Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W życiu osiemnastoletniego Kuby jednego dnia dochodzi do prawdziwej rewolucji. Spotkanie z niezwykłą dziewczyną i przypadkowe poznanie przez lata skrywanej przez rodziców tajemnicy wywraca jego poukładane plany do góry nogami. Czy jedno spotkanie i jedna obietnica z przeszłości mogą zmienić całe jego życie?
Kolejna powieść Małgorzaty Lis od pierwszych stron wciąga czytelnika w porywającą i pełną zwrotów akcji historię odkrywania prawdziwej miłości, poszukiwania zagubionej wiary i odnajdywania ukrytej na dnie serca nadziei. To poruszająca opowieść o tym, że Bóg wskazuje człowiekowi cel, lecz nie wybiera za niego ścieżek, którymi ma on podążać.
Czy Kuba potrafi wybrać tę najwłaściwszą? Czy zmagając się z błędnymi wskazówkami, przeciwnościami losu i konsekwencjami swoich wyborów, znajdzie drogę prowadzącą do prawdziwego szczęścia?
Dla tej książki warto zarwać noc, bo jej dynamiczna akcja nie pozwala na żadną przerwę. Małgorzata Lis, znakomita znawczyni ludzkiej psychiki, przypomina, że kiedy się naprawdę żyje, nic nie jest proste. A wiara to nie constans, ale ciągła walka o bycie bliżej Boga, który to życie prostuje. Jakub, Olga i inni, w których świat wchodzimy, pozwalają się ze sobą zaprzyjaźnić, bo nie są papierowi, ale z krwi, kości i duszy. Szczególnie za dostrzeżenie duszy należy się tej lekturze nasza uważność.
Barbara Gruszka-Zych, poetka, dziennikarka
To opowieść o namiętnościach prowadzących do zranień oraz sile miłości przemieniającej serce. O wierze porzuconej, wzgardzonej i odkrywanej na nowo. Z pozoru zwykła historia, ale dotyka najgłębszych zakamarków duszy. Porusza tak, że po jej lekturze nic nie wygląda tak jak wcześniej...
Magdalena Urbańska, autorka bloga @niezawodnanadzieja
Małgorzata Lis – z wykształcenia nauczycielka historii i historyk sztuki, ale od kilku lat nie pracuje zawodowo, lecz prowadzi edukację domową. W wolnym czasie czyta i pisze książki. Jest autorką podręczników do nauki historii oraz opublikowanych przez Wydawnictwo eSPe powieści "Kocham cię mimo wszystko" i "Przebaczam ci". Mieszka pod Warszawą z mężem i siedmiorgiem dzieci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 468
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2021 by Wydawnictwo eSPe
redaktor prowadzący: Magdalena Kędzierska-Zaporowska
korekta: Karolina Wyciślik
redakcja techniczna: Paweł Kremer
projekt okładki: Lena Wójcik
zdjęcie na okładce: Oleg Breslavtsev / Adobe Stock
zdjęcie autorki: Sabri Studio Agnieszka Strzałkowska
ebook na podstawie wydania I | Kraków 2021
isbn: 978-83-8201-081-7
Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl
lub bezpośrednio w wydawnictwie: ✆ 603 957 111, ✉[email protected]
Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl.
Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków
Skład wersji elektronicznej
Monika Lipiec /Woblink
Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest nasze serce, dopóki w Tobie nie spocznie.
św. Augustyn z Hippony, Wyznania
Mojej teściowej
W oddali unosił się dym. „Pali się!”, usłyszał czyjś głos i pomyślał tylko: „Julka”. Nie zastanawiając się ani sekundę, zerwał się do biegu, zresztą nie on sam. Był jednak dobrym sprinterem i szybko zdystansował pozostałych. Gdy tylko minął kościół, ujrzał płomienie i obłok gęstego, czarnego dymu, unoszący się nad stodołą. Teraz już wiedział, gdzie się pali. Najgorsze przeczucia się sprawdziły. Miał jeszcze nadzieję, że Julka jakimś cudem wydostała się z płonącej pułapki. Przyspieszył, mijając po drodze przerażoną siostrę Beatę. Zawołał Julkę, ale nie odpowiedziała. Był już pewny, że jest w środku, uwięziona wśród płomieni. W końcu dopadł do stodoły i otworzył drzwi. Wpuszczone do środka powietrze jeszcze bardziej rozjuszyło szalejący w środku pożar. Buchnęły mu w twarz kłęby dymu. Domyślił się, że właśnie płonęły stosy suchego jak pieprz siana. Bez zastanowienia wszedł do środka.
– Julka! – zawołał, ale zaraz gryzący dym wniknął mu do gardła. Zakasłał, po czym zasłonił twarz chustką, którą wyjął z kieszeni.
– Nie mogę zejść! – usłyszał wśród trzasku palących się desek jej zduszony głos.
Idąc w jej stronę, potknął się o jakiś przedmiot. Drabina. Czyli spadła i Julia nie mogła uciec. Schylił się po nią, ale niestety była połamana.
– Skacz! – powiedział resztką sił. – Złapię cię.
Dziewczyna się zawahała.
– Boję się – wykrztusiła.
– Skacz, do cholery! – Puściły mu nerwy. Jeśli ona nie skoczy, to zaraz zginą oboje w tej stodole. Dym wżerał mu się do oczu, do nosa i do ust. Prowizoryczna zasłona z chustki na wiele się nie zdała. Płomienie były coraz bliżej.
Skoczyła. Na szczęście prosto na niego, jednak ciężar upadającego niemal bezwładnie ciała go przygniótł i nie zdołał utrzymać równowagi.
– Uciekaj – zacharczał i popchnął ją w stronę wyjścia, a właściwie miejsca, w którym zdawało mu się, że było wyjście.
Wstał i poczuł przeszywający ból w nodze. Skręcona. „Boże, ratuj”, pomyślał i powlókł się najszybciej, jak potrafił, na czworakach, w stronę, w którą przed chwilą popchnął Julię. W głowie mu się kręciło, tracił siły, nie mógł złapać tchu. Czuł, że się dusi.
Wtem z jego lewej strony buchnęły płomienie. Zajął się ogromny stos leżący tuż przy drzwiach. Odruchowo wstał i resztkami sił odskoczył w bok, odczuwając przy tym przeszywający go na wskroś ból w kostce. Byle dalej od szalejących języków ognia.
„Jeszcze tylko kawałek”, pomyślał i w tym momencie spadła na niego płonąca sterta siana.
dwa lata wcześniej
– Dzień dobry, Kubusiu! – Bożena Sakowska, szczupła i drobnej budowy kobieta po sześćdziesiątce, uśmiechnęła się na widok ucznia wchodzącego do pracowni. – Wejdź, proszę. Jesteś dziś pierwszy.
– Dzień dobry, pani Bożenko – odpowiedział „Kubuś”, wysoki, dobrze zbudowany nastolatek z burzą ciemnych loków opadających na oczy. – W tym roku postanowiłem się nie spóźniać.
– Dobre postanowienie. A jak wakacje? – Zapytała nauczycielka, równocześnie usiłując rozłożyć sztalugę.
– Pomogę pani. – Kuba oparł o ścianę teczkę z pracami i odebrał z rąk Bożeny oporny stojak. – Wakacje świetne. Byłem w Rzymie – powiedział jakby od niechcenia, ale kątem oka sprawdził reakcję nauczycielki.
– W Rzymie? – Bożena autentycznie się zainteresowała. – A rysunki masz?
– Całą teczkę. – Kuba ruchem głowy wskazał na teczkę opartą o ścianę. – Choć nie było zbyt dużo czasu na rysowanie. Byliśmy na rowerach.
– Na rowerach? W Rzymie? – Nie przestając się dziwić, zajrzała do teczki, którą otworzył przed nią Kuba. – Piękne – powiedziała ze szczerym zachwytem.
– Dziękuję – odpowiedział, nie kryjąc dumy. – To była po prostu taka pielgrzymka – dodał. – Tylko że rowerowa. – Wzruszył ramionami, jakby dojechanie na rowerze z Warszawy do Rzymu było jak bułka z masłem.
– Nie może być – pokręciła głową zdumiona i już miała zapytać o szczegóły, kiedy drzwi się otworzyły i weszli kolejni uczniowie. – Dzień dobry, kochane dzieci! – zawołała i podeszła się przywitać.
Kuba z sympatią spojrzał na nauczycielkę. Pani Bożena od czterech lat uczyła go rysunku. Zaczynał kurs, będąc w drugiej klasie gimnazjum, i już wtedy prowadząca ujęła go swoim profesjonalizmem, ale przede wszystkim sympatią okazywaną każdemu, kogo spotkała. Miała serce na dłoni i uśmiech dla wszystkich, dlatego nie gniewał się za tego „Kubusia” i „kochane dzieci”, choć teraz był przecież poważnym maturzystą.
Rysunek był jego pasją od dawna. W wolnym czasie, podczas nudnych lekcji i jadąc tramwajem do szkoły, rysował na kartkach i karteczkach, zaparowanych szybach i na marginesach zeszytów. Najbardziej pasjonowały go przedmioty i budynki. Nie lubił rysować ludzi. Nie potrafił wydobyć tego czegoś, co każdy człowiek miał w sobie, i choć oczy, usta i nos rysował poprawnie i podobieństwo było widoczne, denerwował się, widząc, że narysowana przez niego postać jest jakby martwa. Wolał ludzi na żywo, a rysował przedmioty. Może dlatego już w gimnazjum pomyślał o architekturze? Marzenia z czasem się wykrystalizowały i postanowił już na pewno, że złoży papiery na ten kierunek.
Zajęcia prowadzone przez Bożenę Sakowską nie były co prawda profesjonalnym kursem dla przyszłych architektów, ale to w nich właśnie cenił najbardziej. Poznawał różne techniki, materiały, ale najważniejsze były miłość do sztuki i pasja, jaką zarażała swoich uczniów pani Bożenka.
Kuba lubił atmosferę tych zajęć, poznał tutaj też sympatycznych ludzi, z którymi chętnie się spotykał i za którymi stęsknił się w wakacje. Kiedy więc w drzwiach pojawili się znajomi z zeszłorocznego kursu, podszedł do nich, by również się przywitać. Po chwili otworzyli teczki z pracami, aby pochwalić się wakacyjnymi wspomnieniami zamkniętymi na papierze w ołówku, pastelach lub farbie. Zabytkowe budynki, zaskakujące pejzaże, ludzie, zwierzęta, rośliny.
– No dobrze, moi drodzy – zawołała w końcu Bożena, chcąc przekrzyczeć mówiącą jeden przez drugiego młodzież. – Zabierzmy się do konkretnego zadania, jakie dla was na dziś przygotowałam. Podpisane prace zostawicie u mnie, zrobimy ciekawą wystawę – dodała, wskazując ręką na kartki i kartony rozrzucone na ogromnym stole stojącym na środku pracowni. – Siadajcie – powiedziała, gdy stół już opustoszał. – Kiedy tak rozmawialiście, ja wylosowałam na chybił trafił jeden z waszych rysunków. Oto on – dodała uroczystym tonem, wskazując na pracę, którą zdążyła już przypiąć klipsami do rozstawionej wcześniej przez Kubę sztalugi.
Wszyscy posłusznie zajęli miejsca i spojrzeli na wybraną pracę.
– To mój rysunek – jęknęła Karolina, teatralnie zakrywając twarz rękami, jakby się wstydziła. W rzeczywistości była niezwykle dumna z żaglówki kołyszącej się na falach połyskujących w promieniach słońca.
– No to, drogie dzieci – powiedziała Bożena, patrząc z uśmiechem na Karolinę. – Kopiujemy. Technika dowolna z dostępnych na stole: suchy pastel, węgiel, tusz lub ołówek. A Karolinka też kopiuje – mówiąc to, pogłaskała delikatnie po głowie zawstydzoną, ale dumną z siebie dziewczynę. Jej też, podobnie jak Kubie, nie przeszkadzała czułość pani Bożenki. Wręcz przeciwnie. Wszyscy na kursie traktowali ją jak swoją babcię.
Kiedy pochylili się nad swoimi pracami, drzwi nagle się otworzyły i stanęła w nich drobna, szczupła dziewczyna o króciutkich czarnych włosach, ubrana w czarne jegginsy i czarny golf.
– Dzień dobry! – Bożena z uśmiechem zwróciła się do wchodzącej. – Na zajęcia?
Dziewczyna zrobiła gwałtowny krok wstecz, jakby przestraszona serdecznością nauczycielki. Powiodła niepewnym wzrokiem po sali.
– Pani Bożena Sakowska? – spytała nieśmiało. Osiem par oczu wpatrujących się w nią z zaciekawieniem nie ułatwiało jej zadania.
– Tak, zapraszam – Bożena nie przestawała się uśmiechać. – A wy wracajcie do pracy – rzuciła w stronę pozostałych. Szybko zorientowała się, że spóźnioną dziewczynę speszyły te spojrzenia.
– Nazywam się Olga Grabowska – wyszeptała. – Nie mogłam znaleźć sali. Przepraszam za spóźnienie.
– Ależ nic nie szkodzi, Oleńko – Bożena objęła nowo przybyłą ramieniem, ale ta szybko się wysunęła. – Usiądź sobie. O! Tam, obok Kuby jest wolne miejsce. – Wskazała ręką na puste krzesło po przeciwnej stronie stołu.
Olga usiadła, a nauczycielka podała jej kartkę i krótko wyjaśniła, na czym polega dzisiejsze zadanie. Dziewczyna nawet nie spojrzała na Kubę ani na żadnego z uczestników kursu. Popatrzyła krótko na rysunek żaglówki, pewną ręką sięgnęła po węgiel i zaczęła rysować.
Kuba kątem oka zerkał na sąsiadkę. Zaintrygowała go. Chyba nigdy w życiu nie spotkał osoby tak pełnej kontrastów jak Olga. Pewna siebie i nieśmiała zarazem, delikatna i drapieżna, ciepła i odpychająca. Już na samym początku zwrócił też uwagę na jej oczy. Jasnobrązowe, wręcz bursztynowe, o ciepłej barwie miodu, kontrastujące z wyrazistą czarną kreską i równie czarną powieką ozdobioną grubymi od tuszu rzęsami, sprawiającą wrażenie, jakby opadała na oko, skrywając wszystkie tajemnice jego właścicielki.
– Cześć – szepnął, nie przerywając pracy. – Jestem Kuba.
Olga nawet na niego nie spojrzała. Spod jej palców wychodziła silna, zdecydowana kreska, którą pieczołowicie rozcierała, spoglądając raz po raz na wzorcową żaglówkę.
– Dobrze rysujesz. – Kuba, niezrażony obojętnością koleżanki, dalej próbował ją zagadnąć. Tym razem również nie odpowiedziała.
Był zaskoczony reakcją, a raczej brakiem reakcji ze strony dziewczyny. Dotychczas nie miewał problemów z kontaktami z płcią przeciwną. Pochylił się więc nad swoją pracą, co jakiś czas spoglądając w stronę intrygującej Olgi.
Kiedy zajęcia dobiegły końca, postanowił poczekać na dziewczynę i jeszcze raz spróbować z nią porozmawiać. Stał dla niepoznaki przed tablicą ogłoszeniową, starając się nie przegapić momentu, gdy Olga wyjdzie z sali. Czekał już jednak dość długo, postanowił więc usiąść sobie na chwilę na krześle i dla zabicia czasu poczytać ulotki piętrzące się na stoliku obok.
– To do zobaczenia, Oleńko – usłyszał w końcu, jak pani Bożena kończy rozmowę. Zerwał się na równe nogi i udał zapatrzonego w ogłoszenia powieszone na tablicy.
– Mam na imię Olga – doszła jeszcze do niego ostra, wręcz niegrzeczna odpowiedź dziewczyny. – Do widzenia.
Kubie zrobiło się przykro, gdy usłyszał, jak Olga potraktowała panią Bożenkę. Ta kobieta nie zasługiwała na taki ton i odpowiedź. Ale może dziewczyna miała jakieś swoje ważne powody, by tak się zachować? W końcu przedstawiła się jako Olga, a nie Ola czy Oleńka. Miała prawo zareagować, choć mogła powiedzieć to łagodniejszym tonem. Tym jednak zachowaniem jeszcze bardziej go zaintrygowała i utwierdził się tylko w swoim postanowieniu, by ją lepiej poznać.
Po chwili drzwi się otworzyły i dziewczyna przemknęła za plecami Kuby, nawet go nie zauważając, po czym skierowała się szybkim krokiem w stronę schodów.
– Hej! – zawołał za nią. Tym razem zareagowała.
– Co? – spytała, patrząc na niego wzrokiem, w którym Kuba wyczuwał mieszaninę pogardy i irytacji.
– W którą stronę idziesz? – zapytał, niezrażony. Uśmiechnął się przy tym i energicznym ruchem głowy odrzucił spadającą mu na czoło grzywkę.
– Nie twoja sprawa – rzuciła i przyspieszyła kroku, a że udała się w stronę stacji metra, Kuba, chcąc nie chcąc, poszedł za nią. To był też jego kierunek.
Na peronie stanął koło niej i gdy obrzuciła go znów nieprzyjemnym spojrzeniem, on tylko ponownie się uśmiechnął i odwrócił wzrok.
– Palant – westchnęła cicho, ale na tyle głośno, żeby ją usłyszał, i weszła do właśnie otwierających się przed nimi drzwi wagonu.
Kiedy wysiedli, a on dalej za nią szedł, zatrzymała się wreszcie i odwróciła w jego stronę.
– O co ci chodzi, koleś? – zapytała, mierząc go od stóp do głów podejrzliwym wzrokiem.
– Idę do domu. – Wzruszył ramionami. – Sama widzisz, że mieszkamy chyba w tej samej okolicy.
– Nie wiedziałeś, gdzie mieszkam. Po co na mnie czekałeś? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Kuba zaskoczony tym, że został właśnie zdemaskowany, nie wiedząc, co powiedzieć, milczał. – Nie mam ochoty na nowe znajomości, rozumiesz? Więc odczep się ode mnie, okej?
– Okej – odpowiedział lekko obruszony.
Nie miał wobec niej żadnych złych zamiarów. Pomyślał, że Olga poczuje się pewniej, poznając kogoś ze stałych bywalców kursów u pani Bożeny. Poza tym, ona go po prostu zaciekawiła. Ucieszył się więc, że mieszkają blisko siebie, miał bowiem nadzieję, że Olga w końcu zmięknie i zechce z nim chociaż normalnie pogadać. Teraz jednak, nie chcąc, by wzięła go za jakiegoś nawiedzonego stalkera, postanowił pójść do domu nieco inną drogą.
* * *
– Cześć wszystkim! – zawołał od progu, zdjął buty, odstawił pod ścianę teczkę z pracami, a plecak rzucił w kąt przedpokoju. Nieduży, kudłaty piesek zaczął łasić mu się do nóg.
– Umyj ręce i siadaj do obiadu! – usłyszał dochodzący z kuchni głos mamy. – I nie rzucaj plecaka byle gdzie! Zanieś go do pokoju.
Kuba mruknął coś niezadowolony, pogłaskał psa i posłusznie podniósł plecak. Zawsze tak go rzucał, a potem po prostu o nim zapominał. Że też rodzice uwzięli się na niego, twierdząc, że powtarzalność tego procederu wskazuje na jego brak poszanowania dla ich pracy. A on przecież po prostu zapominał.
Ruszył więc posłusznie do pokoju, by odnieść swoje rzeczy, umył ręce i wszedł do kuchni, gdzie czekała na niego mama z obiadem. W ich małym mieszkaniu na warszawskim blokowisku kuchnia, choć nieduża, była sercem domu. Pod ścianą udało się upchnąć niewielki stół, przy którym jedli spóźnialscy, przy którym odrabiało się lekcje, a czasem mama stawiała maszynę do szycia i wykonywała drobne poprawki garderoby. U Krawczyków nigdy się nie przelewało, zwłaszcza że od lat budowali dom w warszawskiej Falenicy i każda zaoszczędzona złotówka szła na ten cel. Mimo jednak pewnych niedostatków w ich rodzinie nie brakowało miłości. Kuba wiedział, że rodzice troszczą się o niego i nawet kąśliwe uwagi, choćby ta o plecaku, wynikają z ich troski. Niemniej denerwowały go czasem. Skończył już osiemnaście lat, ale musiał niestety pamiętać, że był też najmłodszym dzieckiem, które mama z tatą wciąż uważali za, co prawda wyrośnięte, ale jednak dziecko.
– I jak było? – Barbara Krawczyk postawiła talerz zupy przed synem i sama usiadła obok przy stole.
– Może być – mruknął, przeżegnał się pośpiesznie i zabrał do jedzenia. Był głodny jak wilk.
– Może być? To wszystko, co masz do powiedzenia?
– A co mam mówić? – Kuba odłożył na chwilę łyżkę i spojrzał na mamę. – W szkole spoko, a pani Bożenka to pani Bożenka, jak miało być? – zapytał i wrócił do jedzenia. Nie chciał mówić nic o Oldze. Mama by pytała, a tu przecież nie było żadnej odpowiedzi.
– Zostawiłeś telefon – mruknęła Barbara, widząc, że z syna nic więcej już nie wyciągnie. – Wygrywał wciąż te twoje melodie, więc odebrałam. Dzwonił Kamil.
– I co chciał? – zapytał, podnosząc głowę znad talerza.
– Pytał, czy idziesz jutro na spotkanie.
– Spotkanie? Jakie spotkanie? – Kuba przez chwilę zastanawiał się, o co chodziło Kamilowi. – A! – Wreszcie sobie przypomniał. – Krąg biblijny! Jasne! Ale to jutro, prawda?
– Tak, jutro – przytaknęła mama. – Chcesz drugie?
– Poproszę.
Barbara wstała, by nałożyć synowi drugie danie. Właściwie to mógłby sam się obsłużyć, ale ona lubiła dopieszczać męża i dzieci, zwłaszcza w kuchni. Stół jej zdaniem najlepiej jednoczył ludzi, a dobre jedzenie, jak nic innego, najlepiej potrafiło poprawić najgorszy nawet humor. Wobec siebie również stosowała tę metodę i może dlatego była odrobinę przy kości. Nie przejmowała się tym jednak, twierdząc, że każdy może mieć w życiu jakąś słabość. Tym bardziej na starość. Barbara skończyła już sześćdziesiąt lat i choć czuła się wciąż młodo, lubiła czasem przekomarzać się z mężem i dziećmi, podkreślając swój, jak twierdziła, zaawansowany wiek i siwiznę przykrytą kasztanową farbą. Jej czarne, roześmiane oczy, które Kuba po niej odziedziczył, zawsze jednak zdradzały jej młodego ducha, dlatego nikt nie wierzył Barbarze Krawczyk, że starość to może być jej drugie imię. Tym bardziej że miała syna w klasie maturalnej.
Postawiła parujący talerz z drugim daniem przed Kubą i zapatrzyła się na niego.
„Kiedy on tak urósł?”, zamyśliła się, sięgając pamięcią do nie tak dawnych znowu czasów, gdy był małym chłopcem. Założyła za ucho kosmyk włosów i usiadła obok syna przy stole.
– Cieszę się, że się zakolegowałeś z tym Kamilem – wtrąciła, chcąc przerwać krępujące milczenie. – Na pielgrzymce miałeś towarzystwo. Sympatyczny chłopak z niego. I podobno po maturze wybiera się do seminarium. – Barbara ściszyła głos, jakby zdradzała jakąś tajemnicę.
– Tak? – zapytał Kuba, przeciągając środkową głoskę. – A skąd wiesz?
– No jak to, skąd. Jego mama mi powiedziała. Nie wiedziałeś?
– Coś tam Kamil mówił, ale jeszcze nie poszedł, więc to nic pewnego. – Starał się nie zdradzać tajemnic przyjaciela, ale jak widać, ta dyskrecja była niepotrzebna, skoro jego matka rozgłasza już wszystko na prawo i lewo.
– A ty, Kubuś? Zdecydowałeś już? – zapytała nagle Barbara, wstając gwałtownie, by zalać herbatę wrzątkiem.
– O czym? – Popatrzył zdziwiony na matkę. Czyżby spodziewała się po nim podobnej decyzji do tej, którą podjął Kamil?
– No, o przyszłości – powiedziała, stawiając na stole dwa kubki z parującym napojem.
– Przecież mówiłem. Architektura – odpowiedział nieco obcesowo, po czym wstał i schował talerz do zmywarki. – Dziękuję za obiad. Muszę iść się uczyć.
Uśmiechnął się do mamy, zabrał ze sobą kubek z herbatą i wyszedł z kuchni. Wiedział, że mamie zrobiło się przykro, że tak nagle przerwał rozmowę, ale nie chciał teraz snuć rozważań na temat swojej przyszłości. Tym bardziej, że sam nie wiedział, co chce robić, i to go lekko przerażało. W końcu czas na podjęcie ostatecznej decyzji nieubłaganie się kurczył. Architektura była wciąż jedną z opcji, nie okłamał więc mamy. Powiedział też prawdę, jeśli chodzi o naukę. Mimo rozpoczynającego się dopiero roku szkolnego miał już sporo zadane. Postawił więc kubek z herbatą obok stosu podręczników, ale zamiast wziąć się do lekcji, położył się na tapczanie i zamyślił.
Przez uchylone okno dochodziły do mieszkania krzyki dzieci bawiących się na placu zabaw na podwórku. Ładna pogoda pozwalała im nieco przedłużyć wakacje. W końcu nauczyciele w większości szkół jeszcze za dużo nie wymagali. Co innego u Kuby. On jednak nie mógł się teraz skupić ani na logarytmach, ani na twórczości skamandrytów. Wciąż dźwięczało mu w uszach pytanie mamy. Czyżby się czegoś domyślała? Przecież nigdy nikomu nie powiedział, że bierze pod uwagę wybór seminarium. Architektura była przykrywką i alternatywą na wypadek, gdyby mu się odwidziało. Owszem, lubił rysować, był dobry z matmy i nie raz wyobrażał sobie siebie projektującego dom czy inny budynek, ale ostatnio coraz częściej myślał o zostaniu księdzem.
To nie było olśnienie, pomysł jednego wieczoru, natchnienie, jakie spadło na niego nagle i niespodziewanie. Raczej długo dojrzewająca decyzja. Najpierw nieśmiała, raczej w stylu „Nie wykluczam”, ale z czasem coraz bardziej zdecydowana, choć jeszcze na dobre niepodjęta. Jakoś tak się zdarzało, że Pan Bóg stawiał na jego drodze samych wspaniałych kapłanów, no może z jednym wyjątkiem, a w te wakacje doprowadził do tego, że Kuba zaprzyjaźnił się z Kamilem. To jego postawa zapaliła go do tego, by również pójść drogą kapłaństwa.
Kuba jednak nikomu nic nie powiedział o swoich seminaryjnych planach. Zwierzył się tylko Kamilowi, ale wciąż nie był pewien na sto procent, ciągle dopadały go wątpliwości, a dziś dodatkowo się wzmogły. Bo czy kandydat na kleryka może spojrzeć z zainteresowaniem na dziewczynę? Tak jak on dziś na Olgę? Jego myśli szybko uciekły od kapłaństwa w stronę tajemniczej dziewczyny z kursu. Przypomniały mu się jej niesamowite, bursztynowe oczy, ładnie skrojone usta, zgrabna figura i to coś, co tak trudno mu było jednoznacznie określić. Kim więc była dla niego Olga? Jedną z wielu czy tą jedyną, wyjątkową, o której rozmyśla się dniami i nocami, aż się jej nie pozna i... No właśnie. I co potem? Spodobała mu się zatem czy tylko go zaciekawiła? A może się zakochał? W końcu dlaczego teraz o niej rozmyśla, zamiast zabrać się do nauki? A skoro się zakochał, to co z jego pomysłem, by zostać księdzem? Przecież jedno wyklucza drugie.
Wstał i podszedł do okna. Nie mógł pozwolić sobie teraz na jałowe rozmyślania. Musiał wybić sobie z głowy Olgę i jej bursztynowe oczy. Przymknął więc okno, by nie rozpraszał go hałas z podwórka, po czym usiadł przy biurku, wypił herbatę i otworzył podręcznik do matematyki. „Nie, na pewno się nie zakochałem w Oldze”, stwierdził w myślach kategorycznie. Przecież rozmowa to nie od razu zakochanie, prawda? Przecież może rozmawiać z koleżankami. Tak, to tylko koleżanka. Tylko koleżanka.
* * *
W nocy Kuba długo nie mógł zasnąć. Siedział do późna nad lekcjami, a potem przewracał się z boku na bok, wciąż myśląc o tajemniczej Oldze. Niewątpliwie znaczyła dla niego więcej niż inne dotychczas spotkane dziewczyny, ale przecież w ogóle jej nie znał. A na dodatek nie była, jak to się mówi, w jego typie. Dotychczas zwracał większą uwagę na skromnie ubrane dziewczyny, z delikatnym makijażem lub bez, długimi włosami, sympatyczne i kontaktowe. Olga była ich zupełnym przeciwieństwem. A więc dlaczego ona?
Zbliżała się już druga nad ranem, gdy postanowił wstać i pójść do kuchni, żeby napić się wody. Może to pomogłoby mu wreszcie zasnąć? Otworzył cicho drzwi, by nikogo nie obudzić, ale gdy tylko znalazł się w przedpokoju, usłyszał przyciszone głosy rodziców. Zastygł w bezruchu i cały zamienił się w słuch. Nie powinien był podsłuchiwać, ale ponieważ usłyszał, że rozmawiali o nim, postanowił złamać żelazną zasadę. Ciekawość okazała się silniejsza.
– Myślisz, że się zdecyduje? – usłyszał głos mamy.
Kuba jeszcze silniej przywarł do ściany. Od wejścia do sypialni oddzielał go wąski regał, pozostawał więc niewidoczny, a że drzwi były uchylone, słyszał wszystko doskonale.
– Nie wiem, Basiu. Zapytaj go, jeśli chcesz. – Głos ojca był lekko poirytowany. Widać, nie bardzo miał ochotę na tę rozmowę i to w dodatku o tak późnej porze. Mama pracowała w domu, miała szansę się wyspać, a on musiał być o ósmej w biurze.
– Pytałam. Powiedział, że wybrał architekturę. – Mama była wyraźnie rozczarowana. – Czuję się, jakbym zawiodła Pana Boga.
„O czym oni rozmawiają?”, zdziwił się Kuba. Zupełnie zapomniał o wodzie i zmęczeniu.
– Robiliśmy, co mogliśmy, by go skierować w tę stronę. Reszta należy do niego i właśnie do Boga.
– Ale, Artur, przecież my oddaliśmy go Jemu! – Mama była wyraźnie poruszona.
„Oddali? O co im w ogóle chodzi?”, pomyślał i jeszcze bardziej przylgnął plecami do ściany.
– Owszem, oddaliśmy – tata był już lekko poirytowany – ale Kuba i tak zrobi, co uważa za stosowne. – „Nie wiem, o co chodzi, ale ojciec ma rację”, pomyślał Kuba. – Pomagamy, jak możemy – kontynuował tata. – Wydaje mi się, że to posłanie go z Kamilem na pielgrzymkę do Rzymu było strzałem w dziesiątkę. Ten chłopak ma na niego dobry wpływ.
– Artur – znowu usłyszał zasmucony głos mamy – kiedy lekarz wtedy powiedział mi, że oboje nie przeżyjemy tej ciąży, to pierwsze, co mi przyszło do głowy, to ta myśl: „Boże, zostaw go przy życiu, a potem weź go, by Ci służył”. Teraz zastanawiam się, czy to nie było błędem. W końcu Kuba ma wolną wolę, prawda? Tylko że ja tak bardzo bym chciała, żeby on został kapłanem. To byłaby taka łaska dla naszej rodziny.
Kuba poczuł, że nogi zrobiły mu się miękkie jak z waty. W gardle mu zaschło, ale nie mógł nawet odchrząknąć. O pójściu do kuchni po wodę nie było nawet mowy. Czyli rodzice zaplanowali dla niego przyszłość? Zdecydowali za niego? Oddali Bogu? Jak w średniowieczu czy innej starożytności? Czy on jest jakąś marionetką? Bezwolną maszyną?
– Ja też bym chciał, żeby został księdzem. – Usłyszawszy głos taty, Kuba stracił nadzieję, że ma go po swojej stronie. – Ale nie powinnaś mu o tym mówić, nie wolno nam naciskać, Basiu. On nie może poczuć się przymuszony do czegokolwiek. Będzie dobrze, zobaczysz. A teraz śpij, kochanie, bo rano będziesz nieprzytomna.
Głosy rodziców umilkły, a Kuba, obawiając się, że mama lub tata zechce jeszcze przed snem pójść do łazienki, szybko wycofał się do swojego pokoju. Uchylił okno i wciągnął powietrze do płuc. Zupełnie odechciało mu się spać. Był zdruzgotany. Mama mówiła mu kiedyś co prawda, że ciąża z nim była bardzo trudna, zagrożona, że cudem oboje uniknęli śmierci, ale nie wspomniała o żadnych układach z Bogiem. Z tej podsłuchanej rozmowy wynika, że zapłatą za jego życie miało być kapłaństwo... A co, jeśli go nie wybierze? A jeśli nawet wybierze, to dlatego że tak chce, czy dlatego że rodzice to wymodlili? Czy jest tu miejsce na jego wolną wolę? Ma jakieś wyjście? Czy to pragnienie, jakie rodzi się powoli w jego sercu, to powołanie czy przymus? Czuł się, jakby dostał tępym narzędziem w głowę. Usiadł ciężko na łóżku i schował twarz w dłoniach.
A Olga? Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa Olga? Czy wolno mu się zakochać? A może Olga to pokusa postawiona na jego drodze do jedynego słusznego wyboru? Nie wiedział, dlatego postanowił uspokoić myśli i odwrócić uwagę od dręczącego go problemu. A na to najlepszym sposobem był różaniec. Zaczął więc powoli przesuwać w palcach paciorki, odmawiając miarowo kolejne zdrowaśki. Nawet nie wiedział, kiedy usnął.
* * *
– Cześć, Kuba! Dzięki, że jesteś! – Kamil czekał na kumpla na przystanku autobusowym. – Mam tremę jak przed egzaminem. Pierwszy raz mam prowadzić spotkanie.
Kamil rzeczywiście miał niewyraźną minę.
– Nie bój nic. Będzie dobrze. Najwyżej nikt nie przyjdzie i sobie pogadamy. – Kuba roześmiał się, ale jego śmiech nie był tak szczery jak zawsze.
Chciał pocieszyć Kamila, jednak po nieprzespanej nocy oraz z głową i sercem pełnymi pytań i wątpliwości nie miał ochoty na żadne spotkanie. Wciąż brzmiały mu w uszach słowa rodziców, a do tego nie potrafił wymazać Olgi z pamięci. W szkole nie mógł się skupić i zarobił już pierwszą pałę. Niedobrze. Teraz jednak obiecał pomóc Kamilowi, nie mógł więc i nie chciał odmawiać. Poza tym musiał koniecznie porozmawiać z kimś o swoich wątpliwościach, a jego nowy przyjaciel był dyskretny i bardzo w porządku. Może pogada z nim po spotkaniu?
Przyjaźń z Kamilem rozkwitła dopiero w wakacje. Wcześniej mieszkali w jednej parafii, ale znali się tylko z widzenia. Od lat byli ministrantami, a potem lektorami. Kamil jednak wyprowadził się wiosną na Bródno i pewnie by o sobie zapomnieli, gdyby nie pielgrzymka rowerowa do Rzymu. Mama Kamila była bardzo zaangażowana w to przedsięwzięcie, a że znała się z mamą Kuby, wiadomość szybko dotarła do Krawczyków. Chłopcy pojechali więc razem i dzięki temu lepiej się poznali. Gdyby tylko Kuba wiedział, że to wszystko było ukartowane!
Spotkanie biblijne dłużyło mu się strasznie. Starał się w nim czynnie uczestniczyć, ale choć atmosfera była dobra i przyszło sporo młodzieży, a Kamil wbrew swoim obawom świetnie panował nad dyskusją, Kuba myślał tylko o zakończeniu i o rozmowie z kumplem na dręczący go temat.
– I jeszcze na zakończenie jeden ważny fragment, który będzie zapowiedzią tematu następnego spotkania – podsumował wreszcie Kamil. – Kuba, przeczytasz? Galatów 5,1.
Chłopak otrząsnął się z zamyślenia, wziął do ręki Pismo Święte i szybko odnalazł zadany fragment. Rzucił okiem na tekst. „To niemożliwe! – pomyślał. – Te słowa to jedna wielka ściema!”. Czuł, że nie przejdą mu przez gardło, ale nie mógł się już wycofać.
– Kuba? – zaniepokoił się Kamil. – W porządku?
– Tak, jasne, już czytam – mruknął. – „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli!” – wydusił z siebie, siląc się na swobodny ton. Fragment ten nie był jednak dla niego obojętny.
Nikt na szczęście nie zauważył jego zdenerwowania. Pomodlili się i zaczęli rozchodzić się do domów. Kuba od razu podszedł do Kamila.
– Muszę z tobą porozmawiać. Teraz – powiedział tak niecodziennym tonem, że przyjaciel się zaniepokoił. Spodziewał się raczej jakiegoś komentarza odnośnie do spotkania, pochwały czy jakiejś konstruktywnej uwagi, a tymczasem reakcja kumpla kompletnie go zaskoczyła.
– Coś się stało? – zapytał, układając na półce egzemplarze Pisma Świętego.
– Tak – odpowiedział Kuba zagadkowym tonem i podał Kamilowi zostawioną na jednym z krzeseł Biblię.
– Chodź do mnie, do domu – zaproponował Kamil. Salka była już posprzątana, pozostało im tylko zostawienie klucza na plebanii. – Najwyżej mój tata cię odwiezie, żebyś nie tłukł się po nocach autobusami – powiedział bez zastanowienia Kamil.
Autentycznie się zaniepokoił, tym bardziej że mimo tremy związanej ze spotkaniem zauważył, że Kubę coś dręczy. Całą drogę jednak milczeli. Kamil nie chciał naciskać. Był cierpliwym i dobrym słuchaczem i wiedział, że popędzanie rozmówcy nigdy nie przynosi dobrych efektów. Co więcej, Kuba był na co dzień dość wygadany, jego milczenie odczytał więc jako zapowiedź naprawdę poważnej sprawy. Kiedy weszli do mieszkania, pani Pawłowska zaproponowała im kolację, ale odmówili. Kamil nalał jedynie sok do szklanek, po czym zaprosił Kubę do swojego pokoju. Siedli naprzeciwko siebie i dalej jeszcze przez chwilę milczeli.
– Chodzi mi o tę wolność – wydusił wreszcie z siebie Kuba, po czym wstał gwałtownie, podszedł do okna i oparł się plecami o parapet. – No wiesz, że niby „ku wolności wyswobodził nas Chrystus”. Czy ktoś może ci zorganizować życie tak, że ty nawet o tym nie wiesz? Podejmujesz decyzje, dokonujesz wyborów, ale one nie są twoje? Jesteś niewolnikiem czyichś decyzji i pragnień, a co najgorsze wydaje ci się, że jesteś wolny. Czy jeśli ktoś cię ukierunkował do czegoś, to cię zmanipulował czy po prostu pomógł podjąć właściwą decyzję? Jak myślisz? – wyrzucił z siebie wszystkie te pytania jak z karabinu, a teraz stał z założonymi rękami i wpatrywał się wyczekująco w przyjaciela.
– Czekaj, Kuba, pogubiłem się. Powoli. Powiedz lepiej, o co ci konkretnie chodzi. – Kamil odstawił pustą szklankę po soku na biurko i popatrzył uważnie na kumpla. – Mam wrażenie, że krążysz wokół głównego tematu.
– Okej – westchnął Kuba, zrezygnowany. Zdawał sobie sprawę z tego, że strasznie zamotał, i sam nie bardzo wiedział, o co mu chodziło w tym wywodzie.
Wrócił na swoje poprzednie miejsce na krześle i opowiedział Kamilowi o podsłuchanej wczoraj rozmowie i swoich wątpliwościach związanych z wyborem seminarium. Nie omieszkał też wspomnieć mu o Oldze. Ona też była ważnym elementem tej skomplikowanej układanki.
– I co? – Zakończył, patrząc z nadzieją na Kamila. – Co o tym myślisz?
Chłopak siedział przez chwilę, nic nie mówiąc, jakby szukał odpowiednich słów dla wyrażenia tego, co myśli o całej tej sytuacji.
– Po pierwsze – zaczął wreszcie, powoli dobierając słowa – to w sumie się cieszę, że pojechałeś na pielgrzymkę, nawet jeśli twoi rodzice to wszystko ukartowali. Fajnie, że cię mogłem lepiej poznać. Po drugie zaś ten fragment, który przeczytałeś, jest chyba odpowiedzią na twoje wątpliwości. – Uśmiechnął się, jakby już rozwiązał problem. Kuba spojrzał na niego pytająco. – Pan Bóg daje nam wolność i nie będzie cię wiązać obietnicami rodziców. Myślisz, że uratował cię, bo twoja mama coś mu w zamian ofiarowała? Serio uważasz, że Bóg jest przekupny? Coś za coś?
– To dlaczego ona tak powiedziała? – gwałtownie spytał Kuba. – Dlaczego obiecała Bogu coś tak absurdalnego?
– Bo się bała – Kamil wypowiedział te słowa, jakby były oczywistością. – W strachu człowiek obieca wszystko, a twoja mama oddała to, co jej się wydawało najcenniejsze. Znam takiego księdza, którego rodzice ofiarowali Bogu, gdy ciężko zachorował w dzieciństwie, i...
– Ha! – Kuba przerwał mu, wymierzając w niego wskazujący palec w geście oskarżenia. – Został księdzem, bo nie mógł inaczej. Jego wola nie miała tu nic do rzeczy, on...
– Jak to? – Kamil wszedł mu w słowo. – Przecież sam wybrał w wolności. Nikt go nie zmusił. To decyzja jego rodziców nie miała tu nic do rzeczy. I ty też sam podejmiesz decyzję.
– A Olga? – spytał nagle Kuba.
– Co, Olga? Podoba ci się ta dziewczyna, to do niej uderzaj. – Zaśmiał się szczerze. – Małżeństwo to też święta rzecz. Nie musisz być księdzem.
– Eh, chciałbym wiedzieć tak jak ty – westchnął i jeszcze raz wstał, ale tym razem przysiadł na brzegu biurka. – Mieć pewność. A tak, ciągle nie mam pojęcia, co powinienem zrobić. Chcę sam dokonać wyboru. Nie pod presją. Nie chcę też zawieść swoich rodziców – dodał, odgarniając włosy z czoła.
– Nie no, świetny pomysł! Zostań księdzem, żeby rodzicom było miło – przerwał mu Kamil, nie kryjąc ironii. – Stary, to nie powołanie – dodał łagodniejszym tonem. – Pamiętaj, „ku wolności wyswobodził nas Chrystus”. Masz być wolny w swoich wyborach. Rodzice sobie poradzą.
Umilkł. Kuba nie wyglądał na przekonanego, ale nie widać już było na jego twarzy tego niepokoju, z jakim tu przyszedł.
– Dzięki – mruknął i uśmiechnął się. – Muszę to wszystko przemyśleć.
Kamil mądrze mówił. Mimo to nie zdołał całkowicie usunąć niepokoju z jego serca.
* * *
Na kolejnych zajęciach z rysunku Kuba postanowił nie odzywać się do Olgi. Poza „cześć” nic więcej nie powiedział. Skoro sobie tego nie życzyła... A na pewno sobie nie życzyła, bo za każdym razem siadała jak najdalej od niego. Trochę był tym zawiedziony. Szczerze mówiąc, liczył na to, że jego milczenie zaintryguje Olgę. Zdążył już zauważyć, że dziewczyny często lubiły skrytych facetów i choć dotychczas Kuba nie miał potrzeby zgrywania niedostępnego, pomyślał, że na tajemniczą artystkę ta metoda zadziała. Niestety jej zachowanie wskazywało na to, że w ogóle nie jest zainteresowana swoim kolegą z kursu. Czuł rozczarowanie, ale też irytację.
Gdyby odpowiedziała na jego słowa i gesty, miałby pewność, że jest mu pisana i że o seminarium może już zapomnieć, a tak wciąż męczyła go myśl o tym, co zrobili jego rodzice, i tym, co wydało mu się głosem Pana Boga, który, jak mniemał, usłyszał na pielgrzymce do Rzymu. Momentami podejrzewał, że Olga jest pokusą, osobą, która ma sprawdzić jego wierność powołaniu. A jeśli tak było? A jeśli niechęć Olgi jest dla niego błogosławieństwem, ratunkiem przed wkręceniem się w jakiś beznadziejny związek, który zniszczy go i odciągnie od kapłaństwa? Tylko że on nie mógł przestać o niej myśleć! Złapał się nawet na tym, że bezwiednie rysuje w zeszytach jej profil, nie potrafi skupić się na lekcjach, a po każdych zajęciach z rysunku wychodził jako jeden z pierwszych i czekał na Olgę przed wejściem, licząc na to, że pewnego dnia uśmiechnie się wreszcie do niego i przyjmie propozycję wspólnego powrotu do domu. Udawał wtedy, że coś czyta na tablicy, wiąże but, wszystko, byle inni uczestnicy zajęć nie zorientowali się, że zależy mu na Oldze. A przecież zależało mu coraz bardziej i bardziej, a natrętne myśli o pokusie i powołaniu starał się przeganiać, kiedy tylko się pojawiały.
Tymczasem zaczął się październik. Kuba mimo myśli o Oldze wdrożył się w szkolny rytm i przyzwyczaił do nieustannego pohukiwania nauczycieli o zbliżającej się maturze. Zdawał sobie sprawę, że przy zmianie planów z seminarium na architekturę będzie miał dużo więcej roboty i naprawdę nie potrzebował nerwowego poganiania ze strony rodziców i nauczycieli. Chciał się zabrać do nauki i liczył na to, że matma i fizyka skutecznie zajmą w jego głowie miejsce Olgi. Tak się jednak nie stało, a na dodatek pogoda nie ułatwiała mu zadania. Październik tego roku bardziej przypominał lato niż jesień i tylko kolorowe liście na drzewach i kasztany na trawnikach i parkowych alejkach świadczyły o tym, że nastała kolejna pora roku. Było ciepło, słonecznie, kusiło boisko i przechowywany na balkonie rower. Chciałby mknąć teraz przez Alpy w stronę Rzymu. Wtedy wszystko wydawało mu się takie proste.
Zajęcia u pani Bożenki zaczynały go powoli irytować. Nie dość, że nie ćwiczył tam tego, co powinien, by zdać na architekturę, to na dodatek spotykał tam Olgę – paradoksalnie przyczynę jego szczęścia i nieszczęścia zarazem. Wciąż, wbrew sobie, po każdych zajęciach czekał na nią przed wejściem do sali. Nie robił sobie żadnej nadziei, ale to już stało się jego zwyczajem. Tego dnia dla odwrócenia uwagi kolegów i koleżanek z kursu z zapałem przeglądał jakąś gazetę, która leżała w holu na stoliku.
– Co tam ciekawego czytasz? – z zadumy wyrwał go kobiecy głos.
Odwrócił się gwałtownie i cień rozczarowania przemknął mu po twarzy. To była tylko Karolina.
– A nic, tak sobie patrzę. Czasem coś ciekawego się trafi – powiedział obojętnym tonem i odrzucił gazetę na stolik.
W tym momencie Olga wyszła z pracowni i popatrzyła na niego. Wydawało mu się, że w jej spojrzeniu pełnym niechęci i pogardy przebijała się nutka sympatii. Ale przecież nie mógł zostawić teraz Karoliny i pójść za tajemniczą dziewczyną. Tym bardziej że to jej spojrzenie mogło nie znaczyć nic, i raczej tak było. On po prostu nie istniał dla Olgi. Był nikim, podczas gdy ona z tygodnia na tydzień coraz bardziej stawała się dla niego wszystkim. To było okropne.
– Odprowadzisz mnie? – głos Karoliny po raz kolejny wyrwał go z zamyślenia.
– Słucham? – zapytał, nie wiedząc przez chwilę, o co chodzi dziewczynie.
Dlaczego miał ją odprowadzać? Nigdy tego nie robił, a poza tym ona mieszkała w przeciwnym kierunku, na Mokotowie. Znali się, co prawda, już kilka lat, ona w zeszłym roku zaprosiła go do siebie z paroma innymi osobami, by robić ozdoby świąteczne na kiermasz charytatywny, ale na zajęciach prawie w ogóle nie rozmawiali. Zapamiętał tylko jej jasne blond włosy i roześmiane oczy. Była pogodna, koleżeńska i miała poczucie humoru. I udzielała się charytatywnie. Tyle o niej wiedział. Czy to wystarczający powód, by tracić czas i ją teraz odprowadzać? Przez to spóźni się na nabożeństwo różańcowe. Jego pytanie nie było jednak grzeczne. Karolina zawstydziła się i spuściła głowę.
– Nie no, jeśli nie chcesz albo nie możesz, to nie ma sprawy – powiedziała zmieszana, a jemu zrobiło się głupio.
– Przepraszam. Zamyśliłem się. Ostatnio mam dużo spraw na głowie – próbował jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji. – Chętnie cię odprowadzę.
Chyba udało mu się wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu, bo Karolina uśmiechnęła się zadowolona. Ruszyli więc razem w stronę przystanku autobusowego. Gadatliwa na co dzień dziewczyna milczała, więc Kuba zaczął mówić o szkole i o maturze, bo niezręcznie mu było tak iść w ciszy. Wciąż zastanawiał się, dlaczego go poprosiła o odprowadzenie. W autobusie panował straszny ścisk. Ledwie uchronili swoje teczki z pracami przed zgnieceniem, a rozmowa w tych warunkach była po prostu niemożliwa.
Kiedy wysiedli na właściwym przystanku, Kuba miał nadzieję, że się wreszcie czegoś dowie, ale Karolina wciąż milczała. Miał dość tajemniczych kobiet. Był facetem, nie lubił gierek i podchodów. Chciał wiedzieć, o co chodzi Karolinie, bo jeśli o kolejny kiermasz, to po co wlecze go teraz na Mokotów? A jeśli nie o kiermasz, to o co? Przecież słabo się znali. Zatrzymał się więc nagle w połowie drogi i obrócił w jej stronę.
– Dlaczego chciałaś, żebym cię odprowadził? – zapytał w końcu bez ogródek.
Karolina stropiła się i milczała przez moment, trącając czubkiem buta kamyk, który leżał na chodniku.
– Może wejdziesz do mnie na chwilkę? Na spokojnie ci wszystko wyjaśnię – powiedziała nieśmiało po chwili, podnosząc głowę.
– E... – Kuba zaniemówił przez chwilę. Mimo woli pomyślał, że wolałby dostać takie zaproszenie od innej dziewczyny. Prawdę mówiąc, nie miał ochoty, by gadać teraz z Karoliną. Spieszył się na różaniec. Przez to odprowadzanie był już spóźniony. Spojrzał więc nerwowo na zegarek.
– Przepraszam cię, ale spieszę się – starał się ukryć swoje poirytowanie. – Chyba że to jakaś ważna sprawa?
Karolina nie odpowiedziała i ruszyła w stronę swojego bloku, więc, chcąc nie chcąc, Kuba szedł dalej za nią. Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka.
– Jednak idziesz ze mną? – zapytała, siląc się na obojętny ton.
– Nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie – odpowiedział, nie ukrywając już irytacji.
Tym razem Karolina się zatrzymała. Stanęła na skraju chodnika, nieopodal wejścia do swojej klatki schodowej.
– Skoro nie chcesz do mnie wejść, to powiem to, co zamierzałam, tu i teraz – powiedziała stanowczo i spojrzała mu w oczy. Kuba lekko się zmieszał, ale ona wydawała się nie zwracać na to uwagi. – Kuba, ja nie mogę dłużej o tym nie mówić. Znamy się już trzy lata, a ja nigdy o tym z tobą nie miałam odwagi porozmawiać. Ale teraz wiem, że lepszego momentu nie będzie, choć i ten nie jest najlepszy – mówiła szybko i chaotycznie, jakby chciała wyrzucić z siebie to, co długo leżało jej na sercu. – Kuba, ja cię... – Przygryzła wargę i spuściła głowę. – Podobasz mi się – dopowiedziała prawie szeptem i ruszyła szybko w stronę klatki schodowej.
Kuba stał jak wryty. W życiu nie spodziewał się takiego wyznania i nie był na nie przygotowany. Lubił Karolinę, ale nic poza tym. Co miał teraz zrobić? Przecież nie mógł jej okłamywać, ale nie chciał też sprawić jej przykrości.
– Karolina! – zawołał wreszcie i pobiegł za nią. – Zaczekaj! – Chwycił ją za łokieć i odciągnął delikatnie od drzwi, które już zamierzała otwierać.
Dziewczyna nie zaprotestowała. Odeszła parę kroków od drzwi, stanęła na uboczu i zwiesiła głowę. Jasne włosy zakrywały jej oczy, ale z ruchu ramion i cichych pociągnięć nosem wywnioskował, że płakała.
– Hej, Karola – zagadnął i podniósł dłonią jej podbródek. Spojrzał w jej jasnoniebieskie oczy wypełnione łzami. Musiał przyznać, czego dawniej nie zauważał, że była nawet ładna. – Bardzo cię lubię, ale..
– Wiem – przerwała mu ponuro i cofnęła się przed jego dotykiem. – Ale nie podobam ci się, prawda?
Uśmiechnął się niezręcznie.
– Myślisz tylko o tej Oldze? – dodała, a w jej głosie była wyczuwalna nutka pogardy.
Kuba nic nie odpowiedział, tylko zapatrzył się w czubki swoich butów. Zorientowała się. Czyżby to było aż tak widoczne? Naprawdę zauważyła jego zainteresowanie Olgą? A jeśli tak, to dlaczego poprosiła go o odprowadzenie? Czyżby o Olgę jej chodziło, kiedy mówiła, że teraz jest najlepszy moment na wyznanie? Może liczyła na to, że ma jeszcze szanse odwrócić jego uwagę od tajemniczej dziewczyny z kursu. No i dlaczego mówi o Oldze takim tonem?
– Szczęściara. – Karolina wzruszyła ramionami i obtarła twarz chusteczką.
– Karolina, ja naprawdę nie wiem, co powiedzieć – wyznał w końcu, bezradnie rozkładając ręce. – Nie chcę cię ranić, ale też nie chcę oszukiwać. Jesteś fajną dziewczyną, utalentowaną, ładną, ale..
– Tak, wiem. Jestem głupia. Niepotrzebnie ci to wszystko powiedziałam – mruknęła jakby do siebie.
– Nie, nie jesteś głupia. Dobrze, że powiedziałaś. Przynajmniej jesteś szczera. A jeśli sprawiłem swoim zachowaniem, że pomyślałaś, że możesz liczyć na wzajemność z mojej strony, to przepraszam – wydusił wreszcie z siebie, pomijając przy tym temat Olgi.
– Po prostu jesteś miły, porządny, przystojny. Nie twoja wina, że się w tobie zakochałam. – Wzruszyła ramionami, udając obojętność. – Trudno. Wyszłam na idiotkę, nie pierwszy raz, nie ostatni. Nie mów nikomu, że ci to powiedziałam. Proszę.
– Nie wyszłaś na idiotkę. – Pokręcił przekonująco głową. – Serio. To mnie jest głupio, że tak wyszło i w ogóle. I niczego nikomu nie powiem – dodał. – Przepraszam. Muszę lecieć.
I nie zdążył nawet uśmiechnąć się do niej na pożegnanie, gdy ona wspięła się na palce, oparła delikatnie o jego ramiona i pocałowała go w policzek.
– Jesteś fajnym facetem, Kuba. Jeszcze któraś będzie z tobą szczęśliwa, ale niestety to nie będę ja – szepnęła i weszła do bloku.
Kuba stał przez chwilę oszołomiony. Jeszcze nigdy żadna dziewczyna nie wyznała mu miłości i nie pocałowała w ten sposób. To nie był przelotny, przyjacielski całus. Mimo woli podniósł dłoń do swego policzka. Było mu tak bardzo żal Karoliny. Pewnie gdyby nie Olga, zdecydowałby się umówić z tą dziewczyną. Dlaczego nie mógł zakochać się w Karolinie? Wszystko byłoby jasne i oczywiste. Karola szczęśliwa, a on pewny, że odnalazł wreszcie swoje powołanie. A tak? Jemu głupio, Karolina smutna, a Olga ma wszystko w głębokim poważaniu. Niech to szlag!
Ruszył szybko w stronę przystanku i nie mógł pozbyć się myśli, jakby to było wspaniale, gdyby zamiast Karoliny to Olga go do siebie zaprosiła, wyznała, że on jej się podoba i pocałowała go. Znowu zaklął w myśli. Po co w ogóle zawraca sobie głowę jakąś Olgą? Na pierwszy rzut oka nie pasują do siebie, ona go nie chce, a on jest przeznaczony do czegoś innego. No właśnie. Przeznaczony? A co z tą wolnością? „Chyba w dawnych czasach było łatwiej”, westchnął, czekając na właściwy autobus, który miał go zawieźć pod kościół. Dawniej to rodzice wybierali drogę dla dzieci, swatali albo posyłali do klasztoru i nie trzeba się było zastanawiać. Ale czy tak naprawdę było lepiej?
Jadąc zatłoczonym autobusem, nie mógł przestać myśleć o tym, że Olga i Karolina były pokusą, ale nagle przyszło mu go głowy, że może wręcz przeciwnie. Może znakiem, by zrezygnował z pójścia do seminarium? Może Bóg wcale go nie powołuje i tym samym nie przywiązuje wagi do tego, co kiedyś postanowili jego rodzice? W takim razie jest wolny w swoich decyzjach. Ale czy jest mu łatwiej? Czy na pewno wie, czego chce? Czy Olga go będzie chciała? I czego on oczekuje od tej dziewczyny? Przyjaźni czy czegoś więcej? Mówią, że lepszy wróbel w garści, więc może źle zrobił, tak zdecydowanie odmawiając Karolinie?
Kiedy dotarł wreszcie do kościoła, nabożeństwo różańcowe już się skończyło i zaczynała się msza. O służbie przy ołtarzu nie mogło już być mowy, stanął więc z tyłu kościoła i, słuchając mszy, modlił się o umiejętność podjęcia właściwej decyzji.
* * *