Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Drugi tom dylogii „Na zawsze”.
Historia miłości, która się narodziła…
A nie miała prawa istnieć.
On był dla niej zakazany.
Ona wiedziała, że nie jest w stanie dłużej się opierać.
I że chce wiedzieć, jak smakuje grzech.
Łucja nie rozumie, dlaczego Daniel odsunął się od niej. Był jej oparciem i zawsze mogła na nim polegać, a teraz… go nie ma. Czuje się samotna. Porzucona. Jednak zaczyna pojmować, że ta tęsknota ma inny smak. Oznacza… coś jeszcze. Uczucie, które ją przeraża. Lecz pragnienie bliskości jest silniejsze, a pożądanie powoli wypiera rozum. Kroczą po linie zawieszonej nad przepaścią. Nie potrafią utrzymać równowagi. Tej nocy spadną oboje.
Ograniczenie wiekowe: +16, kontrowersyjne treści
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
So many questions
But I’m talking to myself
I know that you can’t hear me any more
Not anymore
So much to tell you
And most of all goodbye
But I know that you can’t hear me any more.
Skylar Grey, Words
Leżałam z twarzą wciśniętą w poduszkę.
Nie obchodziło mnie kompletnie nic. I nie potrafiłam powstrzymać płaczu. Odkąd wyszła ode mnie Pola, nie ruszyłam się nawet o milimetr. Po pogrzebie wróciliśmy do domu. Nie urządziliśmy żadnej stypy. Nie mieliśmy do tego głowy ani sił. Wtuliłam się w koc, którym okryła mnie przyjaciółka. Pachniał mamą…
Jak miałam bez niej żyć? Jak wyjść do szkoły i wrócić z myślą, że mama nie czeka na mnie w domu? Z jej fantazyjnym obiadem. Z uśmiechem. Z otwartymi ramionami, w które zawsze mogłam się wtulić.
Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Nawet nie chciałam.
I nie próbowałam.
Oddychałam i chyba to się liczyło, prawda?
A najbardziej bolało mnie to, że nie mogłam się z nią pożegnać. Gdybym nie poszła na pieprzone zajęcia, byłabym z nią! Wszystko przez te farby! Przez obrazy! Wszystko ich wina!!! Nim się spostrzegłam, tkwiłam pośrodku pokoju, uderzając sztalugą o podłogę. Zrzucałam z regału farby. Łamałam pędzle i kredki. Rozrywałam na strzępy kartki z bloku.
Przestałam, dopiero gdy Daniel złapał mnie mocno, przytrzymując za ręce. Siedzieliśmy na podłodze pośród tego gruzowiska mojego dawnego życia i płakaliśmy.
Żadne z nas nic nie powiedziało.
Po prostu… byliśmy. Dalej.
Obudziło mnie światło. Przez chwilę myślałam, że to ranek, jednak gdy oczy przyzwyczaiły się do półmroku, zorientowałam się, że leżę na łóżku przykryta kołdrą, a źródłem owego światła jest lampka nocna. Daniel siedział na podłodze, po cichu wrzucając do niebieskiego worka pozostałości po moim wybuchu. Nadal był w czarnym garniturze. Nawet nie ściągnął krawata, który pożyczył od taty. Sam nie miał czarnego.
Chyba musiał wyczuć, że się przebudziłam, bo jego dłoń zastygła, gdy miał uprzątnąć połamane pędzle.
– Kupię ci nowe.
Nie czułam wstydu. W ogóle niczego nie czułam poza rozrywającym duszę smutkiem.
– Nie chcę.
– Łucja, nie powinnaś…
– Nie powinnam co? – warknęłam, zaciskając powieki. – To z ich powodu nie pożegnałam się z mamą. To ich wina. Mama kazała mi iść na zajęcia. Gdybym nie poszła…
– To byłaby smutna – przerwał mi Daniel, przysiadając na brzegu łóżka. – Takiej odpowiedzi oczekujesz?
Podniosłam wzrok, spoglądając na niego. Po raz pierwszy od tamtego popołudnia w szpitalu patrzyliśmy na siebie. I po raz pierwszy widziałam jego rozpacz wymieszaną z wściekłą determinacją.
– Gdybym nie poszła, pożegnałabym się z nią – ciągnęłam, próbując zatuszować urazę kryjącą się w moim głosie. – Ostatni raz by mnie przytuliła. Pocałowała. A tak… nie miałam tego. Oddałabym wszystko, by móc tego doświadczyć. By móc powiedzieć jej „kocham”. Ten ostatni raz.
– Wiesz, co powiedziała mama, nim… odeszła?
Fala lodowatego dreszczu rozeszła się po moim kręgosłupie. Obróciłam się na łóżku, jednak Daniel był szybszy. Złapał mnie za ręce, przyciskając je do poduszki. Zawisł nade mną, a jego twarz znalazła się w odległości kilku centymetrów od mojej. Zacisnęłam powieki. Nie chciałam wiedzieć… nie teraz…
– N-nie… nie chcę…
– Że mamy spełniać marzenia – wyszeptał łamiącym się głosem. – Że mamy łapać życie pełnymi garściami. Że mamy kochać i po prostu być. Żyć, Łucja!
– Nie potrafię… Daniel, ja nie potrafię… Nie bez niej.
Poczułam na policzkach łzy. Ale to nie ja płakałam.
Uniosłam powieki. Na skroni Daniela dostrzegłam pulsującą żyłkę, a zielone oczy były wypełnione łzami.
– Mówiła, że cię kocha. Bezgranicznie. I że masz malować. Być sobą.
Szloch zawładnął moim ciałem. Chciałam się zwinąć w kłębek i po prostu płakać, ale zdecydowany uścisk Daniela na to nie pozwolił. W końcu, gdy trzęsąc się na całym ciele, z trudem łapałam oddech, puścił moje dłonie. Położył się tuż obok, mocno przyciskając mnie do swojej piersi. Czułam jego ciepły oddech na uchu i łzy, które ginęły w moich włosach. Jego szczery szept, który nie pozwolił, bym zapomniała o obietnicy. Już nigdy.
– Wiem, Łucja. Mnie też to boli. I też nie potrafię sobie wyobrazić kolejnego dnia. Ale musimy. Pamiętaj, że musimy to zrobić dla niej. Bo o to nas prosiła.
Tak, to była moja mama. Zawsze o nas myślała i całe życie to my byliśmy najważniejsi. Aż do końca.
Płakaliśmy razem, jak tego dnia, gdy umarła.
I nie chciałam, by Daniel mnie puścił. Nie teraz. Potrzebowałam go. Był moją kotwicą. Moim wsparciem. Dlatego gdy jakiś czas później chciał wstać, myśląc, że zasnęłam, z całej siły wczepiłam się palcami w mankiet jego marynarki.
– Przytul mnie – powiedziałam cicho.
I został.
Spletliśmy nasze dłonie. Wtulił nos w zagłębienie mojej szyi. Czułam ciepło jego ciała. W tym parszywym dniu, najgorszym z możliwych, cieszyłam się, że miałam jego. Mojego brata.
Parkując przed domem, zauważyłem, że w salonie pali się światło. Ktoś jeszcze nie spał. Miałem nadzieję, że Łucja wróciła ze swoich zajęć. O ile w ogóle na nie poszła. Przez blisko miesiąc zawoziłem ją do szkoły, a później na kurs malarstwa. Czasami szła do Poli. Innym razem przychodziła do baru, gdy miałem zmianę. Zaszywała się gdzieś w kącie ze słuchawkami w uszach, odrabiając lekcje i od czasu do czasu pozwalając mojej koleżance z baru, Emilii, do siebie zagadać. Niekiedy coś szkicowała. Była cieniem dawnej siebie. Przestała się uśmiechać.
Rozumiałem jej żałobę, ja również przeżyłem odejście mamy, ale coś umierało we mnie za każdym razem, gdy patrzyłem w puste oczy Łucji. Były matowe, pozbawione blasku i nie wyrażały żadnych emocji. Starałem się być blisko niej, wspierać i pomagać, jednak to było bardzo trudne, szczególnie gdy nie chciała ze mną rozmawiać. Zdawało mi się, że wystarczała jej sama moja obecność, a ja, jak ten masochista, byłem na każde jej skinienie. Właśnie przez nią nie mogłem sobie pozwolić na załamanie po pogrzebie mamy. To Łucja trzymała mnie przy zdrowych zmysłach – chęć zajęcia się nią, pomocy czy wsparcia. Myślałem tylko o niej i o tym, co teraz robi. To nie było zdrowe, zważywszy że moje serce waliło w piersi za każdym razem, gdy ją przytulałem albo ocierałem jej łzy. Trudno było mi udźwignąć wiedzę, że zostałem adoptowany, a Łucja z biologicznego punktu widzenia nie jest moją siostrą. Gdy pierwszy szok minął, byłem w stanie myśleć tylko o tym, że to był jakiś żart losu. Byłem zakochany w dziewczynie, z którą tak naprawdę nic mnie nie łączyło oprócz nazwiska. Wielokrotnie zastanawiałem się, jakby to było, gdyby wychowywała mnie ta Natalia, gdyby nadal przyjaźniła się z mamą, a Łucja byłaby córką Igi Słowikowskiej. Wszystko byłoby znacznie prostsze. Normalne.
Ani ja, ani tata nie powiedzieliśmy Łucji prawdy. Byłem już zmęczony ciągłym powstrzymywaniem się. Poskramianiem emocji. Ukrywaniem. Ręce same rwały mi się do Łucji, myślałem tylko o niej i tylko o tym, by znowu znaleźć się w jej pokoju i by jeszcze raz prosiła mnie, abym zasnął tuż obok. To musiało się skończyć. Musiałem to przerwać. Nie chciałem zrobić czegoś, czego będę żałował do końca życia. Od utraty samokontroli dzieliła mnie już bardzo cienka granica. Bałem się tego, co się stanie, gdy odrzucę zdrowy rozsądek.
Biorąc głęboki wdech, wysiadłem z samochodu. Ojciec siedział w salonie, pochylony nad rozłożonymi na stole papierami. Zorientowałem się, że tak naprawdę ich nie studiował. Patrzył w jakiś punkt i oddychał płytko. To ostatnio często mu się zdarzało. Gubił się we wspomnieniach i tracił kontakt z rzeczywistością. Zupełnie jak Łucja.
Odłożyłem klucze na komodę i ściągnąłem buty. Przeszedłem przez salon i usiadłem w fotelu na wprost ojca. Dopiero wtedy mnie zauważył. Potrząsając głową, potarł zaczerwienione od niewyspania oczy.
– Późno wróciłeś – rzucił krótko.
– Był młyn w barze. A ty? Nie kładziesz się spać?
– Mam jeszcze trochę do zrobienia – odparł ze zmarszczonymi brwiami, przekładając kartki.
Wrócił do pracy niemal natychmiast po śmierci mamy. Nie miałem mu tego za złe. Chciał zająć czymś myśli, by poczuć namiastkę normalności. Sam tak robiłem. Chodziłem do szkoły, do pracy i jeszcze zajmowałem się Łucją.
– Łucja u siebie? – spytałem, pocierając kolano. Czasami w dni takie jak te, gdy było mokro i wilgotno, cholernie mnie bolało.
– Wróciła jakiś czas temu.
– Więc długo tu siedzisz – stwierdziłem.
Tata obracał w dłoniach papiery, zerkał na nie i rozdzielał na odpowiednie sterty. Gdy już wszystko uporządkował, zaczął wprowadzać dane do laptopa.
Zacisnąłem dłonie na podłokietnikach.
Teraz albo nigdy.
– Tato, ja… – zacząłem z wolna, odwracając wzrok. – Jutro chciałbym wrócić do siebie.
Palce ojca zawisły nad klawiaturą, a po pokoju rozniosła się złowieszcza cisza. Chyba nie tego się spodziewał.
– Tak szybko? – rzucił na wydechu, patrząc prosto na mnie znad okularów.
Powoli oblizałem usta.
– Minął miesiąc.
Słyszałem, jak tata wciągnął z sykiem powietrze. Zszokowany opadł na kanapę, a laptop cicho zsunął się z jego kolan.
– Nawet… nawet nie wiem kiedy… – wymamrotał, szybko mrugając. Nagle jego oczy stały się okrągłe i zerwał się, odstawiając komputer na stolik. – A twoja studniówka?
– Już jest historią – odparłem z pocieszającym uśmiechem. Wiedziałem, że o niej zapomniał. W zasadzie o niczym nie pamiętał poza tym, by rano wstać do pracy. – Była w zeszłą sobotę.
Przysiadł na swoim miejscu, ściskając palcami grzbiet nosa.
– Przepraszam… zapomniałem…
– Nic nie szkodzi. I tak bym na nią nie poszedł.
– Ale mama chciała, żebyś…
– Tato. Wiem to – przerwałem mu dobitnie. – Ale balowanie wśród kumpli i oblewanie matury, która czeka mnie za trochę ponad trzy miesiące, nie za bardzo mnie teraz jara.
Jeśli miałbym być szczery, to ledwo wytrzymywałem te współczujące spojrzenia nauczycieli i kumpli ze szkoły. Obrzydły mi pocieszające gesty i nagłe zawieszanie rozmowy, gdy w moim towarzystwie mówili o tym, do czego ostatnio doczepiły się ich matki. Było mi niedobrze za każdym razem, kiedy wymieniali nerwowe, ukradkowe spojrzenia. Ignorowałem to, ale z trudem. Wziąłem przykład z taty i rzuciłem się w wir pracy, jednocześnie opiekując się Łucją, jednak nawet mój generator kiedyś musiał paść. Powoli przestawałem mieć siłę na to, by codziennie udawać, że wszystko jest okej i kontroluję swoje życie. Tak nie było. Szczególnie teraz. To wszystko to maska. Ułuda, którą usilnie próbowałem podtrzymać każdego dnia.
– W końcu porozmawiasz ze mną o tym? – powiedziałem do taty, który nadal gapił się w swoje dłonie, jakby zastanawiał się, co zrobił nie tak.
Słysząc moje pytanie, zacisnął palce, a na jego skroni pojawiła się pulsująca żyłka.
– Nie ma o czym.
– Jest.
– Daniel… – Westchnął, zaciskając zęby.
– Nie mam powodów, żeby nie wierzyć mamie, jednak chcę to wiedzieć od ciebie. Czy to prawda, że zostałem adoptowany? Nie jestem wasz?
Ojciec wzdrygnął się, jakby dostał w twarz. Mnie też bolały te słowa, nie byłem z kamienia, jednak musiałem spojrzeć prawdzie w oczy, a ta rozmowa musiała się kiedyś odbyć. Nie chciałem drążyć tematu zaraz po pogrzebie, ale teraz był odpowiedni moment.
Tata spojrzał na mnie z przestrachem w oczach.
– Zawsze byłeś i będziesz!
Też nie potrafiłem o nim myśleć inaczej niż o ojcu. Co innego Łucja. Nie mówiłem o niej „siostra”, tylko po prostu Łucja. Inaczej nie potrafiłem, mimo że gdzieś w odmętach świadomości figurowało ostrzeżenie, że nie powinienem się w niej zakochać. Jednak zrobiłem to lata temu. Nie przekroczyłem granicy jedynie z powodu rodziny i samej Łucji. Co, jeślibym ją obrzydził i zraził do siebie? Wtedy ten pocałunek, który nas połączył, ta elektryzująca chemia były czymś niezwykłym. Magicznym. I nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Łucja do mnie lgnęła. Przytulała się, łaknęła mojej obecności. A ja tkwiłem w zawieszeniu między tym, co chciałem zrobić, a tym, co było słuszne. Słuchać serca czy rozumu? Byłem zmęczony i sfrustrowany… Dlatego musiałem odejść. Im prędzej, tym lepiej. Nie mogłem się dłużej powstrzymywać. Nie miałem już sił…
Nim się spostrzegłem, tata przyklęknął obok fotela, ściskając moje ramię.
– Jesteś moim synem – oświadczył stanowczo, z żarem w oczach. – Nikt ani nic tego nie zmieni.
Uśmiechnąłem się pod nosem, pocierając szczękę.
– Ale nie z punktu widzenia biologii.
Brutalna prawda, jednak nie miałem zamiaru bawić się w słowne gierki. Być może zraniłem tatę, bo zamrugał, szybko wstając, i odwrócił się do mnie plecami.
– Po co ci ta wiedza? Dlaczego drążysz ten temat?
– Bo chcę wiedzieć – odpowiedziałem twardym głosem. – Kim ona była? Ta, która mnie urodziła? Znam tylko jej imię.
Odwrócił się na pięcie, ciężko oddychając.
– Chcesz ją odnaleźć? I co zrobisz? Chcesz zapukać do jej drzwi i powiedzieć: „Jestem twoim synem”?
Od razu zaprzeczyłem.
– To ostatnie, co bym zrobił – wyznałem, patrząc mu prosto w oczy. – Miałem jedną matkę i ona umarła, ale nigdy nie wyrzucę jej z serca.
Była kobietą, która mnie kochała i wychowywała przez te wszystkie lata. Osoba, dzięki której pojawiłem się na świecie, nie liczyła się dla mnie. Ona mnie zostawiła. Musiała, rozumiałem to. Nie miałem powodów, by nie wierzyć mamie mówiącej, że Natalia nie miała innego wyjścia. Jednak… zżerała mnie ciekawość. Pierwotna, ludzka ciekawość. Po prostu chciałem wiedzieć. Nic więcej.
Tata otarł ukradkiem oczy, siadając na kanapie. Wziął do ręki papiery, jednak niemal w tej samej chwili je odłożył. Nie odzywał się. Myślał albo po prostu chciał zyskać na czasie, a ja pociłem się, czekając na to, co powie.
– Więc nie ma potrzeby, żebyś szukał Natalii – sapnął ciężko.
W ostatniej chwili ugryzłem się w język. Niepotrzebna mi kłótnia z tatą, jednak nic nie zdziałam bez niego. Nie odnajdę Natalii, jeśli nie będę miał adresu jej ciotki w Stanach albo chociaż nazwiska.
– Nie pomożesz mi – stwierdziłem prosto.
– Nie.
Gdy pierwsza fala złości minęła, pojawiło się coś innego. Jakby… współczucie? Jakbym się czuł w jego sytuacji? Gdyby to przede mną stanął syn, którego adoptowałem, i chciał ode mnie wyciągnąć wszystkie dane na temat swojej prawdziwej rodziny? Cholera, tego nie przewidziałem. Nawet o tym nie pomyślałem. Zraniłem go i było mi przykro z tego powodu.
Czując się wyjątkowo podle, wstałem z fotela.
– Daniel – zawołał cicho tata, kiedy miałem wyjść z pokoju. – Przykro mi, synu. Po prostu nie mogę ci pomóc. I nie chcę. Nazwij mnie egoistą i wyzwij od najgorszych, ale nie proś mnie o to. Już nigdy.
Przesunąłem językiem po zębach, myśląc intensywnie nad tym, co odpowiedzieć. Zacisnąłem dłoń na lewym nadgarstku. Ostatnio często tak robiłem. Dziwne, ale sam dotyk bransoletki, to, że czułem fakturę czerwonego sznurka pod palcami, sprawiało, że spływała na mnie fala spokoju. Wyciszałem się i mogłem pomyśleć. Chciałem być szczery i zapewnić tatę, że Natalia nic dla mnie nie znaczy, a odnalezienie jej nie zmieni mojego życia, ale pewnie tak nie będzie. Nie mogłem obiecać mu czegoś, czego sam nie byłem pewien.
– Będę jej szukał – oznajmiłem stanowczym głosem. – Z twoją pomocą czy bez. Nie bez powodu mama powiedziała mi o Natalii. Była jej przyjaciółką i dała wam mnie, więc może chciała, żebym ją odnalazł.
Tata nie odpowiedział. Podniosłem na niego wzrok, przyłapując go na intensywnym wpatrywaniu się we mnie. Czekałem, w duchu bojąc się, co odpowie. Będzie zły? Wyrzuci mnie z domu? Wyrzeknie się mnie? W końcu nie pierwszy raz nie zrobiłbym czegoś, co nie było po jego myśli.
Zaciskając szczęki, odwrócił głowę, a ja poczułem się, jakbym dostał w twarz.
– Przepraszam – usłyszałem.
Wtedy zauważyłem, że jego ramiona drżą. Płakał.
Powoli zbliżyłem się do niego i przysiadłem tuż obok. Tata ukrył twarz w dłoniach, zanosząc się cichym płaczem. To był drugi raz, gdy widziałem go płaczącego. Nie zrobił tego nawet na pogrzebie mamy.
Położyłem mu dłoń na ramieniu i po raz pierwszy od dawna… przytuliłem go. Mojego ojca.
– Spokojnie, tato. Rozumiem.
– Daniel. Chciałbym… chciałbym, żebyś wiedział, że zawsze będziesz moim synem. Cokolwiek się stanie.
Przytaknąłem, opierając czoło o jego ramię. Nie czułem się niezręcznie, przytulając ojca, bo to było jak przypieczętowanie naszej deklaracji, że już zawsze będziemy mogli na siebie liczyć. Cieszyłem się z tego, co powiedział. Byłem pewny, że nawet gdy odnajdę Natalię, zawsze będę miał dom, do którego będę mógł wrócić, i ojca, który mnie kocha. To mnie podbudowało.
Kojącą ciszę przerwało brzęczenie mojego telefonu. Niechętnie wyplątałem się z objęć taty, dając mu tym sposobem czas, by się ogarnął. Zerknąłem na wyświetlacz i skrzywiłem się nieco.
– Odbierz. To pewnie coś ważnego – powiedział, gdy mój telefon drugi raz zadzwonił.
Tata miał rację. Powinienem odebrać. Problem w tym, że nie wiedziałem, co konkretnie miałbym powiedzieć.
– Pójdę do siebie. – Wstałem, rzucając półuśmiech do ojca. Obracałem w dłoniach telefon, jakby mnie parzył, co tylko nieznacznie mijało się z prawdą. – Dobranoc.
– Dobranoc.
Zabrałem ze schodów plecak i powlokłem się na piętro. Z pokoju Łucji dochodziła muzyka i chyba rozmawiała z kimś przez telefon. Musiałem przyznać, że mi ulżyło. Chciałem, by jak najszybciej zaczęła przypominać dawną siebie.
Zapaliłem światło, a rzucając torbę pod łóżko, zauważyłem, że na biurku leżała jakaś paczka owinięta taśmą z nazwą księgarni internetowej. Obstawiałem, że w środku znajdę repetytoria, które zamówiłem kilka dni temu. Powinienem zacząć coś robić w kierunku powtórek do matury. Zamiast zająć się otwarciem kartonowego pudełka, usiadłem na łóżku i gapiłem się w telefon. Po minucie totalnej pustki w głowie zadzwoniłem do Zośki.
– Cześć – rzuciłem, dziwnie stremowany, gdy się ze mną nie przywitała. – Jesteś?
Nie odpowiedziała. Zaczynałem się denerwować, bo jeśli właśnie się na mnie obraziła, to nie miałem ochoty wdawać się w potyczki słowne. W sumie nawet bym się nie zdziwił, gdyby ze mną zerwała. Byłem skończonym dupkiem.
– Jestem – usłyszałem w końcu jej wyprany z emocji głos.
– Co chciałaś?
– Chyba powinniśmy porozmawiać, nie sądzisz?
To brzmiało poważnie.
– Zosia, przepraszam. Nie mam do tego głowy.
Usłyszałem, jak maskuje parsknięcie.
– Przez kilka ostatnich tygodni nie miałeś. Okej, rozumiem, przechodzisz żałobę, ale czemu to wszystko odbija się na mnie? Na nas?
Więc o to jej chodziło? Nie pierwszy raz Zośka dawała taki popis, jednak myślałem, że jest bardziej dojrzała. A przynajmniej zrozumie, że przez pewien czas musiałem być z rodziną, z którą dzieliłem ten sam ból.
– Naprawdę jesteś taką egoistką? – rzuciłem oskarżycielsko, z trudem nad sobą panując. – Moja rodzina mnie potrzebuje.
– Rodzina? Czy może Łucja? Bo od pewnego czasu świat kręci się tylko wokół niej. Wozisz ją do szkoły i ze szkoły, a także zabierasz na inne zajęcia… Wszędzie widzę cię tylko z nią…
– Jeśli serio chcesz to ciągnąć, to nie mamy o czym…
– Nie! Nie, nie, nie! Przepraszam, ja… – ucięła wyraźnie spanikowana. – Może po prostu… Znaczy się… Chyba jestem… zazdrosna. I samotna – dodała z dramatycznym westchnieniem. – Brakuje mi ciebie, Daniel.
Automatycznie chciałem powiedzieć, że mi jej też brakuje, ale głos uwiązł mi w gardle. Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Siedziałem kompletnie przybity, podczas gdy powinienem zapewniać swoją dziewczynę o tym, że ją kocham i że tylko ona się dla mnie liczy. Co, do cholery, było ze mną nie tak?!
– Nie rozmawialiśmy ze sobą od tak dawna – ciągnęła Zośka, niezrażona tym, że milczę jak grób. – Kocham cię i chciałabym, żebyś bardziej na mnie polegał. Mogę raz na jakiś czas zrobić sobie przerwę w nauce i przychodzić do was do domu. Coś ugotuję, pomogę posprzątać…
– Skąd to poświęcenie?
Świetnie, Daniel. Po prostu rewelacyjnie radzisz sobie w kontaktach damsko-męskich! Dziewczyna mówi ci, że cię kocha, a ty rzucasz w jej stronę oskarżeniami i nie wierzysz w jej dobre intencje. Dokąd ten związek zmierzał?
Chyba Zośka zadała sobie podobne pytanie, bo westchnęła ze smutkiem.
– Dlaczego miałam nadzieję, że się ucieszysz? Naprawdę jestem głupia. Nadal wierzę, że jeszcze coś do mnie czujesz, ale widocznie zaczęłam ci przeszkadzać…
– Nie, Zośka… – zaciąłem się. – Przepraszam. Mam mętlik w głowie. Jestem zmęczony.
– To pozwól sobie pomóc. Porozmawiaj ze mną.
Miała rację. Powinniśmy porozmawiać. Musiałem to zakończyć.
– Jutro wracam do siebie – wyznałem w końcu. – Do mieszkania.
– Mogę przyjść?
– Tak, możesz. Zosia, nie obiecuję, że z tobą pogadam. Sam nie wiem, jak ubrać to wszystko w słowa. Chyba… chyba potrzebuję czasu.
– Rozumiem – przytaknęła od razu, z nadzieją w głosie.
Miałem ochotę sam sobie skopać dupę.
– Przepraszam.
– Nie musisz. Przyjdę jutro. Pa!
Rzuciłem telefon za siebie. Byłem frajerem. Ostatnim chamem.
Zośka nie powinna cierpieć przez moją głupotę. Kiedy trzy lata temu Adam poprosił mnie, żebym od czasu do czasu z nią pogadał, nie przypuszczałem, że doprowadzi mnie to do miejsca, w którym jestem teraz. Rozdarty pomiędzy tym, co słuszne, a tym, by nie zranić Zośki. Jednak im dłużej będę ciągnąć tę farsę, tym bardziej będziemy cierpieć.
Jak bardzo chciałbym teraz wyjść ze swojego ciała i ze swojej głowy. Zostawić to wszystko i nie myśleć. Istniało jedno rozwiązanie, ale złożyłem Łucji obietnicę, że już nigdy nie wrócę do poprzedniego życia. Narkotyki nie były rozwiązaniem ani dobrym doradcą. Jednak… tęskniłem. Za pustką. Odmóżdżeniem.
Sfrustrowany chwyciłem kurtkę i wyciągnąłem z szafy torbę sportową. Wcisnąłem do niej jakieś dresy i buty oraz ręcznik. Wychodząc, zauważyłem, że tata musiał się położyć spać. Znalazłem w internecie adres całodobowej siłowni. Tego mi było trzeba. Zmęczenia, które pozwoli mi za kilka godzin paść twarzą w poduszkę.
No tears left to wash away
Just diaries of empty pages
Feelings gone astray
But she will sing.
Anastacia, Everything Burns
Daniel się wyprowadził. Znowu. Rozumiałam go, a przynajmniej chciałam zrozumieć. Był dorosły, miał swoje sprawy, pracę, maturę na karku… I chyba chciał mi pokazać, że nasze życie musi w końcu wrócić do normy. Też bym tego chciała, jednak nie potrafiłam. Coś się we mnie zacięło. Nie umiałam wrócić do trybu sprzed choroby mamy i jej śmierci. W dalszym ciągu nie mogłam przyjąć tego do wiadomości. Tego, że jej nie ma.
Bolesne były powroty do domu. Pustego. Cichego. Pozbawionego zapachu przygotowywanego jedzenia i rozgardiaszu, jaki dobiegał z kuchni. Jej relaksacyjnej muzyki, którą puszczała na pobudkę, gdy rano rozwijała w salonie matę do jogi. Jej łapania mnie w progu i ciągłego napominania, żebym ciepło się ubrała. W takich chwilach czułam, że coś chwyta mnie za gardło. Ściska i pozbawia tchu. Nie płakałam, jednak czułam wzbierające w kącikach oczu łzy. Brakowało mi jej. Mojej mamy. Tęskniłam za nią.
Mogłam liczyć na Daniela, jednak to nie było to samo. Pisał do mnie, zagadywał w szkole i już każdy z klasy wiedział, że jestem młodszą siostrą Słowikowskiego. Odwiedzał co weekend, żeby sprawdzić, co słychać. Czuwał nade mną.
Dzisiaj, w pierwszą sobotę marca, wstałam z nastawieniem, że sama wezmę się za sprzątanie. Jeszcze przed przyjściem Daniela odkurzyłam parter, umyłam podłogi, wstawiłam pranie oraz zrobiłam listę zakupów. I starałam się nie zwracać uwagi, że w tym wszystkim naśladuję mamę. Nawet pranie rozwieszałam tak jak ona. Jednak czułam się z tym lepiej. Sprzątając, zajmowałam czymś myśli i na kilka godzin zapomniałam o bagnie, które wciągało mnie każdego dnia coraz głębiej. Ale nie trwało długo, nim wróciłam na dawne tory. Weszłam do sypialni rodziców… do sypialni taty, żeby posprzątać, i stanęłam oko w oko z rzeczami mamy. Na toaletce stały jej kosmetyki. Perfumy. Szkatułka z biżuterią. Rzucone kolczyki i bransoletki. W szafie nadal wisiały jej ubrania, a przy drzwiach od łazienki leżała piżama…
Wybiegłam na korytarz, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie mogłam zapanować nad oddechem.
– Łucja, jesteś u góry…? Cholera, Łucja!
Nic nie czułam. Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Coś usiadło mi na piersiach, a zimne ręce zacisnęły się na moim gardle… Myślałam, że to podłoga drży, ale to ja nie mogłam zapanować nad ciałem. Szczękałam zębami, zaciskając palce na przedramionach. Dopiero gdy poczułam za plecami ciepło, zaczęłam się rozluźniać. Robiłam płytkie wdechy, kiedy Daniel masował mi plecy. Rozpoznałabym jego dotyk wszędzie. To on usypiał mnie każdej nocy przez pierwszy miesiąc od śmierci mamy. Teraz delikatnie rozwarł moje palce, rozmasowując skórę na przedramieniu.
– Czemu tam weszłaś? – spytał cicho, opierając brodę o mój obojczyk.
Momentalnie zacisnęłam dłonie.
– Zrobiłam pranie. Chciałam… chciałam tacie zanieść rzeczy. I posprzątać.
– Mogłaś na mnie poczekać. Wiedziałaś, że przyjadę – napomniał mnie spokojnym głosem.
– Myślałam, że dam radę.
Daniel pocałował mnie w skroń. Musiałam przygryźć wargę, bo ten całus, lekki i niewinny jak muśnięcie skrzydełek motyla, sprawił, że po moim ciele rozeszły się ciepłe, przyjemne prądy.
– Powinienem pogadać z tatą – oświadczył. – Ostatnio jak u niego sprzątałem, kazał mi zostawić wszystkie rzeczy mamy.
Wypuścił mnie z objęć, a ja musiałam zdusić w sobie jęk protestu. Było mi tak dobrze, gdy trzymał mnie w ramionach. Jakbym była w jakimś bezpiecznym miejscu, azylu, gdzie nikt i nic nie może mnie zranić.
– O czym? – spytałam, marszcząc brwi.
Jego twarz przeciął cień i od razu spojrzał w bok.
– Trzeba… musimy w końcu uprzątnąć rzeczy mamy.
– Nie!
Złapał mnie za ręce, gdy chciałam wstać, protestując w ten sposób. Jak on mógł chcieć wyrzucić rzeczy mamy! Należały do niej!
– Łucja, tak nie można – napomniał mnie ze spokojem. – Nie wyrzucimy ich, tylko schowamy.
– Do pudła? – wyplułam jadowicie.
– Nie patrz tak na mnie. Zobacz, jak przed chwilą zareagowałaś.
– Dam radę. Muszę… Muszę się ogarnąć.
– Dobrze wiesz, że to nic nie da. – Pokręcił głową, puszczając moje ręce. Wstał, wciskając dłonie do kieszeni bluzy. – Przyniosę z piwnicy kartony. Chyba powinny tam być, bo nie wykorzystałem wszystkich podczas przeprowadzki.
Gdy Daniel przeszukiwał piwnicę, ja siedziałam pod drzwiami sypialni. Myślałam, czy to, co za chwilę zrobimy, było słuszne. Czy nie za wcześnie? Może powinniśmy poczekać na tatę? Moje ciało spięło się w niemym proteście. Nie chciałam tego robić. Spakować jej rzeczy i schować w piwnicy? To jakby definitywnie się z nią pożegnać. Miałabym zamknąć w kartonie jej kubki, maszynę do szycia albo ubrania? Naprawdę tego nie chciałam, ale wiedziałam, że Daniel miał rację. Nie byłam w stanie wejść do tego pokoju, wiedząc, że natknę się tam na widmo mamy. Ślady jej pozornej obecności.
Podniosłam się z podłogi, mocno zaciskając szczęki. Musiałam to zrobić. Po prostu. Z tym żelaznym nastawieniem czekałam na brata, maltretując mankiet swetra.
– Mogę to zrobić sam – usłyszałam jego głos za plecami. Zbliżył się do mnie z wolna, bacznie obserwując moje zachowanie. – Nie musisz tam wchodzić.
Zaprzeczyłam, kręcąc głową. Wzięłam głęboki oddech.
– Musimy? – spytałam ostatni raz, gdy Daniel położył rękę na klamce.
Zerknął na mnie czule.
– Tak, Łucja. Musimy. – Jego głos był miękki, jakby chciał mnie pocieszyć. Poczułam na dłoni muśnięcie. Bez zastanowienia splotłam nasze palce. – Gotowa?
Gdy pchnął drzwi, znowu uderzył we mnie ten ulotny, kwiatowy zapach. Zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę toaletki, która stała na wprost drzwi. Daniel złożył jeden z kartonów, zaklejając go od spodu szarą taśmą. Przyniósł też kolorowe gazety, którymi wyłożył dno, i podał mi ich plik, bym mogła zawinąć w nie kruche przedmioty. Wyciągnęłam rękę po pierwszą rzecz. Złapałam za okrągłą, zieloną buteleczkę perfum. Mama je uwielbiała. Używała ich codziennie, bo kochała zapach jabłek.
Usłyszałam, że Daniel przerwał przygotowywanie kolejnych kartonów.
– Może jednak zrobię to sam? – zaproponował, jednak pokręciłam głową.
– Nie. Jest dobrze.
To nic trudnego. Bierzesz papier, owijasz wokół rzeczy i wkładasz do pudła. I kolejny. I jeszcze jeden. Przestałam zwracać uwagę na to, co pakuję.
– Będę w garderobie.
Kontynuowałam, owijając w gazety wszystko, co wpadło mi w ręce. Nawet pomadki czy cienie do powiek wylądowały w pudle. Nie miałam odwagi wyrzucić ich do kosza, chociaż pewnie powinnam. W końcu zatrzymałam się przy pudełku z biżuterią. Nie było tego dużo, bo mama nie lubiła się stroić. Kilka par kolczyków, naszyjników i wisiorków, mały, złoty zegarek. I chyba to był mój limit. Nie mogłam dalej.
– Daniel.
– Tak?
– Myślisz… Myślisz, że mogę je zostawić?
Wychylił się z garderoby. Widząc, że gapię się na pudło, w którym wylądowała większość rzeczy z toaletki, zbliżył się, zakładając ręce na ramiona.
– Całe pudło? Łucja…
– Tylko perfumy! I może… jej biżuterię?
Uśmiechnął się pobłażliwie, klepiąc mnie po głowie.
– Możesz. Ja ich raczej nie będę nosił – dodał, krzywiąc się nieznacznie.
– Dzięki. – Odetchnęłam z ulgą, szukając w pudle pękatej buteleczki.
Od razu zaniosłam szkatułkę i perfumy do swojego pokoju. Nie postawiłam ich na widoku, tylko schowałam do komody. Nie miałam zamiaru używać tych rzeczy, ale po prostu… byłam dziwnie spokojna, wiedząc, że mam je przy sobie. To tak, jakbym nadal posiadała cząstkę mamy. Zaczęłam rozumieć postępowanie taty. On też chciał zatrzymać czas. Zasunęłam szufladę i wróciłam do Daniela, który zdążył spakować trzy kartony, wszystkie z ubraniami mamy, a teraz zabrał się za półkę, gdzie trzymała buty.
– Tata będzie na nas zły – usłyszałam własny głos.
Obejrzał się na mnie przez ramię, gdy schodził z niskiego stołka. Ściągnął kilka kartoników i sprawdzał, co w nich jest.
– Dawno powinniśmy to zrobić. Zostaw go mnie.
Jeśli tata faktycznie będzie miał pretensje, że bez jego wiedzy i zgody spakowaliśmy rzeczy mamy… Bałam się jego reakcji. W pierwszym odruchu prawie powiedziałam Danielowi, że jego dawno już nie będzie, gdy tata wróci z pracy, jednak ugryzłam się w język. Nie chciałam, żeby martwił się o to, że tata dużo pracował, a ja siedziałam sama w domu.
Chciałam wrócić do porządkowania toaletki, kiedy mój wzrok przykuła leżąca na podłodze metalowa puszka.
– To pudełko ze zdjęciami mamy.
Zafascynowana od razu przy niej przyklękłam i otworzyłam powoli, wiedząc, że wypchana jest po brzegi zdjęciami i listami. Mama musiała je przeglądać. Zniknął sznurek, którym owinięte były pliki z fotografiami. Daniel przysunął się bliżej, biorąc do ręki kilka z nich.
– Widziałaś je wcześniej?
– Kilka lat temu. To mama. – Uśmiechnęłam się smutno, pokazując mu zdjęcie, na którym była z przyjaciółką.
– Przecież widzę – sarknął, trącając mnie zaczepnie łokciem. – Nigdy nie widziałem tych zdjęć. To z liceum?
– Większość tak. Ale te są chyba z podstawówki. A to najlepsza przyjaciółka mamy… Jak ona miała na imię…
Skupiłam się, wracając wspomnieniami do wieczora, gdy mama dała mi sweter zrobiony przez przyjaciółkę. Momentalnie przeszył mnie ból, jednak odsunęłam go na bok, starając się przypomnieć sobie imię dziewczyny ze zdjęcia.
– Natalia! – wykrzyknęłam odkrywczo.
Daniel od razu wyrwał mi fotografię z rąk i podsunął sobie pod nos, mrugając gwałtownie. Trochę zdziwiła mnie jego reakcja, ale może też słyszał tę opowieść od mamy?
– Wiesz o niej?
Spojrzał na mnie, szybko wciągając powietrze. Ściągnął brwi i zmieszany oddał mi zdjęcie.
– N-nie. Czy one… mają te same bransoletki?
– Tak. Mama mówiła, że Natalia je zrobiła na znak ich przyjaźni. I to ona – dodałam, pociągając za czerwony sznurek, którym obwiązany był jego nadgarstek.
Przełknął ślinę, przesuwając palcami po bransoletce.
– To była bransoletka mamy?
– Tak. Szczęściarz z ciebie. – Trąciłam go ramieniem.
Nie byłam o to zazdrosna. Ja dostałam od niej sweter, a on bransoletkę. To tak, jakbyśmy mieli przy sobie kawałek dawnej normalności. Dawnych nas.
– Tak. Szczęściarz – powtórzył głucho. – Mówiła ci coś więcej? O tych zdjęciach?
– Nie. W ogóle nic nie mówiła. Ten zielony sweter mam od mamy – powiedziałam, naciągając materiał na rękawie, jakby istniała tam niewidzialna naszywka, do kogo wcześniej należał. – Dostała go od Natalii na urodziny.
– Wiesz, co się z nią stało?
– Z tego, co powiedziała mi mama, wynikało, że musiała się przeprowadzić do Stanów i ich kontakt się urwał.
Ale Daniel jakby mnie nie słyszał. Błądził gdzieś myślami, wodząc palcem po bransoletce i jednocześnie gapiąc się na zdjęcia, które włożyłam z powrotem do metalowego pudełka. Może po prostu był w szoku, że kiedyś mama miała przyjaciółkę, której nigdy nie widzieliśmy na oczy?
– Może… Myślisz, że powinniśmy ją powiadomić o śmierci mamy?
Daniel potrząsnął gwałtownie głową, jakby starał się wybudzić ze snu.
– Może… Myślisz, że jest tam jej adres? – Wskazał na pudełko.
– Nie mam pojęcia. Widziałam jedynie zdjęcia, ale z tego, co pamiętam, na dnie były jakieś listy.
Zamknęłam wieko puszki i przysiadłam na piętach, żeby schować ją w kartonie, do którego Daniel spakował pudełka z butami. Zrobiło się dziwnie niezręcznie, jakby Daniel był przy mnie ciałem, ale nie duchem. A na pewno nie myślami.
Zauważyłam, że pod kolanem zawieruszyło się jedno ze zdjęć. Mama, uchwycona w dzikim uścisku z Natalią, uśmiechała się do aparatu. Miała na sobie zielony sweter, a Natalia czerwony.
Oparłam głowę o ramię Daniela.
– Była taka śliczna. Szczęśliwa. – Westchnęłam cicho.
Daniel nabrał głośno powietrza, biorąc ode mnie zdjęcie. Nasze dłonie się spotkały, a jego palce musnęły moje. Upuściłam fotografię na dywan. Pomimo nagłego odrętwienia od razu chciałam wstać, jednak Daniel był szybszy. Złapał mnie za rękę, splatając nasze palce. Oddychałam przez rozchylone usta, które pulsowały w rytm tętna. Czułam pod skórą mrowienie. Bałam się odchylić głowę, bo gdybym to zrobiła… nie ufałam sobie. Ale to uczyniłam i natychmiast zostałam pochłonięta przez parę zielonych oczu. Coś było w spojrzeniu Daniela, jakiś magnes, który mnie przyciągał, obezwładniał, mącił w głowie. Wszystko wirowało…
Wyplątałam dłoń i klepnęłam się energicznie po udach, wstając.
– Pójdę zrobić nam herbatę – rzuciłam przesadnie żwawym tonem. To był pierwszy pretekst, który przyszedł mi do głowy.
– Okej. – Daniel przeczesał dłonią włosy i zerwał się, by w następnej chwili wejść na stołek.
Niemal wbiegłam do kuchni. Kucnęłam przy szafce, przyciskając palce do ust. Co ja najlepszego robiłam? Co chciałam zrobić? Jakim stałam się potworem? Czy chciałam pocałować Daniela? Swojego brata…? Co było ze mną nie tak?
Gdy tylko Łucja wyszła z sypialni rodziców, od razu wyciągnąłem metalową puszkę z kartonu i przemknąłem do swojego pokoju, żeby ukryć ją pod kołdrą. Spakowałem ją do plecaka dopiero wieczorem, korzystając z okazji, że Łucja szykowała się na nocowanie u Poli. Zaoferowałem, że podrzucę ją do przyjaciółki, a sam wrócę do domu, by zaczekać na ojca. W końcu musiałem mu wytłumaczyć samowolkę ze spakowaniem rzeczy mamy.
Szukałem w głowie odpowiednich argumentów, mentalnie nastawiając się na jego wybuch. Ale musiałem to zrobić. Posprzątać jej rzeczy. Gdy zobaczyłem Łucję kulącą się pod pokojem rodziców… Muszę przyznać, że w pierwszym odruchu byłem wściekły na ojca, że tak długo z tym zwlekał. To jak codzienne rozdrapywanie ran. Ja też cierpiałem, bo to było jak pożegnanie z nią raz jeszcze. Starałem się o tym nie myśleć i włączyć autopilota, jednak to było naprawdę trudne. Szczególnie gdy Łucja pokazała mi wnętrze metalowej puszki.
Zdjęcia mamy i Natalii. Wcześniej miała tylko imię, a teraz zobaczyłem jej twarz. Byłem do niej podobny. Mieliśmy niemal identyczną barwę włosów, kolor oczu oraz usta. I im dłużej patrzyłem na to zdjęcie, tym bardziej uświadamiałem sobie, że kompletnie nic do niej nie czuję. Ani żalu, ani wściekłości… nic. Była mi zupełnie obojętna. Zwykła twarz kobiety, która mnie urodziła. Nie wiedziałem o niej nic poza tym, co mama zdążyła opowiedzieć. Co lubiła, jakie książki czytała, kim byli moi dziadkowie, kim był mój ojciec… To były pytania, które wracały jak bumerang, powtarzały się jak zdarta winylowa płyta. Chciałem przestać je zadawać, ale nie potrafiłem. Byłem ciekawy. A ciekawość to ponoć pierwszy stopień do piekła.
Po powrocie do domu tata od razu zauważył, że w szafie przy drzwiach brakuje kurtek i płaszczy mamy. Znalazł mnie w kuchni, gdzie przeglądałem jej notatniki oraz segregowałem różne zapiski pochodzące z szuflady zwanej przez nas czarną dziurą. Nie wiedziałem, co mu powiedzieć. Wszystkie myśli wyparowały mi z głowy, więc po prostu stałem zamroczony, ściskając w ręce kilkanaście zużytych długopisów. A tata… Jego ramiona opadły, a oczy zwilgotniały. Odwrócił się na pięcie i wyszedł, mrucząc „dziękuję”. Tak po prostu zostawił mnie z tym całym pierdolnikiem. Znowu. Poczułem rodzącą się wściekłość. Powinien przywlec tu swój tyłek i pomóc mi, a nie po prostu uciec! A zrobił to! Znowu! Zostawił mnie i Łucję. Nie mieliśmy w nim oparcia, stale uciekał w pracę i naprawdę byłem już zmęczony pobłażaniem mu i odpuszczaniem. Wyczerpany myśleniem za niego.
Rozgoryczony dokończyłem sprzątanie szuflady i zniosłem wszystkie kartony do piwnicy, podczas gdy on zamknął się w gabinecie, udając, że mnie nie ma. Postanowiłem pójść w jego ślady. Wyszedłem, nawet się z nim nie żegnając. Pojechałem do mieszkania, po drodze pisząc do Łucji, żeby się nie martwiła ojcem. W odpowiedzi otrzymałem krótkie „dziękuję”.
Kiedy znalazłem się w swoim pokoju, wyciągnąłem z torby metalową puszkę i postawiłem ją na stoliku, który zazwyczaj zawalony był książkami Zośki. Korciło mnie, żeby od razu ją otworzyć, ale musiałem poczekać na odpowiednią chwilę. Coś mi podpowiadało, że zajrzenie do środka równa się otwarciu puszki Pandory.
Pogładziłem wytarte napisy, przypominając sobie moment, w którym Łucja podała mi zdjęcia. I chwilę, gdy nasze dłonie się zetknęły. Gdy jej głowa opadła na moje ramię i gdy wciągnęła powietrze zrozpaczona, kiedy splotłem jej palce z moimi. Gdy przygryzła usta, patrząc zamglonym wzrokiem na moje wargi… Ile bym dał, żeby powiedzieć jej raz jeszcze, co do niej czuję. By wiedziała, jak bardzo ją kocham… A w głowie inny głos podpowiadał mi, że tak nie można, bo moimi rodzicami nadal byli Iga i Aleksander Słowikowscy. Dzieliliśmy to samo nazwisko, mimo że nie łączyły nas więzy krwi. To było takie popieprzone…
Wzdrygnąłem się, słysząc dzwonek do drzwi. Nawet nie wiedziałem, kiedy przysnąłem w niewygodnej pozycji, oparty o kant łóżka. Rozmasowywałem zdrętwiały kark, gdy do mojego pokoju wbiegła w podskokach Zośka. Cała promieniała. Na ułamek sekundy zdążyłem uchwycić Olafa, który rozłożył bezradnie ręce, zanim Zośka zamknęła mu drzwi przed nosem.
– Cześć! – rzuciła z uśmiechem i pochyliła się, żeby mnie pocałować. Od razu się odsunąłem, a Zośka zamarła. – Wszystko gra?
– Nie do końca.
Usiadła na dywanie. Ściągnęła szal i czapkę, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zmarszczyła brwi, a jej twarz stężała w wyrazie czystej konsternacji.
– Co się dzieje? – spytała podejrzliwie.
Zośka nie była głupia. Nasz związek od dawna przechodził kryzys. Nie z jej winy, to mi po prostu odwalało. Ale musiałem być z nią szczery, przez wzgląd na naszą przeszłość. Wiele nas łączyło. Mieliśmy sporo dobrych momentów w naszym związku i zawsze byliśmy wobec siebie szczerzy. Albo przynajmniej próbowaliśmy.
Zwiesiłem głowę, odwracając wzrok. Byłem tchórzem. Ostatnim dupkiem, bo bałem się spojrzeć w oczy dziewczynie, z którą chciałem zerwać. Nie obawiałem się wziąć odpowiedzialności za spieprzenie tego wszystkiego, ale nie chciałem widzieć żalu w jej oczach. Nie chciałem jej skrzywdzić, jednak wiedziałem, że im dłużej będziemy trwać w tym związku, tym bardziej stanie się to dla nas bolesne. Nie potrafiłem jej pokochać. Nie tak, jak Łucję…
Wciągnąłem głośno powietrze.
– Zosia… ja…
– Chyba nie zamierzasz ze mną zerwać? – wcięła mi się w słowo. – Daniel… – urwała, jakby skończył jej się oddech. Przysunęła się bliżej, a nasze kolana się zetknęły. Przyłożyła dłonie do mojej twarzy, odwracając ją w swoją stronę. – Daniel, wiem, że ostatnio przechodzisz ciężkie chwile, ale proszę cię! – mówiła szybko, z przejęciem dławiącym ją w gardle. – Przejdziemy przez to! Nie dogadywaliśmy się, byłam na ciebie zła, chorobliwie zazdrosna i nawet oczerniłam Łucję, ale… Ale zmienię to! Zmienię się, obiecuję!
– Zosia, to nie twoja wina. To… to ja… – Chwyciłem ją za dłonie, próbując odciągnąć je od twarzy. Z całej siły zacisnęła palce na moich nadgarstkach. – Przepraszam, po prostu… dłużej tak nie mogę – wyszeptałem pokonany. – Nie mogę cię okłamywać.
– Nie kochasz mnie już?
Nie odpowiedziałem, bo tak naprawdę właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że nigdy nie powiedziałem jej „kocham”. Nigdy… Byłem dupkiem. Ostatnim draniem. Nie zasługiwałem na Zosię ani na jej miłość. Nie byłem jej wart.
– Krzywdzimy się, nie widzisz tego? – powiedziałem w końcu, gdy zauważyłem płynące po jej policzkach łzy. – Ostatnio prawie każde nasze spotkanie kończy się kłótnią, przestaliśmy siebie rozumieć… Mamy też przestać się szanować? Nie chcę tego tak kończyć, ale musimy spojrzeć prawdzie w oczy.
– To ty jej spojrzałeś – warknęła niespodziewanie przez zęby.
Kompletnie zdębiałem, widząc zmianę w jej zachowaniu. Jeszcze chwilę temu namawiała mnie, bym to przemyślał, a teraz była na mnie wściekła. Kipiała nienawiścią. Odtrąciła z obrzydzeniem moje dłonie, zrywając się z miejsca.
– Dobrze, skoro sam podjąłeś decyzję…
– Zosia…
– …i w dupie masz to, że ja nadal cię kocham…
– Proszę, przestań!
– …to niech będzie! Taki drań, jak ty, na mnie nie zasługuje!
Zatrzasnęła drzwi, gdy ja stałem jak debil z wyciągniętą ręką, próbując ją złapać. Każdy inny na moim miejscu pognałby za dziewczyną i starał się jakoś ułagodzić, przeprosić… Ale nie ja. Jeśli taka była stawka za zwrócenie jej wolności, to mogłem to znieść. Jej nienawiść. Byleby jeszcze kiedyś była szczęśliwa.
© Copyright by Anna Szafrańska, 2024
© Copyright by Wydawnictwo JakBook, 2024
Wydanie II
ISBN: 978-83-67685-46-7
Redakcja: Beata Kostrzewska
Korekta: Słowa na warsztat
Skład: Monika Pirogowicz
Okładka: Maciej Sysio
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Fotografia na okładce:
Copyright © Shutterstock_Elena Pavlovich
Copyright © Unsplash_ Dirk Scheuble
Wydawnictwo JakBook
Ul. Lipowa 61, 55-020 Mnichowice
www.wydawnictwojakbook.pl