Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bóg działa rękami swoich pomocników
Czy wśród nich naprawdę można spotkać anioły? Angelika nie miała pojęcia, że z aniołem, którego wizerunek wisi na ścianie jej kawalerki, wiąże się przejmująca i dramatyczna historia miłosna, sięgająca nieznanych jej czasów stanu wojennego. Jeszcze większym zaskoczeniem jest dla niej to, że ta historia swój zaskakujący finał znajdzie w niewielkiej podlaskiej wiosce, gdzie niedawno zamieszkał niezwykły artysta, za sprawą którego podobno dzieją się cuda…
Małgorzata Lis w swej kolejnej książce proponuje czytelnikom wzruszającą, nastrojową i pełną ciepła opowieść o prawdziwej miłości. Miłości, która choć bywa niespodziewana i nie podąża za ludzkimi planami, to jednak zawsze daje człowiekowi szczęście i poczucie spełnienia. Główni bohaterowie, Angelika i Gabriel, początkowo sceptyczni i nieufni, w wyniku niezwykłego splotu okoliczności powoli odkrywają, że ich anielskie imiona nie są dziełem przypadku. Czy aniołowie spoglądający z obrazów mistrza Serafina zmienią także ich życie?
Małgorzata Lis - z wykształcenia nauczycielka historii i historyk sztuki, ale od kilku lat nie pracuje zawodowo, lecz prowadzi edukację domową. W wolnym czasie czyta i pisze książki. Jest autorką podręczników do nauki historii oraz opublikowanych przez Wydawnictwo eSPe powieści „Kocham cię mimo wszystko”, „Przebaczam ci”, „Wybrać miłość” oraz „Miłość, pies i czekolada”. Mieszka pod Warszawą z mężem i siedmiorgiem dzieci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Babci Hali – z wdzięcznością
Anioł zwiastował nam dobrą nowinę
Małżeństwo po kilku latach starań wreszcie doczekało się dziecka. Twierdzą, że ten cud zawdzięczają obrazowi archanioła Gabriela autorstwa artysty z Podlasia.
– Od lat się staraliśmy i nic – opowiada z przejęciem pan Robert. – Aż wreszcie ktoś nam powiedział o panu Serafinie. Nie wierzyłem, że to coś pomoże.
– Ja też byłam sceptyczna – wtóruje mu żona, tuląc do siebie małego chłopczyka, któremu dali na imię Gabriel. – Ale kiedy ujrzałam ten obraz, kiedy spojrzałam w oczy tego anioła… Przepraszam… – szepcze i ociera oczy rąbkiem kocyka, w który zawinięty jest jej synek.
– To prawdziwy cud… – dopowiada pan Robert i głaszcze małego Gabrysia po kudłatej główce.
Pani Katarzyna i pan Robert…
– Co to jest?! – zawołała Angelika i przetarła oczy rękami.
Z niedowierzaniem ponownie spojrzała na ekran, na którym widniał otwarty plik przysłany jej przez naczelnego. Radek bywał narwany. Ba! Miał czasem naprawdę odjechane pomysły, ale żeby takie historie jej przysyłać? Ludzie! Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku i niepłodności nie leczy się obrazami. Nawet jeśli przedstawiają jakiegoś archanioła.
Westchnęła i przeskrolowała w dół tekst o szczęśliwych rodzicach. Radek wymyślił sobie, że ona, Angelika, pojedzie jutro na Podlasie do jakiejś wiochy zabitej dechami i zamówi obraz u tego szarlatana Serafina Kowalskiego. A potem napisze reportaż.
– Świetnie – prychnęła i zabrała się do czytania kolejnego artykułu.
Anioł przywrócił wzrok małemu chłopcu
Sześcioletni Bruno odzyskał wzrok po tym, jak otrzymał od pana Serafina obraz przedstawiający archanioła Rafała. Według jednej z biblijnych ksiąg anioł ten nakazał Tobiaszowi, któremu towarzyszył w wyprawie, nałożyć na chore oczy ojca żółć z ryby i w ten sposób go uleczyć. Na szczęście w przypadku Brunona niepotrzebna była ryba. I nikt nie musiał kłaść jej wnętrzności chłopcu na oczy.
– Dałam Brunonkowi do ręki obraz, a on długo trzymał go w rączkach i jakby na niego patrzył – mówi wyraźnie wzruszona pani Aleksandra, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Wciąż nie mogę w to uwierzyć. – Uśmiecha się, ale widać, że wzruszenie nie pozwala jej mówić dalej.
– Mały pokazał palcem rybę – kontynuuje pan Adam, przytulając żonę. – O tę! Widzi pani? Tę, którą trzyma w ręku anioł. – Pokazuje z dumą obraz, który przywrócił wzrok synowi. – I zapytał, co to jest. Co to jest! Rozumie pani? On zobaczył tę rybę!
– Kolejne bzdury – burknęła Angelika i znowu nie doczytała artykułu do końca. – Zaraz się dowiem, że komuś od tych obrazów wyrosły skrzydła. O, proszę! Obraz anioła pogodził skłócone od lat małżeństwo – przeczytała półgłosem tytuł kolejnego artykułu. – Para wygląda na nieźle rozanieloną i tylko im tych skrzydeł brakuje…
Już jej się nie chciało czytać o cudownie ocalonym żołnierzu – a jakże! – dzięki obrazowi archanioła Michała, o dzieciach, które spadły z mostu do rzeki, ale nic im się nie stało, bo w domu wisiał obraz Anioła Stróża pędzla mistrza Serafina, a także o wygranej na loterii, znalezieniu nowej pracy i jeszcze kilku sprawach, które zadziały się według obdarowanych za sprawą malarstwa tajemniczego artysty z Podlasia. Ludzie naprawdę wierzą w takie bzdury? Przecież to są przypadki, zbiegi okoliczności.
Zamknęła plik i odpaliła Mapy Google w telefonie. W wyszukiwarce wpisała nazwę Siemianówka. Pokazała się jakaś mała wioska nad ogromnym zalewem.
– Woda! – Westchnęła. – Szkoda, że już koniec września i się nie wykąpię. Byłby chociaż jeden plus całej tej wyprawy.
Oddaliła punkt docelowy na mapie i dopiero wtedy zdała sobie w pełni sprawę z tego, że Radek wcale nie żartował, mówiąc, że wysyła ją na koniec świata. Przecież ta cała Siemianówka leży tuż pod granicą białoruską! Miała do przejechania około dwustu pięćdziesięciu kilometrów. Ponad trzy godziny za kierownicą jej zdezelowanego golfa mogło okazać się ekstremalną przygodą. Podobnie jak spotkanie z mistrzem Serafinem.
– A niech to! – Rzuciła telefon na pościel i poszła do łazienki wziąć prysznic.
Mieszkała sama w niewielkiej kawalerce odziedziczonej po cioci, która wiele lat temu wyprowadziła się z Warszawy. Ciotka nie miała dzieci, więc mieszkanie mogło przypaść w spadku siostrzenicy. Brat Angeliki otrzymał do dyspozycji piętro domu rodziców. Wszyscy byli zadowoleni. A najbardziej chyba Angelika, bo niczego nie ceniła tak bardzo jak właśnie prywatności i świętego spokoju.
Z tego też powodu rzadko zapraszała gości i nie zgodziła się, by wprowadził się do niej jej chłopak Miłosz. I całe szczęście, bo Miłosz był teraz jej byłym chłopakiem, a ona wciąż niepodzielnie rządziła mieszkankiem na warszawskim Solcu. Postanowiła też nie wchodzić już w żadne związki i zająć się sobą oraz swoim trzydziestodwuletnim życiem. Marzyła jej się kariera dziennikarska i na razie pięła się mozolnie po szczeblach drabiny wiodącej do sukcesu.
Nie mogła odmówić Radkowi tego reportażu. Miała nadzieję, że jej awans zbliżał się wielkimi krokami, więc kiedy naczelny oznajmił jej dzisiaj: „Angeliko, mam dla ciebie świetny temat!”, nie dyskutowała. Nawet nie zapytała, czego dotyczy i dokąd ma się udać, by go opisać. Ale kiedy Radek wszystko jej wyjaśnił, nie potrafiła ukryć zdziwienia.
– Pojedziesz pogadać z gościem, który maluje anioły – powiedział. – Tak, wiem… – Machnął ręką i usiadł na brzegu swojego ogromnego, zarzuconego papierami biurka. – Dzisiaj każdy maluje anioły, ale uwierz mi, TEN facet jest wyjątkowy. Podesłałem ci na skrzynkę parę artykułów na temat jego obrazów. Zdziwisz się. – Uśmiechnął się tajemniczo. – I mam nadzieję, że kiedy już dotrzesz do tej całej Siemianówki, zastaniesz tego Serafina, bo oczywiście nie jesteś umówiona. Jedziesz tam incognito. Zamawiasz obraz, dopytujesz, o co tam chcesz, strzelasz kilka fotek, a potem zobaczymy, co się będzie działo – dodał, po czym podał jej firmowy aparat fotograficzny i zsunąwszy się z biurka, zajął miejsce na krześle, co oznaczało koniec audiencji. Angelika nie zdążyła zapytać, co się niby ma dziać. – Jedziesz w ten weekend, na koszt redakcji, rzecz jasna – rzucił jej jeszcze Radek na odchodnym. – Powodzenia!
– Dzięki – burknęła niezbyt sympatycznym tonem, ale naprawdę nie była jej w smak wyprawa do jakiejś Siemianówki.
Zrobiło się już późno. Angelika, owinięta kołdrą, sączyła gorącą czekoladę i nie pragnęła bardziej wyjazdu niż parę godzin temu, przyjmując zlecenie od szefa. Nawet nie była ciekawa, co się z nią stanie, kiedy już dostanie anioła od jakiegoś Serafina. Patrzyła bezmyślnie na obraz wiszący na przeciwległej ścianie, zawieszony tu jeszcze przez ciocię. Przedstawiał on anioła z lilią w ręku. Może to nawet był sam Gabriel, ale Angelice było w zasadzie wszystko jedno. Anioł, archanioł, jaka to różnica. Ten ma skrzydła i tamten, ale dlaczego te na obrazach tego całego Serafina czyniły jakieś niby-cuda?
Przymknęła oczy. Ciszę wieczoru zakłócał jedynie szum samochodów dochodzący z niedalekiej Wisłostrady. Ścianki pustego kubka zamiast ogrzewać, zaczęły chłodzić jej dłonie. Odstawiła więc naczynie na stolik stojący obok narożnika, który nocami zamieniał się w ogromne i całkiem wygodne łóżko. Usiadła na skraju i wsunęła stopy w ciepłe różowe kapcie w kształcie króliczków, które dostała od brata na Gwiazdkę. Splotła w warkocz długie, sięgające pośladków włosy i jeszcze raz spojrzała na trasę wyznaczoną jej przez aplikację w telefonie.
Już postanowiła. Pojedzie tam jutro. Zgodnie z tym, co napisał Radek w mailu, już na piątek miała rezerwację. Przynajmniej zobaczy sobie okolicę. Nigdy nie była w Siemianówce ani w pobliskiej Białowieży, a pogoda, z tego co się zdążyła zorientować, zapowiadała się wspaniała. Może nie będzie tak źle? Zerwała się z kanapy, by spakować bagaż na weekend. Pojedzie tam prosto z pracy. Na spotkanie z anielskim malarzem i białowieską przyrodą.
Następnego dnia mimo najlepszych chęci nie udało jej się wcześniej wyjść z pracy. Ciągle coś było do roboty, a po piętnastej jak zwykle zlecenie z kategorii „na wczoraj”. Kiedy już wszystko zrobiła i zamknęła komputer, na zegarze wybiła czwarta po południu.
– Świetnie! – syknęła, wstała od biurka, porwała z wieszaka kurtkę, torbę zawiesiła na ramieniu i wychodząc, trochę za głośno zamknęła za sobą drzwi.
Piątek, godzina szesnasta to najgorsza pora na wyjazd z miasta. Będzie jechać do tej Siemianówki cztery albo nawet pięć godzin. Zajedzie na miejsce grubo po zmroku. Nie lubiła jeździć po ciemku, teraz jednak nic już nie mogła na to poradzić. Pozostało jej się cieszyć z tego, że jej golfik zapalił, że nie padało i że u kresu podróży czekał na nią przyjemny pokój w pensjonacie stojącym na skraju Puszczy Białowieskiej.
Zgodnie z przewidywaniami wyjechała z Warszawy, kiedy już dochodziła szósta. Nawigacja w telefonie zapowiadała przyjazd na miejsce o dwudziestej piętnaście. Dobre i to. Jeszcze zdąży na kolację. Kupiła kawę w McDrivie, wyjechała na główną trasę i docisnęła pedał gazu. Przy tej prędkości humor szybko jej się poprawił i zaczęła nucić pod nosem razem z wokalistką z radia. Ta wyprawa nawet zaczęła jej się podobać.
Zjechała z głównej trasy na mniej uczęszczaną drogę. Promienie zachodzącego słońca czasem odbijały się w lusterku wstecznym, ale przede wszystkim oświetlały pożółkłe już i zbrązowiałe liście drzew. Co jakiś czas zawiewał wiatr i wtedy na dach jej samochodu spadał kolorowy deszcz. Mijane po drodze skromne domostwa, niektóre pamiętające bardzo dawne czasy, nadawały krajobrazowi uroku. Pod płotami rosły kolorowe, jesienne kwiaty. Było pięknie, sielankowo i nostalgicznie, ale niestety powoli zaczął zapadać zmrok.
Po chwili na dworze zrobiło się zupełnie ciemno. Na drodze nie było innych samochodów, więc Angelika włączyła długie światła, by na pewno zauważyć ewentualnych pieszych, rowerzystów oraz zwierzęta. Co chwilę widziała znak ostrzegający przed dziką zwierzyną. Musiała zachować czujność.
I wtedy stało się coś, czego nie przewidziała. Nie, nie wpadł jej pod koła płochliwy zając ani zgrabna sarenka. Nie potrąciła rowerzysty ani pieszego, tylko po prostu, najzwyczajniej w świecie, na tablicy rozdzielczej zapaliła się kontrolka informująca o braku wystarczającej ilości paliwa. Mina jej zrzedła. Ciągle zapominała, że jej gruchot najpierw grzecznie informuje, że ma mało benzyny, a za chwilę bez dodatkowych ostrzeżeń po prostu gaśnie. Teraz sobie o tym przypomniała. Golf wydał ostatnie tchnienie i zapadła cisza.
– A niech to! – jęknęła rozpaczliwie, uderzając przy tym ręką w kierownicę. Nawet nie udało jej się zjechać na pobocze.
Włączyła awaryjne. Miarowe stukanie i migotanie świateł jeszcze bardziej pogłębiło fatalny nastrój Angeliki. Powinna była wystawić trójkąt, ale bała się wysiąść z samochodu.
Co ją podkusiło, by jechać przez Hajnówkę? No tak, chciała podziwiać krajobrazy zamiast pędzić jak szalona es-ósemką. Nie spodziewała się, że droga wojewódzka to będą dwa wąskie pasy asfaltu, na których nie spotka żywego ducha. Zabudowania stawały się z czasem coraz rzadsze, a teraz bez problemu się domyśliła, że stanęła w szczerym polu, choć z powodu egipskich ciemności nawet tej szczerości nie mogła dojrzeć. Wzdrygnęła się. Wyciągnęła telefon, by zadzwonić po pomoc drogową, ale zamiast wybrać numer, siarczyście zaklęła. Nie było zasięgu. Chyba przyjdzie jej tu skonać w samotności i nawet anioły od malarza cudotwórcy nie pomogą.
I gdy tak siedziała zrezygnowana w samochodzie, wpatrując się w ciemność za oknem, zobaczyła w lusterku światła jakiegoś pojazdu.
„Uratowana!”, krzyknęła w duchu, ale zaraz serce zaczęło jej bić z przerażenia. A jeśli to jakiś przestępca? Zwyrodnialec zbiegły z więzienia? A jeśli tym samochodem wracają podpici kibole z meczu… Zaraz, zaraz… Kto tu gra? Jagiellonia? Ale Białystok przecież w przeciwnym kierunku…
Delikatne pukanie w szybę wyrwało ją z tych bezsensownych rozważań. W lusterku wciąż widziała światła, ale już się nie zbliżały. Widać, kierowca, kimkolwiek był, postanowił zatrzymać wóz i sprawdzić, co robi na drodze czerwony golf czwórka. Ostrożnie wysiadła z samochodu. Właściwie to niewiele miała do stracenia.
– Coś się pani stało? Samochód się zepsuł? – usłyszała męski głos, ale nie mogła wyraźnie dostrzec mówiącego do niej człowieka.
Światła jego auta świeciły jej prosto w twarz. Zmrużyła oczy, a z dłoni zrobiła daszek. Dzięki temu dostrzegła zarys dość wysokiego i dobrze zbudowanego mężczyzny. Miał na sobie jasne ubranie, a długie, lekko kręcone włosy okalały mu twarz. Blask reflektorów tworzył wokół jego głowy poświatę przypominającą aureolę. Angelika cofnęła się, przerażona. On… on wyglądał zupełnie jak… anioł. Przełknęła ślinę i ledwo wydusiła z siebie:
– Zabrakło mi paliwa.
– Olej napędowy czy benzyna? – zapytał mężczyzna, a Angelice się zdawało, jakby naprawdę słyszała anioła. Miał taki łagodny, ciepły tembr głosu. Już zapomniała o domniemanych kibicach i przestępcach zbiegłych z aresztu.
– Benzyna – wydusiła tylko z siebie.
– O! To dobrze się składa. – „Anioł” musiał się uśmiechnąć, ale dziewczyna nie widziała jego twarzy. Mogła się tylko tego domyślić. – Mam w bagażniku kanister z dziewięćdziesiątką piątką.
Angelika jeszcze bardziej zaniemówiła z wrażenia, o ile w ogóle można było bardziej zaniemówić, i jak automat otworzyła wlew do baku. Cofnęła się o parę kroków, obserwując, jak mężczyzna w bieli wlewa do środka benzynę.
– Niestety to tylko dwa litry, więc proszę w Hajnówce poszukać stacji – powiedział jej wybawca, zakręcając wlew. – Daleko pani na tym nie zajedzie. I proszę pilnować poziomu paliwa.
Angelika stała wciąż na drodze, milcząc. Sytuacja zaczęła się robić niezręczna.
– Dziękuję – wydusiła wreszcie z siebie. – Ile jestem winna?
– Nic, przecież to drobiazg. Proszę spróbować włączyć silnik. Może to jednak coś innego sprawiło, że auto stanęło na tym pustkowiu?
Na słowo „pustkowie” Angelika znowu poczuła w sercu niepokój, ale posłusznie wsiadła do samochodu i przekręciła kluczyk w stacyjce. Golfik odpalił, kontrolka zgasła. Na ile jednak starczy benzyny wlanej przez „anioła”, nie wiedziała. Miała tylko nadzieję, że Hajnówka jest już blisko.
Uchyliła drzwi, by jeszcze raz podziękować nieznajomemu, ale on zniknął. Tak szybko, jak się pojawił. Nawet nie usłyszała odgłosu silnika jego samochodu. Może miał hybrydę i teraz postanowił ruszyć na prąd? Ale przecież nawet nie mignęły jej światła jego wozu! Czyżby była tak skupiona na uruchomieniu silnika swojego auta? A może…
Drżącymi dłońmi objęła kierownicę i ruszyła przed siebie w ciemną noc.
Angelika obudziła się tuż przed dziewiątą. Zawsze lubiła rano pospać, a weekendy według niej właśnie do tego służyły. By do woli wylegiwać się w pościeli. Dziewiąta nie była więc aż tak późną porą. W ekstremalnych sytuacjach dziewczyna potrafiła spać nawet do popołudnia. Teraz jednak sytuacja nie była skrajna, wręcz przeciwnie. Po wczorajszej przygodzie nawet nie zjadła kolacji. Wzięła jedynie prysznic, włożyła piżamę i gdy tylko padła na łóżko, zasnęła. Nie było jeszcze wtedy dziesiątej.
Uporczywe ssanie w żołądku nie pozwalało jej pospać dłużej. Pospiesznie się ubrała i zeszła do jadalni na śniadanie wliczone w cenę noclegu. Jak dobrze, że Radek zadbał o wszystko. Musi się odwdzięczyć naprawdę dobrym artykułem. Może nawet napisze o aniele spotkanym na drodze wojewódzkiej późnym wieczorem?
Uśmiechnęła się do swoich wspomnień. Teraz, kiedy była już wyspana i wypoczęta, nie myślała już o tym, że spotkała jakąś nadprzyrodzoną istotę. Ot, miała szczęście, że jakiś facet jechał akurat tą drogą. Ale że miał w bagażniku paliwo i to właśnie takie, jakiego potrzebowała? To akurat było dziwne…
Nałożyła sobie na talerz jajecznicę z jajek od swojskich kur, sięgnęła po świeżą kajzerkę i nalała kawy do kubka. Pochłonęła to wszystko w mgnieniu oka. Mimo to nadal odczuwała głód. Kusił świeży twaróg, dżemy i konfitury domowej roboty oraz miód z pobliskich uli. Nigdy nie była żarłokiem i starała się dbać o figurę, którą miała niczego sobie, ale teraz po prostu nie mogła się powstrzymać. Objedzona, rozparła się na krześle i spojrzała przez okno.
Młody zagajnik otaczał cały pensjonat, czego nie zauważyła, gdy tu przyjechała. Było ciemno, a ona, pełna wrażeń i zmęczona jak nigdy, marzyła tylko o ciepłym prysznicu i miękkim łóżku. Teraz mogła przyjrzeć się okolicy. Było tu naprawdę pięknie. Tym bardziej że świeciło słońce, a na niebie nie dostrzegła prawie żadnej chmurki. Drzewa w jesiennych barwach i blasku słońca wyglądały jak obsypane złotem, a gęstniejący w oddali zagajnik aż zachęcał do spaceru.
Angelika spojrzała na zegarek. Dochodziła dziesiąta, miała więc przed sobą cały dzień na odpoczynek i zwiedzanie okolicy. Może wybierze się teraz nad zalew? Zobaczy cerkiew w Hajnówce? Ileż może potrwać spotkanie z wiejskim malarzem. Przecież nie cały dzień!
– Smakowało? – Gospodyni, z którą już się dzisiaj widziała, przysiadła na chwilę na krześle przy jej stoliku.
– Wyśmienite! – odpowiedziała z przekonaniem. – Jajecznica smakowała naprawdę inaczej niż ta z jajek z supermarketu. Nie wierzyłam, dopóki nie spróbowałam. A te przetwory! Ach! Palce lizać. – Angelika rozpływała się w pochwałach nad jedzeniem, a gospodyni aż się zaczerwieniła.
– Dziękuję, bardzo dziękuję, choć my tu przyzwyczajeni do takiego jedzenia. Dzisiaj nic szczególnego nie podałam. Ale cieszę się, że smakowało. – Gospodyni wstała i wygładziła materiał fartucha z wizerunkiem żubra. – Obiad wydajemy od czternastej. Jeśli ma pani ochotę. Będzie tradycyjny rosół, a na drugie ziemniaczki i schabowy, bo mi tu wycieczka na obiad zjeżdża i muszę dać, jak to nauczycielka mówiła, coś normalnego.
– Rosół i schabowy też dobre. – Angelika uśmiechnęła się na myśl o domowym obiedzie. Na co dzień jadała byle co. Czasem pizzę, jakieś chińskie dania albo zupki zalewane wrzątkiem. Chyba że mama coś przyniosła. Wtedy jadła jak królowa, starała się jednak nadmiernie nie wykorzystywać mamy. Poza tym nie była wybredna. Dzisiejszy schabowy brzmiał naprawdę dobrze. – Będę późnym popołudniem, jeśli mogę.
– Oczywiście, że pani może! Proszę się nie spieszyć. I koniecznie do lasu się przespacerować i grzybów nazbierać. – Gospodyni pochyliła się nad Angeliką i dodała konspiracyjnym szeptem: – Wyjątkowo teraz obrodziły. Aż żal nie skorzystać.
– Dziękuję za radę, ale ja się nie znam na grzybach – Angelika próbowała protestować. Bała się, że zbierze jakiegoś trującego i będzie nieszczęście.
– Nic się pani nie boi. Mogę przejrzeć pani zbiory. A jak nie grzyby, to może po prostu spacer? Jest taka piękna pogoda. – Popatrzyła wymownie za okno i westchnęła, pewnie z żalem, że sama nie może być teraz w lesie, zbierać grzybów i rozkoszować się wilgotnym, nagrzanym od słońca powietrzem.
Angelika postanowiła więc po prostu się przejść, ale na wszelki wypadek wziąć ze sobą niedużą reklamówkę. Może akurat coś znajdzie? Kiedyś z dziadkami chodziła na grzyby, było to jednak tak dawno, że zupełnie nie pamiętała, jakie okazy wtedy zbierali. Od czego jednak jest internet? I ostatecznie pani gospodyni?
Zachęcona tą myślą, włożyła cienką kurtkę, wodoodporne buty turystyczne, a warkocz zwinęła w misterny supeł na karku. Nie chciała, by zaplątały się w niego liście i gałązki. Nie mogła wyglądać jak strach na wróble na spotkaniu z panem malarzem. Z samochodu zabrała jakąś torebkę na grzyby i ruszyła na wyprawę.
Z przyjemnością wdychała wilgotne powietrze przesycone zapachem lasu. W koronach drzew ćwierkały ptaki, a co jakiś czas gałęzie poruszały się za sprawą zwinnych wiewiórek. Stopy zapadały się w mchu jak w puszystym perskim dywanie i tylko co jakiś czas zaszurały liście lub pękła nadepnięta gałązka. Ta błoga cisza w połączeniu z odgłosami przyrody sprawiła, że Angelika poczuła się mile odprężona. Przypomniała sobie jednak o grzybach. Zaczęła się za nimi rozglądać, ale długo nie musiała szukać. Rzeczywiście, rosło ich tu sporo.
W oczy od razu rzuciły jej się dorodne borowiki. Schyliła się, by je zebrać, ale nagle usłyszała za sobą:
– Proszę nie zbierać tych grzybów! Są niejadalne.
Podniosła głowę, odwróciła się i zobaczyła przed sobą znajomą postać – mężczyznę ubranego w jasne spodnie i biały sweter. Kolejny raz jednak nie mogła dojrzeć jego twarzy, bo tym razem zza jego pleców świeciło słońce, którego promienie okalały głowę nieznajomego. Angelika znowu zaniemówiła. Powoli się podniosła, ale i mężczyzna cofnął się trochę. Dziewczyna znowu zmrużyła oczy.
– Kolejne spotkanie – przemówił znowu nieznajomy. – Jestem Gabriel.
Angelika prawie otworzyła usta ze zdziwienia. Gabriel? TEN Gabriel? Archanioł? Ale to przecież niemożliwe. A jednak nie mogła przeczyć faktom. Przed chwilą przestrzegł ją przed zbieraniem niejadalnych grzybów, a wczoraj wieczorem uratował ją z niemałej opresji, wyrastając na pustej szosie jak spod ziemi. Ale nie, to sformułowanie nie brzmiało najlepiej. Po prostu spadł jej z nieba. Tak, tak lepiej. Czyżby rzeczywiście działy się tu jakieś czary? Z wrażenia ponownie zaniemówiła. A przecież powinna się przedstawić. I uścisnąć wyciągniętą w jej stronę rękę, którą Gabriel cofnął po krótkiej chwili oczekiwania na wzajemność ze strony Angeliki.
– A te grzyby to goryczaki. Podobne do borowików, ale strasznie gorzkie. Mogą popsuć każdą potrawę – wyjaśnił, ale ona nadal milczała jak zaklęta.
– Nie wiedziałam – mruknęła tylko i zawstydzona kucnęła tyłem do nieznajomego, by jeszcze raz przyjrzeć się znalezionym grzybom. Naprawdę wyglądały całkiem normalnie! Uruchomiła przeglądarkę i zaczęła szukać goryczaków. Ona chyba rzeczywiście nie powinna bawić się w grzybiarkę. I powinna zachować się jak człowiek, kiedy ktoś do niej mówi.
– Dziękuję – wydusiła wreszcie z siebie, oglądając się do tyłu, ale mężczyzny już nie było. Kolejny raz zniknął szybciej, niż się pojawił.
Z sąsiedniego drzewa ptak poderwał się do lotu. Ruda wiewiórka szybko zbiegła po pniu, w oddali zaszeleściły liście. Czyżby to Gabriel? Gęste podszycie mogło szybko zasłonić sylwetkę mężczyzny. Powinna za nim pójść? Zawołać? Nie, to głupie. Niby po co. Nawet go nie znała. Ale co ten facet robił tutaj, w środku lasu? I to na dodatek ukazując się jej w promiennym blasku. No i to imię: Gabriel.
Angelika, lekko skołowana, postanowiła wrócić do pensjonatu. Czekało ją dziś przecież spotkanie z panem Serafinem, główny cel jej wyprawy w te strony, ale musiała wcześniej trochę odetchnąć i odciąć się od tych paranormalnych zdarzeń. W końcu była twardo stąpającą po ziemi realistką, profesjonalną dziennikarką, a nie jakąś pensjonarką wierzącą w zabobony i ulegającą złudzeniom. Mimo to na myśl o spotkaniu z tajemniczym malarzem przeszedł ją dreszcz ekscytacji.
Dom Serafina Kowalskiego stał pod samym lasem, a otaczał go drewniany, na wpół spróchniały płot. Teren wokół budynku porośnięty był trawą, wykoszoną tylko częściowo w taki sposób, by można było dotrzeć do budynku i zaparkować przed nim samochód. Na tym prowizorycznym podjeździe stał kremowy mercedes z czarnymi blachami. Widać, samochód wiekowy jak i całe to domostwo.
Angelika zaparkowała przy ogrodzeniu, pod kępą przekwitłej nawłoci i wyłączyła silnik. Zaraz rozległo się szczekanie psa. Dziewczyna wysiadła z samochodu i podeszła do furtki, do której od razu dopadł nieduży kundelek. Szczekał, równocześnie merdając ogonem i patrząc radośnie na gościa.
– Bizon, cicho! – Niewysoki, niemłody już mężczyzna wyszedł przed dom, usiłując uciszyć psa.
– Dzień dobry! – zawołała Angelika, przekrzykując jazgot Bizona. Swoją drogą, kuriozalne wręcz imię dla małego, przypominającego jamnika pieska.
– Dzień dobry! – Mężczyzna zdążył podejść do furtki i wziąć psa na ręce. Zwierzak się momentalnie uspokoił. – Taki to już dzwonek mam. Nie do uciszenia. – Zaśmiał się i otworzył furtkę. – Proszę wejść, zapraszam. Serafin Kowalski – przedstawił się, lekko skinąwszy głową.
– Angelika Lipiec – odpowiedziała i wyciągnęła rękę na przywitanie.
Serafin uścisnął jej dłoń, po czym schylił się i szarmancko ją pocałował. Angelika cofnęła rękę, zawstydzona. Dawno nie spotkała się z tym starym i powszechnie raczej zapomnianym obyczajem. Na szczęście mężczyzna nie zauważył jej zmieszania i poprowadził ją ścieżką w stronę domu.
Z bliska budynek wydał się jeszcze starszy niż z daleka. Drewniane deski, którymi był obity, pokrywał mech, widoczne były też w nich liczne pęknięcia. Niektóre ledwo trzymały się na gwoździach. I tylko dach pokrywała błyszcząca w słońcu czerwona blachodachówka.
– Musiałem wymienić pokrycie z eternitu. Nie stać mnie było na oryginalny gont lub strzechę – wyjaśnił Serafin, widząc, że Angelika patrzy na dach budynku. – Cały dom wymaga remontu, ale mieszkam tu dopiero rok, a przecież nie od razu Kraków zbudowano, prawda? – zapytał retorycznie.
Angelika tylko skinęła głową. Nie przeszkadzał jej stan budynku. Wręcz przeciwnie. Miała wrażenie, że ten dom ma duszę, czuła, że w jego ścianach kryją się liczne historie i te wspaniałe, i te mniej szczęśliwe. Weszli na obszerną werandę porośniętą bluszczem, o tej porze roku soczyście czerwonym.
– Proszę usiąść, pani Angeliko. – Serafin wskazał dziewczynie ratanowy fotel z czerwoną poduszką. – Jakie piękne ma pani imię. Można powiedzieć, dopasowane do tutejszego otoczenia. – Uśmiechnął się, a ona pomyślała, że jego imię też jest przecież anielskie. – Zaparzę pani herbaty – zaproponował. – Ma pani ochotę na ziołową? Może miętę z melisą?
– Proszę nie robić sobie kłopotu, ja tylko… – urwała, bo mężczyzna nie chciał widocznie słuchać jej odmowy. Milczącego już Bizona postawił z powrotem na ziemi i zniknął we wnętrzu domu. Na szczęście piesek wydawał się przyjaźnie nastawiony i dokładnie obwąchał nogi Angeliki, która posłusznie usiadła na fotelu.
Zanim wrócił Serafin, uważnie rozejrzała się po werandzie. Oprócz dwóch bliźniaczych foteli, drewnianej ławki i stołu była tu jeszcze sztaluga, niestety obrócona tyłem do Angeliki, a obok niej stał stolik zastawiony farbami, paletą i pędzlami moczącymi się w słoikach. Najprawdopodobniej zastała mistrza przy pracy.
Na ścianie domu wisiało kilka obrazów przedstawiających anioły. Wszystkie postacie sprawiały wrażenie dostojnych i eleganckich. Daleko im było do frywolnych wyobrażeń aniołków z kartek okolicznościowych i dziwacznych, stylizowanych wizerunków tworzonych przez innych artystów. Nad tymi wyobrażeniami wisiała długa, płaskorzeźbiona deska, na której równym pismem wyryta była długa sentencja:
Ojciec niebieski w drodze, po której do ojczyzny zdążamy, poruczył dozór nad każdym z nas aniołom, abyśmy ich pomocą i przezornością osłonięci, uniknęli zdradzieckich sideł ustawionych przez nieprzyjaciół i odparli ich ciężkie napaści; byśmy pod ich wodzą szli prostą drogą.
Angelika przeczytała tekst półgłosem i nawet nie zauważyła, jak pan Serafin wrócił i postawił na stole tacę z dwiema herbatami i talerzykiem z ciastem. Wokół rozszedł się aromat świeżego placka drożdżowego i mięty.
– Skąd pochodzi ten tekst? – zapytała, widząc, że została przyłapana na jego odczytywaniu.
– Jak to skąd? Z katechizmu. – Serafin wzruszył ramionami i podsunął w stronę dziewczyny parujący kubek. – Proszę się częstować. Ciasto świeże. Sam nie piekę, ale dobrzy ludzie wciąż mi coś pysznego przynoszą. – Uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem, jakby te dary były zupełnie niezasłużone.
– Brzmi jakoś tak… Ja wiem… Archaicznie. – Angelika wróciła do tekstu wiszącego nad drzwiami, równocześnie sięgając po talerzyk z ciastem. – Dziękuję – dodała jeszcze i ugryzła kawałek smakowitej drożdżówki.
– Bo to ze starego katechizmu – wyjaśnił Serafin. – Katechizmu Rzymskiego z szesnastego wieku. Ten cytat bardzo mi się spodobał. Tam była jeszcze mowa o rodzicach, że jak rodzice dają dzieciom opiekunów, tak Pan Bóg daje aniołów, ale deska była za krótka i całość by się nie zmieściła. – Uśmiechnął się i upił łyk mięty. – Gorąca – mruknął, odstawiając kubek z powrotem na stół.
Miał zupełnie siwe półdługie włosy, które zaczesywał do tyłu, oraz szpakowatą, krótko przystrzyżoną brodę. Wokół niebieskich oczu, częściowo ukrytych za okularami w cienkich oprawkach, utworzyły mu się liczne zmarszczki, czyniąc jego spojrzenie łagodnym i pogodnym. Ubiór miał prosty i schludny. Angelika pomyślała, że Serafin mógł być niewiele starszy od jej rodziców. Pewnie miał około siedemdziesięciu lat, nie więcej. Musiała przyznać, że mimo niemłodego już wieku był dość przystojny. Gdyby go spotkała, nie wiedząc, czym się zajmuje, pewnie by się nie domyśliła, że to malarz leczący ludzi za pomocą obrazów. Raczej by pomyślała, że to jakiś niemiecki emeryt zagubiony w Puszczy Białowieskiej.
– Pan mnie tu tak pięknie ugościł, a ja nie powiedziałam nawet, po co tutaj przyjechałam – odezwała się wreszcie. – Słyszałam, że maluje pan anioły. Chciałabym prosić, by i dla mnie pan jednego namalował – wyjaśniła.
Serafin popatrzył uważnie na Angelikę, aż pod jego spojrzeniem poczuła się nieswojo. Miała wrażenie, że ten człowiek dobrze wie, że ona go oszukuje. Że nie chce żadnego obrazu, tylko ma za zadanie sprawdzić, czy jego magia działa. Spuściła więc wzrok i dodała cicho:
– O ile pan w ogóle może to zrobić.
– Nie, nie mogę – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia.
Angelika popatrzyła na rozmówcę ze zdziwieniem. Czyżby rzeczywiście się domyślił?
– Nie mogę namalować, ale mogę pani dać jeden z moich obrazów.
Angelice spadł kamień z serca. Naprawdę się bała, że została zdemaskowana.
– Chętnie kupię – podchwyciła ochoczo i mimo woli spojrzała na obrazy wiszące na ścianie domu. Czyżby jeden z nich miał być dla niej?
– Nie sprzedaję obrazów. – Znowu ją zaskoczył. – Nie jestem zawodowym artystą. Maluję dla przyjemności i dlatego nie przyjmuję zamówień. Dzielę się po prostu tym, co mam. I nie, tych obrazów pani nie dam – wtrącił, widząc, z jakim zainteresowaniem ogląda jego outdoorową minigalerię. – W domu mam pozostałe. Proszę poczekać.
Zniknął we wnętrzu budynku. Angelika dopiła resztę mięty i wstała, by obejrzeć wiszące na ścianie dzieła. Było ich siedem. Siedmiu dostojnych aniołów, a każdy miał szatę w innym kolorze i coś innego trzymał w dłoni. Jeden miecz, drugi rybę, trzeci lilię, czwarty ogień. Rybę kojarzyła z artykułu podesłanego przez Radka, lilię z obrazu wiszącego w jej domu, pozostałych atrybutów nie znała.
– To siedmiu archaniołów – usłyszała obok siebie głos Serafina i aż podskoczyła, przestraszona. – Tylko trzech znamy z Biblii, pozostali są wymienieni w apokryfach i tradycji judaistycznej, a nawet muzułmańskiej. Ich liczbę podaje archanioł Rafał w Księdze Tobiasza. Zna pani tę księgę?
– Tobiasza? Nie, skąd – zaprzeczyła, lekko spłoszona. Nawet o niej nie słyszała.
Poczuła się głupio, że nic nie wie na temat aniołów. Powinna była lepiej się przygotować do tego spotkania. Nie spodziewała się jednak malarza intelektualisty. Raczej nieśmiałego staruszka z siwą brodą do pasa i różańcem na szyi.
– Proszę. Księga Tobiasza. – Serafin wręczył Angelice małą książeczkę. Wyglądała na starą i wielokrotnie czytaną. – Pewnie ma pani Biblię, ale jak się ma w jednym miejscu zebrane to, co się chce przeczytać, łatwiej po to sięgnąć. Tym bardziej że rozmiar wręcz kieszonkowy. Trochę zniszczony, bo często brałem go do ręki. Proszę przeczytać. To naprawdę ciekawa historia.
Angelika podziękowała i włożyła książeczkę do przepastnej torby, którą zawiesiła wcześniej na oparciu fotela.
– Dziękuję. I przepraszam za moją ignorancję. Myślałam, że coś wiem, a tutaj… – Rozejrzała się nieśmiało po werandzie. – Czuję się jak nieprzygotowany uczeń przy tablicy. – Sama nie wiedziała, dlaczego zdobyła się na taką szczerość.
– Proszę nie przepraszać. – Serafin uśmiechnął się dobrotliwie. – Sam niedawno niewiele wiedziałem. Anioł jest bodaj najpopularniejszym wizerunkiem religijnym, który jak żaden inny przeniknął we współczesnych czasach do popkultury, a ludzie wiedzą o duchach niebieskich tyle co nic. Ech, muszę panią przeprosić, ale czas mi się kurczy…
– To ja przepraszam za najście – weszła mu w słowo. – Pan pewnie malował, a ja…
– Nie, nie chodzi mi o malowanie. Po prostu umówiłem się z jakimś dziennikarzem. Artykuł chce o mnie napisać. – Zaśmiał się nie do końca szczerze, a Angelice zrobiło się jeszcze bardziej głupio niż przed chwilą. – Wyobraża sobie pani? Starszy pan coś tam sobie maluje, a tu dziennikarz z Warszawy przyjeżdża i wywiady robi. A co ja mu mogę powiedzieć? – Rozłożył ręce w geście bezradności. – O aniołach to mogę godzinami, ale oni nie chcą słuchać o aniołach. – Westchnął i zapatrzył się przed siebie. – Sensacji szukają. Ale taka ich praca, prawda? – Zwrócił się do Angeliki, która w tym momencie myślała, że chyba zapadnie się pod ziemię. Była zła na siebie, że tu przyjechała, i na Radka, że jej nagrał taką sprawę. Chociaż może i dobrze, że przyjechała, ale szkoda, że w takich okolicznościach. – Proszę, to obraz dla pani – zmienił gwałtownie temat i podał dziewczynie dość spory malunek, przedstawiający scenę zwiastowania.
Archanioł Gabriel trzymał w ręku lilię i z wyczekiwaniem patrzył na Maryję. Ubrany był w długą, ozdobną szatę, wyglądającą jak jakiś archaiczny strój liturgiczny. Przypominał Angelice anioła z lilią, który wisiał na ścianie jej pokoju w Warszawie, ale miał w sobie więcej spokoju i dostojeństwa. Jasne, lekko kręcone włosy przywołały jej na myśl jedno skojarzenie: Gabriel. Ten, którego ujrzała najpierw w blasku reflektorów, a potem słońca. Anioł na obrazie też miał wokół głowy świetlistą aureolę.
Maryja z kolei patrzyła na przybysza z niedowierzaniem i lekkim niepokojem. Jej twarz wydała się Angelice znajoma, ale z nikim konkretnym nie potrafiła jej skojarzyć. Na pewno była piękna i z zarzuconą na głowę niebieską chustą oraz w białej, prostej sukni wyglądała naprawdę zjawiskowo. Nad Nią przedstawiony był Duch Święty w postaci gołębicy.
– Niesamowity – zdołała z siebie wydusić. – Bardzo dziękuję, ale ja nie mogę go po prostu wziąć. Ja zapłacę. Naprawdę. Przecież musiał pan kupić i płótno, i farby, i co to tam jeszcze do malowania potrzebne…
– Nie trzeba. – Serafin uśmiechnął się dobrotliwie. – Proszę się za mnie pomodlić… – Westchnął i chcąc pokryć zmieszanie, strzepnął z koszuli niewidzialny okruszek. Potem znowu spojrzał na dziewczynę. Angelice zdawało się, że dostrzegła łzy w jego oczach. – Ja nie wykorzystałem swojego życia jak trzeba. Niech pani swojego nie zmarnuje – dodał ochrypłym ze wzruszenia głosem.
– Pomodlić się? – zapytała zdziwiona. Od lat już się nie modliła. Nie żeby miała coś przeciw Bogu czy Kościołowi, ale po prostu nie czuła takiej potrzeby, a bez tych wszystkich modlitw żyło jej się całkiem dobrze. – To ja może oddam za te farby – jęknęła i wyciągnęła z torby portmonetkę.
– Jakąś ofiarę może pani złożyć. Do puszki, co łaska, a jeśli pani nie ma nic przeciwko temu, to ja o tę modlitwę proszę bardziej niż o pieniądze – wyjaśnił, wskazując Angelice niedużą blaszaną puszkę po herbacie, stojącą na szerokiej balustradzie werandy.
Angelika wcisnęła do środka dwa banknoty dwustuzłotowe. Nie wiedziała, czy to wystarczająca kwota, ale i tak nie miała więcej gotówki przy sobie. Zostały jej same drobniaki. Uważała, że obraz na pewno był tyle warty. Z żalem pożegnała się z panem Serafinem. Za krótka była ta wizyta. I nie chodziło jej o artykuł. Nie chciała już szukać żadnej sensacji, tylko chłonąć atmosferę miejsca, zapytać o aniołów i popatrzeć, jak mistrz maluje.
– Zapraszam jeszcze do siebie – powiedział mężczyzna, jakby czytając w jej myślach. – Porozmawiamy o aniołach. Tylko proszę przeczytać książeczkę. – Uśmiechnął się i na pożegnanie pocałował Angelikę w rękę. – Do zobaczenia. Szczęść Boże.
– Szczęść Boże – wydukała i pogłaskawszy Bizona, wsiadła do samochodu i odjechała.
W sercu czuła żal, a jednocześnie wielką radość. Wiedziała, że musi tu jeszcze wrócić.
Angelika odjechała kawałek od domu pana Serafina i zatrzymała się na poboczu. Emocje w niej buzowały, ale nie chciała jeszcze wracać do pensjonatu. Było wcześnie, na wypadek głodu miała w torbie jakieś herbatniki, postanowiła więc jeszcze tego dnia, zgodnie zresztą ze wstępnym planem, zobaczyć zalew. Internet podpowiedział jej, by pojechała na plażę w Bondarach. Wpisała więc to miejsce w wyszukiwarce nawigacji. Niecałe dwanaście kilometrów. Dojedzie tam w kilkanaście minut. Plaża skusiła ją pomostem i wieżą widokową, a po drodze przejeżdżało się obok zapory. Angelika bez dłuższego zastanowienia wyruszyła w stronę Bondarów.
Na miejscu odetchnęła z ulgą, widząc całkiem sporo ludzi na plaży. Wcześniej trochę się bała, że nikogo tu nie zastanie. O tej porze roku raczej brakuje amatorów kąpieli, ale piękna pogoda i dzień wolny od pracy na szczęście zrobiły swoje. Spacerowicze dopisali. Dzieci głośno się śmiały, psy poszczekiwały, ale Angelika wolała te hałasy niż grobową ciszę. Sama czułaby się tu trochę nieswojo. W razie czego chyba nie mogła liczyć na pomoc anioła. Swój limit już wyczerpała.
Weszła na wieżę widokową i zrobiła kilka zdjęć. Miała ze sobą jakiś lepszy aparat z redakcji, ale prawdę mówiąc, nie bardzo umiała fotografować. Na szczęście nie była fotoreporterką, więc nikt nie wymagał od niej profesjonalnych ujęć. Zdawała sobie jednak sprawę, że Radek jej nie wybaczy, że u Serafina nie zrobiła żadnego, nawet marnego zdjęcia. Co mu po fotografiach zalewu albo nawet żubra w rezerwacie? Nie wysłał tu Angeliki, by zrobiła reportaż o przyrodzie i atrakcjach turystycznych regionu, ale o anielskim malarzu. Dziewczyna poczuła ucisk w żołądku. Nie wiedziała jeszcze, jak się z tego wszystkiego wytłumaczy, ale czuła, że nie może napisać tego tekstu.
Nie powinna wchodzić z butami w życie Serafina Kowalskiego. Nie zapyta go o to, co robił wcześniej. To znaczy, może zapyta, ale kiedy już to zrobi, nie napisze o tym w żadnym artykule. Nie sprzeda tajemnic tego człowieka, który w przypływie szczerości zwierzył się Angelice, że zniszczył sobie życie. Jak? Kiedy? Czy da się to jeszcze naprawić?
Podobnie jego anioły. One nie były na sprzedaż, a więc nie tylko nie dało się ich kupić za ustaloną cenę, ale też nie należało ich wszystkim pokazywać. To był mały świat pana Serafina, którego kawałek przed nią odsłonił. Zaufał jej, jak więc teraz mogłaby to wykorzystać przeciwko niemu? Pomyślała o obrazie, który zostawiła w aucie. Był taki piękny, prawdziwy i uduchowiony. Pomyślała też o dziennikarzu, który na moment zburzy spokój starszego pana. Wkroczy do tej eterycznej rzeczywistości z aparatem i dyktafonem, zada kilka wścibskich pytań, szukając sensacji, i wyjdzie. Zapomni, a to, czego się dowie, sprzeda światu za kilka srebrników.
Westchnęła głęboko, schowała aparat do pokrowca i zaczęła wolno schodzić po drewnianych, stromych schodkach. Pomyślała, że przecież sama jest dziennikarką i że na tym polega jej praca. Wielokrotnie wyciągała od ludzi różne informacje, by je potem sprzedać, ale teraz, w przypadku tego malarza, nie potrafiła tego zrobić. Nie mogła. Postanowiła oddać Radkowi pieniądze za wyjazd i zrezygnować z tego tematu. Tylko jak się wytłumaczy? Powie, że nie zastała malarza? Nie, to nie przejdzie. Naczelny na pewno wcześniej wszystko sprawdził. Angelika nie wiedziała, jak, ale przecież nie opłaciłby rezerwacji, gdyby nie miał pewności, że dojdzie do spotkania z malarzem. Podobnie nie przejdzie argument, że temat w ogóle nie jest ciekawy. Tego typu teksty zwykł zbywać krótko:
– To się postaraj, żeby był ciekawy. – I po rozmowie.
Podeszła do brzegu zalewu i usiadła po turecku na pomoście. Wyjęła z torby herbatniki, do których natychmiast przypłynęły kaczki, zawsze chętne na posiłek z rąk turystów. Angelika jednak nie sypnęła niczego ptakom, bo wiedziała, że bardziej im tym zaszkodzi, niż pomoże. Kiedyś chodziła z rodzicami karmić kaczki. Odkładała nawet chleb ze śniadania, żeby podzielić się nim z ptaszkami. O, jakże była naiwna i nieświadoma! Zastanawiała się, co prawda, jak to przeżyły te wszystkie pokolenia kaczek karmionych zwykłym chlebem, ale wiedząc teraz, że ptakom szkodzi takie jedzenie, nie potrafiła już sypnąć im okruchów do wody.
Schowała opakowanie po ciastkach do torby i spojrzała na zegarek. Ze zdziwieniem stwierdziła, że odkąd przyjechała na plażę, minęło już prawie półtorej godziny. Dopiero teraz, kiedy zdała sobie sprawę z upływu czasu, poczuła, że zrobiło jej się zimno, a herbatniki nie zdołały zaspokoić głodu. Już miała wstać i wracać do samochodu, ale przeszkodził jej w tym jakiś nieznany jej mężczyzna. Usiadł bezceremonialnie obok niej i się przywitał:
– Cześć! Znowu się spotykamy. Jak ci się podoba zalew?
Angelika spojrzała na niego, lekko spłoszona. Nie znała tego człowieka, choć jego głos nie był całkiem obcy, mało to jednak osób już w życiu słyszała? Nie spodobało się jej, z jakim tupetem się dosiadł i od razu przeszedł na ty. Czyżby ją wziął za jakąś małolatę? Wiedziała, że z tym warkoczem, w dżinsach, swetrze i bez makijażu wygląda naprawdę młodo, ale bez przesady!
– Znowu? – zapytała ironicznie. – Nie przypominam sobie żadnego spotkania. Tak samo jak nie przypominam sobie, byśmy przeszli na ty.
Zlustrowała gościa zimnym spojrzeniem. Nie był ani ładny, ani brzydki. Ubrany w ciemne spodnie i czarną skórzaną kurtkę, nieco misiowaty. Dałaby mu trochę ponad trzydzieści lat, choć mógł mieć więcej, a jedynie odmładzała go fryzura: jasne włosy, lekko kręcone, ciasno związane w kucyk. Jej spojrzenie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Nadal bezczelnie się uśmiechał.
– A jednak – odpowiedział. – Spotkaliśmy się nawet dwa razy, a ja się przedstawiłem. Tylko że ty, o, przepraszam, pani – wyraźnie podkreślił to słowo – nic wówczas nie odpowiedziała.
Angelika zamrugała oczami ze zdziwienia. Dwa razy? I powiedział jej swoje imię? Czyżby to był…
– Nazywam się Gabriel Borycki – mężczyzna jedynie potwierdził jej przypuszczenia. – Jestem dziennikarzem, a konkretnie fotoreporterem i pracuję dla pisma „Fotograf”. Byłem dzisiaj u Serafina Kowalskiego i chyba minąłem się z panią. Była pani u tego malarza, prawda?
– Nie pańska sprawa. – Wzruszyła ramionami.
Była zawiedziona. Już powolutku zaczynała wierzyć w to, że widziała anioła, że Bóg ją uratował w cudowny sposób z opresji, że magia pana Serafina działa i że… Sama nie wiedziała co, ale widok tego blond miśka w skórzanej czarnej kurtce nijak nie pasował do tej postaci, którą widziała na drodze i potem w lesie. Na dodatek ten Gabriel był jej zdaniem nieco bezczelny i namolny. I jeszcze tak durnowato się uśmiechał.
– Nie moja, to prawda – odpowiedział spokojnym tonem, czym jeszcze bardziej wyprowadził ją z równowagi – ale piszę artykuł o tym malarzu i…
– I wywleka pan jego prywatność, by zgarnąć trochę hajsu – dokończyła za niego, choć dobrze wiedziała, że to krzywdząca opinia. Zresztą to samo mogłaby powiedzieć o sobie.
– Nie wywlekam, po prostu chcę, by ludzie go lepiej poznali. To bardzo ciekawy człowiek. – Gabriel nie dał się zbić z tropu. – I chciałem spytać, co panią sprowadziło do niego. Jest pani z prasy? Zamierzała pani zrobić zdjęcia jego aniołom? – Wymownie spojrzał na jej aparat fotograficzny. – Jaki to model? – zmienił nagle temat, nie odrywając wzroku od wiszącego na szyi Angeliki pokrowca ze sprzętem.
– Śmaki – prychnęła, czując jego wzrok na torbie. A może patrzył nie tylko na aparat? Kto to wie… Anioł z Bożej łaski. – Zresztą to też nie pańska sprawa – dodała dobitnie, po czym gwałtownie wstała i nagle straciła równowagę.
Gdyby Gabriel również nie zerwał się z miejsca i nie chwycił jej za ramię, wpadłaby do wody. Znowu ją uratował. Poczuła się niezręcznie i szybko wyrwała rękę z jego uścisku.
– Dziękuję – mruknęła i już chciała ruszyć w kierunku zejścia z pomostu, ale mężczyzna zastawił jej drogę. – Proszę mi zrobić przejście – zażądała zdecydowanie. – Nie mam ochoty z panem rozmawiać. Zresztą ciekawość to pierwszy stopień do piekła – dodała, ale Gabriel wciąż stał przed nią nieruchomo.
– Taka praca. Mam nadzieję, że nie zaprowadzi mnie do otchłani – odpowiedział z przekąsem. – Mogę? – zapytał nagle, wyjmując z torby swój aparat i nie czekając na pozwolenie, wycelował z obiektywu w stronę Angeliki. Pstryknęła migawka.
– Pan chyba do reszty zwariował – żachnęła się, po czym popchnęła go i szybkim krokiem poszła w stronę plaży. – I proszę to wykasować! – zawołała, nawet nie obracając się w jego stronę.
– Hej! – Usłyszała za sobą jego kroki. – Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Niech się pani nie gniewa. Mogę wykasować, ale najpierw proszę zobaczyć. – Szedł już obok niej i podetknął jej pod nos aparat. – Wyszło naprawdę nieźle.
Rzuciła okiem na fotografię i nieomalże zamarła z wrażenia. Co prawda, na wyświetlaczu nie widziała wszystkiego zbyt wyraźnie, ale mimo to musiała przyznać, że to było najprawdopodobniej najpiękniejsze zdjęcie, jakie ktokolwiek i kiedykolwiek jej zrobił. Jej błyszczące oczy, lekko zagniewany wyraz twarzy dodający jej charakteru, rozwiane kosmyki włosów, a z tyłu jezioro i kaczki. Barwy jesieni, delikatny blask słońca odbijającego się w wodzie i błękit nieba. Po prostu cudo, a ten typek zrobił to zdjęcie dosłownie w sekundę, prawie z ręki.
– Zdjęcie jak zdjęcie – powiedziała wbrew sobie. – Proszę skasować, przecież powiedziałam.
Gabriel posłusznie kliknął coś na swoim aparacie i zdjęcie zniknęło. Z naburmuszoną miną ruszył dalej obok Angeliki. Widać, uwaga dziewczyny go ubodła.
– Trudno, myślałem, że porozmawiamy… – Wzruszył ramionami. – Tak ciekawie zaczęła się nasza znajomość, ale dam już pani spokój. Gdyby jednak zdecydowała się pani powiedzieć ze dwa słowa o Serafinie, będę wdzięczny – powiedział jeszcze, podając jej swoją wizytówkę. – Robię fotoreportaż, ale coś napisać też muszę. Taka opinia kogoś z zewnątrz byłaby przydatna.
– Proszę na mnie nie liczyć – odpowiedziała chłodno, ale wzięła z jego ręki wizytówkę. – A żeby nic nas dalej nie łączyło, oddam panu za paliwo. – Doszli już do jej czerwonego golfa, który tak bezczelnie zgasł jej wczoraj, przez co rozpoczęła się ta cała historia z Gabrielem. Położyła torbę na masce i po długim poszukiwaniu wyjęła z niej portfel, a z portfela cztery monety pięciozłotowe. – Za pomoc i fatygę – powiedziała, podając mu pieniądze.
– Nie, nie, nie. – Zamachał gwałtownie rękami. – Nie mogę przyjąć tych pieniędzy. Proszę mi tylko powiedzieć, jak pani ma na imię. To mi wystarczy – dodał, uśmiechając się tajemniczo.
– Głupek – mruknęła i otworzyła drzwi do samochodu.
– Słyszałem, ale to chyba nie jest pani imię. – Zaśmiał się szczerze, ale zaraz spoważniał, widząc jej zimny wzrok. – Idę już sobie, idę. I mam nadzieję, że do zobaczenia – zakończył rozmowę i udał się do swojego samochodu.
Angelika wsiadła do auta i położyła drżące dłonie na kierownicy. „Błagam, niech ten dzień już się skończy”, westchnęła w duchu i ruszyła w stronę Siemianówki.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Copyright © 2022 by Wydawnictwo eSPe
REDAKTOR PROWADZĄCY: Magdalena Kędzierska-Zaporowska
KOREKTA: Anna Strakowska
REDAKCJA TECHNICZNA: Paweł Kremer
PROJEKT OKŁADKI: Lena Wójcik
ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Julia Sudnitskaya - shutterstock; BozenaFulawka - chroma stock
Wydanie I | Kraków 2022
ISBN 978-83-8201-218-7
Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl lub bezpośrednio w wydawnictwie: 603 957 111, [email protected]
Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl.
Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska