Nic cię nie cieszy? Jak poradzić sobie z anhedonią i odzyskać radość życia - Carey Tanith - ebook

Nic cię nie cieszy? Jak poradzić sobie z anhedonią i odzyskać radość życia ebook

Carey Tanith

3,8

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy twoje życie już cię nie cieszy? Wydaje ci się szare i nijakie? A może masz wrażenie, że twoje emocje są uśpione?

Jeśli tak, to być może doświadczasz anhedonii – stanu zbliżonego do letargu, który w pewnych okresach życia dotyka wielu z nas. Termin anhedonia oznacza brak przyjemności, utratę zainteresowania czynnościami, które kiedyś sprawiały radość. Stan ten pojawia się coraz częściej, u osób w różnym wieku i w różnych sytuacjach. Życie staje się pozbawione zarówno szczęścia, jak i smutku, brakuje w nim odczuwania jakichkolwiek silnych emocji. Tanith Carey analizuje rozmaite przyczyny anhedonii, odwołując się do najnowszych badań i oddając głos ekspertom w dziedzinie neurobiologii, psychologii i psychiatrii. Przystępnie tłumaczy, w jaki sposób działa dopamina oraz układ nagrody w mózgu, ale przede wszystkim przedstawia konkretne strategie, jak sobie pomóc i przywrócić życiu utracone kolory. Dzięki tej książce poczujesz nadzieję na wyjście z mgły, która cię otacza!

TANITH CAREY jest autorką kilkunastu książek z zakresu psychologii, parentingu i historii społecznej, przetłumaczonych na ponad 30 języków. Jej artykuły na temat zdrowia i psychologii ukazują się w mediach na całym świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 373

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (4 oceny)
1
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mac108

Całkiem niezła

przystępny język, dużo informacji dot. historii, hormonów. Trochę mało praktycznych przykładów. na pewno znacznie ułatwia zrozumienie anhedonii
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuFe­eling ‘Blah’? Why An­he­do­nia Has Left You Joy­less and How to Re­cap­ture Life’s Hi­ghs
First Pu­bli­shed in 2023 by We­lbeck Ba­lance Part of We­lbeck Pu­bli­shing Group
De­sign and lay­out © We­lbeck Non-Fic­tion 2023 Text © Ta­nith Ca­rey 2023
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część ni­niej­szej pu­bli­ka­cji nie może być po­wie­lana, prze­cho­wy­wana w sys­te­mie wy­szu­ki­wa­nia in­for­ma­cji lub prze­ka­zy­wana da­lej w ja­kiej­kol­wiek for­mie ani w ja­ki­kol­wiek spo­sób bez uprzed­niej pi­sem­nej zgody wy­dawcy ani też roz­po­wszech­niana w ja­kiej­kol­wiek for­mie oprawy bądź okładki in­nej niż ta, w któ­rej jest pu­bli­ko­wana, i bez na­kła­da­nia po­dob­nego wa­runku na ko­lej­nego na­bywcę.
Uwaga: Książka ta jest prze­zna­czona wy­łącz­nie do ce­lów in­for­ma­cyj­nych i po­rad­ni­czych. Nie ma na­to­miast za­stę­po­wać dia­gnozy, le­cze­nia albo pro­fe­sjo­nal­nej po­rady me­dycz­nej i/lub psy­chia­trycz­nej. Przed wdro­że­niem ja­kich­kol­wiek dzia­łań proz­dro­wot­nych na­leży za­się­gnąć po­rady spe­cja­li­sty. Wszel­kie na­zwy, po­sta­cie, znaki to­wa­rowe, znaki usłu­gowe i na­zwy han­dlowe wy­mie­nione w tej książce na­leżą do ich po­szcze­gól­nych wła­ści­cieli. Uży­wane są tu wy­łącz­nie w ce­lach iden­ty­fi­ka­cyj­nych i re­fe­ren­cyj­nych. Do­ło­żono wszel­kich sta­rań, by do­trzeć do wła­ści­cieli praw au­tor­skich ma­te­ria­łów za­miesz­czo­nych w ni­niej­szej książce. Je­żeli jed­nak do­szło do nie­umyśl­nego prze­ocze­nia, wy­dawcy będą wdzięczni za in­for­ma­cję w tej kwe­stii.
Tłu­ma­cze­nieSER­GIUSZ LIP­NICKI, UR­SZULA SZY­MAN­DER­SKA
Me­ne­dżerka pro­jektuALI­CJA KRAW­CZAK-STRA­SZYŃ­SKA
Re­dak­torka pro­wa­dzącaBE­ATA HO­RO­SIE­WICZ
Nad­zór gra­ficzny nad pro­jek­tem / opra­co­wa­nie pro­jektu pol­skiej wer­sji okładkiAGATA CZO­PER­SKA
Re­dak­cjaDru­Mag
Re­dak­tor tech­nicznyZBI­GNIEW WERA
Ko­rektaWy­daw­nic­two JAK: ANETA TKA­CZYK
SkładWy­daw­nic­two JAK: AN­DRZEJ CHO­CZEW­SKI
Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A., MMXXIV Wy­da­nie I elek­tro­niczne 2024
ISBN 978-83-271-2727-3
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl

„Je­śli czu­jesz, że twoja we­wnętrzna iskra gdzieś prze­pa­dła, ta wspa­niała, pełna ener­gii książka może ci po­móc. Opiera się na so­lid­nych pod­sta­wach na­uko­wych i daje ci na­rzę­dzia, dzięki któ­rym znów za­czniesz świe­cić ja­sno oraz żyć peł­nią ko­lo­ro­wego ży­cia”.

Becky God­dard-Hill, psy­cho­te­ra­peutka i au­torka książki Be Happy, Be You

„Ta­nith Ca­rey ma nie­zwy­kle rzadką umie­jęt­ność – spra­wia, że psy­cho­lo­gia, bio­che­mia i neu­ro­nauka stają się nie tylko przy­stępne, ale też wy­jąt­kowo zaj­mu­jące i sty­mu­lu­jące in­te­lek­tu­al­nie. Po­chło­nę­łam tę książkę jed­nym tchem”.

Jane Ale­xan­der, dzien­ni­karka i au­torka ksią­żek The Energy Se­cret i An­cient Wis­dom for Mo­dern Li­ving

„Na­resz­cie. Na­ukowe wy­ja­śnie­nie uczu­cia znie­chę­ce­nia. Ta książka jest wy­jąt­kowa i zna­ko­mi­cie na­pi­sana. Rze­telne źró­dło in­for­ma­cji”.

Alice Smel­lie, ak­ty­wistka me­no­pau­zalna i au­torka książki Crac­king the Me­no­pause

„Ta­nith ma wy­jąt­kowy ta­lent do wy­ja­śnia­nia na­uko­wego żar­gonu z ła­two­ścią i pro­stotą. Nic cię nie cie­szy? to lek­tura obo­wiąz­kowa!”

Hana Bu­ria­nová, pro­fe­sorka neu­ro­nauki, wy­dział psy­cho­lo­gii na Uni­wer­sy­te­cie Bo­ur­ne­mo­uth

„Książka opiera się na do­wo­dach na­uko­wych, na­daje na­zwę okre­ślo­nym uczu­ciom i pro­po­nuje sze­reg zmian. Nie ma tu żad­nych ba­na­łów, są za to kon­kretne, so­lid­nie prze­te­sto­wane tech­niki, pod­dane ewa­lu­acji i skła­nia­jące do prze­my­śleń”.

Ave­ril Le­imon, au­torka ksią­żek, exe­cu­tive co­ach i psy­cho­lożka przy­wódz­twa w White Wa­ter Group

„To pierw­sza książka na te­mat an­he­do­nii skie­ro­wana do zwy­kłego czy­tel­nika. Jej wy­jąt­kową za­letą jest to, że za­wiera też prak­tyczne wska­zówki dla tych, któ­rzy cier­pią na tę przy­pa­dłość”.

Lo­hani Noor, psy­cho­te­ra­peutka

„Ko­bie­tom w okre­sie me­no­pauzy czę­sto brak ra­do­ści ży­cia. Nie ro­zu­mieją one, że za ten stan w ogrom­nej mie­rze mogą od­po­wia­dać wa­ha­nia czy spa­dek po­ziomu hor­mo­nów. Świet­nie, że Ta­nith po­ru­sza ten te­mat”.

Chri­stien Bird, fi­zjo­te­ra­peutka ko­bieca i współ­za­ło­ży­cielka Me­no­pause Mo­ve­ment

„Ja­sne i prze­ko­nu­jące opra­co­wa­nie te­matu an­he­do­nii, praw­dziwy dar nie­bios dla tych, któ­rzy na nią cier­pią. Go­rąco po­le­cam!”

Jac­kie Kelm, au­torka książki Ap­pre­cia­tive Li­ving i twór­czyni pro­gramu wspar­cia dla osób z an­he­do­nią na www.An­he­do­nia­Sup­port.com

„Naj­lep­szy spo­sób, by po­ra­dzić so­bie z ja­kimś pro­ble­mem, to spoj­rzeć

na niego z róż­nych per­spek­tyw i sta­rać się go zro­zu­mieć. Ta­nith sta­nęła na wy­so­ko­ści za­da­nia”.

De­anne Jade, psy­cho­lożka, za­ło­ży­cielka i dy­rek­torka Na­tio­nal Cen­tre for Eating Di­sor­ders

O au­torce

Ta­nith Ca­rey jest au­torką kil­ku­na­stu ksią­żek z za­kresu psy­cho­lo­gii, pa­ren­tingu i hi­sto­rii spo­łecz­nej, które zo­stały prze­tłu­ma­czone na po­nad 30 ję­zy­ków. Jej ar­ty­kuły na te­mat zdro­wia i psy­cho­lo­gii uka­zują się w ga­ze­tach oraz cza­so­pi­smach na ca­łym świe­cie, m.in. w „Da­ily Te­le­graph”, „The Sun­day Ti­mes”, „The Spec­ta­tor” i „The Syd­ney Mor­ning He­rald”. Ta­nith wy­gła­sza rów­nież pre­lek­cje, m.in. w BBC Ra­dio 4, na Fe­sti­walu Na­uki w Chel­ten­ham i w Child Mind In­sti­tute w ka­li­for­nij­skim Palo Alto. Ma też cer­ty­fi­kat umie­jęt­no­ści i ba­dań te­ra­peu­tycz­nych.

Wpro­wa­dze­nie

Czy lu­bisz swoje ży­cie? W ja­kim stop­niu umiesz się nim cie­szyć i czer­pać z niego przy­jem­ność, a w ja­kim po pro­stu ja­koś je zno­sisz? Czy od­czu­wasz ra­dość ży­cia, czy ra­czej masz wra­że­nie, że od­bęb­niasz dzień za dniem?

Je­żeli czy­tasz tę książkę, bo przy­cią­gnęło cię ty­tu­łowe sfor­mu­ło­wa­nie „nic cię nie cie­szy”, to naj­praw­do­po­dob­niej nie masz de­pre­sji (wtedy twoją uwagę zwró­ci­łaby okładka ze sło­wem „de­pre­sja”). To od­czu­cie jest inne. Można je ra­czej po­rów­nać do sy­tu­acji, gdy je­steś na przy­ję­ciu i wiesz, że po­winno być miło, a tym­cza­sem wy­gląda na to, że po­zo­stali go­ście ba­wią się le­piej od cie­bie. Albo gdy czu­jesz się skraj­nie nie­swojo, pa­trząc na roz­ba­wio­nych lu­dzi, i drę­czy cię po­czu­cie, że na­le­ża­łoby bar­dziej cie­szyć się ży­ciem.

Czy już od ja­kie­goś czasu po­strze­gasz świat nie w ży­wych i wy­ra­zi­stych ko­lo­rach, tylko ra­czej w od­cie­niach sza­ro­ści? Czy ob­raz utra­cił ostrość i masz wra­że­nie, że ob­ser­wu­jesz go przez mleczną szybę?

Je­żeli roz­po­zna­jesz któ­re­kol­wiek z tych od­czuć, a te­raz z ca­łych sił pró­bu­jesz so­bie przy­po­mnieć, kiedy po raz ostatni to­wa­rzy­szyło ci po­czu­cie luzu albo ogar­nął cię śmiech – taki ser­deczny, aż do bólu brzu­cha – to do­sko­nale cię ro­zu­miem.

Bo do­póki nie od­kry­łam, czym jest ta­kie od­czu­cie, by­łam w iden­tycz­nej sy­tu­acji.

Jak sama się czu­łam

Przez długi czas nie mia­łam po­ję­cia, że ist­nieje słowo od­da­jące ta­kie uczu­cia, a może ra­czej wła­śnie brak uczuć. Naj­lep­sze okre­śle­nie tego stanu, ja­kie przy­cho­dziło mi do głowy, brzmia­łoby pew­nie „jako tako” albo „stara bida”. I wtedy jedna roz­mowa te­le­fo­niczna uświa­do­miła mi do­bit­nie, że musi ist­nieć ja­kiś bar­dziej pre­cy­zyjny opis ta­kiej pół­we­ge­ta­cji. Okej, roz­pra­wia­nie o tym, jak to kilka lat temu do­zna­łam oświe­ce­nia, może spra­wiać wra­że­nie wy­mą­drza­nia się, ale nie od­kła­daj jesz­cze tej książki i po­wstrzy­maj się od ocen, bo to był na­prawdę prze­ło­mowy mo­ment.

Od wielu mie­sięcy zbie­ra­łam ma­te­riały do książki, którą za­wsze chcia­łam na­pi­sać. Gro­ma­dzi­łam in­for­ma­cje, bie­ga­łam na różne spo­tka­nia. I wtedy za­dzwo­niła do mnie moja agentka. „Do­bre wie­ści” – po­wie­działa. Duże wy­daw­nic­two (w tam­tym cza­sie naj­więk­sze, z ja­kim mia­łam oka­zję współ­pra­co­wać) wy­ra­ziło za­in­te­re­so­wa­nie moją książką i za­pro­po­no­wało wię­cej niż przy­zwo­itą pię­cio­cy­frową kwotę. I gdy agentka re­fe­ro­wała mi no­winy sta­no­wiące speł­nie­nie mo­ich ma­rzeń, usły­sza­łam samą sie­bie, jak mó­wię to wszystko, co w ta­kiej sy­tu­acji po­win­nam po­wie­dzieć.

„Hurra... wspa­niale... fan­ta­stycz­nie!”. Tyle że ocze­ki­wany przy­pływ ra­do­ści wcale nie na­stą­pił, ja zaś mia­łam wra­że­nie, jakby wy­po­wia­dał się mój od­cie­le­śniony głos, a nie ja.

Bo w grun­cie rze­czy nie czu­łam nic.

Po za­koń­cze­niu roz­mowy wie­dzia­łam, że po­win­nam być wnie­bo­wzięta. Tym­cza­sem czu­łam się kom­plet­nie okla­pła. To nie miało sensu. Bądź co bądź nie by­łam prze­cież w de­pre­sji. Do cho­lery, by­łam ener­giczną, ro­biącą ka­rierę ko­bietą, ty­pem „hop do przodu”, mia­łam wspa­nia­łego męża, dwójkę zdro­wych i szczę­śli­wych dzieci, a te­raz wła­śnie od­ha­czy­łam ko­lejny ży­ciowy cel. Mimo to zu­peł­nie nie od­czu­wa­łam prze­pły­wa­ją­cej przeze mnie fali ra­do­ści. Je­dyne emo­cje, ja­kie u sie­bie za­uwa­ży­łam, to lekka pa­nika, że pod­ję­łam się gi­gan­tycz­nego za­da­nia, które trzeba bę­dzie do­pi­sać do li­sty spraw do za­ła­twie­nia, a także tro­chę po­czu­cia winy, że nie od­czu­wam więk­szej wdzięcz­no­ści. Gdy wy­szłam z domu, żeby ode­brać córki ze szkoły, po gło­wie krą­żyła mi jedna myśl: „Ta­nith, do dia­bła, co jest z tobą nie tak?”.

Od tam­tego dnia do­strze­ga­łam to co­raz wy­raź­niej. Na im­pre­zach albo spo­tka­niach ze zna­jo­mymi ogar­niała mnie cał­ko­wita obo­jęt­ność. Wszy­scy wo­kół naj­wy­raź­niej ba­wili się świet­nie, a ja czu­łam, że mu­szę za­kła­dać ma­skę. Za­wsze ko­cha­łam Boże Na­ro­dze­nie, ale w tam­tym okre­sie próby wzbu­dze­nia w so­bie świą­tecz­nej ra­do­ści wy­da­wały mi się ja­kąś ko­me­dią.

Wów­czas też, zu­peł­nie nie­świa­do­mie, opi­sa­łam an­he­do­nię w pło­mien­nym tek­ście, jaki wy­sma­ży­łam dla „The Ti­mes”, mó­wią­cym o ob­cią­że­niach i pre­sji zwią­za­nych ze współ­cze­snym mo­de­lem łą­cze­nia ma­cie­rzyń­stwa oraz pracy za­wo­do­wej. Wie­lo­krot­nie uży­łam w nim ta­kich okre­śleń, jak „odrę­twie­nie”, „zom­bie” czy „jak przez mgłę”, nie zda­jąc so­bie sprawy, że ist­nieje ter­min, który łą­czy w so­bie je wszyst­kie.

Mój brak sa­tys­fak­cji z wła­snego ży­cia prze­czył lo­gice i zdro­wemu roz­sąd­kowi. Osta­tecz­nie do­brze ro­ze­gra­łam swoje karty. W biegu od­ha­cza­łam ko­lejne punkty na li­ście za­dań ko­biety suk­cesu. Wszystko, co mia­łam, po­winno skła­dać się na cel główny: szczę­ście. Wciąż coś mi jed­nak prze­szka­dzało w tym, by je rze­czy­wi­ście od­czu­wać.

Sama wi­dzia­łam, jak wspa­niale pre­zen­to­wało się moje ży­cie. Tyle że za­miast się w nim za­nu­rzyć, ra­czej ob­ser­wo­wa­łam je z ze­wnątrz. W tej sy­tu­acji znacz­nie bar­dziej na­tu­ralne wy­da­wało mi się, by czuć się źle niż do­brze. Kiedy sprawy szły jak na­leży, od­czu­wa­łam za­le­d­wie krótki prze­błysk sa­tys­fak­cji, kiedy nie – wpa­da­łam w ot­chłań przy­gnę­bie­nia. Gdy­bym miała przed­sta­wić mój na­strój na wy­kre­sie, to moje „dołki” przy­po­mi­na­łyby głę­bo­kie ka­niony, a „górki” – no, może kre­to­wi­ska.

Rze­czy, które daw­niej pod­no­siły mnie na du­chu, te­raz wy­da­wały się co­raz bar­dziej poza moim za­się­giem. Nie umia­łam się już zre­lak­so­wać przy ulu­bio­nych pio­sen­kach. Ow­szem, moje konto na In­sta­gra­mie wciąż po­ka­zy­wało godny po­zaz­drosz­cze­nia ze­staw eks­cy­tu­ją­cych prze­żyć. Ale tak na­prawdę da­le­kie po­dróże prze­sta­łam po­strze­gać jako fan­ta­styczną przy­godę. Na­wet gdy wy­jeż­dża­łam w miej­sce dla mnie nowe i eg­zo­tyczne, nie czu­łam się na si­łach do­świad­czać go w pełni. Gdy by­łam młod­sza, uwa­ża­łam ta­kie wy­prawy za wielką przy­jem­ność. Te­raz od­no­si­łam wra­że­nie, że przed wy­jaz­dem mu­szę sta­nąć na gło­wie, żeby wszystko zor­ga­ni­zo­wać, po po­wro­cie zaś – zmie­rzyć się z górą za­le­głej pracy za karę za to, że śmia­łam wziąć so­bie wolne. A jed­no­cze­śnie – czy w ogóle mia­łam prawo się skar­żyć?

Każ­dego dnia, prze­glą­da­jąc me­dia spo­łecz­no­ściowe, na­tra­fia­łam na ob­razy lu­dzi zma­ga­ją­cych się z tra­ge­diami, wojną, gło­dem, cho­ro­bami. W moim przy­padku za­spo­ko­jone były wszel­kie pod­sta­wowe ludz­kie po­trzeby – po­ży­wie­nia, bez­pie­czeń­stwa, pracy, sa­tys­fak­cji czy mi­ło­ści – i to z nad­dat­kiem. A skoro wszystko masz, to gdzie szu­kać tego, czego ci brak?

Może ra­czej na­le­żało sku­pić się na do­bro­dziej­stwach, ja­kimi ob­da­rzyło mnie ży­cie, i skoń­czyć z uża­la­niem się nad sobą? Ale, choć mó­wi­łam so­bie, że po­win­nam wziąć się w garść, to py­ta­nie o „bra­ku­jący ka­wa­łek” wciąż nie da­wało mi spo­koju. Bo chyba nie mo­głam być je­dyną osobą na świe­cie, która tak się czuje?

W po­szu­ki­wa­niu wła­ści­wej na­zwy

Jako pi­sarka i dzien­ni­karka cały czas zaj­muję się te­ma­tami, w któ­rych naj­pierw mu­szę się pod­szko­lić. Do­cie­kli­wość i po­szu­ki­wa­nie od­po­wie­dzi na­leżą do mo­jego za­wodu. Dla­tego też pew­nego wie­czora, po ko­lej­nym dniu za­sta­na­wia­nia się, co jest ze mną nie tak, od­su­nę­łam na bok po­czu­cie winy i wzię­łam się do wy­szu­ki­wa­nia in­for­ma­cji. Le­ża­łam już w łóżku, mój ni­czego nie­świa­domy mąż spał słodko tuż obok, a ja mia­łam wra­że­nie, że wpi­suję do wy­szu­ki­warki swój naj­skryt­szy, wsty­dliwy se­kret: „Dla­czego nie cie­szę się ży­ciem?”.

Chcia­ła­bym móc po­wie­dzieć, że moje po­szu­ki­wa­nia sta­no­wiły eks­cy­tu­jące wy­zwa­nie, jed­nak w ciągu 0,63 se­kundy na ekra­nie wy­świe­tliło się 6 770 000 000 wy­ni­ków. Je­den z pierw­szych na­głów­ków, ja­kie rzu­ciły mi się w oczy, brzmiał: „Nic cię już nie cie­szy? Jest na to na­zwa”. Krył się pod nim na­pi­sany przez psy­cho­loga tekst, w któ­rym taki stan au­tor okre­ślił ter­mi­nem „an­he­do­nia”. Ha, więc ist­niało słowo po­zwa­la­jące to opi­sać.

Z dal­szej lek­tury do­wie­dzia­łam się, że an­he­do­nia to prze­ci­wień­stwo he­do­ni­zmu czy też przy­jem­no­ści i de­fi­niuje się ją jako „utratę zdol­no­ści do czer­pa­nia ra­do­ści z tego, co nas kie­dyś cie­szyło”. Od­kry­łam rów­nież, że jak­kol­wiek an­he­do­nia bywa czę­sto ob­ja­wem po­waż­nych za­bu­rzeń de­pre­syj­nych, to wcale nie trzeba cho­ro­wać na de­pre­sję, żeby ją od­czu­wać. Mo­żesz da­wać so­bie radę, funk­cjo­no­wać cał­kiem nor­mal­nie, spra­wiać wra­że­nie, że je­steś w świet­nej for­mie i masz wszystko, czego ci trzeba. Je­dyne, czego ci brak, to men­talna zdol­ność cie­sze­nia się tym.

Po za­koń­cze­niu lek­tury po­my­śla­łam na­tych­miast: „Dla­czego nie sły­sza­łam tego słowa ni­gdy wcze­śniej?”.

Tyle się mówi o naj­bar­dziej zgub­nej cho­ro­bie współ­cze­snych cza­sów, czyli o de­pre­sji. Na skali zdro­wia psy­chicz­nego znaj­duje się ona na jed­nym krańcu, a szczę­ście – na dru­gim. Dla­czego nic nie sły­szymy o tej sza­rej prze­strzeni po­mię­dzy, choć jest to ob­szar, w któ­rym spę­dza ży­cie wielu z nas?

Mój główny pro­blem z ta­kim do­świad­cza­niem ży­cia po­le­gał na tym, że nie czu­łam z ludźmi rów­nie sil­nej więzi jak wcze­śniej. Przy­ja­ciele opo­wia­dali o swo­ich pro­ble­mach, a ja nie mia­łam emo­cjo­nal­nej siły, by zdo­być się wo­bec nich na em­pa­tię, i chcia­łam tylko, żeby prze­stali ma­ru­dzić. Szcze­rze mó­wiąc, w ogóle prze­stało mnie to ob­cho­dzić.

Lo­uise, 46 l.

Jak o an­he­do­nii stało się gło­śno

Te­raz, gdy po­zna­łam już jej na­zwę, an­he­do­nia tra­fiła na li­stę te­ma­tów, o któ­rych chcia­łam na­pi­sać.

Tym­cza­sem czu­łam ro­snącą iry­ta­cję, ob­ser­wu­jąc, jak to­wa­rzy­szy mi na każ­dym kroku: na im­pre­zach, kon­cer­tach, jed­no­dnio­wych wy­pa­dach, które nie były w sta­nie wy­rwać mnie z funk­cjo­no­wa­nia w try­bie ro­bota.

A po­tem przy­szedł co­vid. Mo­głoby się wy­da­wać, że co jak co, ale lock­down z pew­no­ścią zdoła spra­wić, że za­czniemy do­ce­niać wła­sne ży­cie. Przez po­nad rok by­li­śmy po­zba­wieni tylu rze­czy, które z za­ło­że­nia miały nas uszczę­śli­wiać: kon­tak­tów to­wa­rzy­skich, mu­zyki na żywo, wi­zyt u fry­zjera czy wa­ka­cji. Ca­łymi mie­sią­cami prze­sia­dy­wa­li­śmy na ka­na­pie, wy­obra­ża­jąc so­bie, jak bę­dzie cu­dow­nie, gdy to wszystko się skoń­czy.

I oto, gdy tylko za­czę­li­śmy po­woli wra­cać do ży­cia, za któ­rym rze­komo tak tę­sk­ni­li­śmy, oka­zało się, że część z nas wcale nie ma­rzy o nad­ra­bia­niu stra­co­nego czasu i zde­cy­do­wa­nie sil­niej od­czuwa JOMO (joy of mis­sing out – ra­dość z prze­ga­pia­nia) niż FOMO (fear of mis­sing out – lęk przed tym, że coś nas omi­nie). Nie­któ­rzy lu­dzie czuli się tak wy­ja­ło­wieni i znu­żeni swoim daw­nym ży­ciem, że ab­so­lut­nie nie spie­szyło im się, by do niego wra­cać.

Wio­sną 2021 roku psy­cho­log or­ga­ni­za­cji Adam Grant na­pi­sał ar­ty­kuł dla „The New York Ti­mes” na te­mat ro­sną­cej rze­szy osób, które wpraw­dzie nie są w de­pre­sji, ale też trudno po­wie­dzieć, żeby miały się świet­nie. Przy­wo­łał w nim kon­cep­cję stanu lan­gu­ishing (we­ge­to­wa­nia, mar­nie­nia). Ter­mi­nem tym po raz pierw­szy po­słu­żył się w 2002 roku inny ame­ry­kań­ski psy­cho­log Co­rey Keyes, opi­su­jąc pu­stą prze­strzeń mię­dzy de­pre­sją a roz­kwi­tem jako nie­obec­ność do­brego sa­mo­po­czu­cia.

Na po­trzeby na­stęp­nego po­ko­le­nia Grant ujął to tak: „Nie zdra­dzasz oznak cho­roby psy­chicz­nej, ale oka­zem psy­chicz­nego zdro­wia też cię na­zwać nie można. (...) Jak się zdaje, jest to dużo po­wszech­niej­sze zja­wi­sko niż ciężka de­pre­sja – i pod pew­nymi wzglę­dami może sta­no­wić po­waż­niej­szy czyn­nik ry­zyka dla wy­stą­pie­nia cho­roby psy­chicz­nej”.

Naj­wy­raź­niej czy­tel­nicy do­sko­nale roz­po­znali opis tych uczuć, bo ar­ty­kuł Granta stał się w tam­tym roku naj­czę­ściej udo­stęp­nia­nym tek­stem z „The New York Ti­mes”.

W re­zul­ta­cie na­su­wał się wnio­sek, że na­wet przed tym wy­jąt­ko­wym za­sto­jem spo­wo­do­wa­nym przez pan­de­mię wielu z nas nie cie­szyło się ży­ciem w ta­kim stop­niu, jak chcie­li­by­śmy są­dzić.

Pew­nie się nie zdzi­wisz, gdy po­wiem, że i ja to u sie­bie za­uwa­ży­łam. Gdy po raz pierw­szy spo­tka­łam się z przy­ja­ciółmi i ro­dziną po lock­dow­nie, ocze­ki­wa­łam po­to­ków łez. Tym­cza­sem nie czu­łam wła­ści­wie nic, może poza tym, że „cał­kiem miło” było ich zo­ba­czyć.

Dla­tego też w sierp­niu 2021 roku, gdy Wielka Bry­ta­nia po­woli wy­cho­dziła z lock­dow­nów, na­pi­sa­łam ma­ila do re­dak­tora jed­nego z ko­lo­ro­wych ma­ga­zy­nów. Za­su­ge­ro­wa­łam w nim, że ar­ty­kuł na te­mat an­he­do­nii mógłby tra­fiać w ocze­ki­wa­nia mnó­stwa lu­dzi, któ­rzy utknęli w stre­fie sza­ro­ści. Już na­stęp­nego dnia – czyli jak na sto­sunki pa­nu­jące w ta­kich wy­daw­nic­twach z pręd­ko­ścią świa­tła – otrzy­ma­łam od­po­wiedź: „Tak, bar­dzo chęt­nie. Wielu czy­tel­ni­ków od­naj­dzie się w ta­kim tek­ście”.

Wiem, że moje emo­cje gdzieś tam są, ale czuję się tak, jak­bym nie mo­gła się do nich do­stać. Wciąż po­tra­fię pła­kać, ale nie od­czu­wam ani skraj­no­ści, ani dresz­czy eks­cy­ta­cji. Chcia­ła­bym w końcu od­zy­skać dawną sie­bie.

Atul, 44 l.

Wszystko wy­daje się ta­kie samo. Oczy­wi­ście mogę spoj­rzeć w niebo i zo­ba­czyć, że jest piękne, lecz to nic nie zna­czy. My­ślę o mo­ich emo­cjach, ale ich nie od­czu­wam.

Joel, 32 l.

Krótka hi­sto­ria an­he­do­nii

W toku po­szu­ki­wań od­kry­łam, że wy­stę­puje całe spek­trum po­staci an­he­do­nii. Sam ter­min, który do­słow­nie ozna­cza „bez przy­jem­no­ści” i po­cho­dzi z greki, ukuł fran­cu­ski fi­lo­zof i psy­cho­log Théo­dule-Ar­mand Ri­bot i po­słu­żył się nim w książce La psy­cho­lo­gie des sen­ti­ments w roku 1896. Kilka lat póź­niej ame­ry­kań­ski psy­cho­log Wil­liam Ja­mes pod­jął tę kwe­stię w na­uko­wej pracy z roku 1902, gdzie opi­sy­wał an­he­do­nię jako „bez­rad­ność bierną i znie­chę­ce­nie; brak za­pału, opusz­cze­nie się, brak upodo­ba­nia do cze­goś bądź brak po­cią­gów i pod­niet... nie­zdol­ność do ra­do­snych uczuć... bierną utratę po­ciągu do ja­kich bądź war­to­ści ży­cio­wych” [tłum. Jan Hem­pel]. W roku 1922 ame­ry­kań­ski psy­chia­tra Abra­ham My­er­son po­świę­cił tej te­ma­tyce cały wy­kład na do­rocz­nym zjeź­dzie Ame­ry­kań­skiego Sto­wa­rzy­sze­nia Psy­chia­trycz­nego.

Ale gdy pierw­sza fala za­in­te­re­so­wa­nia opa­dła, o an­he­do­nii nie mó­wiło się już zbyt wiele. Po­wrót tego za­gad­nie­nia do na­uko­wej dys­ku­sji na­stą­pił – za­pewne nie­przy­pad­kowo – pod ko­niec lat pięć­dzie­sią­tych, kiedy zruj­no­wane wojną spo­łe­czeń­stwa za­częły się znowu bo­ga­cić. W pra­cach na­uko­wych po­słu­gi­wano się ter­mi­nem „an­he­do­nia”, aby opi­sać cał­ko­witą utratę za­in­te­re­so­wa­nia ży­ciem, do ja­kiej do­cho­dzi nie­kiedy u osób cier­pią­cych na cho­robę Par­kin­sona, schi­zo­fre­nię bądź zma­ga­ją­cych się z na­ło­gami (a więc gdy za­bu­rzony zo­staje układ do­pa­mi­nowy). An­he­do­nia zy­skała złą sławę jako ob­jaw utrud­nia­jący le­cze­nie wszyst­kich tych scho­rzeń – pa­cjenci tracą bo­wiem na­dzieję, że mogą so­bie po­móc. Przed­sta­wiano ją jako główną prze­szkodę, praw­dziwą górę lo­dową, prak­tycz­nie nie­moż­liwą do sto­pie­nia ani za sprawą te­ra­pii, ani le­ków. Nie­kiedy opi­sy­wano ją na­wet jako skazę cha­rak­teru.

Po­tem jed­nak wszedł w uży­cie pe­wien wy­na­la­zek – re­zo­nans ma­gne­tyczny, dzięki któ­remu na­ukowcy mo­gli zaj­rzeć do ludz­kiego mó­zgu i prze­ko­nać się, jak po­wstaje uczu­cie przy­jem­no­ści oraz dla­czego nie­któ­rzy nie do­świad­czają jej w ta­kim stop­niu jak inni. Po­mo­gło to po­dzie­lić an­he­do­nię na czę­ści skła­dowe i spoj­rzeć na nią w bar­dziej zniu­an­so­wany spo­sób. Le­ka­rze za­częli uświa­da­miać so­bie, że zja­wi­sko to może wy­stę­po­wać w roz­ma­itych po­sta­ciach i w róż­nym na­tę­że­niu. Stop­niowo od­kry­wano tyle od­cieni an­he­do­nii, że po­ja­wiły się su­ge­stie, iż może le­piej by­łoby po­słu­gi­wać się tym ter­mi­nem w licz­bie mno­giej i mó­wić o „an­he­do­niach”.

Lecz po­mimo ro­sną­cej liczby prac na­uko­wych i ba­dań w ko­lej­nych dzie­się­cio­le­ciach (a w wielu z nich słusz­nie za­uwa­żono, że an­he­do­nię na­leży ana­li­zo­wać jako od­rębne zja­wi­sko) dla więk­szo­ści lu­dzi wciąż był to te­mat zu­peł­nie obcy.

Jak po­wszechne może być po­czu­cie „nic mnie nie cie­szy”?

In­nymi słowy: ilu z nas żyje w ta­kim sta­nie na co dzień? Nie jest tu ła­two o kon­kretne dane, po czę­ści dla­tego, że an­he­do­nię można opi­sy­wać roz­ma­icie. Jak już wiemy, to psy­cho­log Co­rey Keyes jako pierw­szy stwier­dził, że z sa­mego faktu, iż nie czu­jemy się źle, nie wy­nika jesz­cze, że czu­jemy się do­brze. W swo­ich wcze­snych ba­da­niach nad an­he­do­nią z po­cząt­ków XXI wieku sza­co­wał, że co­dzienne po­czu­cie wy­ja­ło­wie­nia może do­ty­czyć na­wet 12,1% ame­ry­kań­skich do­ro­słych.

Dwie de­kady póź­niej prze­pro­wa­dzone przez IP­SOS ba­da­nie zdro­wia psy­chicz­nego Ame­ry­ka­nów, w któ­rym za­sto­so­wano te same kry­te­ria, wy­ka­zało, że w ta­kiej men­tal­nej sza­rej stre­fie znaj­do­wało się 21% ba­da­nych. Z ana­lizy roz­kładu wie­ko­wego wy­ni­kało, że zja­wi­sko to było naj­pow­szech­niej­sze wśród mil­le­nial­sów, a więc osób 26+, bo od­no­to­wano je aż u 30% tej grupy. Na­stępne w ko­lej­no­ści były: ge­ne­ra­cja Z (po­ni­żej 25. roku ży­cia) – 26%, ge­ne­ra­cja X (po­wy­żej 42. roku ży­cia) – 21% i wresz­cie przed­sta­wi­ciele po­ko­le­nia baby bo­omers (po­wy­żej 57. roku ży­cia) – 14%.

Jesz­cze wyż­szy od­se­tek osób, któ­rych nic nie cie­szy, ujaw­niły ba­da­nia do­bro­stanu pra­cow­ni­ków. Jedno z nich prze­pro­wa­dziła w 2021 roku wio­dąca firma co­achin­gowa Bet­ter Up (trzeba do­dać, że mo­gła nie być w pełni obiek­tywna jako ży­wot­nie za­in­te­re­so­wana utrzy­my­wa­niem po­glądu, iż pra­cow­nicy po­trze­bują po­mocy, by roz­kwit­nąć). Wy­nika z niego, że aż 55% uczest­ni­ków znaj­do­wało się w „stre­fie we­ge­ta­cji”, pod­czas gdy do­brze da­wało so­bie radę 35%, a za­le­d­wie 5% szczę­śliw­ców było w „świet­nej for­mie”. Tę ten­den­cję po­twier­dziły też ba­da­nia In­sty­tutu Gal­lupa, we­dług któ­rych 62–68% ame­ry­kań­skich pra­cow­ni­ków nie an­ga­żuje się w wy­ko­ny­waną pracę, oraz ba­da­nia firmy De­lo­itte wy­ka­zu­jące, że 46% za­trud­nio­nym w USA bra­kuje mo­ty­wa­cji.

Ed­die Me­dina, na któ­rego zle­ce­nie prze­pro­wa­dzono an­kietę Bet­ter Up, tak opi­sał osoby tkwiące w sta­nie we­ge­ta­cji: „wal­czą, by za­cho­wać kon­cen­tra­cję, by od­na­leźć sens, a w wielu wy­pad­kach także by zna­leźć opty­mizm i na­dzieję na przy­szłość... U lu­dzi, któ­rzy mar­nieją, nor­malne czyn­niki stre­su­jące zwią­zane z pracą i ży­ciem co­dzien­nym pię­trzą się i mają więk­szą siłę od­dzia­ły­wa­nia – dla­tego wszystko inne jest dla nich ta­kie trudne. Po­waż­niej­sze przej­ścia i ży­ciowe zmiany mogą do­dat­kowo na­si­lać to zja­wi­sko”.

W ba­da­niu prze­pro­wa­dzo­nym w Wiel­kiej Bry­ta­nii w czerwcu 2021 roku py­tano pra­cow­ni­ków o ich po­czu­cie celu i kie­runku w ży­ciu. I tak 42% an­kie­to­wa­nych od­po­wie­działo, że pan­de­mia po­zo­sta­wiła ich „z wra­że­niem bez­sensu”.

W pracy ko­le­dzy pró­bo­wali mnie za­ga­dy­wać, opo­wia­dać dow­cipy, ale czu­łem się, jak­bym stał na ze­wnątrz i tylko za­glą­dał do środka. Do­sze­dłem do wnio­sku, że przez swoje odrę­twie­nie nie by­łem w sta­nie na­wią­zy­wać z in­nymi więzi. Że mam wielki pro­blem z od­czu­wa­niem współ­czu­cia. Za­cho­wy­wa­łem się tak, jak­bym przej­mo­wał się róż­nymi rze­czami, bo wie­dzia­łem, że tego się ode mnie ocze­kuje. Ale tak na­prawdę wszystko spły­wało po mnie jak woda po kaczce.

Joe, 28 l.

Ukryte koszty

Czy apa­tią w ogóle na­leży się przej­mo­wać, skoro nie jest cho­robą psy­chiczną? Ow­szem, na­leży. An­he­do­nia może i nie­spe­cjal­nie rzuca się w oczy, nie ozna­cza to jed­nak, że nie sta­nowi za­gro­że­nia. I by­naj­mniej nie po­lega ono wy­łącz­nie na tym, że czu­jemy się lekko okla­pli. Dzi­siej­szy mo­del opieki zdro­wot­nej zwy­kle re­aguje do­piero wów­czas, gdy doj­dzie do po­waż­nej za­pa­ści zdro­wot­nej – ten­den­cję tę Co­rey Keyes po­rów­nał do „par­ko­wa­nia ka­retki na skraju urwi­ska”. Tym­cza­sem an­he­do­nia to nie tylko stan, w któ­rym mamy wszystko gdzieś – może być także zwia­stu­nem de­pre­sji, sy­gna­łem alar­mo­wym wska­zu­ją­cym, że układ na­grody w mó­zgu prze­stał dzia­łać jak na­leży. Nie­kon­tro­lo­wana może sta­no­wić swego ro­dzaju etap po­prze­dza­jący ugrun­to­wa­nie się de­pre­sji, dla­tego sta­wie­nie jej czoła we wstęp­nej fa­zie to forma pro­fi­lak­tyki.

Ba­da­nia wy­ka­zały, że lu­dzie, u któ­rych z naj­więk­szym praw­do­po­do­bień­stwem w naj­bliż­szej de­ka­dzie roz­winą się de­pre­sja i stany lę­kowe, to wcale nie ci, któ­rzy dziś zdra­dzają oczy­wi­ste ob­jawy. To lu­dzie, któ­rym dziś bra­kuje po­zy­tyw­nej siły psy­chicz­nej.

Gdy de­pre­sja ude­rza z pełną siłą, le­kiem pierw­szego wy­boru są zwy­kle an­ty­de­pre­santy, ta­kie jak se­lek­tywne in­hi­bi­tory wy­chwytu zwrot­nego se­ro­to­niny (SSRI). Tyle że choć by­wają one czę­sto bar­dzo sku­teczne, je­śli cho­dzi o tłu­mie­nie bólu, mogą rów­nież tłu­mić ra­dość. Zbyt długo po­zo­sta­wiona bez kon­troli an­he­do­nia, która zdoła się roz­krę­cić do po­ziomu de­pre­sji, sta­nowi jej naj­dłu­żej utrzy­mu­jący się i za­ra­zem naj­trud­niej­szy do le­cze­nia ob­jaw.

Może być także wcze­snym sy­gna­łem ostrze­gaw­czym za­awan­so­wa­nych sta­diów wy­pa­le­nia. W ta­kiej sy­tu­acji wy­star­cza nie­kiedy je­den do­dat­kowy czyn­nik stre­su­jący, a już czara się prze­lewa. Pod wpły­wem an­he­do­nii na­sze od­czu­wa­nie świata staje się przy­ćmione. Może ona sku­tecz­nie przy­tłu­mić nie­mal wszystko: ra­dość z seksu, zmy­sły wę­chu i smaku, za­mi­ło­wa­nie do mu­zyki, kon­tak­tów z ludźmi – i w ogóle do ży­cia.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki