Niebiańska przepowiednia - James Redfield - ebook + książka

Niebiańska przepowiednia ebook

Redfield James

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Najpopularniejsza na świecie książka o duchowej podróży, która odmieniła życie

milionów osób

W Peru odnaleziono starożytny manuskrypt. Zawiera on dziewięć wtajemniczeń, które ludzkość

ma osiągnąć, wchodząc w erę nowej, duchowej świadomości. Pierwsza prawda mówi, że w życiu

każdego z nas pojawiają się tajemnicze zbiegi okoliczności, nagłe, niewytłumaczalne zdarzenia,

które – prawidłowo zinterpretowane – mogą wskazać właściwą drogę.

James Redfield przekonuje, że warto przeżyć tę przygodę i pozwolić się poprowadzić na

poszukiwanie pozostałych wtajemniczeń. Każde z nich odnajdzie się we właściwym czasie i każde

wyjaśni, w jaki sposób połączenie ze światem duchowym przemienia ludzkie życie.

Niebiańska przepowiednia, którą czyta się jak powieść przygodową, ma równocześnie głębię

duchowej przypowieści. Zabiera czytelnika w podróż, która rozjaśni duszę i da wgląd w wizję i

doświadczenia, które już zmieniają świat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 379

Oceny
4,8 (37 ocen)
30
7
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
beata280784

Nie oderwiesz się od lektury

super ksiazka,daje do myslenia..polecam
00
zuzannab200

Dobrze spędzony czas

Książka pod względem akcji jest słaba, dużo niedomówień, niejasnych scen, które nie mogłyby mieć miejsca w rzeczywistości, ale nie jest to aż tak ważne, bo niie dlatego się po nią sięga. Sama nauka manuskryptu bardzo ciekawa i warta poznania, bo pozwala spojrzeć na wiele rzeczy inaczej, dostrzec piękno świata i natury. Ogólnie polecam, ale nie można się nastawiac na dobrą fabułę
00
sweety97

Nie oderwiesz się od lektury

.
00
JaMonia2

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00

Popularność




James Redfield Niebiańska przepowiednia Tytuł oryginału The Celestine Prophecy ISBN Copyright © 1993 by James Redfield This edition published by arrangement with Grand Central Publishing, New York, NY USA All rights reserved Copyright © 2016 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań Projekt graficzny okładki Tobiasz Zysk Opracowanie graficzne i techniczne Barbara i Przemysław Kida Wydanie 1 w tej edycji Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Od autora

Już od ponad pół wieku w nasz świat wkracza nowa świadomość, którą można nazwać duchową, transcendentną. Jeżeli czytasz tę książkę, znaczy to, że, być może, przeczuwasz już, co się dzieje...

Zaczynamy być coraz bardziej wrażliwi na to, w jaki sposób toczy się nasze życie, na pewne z pozoru przypadkowe zdarzenia, które jednak przytrafiają się we właściwym czasie i stykają nas z ludźmi, którzy z kolei inspirują nas i kierują na zupełnie nowe tory. Być może bardziej niż inni, w jakichkolwiek innych czasach właśnie my intuicyjnie przeczuwamy głębsze znaczenie tych tajemniczych zbiegów okoliczności. Wiemy, że życie polega przede wszystkim na duchowym zgłębianiu tego, co osobiste, tajemnicze i magiczne, na odkrywaniu tego, czego jeszcze żadna filozofia ani religia nie zdołała w pełni wyjaśnić.

Wiemy też coś więcej: wiemy, że kiedy już pojmiemy, co się naprawdę dzieje, gdy nauczymy się rozpoznawać ów proces duchowego wzrastania i kontynuować go, cała ludzkość dokona gigantycznego skoku ku nowemu życiu — takiemu, jakiego pragnęła od początku swego istnienia.

Historia, którą opowiem, jest poświęcona temu nowemu sposobowi pojmowania świata. Jeżeli cię poruszy,jeśli wyjaśni coś, co już postrzegasz w swoim życiu, to podziel się tym z innymi — gdyż myślę, że nasza nowa duchowa świadomość najlepiej rozprzestrzenia się właś-nie w ten sposób. Nie poprzez mody czy trendy, lecz przez pozytywne, osobiste „zarażanie” nią innych ludzi.

Wszystko, co musimy zrobić, to na pewien czas zapomnieć o swoich wątpliwościach i o tym, co nas rozprasza... a wtedy w cudowny sposób ta rzeczywistość stanie się naszym udziałem.

JR

jesień 1992

Podziękowania

Tak wiele osób miało wpływ na tę książkę, iż niemożliwe jest wymienienie tu wszystkich. Jednak specjalne podziękowania niech przyjmą: Alan Shields, Jim Gamble, Marc Lafountain, Marc i Debra McElhaney, Dan Questenberry, BJ Jones, Bobby Hudson oraz Joy i Bob Kwapien — gdyż każda z tych osób na swój sposób była moim przewodnikiem w tej pracy.

Mądrzy będą świecić jak blask sklepienia, a ci, którzy nauczyli wielu sprawiedliwości, jak gwiazdy przez wieki i na zawsze. Ty jednak, Danielu, ukryj słowa i zapieczętuj księgę aż do czasów ostatecznych. Wielu będzie dociekało, by pomnożyła się wiedza.

Księga Daniela 12,3-4

Dla Sary Virginii Redfield

Masa krytyczna

Podjechałem pod restaurację i zaparkowałem. Oparłem się wygodnie na siedzeniu, żeby chwilę pomyśleć. Wiedziałem, że Charlene jest już pewnie w środku i czeka, by ze mną porozmawiać. Ale dlaczego? Nie odzywała się od sześciu lat. Czemu pojawiła się właśnie teraz, kiedy ja akurat na tydzień zaszyłem się w lesie?

Wysiadłem z samochodu i ruszyłem w stronę restauracji. Za mną ostatnie promienie zachodzącego słońca odbijały się bursztynową poświatą od mokrej nawierzchni parkingu. Godzinę temu przeszła gwałtowna, szybka burza i dlatego powietrze letniego wieczoru było rześkie i świeże, a w zapadającym półmroku wszystko zdawało się niemal nierealne. Na niebie świecił półksiężyc.

Kiedy tak szedłem, w moich myślach pojawiły się dawne obrazy Charlene. Czy wciąż jest taka piękna i wrażliwa? Jak czas ją zmienił? I co mam myśleć o manuskrypcie, o którym wspomniała — o jakimś starożytnym zabytku odnalezionym w Ameryce Południowej, o którym tak bardzo chciała mi opowiedzieć?

— Mam dwie godziny przerwy między lotami — oznajmiła przez telefon. — Możesz zjeść ze mną obiad? Zobaczysz, będziesz zachwycony tym, co mówi manuskrypt, to taka tajemnica w twoim stylu.

Tajemnica w moim stylu? Co chciała przez to powiedzieć?

W restauracji było tłoczno. Kilka par czekało na stolik. Hostessa zaprowadziła mnie jednak na taras powyżej głównej sali, gdzie miała siedzieć Charlene.

Kiedy wchodziłem po schodach na górę, zauważyłem spore zamieszanie wokół jednego ze stolików. Było tam też dwóch policjantów. W pewnej chwili szybko się odwrócili i zbiegli obok mnie schodami, a reszta ludzi się rozeszła. Przy obleganym przed chwilą stoliku została tylko jedna kobieta — i to była... Charlene! Prędko do niej podszedłem.

— Charlene, co się stało? Coś złego?

Potrząsnęła po swojemu głową i wstała na powitanie. Uśmiechała się. Fryzurę miała może nieco inną, ale ona sama wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętałem: delikatne rysy, szerokie usta, ogromne, błękitne oczy.

— Nie uwierzysz — powiedziała, równocześnie obejmując mnie przyjaźnie — ale kilka minut temu poszłam do toalety i w tym czasie ktoś ukradł mi teczkę.

— Co w niej było?

— Nic ważnego, kilka książek i magazynów, które zabrałam na drogę. Wariactwo. Ludzie siedzący obok powiedzieli, że jakiś facet po prostu wszedł, podniósł moją teczkę i wyszedł. Dokładnie go opisali policjantom, a ci obiecali przeszukać teren.

— Może powinienem im pomóc?

— Nie, coś ty, daj spokój. Nie mam za wiele czasu, a koniecznie chcę z tobą pogadać.

Usiedliśmy. Akurat podszedł kelner, więc mogliśmy od razu złożyć zamówienie. Przez jakiś kwadrans rozmawialiśmy właściwie o wszystkim i o niczym. Starałem się nie rozwodzić nad moją „ucieczką” w las, ale Charlene szybko coś wyczuła. Pochyliła się do mnie z ciepłym uśmiechem.

— No więc... co się tak naprawdę z tobą dzieje?

Spojrzałem w jej oczy wpatrujące się we mnie intensywnie.

— A ty to byś chciała tak od razu wszystko wiedzieć, co?

— Jak zawsze — przyznała.

— Cóż, prawda jest taka, że wziąłem sobie trochę wolnego od życia i zamieszkałem nad jeziorem. Przez lata ciężko harowałem, a teraz się zastanawiam, czy w ogóle wszystkiego nie zmienić...

— Pamiętam, opowiadałeś mi kiedyś o tym jeziorze. Myślałam, że ty i twoja siostra byliście zmuszeni sprzedać posiadłość.

— Jeszcze nie, ale podatki ciągle rosną, bo to miejsce jest teraz tak blisko miasta.

Przytaknęła.

— Dobra, a co masz w planach?

— Jeszcze nie wiem. Coś nowego.

Spojrzała na mnie z nową uwagą.

— Zdaje się, że masz w sobie taki sam niepokój jak cała reszta ludzi.

— Może, ale dlaczego w ogóle o tym mówisz?

— Bo to jest w manuskrypcie.

Przez chwilę patrzyłem na nią w milczeniu.

— No to opowiedz mi w końcu o tym twoim manuskrypcie.

Oparła się wygodnie, jakby chciała lepiej zebrać myśli, potem znów spojrzała mi prosto w oczy.

— Chyba wspominałam ci przez telefon, że rzuciłam robotę w gazecie i zatrudniłam się w firmie, która dla ONZ zbiera dane na temat zmian kulturowych i demograficznych w różnych krajach. Ostatnio byłam oddelegowana do Peru. Kiedy prowadziłam badania na uniwersytecie w Limie, ciągle dochodziły mnie plotki o jakimś starym manuskrypcie, który właśnie odkryto, tyle że nikt nie potrafił mi podać żadnych szczegółów, a pytałam nawet na wydziałach archeologii i antropologii. Gdy próbowałam zasięgnąć języka w sferach rządowych, zaprzeczyli, że coś takiego w ogóle istnieje... Jednak pewna osoba powiedziała mi, że tak naprawdę to władze robią wszystko, by z jakichś powodów ukryć ten dokument. Ta osoba oczywiście również nie znała żadnych konkretów... Ale ty znasz mnie — ciągnęła dalej — jestem ciekawska. Kiedy skończyłam swoją robotę, zdecydowałam się zostać jeszcze kilka dni i sprawdzić, co mi się uda wywęszyć. Na początku każdy trop prowadził w kolejną ślepą uliczkę, ale któregoś dnia jadłam lunch w małej kafejce na peryferiach Limy i zauważyłam, że przygląda mi się jakiś ksiądz. Po kilku minutach po prostu do mnie podszedł i przyznał, że słyszał, jak tego dnia rozpytywałam o manuskrypt. Nie chciał się przedstawić, ale zgodził się odpowiedzieć na wszystkie moje pytania...

Zawahała się. Wciąż patrzyła na mnie uważnie.

— Powiedział... że manuskrypt pochodzi z roku mniej więcej sześćsetnego przed naszą erą. Przepowiada całkowitą transformację ludzkości.

— Poczynając od kiedy? — spytałem.

— Od ostatnich dekad dwudziestego wieku.

— Czyli od teraz?!

— Tak, od teraz.

— Ale co to ma być za transformacja?

Przez moment Charlene zawahała się nieco, w końcu jednak zaczęła mówić z dużym przekonaniem.

— Ten ksiądz powiedział mi, że to rodzaj odrodzenia świadomości, które odbywa się bardzo powoli. Nie jest natury religijnej, to proces duchowy. Odkrywamy coś nowego na temat istoty ludzkiego życia na naszej planecie, na temat znaczenia naszego istnienia, i według księdza ta wiedza w dramatyczny sposób zmieni całą ludzką kulturę i cywilizację.

Zamilkła. Po chwili dodała jednak:

— Ksiądz powiedział mi też, że cały manuskrypt jest podzielony na części czy rozdziały, z których każdy jest poświęcony jednemu „wtajemniczeniu”. Manuskrypt przepowiada, że jeszcze za naszych czasów ludzie zaczną rozumieć te wtajemniczenia, jedno po drugim, i stopniowo wszyscy będziemy się zmieniać i przechodzić do zupełnie nowej, duchowej kultury, która zapanuje na Ziemi.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem i cynicznie unios-łem brwi.

— I ty naprawdę w to wierzysz?

— No cóż... myślę...

— Rozejrzyj się tylko — przerwałem jej, wskazując na tłum oblegający stoliki w sali pod nami. — To jest prawdziwy świat. Czy widzisz, żeby coś się w nim zmieniało?

Właśnie, gdy to powiedziałem, z dołu dał się słyszeć czyjś zagniewany głos. Nie zrozumiałem słów, ale było to powiedziane na tyle głośno, że w całej sali zaległa cisza. W pierwszej chwili pomyślałem, że znów chodzi o jakąś kradzież, ale zaraz zrozumiałem, że to po prostu prywatna kłótnia. Elegancka kobieta koło trzydziestki wstała od stolika i z pogardą spoglądała na siedzącego naprzeciw niej faceta.

— Nie! — wrzasnęła. — Problem w tym, że nasz związek nie jest taki, jak chciałam! Rozumiesz? Jego nie ma! Nie ma!

Poprawiła strój, rzuciła serwetkę na stół i energicznie wyszła z lokalu.

Charlene i ja patrzyliśmy na siebie w milczeniu, oboje tak samo zaszokowani wybuchem, który wydarzył się akurat w chwili, kiedy rozmawialiśmy o ludziach z sali na dole. W końcu Charlene dyskretnie kiwnęła głową, wskazując na stolik, przy którym siedział opuszczony mężczyzna.

— Tak, to jest prawdziwy świat. I zmienia się.

— Niby jak? — spytałem wciąż sceptycznie.

— Przemiana, transformacja rozpoczyna się od pierwszego wtajemniczenia. Według tego księdza zwykle objawia się ono najpierw podświadomie jako głębokie uczucie niespełnienia, niepokoju, poszukiwania.

— Poszukiwania?

— Tak.

— Ale czego szukamy?

— No właśnie! Na początku nie jesteśmy pewni. Według manuskryptu zaczynamy mieć przebłyski pewnych alternatywnych doznań... miewamy takie chwile w życiu, kiedy czujemy się jakoś inaczej, bardziej obecni, twórczy... Ale nie mamy pojęcia, na czym polega to doświadczenie i co zrobić, by je zatrzymać. Kiedy się kończy, odczuwamy brak, niepokój, bo po takiej chwili normalne życie wydaje nam się już zbyt puste i zwyczajne...

— I ty myślisz, że właśnie coś takiego kryło się za wybuchem tej kobiety?

— Tak. Ona jest taka jak my wszyscy. Wszyscy szukamy w życiu spełnienia i nie chcemy się godzić na żadną mierność czy „mniejsze zło”. Uważam, że właśnie ten niepokój stoi za egocentryczną postawą „teraz ja”, „ja pierwszy”, tak charakterystyczną w ostatnich czasach. To przecież jest widoczne wszędzie, od ulicznych gangów po Wall Street.

Charlene patrzyła teraz prosto na mnie.

— A jeśli już chodzi o związki, to staliśmy się tak wymagający, że te związki prawie nie mogą istnieć!

Jej uwaga przypomniała mi o moich dwóch ostatnich romansach. Oba zaczęły się bardzo intensywnie i oba wypaliły się w ciągu niespełna roku. Otrząsnąłem się z zamyślenia. Charlene cierpliwie czekała.

— A co takiego właściwie się dzieje z naszymi uczuciowymi związkami? — spytałem.

— O tym rozmawiałam z księdzem bardzo długo — odparła. — Powiedział, że jeśli oboje partnerzy są zbyt wymagający, jeśli każde z nich oczekuje, że drugie będzie żyło w jego czy jej świecie, że zawsze dołączy się do jego czy jej wybranych zajęć, to nieuchronnie zaczyna się wielka bitwa na ego.

Tu mnie trafiła. Rzeczywiście, oba moje ostatnie związki w pewnym momencie sprowadziły się do walki o władzę. W obu przypadkach powstał konflikt interesów. Wzięliśmy zbyt wielkie tempo. Mieliśmy zbyt mało czasu, żeby zgrać swoje pomysły na temat tego, co robić, gdzie iść, jakie wspólne zainteresowania rozwijać. I w końcu to, kto będzie dowodził, od kogo będzie zależało, na czym ma minąć dzień, stało się trudnością nie do pokonania.

— Manuskrypt mówi, że właśnie przez tę walkę o przejęcie kontroli będzie nam coraz trudniej pozostawać długo z jedną osobą — ciągnęła Charlene.

— To niezbyt uduchowiona perspektywa — zauważyłem z przekąsem.

— Dokładnie to samo powiedział ten ksiądz — odparła. — Podkreślił, że choć większość dzisiejszych bolączek naszego społeczeństwa ma swoje źródło właśnie w owym niepokoju i poszukiwaniu, to problem jest tylko czasowy i wkrótce się skończy. Bo zaczynamy sobie uświadamiać, czego naprawdę szukamy, czym jest to inne doświadczenie, które daje poczucie spełnienia. Kiedy to pojmiemy w pełni, znaczy, że rozumiemy pierwsze wtajemniczenie.

Przerwaliśmy na chwilę, bo kelner podał nasz obiad i nalał wino. Charlene sięgnęła przez stół, by spróbować łososia z mojego talerza. Zmarszczyła śmiesznie nos i zachichotała. Przypomniałem sobie, jak swobodnie zawsze się czułem w jej towarzystwie.

— No dobra — wróciłem do tematu. — Co to za doświadczenie, którego tak szukamy? Czym jest pierwsze wtajemniczenie?

Milczała przez chwilę, jakby nie była pewna, od czego zacząć.

— Wiesz, to trudno wytłumaczyć... Ale ksiądz ujął to w ten sposób: powiedział, że pierwsze wtajemniczenie wydarza się wtedy, kiedy zaczynamy być świadomi zbiegów okoliczności w naszym życiu.

Nachyliła się w moją stronę.

— Czy miałeś kiedyś przeczucie albo intuicję na temat czegoś, co chciałbyś robić? Na przykład jakiegoś kierunku w życiu, który chciałeś obrać? I zastanawiałeś się, jak by wtedy twoje życie wyglądało? A potem, kiedy już zupełnie zapomniałeś o tamtych planach i zająłeś się czymś zupełnie innym, nagle spotkałeś kogoś lub poszedłeś gdzieś i to doprowadziło do spełnienia tamtego pomysłu? Bo widzisz, według księdza takie zbiegi okoliczności zaczynają się przytrafiać coraz częściej, a kiedy tak się dzieje, w pewnej chwili orientujemy się, że to musi być coś więcej niż tylko zwykły przypadek. To tak, jakby działało przeznaczenie, jakby naszym życiem kierowała jakaś nieznana siła. I wtedy czujemy, że uczestniczymy w tajemnicy, to nas ekscytuje, w rezultacie zaczynamy pełniej żyć. Ksiądz tłumaczył, że to jest właśnie dotknięcie owego mistycznego doświadczenia i że z każdym dniem coraz więcej osób upewnia się, iż takie tajemnicze wydarzenia są jak najbardziej realne. I są dowodem na to, że za naszym codziennym życiem kryje się coś więcej. Ta świadomość to właśnie pierwsze wtajemniczenie.

Patrzyła na mnie wyczekująco, ale nic nie odpowiedziałem.

— Nie rozumiesz? — spytała. — Pierwsze wtajemniczenie mówi o ukrytej tajemnicy, która otacza nasze życie na tej planecie. Doświadczamy nadzwyczajnych zbiegów okoliczności i choć ich jeszcze nie rozumiemy, wiemy, że one naprawdę istnieją. Znowu, jak kiedyś w dzieciństwie, czujemy, że jest jeszcze inna strona życia i że musimy ją odkryć... Jak to powiedzieć... że pod płaszczykiem codzienności dzieje się jeszcze jakiś zupełnie inny proces...

Charlene była wciąż pochylona do przodu i teraz żywo gestykulowała.

— No, no, naprawdę cię to wciągnęło — skomentowałem z uśmiechem.

— Pamiętam czasy, kiedy ty sam wiele opowiadałeś właśnie o tego rodzaju zdarzeniach — ucięła chłodno.

Jej uwaga była jak zimny prysznic. Miała rację! Rzeczywiście, był taki okres w moim życiu, kiedy wszędzie zauważałem zbiegi okoliczności i nawet próbowałem je jakoś naukowo, psychologicznie tłumaczyć. Ale potem dałem sobie spokój, uznałem to za nieracjonalne i niedojrzałe, aż w końcu w ogóle przestałem te przypadki dostrzegać. Spojrzałem na Charlene i przybrałem postawę obronną.

— Prawdopodobnie w tamtych czasach po prostu czytałem za dużo filozofii Wschodu albo chrześcijańskich mistyków. Akurat to zapamiętałaś. Zresztą o tym, co nazywasz pierwszym wtajemniczeniem, pisano już wiele razy, Charlene. Co w tym nowego? W jaki sposób postrzeganie tajemniczych zbiegów okoliczności ma prowadzić do całkowitej przemiany ludzkości?

Charlene wpatrywała się w swój talerz, dopiero po chwili podniosła na mnie wzrok.

— Źle mnie zrozumiałeś — zaczęła spokojnie. — Oczywiście, że tych rzeczy doświadczano od dawna i pisano o tym. Ten ksiądz nawet podkreślił, że pierwsze wtajemniczenie nie jest niczym nowym. Mówił, że ludzie byli od tysięcy lat świadomi niewytłumaczalnych zbiegów okoliczności, że ten rodzaj percepcji dał początek wielu poszukiwaniom filozoficznym i religijnym. Różnica polega tylko na ilości. Według księdza transformacja może się wydarzyć właśnie w naszych czasach, bo dopiero teraz tę świadomość osiąga coraz więcej ludzi, i to wszyscy równocześnie.

— Ale co dokładnie miał na myśli?

— Powiedział, że manuskrypt wskazuje, iż w szóstej dekadzie dwudziestego wieku niezwykle wzrośnie liczba osób świadomych tego, iż kierują nimi zbiegi okoliczności. I że będzie tych ludzi coraz więcej, aż gdzieś blisko początku kolejnego stulecia zostanie osiągnięta taka liczba... coś w rodzaju „masy krytycznej”... Manuskrypt przepowiada — ciągnęła dalej — że gdy dojdziemy do poziomu tej masy krytycznej, wtedy cała ludzkość zacznie traktować poważnie owe tajemnicze zbiegi okoliczności. I wtedy już wszyscy zaczniemy się zastanawiać nad tym, jakie procesy sterują ludzkim życiem na naszej planecie. I właśnie to pytanie, zadane w tym samym czasie przez dostateczną liczbę ludzi, otworzy naszą świadomość na kolejne wtajemniczenia... Bo według manuskryptu, jeśli wielu ludzi zada sobie pytanie, co tak naprawdę oznacza życie, to zaczniemy odkrywać odpowiedź. I ujawnią się kolejne wtajemniczenia, jedno po drugim...

Przerwała na chwilę, by zjeść parę kęsów.

— A kiedy już pojmiemy wszystkie wtajemniczenia, to nastąpi ta wielka transformacja? — spytałem.

— Tak powiedział ksiądz.

Zastanawiałem się nad jej słowami, nad pojęciem masy krytycznej...

— Tylko wiesz co, jak na rękopis datowany na sześćset lat przed naszą erą to wszystko brzmi bardzo naukowo.

— Wiem — przytaknęła. — Sama się nad tym zastanawiałam. Ale ksiądz zapewniał mnie, że uczeni, którzy pierwsi przetłumaczyli manuskrypt, mieli absolutną pewność co do jego autentyczności. Głównie dlatego, że był napisany po aramejsku, a to przecież język Starego Testamentu.

— Aramejski w Ameryce Południowej? Skąd się tam wziął sześćset lat przed naszą erą?!

— Ksiądz tego nie wiedział.

— Czy Kościół popiera manuskrypt? — spytałem.

— Nie — odparła krótko. — Ksiądz przyznał, że większość kleru robi wszystko, by ukryć jego istnienie. Dlatego nie mógł mi się przedstawić. Zdaje się, że już samo mówienie o manuskrypcie mogło być dla niego bardzo groźne.

— A powiedział, dlaczego władze kościelne z tym walczą?

— Tak, bo to zagraża ich religijnej doktrynie.

— W jaki sposób?

— Nie wiem dokładnie. Niewiele o tym rozmawialiśmy, zrozumiałam tylko, że pozostałe wtajemniczenia rozszerzają niektóre idee religijne w taki sposób, że to bardzo niepokoi dostojników kościelnych. Twierdzą, że dobrze jest tak, jak jest.

— Rozumiem...

— Ksiądz powiedział, że on osobiście nie uważa, by manuskrypt podważał jakiekolwiek zasady religii. Jeżeli już, to raczej wyjaśnia dokładne znaczenie duchowych prawd. Był przekonany, że władze kościelne też by to zrozumiały, gdyby tylko zechciały znów spojrzeć na życie jako na tajemnicę i starały się pojąć kolejne wtajemniczenia.

— Powiedział ci, ile jest tych wtajemniczeń?

— Nie, ale wspomniał o drugim. Ma ono być rodzajem poprawnej interpretacji historii świata i kolejnym etapem zbliżającym nas do transformacji.

— Powiedział coś więcej?

— Nie. Nie miał już czasu, gdzieś się bardzo spieszył. Ale umówiliśmy się na spotkanie w jego domu tego popołudnia. Kiedy tam dotarłam, nie było go. Czekałam aż trzy godziny, ale się nie pojawił. Musiałam w końcu odjechać, żeby zdążyć na samolot do Stanów.

— To znaczy, że już go więcej nie spotkałaś?

— Nie, nigdy w życiu już go nie zobaczyłam.

— A od oficjalnych władz nie dostałaś żadnych informacji na temat tego manuskryptu?

— Absolutnie żadnych.

— Kiedy to wszystko dokładnie się działo?

— Jakieś półtora miesiąca temu.

Przez kilka następnych minut jedliśmy w milczeniu. W końcu Charlene pierwsza podniosła wzrok znad talerza.

— No i co o tym wszystkim myślisz? — spytała.

— Szczerze mówiąc, nie wiem... — odparłem po chwili. I rzeczywiście, po części wciąż byłem bardzo sceptyczny co do idei, że ludzie mogą się zmienić, ale równocześnie zaczęła mnie fascynować wiadomość, że może istnieć mówiący o tym wszystkim starożytny manuskrypt.

— A pokazał ci w ogóle jakąś kopię? — spytałem.

— Nie. Mam tylko swoje notatki z tej rozmowy.

Znów jedliśmy w zupełnej ciszy.

— Wiesz — powiedziała w końcu Charlene — byłam pewna, że cię to zaintryguje...

— No cóż... chybabym potrzebował jakiegoś dowodu, że to, co mówi manuskrypt, jest prawdą.

Nagle szeroko się uśmiechnęła.

— Co? O co chodzi? — spytałem.

— Powiedziałam słowo w słowo to samo.

— Komu? Księdzu?

— Aha.

— A co on na to?

— Że dowodem jest doświadczenie.

— Co przez to rozumiał?

— Myślał o tym, że nasze życiowe doświadczenie przynosi dowody na to, iż manuskrypt mówi prawdę. Kiedy się naprawdę uczciwie zastanowimy nad tym, co czujemy, jak toczy się nasze życie, to zauważymy, że te idee rzeczywiście mają sens, że to jest prawda... — zawahała się. — A dla ciebie, czy to brzmi jak prawda?

Zastanawiałem się przez chwilę. Czy to w ogóle ma sens? Czy wszyscy odczuwają taki niepokój jak ja? A jeśli ten niepokój ma rzeczywiście swoje źródło w jakimś przeczuciu opartym na doświadczeniu moich trzydziestu lat, na intuicji, że życie to coś więcej, niż nam się wydaje?

— Nie jestem pewien — powiedziałem w końcu. — Chyba potrzebuję więcej czasu, żeby się nad tym wszystkim zastanowić.

Wyszliśmy do ogrodu przylegającego do restauracji. Stanąłem za cedrową ławeczką, przed sobą miałem fontannę. Po prawej widziałem migające światła lotniska i słyszałem ryk silnika samolotu gotowego do startu.

— Ależ piękne kwiaty — powiedziała Charlene, podchodząc do mnie ścieżką wśród petunii i begonii.

Stanęła przy mnie, objąłem ją ramieniem. Napłynęły wspomnienia. Przed laty, kiedy oboje mieszkaliśmy w Charlottesville, w stanie Wirginia, często spotykaliśmy się na wieczorne rozmowy. Omawialiśmy różne naukowe teorie i problemy psychologii rozwojowej. Byliśmy wtedy chyba w równym stopniu zafascynowani tymi rozmowami, co sobą nawzajem. Jednak dopiero teraz uderzyło mnie, że nasz związek zawsze był platoniczny.

— Nie masz pojęcia — powiedziała — jak to dobrze znów cię zobaczyć.

— Ciebie też... Tyle mamy wspólnych wspomnień.

— Ciekawe, czemu właściwie nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu? — spytała.

Przypomniałem sobie chwilę, kiedy ostatni raz widziałem Charlene. Żegnała się ze mną, siedzieliśmy w moim samochodzie. Głowę miałem wtedy pełną nowych pomysłów, wracałem do rodzinnego miasta, żeby zacząć pracę z molestowanymi i maltretowanymi dziećmi. Myślałem, że wiem, jak sprawić, by te dzieci pokonały problem intensywnego odreagowywania swoich doświadczeń i mogły się dalej rozwijać. Ale z czasem przekonałem się, że moje podejście się nie sprawdza. Musiałem przyznać się do porażki. To, w jaki sposób ludzie mogą się uwolnić od swej przeszłości, wciąż pozostawało dla mnie zagadką...

Ale kiedy spoglądałem wstecz na te minione sześć lat, byłem pewien, że warto było próbować. Czułem jednak potrzebę, by iść dalej. Tylko dokąd? By robić co? Od czasów, kiedy Charlene pomagała mi skrystalizować moje poglądy na temat urazów z dzieciństwa, myślałem o niej zaledwie parę razy. I teraz stoi tu obok, wróciła do mego życia, a nasza rozmowa jest tak fascynująca jak dawniej.

— Zdaje się, że całkowicie zatopiłem się w swojej pracy — dopiero po chwili odpowiedziałem na jej pytanie.

— Ja tak samo. W gazecie po prostu jeden artykuł gonił kolejny. Zupełny młyn, nie wstawałam od komputera. O całym świecie zapomniałam.

Uścisnąłem jej ramię.

— Wiesz co, Charlene, zapomniałem już, jak świetnie się z tobą rozmawia, tak bez wysiłku, naturalnie...

Jej oczy i uśmiech potwierdziły moje słowa.

— Wiem — powiedziała. — Rozmowa z tobą zawsze mi dawała tyle energii. Teraz też.

Właśnie miałem coś odpowiedzieć, ale Charlene odwróciła głowę i patrzyła intensywnie w kierunku wyjścia z restauracji. Zbladła.

— Coś nie tak? — spytałem i spojrzałem w tę samą stronę. Kilka osób szło w kierunku parkingu, rozmawiając między sobą, nic nadzwyczajnego. Ale Charlene była niespokojna i czujna.

— O co chodzi? — powtórzyłem.

— Tam, za pierwszym rzędem samochodów, widzisz tego faceta w szarej koszuli?

Ponownie spojrzałem na parking. Kolejna grupa osób wyszła z lokalu.

— Którego faceta?

— Nie, nie, już zniknął... — mruknęła, wciąż wytężając wzrok. — Kiedy w restauracji klienci siedzący przy stoliku obok opisywali mężczyznę, który zabrał moją teczkę, mówili, że ma rzadkie włosy, brodę, a na sobie szarą koszulę. Wydawało mi się, że kogoś takiego zobaczyłam właśnie tam, przy samochodach... on się nam przyglądał.

Poczułem ukłucie strachu w żołądku. Powiedziałem Charlene, że zaraz wrócę, i poszedłem rozejrzeć się po parkingu. Uważałem, żeby się nie zapuścić zbyt daleko. Nie zauważyłem jednak nikogo o takim wyglądzie. Wróciłem do Charlene.

— Czy myślisz, że ten ktoś podejrzewa, że mam kopię manuskryptu? — spytała. — I to dlatego ukradł moją teczkę? Może chce zabrać kopię?

— Nie mam pojęcia, ale zaraz zawiadomimy policję i powiemy, co widziałaś. Uważam, że powinni sprawdzić pasażerów wsiadających do twojego samolotu.

Wróciliśmy do środka i zadzwoniliśmy na posterunek. Policjanci przez dwadzieścia minut przeszukiwali samochody, a potem stwierdzili, że nie mogą tej sprawie poświęcić już więcej czasu. Obiecali jednak sprawdzić jeszcze pasażerów lecących z Charlene. Kiedy poszli, znów stanęliśmy w ogródku na wprost fontanny.

— O czym rozmawialiśmy, zanim zobaczyłam tego faceta? — spytała.

— O nas... Charlene, dlaczego akurat mnie chciałaś opowiedzieć o manuskrypcie?

Spojrzała na mnie trochę zakłopotana.

— Dobra, przyznam ci się. Kiedy byłam w Peru i rozmawiałam z tym księdzem, cały czas pojawiała mi się przed oczami twoja twarz.

— Żartujesz?

— Serio. Wtedy nie zwróciłam na to specjalnie uwagi, ale potem, już w Wirginii, za każdym razem, kiedy tylko choćby pomyślałam o manuskrypcie, równocześnie zaczynałam myśleć o tobie. Kilka razy zabierałam się, żeby natychmiast do ciebie zadzwonić, ale zawsze coś mi przeszkodziło. A potem dostałam tę delegację do Miami. Dopiero w samolocie zdałam sobie sprawę, że mam tu międzylądowanie i przerwę. Na lotnisku znalazłam twój numer w książce. Na automatycznej sekretarce była co prawda nagrana wiadomość, że niepokoić cię nad jeziorem można tylko w nagłych wypadkach... ale zdecydowałam się, mając nadzieję, że się na mnie nie wściekniesz.

Przez chwilę patrzyłem na nią, nie wiedząc, co o tym myśleć.

— No pewnie — wykrztusiłem w końcu. — Świetnie, że zadzwoniłaś.

Charlene spojrzała na zegarek.

— Oho, robi się późno. Muszę wracać na lotnisko.

— Podwiozę cię.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki