Zapisane w sercu - Agata Sawicka - ebook + książka

Zapisane w sercu ebook

Agata Sawicka

4,8

Opis

Ela zawsze lubiła słuchać opowieści swojego dziadka o Wołyniu. Po jego śmierci postanawia wyruszyć w podróż do Łucka, by odwiedzić ziemię, z której pochodził. Ma ze sobą stary notes, znaleziony w jego rzeczach. Zapiski opowiadają o losach trzech dziewcząt – Heleny, Wiry i Chajki, których młodość zostaje brutalnie przerwana przez wojnę. Polkę, Ukrainkę i Żydówkę czeka czas pełen dramatycznych wydarzeń i trudnych wyborów. Za miłość, a nawet przyjaźń na ogarniętym wojenną pożogą Wołyniu można przecież zapłacić najwyższą cenę...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (48 ocen)
41
6
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kucharzela

Nie oderwiesz się od lektury

Wołyń jest mi bliski ze względu na pochodzenie mojego męża i jego dziadków i mamy . Moi dziadkowie pochodzili ze strony mamy z pod Lwowa dlatego bardzo blisko jestem sercem z tamtymi miejscami . Książkę polecam wszystkim czytelnikom którzy kochają Kresy wschodnie a zawarta treść i fakty historyczne są dobrze napisane odzwierciedlaja tamta rzeczywistość. Trochę fikcji literackiej jest ale całokształt twórczości dobrze obrazują czasy. Troszkę jestem zła na Helenę za brak zaufania do brata ,ale cóż młodość na swoje prawa.
10
Kathy_W

Dobrze spędzony czas

„Zapisane w sercu” to historia o rodzinnych korzeniach, trudnej wojennej teraźniejszości i jej wpływu na przyszłość. O miłości zdolnej pokonać bariery, niezwykłej odwadze, poświęceniu i odkupieniu. A przede wszystkim to piękna, choć bolesna historia o prawdziwej przyjaźni. Warta przeczytania ze względu na warstwę emocjonalną, a do tego napisana lekko i obrazowo.
10
dianab

Nie oderwiesz się od lektury

niechętnie sięgam po powieści z wojną w tle, bo je za bardzo przeżywam. Ale wszyscy autorzy erotykow jakby się zmówili, i mało jest nowości wartościowych. Przeczytałam, nie zawiodłam się, chociaż chwyta ze serce i zostaje w głowie smutna prawda tamtych czasow. Ale warto.
10
Fiona_76

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka! Polecam każdemu!
10
mpawlik88

Nie oderwiesz się od lektury

Trzy młode dziewczęta - Helena, Wira i Chajka. Łączy je prawdziwa przyjaźń, mimo ogromnych różnic w pochodzeniu czy wyznawanej religii. Mają za sobą szczęśliwe dzieciństwo i mnóstwo dobrych wspólnych wspomnień. Wydaje się, że nic nigdy nie złamie łączącej je relacji. A jednak ich przyjaźń zostanie wystawiona na próbę, gdy społeczność zamieszkującą na Wołyniu rozpalą polityczne hasła o wolności Ukrainy i końcu panowania polskich panów. Pierwszą ofiarą będzie Chajka, która wraz z rodziną zostanie zamknięta przez Niemców na obszarze przypominającym getto. Wira i Helena zrobią wszystko, aby polepszyć jej los, nawet jeżeli będzie to nielegalne i niebezpieczne. Kolejną ofiarą będzie Helena, której ojciec zostanie zamordowany. Ta ogromna tragedia będzie miała wpływ na życie dziewczyny, ale jej serce nadal będzie biło i zabije miłością do ukraińskiego chłopaka. Ostatnią ofiarą będzie Wira, która będzie musiała opowiedzieć się po jednej ze stron konfliktu. Czy Chaja przeżyje? Co stanie się z je...
10

Popularność




Redakcja: Joanna Kułakowska-Lis

Korekta: Justyna Tomas

Skład: Mariusz Kurkowski

Projekt okładki: Maciej Pieda

Zdjęcia na okładce: AdobeStock: Marcin Michalczyk, stockphoto mania, Daria, Duncan Andison, wirakorn, portret autorki: Weronika Smieszek

Redaktorka prowadząca: Angelika Ogrocka

Wydanie I

© Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała 2023

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. 11 Listopada 60-62

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8172-944-4

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

Oddział

ul. Legionowa 2

01-343 Warszawa

Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon

Wiatr Wołynia niesie pozdrowienia

z wszystkich lasów, pól i łąk,

pieśń nadziei nad Bugiem rozbrzmiewa,

myśli łączy w jeden krąg.

O Wołyniu nikt z nas nie zapomni,

że był polski – pieśń o tym przypomni,

bo dla pieśni nigdy nie ma złych dróg,

przejdzie ona każdy próg.

Bo nad Bugiem zawsze będzie słychać,

jak wołyński szumi las,

jak do Polski Wołyń tęsknie wzdycha,

pamięci nie zatrze czas.

Andrzej Depo, Pieśń o tym przypomni

Prolog

W dzisiejszych czasach coraz bardziej zanika poczucie rodzinnej wspólnoty, przywiązania do przodków i ich historii. Wydaje się, że istniejemy jakby zupełnie oderwani od przeszłości, w ogóle się nią nie interesując czy wręcz ją lekceważąc, a ona przecież jest częścią nas. Czasami zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, że na nasze życie ogromny wpływ miały czyny, postawy i decyzje innych ludzi, którzy żyli przed nami. Mogą to być wybory negatywne albo pozytywne, a nierzadko może się wręcz okazać, że zawdzięczamy życie ludziom, których nigdy nie poznaliśmy, bo chodzili po świecie, zanim jeszcze zdążyliś­my się urodzić. Ktoś powiedział mi kiedyś, że ratując jednego człowieka, ratuje się całe pokolenia. I to chyba najważniejsze i najcenniejsze stwierdzenie, jakie kiedykolwiek usłyszałam.

Urodziłam się i wychowałam w małej wiosce na Dolnym Śląsku, ale moja rodzina pochodzi z Wołynia. A dokładnie ze wsi Usicze, oddalonej od Łucka o mniej więcej dwadzieścia kilometrów i należącej do parafii w Torczynie. Moi przodkowie żyli na wołyńskiej ziemi od pokoleń, tam również w czasie wojny przyszedł na świat mój ojciec. Później, w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym roku, moi bliscy, tak jak i wielu innych Polaków, zostali przesiedleni przez Sowietów do Polski w jej nowych, powojennych granicach.

W naszym domu nieraz mówiło się o Wołyniu, wyrosłam więc ze świadomością własnych korzeni. Ale tę część historii poznałam dopiero niedawno. A wszystko zaczęło się od starego zeszytu z zapiskami, który znalazłam w szafie dziadka Kajetana…

Wrocław, lipiec 2019

Był piękny lipcowy poranek. Słońce rozpieszczało blaskiem i ciepłem, które jeszcze nie zdążyło przerodzić się w uciążliwy upał. Ela rozejrzała się po zatłoczonym dworcu autobusowym i mocniej zacisnęła dłoń na rączce walizki. Całkiem spora grupka ludzi tłoczyła się przed drzwiami autokaru. Tablice rejestracyjne oraz wielkie napisy cyrylicą przypominały, że pojazd przybył z Ukrainy. Jedynie kartka wetknięta za szybę była zapisana zrozumiałymi dla Eli literami i głosiła, że autobus jedzie do Łucka. Dziewczyna westchnęła z przejęciem i na chwilę przymknęła oczy. Sprytna pamięć od razu podsunęła jej obraz starego pamiętnika, za którego sprawą Ela wybrała się w tę podróż.

– Proszę pokazać bilet. – Zniecierpliwiony głos jednego z kierowców wyrwał dziewczynę z zamyślenia.

Ela drżącą ręką podała bilet. Kierowca zanotował coś na kartce, po czym zabrał bagaż dziewczyny do schowka i kazał jej zająć miejsce w zatłoczonym już autokarze. Bez zastanowienia usiadła w jednym z pierwszych rzędów i zamyślona zapatrzyła się w okno. Nadal nie do końca wierzyła, że zdecydowała się na tę spontaniczną wyprawę, ale po prostu czuła, że musi to zrobić. Przyszedł czas, żeby odwiedziła ziemię swoich przodków…

Już nieraz myślała o podróży na Wołyń, ale te plany zawsze wydawały jej się bardzo odległe i trudne do realizacji. Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego tak sądziła, w końcu Łuck nie leżał na końcu świata, a możliwości dojazdu stawały się coraz lepsze. Może po prostu nie miała wystarczającej motywacji i odwagi, żeby tam pojechać? Ostatnio jednak w jej życiu wydarzyły się dwie rzeczy, które sprawiły, że ostatecznie postanowiła odwiedzić Wołyń.

Pierwszą z nich była śmierć dziadka Kajetana, który zmarł w wieku dziewięćdziesięciu dziewięciu lat. Mówi się, że zazwyczaj to kobiety żyją dłużej, a tymczasem on przeżył swoją żonę Zofię o piętnaście lat. Ela bardzo kochała dziadków i miała z nimi świetny kontakt. Cieszyła się, że mogła ich poznać. W końcu urodziła się, kiedy byli już po siedemdziesiątce. Na szczęście Kajetan i Zofia jeszcze długo bardzo dobrze się trzymali. Może to dlatego, że należeli do pokolenia zahartowanego życiem, niekorzystającego z nowoczesnej technologii, pokolenia, które przeżyło wojnę i przez to stało się silniejsze.

Ela od najmłodszych lat najlepiej dogadywała się z dziadkiem Kajetanem, który często opowiadał jej różne historie dotyczące dawnego życia i młodości na Wołyniu. Snuł wspomnienia o wiejskich zabawach, hucznych weselach, codzienności, opowiadał legendy i bajki przekazywane przez mieszkańców tamtych okolic z pokolenia na pokolenie. Raczył wnuczkę również opowieściami o tym, jak walczył w kampanii wrześniowej. Ela zawsze słuchała go z ogromną ciekawością, a kiedy nieco podrosła i poznała trochę lepiej historię, zaczęła podpytywać dziadka o jego przeżycia związane z rzezią na Wołyniu. On jednak odpowiadał zdawkowo i nie wdawał się w szczegóły. Poza tym owe wspomnienia źle wpływały na jego zdrowie, więc Ela szybko zrezygnowała z poruszania tego tematu.

W każdym razie śmierć dziadka Kajetana, mimo że ze względu na jego sędziwy wiek jak najbardziej spodziewana, wstrząs­nęła Elą. Przez kilka tygodni dziewczyna źle spała, mało jadła i płakała po kątach. Coraz częściej zaczęła krążyć po jej głowie idea, żeby pojechać na Wołyń, odwiedzić ziemię dziadka i tym samym oddać mu swoisty hołd. Poczuć jeszcze raz jego bliskość, może lepiej go poznać…

Tym, co ostatecznie pchnęło ją do wyjazdu, było odkrycie, jakiego dokonała w szafie dziadka podczas porządków. Wyciągała z półek ubrania, by przekazać je jednej z organizacji charytatywnych, kiedy nagle na samym dnie zauważyła mały, zawinięty w jakąś starą koszulę pakunek. Ostrożnie wzięła go do ręki, obejrzała ze wszystkich stron i odpakowała. Jej oczom ukazały się drewniany różaniec i jakiś bardzo stary zeszyt. Zaskoczona otworzyła go na pierwszej stronie i wtem wstrzymała oddech. W prawym dolnym rogu widniał bowiem staranny napis: Helena Siedlecka. Ela wiedziała, że tak nazywała się młodsza, nieżyjąca już siostra dziadka Kajetana, której nigdy nie miała okazji poznać i – jak zdała sobie wtedy sprawę – o której życiu w zasadzie nic nie wiedziała. Dziadek niewiele mówił o siostrze, a Ela nie pytała. Znalezienie starego zeszytu sprawiło jednak, że poczuła z nieznaną cioteczną babką jakąś dziwną, trudną do opisania więź. Oto, po tylu latach trzymała w ręce coś, co należało do tej kobiety.

Podekscytowana ostrożnie przekartkowała brulion i zauważyła, że były to osobiste zapiski, coś jakby pamiętnik, który zachował się w całkiem dobrym stanie. Rzuciło jej się też w oczy, że czasami w notatkach pojawiało się imię dziadka. Pomyślała więc, że musi koniecznie przeczytać zapiski – być może dowie się o nim czegoś więcej.

Zamknęła starannie zeszyt, owinęła go w kuchenną ściereczkę i z nabożną czcią razem z drewnianym różańcem włożyła do torebki. Postanowiła, że zagłębi się w lekturę w odpowiednim miejscu, i szybko uświadomiła sobie, że takim miejscem był Wołyń. Tam, gdzie zaczęła się historia dziadka i jej rodziny…

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko… Po prostu wyszukała w internecie połączenie autokarowe z Wrocławia do Łucka i kupiła bilet. Wyjazd był w poniedziałek, a powrót w czwartek wieczorem, co oznaczało, że w piątek nad ranem powinna dojechać do Polski. W hotelu w Łucku zarezerwowała dwa noclegi. Postanowiła bowiem, że zatrzyma się na Wołyniu tylko na trzy dni. Na pierwszy raz to w zupełności wystarczy, a poza tym w sobotę musiała stawić się na chrzcinach siostrzenicy – tym bardziej że miała być chrzestną.

Kiedy już wszystko załatwiła, przyszedł czas, żeby oznajmić swoją decyzję rodzicom, i to właśnie przeprawa z nimi okazała się w całym tym przedsięwzięciu najtrudniejsza.

– Mój Boże, dziecko, jak ty już coś wymyślisz, to koniec świata! – Mama złapała się za głowę, gdy usłyszała o wyjeździe. – Przecież to niebezpieczne… Kto to widział, żeby taka młoda dziewczyna podróżowała tak daleko sama. I to jeszcze na Ukrainę, gdzie sprawy wyglądają zupełnie inaczej niż u nas, w Polsce, czy nawet w innych państwach Unii Europejskiej…

– Mamo! – Ela podeszła do niej i przytuliła ją. – Nie martw się, proszę. Przecież nie jestem już małym dzieckiem, mam prawie dwadzieścia pięć lat, jestem odpowiedzialna i ostrożna. A Ukraina to nie koniec świata…

– Ale nie znasz języka ani nawet ich alfabetu… Sama jak palec w obcym kraju. Niech Bóg broni…

– Matka ma rację – wtrącił ojciec. Był ponadsiedemdziesięcioletnim mężczyzną o posiwiałych włosach i pomarszczonej twarzy. Mimo różnych schorzeń i dolegliwości nadal jednak nieźle się trzymał.. Stanisław był dziesięć lat starszy od swojej żony, Marty, a gdy Ela pojawiła się na świecie, miał już pięćdziesiąt lat. Rodzice zawsze śmiali się, że była ich niespodzianką, a jako najmłodsze dziecko stała się oczkiem w głowie taty.

Teraz podszedł do okna, ciężko westchnął i dodał:

– Zresztą po co chcesz tam jechać? Tam już nic po naszej rodzinie nie zostało… Ta wyprawa nie ma sensu…

– Dla mnie ma wielki sens, tatko… – tłumaczyła Ela. – Chcę postawić nogę na ziemi, z której pochodzisz ty i dziadkowie. Chcę zobaczyć ją na własne oczy. Myślę, że jestem to winna dziadkowi…

– Dziadek powiedziałby ci to samo, co ja – westchnął Stanisław. – Ale znam cię już wystarczająco długo, aby wiedzieć, że jak coś postanowisz, to na próżno prosić cię, żebyś zmieniła zdanie. Tylko proszę cię, Elu – podszedł do córki i spojrzał jej prosto w oczy. – uważaj na siebie i wracaj bezpiecznie.

Ela zamrugała powiekami i wróciła do rzeczywistości.. Za oknem malowały się zabudowania Katowic, gdzie przewidziany był postój. Sięgnęła po torebkę i namacała w niej zeszyt Heleny. Pomimo wielkiej ciekawości nie zajrzała do niego od tamtego dnia, kiedy go znalazła. Czekała z lekturą, aż dojedzie na Wołyń, żeby móc lepiej wyobrazić sobie opisywane przez siostrę dziadka wydarzenia.

Wkrótce kierowcy ogłosili przerwę w podróży i ludzie tłumnie wysypali się na zewnątrz. Jedni zaczęli się rozchodzić, inni palili papierosy, a wokół słychać było rozmowy. Ela niewiele z nich rozumiała, potrafiła wyłowić jedynie pojedyncze, podobne do języka polskiego słowa. Zdążyła zauważyć, że była jedyną Polką w autokarze. Wykorzystując okazję, pospiesznie udała się do toalety w pobliskiej galerii handlowej, a kiedy po kilku minutach wróciła, zobaczyła, że tuż obok niej rozłożył się jakiś mężczyzna. Najwyraźniej musiał wsiąść w Katowicach i zajął pierwsze wolne miejsce.

Gdy podeszła bliżej, nieznajomy zorientował się, że siedzenie i pozostawione na nim rzeczy należą do niej, bo poderwał się i przepuścił ją. Powiedział też coś, ale Ela nic nie zrozumiała. W odpowiedzi uśmiechnęła się tylko uprzejmie i zapatrzyła się w okno.

Po chwili ruszyli w dalszą drogę.

***

Dziewczynę obudziło gwałtowne szarpnięcie. Otworzyła oczy i z przerażeniem zorientowała się, że przez cały czas spała oparta na ramieniu sąsiada. Zmieszana szybko podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę przepraszająco. Tamten, widząc jej reakcję, zaśmiał się i zaczął coś mówić. W odpowiedzi skinęła tylko głową, ale on kontynuował. W końcu zdecydowała się mu przerwać.

– Ja bardzo przepraszam – wyszeptała zawstydzona. – Ale naprawdę nic nie rozumiem.

– Aaa, ty Polka? – zapytał już po polsku.

Potwierdziła ruchem głowy.

– To trzeba było tak od razu. A ja tu się produkuję na nic. – Roześmiał się. – W każdym razie nie musisz się przejmować, możesz tak spać, jeśli ci wygodnie. A tak w ogóle to jestem Semko. – Podał jej rękę.

– Ela. – Odwzajemniła jego gest i dopiero teraz przyjrzała się mężczyźnie uważniej. Miał jasnobrązowe włosy, zielone oczy i kilkudniowy zarost. Oceniła, że mógł być w jej wieku albo trochę starszy. – Nie wiedziałam, że mówisz po polsku.

– Pracuję w Polsce od kilku lat, więc zdążyłem się nauczyć. – Wyciągnął z plecaka paczkę herbatników i poczęstował ją, ale odmówiła. – A ty dokąd konkretnie jedziesz? – Popatrzył na nią z zaciekawieniem.

– Do Łucka.

– To się dobrze składa. – Uśmiechnął się. – Ja też tam wysiadam.

– Mieszkasz tam? – zainteresowała się Ela.

Potaknął.

– Nareszcie wracam do domu. – Zaśmiał się. – Mieszkam w Łucku od urodzenia. Wyznam ci, że kocham to miasto najbardziej na świecie. Ostatnio przyjeżdżałem tylko na chwilę, bo na okrągło pracowałem w Polsce, ale teraz postanowiłem wrócić i spróbować ułożyć sobie życie u siebie. A ty? – Spojrzał na nią uważnie. – Jedziesz na wakacje?

Ela uśmiechnęła się pod nosem i na moment pogrążyła w myślach. Zaczęła się zastanawiać, jak właściwie określić charakter swojej podróży. Semko najwyraźniej uznał milczenie dziewczyny za oznakę zakłopotania, bo szybko się zreflektował.

– Ja przepraszam, że tak pytam… Ale przyznam szczerze, że rzadko spotykam w autokarze Polaków jadących w nasze strony. Po prostu jestem zaintrygowany, ale…

– Nie ma problemu – wtrąciła się uprzejmie. – W sumie to nie do końca na wakacje – odpowiedziała powoli. – Właściwie zostanę na trzy dni. Jadę do Łucka z powodów sentymentalnych. Moja rodzina pochodzi z Wołynia. – Zerknęła na Semka ciekawa jego reakcji.

Skinął głową z zainteresowaniem.

– To interesujące – przyznał. – Prawdę mówiąc, ja z kolei mam polskie korzenie. Mój pradziadek był Polakiem, a prababka Ukrainką, ale nigdy jakoś nie zagłębiałem się w ich dzieje. – Zamyślił się na chwilę, po czym dodał: – A co cię właściwie skłoniło, żeby tu pojechać, jeśli oczywiś­cie mogę zapytać…

– To długa historia. – Ela się uśmiechnęła. – Dużo by opowiadać…

– Nie szkodzi – odparł i odwrócił się tak, aby lepiej ją widzieć. – Przed nami jeszcze kilka godzin jazdy. Jeżeli tylko masz ochotę o tym porozmawiać, chętnie posłucham…

Ela zastanowiła się, ale zaraz skinęła głową. Odetchnęła głęboko i opowiedziała o śmierci ukochanego dziadka Kajetana, znalezionym w jego szafie pamiętniku cioci Heleny i spontanicznej decyzji o wyjeździe…

***

Podróż upłynęła spokojnie. Eli bardzo dobrze rozmawiało się z Semkiem, który również przytoczył wiele ciekawych opowieści. Autokar jeszcze kilka razy zatrzymał się na postój, ale od przekroczenia granicy parł nieprzerwanie do przodu. Ela z narastającym zaciekawieniem wyglądała przez okno, za którym roztaczał się zachwycający widok budzącego się poranka. Nocna mgła powoli opadała i gubiła się na znajdujących się wokoło polach i łąkach. Od czasu do czasu mijali jakieś pojedyncze domki i inne budynki, jednak okolica zdawała się zupełnie pusta. To wrażenie wywołało w Eli sprzeczne emocje. Z jednej strony zachwycało ją piękno mijanych łąk, z drugiej przerażała ją ta pustka… Było w niej coś niepokojącego i nienaturalnego, zupełnie jakby stanowiła tylko złudzeniem, a tętniące życiem wioski zniknęły gdzieś na noc i jeszcze nie wybudziły się ze snu.

– Wjechaliśmy już do Łucka – oznajmił w końcu Semko, a oczom Eli zaczęły ukazywać się miejskie zabudowania. – Za jakieś piętnaście minut będziemy wysiadać…

Dziewczyna popatrzyła przez okno z zainteresowaniem. Miasto powoli budziło się do życia. Zauważyła kilku chłopaków. Dopiero teraz poczuła niepokój, zaczęła myśleć, jak dojdzie do swojego hotelu… W końcu dzień dopiero wstawał, ulice w większości były jeszcze opustoszałe, a ona nie znała dobrze drogi. Wolałaby nie trafić na takich prawdopodobnie wracających z jakiejś imprezy, młodych mężczyzn…

Po chwili kierowca wjechał na dworzec autobusowy. Ela wraz z Semkiem i kilkoma innymi osobami wysiedli i odebrali bagaże. Zaraz potem autokar odjechał, a ludzie zaczęli się rozchodzić.

– Jest mój brat – odezwał się Semko i wskazał głową samochód, który zbliżał się do nich. – Podrzucimy się – oznajmił lekkim tonem i sięgnął po walizkę dziewczyny.

– Nie, nie trzeba – zaprotestowała Ela. Nie chciała stwarzać problemu, a poza tym czułaby się niezręcznie, jadąc z obcymi mężczyznami. – Poradzę sobie, dziękuję. – Uśmiechnęła cię i ruszyła w prawo.

– Nie sądzę. – Usłyszała za sobą rozbawiony głos Semka.

– Słucham? – Odwróciła się zdziwiona.

– Z tego, czego się od ciebie dowiedziałem, wynika, że do twojego hotelu idzie się w drugą stronę.

Ela uśmiechnęła się pod nosem, ciężko westchnęła i zawróciła.

– Zresztą nie powinnaś chodzić sama po nocy – dodał Semko. – A mnie przecież nie musisz się bać. Nigdzie cię nie wywiozę… – Uniósł ręce, jakby chciał potwierdzić swoją niewinność.

Zrobiło jej się głupio, że odczytał jej myśli, zresztą, swoją drogą, trafnie.

– No dobrze – zgodziła się, bo nie chciała go urazić, a ponadto perspektywa szybkiego i wygodnego dotarcia do hotelu zdawała jej się coraz bardziej kusząca. – Jeśli to nie będzie kłopot…

– No coś ty! – Wziął od niej bagaż i poprowadził dziewczynę do zaparkowanego już auta.

W tym samym momencie wysiadł z niego wysoki mężczyzna o ciemnych włosach i podbiegł do nich, wołając coś po ukraińsku. Radośnie uściskał Semka, a potem również Elę.

– Wołodia – przedstawił się i wyciągnął rękę w kierunku dziewczyny, przyglądając jej się uważnie.

– Ela – odpowiedziała i uśmiechnęła się uprzejmie.

Mężczyzna rzucił bratu rozbawione spojrzenie, po czym przejął część toreb i zaniósł je do samochodu.

– To niedaleko. Za dziesięć minut będziemy – odezwał się Semko, kiedy ruszyli. – No, chyba że zdecydujemy się jednak cię uprowadzić. – Puścił do niej oko.

Zaśmiała się cicho i zapatrzyła w okno, oddając się rozmyślaniom, bo oprócz jakichś pojedynczych słówek nic nie rozumiała z rozmowy prowadzonej przez braci. Mijali szerokie, pustawe jeszcze o tej porze ulice, szare bloki i inne zabudowania. Wkrótce wjechali do starszej części miasta, a oczom Eli ukazała się górująca w oddali zamkowa baszta. W jednej chwili wzmógł się ruch samochodowy. Oznaczało to, że wstaje nowy dzień. Dla mieszkających tutaj ludzi zapewne zwykły i przepełniony rutyną, dla Eli pełen niespodzianek i odkryć.

Wkrótce samochód zatrzymał się przed szerokim budynkiem hotelu. Podziękowała i pożegnała się z Wołodią, po czym ona i Semko wysiedli. Mężczyzna wyjął z bagażnika jej walizkę, a potem stanął naprzeciwko i wyciągnął rękę.

– Miło było cię poznać, Elu. – Uścisnął dłoń dziewczyny. – Życzę owocnego pobytu w Łucku oraz tego, żeby udało ci się poznać historię rodziny.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się. – Za wszystko. I za podwiezienie, i za miłe towarzystwo w czasie podróży.

Powoli ruszyła w stronę wejścia do hotelu, kiedy usłyszała za sobą głos Semka:

– Może się jeszcze kiedyś spotkamy…

***

Pokój, w którym została zakwaterowana, był niewielki i skromnie, ale zarazem gustownie urządzony. Po prawej stało nieduże biurko z pojedynczym krzesłem, a naprzeciwko, tuż przy ścianie, wąskie łóżko. Ela od razu opadła na nie i wygodnie się wyciągnęła. Czuła zmęczenie długą jazdą autobusem, ale jednocześnie była zbyt podekscytowana wizytą na ziemi przodków, żeby tak po prostu zasnąć. Tym bardziej że miała tu zostać tylko kilka dni…

Wstała, zjadła kanapkę, która została jej z podróży, a potem wzięła prysznic i zagłębiła się w świeżutkiej pościeli. Nie zamierzała jednak zasypiać. Sięgnęła do torebki i ostrożnie wyciągnęła zeszyt z zapiskami cioci Heleny. Odetchnęła głęboko i otworzyła go na pierwszej stronie. Po chwili lektura pochłonęła ją tak bardzo, że poczuła się, jakby przeniosła się w czasie i sama stała się uczestniczką tamtych wydarzeń…

Usicze, sierpień 1939

Słońce zaczęło się już chylić ku zachodowi, ale było jeszcze całkiem ciepło. W powietrzu unosił się zapach nagrzanej ziemi i wilgotnego lasu, poruszanego delikatnym, wieczornym wiatrem. Jeziorko szkliło się w słonecznych promieniach, a w jego tafli odbijały się drzewa, szczelnie otaczające wodę ze wszystkich stron. Panująca tutaj zazwyczaj błoga cisza, którą urozmaicały tylko śpiewy ptaków i szum drzew, została zakłócona dobiegającymi z oddali dźwiękami orkiestry weselnej. Skoczna muzyka zachęcała, aby dać się ponieść tańcom, lecz dziewczyny nadal leżały na trawie i w zadumie wpatrywały się w zachodzące nad usickim jeziorkiem słońce. To było od lat ich ulubione miejsce. Ich trzech. Na tym brzegu nikt im nigdy nie przeszkadzał, nikt ich nigdy nie znalazł. Tutaj, wśród gęstych drzew, mogły przesiadywać do woli i ukrywać się przed światem. To właśnie tu, niezależnie od pory roku spotykały się, żeby przedyskutować najważniejsze sprawy, odpocząć, pomyśleć albo po prostu pobyć razem. Nazwały to miejsce Tajemniczym Zakątkiem i uważały za swoją własność. Tajemniczy Zakątek stał się symbolem ich wieloletniej przyjaźni. Przyjaźni, która zaczęła się, gdy poszły, do szkoły, i trwała nadal, mimo że od tamtego momentu upłynęło już wiele lat.

Helena przeciągnęła się z lubością i podniosła z ziemi. Spojrzała na leżące obok przyjaciółki i uśmiechnęła się do nich. Wszystkie miały już po siedemnaście lat, ale w tym miejscu wciąż wydawało im się, że są małymi dziewczynkami. Tymi samymi, które lata temu przychodziły nad jeziorko, żeby wspólnie pobawić się lalkami czy ukryć się przed rodzicami, gdy coś zmalowały. Tutaj czuły się beztroskie i wolne, bo w Tajemniczym Zakątku czas się zatrzymywał. Helena wiedziała jednak, że zbyt długa nieobecność w czasie wesela jej brata, Kajetana, może wzbudzić niezadowolenie ojca, który był gospodarzem dzisiejszej uroczystości. Za nic w świecie nie chciała jednak zrezygnować z kąpieli w skąpanym barwami zachodzącego słońca akwenie. Szybko zrzuciła więc fiołkową sukienkę z białym kołnierzykiem i wbiegła do zbiornika, niechcący chlapiąc przy tym pozostałe dziewczyny.

Wira wzdrygnęła się i zdziwiona popatrzyła na przyjaciółkę.

– Ja bym za nic nie weszła teraz do wody. Przecież jest lodowata! – Podniosła się, a potem przysiadła, podpierając się na rękach.

– Zdaje ci się – odparła Helena i zanurzyła się jeszcze głębiej. Jej ciemnobrązowe, długie włosy unosiły się na powierzchni wody, otaczając głowę. – To tylko takie pierwsze wrażenie. Jak już wejdziesz, to zobaczysz, że woda jest cieplejsza, niż myślisz.

– Helcia ma rację – włączyła się do rozmowy Chajka i przysłoniła ręką oczy, bo raziło ją słońce. – Woda jest nagrzana po całym dniu.

– Właśnie! – wtórowała jej z entuzjazmem Helena. – Chodźcie do mnie! Mamy mało czasu, zaraz trzeba wracać, więc wykorzystajmy ten piękny moment, żeby zanurzyć się w tajemniczej tafli jeziora i patrząc w promienie zachodzącego słońca, wypowiedzieć życzenie. – Zaśmiała się, bo wiedziała, że spośród ich trójki, to ona uchodzi za najbardziej romantyczną i często bujającą w obłokach. Spojrzała na przyjaciółki łobuzersko i chlus­nęła w ich stronę wodą.

Obydwie poderwały się z ziemi i odskoczyły w bok. Wira już miała zrugać Helenę za tę złośliwość, kiedy jej wzrok padł na leżącą na trawie, zupełnie mokrą sukienkę przyjaciółki. Wybuchła śmiechem.

– Masz za swoje, głupia! Chciałaś nas ochlapać, to teraz pójdziesz tańczyć na weselu w mokrej sukience! – Mimo rozbawienia podniosła jednak ubranie i rozwiesiła na gałęzi drzewa, żeby szybciej się wysuszyło.

– Co mi tam mokra sukienka, skoro tutaj jest tak bosko! – wykrzyknęła w odpowiedzi Helena i zakręciła się wokół własnej osi. – Proszę, chodźcie do mnie! To grzech pogardzić taką piękną wieczorną kąpielą.

Wira musiała przyznać, że gdy patrzyła na przyjaciółkę, coraz bardziej narastała w niej ochota, żeby poddać się szaleństwu i wykąpać razem z nią. Uśmiechnęła się szeroko i – nawet nie zdjąwszy sukienki – wskoczyła do jeziorka. W pierwszym odruchu, kiedy chłodna woda ostudziła jej ciało, krzyknęła, ale zaraz potem zaczęła się przyzwyczajać i czerpać przyjemność z kąpieli.

– Teraz ty, Chajko! Chodź do nas! – zawołała i zaśmiała się w głos. – Nie masz już wyboru!

Dziewczyna zerknęła na nie z uśmiechem, ale przecząco pokręciła głową.

– Nic z tego. Nie mogę – oznajmiła i zrobiła znaczącą minę. Pozostałe dziewczyny zrozumiały, o co chodzi. – Ale wy kąpcie się spokojnie, ja poczekam i podumam.

– Na pewno nie będzie ci smutno? – zapytała Helena, ale Chajka zaprzeczyła.

– Mam pewien pomysł. Nie spieszcie się – odpowiedziała i odrzuciła do tyłu długi, kruczoczarny warkocz.

Wira zanurkowała, a po chwili wynurzyła się z Heleną na ramionach. Zaczęły śmiać się i piszczeć, a później obydwie zanurkowały w coraz ciemniejszej tafli jeziora. Wygłupiały się jeszcze przez moment, a potem dygocąc wyszły na brzeg, gdzie pogrążona w swoich myślach Chajka skrobała coś w pniu wysokiego drzewa.

– C…c…co ro…bisz? – wyjąkała zziębnięta Helena i wciąg­nęła na mokre ciało wilgotną sukienkę.

Wira podeszła do drzewa i przeczytała wyryty przez Chajkę napis:

– „TZ” 1939 – H, B, CH.

– Czyli „Tajemniczy Zakątek”, rok i inicjały naszych imion – dopowiedziała Helena i przyjrzała się uważnie napisowi. – Ale dlaczego „B”?

– Bo to cyrylicą, po ukraińsku to przecież litera „W” – odpowiedziała Chajka i uśmiechnęła się do Wiry. – Prawda, kochana?

Dziewczyna skinęła głową i podeszła do przyjaciółki.

– To bardzo miło z twojej strony. – Przytuliła ją serdecznie, ale Chajka wyrwała się gwałtownie i odskoczyła.

– Jesteś cała mokra i lodowata. – Zaśmiała się i zatrzęsła z zimna. – W każdym razie ten napis będzie dowodem naszej wiecznej przyjaźni i pamiątką po dzisiejszym dniu. Kiedyś, kiedy będziemy już dorosłe, a nawet stare, kiedy będziemy już miały mężów i gromadkę dzieci, to i tak, gdy przyjdziemy w to miejsce i pod to drzewo, przypomnimy sobie wspólnie spędzony czas, naszą prawdziwą przyjaźń i cudowną młodość. Cokolwiek się stanie, tutaj zawsze będziemy wolne i beztroskie, zawsze będziemy razem i będziemy sobą.

Helenę wzruszyły słowa przyjaciółki. Chwyciła mocno obie dziewczyny za ręce.

– Przyrzekam, że zawsze będę was kochać jak siostry i na zawsze będziecie moimi przyjaciółkami. Nic i nikt nie sprawi, żebym odwróciła się od was albo o was zapomniała.

– Ja też – odpowiedziała szczerze Wira i spojrzała na dziewczyny ze łzami w oczach.

– I ja. – Chajka przytuliła obie przyjaciółki, nie zważając już nawet na to, że teraz ona także będzie cała mokra.

Trwały tak przez chwilę, ciesząc się tym niesamowitym darem, jakim jest ich przyjaźń. Helena po raz kolejny w ciągu ostatniego czasu pomyślała, że pomimo wielu różnic tworzą zgraną grupę. Ona – Helena Siedlecka, Polka i katoliczka, Wira Wasyłuk – prawosławna Ukrainka i Chajka Bromsztejn – Żydówka. Wszystkie trzy od dzieciństwa mieszkały w Usiczach. Helena w domu naprzeciwko jeziorka, Wira w drugiej części Usicz, niedaleko cerkwi, a Chajka na skraju wsi, tuż obok miejscowości Bujany, przez którą biegła droga do Torczyna. Każda z dziewcząt była inna: Helena radosna i marzycielska, Wira harda i pełna energii, a Chajka najspokojniejsza i bardzo nieśmiała. Mimo to ich przyjaźń przetrwała już wiele burz i kłótni, i miała trwać aż do grobowej deski.

– No, a teraz chodźmy już lepiej na to wesele, bo zaraz zapadnie zmrok i zaczną nas szukać. – Wira się zaśmiała i wygładziła mokrą sukienkę, która ciasno otulała jej szczupłe ciało. Zaplotła szybko warkocze ze swoich sięgających do połowy pleców blond włosów i wkrótce wszystkie trzy ruszyły w drogę powrotną.

***

Onufry Siedlecki nieustannie krążył pomiędzy domem a podwórkiem, na którym bawili się goście weselni. Mimo że zatrudnił pracowników do pomocy, to i tak, jako gospodarz, prag­nął mieć wszystko pod kontrolą i osobiście nadzorować, żeby wesele jego ukochanego syna się udało.

Wyszedł na ganek przed domem i rozejrzał się wokoło. Orkiestra grała właśnie jakąś skoczną melodię i większość weselników tańczyła razem w kole. Po chwili dostrzegł wśród nich Kajetana ze świeżo poślubioną małżonką, Zofią. Wyglądali na naprawdę szczęśliwych i Onufry życzył im z całego serca, żeby troski codzienności, które ich czekały, nigdy nie przysłoniły tej radości z bycia razem. Bo on dobrze wiedział, że ukochana osoba, z którą można dzielić trudy i radości życia, jest najlepszym darem od Boga.

Serce mężczyzny przeszył żal na myśl o ukochanej małżonce, Róży, która zmarła przy porodzie ich córeczki, Heleny. Mimo że żona opuściła go tak wcześnie, Onufry już nigdy się nie ożenił. Owszem, czasami zastanawiał się nad ponownym małżeństwem. Nieraz było mu bardzo ciężko prowadzić gospodarstwo i samotnie wychowywać dzieci, ale nie potrafił wpuścić na miejsce cudownej Róży innej kobiety. Nikogo nie byłby w stanie pokochać tak jak zmarłej żony, a małżeństwo z rozsądku nie wchodziło w rachubę. Uważał je za nieważne i pozbawione sensu. Miał duszę romantyka, wiedział o tym, co więcej, tę samą cechę dostrzegał też u ukochanej Helenki, która zresztą z każdym dniem coraz bardziej przypominała matkę. Z wiekiem stawała się coraz piękniejsza i rozkwitała coraz bardziej, miała szczupłą figurę Róży, delikatne rysy i ciemnobrązowe, falowane włosy. Helenka odziedziczyła coś jeszcze po swojej mamie – dobroć serca, łagodność i szczery uśmiech, który potrafił rozświetlić nawet najbardziej ponury dzień w życiu Onufrego.

Mężczyzna rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu córeczki, ale nigdzie nie potrafił jej znaleźć. Nigdzie nie dostrzegł również jej dwóch przyjaciółek, więc westchnął tylko, lekko zirytowany. Pewnie wymknęły się gdzieś razem, szkoda tylko, że akurat podczas wesela Kajetana, kiedy pomoc córki przydałaby mu się najbardziej. Wiedział jednak, że i tak nie będzie w stanie gniewać się na Helenkę, doskonale ją rozumiał. On też najchętniej uciekłby jak najdalej od tego hałasu i tłumu ludzi.

Odetchnął głęboko i ruszył w stronę suto zastawionych potrawami i napitkami stołów. Postawił wódkę na jednym z nich i już miał odejść, gdy zagadnął go Witalij Wasyłuk, ojciec Wiry, koleżanki Heleny.

– A jak pan myśli, panie gospodarzu, będzie wojna czy nie? – Mężczyzna spojrzał na niego nieco już zmętniałymi z nadmiaru alkoholu oczami i odgryzł solidny kawał mięsa.

Onufry zamyślił się na chwilę i przysiadł na krześle obok.

– Lepiej, żeby nie było, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nas to nie ominie – odpowiedział i sam nalał sobie trochę wódki.

– Niemcy robią się coraz bardziej agresywni – włączył się do rozmowy Julian Jaworski, leśniczy. – I jak oni traktują Żydów! Jeśliby, nie daj Bóg, wkroczyli do naszej ojczyzny, to będzie jakaś katastrofa, u nas przecież tylu ich jest…

– Ale gdzie tam, panie leśniczy – zabrał głos młody Władek Łaskarzewski, który należał do militarnego oddziału „Strzelca”, działającego w sąsiedniej kolonii Usickie Budki. – Niedoczekanie, żeby szkopy zaprowadziły tu swoje pieprzone porządki. Wszak my ich zaraz pogonimy gdzie pieprz rośnie, jeśli tylko spróbują wedrzeć się na nasze ziemie.

– Och, wy młodzi… – odezwał się Onufry i potarł twarz dłonią. – Wam się wydaje, że cały świat stoi przed wami otworem, żeście są nieśmiertelni i najmocniejsi, i daj Bóg, żebyście nigdy nie musieli zderzyć tego z rzeczywistością. Uwierz mi – uścisnął ramię młodego sąsiada – w życiu widziałem już o wiele więcej niż ty i wiem jedno: wojna zawsze jest ogromnym dramatem, jest okrutna i niemożliwa do przewidzenia, może przynieść okropności, których się nikt nie spodziewa. – Po tych słowach wstał, pożegnał towarzyszy rozmowy skinieniem głowy i oddalił się w stronę pozostałych gości.

***

Słońce schowało się już za horyzontem, kiedy dziewczyny dotarły do domu Heleny. Rozpalone na dworze ogniska rozświet­lały okolicę i sprawiały, że goście weselni bez problemu mogliby dostrzec przemoczone i pogniecione ubrania przyjaciółek. Dziewczyny schowały się więc za najbliższym drzewem i uważnie obserwowały zabudowania i podwórko.

– Nie sądzę, żeby szybko nadszedł odpowiedni moment, aby przemknąć niezauważone do twojego domu i się przebrać. Przecież tu jest mnóstwo ludzi! To oczywiste, że nas zauważą! – odezwała się Wira i roześmiała się na myśl o zdziwionych twarzach co poniektórych gości, gdyby zobaczyli je w tym stanie.

– Musimy coś wymyślić – wtórowała jej poważnym tonem zziębnięta do szpiku kości Helena, ale po chwili też parsknęła śmiechem. Zawsze im trzem przydarzały się jakieś zabawne sytuacje. Ale czy bez nich życie nie byłoby znacznie nudniejsze?

Nagle zauważyły spacerujących niedaleko Iwana, starszego od nich o cztery lata brata Wiry, i jakiegoś nieznanego im chłopaka. Szli pogrążeni w rozmowie i palili papierosy, więc nawet ich nie dostrzegli.

– Mam pomysł! – wyszeptała Wira i spojrzała na przyjaciółki z łobuzerską iskierką w oczach. Podniosła z ziemi żołędzia i zanim pozostałe dziewczęta zdążyły zaprotestować, rzuciła nim w kierunku oddalających się chłopaków. Nie wycelowała jednak odpowiednio i żołądź uderzył w plecy towarzysza Iwana.

– Czyś ty do reszty oszalała?! – oburzyła się Chajka i obie z Heleną gwałtownie przykucnęły, żeby nieznajomy ich nie zauważył. – Co oni sobie o nas pomyślą?!

Chłopak obrócił się, ale nic nie dostrzegł, więc obaj z Iwanem kontynuowali spacer.

Wira westchnęła rozdrażniona.

– A masz jakiś lepszy plan? Zaraz zamarznę na śmierć… – zaczęła, ale nagle wpadła na lepszy pomysł. – Ty pójdziesz, Chajka – oznajmiła przyjaciółce. – Ty jako jedyna z nas trzech wyglądasz w miarę normalnie.

Chajka spojrzała na swoją wilgotną i pobrudzoną ziemią sukienkę oraz ogromną dziurę w pończosze i potrząsnęła głową.

– Nawet o tym nie myśl!

– Ale, Chajko… – zabrała głos Helena i uścisnęła dłoń przyjaciółki. – Powiedz tylko Iwanowi, żeby tutaj przyszedł, bo pilnie potrzebujemy jego pomocy, i już.

– Ale ja się wstydzę… – wybąkała dziewczyna. Widząc jednak nieugięty wzrok towarzyszek i biorąc pod uwagę fakt, że robiło się coraz chłodniej, a one były zupełnie przemoczone, dała za wygraną. Ostentacyjnie westchnęła i ruszyła w stronę mężczyzn.

Helena i Wira obserwowały ją zza drzewa. Zobaczyły, jak usłyszawszy czyjeś kroki, Iwan i jego towarzysz obrócili się w kierunku Chajki.

– Ach, to ty. – Iwan uśmiechnął się na widok koleżanki siostry. – Co tu robisz?

Chajka się zmieszała. Wzięła głęboki oddech i ręką wskazała na ukrywające się przyjaciółki.

– Mamy problem – wybąkała. – I potrzebujemy twojej pomocy.

– Coś z Wirą?! – przeraził się w pierwszej chwili Iwan i nerwowo podążył wzrokiem w stronę wskazaną przez dziewczynę. Dostrzegłszy jednak za drzewem siostrę, która dusząc się ze śmiechu, patrzyła na nich, odetchnął z ulgą. – Co żeście znowu wymyśliły? – dodał już spokojniej i spojrzał na towarzyszącego mu kolegę. – Przepraszam cię, ale lepiej chodźmy sprawdzić, o co chodzi…

Zanim Chajka zdążyła zaprotestować i poprosić Iwana, żeby poszedł z nią sam, obaj mężczyźni ruszyli w kierunku drzewa, za którym stały przyczajone dziewczyny.

– Co ci się stało? – zapytał wkrótce Iwan i z uśmiechem zerknął na jej sukienkę.

Chajka spłonęła rumieńcem i poczuła się jeszcze bardziej zażenowana całą sytuacją. Nie dość, że musiała podejść sama do dwóch młodych mężczyzn, w tym do jednego zupełnie obcego, do tego zauważyli jej ubłocone ubranie. Westchnęła tylko ciężko i dłonią zaczęła ścierać ziemię z kremowej sukienki.

Kiedy Iwan zobaczył dygocące z zimna i przemoczone do suchej nitki Wirę i Helenę, wybuchnął śmiechem.

– Mój Boże! – wykrzyknął. – Wpadłyście do jeziora czy co?

– Można tak powiedzieć – odparła Wira i skrzyżowała ramiona na piersiach, bo nagle zawstydziła się, że mokra sukienka zbyt do nich przylega. – Musisz nam pomóc.

– To jest właśnie moja siostra Wira – zwrócił się Iwan do równie rozbawionego jak on kolegi. – A to jej przyjaciółka Helena, siostra pana młodego, i Chajka. – Wskazał na dziewczyny. – A to Wasyl Daciuk, mój znajomy z Zaborola – przedstawił ciemnowłosego chłopaka, który skłonił się przyjaciółkom.

– Miło was poznać. – Uśmiechnął się i wyciągnął do każdej z dziewczyn rękę.

Helena kojarzyła zamieszkaną głównie przez ludność ukraińską wioskę Zaborol, położoną kilka kilometrów od Łucka, gdzie nieraz jeździła razem z ojcem i bratem. Z Łucka pochodziła bowiem żona Kajetana i właśnie tam, niedaleko zamku Luberta, żyje jej rodzice. Helena miała okazję niedawno ich odwiedzić. Bardzo podobał jej się Łuck, ale zdecydowanie wolała Usicze. Cieszyła się, że mieszka w spokojnej wsi, a nie w tłocznym i pełnym hałasów mieście. Zofia, jej świeżo upieczona szwagierka, była jednak innego zdania, ale biorąc pod uwagę fakt, że to zazwyczaj panna młoda przenosiła się do swojego małżonka, ostatecznie zgodziła się zamieszkać razem z nimi w Usiczach.

– Iwanie, musisz przynieść nam jakieś ubrania na zmianę – odezwała się tymczasem Wira.

– Tak – zgodziła się Helena. – Idź, proszę, do pani Michasi, która krząta się w kuchni, i powiedz, że Helena prosi o ręcznik i jakieś trzy ładne sukienki. Przekaż, że to bardzo pilne i potem wszystko jej wytłumaczę. Przynieś nam je tutaj w koszyku. Proszę cię, Iwanku – dodała błagalnie i złożyła ręce jak do pacierza.

Chłopak przyjrzał się dziewczynom uważnie, skrzyżował ramiona na piersiach i przybrał łobuzerski wyraz twarzy.

– A co ja będę miał z tego, że będę jak wariat latał z babskimi ciuchami w koszyku?

Helena spojrzała na niego, lekko już rozdrażniona.

– No dobra – dodał po chwili z uśmiechem i rozłożył ręce w geście poddania. – Ale tylko pod warunkiem, że upieczesz mi na niedzielę to swoje przepyszne ciasto z jabłkami. – Puścił oczko do Heleny.

– Umowa stoi, Iwanku – zgodziła się z ulgą. – I dorzucę ci nawet rogaliczki z marmoladą, tylko idź już, proszę, i wracaj jak najszybciej, bo my tu marzniemy.

Chłopak zdjął z siebie marynarkę i podał ją Helenie.

– Niestety mam tylko jedną. Podzielcie się jakoś. – Uśmiechnął się do dziewczyn i razem z Wasylem ruszyli do domu.

***

– Jak wyglądam? – zapytała Chajka i okręciła się, prezentując nieco przydługawą błękitną sukienkę Heleny.

– Może być. Nikt nawet nie zauważy – odpowiedziała Helena. Wkrótce ruszyły w stronę bawiących się gości. – Chodźmy teraz do kuchni, zrobię nam herbaty na rozgrzanie, a potem pójdziemy pomóc mojemu tacie. Za niedługo będą pewnie podawać jakieś ciepłe danie.

– A co ty taka milcząca, Wira? – spytała Chajka, bo przyjaciółka już od jakiegoś czasu była dziwnie zamyślona.

– A nic. – Tamta się uśmiechnęła. – Tak sobie tylko myś­lę, że ten Wasyl był całkiem przystojny i miał takie zabawne wąsy.

– Wąsy miał prawie jak mój ojciec – wtórowała jej rozbawiona Helena, na co Wira ostentacyjnie popukała się w czoło. – W każdym razie może z nim jeszcze zatańczysz dzisiejszej nocy… – Helena posłała przyjaciółce uśmiech.

– Nic z tego. Chyba pojechał już do domu – odpowiedziała tamta z nutką żalu. – No, ale może kiedyś przyjedzie do Iwana i będę mogła go jeszcze zobaczyć. Będę teraz musiała codziennie dbać o nieskazitelny wygląd, nawet w domu. – Wybuch­ła śmiechem, wyobraziwszy sobie, jak rano idzie wydoić krowy w niedzielnej sukience.

Szły szybko, przeciskając się wśród tańczących weselników. W oddali Helena dojrzała Kajetana i Zofię. Tego wieczoru nie tańczyła jeszcze z bratem i wiedziała, że będzie musiała temu sprostać. Nie lubiła tańczyć, ale dzisiaj nie miała wyboru. Rozejrzała się dookoła. Niektórzy goście, przede wszystkim ci nieco starsi, siedzieli przy drewnianych stołach, jedli i pili. Młodsi tańczyli i bawili się przy ognisku. Helena musiała przyznać, że wesele Kajetana na pewno należało do udanych i bardzo hucznych. Rozmarzyła się na chwilę i oczyma wyobraźni zobaczyła swój ślub. Mały kościółek w Torczynie wypełniony gośćmi weselnymi, ona krocząca u boku taty w pięknej, długiej, śnieżnobiałej sukni z koronką. A potem… A potem cudowna zabawa nad jeziorkiem. Tak, właśnie tam chciałaby urządzić wesele. Przy ognisku i w poświacie księżyca, z polnymi kwiatami rozstawionymi na stołach. Ach, jakie to by było piękne…

Potrząsnęła gwałtownie głową i zrugała się w duchu za te zbyt wygórowane wyobrażenia. Przecież kiedy już znajdzie tego jedynego mężczyznę, nic innego nie będzie miało wielkiego znaczenia. Ani sukienka, ani jeziorko i polne kwiaty… Gdy już pokocha jakiegoś mężczyznę, w dniu ślubu będzie najszczęśliwsza bez względu na to, czy będzie miała wesele jak z bajki, czy też nie. Najważniejsze, żeby kochali się naprawdę.

Żeby mogła wyjść za mąż z miłości…

***

Antoni Kostecki siedział przy stole i popijając kwas chlebowy, patrzył w zamyśleniu na bawiących się weselników. Cieszył się, że Kajetan, jego przyjaciel z wojska, szczęśliwie się ożenił, a on został zaproszony na tę uroczystość w charakterze świadka.

Zapalił papierosa i zapatrzył się w tlący się na jego krańcu ogień. Miał już dwadzieścia osiem lat i nadal był kawalerem. Większość jego przyjaciół pozakładała rodziny, a on wciąż nie potrafił znaleźć kobiety, która oczarowałaby go do tego stopnia, aby mógł związać się z nią na całe życie. Może małżeństwo nie było mu pisane, a może musiał szukać dalej…

– Co tam, przyjacielu? – zaczepił go Franek, kolega, który też mieszkał w Torczynie. – Co ty pijesz?! – zdziwił się, powąchawszy kwas chlebowy. – Ja ci zaraz poleję coś mocniejszego.

I nim Antek zdążył zaprotestować, nalał mu samogonu. Następnie przysiadł obok i poklepał go po ramieniu.

– Nu, zdrowie państwa młodych! – wzniósł toast i zamaszyście wypił do dna.

Ale zanim jeszcze Antek podniósł do ust kieliszek, dojrzał przechodzącą pospiesznie w oddali piękną dziewczynę. Jej długi, ciemnobrązowy warkocz kiwał się na boki w rytm kroków, a przy twarzy skręciło się kilka niesfornych pasemek włosów, które wyglądały, jakby były mokre. Najbardziej urzekł Antka jej piękny, szczery uśmiech. Dziewczyna szła i rozmawiała z koleżanką, zupełnie nieświadoma, że jest bacznie obserwowana. Po chwili zniknęła mu z oczu, a on dopiero wówczas zorientował się, że to przecież młodsza siostra Kajetana.

Łuck, lipiec 2019

Ela westchnęła z zaciekawieniem i wygodniej ułożyła się na łóżku. Zeszyt ciotki Heleny stanowił dla niej ogromną zagadkę, a do tego wehikuł czasu, dzięki któremu mogła się dowiedzieć, jacy byli jej dziadkowie w młodości.

Nalała wody do szklanki i potarła oczy. Miała wielką ochotę się zdrzemnąć, ale zauważyła, że kolejna kartka zapisków ciotki dotyczyła już wydarzeń wojennych. Bardzo ciekawiły dziewczynę. Obraz Wołynia, który do tej pory nakreśliła młodziutka Helena, był bardzo swojski i przyjazny. Ela oczyma wyobraźni widziała stary dom i huczne wesele na podwórku oraz jezioro, które tak uwielbiały trzy przyjaciółki. Polka, Ukrainka i Żydówka. Były zwykłymi młodymi dziewczynami, które kochały życie i sądziły, że najlepsza jego część jeszcze przed nimi. Tamtego sierpniowego wieczoru nie mogły przypuszczać, że niedługo wojna bezpowrotnie odmieni świat, jaki znały. Czy jej okrucieństwo dosięgło także trzech przyjaciółek? Co się z nimi stało, gdy Wołyniem wstrząsnęły krwawe mordy? Czy ich przyjaźń przetrwała?

Ela nie mogła się oprzeć, aby nie przeczytać kolejnych stron…

Usicze, marzec 1942

Helena narzuciła ciepły płaszcz i wyszła na podwórko, żeby nabrać trochę wody ze studni. Był zimny dzień, ale śnieg zaczął już powoli topnieć. Miała nadzieję, że szybko nastanie wiosna i może ona wniesie odrobinę radości i nadziei do ich życia, odgoni niepokoje i zmartwienia, przywróci pokój ich ojczyźnie i przegoni nie tylko biały puch, lecz również niemieckich okupantów. W końcu ile jeszcze może trwać ta okropna wojna?

Dziewczyna przysiadła na chwilę na ławce i zapatrzyła się w dal, w stronę drzew, za którymi ukrywało się jej ulubione jeziorko. Nagle usilnie zapragnęła tam pójść. Odstawiła puste wiadro na ziemię i puściła się biegiem. Kiedy dotarła do Tajemniczego Zakątka, była zgrzana i zasapana. Widok, który zobaczyła, był jednak wart poświęcenia. Zamarznięte jeszcze tu i ówdzie i pokryte śniegiem, jezioro szkliło się w promieniach delikatnego, zimowego słońca, a ośnieżone, nieruchome drzewa wyglądały tak, jakby stały tu tylko dla ozdoby. Tajemniczy Zakątek nadal był najpiękniejszym miejscem na świecie, naturalnym i beztroskim, niezmąconym wojenną rzeczywistością.

Położyła się tuż nad brzegiem i poddała się własnym myślom. Ta okropna wojna rozpoczęła się dokładnie kilka dni po tym, jak świętowali ślub Kajetana i Zofii. Zaraz też brat został wezwany do wojska, ale, miał szczęście w nieszczęściu i wrócił do domu bardzo szybko. Polska została bowiem podzielona pomiędzy okupantem niemieckim i sowieckim, który wbił Polakom nóż w plecy. I nastała wojenna rzeczywistość, sowiecka rzeczywistość… Ciągły strach i niepewność o życie i o to, czy nie wywiozą ich na daleką Syberię. „Tylko dlatego, że jesteśmy Polakami” – mówił nieraz Onufry, kiedy rozmawiali na ten temat. Po tym, jak wywieziono leśniczego Juliana Jaworskiego z rodziną, spakowali walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami i postawili ją przy drzwiach, żeby przynajmniej być w gotowości i niczego nie zapomnieć, jeśli po nich przyjdą. Ale na szczęście nie przyszli, za to pojawili się Niemcy i zaprowadzili własne porządki. Jawny terror dotknął szczególnie Żydów, których Niemcy prześladowali. Helena widziała coraz większy lęk w oczach Chajki. Usłyszała też od jej rodziców, którzy prowadzili aptekę w Torczynie, że Niemcy szykują coś dla Żydów i na pewno nie jest to nic dobrego. Wielkim zaskoczeniem dla Heleny była postawa Ukraińców, którzy w większości popierali okupantów i współpracowali z nimi, jednocześnie z coraz większą wrogością odnosząc się do Polaków. Twierdzili, że Niemcy pomogą im zbudować niepodległe państwo. W jego skład miał wejść także Wołyń. Niemcy powołali pomocniczą policję ukraińską, która siała postrach wśród Polaków i Żydów. Krążyły też pogłoski, że Ukraińcy będą organizować oddziały „rezunów”, którzy mieliby wyrzynać Polaków, ale Helena w to nie wierzyła. Kiedy Onufry powiedział Iwanowi o tych plotkach, chłopak zareagował żartobliwie. „Jasne, jak Helenka przygotuje mi worek rogaliczków z marmoladą, to przymknę oko, sąsiedzi” – śmiał się wtedy Iwan, popijając z Onufrym jego malinową nalewkę. Nie ulegało jednak wątpliwości, że niektórzy Ukraińcy niestety współpracowali z wrogiem, a czasami nawet występowali przeciwko własnym sąsiadom.

Na twarz Heleny spadło z nieba kilka płatków śniegu i to wyrwało ją z zamyślenia. Wstała z ziemi, otrzepała ubranie z białego puchu i ruszyła w stronę domu. Nie mogła przecież siedzieć tutaj w nieskończoność, kiedy Zosia gotowała obiad i czekała na jej pomoc. Zresztą dziewczyna musiała jeszcze posprzątać, a potem zamierzała odwiedzić Chajkę.

***

Niemcy przyjechali po południu dwiema wojskowymi ciężarówkami. Towarzyszyła im grupa ukraińskich policjantów na koniach i z bronią w ręku. Walili do drzwi, a kiedy nikt im nie otworzył, wyważyli je i wpadli do środka. Chajka zasłoniła młodszego brata Chaima własnym ciałem. Chłopczyk chwycił kurczowo jej spódnicę i przestraszony zaczął cichutko popłakiwać.

Postawny Niemiec z karabinem podszedł do dziewczyny i przyjrzał się jej uważnie.

– Gdzie wasi rodzice? – zapytał i zapalił papierosa.

– Pracują w aptece w Torczynie – odpowiedziała cicho Chajka, głos jej drżał, a w ustach zupełnie zaschło.

Niemiec spojrzał na nią w taki sposób, że natychmiast poczuła się, jakby była nikim, i zawstydzona spuściła wzrok. Serce waliło jej ze strachu jak oszalałe. Chaim mocniej ścis­nął fałdkę jej spódnicy. Nagle żołnierz z całej siły odepchnął Chajkę, tak że dziewczyna upadła i niechcący przygniotła brata. Dziecko zaczęło histerycznie płakać. Przerażona Chajka odsunęła się pod ścianę, jak najdalej od Niemca, i zaczęła uspakajać oraz tulić do piersi Chaima.

– A może ich chronisz, co?! Ty żydowska kurwo! – krzyczał Niemiec. Podszedł do dziewczyny, schylił się i chwycił ją za kołnierz bluzki. – Mów natychmiast!

Chajka poczuła, że sztywnieje z przerażenia. Po jej policzkach potoczyły się łzy. Zastanawiała się, co ma zrobić, żeby tamten jej uwierzył.

– Mówi prawdę. – Nagle usłyszała czyjś głos. Po chwili w mężczyźnie, który zbliżył się do nich, rozpoznała Hryhorija, Ukraińca, z którym chodziła kiedyś do szkoły i którego doskonale znała z sąsiedztwa. – Oni prowadzą aptekę w Torczynie, niedaleko synagogi.

Na te słowa Niemiec puścił Chajkę, a ona opadła na podłogę, uderzając głową o ścianę.

– Macie pięć minut, żeby wziąć najpotrzebniejsze rzeczy. Już tutaj nie wrócicie – odezwał się, rzucił niedopałek papierosa na dywan, przydeptał go, a potem wyszedł na zewnątrz.

Oszołomiona dziewczyna podniosła się i na drżących nogach podeszła do wielkiej szafy, z której wyciągnęła walizkę. Zupełnie nie wiedziała, co ma ze sobą zabrać. Pospiesznie zaczęła pakować kilka ciepłych swetrów, swoją bieliznę, ulubioną książkę taty, kilka sztućców. Z komody, w której mama trzymała cenne przedmioty, wyjęła złoty łańcuszek i złotą monetę. Nie zdążyła jednak ich spakować, bo zbliżył się Hryhorij i pokręcił przecząco głową.

– Nie, nie, tego się nie zabiera. – Wysunął rękę i uśmiechnął się uprzejmie.

Popatrzyła na niego ze zdziwieniem, ale gdy gestem znacząco pokazał, żeby oddała mu złoto, zrezygnowana posłuchała. Chłopak puścił do niej oko i schował zdobycz do kieszeni spodni. Rozglądał się po całym domu coraz bardziej nachalnie, aż w końcu zaczął otwierać szafy i szuflady i pakować do kieszeni cenne znaleziska. Po chwili dołączyło do niego kilku innych Ukraińców, którzy robili to samo. Jeden z nich wyciągnął z szafy ulubiony kapelusz Benjamina i śmiejąc się, zaczął przymierzać go przed lustrem.

– To mojego taty, zostaw, złodzieju! – krzyknął niespodziewanie zapłakany Chaim.

Usłyszawszy to, Chajka podbiegła do brata i przysłoniła mu ręką usta. Ukrainiec tymczasem rzucił kapelusz na podłogę, ostentacyjnie podeptał go, a potem podszedł do rodzeństwa. Chajka starała się schować chłopczyka za siebie. Mężczyzna spojrzał na nią wzrokiem pełnym nienawiści, a następnie złapał ją za ramię i popchnął w stronę drzwi.

– Wychodzić, już! – krzyknął.

Dziewczyna chwyciła brata za rękę i wzięła niedopakowaną walizkę, po czym wyszli na zewnątrz, gdzie było pełno żołnierzy. Jeden z nich wepchnął Chajkę i Chaima na ciężarówkę, w której siedziała już jakaś inna żydowska rodzina. Wkrótce samochód odjechał.

Chajka w milczeniu tuliła do siebie szlochającego braciszka i żarliwie się modliła. Wiedziała już, że ten dzień na zawsze zmieni życie jej, a także całej rodziny. Już nic nigdy nie będzie takie jak dawniej.

***

Dochodziła szesnasta, gdy Helena skończyła sprzątać dom. Ubrała się ciepło i już miała wyjść, kiedy drzwi otworzyły się i do środka weszli ojciec i Wadim, stary Ukrainiec, który pracował w ich gospodarstwie.

– A gdzie ty się znowu wybierasz? – zaniepokoił się Onufry i zmierzył ją zatroskanym spojrzeniem.

– Pójdę odwiedzić Chajkę, tatko. Ostatnio widywałyśmy się bardzo rzadko – odpowiedziała i pocałowała go w policzek. – Na piecu w kuchni macie naszykowane ziemniaki i trochę mięsa – dodała i uśmiechnęła się do obu mężczyzn.

– Tylko uważaj na siebie, córeczko. – Onufry poprawił jej szalik przy kołnierzyku płaszcza i mocniej nasunął jej czapkę na głowę.

– I niech panienka nie wraca zbyt późno, teraz są niespokojne czasy – odparł Wadim z troską i skłonił się na pożegnanie.

Posłała obu mężczyznom uśmiech i wyszła. Było zimne marcowe popołudnie. Zauważyła jednak, że w ciągu tych kilku godzin w niektórych miejscach śnieg prawie całkowicie się roztopił, co przyjęła z wyraźną ulgą. Szła szybko, pogrążona w myślach. Wkrótce zobaczyła dom przyjaciółki i uśmiechnęła się z radością. Nie były umówione, więc miała nadzieję zrobić jej przyjemną niespodziankę. Kiedy podeszła bliżej, zorientowała się, że coś musiało się stać. Przed domem Chajki widniały ślady opon ciężkich pojazdów, a drzwi były niedomknięte. Na ten widok serce podeszło Helenie do gardła, a krew w żyłach zastygła.

Pchnęła drzwi i ostrożnie weszła do budynku, którego wnętrze wyglądało, jakby przeszła przez nie wichura. Komody były pootwierane, wszędzie walały się ubrania, książki, sztućce i inne przedmioty codziennego użytku. Ze ścian zniknęły obrazy, a z okien firanki. Helena jeszcze nigdy nie widziała takiego bałaganu, ale najgorsze, że nigdzie nie było Chajki ani jej rodziny.

Nagle usłyszała skrzypnięcie podłogi, a kiedy spojrzała w tamtą stronę, zobaczyła wyłaniającą się z kuchni szczupłą starszą kobietę w chustce na głowie. Dopiero po chwili ją rozpoznała. Była to Swietłana, sąsiadka Bromsztejnów. Kobieta krzyknęła ze strachu, a z rąk wypadły jej dwie pięknie zdobione filiżanki, które z hukiem się rozbiły. Helena dobrze je pamiętała, zawsze piła z nich herbatę, gdy odwiedzała Chajkę.

– Mój Boże, ale mnie wystraszyłaś, dziecko – odezwała się Ukrainka i lekko zawstydzona popatrzyła na walające się po podłodze kawałki rozbitych filiżanek.

– Co pani tutaj robi i gdzie są Bromsztejnowie? – wydukała po kilku minutach zaskoczona i przerażona całą sytuacją Helena.

– W południe przyjechali Niemcy i gdzieś ich wywieźli. – Kobieta szczelniej okryła się chustą. – Ludzie mówią, że do Torczyna, do getta. Podobno wywożą tam wszystkich Żydów z okolicy.

Helena uchwyciła się futryny, bo poczuła, że nogi się pod nią uginają. Z jednej strony przerażała ją myśl, że wywieziono Chajkę, a z drugiej dziewczyna przynajmniej wiedziała, że przyjaciółka najprawdopodobniej żyje i jest całkiem niedaleko. Helena postanowiła, że nie spocznie, dopóki się z nią nie zobaczy. Już miała wyjść, kiedy jej wzrok znowu powędrował do starej Ukrainki, na której ramieniu spoczywał wypełniony po brzegi tobołek. Poczuła ogromną złość.

– Nie wstyd pani okradać własnych sąsiadów? – zapytała hardo, a po policzkach potoczyły się jej łzy.

Ukrainka zrobiła się cała czerwona ze wstydu i złości. Odruchowo schowała zawiniątko za siebie.

– Ja nic nie kradnę! To już są rzeczy niczyje. Oni tutaj nie wrócą.

Jej słowa ugodziły Helenę prosto w serce i uwolniły powstrzymywane dotąd emocje.

– Wrócą! Rozumie pani?! Oni tutaj wrócą! – krzyknęła i wybuchła niekontrolowanym płaczem.

Obróciła się na pięcie i pospiesznie wybiegła z domu.

***

Wira usiadła na łóżku i okryła się szczelnie pierzyną. Miała już dość tego przeklętego zimna, śniegu, wiatru i wojny, przez którą musieli oszczędzać nawet na opale. Upiła łyk ciepłego mleka i zaraz schowała ręce pod kołdrę.

– Nie za dobrze ci? – zapytał Iwan, który dopiero wrócił do domu z gospodarstwa, usiadł obok siostry i zabrał jej część okrycia.

– Iwan! – zirytowała się Wira i próbowała mu je odebrać, ale chłopak był silniejszy.

Zaśmiał się łobuzersko i wypchnął ją z łóżka. Dziewczyna wzdrygnęła się z zimna i już miała rzucić się na brata, żeby odzyskać swoje miejsce, kiedy usłyszała gwałtowne pukanie do drzwi. Wystraszona spojrzała na Iwana, ale on zdawał się tym zupełnie nie przejmować. Odetchnęła zirytowana i poszła otworzyć. Zdziwiła się i przeraziła na widok zapłakanej i roztrzęsionej Heleny.

– Niemcy zabrali Chajkę! Podobno do getta w Torczynie! Musimy tam natychmiast jechać! – wyrzucała z siebie słowa dziewczyna, cały czas ciężko dysząc.

Wira poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła.

– Co ty mówisz, mój Boże!? – Potrząsnęła przyjaciółkę za ramiona. – Skąd wiesz?!

– To teraz nieważne! – Helena wzdrygnęła się na wspomnienie okradającej dom Bromsztejnów Swietłany. – Musimy do niej jechać! Musimy ją znaleźć!

– Dobrze, spokojnie. – Wira przytuliła przyjaciółkę. Również po jej policzkach potoczyły się łzy. – Iwan! – zawołała brata, który, o dziwo, zaraz pojawił się w drzwiach. – Zaprzęgaj konia i natychmiast zawieź nas do Torczyna!

Chłopak, który od początku słyszał rozmowę, nałożył szybko kurtkę i wybiegł na podwórko, żeby przygotować wóz. Po chwili wszyscy troje pędzili już do oddalonego o kilka kilometrów Torczyna.

***

Chajka skuliła się w kącie apteki i upiła łyk ciepłej herbaty. Po tym, jak Niemcy zabrali dziewczynę i Chaima, jeździli jeszcze po okolicy i dopiero kiedy ciężarówka wypełniła się ludźmi, odwieźli wszystkich do Torczyna. Tam kazali znaleźć sobie jakieś miejsce w wyznaczonej dzielnicy i pod groźbą kary śmierci jej nie opuszczać. Chajka wzięła więc brata za rękę i szybko pobiegła z nim do pobliskiej apteki rodziców. Opowiedziała im wszystko ze szczegółami, a potem jeszcze długo płakała w objęciach matki.

– To okropne! Co za nieszczęście! Czyli teraz mamy tylko aptekę, jeden wynajęty pokój i walizkę z kilkoma swetrami – rozpaczał ojciec, szczególnie żałując ukradzionego przez Hryhorija złota, które przecież mogło pomóc im w obecnej sytua­cji. – Jak my teraz będziemy żyli?

– Przestań, Benjaminie – nakazała Ruta i położyła dłoń na drżącym ramieniu męża. – Najważniejsze, że w ogóle żyjemy! Czy ty nie widzisz, co się dzieje? My przynajmniej mamy ten jeden pokój nad apteką, a inne rodziny nie mają się nawet gdzie podziać!

Pod wpływem słów żony Benjamin opamiętał się i zaczął organizować rodzinie życie w nowych warunkach. Faktycznie, wynajmowany przez niego pokój w mieszkaniu państwa Lejzorg, mieszczącym się nad apteką był ich wybawieniem. Benjamin często nocował tam po pracy, zamiast wracać do oddalonego o kilka kilometrów domu. Teraz przynajmniej mieli gdzie się podziać.

Kiedy rodzice poszli na górę, żeby przystosować jakoś skromny pokój do potrzeb czteroosobowej rodziny, Chajka przetarła napuchnięte od płaczu oczy i pogłaskała po głowie drzemiącego na jej ramieniu Chaima. Nagle usłyszała nerwowe stukanie do drzwi apteki, którą z powodu obecnej sytuacji ojciec wcześniej zamknął. Delikatnie położyła główkę brata na zwiniętym jak poduszka płaszczyku i podeszła do drzwi. Przez witrynę zobaczyła Dawida, syna Blumenbergów, którzy jechali wraz z nimi wojskową ciężarówką. Drżącymi z emocji rękami przekręciła klucz i ostrożnie wyjrzała na zewnątrz.

– Dzień dobry – przywitał się nieśmiało chłopczyk. – Jakaś dziewczyna kazała przekazać, że czeka przy płocie, za synagogą. – Po tych słowach obrócił się na pięcie i pognał przed siebie.

Chajka zastygła bez ruchu, zastanawiając się, co zrobić z zasłyszaną informacją. Spojrzała na braciszka, który zmęczony przeżyciami dzisiejszego dnia spał w kącie. Postanowiła udać się w podane miejsce. Na skrawku papieru napisała krótką wiadomość dla rodziców. Chwilę później pędziła w stronę synagogi.

***

Helena, Wira i Iwan nerwowo przechadzali się w pobliżu synagogi.

– Mam nadzieję, że ten mały przekaże Chajce informację – denerwowała się Helena.

Kiedy godzinę wcześniej przyjechali do Torczyna, okazało się, że nie mogą tak po prostu wjechać do części miasteczka. Ludność żydowska została zgromadzona w wydzielonej dzielnicy, do której inni nie mieli wstępu. Wszędzie pełno było niemieckich żołnierzy, ale nawet to nie przestraszyło przyjaciółek. Dziewczyny wraz z towarzyszącym im Iwanem kręciły się po okolicy tak długo, aż dostrzegły małego Dawida, niedawnego sąsiada państwa Bromsztejnów. Zawołały go i poprosiły, żeby przekazał Chajce wiadomość. Chłopiec skinął tylko głową i pobiegł przed siebie.

– To chyba nie ma sensu – powiedziała drżącym głosem zrezygnowana Wira. – Musimy wymyślić inny sposób.

W tym samym momencie zauważyły zmierzającą w tę stronę, okrytą wełnianą chustą Chajkę. Dziewczyna na ich widok aż przystanęła ze zdumienia, ale po chwili dobiegła do ogrodzenia.

– Skąd wiedziałyście? – wyszeptała i wytarła dłonią łzy płynące po policzkach.

Helena wyciągnęła dłoń i włożyła palce pomiędzy szpary płotu, Chajka zrobiła to samo i ich dłonie splotły się w uścisku.

– Poszłam cię odwiedzić, ale zastałam tam tylko… – W porę ugryzła się w język. Lepiej nie mówić Chajce, co i kogo zastała w jej rodzinnym, ukochanym domu. – Puste ściany… – dokończyła. – Nie było was, a Swietłana, którą spotkałam, powiedziała, że wszystkich wywieźli do Torczyna.

– Kochana kobiecina – wyszeptała Chajka. – Zawsze była dla nas bardzo miła i troskliwa. Pewnie też się o nas martwi. Pozdrów ją, kiedy znowu ją zobaczysz.

– Dobrze, Chajko – odpowiedziała Helena przez zaciśnięte z żalu i goryczy gardło. – Ona również was pozdrawia i ma nadzieję, że szybko się zobaczycie.

– Mam nadzieję. – Chajka uśmiechała się przez chwilę. – Ale Niemcy powiedzieli nam coś innego… – Znów wyraźnie posmutniała, a Wira, widząc to, postanowiła zmienić temat.

– Jak sobie radzicie? Czy czegoś wam potrzeba?

Chajka bezradnie wzruszyła ramionami.

– Nie wiem, ja naprawdę nie wiem… – Wydawała się zagubiona i załamana. – Co z nami będzie? – zapytała, chociaż żadna z nich nie znała odpowiedzi na to pytanie.

– Niemcy idą! – rozległo się nagle ostrzeżenie Iwana.

Dziewczyny szybko odsunęły się od siebie.

– Dziękuję wam… – wyszeptała drżącym głosem Chajka, a po jej policzkach potoczyły się łzy.

– Musimy iść natychmiast. – Iwan objął ramionami płaczące Helenę i Wirę, i zaczął prowadzić je w stronę wozu.

Gdy Helena obróciła się, pomiędzy szczelinami ogrodzenia dojrzała jeszcze smutną twarz ukochanej przyjaciółki.

EPILOG

Torczyn, styczeń 1944

Helena szczelniej zawiązała chustę na głowie i przyspieszyła kroku. Właśnie wracała od pani Czerwińskiej, która mieszkała na obrzeżach Torczyna. Pani Jadwiga wysłała ją do niej po jakieś zioła i lekarstwa. Staś został w domu, bo Helena nie chciała brać go ze sobą w takie zimno.

Uśmiechnęła się na samo wspomnienie synka, a na sercu zrobiło jej się cieplej. Wyłoniła się zza zakrętu i nagle dostrzeg­ła stojących na drodze uzbrojonych mężczyzn. Bardzo się wystraszyła. Odkąd polska policja została wyprowadzona z Torczyna, w okolicy zrobiło się jeszcze niebezpieczniej, a wśród mieszkańców miasteczka wzmógł się strach. Jedni uciekali do Łucka, inni zostali na miejscu, bo obawiali się drogi, na której czyhali Ukraińcy. Helena została razem z panią Jadwigą, którą się opiekowała.

Wtem zorientowała się, że mężczyźni rozmawiają po ukraińsku. Szybko zawróciła, ale usłyszała za sobą szczęk odbezpieczanej broni i krzyk:

– Stój!

Poczuła, jak ogarnia ją przerażenie. Odetchnęła głęboko, zatrzymała się w miejscu i powoli odwróciła w stronę Ukraińców.

– Młoda Laszka… Dzień dobry! – Młodzieniec skłonił się z drwiną, podszedł do niej, chwycił ją za ramię i pociągnął w kierunku pozostałych. – A gdzie się tak dziewuszka spieszy, co?

Helenie zabrakło tchu w piersiach. Ze strachu zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. Tymczasem ruszył do nich inny Ukrainiec, którego twarz wydała jej się dziwnie znajoma. Nie potrafiła jednak sobie przypomnieć, gdzie mogła go wcześniej spotkać. On również przyglądał jej się uważnie i po chwili na jego obliczu pojawił się uśmiech.

– To nie żadna Laszka, tylko nasza dziewczyna! Puść ją! – rozkazał, a potem zwrócił się do Heleny: – Pamiętam cię. Byłaś kiedyś u mnie z Jurijem. Nazywasz się Swieta, prawda?

Oszołomiona potaknęła. Miała przed sobą Dmytra, kolegę Jurija, którego poznała kiedyś w Torczynie. Chłopak tymczasem otoczył ją ramieniem i poprowadził dalej.

– Co tutaj robisz? – zapytał z uprzejmym uśmiechem. – Antonówka daleko…

– Przyjechałam odwiedzić babcię – skłamała, modląc się, żeby jej ukraiński nie wzbudził podejrzeń Dmytra. – I poszłam po lekarstwa dla niej. – Wskazała na torebkę.

Chłopak skinął głową. Już miał coś powiedzieć, kiedy nagle usłyszeli, że ktoś na koniu zbliża się do nich. Helena nie widziała twarzy przybysza, bo zatrzymał się za jej plecami.

– Trzymaj się, Swieto, i uważaj na siebie – pożegnał ją szybko Dmytro.

Wtedy usłyszała znajomy głos, który sprawił, że ciarki przeszły jej po plecach.

– Kto to? – spytał tamten mężczyzna.

Helena, nie zważając na pytanie, ruszyła przed siebie.

– Nikt taki. Nasza dziewczyna – odpowiedział Dmytro. – Swietłana. Zresztą może też ją znasz, bo była koleżanką twojego brata.

Helena przygryzła nerwowo wargę, a serce zaczęło jej bić w piersi jak oszalałe. W tym samym momencie rozległy się przyspieszone kroki, po czym ktoś złapał ją za ramię i obrócił ku sobie. Spojrzała wprost w ciemne oczy Wasyla Daciuka.

– Wiedziałem, że jeszcze się spotkamy. – Mężczyzna uśmiechnął się szyderczo. – Obiecałem sobie, że znajdę cię za wszelką cenę, a tymczasem to ty znalazłaś mnie…

– Coś nie tak? – zainteresował się Dmytro.

Wasyl pokręcił przecząco głową.

– Nic ważnego – odpowiedział beztrosko. – Musimy sobie wyjaśnić pewną sprawę. Zostawcie nas samych! – krzyknął do pozostałych mężczyzn. – Jedźcie w stronę Ludwiszyna. Tam się spotkamy.

Dmytro popatrzył zdziwiony na Helenę, ale posłuchał Wasyla i po chwili razem z resztą Ukraińców ruszył w drogę. Helena zrozumiała, że to koniec. Nie miała żadnych szans na ucieczkę. Serce ścisnęło się jej z bólu na myśl, że już nigdy nie będzie mogła przytulić do piersi ukochanego Stasia.

– Co, Heleno? – zwrócił się do dziewczyny Wasyl, kiedy zostali sami, i wyciągnął zza pasa pistolet. – Wtedy udało ci się uciec, ale dzisiaj na to nie pozwolę. Jurij już ci nie pomoże… A wiesz dlaczego? – Spojrzał na nią z nienawiścią w oczach. – Bo nie żyje!

Helena poczuła, jak przez jej ciało przechodzi zimny dreszcz, a serce się zatrzymuje. Popatrzyła na Wasyla zupełnie oszołomiona.

– Tak, tak – potwierdził i zaśmiał się z przekąsem. – Posłałem go do piekła w tamtą lipcową noc. Powinienem zrobić to wcześniej, ale kochałem go, był w końcu moim jedynym bratem, więc dałem mu szansę, żeby naprawił swój błąd. A on mnie oszukał. – Na twarzy Wasyla pojawił się grymas złości i bólu zarazem. – To ty jesteś winna jego śmierci! – krzyknął i machnął bronią w stronę Heleny. – Bo gdyby nie ty, przeklęta Laszko, on nigdy nie zdradziłby Ukrainy!

– Ja… nie rozumiem… – wyszeptała przez zaciś­nięte z emocji gardło Helena.

Wasyl się roześmiał.

– To nie Jurij was zdradził, tylko twoja przyjaciółka, Wira. On próbował cię ratować. Kiedy wybiegłaś, rzucił się na mnie, żebym nie mógł cię dogonić. Zaatakował własnego brata, byś mogła uciec!

Helena poczuła, jak nogi się pod nią uginają. Spojrzała w niebo i odetchnęła głęboko. Przez cały ten czas myś­lała, że Jurij ją zdradził, a tymczasem on oddał za nią życie! Po policzkach potoczyły się jej łzy.

– Mój Boże, ty zabiłeś własnego brata… – Zerknęła na Wasyla z niedowierzaniem. – Jak mogłeś…?

– Mój przeklęty brat był mięczakiem i zdrajcą…

– Nie – przerwała mu Helena i popatrzyła mężczyźnie w oczy. – Twój brat miał wszystko to, czego ty nie miałeś. Człowieczeństwo, honor i odwagę.

Oczy Wasyla pociemniały z gniewu. Mężczyzna bez słowa podszedł do Heleny i wycelował pistolet prosto w jej czoło. Zamknęła oczy, ale nagle zdała sobie sprawę, że wcale nie boi się śmierci. W głowie słyszała słowa Jurija, które wypowiedział niespełna rok temu: …w przyszłym roku o tej porze będziemy już razem na zawsze, ty i ja. Wiedziała, że tam, po drugiej stronie, on już na nią czeka.

Miała mu tyle do powiedzenia…

Torczyn, styczeń 2020 (76 lat później)

Na małym placu przy torczyńskim kościele stało kilkanaście osób. Zgromadzeni szczelnie otoczyli dopiero co poświęconą przez księdza płytę nagrobną, na której wielkimi literami napisane było, kogo upamiętnia. Stanisław mocniej uścisnął rękę Eli i oboje podeszli bliżej, żeby złożyć na niej pierwszy znicz.

Kiedy światełko pamięci już zapłonęło, mężczyzna przykucnął i przejechał dłonią po granitowej płycie. Nie wiedział, gdzie tak naprawdę spoczywają jego rodzice. Po ponad siedemdziesięciu latach mógł jednak choć tyle dla nich zrobić – postawić im na wołyńskiej ziemi symboliczny grób, który ich połączy i nad którym ludzie będą się mogli pomodlić…

Ela przeżegnała się i odstąpiła od ojca, żeby dać mu chwilę prywatności. Napotkała wzrok syna Wiry, który również przybył na uroczystość i stał teraz nieco z boku. Już wcześ­niej opowiedział im o śmierci swojej matki, która nastąpiła zaledwie dwa miesiące po ich lipcowym spotkaniu. Podobno przed śmiercią kobieta powtarzała imię Heleny, a kiedy wydała ostatnie tchnienie, jej usta zastygły w delikatnym uśmiechu. Może dlatego, że trzy przyjaciółki wreszcie spotkały się po tylu latach rozłąki?

Ela skinęła głową w kierunku mężczyzny, wdzięczna za jego obecność, a potem dołączyła do Semka, który stał nieco dalej i w zadumie patrzył na nagrobek. To on pomógł im zorganizować dzisiejszy symboliczny pogrzeb, zaoferował nocleg i gościnę.

– Pamiętasz, jak w lipcu mówiłam, że chciałabym zrobić coś dla moich dziadków? Przywrócić ich pamięć? – zapytała.

– I zrobiłaś to – odpowiedział mężczyzna i znacząco skinął głową w stronę nagrobka. – Teraz ludzie będą o nich pamiętać.

– To był akurat pomysł mojego ojca – wyszeptała. – Gdy poznał bliżej historię swoich rodziców, postanowił za wszelką cenę przyjechać na Wołyń i zapalić znicz na ich grobie. A ja zrobiłam coś innego. – Sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej książkę. – Odtworzyłam losy moich dziadków na podstawie zapisków babci i tego wszystkiego, czego dowiedziałam się podczas pobytu na Wołyniu. I znalazłam wydawnictwo, które postanowiło to opublikować. Ten egzemplarz jest dla ciebie. – Uśmiechnęła się i podała Semkowi książkę.

Mężczyzna spojrzał na dziewczynę z niedowierzaniem i podziwem, a potem otworzył na pierwszej stronie i zaczął czytać półgłosem…

Pamięci moich dziadków Heleny i Jurija, którzy w ogarniętym piekłem nienawiści Wołyniu rozpalili iskierkę miłości…

Tak powinna się zakończyć ta historia, gdyby do ludobójstwa na Wołyniu nigdy nie doszło…

Delikatny wiaterek muskał ich twarze. Do uszu dochodził śpiew ptaków. Jezioro o tej porze roku było najpiękniejsze, skąpane w odcieniach zachodzącego słońca… Uwielbiali tu przesiadywać i cieszyć się swoją bliskością.

Helena spuściła nogi do wody i przytuliła się do męża.

– Jurij?

Mężczyzna spojrzał na nią z ukosa. Tak jak lubiła najbardziej.

– Słucham? – Mocniej przytulił ją do siebie. Mogli tak trwać w nieskończoność.

– Jak nazwiemy nasze dzieciątko? – Helena się uśmiechnęła, gładząc wypukły brzuch. – Może Onufry po moim ojcu? Oczywiście, jeśli urodzi nam się syn.

Wtórował im dziecięcy śmiech.

– Onufry to dziwne imię! – Kilkuletni Staś wyszczerzył się w szczerbatym uśmiechu i przyłożył główkę do brzucha mamy.

– Nasz syn ma rację. – Jurij czule poczochrał czuprynę chłopczyka. – Kto w dzisiejszych czasach nazywa tak dzieci…

– No dobrze – zgodziła się Helena. – To jakie są inne propozycje?

– Józek! – wykrzyknął natychmiast Staś. – Jak mój kolega z podwórka!

Helena przewróciła oczami i się roześmiała.

– Józek może być – odparł tymczasem Jurij. – A jeżeli będzie dziewczynka, to…

– Mamo! Tato! Patrzcie, jakie piękne słońce! – Staś wyciąg­nął rękę w stronę nieba, które przybrało ogniste barwy. Jak łuna ognia, ale to przecież tylko zachód słońca.

– Tak, jest naprawdę piękne. – Helena czule przytuliła do siebie synka.

Świat był pełen niebezpieczeństw, a życie problemów, jednak tutaj, w Tajemniczym Zakątku, zawsze byli bezpieczni. Chroniła ich miłość, która była lekiem na wszystko.

Po chwili cała trójka wstała i ruszyła na spacer. Gdzieś przed siebie. Jurij i Helena trzymali się za ręce, a Staś radośnie biegał kilka kroków przed nimi.

I zamiast łuny pożaru na niebie świeciło zachodzące słońce.

Zamiast huków wystrzałów i wybuchów bomb było słychać śpiew ptaków.

Zamiast płaczu i krzyków umierających ludzi rozlegał się beztroski śmiech kochającej się rodziny.

Zamiast śmierci było życie.

Bo miłość jest silniejsza od bólu i cierpienia. Silniejsza od śmierci. Potrafi stworzyć swój własny alternatywny świat.

I zupełnie inne zakończenie tej historii.

Koniec

DRODZY CZYTELNICY!

Bardzo się cieszę, że przeczytaliście moją kolejną powieść, tak inną od tych, które ukazały się do tej pory. Zasadniczą, chociaż nie najważniejszą, różnicą jest fakt, że został w niej znacznie bardziej rozwinięty wątek historyczny. Wraz z Elą odbywaliśmy podróż na Wołyń i poznawaliśmy niezwykłą historię trzech przyjaciółek: Polki, Ukrainki i Żydówki. Pozwólcie, że podzielę się z Wami kilkoma ciekawostkami dotyczącymi tej powieści…

Na początku chciałabym Wam zdradzić, że książka Zapisane w sercu powstała przed powieściami, które są już na rynku. Pisałam ją dobrych kilka lat temu, gdy byłam jeszcze studentką, a moje życie wyglądało zupełnie inaczej. W ostatnim czasie do powieś­ci wprowadziłam kilka zmian, poprawiłam niektóre rzeczy, ale wszystkie główne wątki zostały takie same.

Temat Wołynia i zbrodni ludobójstwa, do której doszło w trakcie drugiej wojny światowej, niezwykle mnie interesował, ponieważ moja rodzina pochodzi właśnie z tamtych stron. Już jako dziecko słuchałam rodzinnych opowieści o tym, że dziadek Józef urodził się na Wołyniu, dzisiejszym terytorium Ukrainy, jednak wtedy niewiele mnie to interesowało. Nie miałam nawet pojęcia, gdzie dokładnie znajduje się Wołyń. Podczas całej mojej edukacji szkolnej ani razu nie wspomniano o wydarzeniach na Wołyniu, a przecież to część naszej historii…

Kiedy byłam na studiach, pochodzenie mojej rodziny nieco bardziej mnie ciekawiło, ale wszystko, co kryło się pod słowem „Wołyń”, chyba mnie wtedy za bardzo przerażało. Do wszystkiego musiałam dojrzeć. I tak przyszedł czas, gdy moja ciekawość w końcu zaczęła się nasilać. Ogromna w tym zasługa mojego ukochanego dziadka Józefa Sawickiego, który zaszczepił we mnie pasję poznawania rodzinnych historii oraz zaciekawił tematyką Wołynia. Nigdy nie zapomnę tych popołudni spędzonych u kochanych dziadków, podczas których mój dziadek snuł opowieści, cierpliwie odpowiadał na moje pytania, wszystko mi wyjaśniał.

I wtedy pojawiło się w moim sercu to niezwykłe uczucie przynależności do wołyńskiej ziemi, miłości do krainy moich przodków, a zarazem mojej, bo zawiłe dzieje nie są w stanie zmienić tego, że czuję się i jestem Wołynianką. Dlatego moim obowiązkiem jest pamiętać i szerzyć tę pamięć. Ta powieść jest hołdem oddanym zarówno moim przodkom, jak i pokoleniom, które przyjdą po mnie.

Wracając jednak do mojej historii… Miłość do rodzinnej ziemi kiełkowała we mnie bardzo długo. Pamiętam wieczory, gdy patrząc przez okno, wyobrażałam sobie, jak tam jest. Czy niebo ma taki sam odcień? Czy pola są pagórkowate, czy raczej równe? Jak pachnie tam las? Marzyłam o podróży na Wołyń, ale wydawało mi się, że jest to poza moim zasięgiem. Aż tu nagle ktoś podsunął mi pomysł na szukanie pomocy w sprawie wyjazdu na Ukrainę w Kościele katolickim, który jest w pewnym sensie ostoją polskości na Kresach. I tak właśnie natrafiłam na katedrę w Łucku, przemiłe siostry zakonne i cudownych księży, którzy ugościli mnie i moją siostrę podczas naszej pierwszej podróży na Wołyń.

Nie potrafię opisać uczuć, jakie towarzyszyły mi, gdy po raz pierwszy postawiłam stopę na ziemi przodków. To było coś niesamowitego! Wróciłam do korzeni, do miejsca, w którym nikt z mojej rodziny już nigdy miał się nie pojawić. A jednak Sawiccy tam wrócili, a ja i moja siostra byłyśmy tego żywym dowodem.

Łuck oczarował nas swoim pięknem i duchem historii, którą wciąż w sobie nosi. Najwięcej emocji wywołała w nas jednak wizyta w naszej rodzinnej wiosce. Najpierw droga pomiędzy polami, pojedyncze domyi, a później drewniany krzyż… Wieś Usickie Budki – ziemia moich przodków, ich mała ojczyzna, rodzinne dziedzictwo przekazywane z pokolenia na pokolenie. Pamiętam, jak ze łzami w oczach dzwoniłam do dziadków:

– Babciu! Powiedz dziadkowi, że właśnie chodzimy po ziemi, po której on biegał, gdy był małym chłopcem.

Wszyscy byliśmy ogromnie wzruszeni.

Podczas kolejnej wizyty na Wołyniu udało mi się znaleźć miejsce, gdzie prawdopodobnie stały kiedyś zabudowania naszej rodziny. Teraz jednak nic tam nie było… Tylko zarośnięta łąka z drzewem owocowym pośrodku. Dowód na to, że dawniej żyli i mieszkali tam ludzie. Moja rodzina.

Na tym moje zainteresowanie Wołyniem się jednak nie skończyło. Dzięki pomocy mojej rodziny z Werbkowic dotarłam do dwóch niesamowitych starszych kobiet, które opowiedziały mi swoje wspomnienia z Usickich Budek. Jedna z nich, pani Regina, była wówczas małą dziewczynką, ale gdy się przedstawiłam, od razu przypomniała sobie moją rodzinę. Ze łzami w oczach mówiła mi, jacy byli moi pradziadkowie, których doskonale znała. Zgromadzone przeze mnie materiały, zdjęcia i dokumenty trzymam w specjalnym segregatorze dla potomnych. Żeby oni również pamiętali…

Tymczasem, wracając do powieści, chcę zaznaczyć, iż fabuła została przeze mnie wymyślona, chociaż niektóre zdarzenia są prawdziwe. Jest to powieść fikcyjna umieszczona w historycznych ramach czasowych, do której zostały wplecione faktyczne wydarzenia. Proszę uznać zbieżność imion i nazwisk za przypadkową, aczkolwiek starałam się nadać moim bohaterom nazwiska występujące i w tamtej okolicy. Z kolei miejscowość Usicze istnieje naprawdę, choć na potrzeby powieści nieco ją zmodyfikowałam.

Ludobójstwo na Wołyniu jest bardzo trudnym tematem, również w literaturze obyczajowej. W swojej powieści starałam się skupić na emocjach i dylematach osób stojących w trakcie tych dramatycznych wydarzeń po różnych stronach. Chciałam ukazać zbrodnię, jakiej dopuścili się ukraińscy nacjonaliści, a jednocześnie pragnęłam pokazać, że żadnego narodu nie można ocenić jednoznacznie. Takich Wasylów, bezwzględnych morderców, było mnóstwo, ale znaleźli się też tacy ludzie jak Jurij – Ukraińcy, którzy pod groźbą śmierci, ryzykując włas­ne życie, ostrzegali Polaków, ratowali ich i im pomagali. Szczególną postacią jest dla mnie śp. Olga Krewska – Ukrainka z Usickich Budek, która według relacji mieszkańców przestrzegła moją praprababcię przed napadem ukraińskich nacjonalistów. Dzięki temu cała wioska zdążyła się w porę ewakuować, a jej mieszkańcy uniknęli śmierci. Kiedyś pomyślałam sobie, że gdyby nie Olga Krewska, sąsiadka mojej praprababci, być może ja nigdy nie miałabym szansy się urodzić. I wtedy naszła mnie myśl: „Ratując jedno życie, ratuje się całe pokolenia”. I to jest niesamowitym cudem życia.

Na samym końcu czas na podziękowania. Te największe kieruję do Pana Boga – za dar wyobraźni, pasji pisania i wytrwałości. Z całego serca dziękuję mojej rodzinie: babci Barbarze i śp. dziadkowi Józefowi – za cudowne popołudnia z rodzinnymi opowieściami, mojemu tacie Sobiesławowi – za konsultację historyczną i przekazywaną mi wiedzę dotyczącą historii naszej rodziny, mamie Ilonie – za to, że wiernie czyta moje powieści i skutecznie je reklamuje, mojej siostrze Gabrieli i przyjaciółce Annie – za wspólny wyjazd na Wołyń, mojemu cudownemu mężowi Grzegorzowi – za to, że we mnie wierzy, wspiera mnie, jeździ ze mną na wszystkie spotkania autorskie, a przede wszystkim za to, że jest obok mnie! Serdecznie dziękuję całemu zespołowi wydawnictwa Dragon oraz licznym patronom moich powieści. Sukces każdej kolejnej książki to nasza wspólna zasługa. Dziękuję za Wasze pełne ciepła i otuchy słowa, opinie i rozmowy.

Życzę Wam, kochani, abyście również odnaleźli w swoim życiu historie i wartości, których staniecie się strażnikami. Bo wartoi trzeba pamiętać o tych, którym zawdzięczamy nasze życie.

Przytulam Was ciepło i wracam do pisania…

Jastrzębie-Zdrój, 13.11.2021 r.

Agata Sawicka-Makowska

Bibliografia

Podczas pisania korzystałam z publikacji książkowych oraz portali internetowych. Wielu przydatnych informacji dostarczyły mi Legenda Kresów Edwarda Prusa oraz dwie książki Antoniego Peretiatkowicza – Odrodzenie parafii w Torczynie oraz Polska samoobrona w okolicach Łucka. Z kolei fragmenty przyśpiewek i modlitw pochodzą z książki Edwarda Prusa Legenda Kresów: Szare Szeregi w walce z UPA. Spośród źródeł internetowych najbardziej pomocne okazały się jpilsudski.org, wolnosc24.pl, a także wolyn.freehost.pl. Z tych dzieł zaczerpnęłam wykorzystane w książce teksty modlitw i piosenek. Wszystkie cytaty biblijne pochodzą z IV wydania Biblii Tysiąclecia.