZAINSPIRUJ SIĘ
O AUTORCE