Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10-letni Artur śni co noc przerażający sen o Cieniu, który zagraża życiu jego taty, leżącego w śpiączce po wypadku. W domu dziadków na strychu chłopiec przypadkowo znajduje starą książkę bez tytułu. Zaczyna czytać i wówczas księga zdradza swoją tajemnicę – z kart wyłania się zaklęty w niej duch rycerza Lupusa. Lupus nie tylko zawierzy Arturowi własny los, ale też pomoże mu rozwikłać mroczną zagadkę sprzed lat. Czy chłopcu wystarczy odwagi, by zmierzyć się z potężnymi siłami Zła i uratować ojca? Powieść dla miłośników mocnych wrażeń, lubiących pełne grozy historie nie z tego świata.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 91
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
redakcja i korekta / Elżbieta Cichy
opracowanie graficzne / Agnieszka Cieślikowska
skład i łamanie / Mariola Cichy
tekst © copyright by Grzegorz Gortat
ilustracje © copyright by Marta Krzywicka
© copyright by Agencja Edytorska „Ezop”
01-829 Warszawa,
Al. Zjednoczenia 1/226
tel. 22 834 17 56
e-mail: [email protected]
www.ezop.com.pl
ISBN 978-83-89133-92-2
Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o. | Legimi.com
I tym razem wszystko odbyło się dokładnie tak, jak każdej poprzedniej nocy. Cień na ścianie rósł w oczach i Art miał wrażenie, że jednocześnie ktoś kropla po kropli wysysa z niego krew. Mógł tylko bezsilnie obserwować pełzający po ścianie ciemny kształt na wprost łóżka chorego.
W migotliwym świetle jarzeniówek w szpitalnej izolatce plama Cienia potężniała. Jeszcze chwila i wypełni sobą cały pokój.
Nieobecny wiatr bezszelestnie poruszył zasłonkami w oknach.
Art próbował sobie wmówić, że to tylko sen. Nawet jeśli Cień przybierze ludzką postać i jak każdej nocy pochyli się nad nieprzytomnym pacjentem, wystarczy otworzyć oczy, by zjawa przepadła.
A jednak dobrze wiedział, że kiedy się przebudzi, szpitalna scena nie zniknie. Podobnie jak w sennym koszmarze, również na jawie tata był podłączony do monitorów, aparatury medycznej i kroplówek, które utrzymywały chorego przy życiu, odkąd równo tydzień temu pirat drogowy potrącił go na przejściu dla pieszych i uciekł z miejsca wypadku.
Plama przybrała ludzkie kształty i zeskoczyła na podłogę. Pokojem zatrzęsło.
Art osunął się na krzesło i musiał się przytrzymać krawędzi łóżka.
Zwalista postać zbliżała się powoli. Z każdym stąpnięciem pokój dygotał jak statek pod naporem fal.
Art odważył się spojrzeć. Ale twarz intruza była jedną czarną plamą.
Cień zatrzymał się u wezgłowia łóżka i wyciągnął ręce ponad plątaniną przewodów, które łączyły pozostającego w śpiączce pacjenta z przyrządami podtrzymującymi życie.
Olbrzymie ręce z błoną między palcami.
Zawisły nad pokrętłami aparatury medycznej. Wystarczy jeden ruch, by monitory zgasły.
Art chciał krzyknąć, ale nie mógł wydobyć głosu.
Ignorując obecność chłopca, Cień pochylił się nad chorym i powiedział: „Nie zapomniałem”.
Miał dudniący głos, jakby mówił z dna głębokiej studni.
Choć Art bał się jak jeszcze nigdy, to nie chciał, by sen się skończył. Miał przeczucie, że za chwilę coś ważnego się wydarzy. We śnie otrzyma wskazówkę, jak powstrzymać Cień, który zawisł nad łóżkiem chorego.
Uderzył go podmuch wiatru, jakby ktoś gwałtownie otworzył drzwi i wpuścił do pokoju świeże powietrze. Raptem pod sufitem zrobiło się gęsto od szybko wirujących, kolorowych piłeczek. Pojawiły się nie wiadomo skąd i z furkotem tłoczyły się pośrodku sali, podobne do roju rozzłoszczonych os.
Cień też je spostrzegł – i rozejrzał się w popłochu! Przestąpił z nogi na nogę, jakby nagle stracił pewność siebie, a podłoga zaprotestowała pod jego ciężarem.
Krzesło, na którym siedział chłopiec, zatrzęsło się i równocześnie dobiegło go wołanie:
– Artur, wstawaj!
„Nie! – zaprotestował we śnie. Nie budź mnie jeszcze! Nie teraz, kiedy Cień zaczyna okazywać strach i może zaraz odkryje swoją słabą stronę. Dowiem się, jak go pokonać”.
Ale mama nie przestawała nim potrząsać.
– Zaspaliśmy – przynaglała. – Jeśli za godzinę nie wyjedziemy, nie zdążę wrócić przed wieczorem.
Usiadł na łóżku, trąc zaspane oczy.
– Krzyczałeś przez sen. Dręczył cię jakiś koszmar?
– Nie – zaprzeczył.
Lepiej przemilczeć, że od tygodnia śni mu się jeden sen. Sen, który urywa się zawsze w tym samym miejscu. Mama i bez tego ma dosyć zmartwień.
Kiedy wyszedł z łazienki, przygotowywała w kuchni śniadanie. Bez apetytu zabrał się za grzankę.
Spostrzegł, że mama unika jego spojrzenia i do głowy przyszła mu myśl, że stało się to najgorsze.
– Dzwonili ze szpitala?
– Sama telefonowałam. Wciąż bez zmian, nie odzyskał przytomności. – Zaraz szybko dodała: – Najważniejsze, że stan się nie pogorszył.
– Pójdę się spakować.
– Spakować? Miałeś zrobić to wczoraj!
– Przepraszam. Pięć minut i będę gotowy.
Chciał pobyć przez chwilę sam. W swoim pokoju wyjął z szafy zapakowaną już wczoraj torbę, po namyśle dołożył do bagaży stojącą na biurku fotkę z lu na parku, dokąd wybrali się całą trójką wiosną tego roku w jego dziesiąte urodziny. Na zdjęciu stał z rodzicami przed „gabinetem osobliwości”, na tle dużej tablicy z wymalowanym King Kongiem.
„Robota pacykarza” – zawyrokował tata, choć powiedział to bez krzty złośliwości. Był malarzem – takim, którego prace są wystawiane w muzeach oraz galeriach sztuki – i wcześnie nauczył Artura, po czym odróżnić dobry obraz od złego. Ważna jest nie tyle fotograficzna wierność czy technika, ile uczucie, jakie się wkłada w wykonywaną pracę.
Dlatego namalowany przez tatę portret Artura wisi w salonie na honorowym miejscu i przyciąga uwagę wszystkich odwiedzających. Pod podobizną wówczas sześciolatka tata umieścił napis podpatrzony na jednym z XIX-wiecznych angielskich obrazów: „Thou art art, Art”.
„Bo jesteś dziełem sztuki, Art. Każdy człowiek jest dziełem sztuki, jedynym i niepowtarzalnym” – wytłumaczył, kiedy Artur zapytał o znaczenie angielskiego motta na obrazie.
Mama była pracownikiem naukowym w Instytucie Fizyki i miała bardziej praktyczne podejście do życia. „Nasz Artur dziełem sztuki? – Oczy jej się śmiały, ale z surową miną dokończyła: – Musiałby się bardziej postarać, na przykład czytając przynajmniej jedną książkę na rok. Bo inaczej jest jak krążący bez celu pojedynczy atom”.
Artur wolał nie ryzykować i nie wdawał się z mamą w rozmowy o atomach. Ani tym bardziej o książkach.
Ostatni raz rzucił okiem na puste biurko, chwycił torbę podróżną i przytaszczył do przedpokoju.
– Wziąłeś coś do czytania?
Zastanawiał się właśnie, jak się wywinąć od odpowiedzi, by nie skłamać, kiedy mama, nie czekając, co powie, z nieobecnym wyrazem twarzy minęła go i wyszła na korytarz. Zjechali windą na parter i opuścili budynek. Poranne powietrze było jeszcze rześkie, gładkie jak fajans czerwcowe niebo zapowiadało kolejny słoneczny dzień. Włożyli torbę do bagażnika, wsiedli, mama przekręciła kluczyk w stacyjce i samochód gładko ruszył. Z osiedlowej uliczki skierowali się na obwodnicę, od której odchodziła szosa prowadząca do miasteczka, gdzie mieszkali rodzice taty.
Czekały ich dwie godziny jazdy. Wiedział, że większość drogi przebędą w milczeniu i nie uda mu się uciec od roztrząsania nurtujących go pytań. A zwłaszcza tego najważniejszego: dlaczego nigdy wcześniej nie odwiedził domu, w którym tata przyszedł na świat?