Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Julianna wiedzie spokojne, poukładane życie, ale nie jest szczęśliwa. Studiuje kierunek, który wybrali dla niej rodzice, i spotyka się z chłopakiem, którego nie kocha. Kiedy zostaje wyrzucona ze studiów, a jej związek się kończy, postanawia pójść za głosem serca i zacząć spełniać swoje marzenia. Mając ze sobą jedną walizkę i dwieście złotych w kieszeni, wyrusza w podróż w nieznane. Trafia do małopolskiej wsi, gdzie pod swoje skrzydła bierze ją nieznajoma staruszka.
Julianna bardzo szybko aklimatyzuje się w nowym miejscu. Nie wie jeszcze, że nie przez przypadek trafiła właśnie tutaj. Stary dwór w Zaleszycach przyciąga ją z magnetyczną siłą, a znaleziony w zrujnowanym domu zeszyt staje się kluczem do tajemnicy z przeszłości…
Wzruszająca opowieść o miłości, która nie powinna się zdarzyć, i o sile, jaką daje podążanie za głosem serca.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 439
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja: Marta Akuszewska
Korekta: Martyna Góra
Opracowanie graficzne i skład: Robert Kupisz
Projekt okładki: Maciej Pieda
Konwersja do ePub i mobi: mBooks. marcin siwiec
Zdjęcia na okładce: shutterstock.com © Aprilphoto, © Boiko Olha, © Marcin-linfernum, © SJ Travel Photo and Video © Terdsak L (front); archiwum prywatne autorki (skrzydełko)
Redaktorka prowadząca: Agnieszka Pietrzak
Wydanie I
© Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
Bielsko-Biała 2020
Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Imiona, nazwiska, postacie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami, instytucjami, przedsiębiorstwami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.
Cytat na s. 6 pochodzi z: Tomasz à Kempis, O naśladowaniu Chrystusa, tłum. Wiesław Szymona OP, Wydawnictwo M, Kraków 2014.
Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
ul. Barlickiego 7
43-300 Bielsko-Biała
www.wydawnictwo-dragon.pl
ISBN 978-83-8172-447-0
Wyłączny dystrybutor:
TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.
ul. Mazowiecka 11/49
00-052 Warszawa
tel. 795 159 275
Oddział
ul. Legionowa 2
01-343 Warszawa
Zapraszamy na zakupy na:
www.troy.net.pl
Znajdź nas na:
www.facebook.com/TROY.DYSTRYBUCJA
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Od autorki
Mojej prababci Emilii, której historia była inspiracją jednego z wątków tej powieści
Miłość czuwa i nawet podczas snu nie zasypia.
W trudach nie czuje znużenia, związana nie traci swobody, wśród trwogi pozostaje nieulękniona: jak płomień drgający i płonąca pochodnia rwie się ku górze i bezpiecznie wszystko przenika.
Tomasz à Kempis
Ich miłość była zaklęta we dworze
Ich serca były zaklęte w sobie
Lecz kto pokochał w zaklętym dworze
Zatracał siebie w samotnej udręce
I tylko jedna istniała sposobność
By cofnąć czar rzucony na dwór
To była miłość, miłość zaklęta
Gotowa zginąć, przelać swą krew
Bo tylko miłość, która poświęca
Swój własny los dla swego wybranka
Gotowa złamać kajdany zaklęcia
Pokonać zło, naprawić świat
Fragment utworu Miłość zaklęta we dworze
Julianna, 2017 r.
To był bez wątpienia najgorszy dzień w jej życiu. Dzień, w którym skumulowały się wszelkie możliwe niepowodzenia i cały świat zwrócił się przeciwko niej. Dzień, który zmienił wszystko, przerwał ciągłość normalnego, rutynowego, spokojnego życia, wybuchł jak bomba i spowodował tak trwałe odkształcenia, że powrót do stanu poprzedniego nie był już możliwy.
Czy wcześniej widziała jakieś symptomy nadchodzącej katastrofy? Poza wylaną na odświętne ubranie z samego rana czarną, pełną fusów kawą, poza podwójnym oczkiem w pończosze i wywinięciem koziołka na asfalcie po drodze na uczelnię? Tak, były, i Julianna dobrze wiedziała, że to, co się stało dzisiaj, było do przewidzenia. Nie przypuszczała jednak, że będzie to miało aż tak daleko idące konsekwencje i że zbiegnie się to z jeszcze innym przykrym wydarzeniem. Dlaczego wyrzucenie jej z prawa na Uniwersytecie Warszawskim było do przewidzenia? A dlatego, że od początku sobie z nim nie radziła, że czas, który powinna była przeznaczyć na naukę przedmiotów związanych z prawem, dzieliła na przyswajanie sobie łaciny, dziejów średniowiecza czy bitew II wojny światowej. Starała się, owszem, i to bardzo, ale po prostu nienawidziła prawa i wszystkich przedmiotów, których na tym kierunku kazano jej się uczyć.
Ktoś mógłby więc zapytać, dlaczego poszła na prawo, skoro w ogóle jej to nie interesuje, mało tego – skoro pała do tego taką niechęcią. Odpowiedź na to pytanie była zaskakująco prosta. Bo tak kazali jej rodzice. Bo tego od niej wymagali. Bo tak od jej urodzenia planowali jej karierę zawodową. I pewnie niewielu mogłoby to dziwić, w końcu jej ojciec Mirosław Zabłocki, jeden z najlepszych prawników w kraju, a już najpewniej w stolicy, specjalista od wszelkich spraw trudnych, nie mógłby przecież nawet wyobrazić sobie innej przyszłości dla swojej jedynej córki. A i jego żona Jadwiga Zabłocka, sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie, dołożyła do tego planu swoje trzy grosze. To znaczy bez żadnych wątpliwości zgodziła się z mężem i tym samym przypieczętowała prawniczą przyszłość Julianny. I wszystko poszłoby zgodnie z ich zamysłem, gdyby nie to, że Julianna była zupełnie inna, niż wymarzyli ją sobie rodzice. Zamiast prawa pokochała historię i rok wcześniej, to znaczy zaraz po ukończeniu liceum, kiedy musiała dokonać wyboru odnośnie do swojego dalszego kształcenia, w tajemnicy przed rodzicami zapisała się na jeszcze jeden kierunek oprócz prawa – oczywiście historię.
Nie była osobą, która regularnie sprzeciwiała się rodzicom. O nie. Wręcz przeciwnie. Rodzice powiedzieli: „Oprócz dodatkowych zajęć z matematyki i kółka z wiedzy o społeczeństwie idź na lekcje z języka angielskiego” – i poszła, mimo że oznaczało to, iż już zupełnie nie będzie miała czasu, by czytać ukochane książki historyczne. Rodzice powiedzieli: „Idź do najlepszego liceum w Warszawie” – też poszła, mimo że jej najlepsza przyjaciółka wybrała liceum o tylko jeden stopień niżej w rankingu. Innym jeszcze razem powiedzieli: „Wyślemy cię do ciotki do Londynu na całe wakacje, żebyś nauczyła się języka obcego w praktyce” – i ona pojechała, mimo że od tak dawna marzył jej się chociaż tydzień w jakiejś zacisznej wsi czy w górach. Nigdy im się nie sprzeciwiała, zresztą to i tak nie miałoby większego sensu, bo rodzice potrafili wyegzekwować od niej posłuszeństwo chociażby poprzez sankcje finansowe. Toteż kiedy powiedzieli jej: „Idź na studia prawnicze” – poszła, ale… równolegle rozpoczęła też swój wymarzony kierunek. A co miało wpływ na to, że po raz pierwszy zrobiła coś, czego chciała ona, a nie jej rodzice? Chyba jej świętej pamięci dziadek Anatol, który zmarł raptem kilka dni przed rozpoczęciem rekrutacji, a którego najczęściej powtarzane słowa zapadły jej głęboko w pamięć i krzyczały w jej głowie, kiedy internetowo rejestrowała się na studia. „Pamiętaj – mawiał bowiem dziadek – rób to, co kochasz, idź swoją drogą, życie jest za krótkie i zbyt cenne, żeby wszystkich zadowolić”.
Nie miała odwagi, żeby kompletnie sprzeciwić się rodzicom i wybrać tylko historię, dlatego studiowała i to, i to, a skutki były takie, że o ile pierwszy rok historii zdała śpiewająco, o tyle z prawa ją wyrzucili. Dzisiaj.
− Po raz kolejny nie zdała pani przedmiotu z pierwszego semestru i nie zaliczyła trzech przedmiotów z drugiego. Chyba rozumie pani, że w tej sytuacji mam podstawy, by podać w wątpliwość pani dalszą karierę na naszym wydziale – powiedział jej pan dziekan, u którego zresztą chwilę wcześniej oblała jeden z egzaminów.
Nie miała siły się bronić, mało tego, uznała, że nie ma to sensu, bo najzwyczajniej w świecie miał on rację. Nie była w stanie poradzić sobie ze studiami prawniczymi, chyba że rzuciłaby historię. A tego nie mogła zrobić. Nie po tym cudownym roku, kiedy szła na uczelnię szczęśliwa, że znowu nauczy się czegoś ciekawego, nie po tym, jak mianowano ją przewodniczącą Koła Miłośników Historii Polski działającego na jej wydziale, i nie po tym, jak została wyznaczona na jedną z prelegentów na międzyuczelnianej konferencji dotyczącej historycznych uwarunkowań wojny na Ukrainie, która miała się odbyć w październiku. Poznała już, co znaczy robić to, co się kocha, i nie potrafiła tego odpuścić. Zresztą przypuszczała, że nawet jeśli zrezygnowałaby z historii, to i tak nie udałoby jej się ukończyć studiów prawniczych. Nie nadawała się do tego i nic nie mogła na to poradzić.
Powiedziała więc profesorowi, że w tym wypadku rezygnuje z prawa, po czym zabrała papiery z dziekanatu i opuściła wydział już jako nie-studentka. A przed budynkiem czekał na nią uśmiechnięty Marcin, chłopak z jej (byłej) grupy na prawie, z którym spotykała się od kilku miesięcy.
− Hej, i jak tam? – Uśmiechnął się do niej lekko, jakby od niechcenia i objął ją ramieniem.
Julianna poczuła, jak do oczu mimowolnie napływają jej łzy. Mimo tego, że studiowanie prawa zupełnie jej się nie podobało, to fakt, że praktycznie wyrzucili ją z tego kierunku, był ciosem dla jej ambicji i samooceny. Bała się, że jeśli od razu opowie Marcinowi o tym, co się stało, to popłacze się publicznie, więc wzruszyła tylko ramionami.
− Chodźmy gdzieś – wyszeptała, chwyciła go za rękę i poprowadziła przed siebie. Jak najdalej od tej przeklętej uczelni.
Musiał wyczuć jej nastrój, bo przyjrzał jej się badawczo i nieco mocniej uścisnął jej dłoń. Drogę do mieszkania, które wynajmował, a które znajdowało się zaledwie dziesięć minut od uczelni, pokonali w milczeniu. Julianna zastanawiała się, czy on w ogóle zrozumie jej sytuację, bo w przeciwieństwie do niej był wzorowym studentem prawa, któremu jeszcze ani razu nie powinęła się noga.
Weszli do jego mieszkania, zamknęli za sobą drzwi, a wtedy automatycznie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Julianna się rozpłakała.
− Znowu nie zdałam tego okropnego egzaminu i wyrzucili mnie – wyszeptała, ocierając łzy, i oparła się o wysoki blat stołu.
Marcin spojrzał na nią zupełnie zaskoczony. Kosmyk jego jasnych, kręconych włosów opadał mu lekko na prawe oko, które zmrużył pod wpływem jej słów. Julianna nie mogłaby powiedzieć, że to najprzystojniejszy chłopak, jakiego w życiu spotkała, ale podobał jej się właśnie taki, jaki był. Miał regularne, młodzieńcze rysy twarzy i wesołe, pełne życia spojrzenie. Bardzo dowcipny i gadatliwy, bez wątpienia był duszą towarzystwa, w przeciwieństwie do niej – raczej cichej i nieśmiałej, choć otwierającej się w gronie najbliższych znajomych. Czasami zastanawiała się, co w niej widział, nie była bowiem typem studenckiej piękności. Owszem, dużo osób w rodzinie mówiło jej wielokrotnie, że wyrosła na piękną dziewczynę: o szczupłej posturze ciała, delikatnych, subtelnych rysach twarzy, ciemnobrązowych, falowanych włosach i zielono-niebieskawych oczach po matce, ale ona podchodziła do tych opinii z dość dużym dystansem. Po pierwsze, powszechnie wiadomo, że opinie członków rodziny dalekie są od obiektywizmu, a po drugie, obserwowała otaczający ją świat i wiedziała, że do wzorowej modelki bardzo dużo jej brakuje. A już na pewno do Klaudii, wysokiej blondynki z jej grupy, która wyjątkowo przepadała za Marcinem i nie przepuściła żadnej okazji, by okazać Juliannie, jak wielką darzy ją niechęcią. Doszły ją nawet kiedyś słuchy, że podobno ona i Marcin byli przez jakiś krótki czas razem, bo znali się jeszcze z liceum, ale nie dawała stuprocentowej wiary w te plotki, a Marcina nigdy o to nie pytała, bo uznała, że to, co było kiedyś, przed nią, jest jego prywatną sprawą.
Stała teraz zupełnie załamana w jego kuchni i patrzyła bezradnie w okno, a on podszedł do niej i ją przytulił.
− Jak to cię wyrzucili? – zapytał, gładząc ją po plecach. – Tak po prostu…?
− Po prostu dziekan zasugerował mi dość dosadnie, że nie widzi mnie na Wydziale Prawa i Administracji, a biorąc pod uwagę moje wyniki w nauce, nie miałam podstaw, żeby się z nim sprzeczać, więc postanowiłam zachować resztki honoru i przyznałam mu rację, a potem podpisałam stosowne dokumenty. I tyle. Tak po prostu – odpowiedziała, głęboko wzdychając na sam koniec.
− O kurde, no to faktycznie się podziało. I co teraz zrobisz?
Julianna potarła czerwone od płaczu oczy, rozmazując tym samym resztki tuszu, który ostał się na jej rzęsach.
− W zasadzie nie ma sensu, żebym robiła jakiekolwiek plany. Rodzice mnie zabiją, kiedy się dowiedzą.
− Nie dramatyzuj, Lio. – Marcin niespodziewanie wtulił się w jej włosy, a jego szept połaskotał ją w ucho.
Lia było zdrobnieniem od jej imienia. Składało się z trzech leżących obok siebie liter w środkowej części jej imienia. Nie pamiętała, kiedy dokładnie zaczęła używać tego zdrobnienia, ale już od wielu lat właśnie tak zwracali się do niej znajomi i przyjaciele, a czasami nawet członkowie rodziny. W zasadzie sama w ten sposób przedstawiała się nieraz ludziom. Podobała jej się ta wersja jej imienia. Przywoływała na myśl jakąś lekką, delikatną nutę, może nawet trochę orientalną, a już na pewno mniej poważną niż pełne brzmienie jej imienia.
− Nie musisz na razie nic mówić swoim rodzicom – wymruczał i mocniej przytulił ją do siebie, jednocześnie zbliżając usta do jej twarzy. – Dopiero zaczynają się wakacje. Zapomnij o kłopotach i chodźmy to uczcić. – Chciał ją pocałować, ale ona stanowczo odsunęła się od niego.
− Marcin! – zrugała go. – Przestań, proszę, ja naprawdę nie jestem w nastroju do żartów!
− Ja nie żartuję, Lio – odsapnął zirytowany, a potem podszedł do niej i gwałtownie przyciągnął do siebie.
Spojrzała wprost w jego zielone, nieco wąskie oczy, w których zobaczyła pożądanie. Onieśmieliło ją to, a jednocześnie poczuła ukłucie złości, że po głowie chodzą mu takie rzeczy, kiedy ona ma taki poważny problem i chce jej się płakać. Czy on naprawdę tego nie rozumie?
− Proszę… − jęknęła. – Zróbmy sobie lepiej coś do picia, muszę się uspokoić… − Pogładziła jego policzek i chciała wymknąć się z jego objęć, ale on nadal mocno przytrzymywał ją przy sobie.
− Wyluzuj, kochanie – wyszeptał, zbliżając swoje usta do jej ucha. – Nie myśl już o tym. Poddaj mi się, a obiecuję, że zapomnisz o wszystkich kłopotach. Wiem, co zrobić, żeby przegonić twoje smutki… − Zaczął całować ją po szyi.
Przeszedł ją dreszcz, ale zaraz opanowała się i pokręciła przecząco głową.
− Boże, przestań – nakazała całkiem stanowczo. – To nie jest dobry moment. – Wyswobodziła się z jego uścisku i poprawiła nieco rozmierzwione włosy.
Marcin przeklął pod nosem i spojrzał na nią wzrokiem, w którym pożądanie stopniowo ustępowało miejsca gniewowi i frustracji spowodowanym niezaspokojonym pragnieniem.
− Dla ciebie nigdy nie ma dobrego momentu – warknął, krzyżując ręce na piersiach. – Jesteśmy razem już od sześciu miesięcy, a jeszcze nigdy nie byliśmy ze sobą w ten sposób. O co ci chodzi, co? – Ton jego głosu brzmiał coraz oschlej. – Oboje jesteśmy dorośli, skończyliśmy pierwszy rok studiów, mamy wakacje…
− Ty skończyłeś – poprawiła go Julianna. – Mnie wyrzucili z prawa.
− Przestań! – zdenerwował się Marcin. – Nie dramatyzuj. Masz jeszcze tę swoją głupią historię.
Sposób, w jaki nazwał jej pasję, ugodził ją boleśnie w serce. Wiedziała, że chłopak nie podziela jej zainteresowań, ale okazywanie przez niego takiego lekceważenia, i to jeszcze w obecnej, już i tak trudnej dla niej sytuacji, przelało czarę goryczy. Skrzyżowała ręce na piersiach, odetchnęła głęboko i drżącym ze zdenerwowania głosem powiedziała:
− Ja nie dramatyzuję. Za to ty myślisz tylko o sobie! W ogóle nie interesuje cię, przez co teraz przechodzę i co czuję. Myślisz tylko o… − powstrzymała się zażenowana i poczuła, jak mimowolnie rumieńce wypełzają jej na policzki.
− O seksie – dokończył za nią Marcin, wyraźnie akcentując to słowo. – To taki sposób na okazanie sobie uczuć i przeżycie trochę przyjemności, którą może dać sobie dwoje ludzi, wiesz?
Zawstydzona do granic możliwości Julianna obróciła się na pięcie i podeszła do okna, byle tylko nie patrzeć teraz na Marcina.
− Tak, wiem – wybąkała, chwytając się za ramiona, jakby to miało jej dodać poczucia bezpieczeństwa i pewności siebie. – I wiem też, że trzeba to zrobić z odpowiednią osobą i kiedy się jest na to gotowym. A ja nie jestem. Znamy się dopiero od kilku miesięcy i…
Nie dał jej dokończyć.
− Daruj sobie, Lio – mówił podniesionym głosem, ale przynajmniej już nie krzyczał. – Tylko mi nie mów, że jesteś z tych, co to czekają do ślubu, bo…
− A nawet jeśli, to co?! – odparowała coraz bardziej zdenerwowana. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe, a krew szumiała w uszach.
− Trzeba mi było powiedzieć to od razu, a nie wodzić mnie za nos jak jakiegoś psa! – wykrzyknął i mocno zacisnął pięści.
Julianna odwróciła się od okna, podeszła do blatu stołu, na którym zostawiła torebkę i ciężko westchnęła. Mimo że krew buzowała w jej żyłach ze zdenerwowania, postanowiła się uspokoić, bo wiedziała, że ta kłótnia do niczego nie prowadzi. Poza tym nagle poczuła się tak zmęczona i przytłoczona tym wszystkim, że jedyne, na co miała teraz ochotę, to położyć się, przespać i odświeżyć umysł.
− Marcin, chyba najlepiej będzie, jak na razie zakończymy ten temat. Nie jestem dzisiaj w nastroju do takich rozmów, bardzo cię przepraszam. Lepiej będzie, jak się uspokoimy i wtedy ewentualnie wrócimy do tej rozmowy. – Pomyślała, że dobrze by było, gdyby chociaż przytuliła go na pożegnanie, ale nadal była zbyt zdenerwowana i urażona, żeby to zrobić. – To co, widzimy się wieczorem na przyjęciu u mnie w domu, prawda?
Jej rodzice organizowali uroczystą kolację, na której mieli być obecni ich liczni znajomi z kręgów prawniczo-sędziowskich. Ojciec Marcina, znaczący adwokat, również był na to przyjęcie zaproszony wraz z żoną i synem. Julianna z ogromnym trudem znosiła tego typu spotkania, ale w tej kwestii nie miała wiele do powiedzenia. Wiedziała, że z rodzicami nie wygra, a oni oczekiwali od niej obecności na każdej z takich imprez. Zaciskała więc zęby, przybierała uprzejmy uśmiech i towarzyszyła rodzicom, ukrywając swoje znudzenie i zmęczenie zaproszonym przez nich towarzystwem. Miała jednak nadzieję, że dzisiaj będzie inaczej, bo z Marcinem będzie jej na pewno o wiele raźniej.
− Ja się nie wybieram – odpowiedział tymczasem szorstko chłopak. – Dzisiaj jest też nasza wydziałowa impreza w klubie i idę właśnie tam.
Julianna spojrzała na niego zupełnie zaskoczona.
− Myślałam, że przyjdziesz z rodzicami… Że będziemy dzisiaj razem…
− A zapytałaś mnie o to? Pomyślałaś o tym, czego ja chcę? Też bym chciał spędzić ten wieczór z tobą, ale niekoniecznie w gronie naszych starych.
− Ja… − zawahała się, bo przez chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć – założyłam, że to oczywiste, że przyjdziesz razem z twoimi rodzicami. Zresztą też wolałabym robić cokolwiek innego niż siedzieć na tej kolacji, ale wiesz przecież, że rodzice w życiu nie pozwoliliby mi jej opuścić.
− Dorośnij, Lio – rzucił oschle. Ton jego głosu brzmiał wyjątkowo nieprzyjaźnie i Julianna nie mogła uwierzyć, że jeszcze dwadzieścia minut temu szli ulicą, trzymając się za ręce. – Zacznij wreszcie żyć po swojemu, a nie tańczyć, jak ci zagrają twoi starzy.
Dziewczyna przełknęła gulę, która ścisnęła jej gardło. Gdyby to było takie proste, żyć po swojemu, już dawno by to zrobiła. Ale nie, ona miała apodyktycznych, wpływowych rodziców, od których nadal była zależna, a co za tym idzie, z którymi musiała się liczyć. Uwagę Marcina puściła jednak mimo uszu, bo i tak nie potrafiłby zrozumieć jej położenia. Jego rodzice byli inni, nie przymuszali go do niczego, nie układali za niego przyszłości, pozwalali mu dokonywać swobodnych wyborów we wszystkich sprawach w jego życiu, a pomimo tego wspierali go finansowo i pomagali mu się usamodzielnić. Jakżeby miał więc zrozumieć jej zupełnie odmienną sytuację?
− Czyli cię nie będzie? – wybąkała tylko w odpowiedzi na jego słowa.
− Nie. Dzisiaj wychodzę z przyjaciółmi.
− Zamiast ze swoją dziewczyną… − Może to była kąśliwa uwaga, ale nie mogła się powstrzymać, żeby jej nie poczynić. Postawa Marcina zbulwersowała ją i uraziła.
Wzruszył ramionami i mruknął coś pod nosem, ale nie dosłyszała co.
− Słucham? – zapytała rozdrażniona.
− Nic. Powiedziałem: „jak zwał, tak zwał”. Twierdzisz, że jesteś moją dziewczyna, ale wcale się tak nie zachowujesz.
Julianna popatrzyła na niego, zupełnie zbita z tropu.
− Wiesz, jaka jest różnica pomiędzy przyjaciółką a dziewczyną? – kontynuował chłopak, pochwyciwszy jej zdziwione spojrzenie. – Pomiędzy przyjaźnią a miłością?
− Zasadnicza – wybąkała.
− Ale wiesz, jaka konkretnie?
Julianna odetchnęła głęboko. Zupełnie nie rozumiała, do czego on zmierza.
− Przyjaźń jest bardzo silna i wszechstronna, ale miłość to coś jeszcze większego od niej. To przywiązanie i oddanie, gotowość do poświęcenia się dla drugiej osoby, to traktowanie kogoś, jakby był ważniejszy od nas samych, to ogromna bliskość pomiędzy dwiema osobami i…
− No właśnie – nie dał jej dokończyć. – Bliskość jest kluczem do całej tej zagadki.
Julianna uważnie zmierzyła go wzrokiem. W głowie miała zamęt, powoli docierało do niej, o co mu chodzi, ale nie mogła uwierzyć, że naprawdę rozumuje w ten sposób.
− Miałam na myśli przede wszystkim duchową bliskość, tę w sercu… − odpowiedziała ostrożnie.
Marcin machnął lekceważąco ręką.
− Jasne, to też, ale jest też ta bardziej przyziemna i ludzka bliskość, której pomiędzy nami nie ma. Póki co żyjemy jak przyjaciele, Lio. Niestety, taka jest prawda.
− Boże! Czy ja dobrze zrozumiałam, że przestałeś uważać mnie za swoją dziewczynę tylko dlatego, że nie poszłam z tobą jeszcze do łóżka?! – krzyknęła kompletnie wytrącona z równowagi. Aż trudno było jej uwierzyć, że naprawdę tak powiedział. − To takie prostackie… − Pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
Marcin zaśmiał się nerwowo pod nosem.
− Cóż, ja bym to nazwał normalnością, nie prostactwem.
Niespodziewanie podszedł do niej i położył swoje dłonie na jej ramionach, delikatnie je masując. Popatrzyła mu w oczy, ale nie potrafiła skupić na nim uwagi, bo w głowie kotłowało jej się tysiące myśli, których nie potrafiła tak szybko zebrać.
− Chyba powinniśmy oboje zastanowić się, czego oczekujemy od naszej znajomości i w jakim powinna ona pójść kierunku – powiedział tymczasem Marcin spokojnym i pewnym głosem. − Chcesz mnie mieć za przyjaciela czy za chłopaka, Lio? Ja chciałbym, żebyś była moją dziewczyną, prawdziwą dziewczyną – zaakcentował te słowa − ale decyzja należy do ciebie… − Delikatnie wsunął jej niesforny kosmyk włosów za ucho.
Julianna zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, żeby spróbować uporządkować myśli i odzyskać panowanie nad targającymi nią emocjami. Czy on dawał jej właśnie ultimatum, że jeśli nie pójdzie z nim do łóżka, to z nią zerwie? Nie musiała się długo zastanawiać nad odpowiedzią. Popatrzyła mu prosto w oczy, a potem powoli zbliżyła swoje usta do jego ucha. Marcin zjechał dłońmi do jej talii i gestem zwycięzcy przyciągnął ją mocniej do siebie. A ona, starając się, żeby jej głos zabrzmiał w miarę spokojnie, wyszeptała:
− Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
Po tym wyswobodziła się z jego uścisku, co nie było wcale takie trudne, zważywszy na to, że jej odpowiedź tak go zaskoczyła, że odjęło mu kompletnie mowę. Następnie skierowała się w stronę wyjścia.
− A tak w ogóle, to masz co do mnie rację… – Obróciła się, zanim jeszcze otworzyła drzwi wyjściowe. – Jestem dziewczyną, która poczekałaby do ślubu. A wiesz dlaczego? – Ze wzburzenia i złości, patrząc na niego, zmrużyła oczy. − Żeby przypadkiem nie oddać się takiemu dupkowi jak ty – dokończyła, po czym, nie czekając na jego odpowiedź, wyszła na klatkę schodową i zatrzasnęła za sobą drzwi.
***
Kiedy znalazła się na zewnątrz, natychmiast ruszyła w stronę domu, bo bała się, że pomimo tego, co mu powiedziała, Marcin mógłby wybiec za nią i chcieć kontynuować rozmowę, na którą ona kompletnie nie miała już ani ochoty, ani siły. Jedyne, czego teraz chciała, to znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu na ziemi, gdzie mogłaby pobyć sama ze sobą i się uspokoić.
Ze zdenerwowania serce waliło jej w piersi jak oszalałe, a ręce drżały jak przed najbardziej stresującym egzaminem. Do oczu napłynęły jej łzy, ale były one oznaką nagromadzonych wewnątrz emocji, które szukały ujścia, a nie tęsknoty czy żalu za Marcinem. Owszem, w ciągu ostatnich miesięcy stał się jej bliski i myślała o nim poważnie, ale czy go kochała? Bardzo lubiła spędzać z nim czas, dzieliła się z nim swoimi przemyśleniami i otwierała przed nim, troszczyła się o niego i zależało jej na nim. Ale to nie była jeszcze taka zapierająca dech w piersiach miłość, o której pisano w książkach, kręcono filmy albo opowiadano między sobą. Może taka miłość przyszłaby z czasem, kiedy oboje staliby się dojrzalsi, a może nigdy by jej do Marcina nie poczuła? A zresztą nawet gdyby kochała go tak mocno, to i tak po tym, jak dzisiaj się zachował i co mówił, nie chciałaby mieć z nim już nic wspólnego. Bo szukała prawdziwej miłości i akceptacji, a nie szantażu i wykorzystywania.
Nie zorientowała się, kiedy doszła do domu. Była tak pochłonięta swoimi emocjami i myślami, że nawet nie skorzystała z autobusu i przeszła kilka kilometrów piechotą. Pchnęła furtkę i weszła na teren przydomowego, zadbanego ogródka, a potem zadzwoniła do drzwi. Wiedziała, że mama została dzisiaj w domu, żeby przygotować wszystko na wieczorną imprezę. Pomagały jej też zatrudnione na tę okazję dwie kobiety, które zajmowały się zarówno sprzątaniem, jak i gotowaniem. Drzwi otworzyła jej właśnie jedna z takich pań, więc przywitała się z nią uprzejmie i korzystając z okazji, że mamy nie było w pobliżu, czmychnęła szybko na górę, gdzie mieścił się jej pokój. Potrzebowała chociaż chwilę odpocząć i nie miała zbytniej ochoty rozmawiać z nikim na temat egzaminu. Rodzice wiedzieli, że nie radzi sobie najlepiej z niektórymi przedmiotami na studiach, ale nie byli świadomi, że te problemy były aż tak duże. Nie śledzili szczegółowo jej edukacji, widocznie uważając za naturalne to, że ostatecznie sobie poradzi. Kto jak nie ona, córka znakomitego prawnika i szanowanej sędzi? A ona nie wyrywała się wcześniej, żeby ich wyprowadzić z błędu, wierząc, że faktycznie uda jej się zaliczyć ten rok. Ale dzisiaj nie miała już żadnych złudzeń i wiedziała, że będzie musiała wyznać im prawdę.
Zostawiła torbę na podłodze obok biurka i rzuciła się na łóżko, wzdychając jednocześnie z ulgą. Boże – pomyślała – co za pokręcony dzień. Lepiej, żeby się już skończył, bo kto wie, co się jeszcze może wydarzyć.
W domu słychać było odgłosy krzątaniny, rozmów i sprzątania, ale ona była tak zmęczona, że po chwili poczuła, jak pomimo hałasu zaczyna zapadać w sen. Nagle jednak z błogiego stanu nieświadomości wyrwał ją dzwonek do drzwi i głos taty. Zdziwiła się, że tak szybko wrócił do domu, ale widocznie on też chciał przygotować się na dzisiejszą kolację i dopilnować, żeby wszystko było perfekcyjnie zorganizowane.
Wtuliła się w poduszkę i spróbowała na nowo zasnąć. Była właśnie gdzieś na granicy jawy i snu, kiedy drzwi jej pokoju otworzyły się głośno i usłyszała nieco podenerwowany głos mamy:
− Lio, tutaj jesteś, dziecko. Pani Marysia powiedziała mi, że już wróciłaś. Dlaczego nie przyszłaś się przywitać?
Julianna przeklęła w duchu poirytowana, że już drugi raz ktoś nie pozwala jej zasnąć, i przysiadła na łóżku.
− Przepraszam, mamo – odpowiedziała rozespanym głosem. – Byłam zmęczona. Miałam dzisiaj ciężki dzień i chciałam trochę odpocząć przed wieczorem.
Mama zmierzyła ją uważnym spojrzeniem.
− Ale wszystko w porządku? – zapytała, a w jej głosie dało się wyczuć nutkę zaniepokojenia.
Jej pytanie zupełnie otrzeźwiło i rozbudziło Juliannę. Serce zaczęło jej bić mocniej ze zdenerwowania, bo wiedziała, że zaraz będzie musiała wyznać prawdę o swojej zakończonej prawniczej karierze. Odetchnęła głęboko i już miała się odezwać, kiedy usłyszały wołanie ojca z dołu:
− Lio! Lio! Chodź no tutaj!
− Tata ma dla ciebie dobrą wiadomość – pospieszyła z wyjaśnieniami mama, jakby zupełnie zapominając o zadanym wcześniej pytaniu. – Zejdź na dół.
Julianna westchnęła w duchu. Z jednej strony odczuwała ulgę, że moment prawdy został odwleczony, ale z drugiej strony wolałaby mieć go już za sobą. Pospiesznie wstała z łóżka i zeszła do obszernego, nowocześnie urządzonego salonu, gdzie na fotelu siedział ojciec. Mimo że dobiegał już pięćdziesiątki, nadal był szczupłym, postawnym mężczyzną o budzących respekt, poważnych rysach twarzy i krótko przystrzyżonych wąsach. Na widok córki podniósł się z fotela i poprawił swoją doskonale skrojoną marynarkę, jakby zaczynał spotkanie z kolejnym klientem, a nie z własnym dzieckiem w swoim domu.
− Rozmawiałem dzisiaj z moim przyjacielem Januszem – odezwał się pewnym głosem i zmierzył Juliannę uważnym spojrzeniem. – Jak wiesz, prowadzi on jedną z najlepszych kancelarii w stolicy, która świadczy usługi w wielu dziedzinach prawa.
Kiedy Julianna usłyszała, czego ma dotyczyć rozmowa, poczuła, jak przez jej wnętrze przetacza się fala stresu. Objęła się ramionami i głęboko odetchnęła, żeby się uspokoić i dodać sobie otuchy. Ojciec tymczasem kontynuował:
− Wiem, że zarówno Adrian, syn Jacka, jak i córka przyjaciółki twojej matki, którzy są obecnie na drugim roku, odbywają już praktyki w kancelariach swoich rodziców. Wiem również, że Karol zamierza posłać twojego chłopaka Marcina na tego typu praktyki, i w związku z tym uważam, że nie powinnaś mieć gorszych możliwości niż oni. Postanowiłem więc, że od pierwszego lipca zaczniesz przyuczać się do zawodu.
Julianna jęknęła w duchu. Tylko nie to… Wiedziała, że przyznanie się rodzicom do tego, że nie jest już studentką prawa, będzie teraz o wiele trudniejsze. A przede wszystkim ich gniew będzie jeszcze poważniejszy. Wiedziała jednak, że nie może ukrywać dłużej prawdy. Na chwilę przymknęła oczy, odetchnęła głęboko i odezwała się:
− Tato, ale ja…
− Jeszcze nie dokończyłem – przerwał jej ojciec i podniósł dłoń do góry w geście nakazującym milczenie. Julianna wypuściła wstrzymywane dotąd w płucach powietrze. – Wiem, że po pierwszym roku wciąż niewiele się umie, ale uważam, że powinnaś już zacząć obcować z kwestiami prawnymi w praktyce. Przez dwa dni w tygodniu będziesz więc uczęszczała do mojej kancelarii, gdzie będę zapoznawał cię z podstawami tej pracy, a dodatkowo w środy i piątki będziesz chodziła do kancelarii Janusza. Zgodził się przyjąć cię, mimo że nigdy jeszcze nie wziął pod swoje skrzydła studenta na niższym stopniu edukacji niż czwarty rok. To dla ciebie ogromne wyróżnienie i niepowtarzalna szansa. Wiesz, trudno mi się do tego przyznać, ale uważam Janusza za jeszcze lepszego specjalistę ode mnie, więc współpraca z nim będzie dla ciebie nieocenioną pomocą na drodze ku twojej prawniczej przyszłości. Z takimi referencjami…
− Tato… − jęknęła Julianna, bo już dłużej nie była w stanie znieść jego wywodów. – Tato, posłuchaj mnie…
Ojciec zupełnie zbagatelizował jej słowa.
− Oczywiście, kiedy zaczniesz rok akademicki, będziesz uczęszczała do kancelarii tylko w takich godzinach, które nie będą kolidowały z twoimi zajęciami. Póki co jednak masz wakacje, więc powinnaś je wykorzystać…
− Tato! – podniosła nieco głos, mając nadzieję, że wreszcie uda jej się dojść do głosu.
Podziałało. Ojciec zamilkł w pół zdania i spojrzał na nią ze zdziwieniem i irytacją w oczach, wywołaną tym, że zdecydowała się mu przerwać. Julianna ze stresu zacisnęła swoją prawą dłoń na lewym nadgarstku, tak że aż zbielały jej czubki palców, po czym spojrzała ojcu prosto w oczy i powiedziała:
− Tato, ja muszę wam coś powiedzieć. Strasznie mi przykro, ale nie jestem już studentką prawa.
Zauważyła, jak oczy ojca zrobiły się ogromne z niedowierzania, a na czole pojawiła się nerwowa zmarszczka, która zazwyczaj poprzedzała jego atak furii.
− Pamiętasz, jak mówiłam wam, że mam problemy z zaliczeniem niektórych przedmiotów? – zapytała, ale zaraz potem dodała: − Dzisiaj po raz kolejny nie zdałam egzaminu u profesora Kozińskiego, dziekana, który dał mi jasno do zrozumienia, że nie widzi mnie już na studiach prawniczych, i zrezygnowałam.
Mirosław Zabłocki poczerwieniał ze zdenerwowania, zaczął szybko oddychać i desperacko rozluźniać krawat.
− Jadwigo! – huknął stłumionym głosem. – Jaaaadwigoooo!!!
Do salonu wparowała mama Julianny z ozdobnym wazonem w ręce, który zamierzała przystroić na wieczorną uroczystość.
− Ludzie! Co tak krzyczysz?! – zirytowała się. – Pali się czy co?!
− Gorzej! – wrzasnął ojciec, w porywie gniewu zdarł z siebie krawat i rzucił nim o ziemię. – Nasza córka została wyrzucona z uczelni!
Na te słowa z rąk Jadwigi omal nie wyślizgnął się kryształowy wazon, ale na szczęście w ostatnim momencie złapała go za wygiętą krawędź.
− Co takiego?! – Wpatrzyła się w Juliannę przenikliwym wzrokiem. – Jak to możliwe?!
Julianna chwyciła się za brzuch, bo z nerwów przeraźliwie rozbolał ją żołądek.
− To prawda – wyszeptała. – Od samego początku nie radziłam sobie z prawem. Starałam się, jak mogłam, ale to naprawdę nie jest dla mnie. Bardzo przepraszam…
− Prawo nie jest dla niej! – wybuchnął ojciec i rzucił żonie ironiczne spojrzenie, jednocześnie ręką wskazując swoją córkę. – Prawo nie jest dla niej – powtórzył, jakby nie mógł zrozumieć sensu tych słów. – To w takim razie co jest dla ciebie?! – zwrócił się tym razem do Julianny.
− Historia – odpowiedziała spokojnie. – To moja prawdziwa pasja. Zdałam wszystkie egzaminy bez żadnego problemu i z bardzo wysokimi wynikami. Najprawdopodobniej od października dostanę stypendium rektora dla najlepszych studentów i…
− Jaka historia?! – przerwała jej zupełnie zaskoczona matka. – O czym ty mówisz, dziecko?!
Julianna nerwowo przygryzła wargę.
− Chodzi o to, że studiowałam dwa kierunki. Prawo, bo tak chcieliście wy, i historię, bo tego chcę ja.
Jej wyznanie sprawiło, że obojgu rodzicom na chwilę odjęło mowę.
− Czy ja dobrze rozumiem, że oszukałaś nas i potajemnie studiowałaś jeszcze historię? – pierwsza odezwała się drżącym głosem Jadwiga.
− Nie oszukałam – broniła się Julianna. – Owszem, zataiłam przed wami prawdę, bo wiedziałam, że nigdy nie zgodzilibyście się na moje wymarzone studia, ale nie zrezygnowałam z prawa. Po prostu miałam nadzieję, że uda mi się pogodzić oba kierunki i…
− I nigdy nie dowiemy się prawdy? – dokończyła za nią mama.
− I spełnię moje marzenie. I udowodnię wam, że mogę połączyć waszą wizję z moją…
− Ale się nie udało… − wtórowała jej Jadwiga.
Temu Julianna nie mogła zaprzeczyć, więc tylko nerwowo przygryzła wargę i skinęła głową.
− Bardzo mi przykro, że was zawiodłam… − powiedziała po chwili. – Naprawdę… Ale proszę, spróbujcie mnie zrozumieć. Historia jest moją prawdziwą pasją, odnajduję się w niej i kocham się jej uczyć…
− Z historii nie wyżyjesz! – wrzasnął niespodziewanie ojciec, który do tej pory zachował dziwne milczenie, na przemian tylko czerwieniąc się i blednąc na twarzy. – Cholera jasna! Z pasji się nie utrzymasz! Nie opłacisz czynszu, nie kupisz jedzenia, nie ubierzesz się…! – wyliczał. – Jak chcesz potem żyć?!
Juliannę boleśnie ugodziły jego słowa. Zupełnie nie zgadzała się z ojcem. Poczuła, że zdenerwowanie bierze nad nią górę, a słowa same cisną jej się na usta.
− Historyk to też zawód, tato! – podniosła głos. – Taki sam jak każdy inny. Mogę potem normalnie pracować i zarabiać na swoje utrzymanie. Nie możesz ciągle myśleć, że twój zawód jest najlepszy i jedyny na świecie.
− Najlepszy i jedyny to może nie, ale na pewno bardzo szanowany, porządny i opłacalny! Zapewnia godne życie!
− Bycie historykiem też może zapewnić godne życie, tato!
− A czy ty wiesz, ile zarabia taki, pożal się Boże, historyk?! – wrzasnął i zaczął impulsywnie wymachiwać rękami w jej stronę. – Grosze! Grosze!
− Pieniądze to nie wszystko!
− Nie?! Rozejrzyj się, dziewczyno… – Wskazał rękami w obie strony. – To, że masz taki wielki dom z ogrodem, własny pokój, codziennie pod dostatkiem jedzenia, ubrania jakiekolwiek zapragniesz, jeden z najnowszych telefonów, to myślisz, że skąd się wzięło, co?! – Zrobił pauzę, żeby odetchnąć, a zaraz potem dodał: − Gdybyś skończyła tę twoją historię, to nigdy nie byłoby cię stać na te wszystkie udogodnienia. Póki co zawdzięczasz je ciężkiej pracy matki i mojej, ale kiedyś nas zabraknie, a ty będziesz musiała zadbać o siebie sama.
− Wiem to – odrzekła Julianna.
− Więc wiesz, to rozumiesz też zapewne, że powinnaś zrezygnować z historii i od października rozpocząć od nowa prawo! Tym razem na poważnie i z pełnym oddaniem!
Julianna poczuła, jak na samą myśl o tym ogarnia ją przerażenie. W wielu sprawach mogłaby być posłuszna rodzicom i ulec ich woli, ale nie wówczas, kiedy w grę wchodziła jej ogromna pasja. Nie potrafiła wyobrazić sobie siebie idącej każdego ranka do kancelarii, gdzie do samej nocy zajmowałaby się jakimiś paragrafami. I codziennie marzyła o tym, żeby zmienić swoje życie.
Odetchnęła głęboko i mocno splotła dłonie, żeby dodać sobie odwagi. Popatrzyła ojcu prosto w oczy i wyszeptała:
− Nie zrobię tego, tato. Przepraszam, ale nigdy nie zrezygnuję z historii. To jest to, z czym wiążę swoją przyszłość i co sprawia mi radość. Chcę żyć po swojemu i robić to, co kocham, a nie codziennie męczyć się, udając, że jestem kimś, kim wcale nie jestem. Prawo nie jest dla mnie, tato. Zrozum mnie, proszę.
Mimo że Julianna zużyła całą energię, żeby przekonać ojca do swoich racji, na jego czole pojawiła się złowieszcza zmarszczka, świadcząca o tym, że w najmniejszym stopniu nie podziela zdania córki. Westchnął głośno, podszedł do okna i nie patrząc na Juliannę, odpowiedział:
− Jeśli tak postąpisz, to nie licz na żadną pomoc z naszej strony. Chcesz być dorosła i żyć po swojemu, to zacznij być za siebie odpowiedzialna i na siebie zarabiać. Proszę bardzo. Uważasz, że pieniądze to nie wszystko – zobaczymy, jak sobie poradzisz, kiedy będziesz musiała sama się utrzymać. Więc zastanów się bardzo poważnie, czy chcesz bawić się w dziecinną marzycielkę, czy być odpowiedzialną kobietą.
− Co masz na myśli? – zapytała Julianna, którą słowa ojca zupełnie zaskoczyły.
− To, co powiedziałem. Że albo się opamiętasz, albo nie licz na kieszonkowe, nowe ubrania czy inne twoje zachcianki.
To ostatnie słowo zabolało ją najbardziej. Zachcianki. Zabrzmiało to, jakby była jakąś rozpieszczoną dziewuchą, która na każdym kroku doi swoich rodziców z pieniędzy. A ona nigdy za taką się nie uważała. Mimo że niczego jej nie odmawiali, to nie lubiła ich o nic prosić i starała się robić to jak najrzadziej. Już dawno znalazłaby pracę, gdyby nie to, że fizycznie nie dałaby rady pogodzić jej z dwoma kierunkami studiów.
− I co? – odezwał się ojciec, cały czas patrząc w okno zamiast na nią. – Nadal uważasz, że można żyć pasją, nie myśląc o pieniądzach? – ostatnie zdanie wybrzmiało ironicznie.
− Można żyć, robiąc to, co się kocha, i utrzymywać się z tego. Mogę nie mieć najnowszego telefonu, najmodniejszych ubrań i ogromnego domu, a i tak być szczęśliwa – mówiąc to, poczuła dumę, że zdobyła się na odwagę, żeby bronić swojej postawy. Dodało jej to jeszcze więcej siły i pewności, że postępuje słusznie. Po tym, co powiedziała, nie mogła się już wycofać, zdradziłaby wtedy swoje przekonania i na nic byłaby jej dzisiejsza walka.
Mężczyzna pokręcił z niedowierzaniem głową i nerwowo zacisnął pięści.
− W takim razie zobaczymy, jak sobie poradzisz bez naszego wsparcia. I kiedy zmądrzejesz. Tymczasem postaram się wytłumaczyć jakoś panu Januszowi, żeby odłożył w czasie twoje praktyki w jego kancelarii.
A więc ojciec nadal nie traktował jej intencji poważnie. Był pewien, że po raz kolejny zmusi ją do uległości swoimi pieniędzmi. Krew się w niej zagotowała. Miała już dość. Dość życia tak, jak chcieli rodzice, dość dostosowywania się na siłę do tego, jaką chcieliby ją widzieć, dość rezygnowania ze swoich marzeń! Nagle poczuła, że absolutnie nie może już tego dłużej znosić, że chce uciec jak najdalej stąd, żeby sobie wszystko przemyśleć i odpocząć. I wtedy podjęła decyzję.
− Słuchaj, tato – powiedziała drżącym głosem. – Naprawdę nic z tego nie będzie. Ja wyjeżdżam.
Ojciec spojrzał na nią zupełnie zaskoczony. Widać było, że nie tego się spodziewał.
− Julianno! – wycedził z gniewem. – Chyba sobie żartujesz! Nigdzie nie pojedziesz! Zostaniesz i zaczniesz uczyć się…
− A właśnie, że pojadę! – przerwała mu doprowadzona do ostateczności. – Jestem dorosła i postanowiłam, że wyjeżdżam, więc to zrobię! – Spojrzała na ojca po raz ostatni, po czym obróciła się i odeszła szybkim krokiem w stronę schodów na piętro.
− Dobrze! Jedź sobie! – usłyszała po chwili jego rozwścieczony głos. – Ciekawe, skąd weźmiesz pieniądze?! Proszę bardzo! Zobaczymy, kiedy wrócisz z podkulonym ogonem!
Julianna nic już nie odpowiedziała. Wparowała do pokoju jak burza, wyciągnęła z szafy walizkę na kółkach i zaczęła pospiesznie ładować do niej rzeczy, które wpadły jej w ręce. Bielizna, skarpetki, spodnie, bluzki, jakiś sweter, buty, kosmetyki, ulubiona książka. Nie była w stanie przemyśleć ani tego, co robi, ani co pakuje. W pośpiechu, drżącymi rękami zamknęła walizkę, po czym podeszła do komody, na której stała jej skarbonka, i wyciągnęła z niej wszystkie oszczędności, jakie miała. Dwieście sześćdziesiąt złotych. Mogło być gorzej. Nie posiadała ani swojej karty i konta w banku, ani własnych pieniędzy, bo na wszystkie jej bieżące potrzeby dawali jej rodzice. Natomiast to, co się uchowało w skarbonce, było pozostałością po sumie, jaką dostała na urodziny od siostry mamy, cioci Moniki. Wsunęła pieniądze do kieszeni spodni, po czym chwyciła torbę i podręczną torebkę i wyszła z pokoju.
W korytarzu, który prowadził do drzwi wyjściowych, natknęła się na mamę, która wyszła właśnie z kuchni, niosąc w rękach półmisek z przekąskami na wieczór.
− Boże! Dziecko! – Spojrzała na nią z przerażeniem. – Ty chyba nie mówiłaś poważnie?!
Julianna stanęła na chwilę i odetchnęła głęboko.
− Mówiłam zupełnie poważnie, mamo. Tak samo jak tata.
− Ludzie, co za dzień! Same katastrofy… – Jadwiga pokręciła nerwowo głową. − Mireeeeek! – zawołała męża. – Chodź tutaj natychmiast!
− Mamo, proszę, przestań. To i tak nic nie da. Ja już postanowiłam – odezwała się stanowczo Julianna i ruszyła w stronę wyjścia.
− Co się dzieje?! – krzyknął nabuzowany jeszcze ojciec.
− Julianna się gdzieś wybiera! – odkrzyknęła Jadwiga. – Jakże to tak?! Zrób coś!
− A niech idzie, gdzie chce! – W głosie Mirka dało się słyszeć pobrzękujący ironią, lekceważeniem i pewnością swojej racji śmiech. – Zobaczysz, że niedługo wróci!
− Ale Mirek! Dzisiaj jest kolacja, co my powiemy znajomym? Że córka nam uciekła z domu?!
− Mamo – Julianna położyła rękę na klamce, po czym obróciła się w jej stronę – powiesz po prostu, że wyjechałam na wakacje. Taka jest prawda. Jestem dorosła i mam prawo po całym roku ciężkich studiów pojechać sobie gdzieś odpocząć. Do zobaczenia – pożegnała się, ale mama nie dawała za wygraną.
− Ale gdzie ty jedziesz?! Na ile?!
− Nie wiem, mamo – odpowiedziała Julianna, znużona już całą tą sytuacją. Marzyła teraz tylko o tym, żeby wreszcie opuścić mury tego domu i zostawić to wszystko za sobą. – Nie martw się o mnie. – Chciała wyjść, ale w oczach Jadwigi zobaczyła niepokój, co sprawiło, że zrobiło jej się żal mamy. Przecież to z ojcem najbardziej się pokłóciła, nie z nią, a to właśnie ona teraz cierpiała. Zostawiła na chwilę bagaż, podeszła do Jadwigi i przytuliła się do niej. U nich w domu rzadko okazywano sobie uczucia, czy to słowem, czy gestem, ale w tej sytuacji zdobyła się, żeby to zrobić. – Wszystko będzie dobrze, mamo. Kocham was i zadzwonię.
− Uważaj na siebie, Julianno. I wracaj szybko – odpowiedziała Jadwiga i też ją przytuliła.
Córka posłała jej słaby uśmiech, zabrała walizkę i wyszła z domu, zostawiając w nim całe swoje dotychczasowe życie.
***
Skierowała się w stronę położonego niedaleko przystanku. Wsiadła do jednego z autobusów, którym podjechała na Dworzec Centralny. To było pierwsze miejsce, jakie przyszło jej do głowy. Bo gdzie indziej mogłaby pojechać, jak nie tam, gdzie krzyżuje się wiele dróg i węzłów komunikacyjnych?
Nie miała żadnego planu, żadnego pomysłu, w którym kierunku jechać, do tego zupełnie nie dowierzała temu, że zdecydowała się na taką wyprawę. Na dworcu od razu podeszła do okienka kasy, za którym siedziała posępna kobieta w wielkich okularach i ze ściągniętymi do tyłu ciemnymi włosami. Ta spojrzała na nią beznamiętnym wzrokiem osoby, której już dzisiaj nic nie zdziwi, po czym odezwała się nieco zachrypniętym głosem:
− W czym mogę pomóc?
Julianna zmieszała się trochę i odpowiedziała:
− Poproszę bilet do… − zamilkła, bo zupełnie nie wiedziała, jaką miejscowość powinna wybrać. Nie zdążyła nawet spojrzeć na tablice odjazdów i przemyśleć celu podróży. – Dokąd odjeżdża najbliższy pociąg?
Pani w okienku spojrzała na nią zaskoczona. Gdyby Julianna nie była taka zdenerwowana całą dzisiejszą sytuacją, poczułaby się wyróżniona, że udało jej się jednak zadziwić tę pochłoniętą rutyną i znudzoną pracą kobietę.
− Najbliższy? – rzuciła, jakby chcąc się upewnić, że dobrze usłyszała, po czym, dojrzawszy potwierdzające skinienie głowy Julianny, zaczęła przeglądać leżący na biurku rozkład jazdy. – Do Warszawy Wschodniej. – Spojrzała na Juliannę zza okularów.
− Nie – odpowiedziała stanowczo, nieco rozbawiona tą propozycją. – Chciałabym gdzieś dalej.
Kobieta ponownie pochyliła się nad rozkładem, a Julianna zobaczyła za sobą powiększającą się kolejkę. Widocznie byli to przejezdni, którzy wysiedli przed chwilą z jednego z pociągów i chcieli kupić bilet do jakiegoś innego miejsca. Miała szczęście, że kiedy ona tu przyszła, jeszcze ich nie było.
− Za pięć minut do Legionowa Piaski – usłyszała odpowiedź kobiety, która zaczynała ją nieco irytować.
− A nie ma jakiegoś pociągu na drugi koniec Polski?
Kobieta westchnęła zirytowana i znowu pochyliła się nad rozkładem, a Julianna mimowolnie zerknęła nieco w tył i napotkała zniecierpliwiony wzrok mężczyzny stojącego w kolejce. Zaczęła się stresować.
− Trzynasta czterdzieści pięć do Lublina, trzynasta czterdzieści siedem do Szczecina albo trzynasta pięćdziesiąt do Krakowa.
Julianna szybko przesiewała usłyszane informacje. Szczecin nie, bo nie przepadała zbytnio za morzem, zresztą już tam kiedyś była. Lublin… Lublin albo Kraków.
− Mam szukać jeszcze dalej? – zniecierpliwiła się kobieta w okienku. – O czternastej dziesięć jest do Moskwy – rzuciła jej nieco drwiące spojrzenie.
− Poproszę do Krakowa – zdecydowała pospiesznie Julianna. – Ulgowy. Mam legitymację studencką. – Sięgnęła do torebki po portfel i wyciągnęła z niego dokument oraz banknot stuzłotowy.
− Zaraz, zaraz – powstrzymała ją kasjerka. − Bilety na ten pociąg trzeba wcześniej rezerwować. Zaraz sprawdzę, czy mają jeszcze jakieś wolne miejsce.
Julianna ciężko westchnęła i pomyślała, że może jeszcze okazać się, że ostatecznie faktycznie wyląduje w podwarszawskim Legionowie i na tym skończy się jej eskapada.
− Ma pani szczęście – odezwała się tymczasem kobieta. – Płaci pani sześćdziesiąt osiem złotych i jedenaście groszy.
Julianna podała jej pieniądze, zapisując sobie jednocześnie w pamięci, że musi odłożyć taką samą sumę na powrót, i kalkulując, ile jej jeszcze zostanie na jakiś nocleg i coś do jedzenia. Wynik tego obliczania był przerażający, więc nerwowo przygryzła wargi. Co ona właściwie robi?! Wybiera się do nieznanego Krakowa, na drugi koniec Polski, i to praktycznie bez pieniędzy!
− Proszę. – Jej rozważania przerwała kobieta w okienku, która podała jej bilet i resztę. – Peron trzeci, tor czwarty. Proszę się pospieszyć, ma pani mało czasu.
Julianna skinęła głową na pożegnanie i pospiesznie udała się w stronę wejścia na perony. Odnalazła swój pociąg bez problemu, weszła do jednego z wagonów i zajęła miejsce naprzeciwko siwego pana w średnim wieku, który pomógł jej umieścić bagaż na półce nad ich głowami. Po kilku minutach rozległ się gwizd i pociąg powoli ruszył przed siebie, nabierając stopniowo prędkości.
Julianna przymknęła oczy i wsłuchała się w miarowy stukot kół pociągu. Tutut, tutut, tutut… Z każdym kolejnym oddalała się coraz bardziej… Czyż nie tego chciała? Zostawiała wszystko za sobą: apodyktycznych, rządzących nią rodziców wraz z ich planami na jej przyszłość i sztuczną kolację, na której miała być dzisiaj obecna; znienawidzone studia prawnicze; Marcina, któremu tylko jedno w głowie; przewidywalne do bólu dotychczasowe życie, składające się z obowiązków i zadowalania innych… To wszystko zostało w tyle. Uwalniała się właśnie od tego, chociaż na chwilę… Ruszała za swoim pragnieniem. Pragnieniem niezależności i życia w zgodzie z samą sobą, swoimi wartościami i marzeniami. Ruszała w nieznane, naprzeciw przygodzie…
Otworzyła szeroko oczy i wpatrzyła się w krajobraz za oknem. Mijała teraz nieznane już sobie podmiejskie tereny. Tutut, tutut, tutut… Pociąg pędził coraz szybciej… Nie czuła zdenerwowania ani stresu, ani lęku. Tylko radosny dreszczyk emocji, powiew szczęścia, satysfakcję, że odważyła się pójść za głosem serca.
I wtedy po raz pierwszy pomyślała, że ten dzień wcale nie był taki najgorszy. To był po prostu nowy początek. A nowe początki bywają trudne.