Kiedy znów zakwitną irysy - Małgorzata Lis - ebook + książka

Kiedy znów zakwitną irysy ebook

Małgorzata Lis

4,6

Opis

Miłość może rozkwitnąć wszędzie, jeśli tylko odważymy się zasiać i pielęgnować właściwe ziarno...

Karolina po bolesnym rozstaniu z mężczyzną, którego uważała za miłość swojego życia, wchodzi w kolejny, pozornie idealny związek. Ona – piękna, zdolna i ambitna. On – wykształcony człowiek sukcesu, wzbudzający powszechne uznanie i podziw. Aż trudno uwierzyć, że i ta relacja zakończy się dramatycznie, odkrywając przed Karoliną najgorsze oblicze ludzkiej natury. Kolejne wydarzenia w życiu tej doświadczonej przez los młodej dziewczyny zdają się jedynie potwierdzać jej przekonanie, że nie tylko nie może liczyć na miłość, lecz także powinna zapomnieć o wierze i nadziei na lepsze jutro...

Małgorzata Lis w trzeciej części swego tryptyku pochyla się nad przejmującą historią toksycznej, przemocowej relacji, która niszczy młodą kobietę, stojącą na progu dojrzałego życia. Ta poruszająca opowieść nie zatrzymuje się jednak na rozpaczy i beznadziei, lecz krok po kroku prowadzi ku szansie na prawdziwe szczęście, czekające w zupełnie zaskakującym miejscu... Czy Karolina na nowo uwierzy w miłość i znów pozwoli się pokochać?

To powieść utkana z emocji poruszających czytelnika. Historia o odbudowywaniu swojego świata, o wybaczaniu sobie i innym. O otwieraniu się na drugiego człowieka i miłość, którą ze sobą niesie. W końcu to książka o potrzebie bliskości, takiej, która potrafi uleczyć i pomóc uwierzyć w prawdziwe uczucie.
Anna Jurga, autorka bloga aannaa_czyta

Małgorzata Lis - wykształcenia nauczycielka historii i historyk sztuki, ale od kilku lat nie pracuje zawodowo, lecz prowadzi edukację domową. W wolnym czasie czyta i pisze książki. Jest autorką podręczników do nauki historii oraz powieści Kocham cię mimo wszystko, Przebaczam ci, Wybrać miłość, Miłość, pies i czekolada, Odzyskać nadzieję, Namaluj mi anioła, Kto naprawi naszą miłość oraz Ulecz moje serce. Mieszka pod Warszawą z mężem i siedmiorgiem dzieci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 321

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (18 ocen)
13
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Gutkoool

Nie oderwiesz się od lektury

(To trzeci tom trylogi, jeśli chcesz czytać całość, to zacznij od pierwszego tomu. jeśli tylko ten- można czytać niezależnie) Tym razem autorka wzięła na tapetę dotychczasową drugoplanową bohaterkę - Karolinę. Ta po bolesnym zawodzie miłosnym wchodzi w związek który z zewnątrz wydaje się idealny. Poraniona dziewczyna, po raz kolejny dostanie kopa od życia i odkryje jedno z najgorszych oblicz drugiego człowieka. Każda kolejna trudność zabiera jej nadzieję i wiarę w kogokolwiek. Czy coś może się zmienić w życiu kogoś kto nie wierzy już w nic, łącznie z... miłością? Autorka ma dar poruszania trudnych tematów, które poruszają czytelnicze serce, a jednocześnie są życiowe i bardzo (niestety!) realne. Tym razem podjęła temat toksycznej relacji on - ona, braku nadziei, choroby i ucieczki od własnych uczuć. Jednocześnie jest to autorka, która w swoich powieściach, nie zatrzymuje się na tym co trudne. Karolina mimo, tego całego zła i trudności jakich doświadczyła, mimo tego jak one ją zmieniły,...
10
janinamat

Z braku laku…

Trochę za dużo wydarzeń i emocji jak na jedną bohaterkę. Mam wrażenie że autorka chciała na siłę wcisnąć różne historie do jednej książki i wyszło przygnębiejąco i z przesytem.
00
gosiagaj

Nie oderwiesz się od lektury

Gdy spotyka nas wiele rozczarowań i trudności. Zakładamy zbroje złośliwości obojętności oschłości. By się bronić przed kolejnymi zranieniami Gdzieś głęboko ukryta, czasem mimo braku wiary tli się .Nadzieja na lepsze jutro może na Miłość :)
00
Barbara_Ccc

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam książki pani Małgorzaty. Jak zwykle się nie zawiodłam. Piękna, wzruszająca historia, którą przeczytałam jednym tchem. Polecam!
00

Popularność




Copyright © 2024 by IWR WE sp. z o.o.

REDAKTOR PROWADZĄCY: Magdalena Kędzierska-Zaporowska

ADIUSTACJA JĘZYKOWO-STYLISTYCZNA: Joanna Kłos

KOREKTA: Dorota Marcinkowska | Na Pomoc Tekstom

REDAKCJA TECHNICZNA I PROJEKT OKŁADKI: Paweł Kremer

ZDJĘCIE NA OKŁADCE: wygenerowane w Adobe Firefly

Wydanie I | Kraków 2024

ISBN ebook: 978-83-68031-49-2

Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl

lub bezpośrednio w wydawnictwie: 603 957 111, [email protected]

Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Marcin Kośka

mojej Siostrze

Wierzyć to znaczy ufać, kiedy cudów nie ma.

ks. Jan Twardowski,Żaden anioł nie pomógł

Prolog

Zerwała się nagle z miejsca i wybiegła na dwór.

Mróz i lodowaty wiatr sprawiły, że zaczęły boleśnie szczypać ją policzki. Podniosła brzeg szalika, osłaniając nos i usta, zapięła płaszcz i szybkim krokiem ruszyła w stronę stacji metra.

– Karolina! – usłyszała za sobą głos Kuby. Zatrzymała się. – Zaczekaj!

– Na co mam czekać?! – krzyknęła, obracając się w jego stronę. – Ty nigdy mnie nie pokochasz! Nigdy! Dlaczego kochasz Olgę, która cię nie chce? Dlaczego? – powtórzyła i wybuchnęła płaczem. Chcąc nie chcąc, przytulił ją, a ona płakała, nie zważając na zimno i przechodniów, którzy ze zdziwieniem spoglądali na osobliwą scenę.

– Karolina, nie płacz, proszę – jęknął. – I masz na co czekać, naprawdę. Wierzę, że spotkasz kogoś, kto przyjmie twoją miłość, że pokochasz właściwego faceta. Będę się o to modlił dla ciebie.

Karola odsunęła się gwałtownie od niego i spuściła głowę.

– Wygłupiłam się – wyszeptała, ocierając łzy. – Muszę już iść.

– Odprowadzę cię do metra – zaproponował.

– Nie, Kuba. Dziękuję, ale nie. Musimy się rozstać raz na zawsze – powiedziała, patrząc mu tym razem w oczy. – Dziękuję za modlitwę i za wyjaśnienie. Przebaczam ci i życzę szczęścia. Wam obojgu życzę – dodała ciszej i zadrżała z zimna.

Kuba też zadrżał. Podobne słowa powiedziała kiedyś Julia, a potem...

– Karolina, ale nie planujesz nic głupiego? – zapytał niepewnym głosem.

– Nie. – Uśmiechnęła się. – Pół roku temu byłam bardziej nieszczęśliwa i nie zrobiłam nic głupiego. Nie mam szesnastu lat i potrafię żyć ze złamanym sercem. Po prostu tak jakoś żal mi się zrobiło i mówię „żegnaj”, bo chyba nie powinniśmy się więcej spotykać, prawda?

Kuba przytaknął. Karolina miała rację. To spotkanie było potrzebne, ale musiało być ostatnie. Nie byli sobie pisani i miał nadzieję, że dziewczyna prędzej czy później też się o tym przekona.

CZĘŚĆ I MAKSYMILIAN

pół roku później

Karolina stała przy oknie i patrzyła na hałaśliwy tłum przetaczający się ulicą. Był sobotni poranek, najlepsza pora na to, by odespać pracowity tydzień, a tu jak na złość ciszę przerwał głośny śpiew pielgrzymów zdążających na Jasną Górę.

Swego czasu chodziła na pielgrzymki. Lubiła je. Spotykała tam znajomych, spędzała miło czas, miała okazję się pomodlić, zrobić rachunek sumienia z minionego roku i poczynić postanowienia na kolejny. A do tego ta satysfakcja z przebytej drogi! Nie było roku, w którym by nie poszła na pielgrzymkę.

Kiedy to się skończyło? Nawet nie pamiętała. Oczywiście do końca życia nie zapomni pielgrzymki, na której spotkała Kubę jako kleryka. Wiedziała, że wybrał seminarium, nawet trochę się cieszyła, że nie był już z tą chudą i zarozumiałą Olgą, ale patrzenie na niego ze świadomością, że już nigdy nie będą razem, było istną torturą. Jak dobrze, że nie szli w tych samych grupach!

A potem wybuchł pożar i wszystko się zmieniło. Kuba już nie był klerykiem, ale tak się zmienił, że nie liczyła już na żadną relację z nim. Oczywiście próbowała ją nawiązać. Nawet go odwiedziła wtedy, kiedy siedział w domu, cały zawinięty bandażami jak mumia. Chwilę rozmawiali, lecz potem Kuba już się do niej nie odezwał. Aż do pamiętnego spotkania koło Złotych Tarasów.

Westchnęła na wspomnienie najszczęśliwszego roku swojego życia, w którym była dziewczyną Kuby. Nawet zyskana z czasem świadomość, że przecież on nigdy jej nie kochał, nie zdołała przyćmić cudownych wspomnień z tego okresu, kiedy byli parą. To już jednak nie wróci.

Ponownie westchnęła. Zapatrzyła się w kolorowy, rozśpiewany tłum. Jakiś mężczyzna, prawdopodobnie ksiądz przewodnik, zachęcał przez megafon, by chwalić Pana Boga, po czym zaintonował piosenkę, którą świetnie znała.

„Gdyby wiara twa była wielka jak gorczycy ziarnko, te słowa mówi ci Pan…”.

„Moja wiara jest widocznie jak pyłek. A może nie ma już jej wcale – prychnęła w myślach. – Nie potrafię odsunąć od siebie złych wspomnień, a niby miałabym góry przenosić”. Zamknęła okno i usiadła na łóżku. Z ulicy wciąż docierały stłumione odgłosy śpiewów i modlitwy. Jeszcze przed chwilą napełniały ją nostalgią, ale z czasem poczuła, że ona już nie ma dobrych wspomnień, bo każde z nich prowadziło ją do nieszczęśliwej miłości do Kuby. Miłości, z której mimo starań nie potrafiła się wyleczyć.

Przeklęła głośno, ale wcale a wcale jej to nie pomogło. Poszła więc do kuchni, by zrobić sobie kawę. A potem co? Co ma zrobić ze swoim beznadziejnym życiem? Czuła się porzucona przez Boga. Nie wierzyła już, że może ją spotkać coś dobrego, coś, na co czekała całe życie i co się należy każdemu. Nie wierzyła już w prawdziwą miłość.

***

W poniedziałek rano jak zwykle zjawiła się w firmie przed czasem. Pracowała tu już dwa lata i choć dopiero w zeszłym roku skończyła studia, jej projekty były cenione, a z jej zdaniem wszyscy się liczyli. Znała się na architekturze krajobrazu, kochała rośliny, do tego miała niezwykły talent plastyczny. Szkoda jej było tylko, że własnego życia nie potrafiła sobie zaprojektować.

– Karolina! – Z zamyślenia wyrwał ją głos Bożeny, szefowej ich niewielkiej firmy. Niewysoka brunetka, trochę przy kości, w okularach, stała za nią i uśmiechała się serdecznie. – Mogę cię prosić do siebie na chwilę? Nie musisz od razu – dodała i zniknęła za przeszklonymi drzwiami swojego gabinetu.

Mimo tej uwagi Karolina niemal od razu poderwała się z krzesła. Była bardzo ciekawa, czego Bożena może od niej chcieć w poniedziałek o ósmej rano, kiedy biuro świeciło jeszcze pustkami. Od razu przyszło jej do głowy zwolnienie, ale szybko odrzuciła tę myśl. Może z natury nie była optymistką, tym razem jednak uznała, że to po prostu niemożliwe, by mieli ją wyrzucić z pracy. Więc może awans?

Pełna obaw oraz nadziei zapukała do drzwi gabinetu szefowej i nie czekając na „proszę”, weszła do środka. Uśmiechnęła się do Bożeny, która niewiele miała w sobie z typowej dyrektorki. Przypominała raczej dobrą ciocię. Wszyscy mówili jej po imieniu, ale to nie przeszkadzało w sprawnym funkcjonowaniu firmy. Oprócz tego, że była życzliwą osobą, Bożena miała spore osiągnięcia zawodowe i znała się jak mało kto na budownictwie jednorodzinnym. Dodatkowo jako synowa prezesa w pełni zasługiwała na dyrektorskie stanowisko.

– A! To ty! – Na widok Karoliny Bożena zerwała się z krzesła. – Nie musiałaś przychodzić od razu. Siadaj! Napijesz się kawy? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź, tylko włączyła ekspres.

Firma H&G – Houses and Gardens, czyli „domy i ogrody”, była mała i niemal w niczym nie przypominała wielkich korporacji projektujących biura i osiedla mieszkaniowe. Również w tym, że jej dyrektorka nie miała sekretarki i jedynym jej przywilejem był własny gabinet z nowoczesnym ekspresem do kawy. Reszta pracowników musiała się zadowolić open space’em i kącikiem socjalnym, czyli stołem, na którym stał czajnik elektryczny, kilka kubków i kawa rozpuszczalna.

– Latte? – zapytała Bożena.

– Poproszę.

– Pewnie się zastanawiasz, po co cię tu poprosiłam – zagadnęła szefowa, gdy postawiła dwie filiżanki na biurku, a sama rozsiadła się w fotelu.

– Umieram z niepokoju – przyznała Karolina. Nie było sensu udawać, że nic jej to nie obchodzi.

– To się nie martw. Bo mam dla ciebie interesującą propozycję.

Karolina drżącą z niepokoju ręką sięgnęła po kawę. Miała nadzieję, że łyk aromatycznego latte choć trochę ją uspokoi.

– Widzisz, moja droga, ja już niedługo tutaj zabawię. We wrześniu wracam do Krakowa.

Przez moment Karolinie przyszło do głowy, że Bożena powierzy jej stanowisko dyrektorskie, ale szybko odrzuciła tę myśl. Pracowali tu sami doświadczeni architekci, więc ona byłaby raczej ostatnią braną pod uwagę kandydatką na szefową. To jej jednak nie zmartwiło. Raczej to, że Bożena wyjeżdża, bo to przecież głównie ona tworzyła wspaniałą atmosferę w firmie.

– Szkoda – westchnęła tylko i dla zajęcia czymś rąk znów sięgnęła po kawę. – Będzie nam tu ciebie brakowało.

– Miło mi to słyszeć. Mnie będzie brakować was. Ale jeszcze się ze mną nie żegnaj, Karolinko. Nie powiedziałam ci o swojej propozycji.

Dziewczyna spojrzała uważnie na szefową. Nie bardzo wiedziała, o co może chodzić.

– Ja wcale nie chcę odchodzić z życia zawodowego. Wyjeżdżam do Krakowa, bo potrzebuje mnie tam moja mama. Po śmierci taty bardzo się posunęła. Nie radzi sobie, mówiąc krótko. Dlatego postanowiliśmy z Krzysiem wrócić na stare śmieci i żeby nam się nie nudziło, założyć filię naszej firmy w Krakowie – zakończyła z uśmiechem na ustach.

– A co ja mam z tym wspólnego? – zapytała ostrożnie Karolina i odstawiła filiżankę na biurko.

– Cóż... Chcemy pozostać przy formule dom i ogród, więc potrzebujemy kogoś od zieleni. Tutaj pracuje z tobą Mirka i myślę, że sobie poradzi. Tam nie mamy nikogo. Pomyślałam o tobie. Co ty na to? Chciałabyś zmienić otoczenie i zacząć na nowo w królewskim mieście?

Karolina milczała przez chwilę, zaskoczona propozycją. Bożena wiedziała o jej problemach i trafnie to ujęła. Potrzebowała w życiu jakiejś odmiany, bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Tutaj każda ulica i budynek przypominały jej o nieszczęsnej miłości do Kuby. Do tego z rodzicami widywała się bardzo rzadko, a mieszkanie i tak wynajmowała, więc co przeszkadzało w przeprowadzce do Krakowa?

– Ja… – zaczęła ostrożnie, ale Bożena od razu weszła jej w słowo.

– Przemyśl to, kochana, nie musisz odpowiadać od razu. Masz czas do środy, bo w czwartek umówiłam się wstępnie z Maksymilianem Hajdukiem. To świetny architekt, doświadczony w branży. Zgodził się objąć firmę.

– To nie ty będziesz dyrektorką?

– Nie. Będę sterować z tylnego siedzenia i projektować od czasu do czasu. – Zaśmiała się. – Maks będzie dyrektorem i głównym architektem. Myślę, że świetnie się sprawdzi. To nie tylko uzdolniony projektant, ale też przemiły młody człowiek. W dodatku przystojny – dodała i mrugnęła do Karoliny.

– Oj, Bożenko, jeśli taki ma być cel mojej przeprowadzki, to…

– Żartowałam. To znaczy nie z tym, że Maks jest przystojny i uprzejmy, ale nie mam zamiaru niczego przyspieszać. W Krakowie jest na pewno wielu młodych i sympatycznych mężczyzn. Zostawmy więc Maksymiliana w spokoju. To jak? Zastanowisz się nad moją propozycją?

– Zastanowię. Choć chyba już teraz wiem, jaka będzie moja odpowiedź – odparła Karolina ze śmiechem i w dobrym humorze opuściła gabinet szefowej.

Może rzeczywiście nie tylko zmiana miejsca, ale też nowa miłość pomogą jej się otrząsnąć po traumatycznym związku z Kubą?

***

Maksymilian zatrzasnął pokrywę laptopa, oparł się o zagłówek i przymknął powieki. Odetchnął głęboko, by choć trochę uspokoić zszargane nerwy. Znowu za późno kupił bilet i zabrakło miejsc w wagonie ze strefą ciszy. I jak zwykle trafił na dwie trajkoczące emerytki i kobietę z dwójką małych dzieci. Starsze panie siedziały tuż za nim i nie tylko bez przerwy rozmawiały, lecz także co chwilę głośno się zaśmiewały. Nawet słuchawki z muzyką nie zdołały wygłuszyć tego jazgotu.

Dzieci na szczęście były dość grzeczne jak na takie maluchy, ale i tak spacerowały przejściem między siedzeniami i przystawały czasem obok Maksymiliana, by gapić się na to, co robił. To go strasznie irytowało. Może nawet o coś pytały, ale słuchawki sprawiały, że nie słyszał wszystkiego. Poza tym starał się z całych sił skupić na projekcie, który miał do sfinalizowania na wczoraj.

Te zlecenia, w ogóle nieprzystające do realiów czasowych normalnego człowieka, coraz bardziej go męczyły. Z ulgą przyjął propozycję pani Bożeny. Mała pracownia, domki jednorodzinne, ogrody, a do tego stanowisko kierownicze – niemal ideał. Niemal, bo współpraca z architektką – jak on nie znosił tego słowa! – była dla niego wręcz uwłaczająca.

Choć nigdy tego oficjalnie nie przyznał, Maksymilian był przekonany, że kobieta nie powinna się trudnić projektowaniem, a już na pewno chodzić w kaloszach i kasku po budowie oraz mówić doświadczonym budowlańcom, co mają robić. Miejsce kobiety jest w domu. Ewentualnie w pracy, w której wykorzysta swoje naturalne zdolności: empatię, czułość i wrodzony instynkt macierzyński. Nauczycielki, pielęgniarki, fryzjerki lub kosmetyczki – to zawody w sam raz dla kobiet.

Westchnął po raz kolejny. Tak, nikomu tego nigdy nie powie, ale zrobi wszystko, by u jego boku stanęła prawdziwa kobieta, która z radością zrealizuje swe odwieczne powołanie do macierzyństwa. A jeśli do tego będzie ładna, to jeszcze lepiej. Ale nie za ładna. Nie chciał, by była nadmiernie skupiona na swojej urodzie i świadoma swojego seksapilu.

Pokręcił głową i znowu otworzył laptop. Wyłączył muzykę, by móc lepiej skupić się na pracy. Projekt sam się nie zrobi, a panie siedzące za nim chyba zasnęły. Dochodziło do niego ciche posapywanie na przemian z pochrapywaniem. Dzieci też się uspokoiły.

Upragniona cisza nie trwała jednak zbyt długo, bo już po półgodzinie pociąg wtoczył się na stację Warszawa Centralna i trzeba było wysiadać. Maksymilian nie cierpiał Warszawy. Wielkie, głośne, brudne, socrealistyczne miasto, aspirujące do roli metropolii i strażnika tradycji. A warszawiacy? Szkoda gadać. O ile w ogóle w tym mieście mieszkają jacyś warszawiacy, bo większość to z pewnością napływowi, co to przyjechali ze wsi do stolicy, by się wzbogacić i pogardzać resztą Polski.

Taksówką dotarł na miejsce i zanim wszedł do biurowca, w którym mieściła się siedziba firmy H&G, odgonił od siebie złe myśli. Kupił kwiaty w pobliskiej kwiaciarni, po czym wjechał windą na czwarte piętro. Przybrał sympatyczną minę i pchnął drzwi oznaczone logo firmy.

– Maks! Jak miło, że przyjechałeś! – Pani Bożena chyba cały czas myślała, że jest małym chłopcem, więc wyściskała go i wycałowała na powitanie.

Mężczyzna zesztywniał, ale wciąż pamiętał, że chce zrobić dobre wrażenie, dlatego uśmiech nie zszedł mu z twarzy.

– Dzień dobry, pani Bożeno – przywitał się, kiedy tylko dyrektorka firmy wypuściła go z objęć. – Dzień dobry. – Skinął głową w stronę Karoliny. – Mam nadzieję, że tak banalne kwiaty jak te pań nie urażą – dodał i wręczył Bożenie bukiet jasnożółtych róż.

– Banalne? – spytała i odebrała bukiet z rąk Maksymiliana. – One są piękne! Ale ja tu o kwiatach, a nie przedstawiłam ci naszej kochanej Karolinki. – Bożena położyła dłoń na ramieniu dziewczyny. – To nasza ekspertka od ogrodów…

– Karolina Kwiatkowska – przerwała jej przedstawiona i wyciągnęła dłoń w stronę Maksymiliana.

– Maksymilian Hajduk. – Mężczyzna skłonił się uprzejmie i uścisnął dłoń Karoliny. Spojrzał jej w oczy i się uśmiechnął.

Dziewczyna go zaintrygowała. Wydawało mu się, że to zdecydowanie i oschłość są tylko murem, za którym ukrywa się delikatna kobieta, spragniona męskiego wsparcia. Zwrócił uwagę na jej delikatne rysy twarzy i piękne niebieskie oczy. Długie blond włosy również uznał za atut. Nie znosił, kiedy kobiety ścinały się na krótko. Skromny makijaż i ubiór czyniły z Karoliny kobietę doskonałą. I jeszcze ten piękny, nieco nieśmiały uśmiech, zdystansowany, ale szczery. Przez to wszystko Maksymilian zaczął liczyć na to, że współpraca z panną Kwiatkowską ułoży się doskonale.

– Da się pani zaprosić na lunch? – zapytał, kiedy rozmowy na temat nowego oddziału firmy dobiegły końca i oboje wyszli z gabinetu Bożeny. – Proszę tylko wskazać miejsce, bo nie znam Warszawy i sama pani rozumie… – Rozłożył bezradnie ręce i uśmiechnął się przepraszająco.

Karolina sprawiała wrażenie, że nie ma ochoty na spotkanie, ale ten jego wyćwiczony uśmiech i gest odniosły chyba skutek. Zaczęła się wahać.

– Proszę nie dać się długo namawiać. Przecież to nic zobowiązującego.

Dziewczyna w końcu się zgodziła. Wskazała miejscowy bar z sałatkami, który musiał oferować smaczne jedzenie, skoro ledwo znaleźli wolny stolik. Złożyli zamówienie, a Maksymilian podjął sympatyczną rozmowę. Karolina coraz bardziej mu się podobała. Chyba pierwszy raz się zdarzyło, że zachwyciły go piękno i zarazem profesjonalizm kobiety. Widział wcześniej projekty tej dziewczyny. A teraz widział ją.

– To kiedy przyjedziesz do Krakowa? – postanowił wreszcie zapytać o to, co go tak naprawdę teraz najbardziej interesowało. Już na początku rozmowy Karolina zaproponowała, by mówił jej na ty. Wcześniej uparcie powtarzał „pani”, a ona nie protestowała. Miał wrażenie, że dopiero teraz się trochę rozluźniła, bo wcześniej była strasznie spięta.

– Przecież rozmawialiśmy o tym z panią Bożeną. Zaczynam w październiku.

– Wiem, ale była też mowa o tym, że możesz przyjechać wcześniej, jeśli uda ci się pozbyć mieszkania i wynająć coś w Krakowie.

– Słusznie zauważyłeś: jeśli się uda – powiedziała kwaśno i zabrała się do jedzenia. Jakby temat mieszkania ją uraził.

– Mogę pomóc…

– Dziękuję. Pani Bożena już czegoś szuka. Ostatecznie to nie jest największy problem. Zawsze mogę pracować zdalnie, póki nie ureguluję kwestii mieszkaniowych.

– Zdalnie to nie to samo – wtrącił.

– Proszę przyjąć do wiadomości, panie dyrektorze, że swoje projekty wykonuję sumiennie i nie trzeba mi patrzeć na ręce.

Maksymilian zmarszczył brwi. A jednak piękno i talent nie zdołały zatuszować typowo kobiecej wady: przewrażliwienia. Westchnął i się uśmiechnął.

– Nie chciałem patrzeć na ręce, raczej chodziło mi o… – Zawahał się. Chyba jednak za wcześnie było na jakiekolwiek wyznania. Mogła to opacznie zrozumieć. – Po prostu niektóre projekty…

– Wiem. Będę się na pewno pojawiać częściej w Krakowie.

– I mogę wtedy liczyć na lunch z tobą?

– Liczyć zawsze możesz – odpowiedziała i się uśmiechnęła.

Podjęła grę. Maksymilian pogratulował sobie w duchu podwójnego sukcesu. Już nie żałował dzisiejszego wyjazdu do Warszawy.

dwa miesiące później

Karolina szła przez park, szurając po dywanie różnokolorowych liści. Uwielbiała tę porę roku, a właściwie ten moment jesieni. Bo szarobury listopad nie miał w sobie już nic pięknego. Za to złota polska jesień! To było po prostu cudowne! Kiedy jeszcze mieszkała w Warszawie, wynajmowała przez jakiś czas mieszkanie położone tuż obok zabytkowego parku. Co prawda, z okna go nie widziała, ale kiedy tylko wyszła z bloku, zaraz po drugiej stronie ulicy zaczynał się świat jak z bajki.

Teraz Warszawa była już tylko wspomnieniem. Podobnie jak park Krasińskich, w którym po raz pierwszy Kuba ją pocałował. Westchnęła. Każde wspomnienie tego mężczyzny wywoływało ucisk w klatce piersiowej. Nie potrafiła zapomnieć, choć przecież Jakub Krawczyk był od miesiąca żonaty.

Ożenił się, kochał inną, miał… Karolina potrząsnęła głową. Musiała jakoś zapomnieć o Jakubie. Przeprowadzka do Krakowa trochę jej w tym pomogła, ale potrzebowała jeszcze kogoś, kto zaleczyłby ranę nie tylko w jej pamięci, ale przede wszystkim – w jej sercu. Nowy związek mógł być rozwiązaniem. Maksymilian? Być może. Pani Bożena chyba na to liczyła. Bo przecież jej nowy znajomy był stanu wolnego, przystojny, choć nie w typie Karoliny – wszak wolała brunetów, inteligentny, kilka lat starszy, a o takim zawsze marzyła, do tego nie miał problemu z brakiem pieniędzy, co przecież też było ważne, choć – wiadomo – nie najważniejsze.

Czy Maks jej się podobał? Czy czuła przyspieszone bicie serca w jego towarzystwie? Czy chciała się z nim związać? Tak, tak, tak. Trzy razy tak, a jednak nie było to takie samo uczucie jak przy Kubie. Czy więc to nie to? A może to ona się zestarzała i już nie czas na młodzieńcze porywy serca? Pierwsza miłość zdarza się przecież tylko raz.

– Coś taka ponura jak chmura gradowa? – usłyszała nagle obok siebie znajomy głos.

Zatrzymała się i spojrzała w stronę mówiącego. Maks? Skąd on się tutaj wziął? Przecież nie mieszka w okolicy. Co prawda, Karolina przeprowadziła się do Krakowa dopiero pod koniec września, ale zdążyła się już trochę zorientować w topografii miasta. Dotychczas Kraków ograniczony był w jej wyobrażeniu o tym mieście do Rynku, Wawelu i Plant. No, może jeszcze gdzieś tam majaczył kopiec Kościuszki. I jeszcze Nowa Huta, i Wieliczka – zaraz, czy to był wciąż Kraków? Teraz chciała poznać lepiej to miasto. Niestety praca na razie na to nie pozwalała. Praca albo pogoda. Tego dnia było niby słonecznie i ciepło, ale przecież niedługo miał zapaść zmrok, więc z dalszych wypraw odkrywczych nici. Pozostało jej szuranie stopami po liściach w jednym z wielu krakowskich parków, choć nie tak sławnym jak Planty.

– Ponura? Nie, dlaczego… – odpowiedziała lekko i żeby pokryć złe wrażenie, uśmiechnęła się. – I to raczej ja powinnam spytać ciebie, co tu robisz i dlaczego zaczepiasz zamyślone kobiety. – Założyła włosy za ucho i spojrzała spod przymrużonych powiek na Maksymiliana.

Ten mężczyzna naprawdę ją intrygował. Był przystojny. Jasny blondyn, krótko ścięty, ale nie na rekruta, niebieskie oczy, silnie zarysowana szczęka, gładko ogolony, nienagannie ubrany. Do tego uprzejmy, szarmancki, choć w gruncie rzeczy dość chłodny w obejściu, a w pracy bardzo zasadniczy. Karolina cieszyła się, że jako projektantka ogrodów nie musi ściśle współpracować z Maksem. Czasem nawet współczuła dwojgu architektom niedawno zatrudnionym w ich małej firmie, a zwłaszcza Monice. Dyrektor traktował ją niezwykle surowo, wręcz obcesowo.

– Czy mógłbyś być milszy dla Moniki? – zapytała raz, kiedy spotkali się niezobowiązująco na lunchu w lokalu mieszczącym się w biurowcu, w którym wynajęli pomieszczenia dla krakowskiej filii H&G. – Ona dopiero zaczyna, a Bożena mi mówiła, że jest dobrą architektką i szkoda by ją było…

– Ja jestem dla niej niemiły? – wszedł jej w słowo, a na jego twarzy odmalowało się zdumienie. – Ależ Karolino, to tylko twoje wrażenie i przykro mi, że tak odebrałaś moje zachowanie. Monika sama przyznała, że dopiero się uczy i każda wskazówka będzie dla niej na wagę złota. W dodatku płacę jej uczciwie i zlecam ciekawe projekty, a że pracuje wolniej od Adama, to już nie moja wina.

– Miałam wrażenie, że…

– No właśnie. – Ze smutkiem pokiwał głową. Jego niebieskie, niemal błękitne oczy wydawały się szczere. – Wrażenie… Monika też ma często wrażenie, że jej projekt jest dobry, a czas jego wykonania optymalny. A ja nie mogę się opierać na wrażeniach. Jestem odpowiedzialny za powierzone mi zadania, za pracowników, ale też za klientów. Oni czekają na dobry projekt i my musimy im go dać. Projekt, a nie wrażenie. – Uśmiechnął się zadowolony ze swojego dowcipnego jego zdaniem wtrącenia. – Mam nadzieję, że Monika to rozumie i ty też wybaczysz mi czasem tę moją szorstkość. Tam bowiem, gdzie zaprzęgamy emocje, dajemy się im ponieść. Tylko umysłem i wolą możemy je poskromić.

Kiedy skończył swoją przemowę, uśmiechnął się do Karoliny tak szczerze i sympatycznie, że naprawdę zwątpiła, by Maks miał względem Moniki złe intencje. Może rzeczywiście źle odczytała jego ton i słowa? Spuściła więc wzrok i zabrała się do jedzenia. Potem nie wróciła już więcej do tematu. Zresztą wydawało jej się, że z czasem między szefem a nową architektką coraz lepiej się układało.

Teraz jednak, kiedy tak stała w promieniach zachodzącego słońca, ze stopami zanurzonymi w suchych i kolorowych liściach, nie pamiętała już o Monice i nawet Kuba uleciał jej z głowy. Maks stał przed nią z tym swoim intrygującym i – musiała przyznać – niezwykle seksownym uśmiechem i patrzył na nią oczami w kolorze nieba. Jej serce zabiło szybciej.

– Co ja tu robię? – powtórzył pytanie Karoliny. – Idę właśnie do swojej pracowni. I nie zaczepiam przypadkowych kobiet. Dobrze wiedziałem, kim jest ta ponura niewiasta, pogrążona w zadumie.

– Do pracowni? – Karolina zignorowała komentarz dotyczący jej nastroju.

– A widzisz? Nawet moja mama nie wie, że wynająłem tu niedaleko niewielki lokal i urządziłem w nim pracownię. Chcesz zobaczyć?

– Zamierzasz odkryć przede mną swoją tajemnicę? – zapytała zaciekawiona. – Dlaczego?

– Ponieważ uważam, że ty jedyna to zrozumiesz.

Karolina się zawahała. A jeśli Maks zaciągnie ją do jakiejś… „Bzdura!”, zbeształa samą siebie. Przecież znała tego mężczyznę, pani Bożena go uwielbiała. I dlaczego nagle ten kulturalny architekt miałby wabić ją do jakiejś pracowni, na dodatek w nieprzyzwoitym celu?

– Chętnie zobaczę twoją pracownię – powiedziała w końcu i poszła za Maksymilianem w stronę stojącego nieopodal bloku.

Weszli na ostatnie piętro.

– Tu była kiedyś suszarnia, ale każdy ma teraz w domu elektryczną suszarkę, a nawet jeśli nie, to nikomu już się nie chce chodzić po schodach z mokrym praniem. A może boją się o swój dobytek? – zaczął tłumaczyć Maksymilian, kiedy tylko stanęli przed drzwiami pomieszczenia niewyglądającego jak mieszkanie. – Wynająłem od spółdzielni tę przestrzeń. Proszę – otworzył drzwi – oto moje królestwo.

Oczom Karoliny ukazało się spore pomieszczenie, jasne, ale strasznie zagracone. Pod jedną ścianą stały zagruntowane płótna naciągnięte na blejtramy, a pod drugą – gotowe obrazy. Pod oknem, na ogromnym stole, ułożone były kartki i pudełka z farbami, węgle i pastele. Regał tuż przy wejściu wypełniały kolejne pojemniki z przyborami do malowania i rysowania, jakieś spreje i puszki z pędzlami, palety upstrzone różnokolorowymi kleksami farb oraz inne przybory malarskie. W rogu, w umywalce, moczyły się kolejne pędzle. Do tego dwie sztalugi: jedna pusta, na drugiej rozpoczęty obraz, a przy stole dwa krzesła. Wszędzie unosił się pomieszany zapach farb, rozpuszczalnika i fiksatywy.

Karolina stała jak urzeczona i wpatrywała się w tajemnicze królestwo Maksymiliana. Sama kiedyś malowała, ale przestała, gdy zaczęła pracować zawodowo. Studia, praca i jeszcze wtedy związek z Kubą pochłaniały jej tyle czasu, że na płótna już go nie starczyło. Kuba zresztą też zarzucił malowanie. Od pójścia do seminarium nie miał chyba pędzla w dłoni. Ani nawet pasteli. Pewnie ograniczył się do tworzenia w programach komputerowych. Szkoda. Olga podobno dalej malowała, ale ona była prawdziwą artystką. Jak się okazuje, Maks również był, choć w ogóle się tego wcześniej nie domyśliła.

– Nie wiedziałam, że malujesz – powiedziała wreszcie. – Mogę? – Podeszła do zamalowanych płócien, ustawionych pod ścianą.

– Proszę, zobacz – odpowiedział i na zachętę sięgnął po pierwsze z brzegu.

Obraz nie był duży, za to bardzo kolorowy. Przedstawiał dom w ogrodzie, ale zabrakło w nim wyrysowanej perspektywy i stonowanych barw. Tego spodziewałaby się po Maksymilianie. Patrzyła dla odmiany na krzywy budynek z grubym konturem, jakby namalowany ręką dziecka. Kolory nie przystawały do rzeczywistości i były niezwykle intensywne. Kompozycja sprawiała wrażenie chaotycznej i przejaskrawionej.

– Przypomina mi ekspresjonizm niemiecki – mruknęła tylko, nie odrywając wzroku od płótna. – Jeśli mam być szczera, zaskoczyłeś mnie. – Podniosła wzrok. Maks wyglądał na zadowolonego z siebie. – Twoja druga natura?

– Każdy ma swoje tajemnice – bąknął tylko niedbale i pokazał Karolinie kolejny obraz, tym razem odważny akt.

Dziewczynie się zdawało, że rozpoznaje na nim swoje rysy twarzy, ale może to było tylko złudzenie? Modelka i tak miała zielone włosy, a cerę pomarańczową. Kreska znowu jak u dziecka, ale przedstawienie aż kipiało erotyką. Zawstydziła się i odłożyła płótno.

– Zbyt odważny? – spytał Maks jakby nigdy nic i sięgnął po kolejny obraz.

– Odważny? Nie, ale po prostu…

– Nie kryguj się. Jeśli rozpoznałaś nawiązanie do ekspresjonistów niemieckich, to raczej znasz się choć trochę na sztuce. A skoro tak, to chyba cię nie gorszy nagość na płótnie? – zapytał trochę zaczepnie i spojrzał na Karolinę w taki sposób, że przez moment poczuła się nieswojo.

W jej serce wkradł się niepokój przed tym nieznanym jej w gruncie rzeczy facetem, ale równocześnie odezwało się w niej uśpione od jakiegoś czasu pożądanie. Maks zaczął ją jeszcze bardziej intrygować. Z przystojnego, choć chłodnego w obejściu architekta przeobraził się teraz w pociągającego artystę. Czy miał jeszcze jakąś twarz, której dotąd nie odkryła?

– Po prostu kiedy weszliśmy do pracowni, spodziewałam się raczej szkiców architektonicznych, a nie…

– A wiesz, że Die Brücke założyli studenci architektury? Nie powinnaś być zaskoczona moją twórczością.

– Nie wiedziałam, ale też nie interesowałam się nigdy tak dokładnie tym środowiskiem. Ja lubię impresjonizm, pejzaże z natury…

– Malujesz?

– Kiedyś malowałam.

Zamyśliła się. Widok tej pracowni przywołał wspomnienie zajęć u pani Bożenki. Ta kobieta była taka ciepła, sympatyczna, zupełnie jak jej szefowa, zresztą też Bożena. Czyżby to imię łączyło sympatyczne osoby?

– Proszę, rozgość się. Akryl? Suchy pastel? Węgiel? Czym chata bogata, tym rada. – Maks uśmiechnął się szeroko i gestem wskazał na swoją pracownię.

– Dziś tylko popatrzę – mruknęła i podeszła do stołu, by przejrzeć położone na nim szkice i rysunki. – Piękne to wszystko – powiedziała, kiedy odłożyła ostatnią już pracę. Zajęła miejsce naprzeciwko Maksymiliana, który siedział na drugim krześle i przyglądał się dziewczynie, podczas gdy ona podziwiała jego twórczość. – Dlaczego nie zostałeś zawodowym artystą?

– Presja rodzinna – mruknął i nonszalancko założył nogę na nogę. – Mój ojciec był znanym i cenionym architektem. Wykładał na uczelni, a jego projekty wygrywały wszystkie możliwe konkursy. W Krakowie i okolicy jest tego tyle co Corazziego w Warszawie. – Skrzywił się z niesmakiem. Karolina nie wiedziała jednak, czy na myśl o ojcu czy może o stolicy. – Kiedy zdawałem maturę, ojciec nie brał pod uwagę żadnego innego wyboru. Nie miałem wyjścia.

– Przykro mi.

– Może nie powinno. Taka opcja też mi odpowiada. Ta pracownia to moja odskocznia od nudnych projektów dla pieniędzy.

– Lepiej robić wyłącznie to, co się kocha. Obrazy mógłbyś przecież sprzedawać.

– Pod Bramą Floriańską czy gdzie?

– Niekoniecznie, choć uwielbiam te wystawy uliczne i naprawdę można tam wypatrzyć perełki. Ale chyba w Krakowie nie brakuje galerii. Jestem pewna, że twoje obrazy miałyby wzięcie. Zaraz tyle ich naprodukujesz, że się tu nie zmieszczą.

– Ja ich nie produkuję – burknął urażony.

– Przepraszam. Źle się wyraziłam.

Maksymilian uśmiechnął się krzywo.

– Kiedy nie jestem z któregoś zadowolony, przemalowuję albo niszczę i wyrzucam – wyjaśnił. – Zostawiam tylko najlepsze.

– Jesteś perfekcjonistą?

Maksymilian spojrzał uważnie na Karolinę. Jego wzrok prześlizgnął się po jej ciele. Znowu poczuła się dziwnie: niezręcznie, a zarazem ekscytująco.

– Owszem. – Skinął głową i uśmiechnął się tajemniczo.

Zapadła kłopotliwa cisza. Maksymilian wciąż się przyglądał Karolinie, która by zająć czymś umysł i ręce, znowu sięgnęła po ułożone na stole rysunki.

– Narysujesz coś? – zapytał wreszcie.

– Może… Ale nie teraz i nie tutaj – dodała szybko. Chyba jednak wolałaby wyjść z tej pracowni. Zrobiło jej się duszno. – Pójdę już.

Wstała pospiesznie. Maksymilian nic nie powiedział, tylko otworzył jej drzwi i wyszedł razem z nią na korytarz.

– Odprowadzę cię – zaproponował.

Nie szli jednak razem zbyt długo. Karolina mieszkała w sąsiednim bloku. Przystanęli przed wejściem do klatki schodowej. Ta wizyta w pracowni sprawiła, że Karolinie przyszło na myśl, by zaprosić Maksa do siebie. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu. Nie była jeszcze na to gotowa.

– Wracam do malowania. – Maksymilian przerwał niezręczną ciszę.

– Dzięki za odprowadzenie i pokazanie mi swojego królestwa.

Maks uśmiechnął się, po czym odszedł. Karolina przez chwilę patrzyła za nim, trochę zaskoczona tym, że jej nie pocałował, choćby w policzek. Nie podał ręki, nie wykonał żadnego gestu świadczącego o jakimkolwiek zainteresowaniu. Dziewczyna wzruszyła ramionami.

„Może jest jeszcze za wcześnie na nowe relacje?”, pomyślała i pchnęła drzwi do klatki schodowej.

***

Następnego dnia i w kolejne dni także Karolina miała wrażenie, że to spotkanie w parku i wizyta w pracowni malarskiej jej się przyśniły. Maksymilian traktował ją w pracy uprzejmie, ale powściągliwie. A przecież ta chwila wśród obrazów zbliżyła ich do siebie jak nic przedtem. Wydawało się jej, że to początek czegoś poważnego, a tymczasem chyba źle odczytała zamiary mężczyzny.

Wizyta w pracowni odniosła jednak jakiś skutek. Karolina kupiła blok, pędzle i farby – na razie tylko swoje ulubione akwarele – i zabrała się, pierwszy raz od lat, do malowania. Na początku szło jej opornie, ale w końcu spojrzała na swoje dzieło z zadowoleniem. Niewielki pejzaż przedstawiający park jesienią oprawiła w passe-partout i powiesiła na ścianie w dużym pokoju.

Jednak mimo dodatkowego zajęcia, jakie sobie znalazła, nie mogła przestać myśleć o Maksie. Kiedy więc po ponad tygodniu od spotkania w pracowni zaproponował jej podwózkę do domu, przyjęła tę propozycję z zaskoczeniem, ale też z nadzieją. Każdego dnia coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że jest już gotowa na nowy związek i bardzo by chciała spróbować.

– A może masz ochotę na spacer? – zapytał Maks, kiedy siedzieli już w samochodzie.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

CZĘŚĆ II PAWEŁ

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ III MACIEJ

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ IV KAROLINA

Dostępne w wersji pełnej

Od Autorki

Dostępne w wersji pełnej