Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Toskania. Sama nazwa wywołuje skojarzenia z fantastycznymi krajobrazami i dziełami sztuki zgromadzonymi w zachwycających kościołach i galeriach. Ponad jedna trzecia najważniejszych zabytków z terenu Włoch znajduje się właśnie w Toskanii.
Do tego - rewelacyjna kuchnia, która sprawia, że kraina ta wydaje się przedsionkiem raju. Stale powstają filmy i książki, których akcja osadzona jest w toskańskich dekoracjach.
Niezwykła Toskania powstała jako pokłosie dwudziestu lat wypraw Sławomira Kopra do tej bajecznej krainy. Autor każdego roku spędzał tydzień w innym mieście by spokojnie poznać okolicę i przekazać czytelnikowi jak najwięcej barw, smaków i zapachów Toskanii.
Wiosną 2020 roku, gdy wybuchła światowa pandemia, zostałem jak wszyscy Polacy zamknięty w domu. Czytelnie i biblioteki nie funkcjonowały, odwołano spotkania autorskie, nie nagrywałem programów internetowych. Chcąc oderwać się od rzeczywistości zacząłem pisać tę książkę.
Właśnie wtedy wydano pierwsze pozycje z cyklu reportaży historycznych („seria z walizką”), które zostały bardzo ciepło przyjęte przez Czytelników.
Przyznam się, że nad żadną książka tak długo nie pracowałem. Wydawca zostawił mi praktycznie wolną rękę, wiedząc, że jest to pozycja zupełnie odmienna od innych. To moja wizja Toskanii w której zakochałem się od pierwszego pobytu i mam nadzieję, ze chociaż część tej fascynacji udało mi się przelać na papier.
To moja najlepsza książka - SŁAWOMIR KOPER
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 441
Kasi, mojej redaktorce, bez której nie powstałoby wiele moich książek
Projekt okładki i stron tytułowych Fahrenheit 451
RedakcjaKatarzyna Litwinczuk
Korekta Anna Kaszuba Karolina Kuć
Dyrektor wydawniczy Maciej Marchewicz
Mapa Eliza Kruszelnicka
Zdjęcia w książce Archiwum autora, Wikipedia, Wikimedia Commons
Skład i łamanie wersji do druku oraz fotoedycja TEKST Projekt
Copyright © by Sławomir Koper Copyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2024
ISBN 9788380799639
WydawcaFronda PL, Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Jeżeli napiszę, że Toskania jest piękna, będzie to truizm. Bowiem już sama nazwa tego regionu wywołuje konkretne skojarzenia: fantastyczne krajobrazy, zabytki i dzieła sztuki zgromadzone w tamtejszych kościołach i galeriach, rewelacyjna kuchnia. Wszystko to sprawia, że Toskania wydaje się przedsionkiem raju. Nie bez powodu ciągle powstają filmy, których akcja toczy się w tej krainie, a na półki księgarskie trafia sporo powieści osadzonych w tamtejszych realiach. Obok – oczywiście – pozycji typowo przewodnikowych.
Do Toskanii jeżdżę od ponad 20 lat i wydaje mi się, że dobrze poznałem ten region. Przyjąłem prostą zasadę: każdego roku spędzam tydzień w innym mieście, by spokojnie, bez pośpiechu poznać okolicę i nie pominąć niczego ważnego. A przy okazji cieszyć się z możliwości pobytu w tak pięknych miejscach.
Odwiedzałem Toskanię o różnych porach roku (najpiękniejsza jest jednak wiosną). Najczęściej podróżowałem samochodem, gdyż wysoko cenię niezależność w przemieszczaniu się, a ponadto musiałem przecież jakoś przetransportować moją słynną niebieską walizkę. Zdarzył się także lot samolotem (bez walizki), gdy miałem przebywać stacjonarnie we Florencji. Tydzień okazał się jednak zbyt krótki, by poznać zabytki i tajemnice miasta nad Arno. Dlatego wracałem tam jeszcze kilka razy.
Nie myślałem wówczas o napisaniu książki na ten temat, miałem inne zobowiązania. O powstaniu niniejszej pozycji zadecydowały dwie sprawy. Pierwsza – dość ponura i dramatyczna, druga – znacznie weselsza. Wiosną 2020 roku, gdy wybuchła światowa pandemia, zostałem jak wszyscy Polacy zamknięty w domu. Czytelnie i biblioteki nie funkcjonowały, odwołano spotkania autorskie, nie nagrywałem programów internetowych. Świat za oknem wyglądał bardzo ponuro, a ja z dnia na dzień straciłem możliwość pracy. Aby się oderwać od rzeczywistości, zacząłem pisać tę książkę. Potrzebną literaturę miałem w domu, gdyż od lat dużo czytam o Toskanii. Dysponuję też tysiącami zdjęć własnego autorstwa. No i – oczywiście – wspomnieniami. Właśnie wtedy powstało kilka rozdziałów Niezwykłej Toskanii. I była to pierwsza od wielu lat książka pisana nie na zamówienie wydawnictwa, lecz z potrzeby duszy i serca. Gdy zakończył się pierwszy lockdown, wróciłem do rzeczywistości. Gotowe rozdziały przeleżały na twardym dysku komputera przez ponad dwa lata.
W międzyczasie udostępniałem je znajomym. Ponieważ reagowali mocno entuzjastycznie, coraz częściej rozpatrywałem dokończenie książki. Sprawę ułatwił fakt, że ukazały się wówczas pierwsze pozycje mojego cyklu reportaży historycznych Seria z Walizką (bardzo ciepło przyjęte przez Czytelników). Wprawdzie dotyczyły moich wędrówek po Kresach Rzeczypospolitej, ale natychmiast pojawił się pomysł, by wyjść poza ten obszar. Tym bardziej że mam już na koncie książkę o Chorwacji, która ukazała się wiele lat temu.
Przyznam, że nad żadną książką nie pracowałem tak długo. Nie chodzi nawet o dwuletnią przerwę, ale przede wszystkim o pisanie bez pośpiechu i konkretnych terminów. Wydawca zostawił mi praktycznie wolną rękę, wiedząc, że jest to pozycja zupełnie odmienna od innych. Poza tym – jak zwykle w moim przypadku – temat zaczął się rozrastać i ostateczna wersja jest o połowę dłuższa, niż planowałem. A przecież i tak musiałem dokonać selekcji tematów oraz miejsc, inaczej nigdy nie ukończyłbym tej pracy. Skoncentrowałem się zatem na sprawach, które najbardziej mnie interesowały i którymi pragnąłem się podzielić z Czytelnikami.
Poza tym muszę się Państwu do czegoś przyznać: czuję, że jest to moja najlepsza książka.
Wprawdzie zaliczam ją do reportaży historycznych, ale jest tu także wiele informacji o sztuce przez duże S. Ostatecznie ponad jedna trzecia najważniejszych zabytków i dzieł sztuki z terenu Włoch znajduje się właśnie w Toskanii. A nie jest to kraj ubogi pod tym względem. Nie mogło też zabraknąć krajobrazów, prywatnych refleksji, a także miejscowej kuchni. Oraz różnego rodzaju anegdot i dygresji, gdyż uważam, że książka historyczna bez ciekawostek staje się nudna i bardziej przypomina wykład akademicki, co niekoniecznie interesuje moich Czytelników.
Niezwykła Toskania to bogactwo barw, smaków, zapachów, doznań, wspomnień, odkryć, zaskoczeń, osobistych przygód i niezapomnianych wrażeń. To moja wizja Toskanii, którą pokochałem od pierwszego wejrzenia. Mam nadzieję, że chociaż część tej fascynacji udało mi się przelać na papier.
Sławomir Koper
Elba miała być nie tylko rezydencją cesarza, lecz także niezależnym państwem, nad którym Bonaparte sprawowałby suwerenną władzę. Wyspa otrzymała nawet flagę. Jako symbol panowania Napoleon przyjął pszczołę.
Podróżowanie własnym samochodem po Italii odbywa się bez większych problemów, pod warunkiem że nie będziemy wszystkiego przeliczać na złotówki. Cena litra benzyny na stacji paliwowej przy autostradzie potrafi bowiem przekroczyć 1,8 euro, co raczej trudno uznać za optymistyczną okoliczność. Wysokie są również opłaty za autostrady – kształtują się na poziomie około 10 euro za 100 kilometrów. Jednak włoskie drogi szybkiego ruchu są znakomitej jakości, poza tym nie zachodzi tam konieczność dokonywania opłat co kilkadziesiąt kilometrów, co bywa zmorą w naszym kraju. Po wjeździe na sieć autostrad – bez względu na to, ile razy będziemy je zmieniać – zapłacimy dopiero przy zjeździe. Jest to bardzo wygodne. Warto jednak mieć przy sobie gotówkę, gdyż czytniki kart nie zawsze działają.
Gdy po raz pierwszy znalazłem się na włoskich drogach, byłem zachwycony infrastrukturą przy autostradach. Liczne stacje benzynowe, bary, restauracje i parkingi… Szybko jednak okazało się, że do korzystania z nich potrzebna jest elementarna znajomość włoskiego lub miejscowych obyczajów. W okolicach zjazdu na Wenecję chciałem się bowiem napić swojej ulubionej café latte i o taką też poprosiłem w jednym z barów. Ekspedientka ewidentnie zaskoczona zapytała na wszelki wypadek:
– Latte?
– Si – potwierdziłem.
– Bianco? – upewniała się.
– Si, si.
Skoro tak się upierałem, sięgnęła po dużą szklankę i nalała do pełna ciepłego mleka. Dopiero wówczas zrozumiałem, że przecież mój ulubiony napój nosi w Italii nazwę café latte macchiato. W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak zamówić jeszcze espresso i samodzielnie przyrządzić sobie café latte. Nawet nieźle smakowała.
Toskanię odwiedzałem wielokrotnie i niemal za każdym razem wybierałem się tu samochodem. Wprawdzie sama podróż jest dość uciążliwa, ale na miejscu miałem poczucie niezależności. Chyba że celem podróży jest Florencja, gdzie praktycznie wszędzie można dotrzeć pieszo, a parkingi bywają drogie. Inna sprawa, że nawet miesiąc nie wystarczy, by dokładnie poznać wszystkie zabytki i galerie miasta Medyceuszy.
Sprawny kierowca dostanie się do Toskanii w dwa dni. Polecam nocleg w słoweńskim Mariborze. Ceny hoteli są tam niższe niż w Austrii, a standard zadowalający. Wprawdzie trzeba zakupić winietkę na miejscowe autostrady, ale i tak jest to bardziej opłacalne. Podróż do Włoch – oczywiście – można wydłużyć, gdyż po drodze zawsze znajdą się miejsca godne odwiedzenia.
Toskania przypomina wielkie muzeum, można ją zwiedzać przez wiele miesięcy i zawsze znajdziemy coś intrygującego, czego wcześniej jeszcze nie widzieliśmy. Tym razem celem mojej podróży była znana z historii wyspa Elba. Przed przeprawą trzy dni spędziłem w Castiglione della Pescaia, niewielkim miasteczku w prowincji Grosseto. Stara zabudowa, średniowieczny zamek na wzgórzu i błękitne Morze Tyrreńskie, na którym rysowały się kontury okolicznych wysp z Elbą na czele.
W drugiej połowie września sezon turystyczny powoli dobiegał końca i szerokie piaszczyste plaże nie były już oblegane. Wprawdzie szary piasek nie dorównywał temu znad Bałtyku, ale czysta i ciepła woda zachęcała do wypoczynku. Poza tym podejrzewałem, że na Elbie będzie znacznie bardziej tłoczno i hałaśliwie, zatem potrzebowałem chwili wyciszenia przed wyruszeniem śladami Napoleona.
Castiglione della Pescaia szczyci się długą historią, w pobliżu istniało niegdyś etruskie miasto Vetulonia. W wiekach średnich miasteczko należało do Pizy, to właśnie wówczas powstała wspomniana twierdza dominująca nad dzisiejszą zabudową. Następnie stało się niezależną gminą, której mieszkańcy żyli z rybołówstwa i handlu. Następnie władali tu Habsburgowie z Wielkiego Księstwa Toskanii, a w połowie XIX stulecia miasteczko przyłączono do Królestwa Włoch.
Choć zabytkowe centrum tworzy dzisiaj zaledwie kilkanaście ulic, warto się nimi przespacerować. Stare kamienice, kilkusetletnie mury, wąskie uliczki, które zwężają się jeszcze bardziej, gdy restauratorzy rozstawiają stoliki przed swoimi lokalami. Wieczorem centrum Castiglione zamienia się w jedną wielką jadalnię – wydaje się, że restauracje są praktycznie w każdym budynku. We Włoszech wieczorne posiłki to prawdziwa świętość i należy je odpowiednio celebrować. Oczywiście w gronie najbliższych, przyjaciół, znajomych lub nawet sąsiadów.
Pewnym problemem w biesiadowaniu tu pod gołym niebem pod koniec września bywa jednak temperatura. Wieczorem robi się dość chłodno, więc należy pamiętać o zabraniu ze sobą ciepłej bluzy. Ale w zamian w ciągu dnia nie panują już uciążliwe upały – pogoda w sam raz na wypoczynek i zwiedzanie.
Zawsze uwielbiałem włoską kuchnię, ale w Castiglione poniosłem kolejną porażkę kulinarną. Od wielu lat w lokalach w Italii co pewien czas zamawiam spaghetti carbonara, poszukując smaku, który niegdyś miałem okazję poznać w bośniackim Medziugorie. Toskańscy restauratorzy przygotowują jednak danie zgodnie z odwiecznym przepisem (makaron, jajka, bekon, parmezan i świeżo zmielony czarny pieprz), natomiast ich naśladowcy z Bośni dodawali jeszcze śmietankę, która zupełnie zmieniała smak potrawy. I – moim zdaniem – bałkańska kopia znacznie przewyższa oryginał.
Elba jest trzecią co do wielkości włoską wyspą (po Sycylii i Sardynii) i największą wyspą archipelagu toskańskiego. Nie oznacza to wcale, że jest rozległa – jej powierzchnia wynosi nieco ponad 220 kilometrów kwadratowych (29 na 19 kilometrów). Od stałego lądu oddziela ją cieśnina Piombino o szerokości 12 kilometrów, którą prom pokonuje w niespełna godzinę.
W swoich skomplikowanych dziejach wyspa należała do Kartagińczyków, Etrusków i Rzymian, stanowiła też niezależne państwo. Ponadto władały nią lokalne potęgi: Florencja oraz Piza, a także Hiszpania i Królestwo Neapolu. Dla przeciętnego Europejczyka aż do wiosny 1814 roku była jednak zupełnie nieznana. Sytuacja uległa zmianie, gdy osadzono tam Napoleona Bonapartego, byłego cesarza Francuzów.
Nazywany bogiem wojny przez wiele lat wydawał się niezwyciężony. Zadawał klęski kolejnym koalicjom europejskim, nie miało dla niego większego znaczenia, czy rozbijał armię austriacką, rosyjską, czy pruską. Podporządkował sobie niemal cały kontynent, rozszerzając granice Francji, a na tronach europejskich osadził członków swojej rodziny lub podwładnych. Dla ówczesnych elit był groźnym uzurpatorem obalającym dotychczasowy porządek, natomiast dla innych – twórcą nowej Europy i nowego świata. Polacy wiązali z jego osobą wielkie nadzieje na odrodzenie Rzeczypospolitej. I faktycznie: Bonaparte utworzył Księstwo Warszawskie. Wprawdzie wielu badaczy twierdziło, że cynicznie wykorzystywał pragnienia naszych rodaków, to jednak uczciwie trzeba przyznać, że żaden inny polityk europejski nie zrobił tak wiele dla sprawy polskiej. Nawet jeżeli kierował się wyłącznie własnym interesem lub dobrem francuskiej racji stanu.
Kres sukcesów Bonapartego nadszedł w 1812 roku wraz z klęską w Rosji. Cesarz – jako kolejny wódz (i wcale nie ostatni w historii) – przegrał z ogromnym terytorium oraz z zimą. Rok później doszło do katastrofalnej klęski pod Lipskiem. Wtedy zaczęli się od niego odsuwać dotychczasowi sprzymierzeńcy. Kilka miesięcy później wojska koalicji antynapoleońskiej wkroczyły na teren Francji, a Rosjanie pierwszy i jedyny raz opanowali Paryż. Poddani Bonapartego odmawiali już walki, co gorsza – dalszej wojny nie chcieli także marszałkowie cesarza.
Pod ich naciskiem 6 kwietnia 1814 roku Napoleon abdykował w Fontainebleau i na tron francuski mieli powrócić Burbonowie. Bonaparte – zachowując tytuł cesarski – otrzymał we władanie Elbę, chociaż już wówczas podnosiły się głosy, by wywieźć go na jakąś odległą wyspę, z której nigdy nie mógłby już wrócić. Inna sprawa, że Bonaparte miał poważne problemy, by w ogóle dostać się na Elbę. Mieszkańcy Prowansji okazywali mu bowiem tak wielką nienawiść, że musiał przemykać się incognito i pod eskortą (przypiął nawet burbońską białą kokardę!). Dotarł wreszcie do portu Fréjus, gdzie zaokrętował się na brytyjską fregatę „Undaunted” i na jej pokładzie dopłynął na wyspę. 4 maja 1814 roku zszedł na ląd w stolicy Elby, Portoferraio.
Nad zatoką górują mury XVI-wiecznych fortyfikacji – Forte Stella i Forte Falcone. Nie bez powodu admirał Nelson uznał więc Portoferraio za „najbezpieczniejszy port na świecie”1. Z pokładu promu zbliżającego się do miasteczka rozpościera się nieprawdopodobnie malownicza panorama portu. A wszystko dzięki temu, że w 1996 roku wyspę ogłoszono Parkiem Narodowym Archipelagu Toskańskiego, co znacznie ograniczyło możliwości wznoszenia tu wysokich i nowoczesnych budynków.
Zatoka ma kształt podkowy, miasto rozłożyło się amfiteatralnie na okolicznych wzgórzach. Przy nabrzeżu cumują liczne jachty żaglowe i motorowe. Słychać gwar i śmiech. Dla przybywających wyspa wygląda jak przedsionek raju. A może tylko jak zapowiedź świetnego wakacyjnego wypoczynku…
Przez wiele wieków najważniejszym bogactwem Elby były złoża rudy żelaza eksploatowane tam już od czasów antycznych. Jak wiadomo, żelazo to surowiec strategiczny, nic zatem dziwnego, że wyspa znajdowała się w centrum uwagi okolicznych potęg. Rudy żelaza były bowiem potrzebne do wyrobu broni i narzędzi. Zresztą trudno sobie wyobrazić gospodarkę rozwiniętego państwa bez tego surowca. Z czasem jednak zasoby Elby zaczęły się wyczerpywać. Obecnie można tu zwiedzić tereny opuszczonych kopalń. Tradycja jednak przetrwała, wszak nazwa Portoferraio oznacza „port żelaza”. Zresztą duża zawartość minerału w glebie powoduje, że na niektórych plażach piasek ma niespotykany, rdzawy kolor.
Dzisiejsza Elba przypomina kombinat turystyczny. Znajduje się tu ponad 200 hoteli i pensjonatów, liczne apartamenty, kempingi i domy wakacyjne. Standard jest bardzo zróżnicowany i przystosowany do rozmaitych możliwości finansowych. Na najbogatszych czeka pięciogwiazdkowy hotel Hermitage w Portoferraio, na mniej zamożnych – domy wakacyjne przypominające czworaki. Nie brakuje też kompleksów turystycznych z domkami wyposażonymi we wszelkie potrzebne udogodnienia, łącznie z klimatyzacją.
Elba to raj dla osób preferujących aktywny wypoczynek. Wyznaczono tu ponad 40 ścieżek trekkingowych o różnym stopniu trudności. Z kolei górzyste trasy wśród lasów piniowych i gajów oliwnych cieszą się uznaniem rowerzystów. To – oczywiście – także znakomite miejsce do uprawiania windsurfingu, kitesurfingu czy narciarstwa wodnego oraz nurkowania i snorkelingu. Szczególnie popularne jest pływanie przy wraku 62-metrowego frachtowca „Elviscot”, który zatonął po zderzeniu ze skałami w styczniu 1972 roku w pobliżu miejscowości Pomonte. Jednostka leży na głębokości niespełna 12 metrów. Przejrzysta woda sprawia, że poradzą tu sobie nawet niezbyt zaawansowani nurkowie. U brzegów wyspy naliczyłem ponad 20 miejsc przeznaczonych dla wielbicieli podwodnych przygód – znajdują się tu takie atrakcje, jak na przykład rafa koralowa w Capo Sant Andrea. Jest też około 70 urokliwych plaż, zatem również wielbiciele kąpieli słonecznych będą usatysfakcjonowani. Oczywiście nie brakuje barów, nocnych klubów czy hałaśliwych dyskotek. Zgodnie z odwieczną zasadą: dla każdego coś miłego.
Osoby, które pragną podróżować śladami Bonapartego, powinny jednak wybrać się na wyspę poza szczytem sezonu turystycznego. Unikną wówczas typowego zamieszania i hałasu oraz kolejek po bilety w miejscach związanych z cesarzem. Do tego – to najważniejsza sprawa dla turystów z północnej Europy – temperatura powietrza bywa wtedy zdecydowanie bardziej przyjazna…
Elba miała być nie tylko rezydencją cesarza, lecz także niezależnym państwem, nad którym Bonaparte sprawowałby suwerenną władzę. Wyspa otrzymała nawet własną flagę dobrze wpisującą się w napoleońską heraldykę. Wprawdzie godłem cesarstwa był orzeł, ale Napoleon – zgodnie z własną filozofią życiową – jako symbol swojego panowania przyjął pszczołę. Potrafił bowiem pracować bez snu przez sześć dni i nawet budził drzemiących ministrów, twierdząc, że państwo płaci im za pracę, a nie za odpoczynek. Nic zatem dziwnego, że na fladze Elby na czerwonym pasie przecinającym w poprzek białe tło umieszczono złote pszczoły.
Wyspa zapewne przypominała Bonapartemu rodzinną Korsykę – podobny klimat, zbliżone ukształtowanie terenu, roślinność i dzikie górskie krajobrazy. Jednak tutaj wszystko było jak w miniaturze, wyspę zamieszkiwało zaledwie 12 tysięcy osób mówiących toskańskim dialektem języka włoskiego.
„Mieszkańcy Elby – opisywał jeden z podróżników po Italii – z natury są łagodni, gościnni i przywiązani do miejsca swojego urodzenia. Proste życie, które prowadzą, sprawia, że są zdrowi i krzepcy. Są średniego wzrostu, zgrabni, śniadzi, o czarnych włosach i żywym, przenikliwym usposobieniu. Lubią polowania, są dobrymi żeglarzami i z przyjemnością oddają się męczącym ćwiczeniom. Jeżeli ich ziemia zagrożona jest najazdem, wszyscy stają się żołnierzami. Wyróżnia ich umiłowanie pracy i odwagi; często także spotyka się u nich uczciwość, która zazwyczaj jest udziałem ludzi ciężkiej pracy. (…) Zwykle są przesądni i niewykształceni, (…) rzadko oddają się hałaśliwym rozrywkom, nawet ich taniec oferuje mało żywiołowości i radości”2.
Początkowo Napoleon zamieszkał w ratuszu w Portoferraio, a po kilkunastu dniach przeniósł się do swojej właściwej siedziby, willi dei Mulini. Wcześniej była to rezydencja gubernatora wyspy, teraz zaadaptowano ją na potrzeby cesarza. Bonaparte zajął parter budowli, na piętrze niebawem miała się zainstalować jego ukochana siostra Paulina. Obecnie w budynku funkcjonuje niewielkie muzeum poświęcone cesarzowi – jedna z atrakcji turystycznych miasteczka.
Dom – wzniesiony w stylu charakterystycznym dla Toskanii – usytuowany jest na wysokim brzegu. Z pięknego ogrodu rozpościera się widok na morze i latarnię morską. Pomieszczenia zaaranżowano tak jak w czasach, gdy korzystał z nich Napoleon, chociaż pamiątek po cesarzu zachowało się raczej niewiele. Właściwie to tylko księgozbiór (ponad tysiąc tytułów). Książki z emblematem i herbem cesarza są oprawione w czerwoną skórę. W kilku pomieszczeniach zgromadzono meble i wyposażenie z epoki, co sprawia wrażenie, jakby gospodarz za chwilę miał stanąć w drzwiach.
Mimo że cesarz wprowadził na wyspie etykietę wzorowaną na paryskiej – łącznie z właściwymi urzędnikami zajmującymi się poszczególnymi sprawami dworu – był jednak człowiekiem stosunkowo łatwo dostępnym. Dotyczyło to nie tylko jego otoczenia, lecz także zwykłych mieszkańców wyspy. Wszystko zostało jednak ujęte w odpowiednie formy organizacyjne.
„Prośby o audiencję u cesarza – wspominał administrator kopalń na Elbie, André Pons de l’Hérault – kierowano do generała Bertranda lub Drouota, którzy je przyjmowali. Cesarz wyznaczał dzień i godzinę przyjęcia. Nigdy nie kazał zbyt długo czekać. Ta reguła nie miała wyjątków nawet dla mieszkańców wyspy, którzy nie mieli zatrudnienia”3.
Napoleon nigdy nie zapominał, że nadal nosi tytuł cesarza. Wprawdzie jego państwo było 40 razy mniejsze od rodzinnej Korsyki, ale nie zamierzał rezygnować z przysługujących mu prerogatyw. W willi dei Mulini służbę pełnili więc prefekci pałacu, czterech szambelanów, wielki koniuszy, siedmiu adiutantów. Nie zabrakło miejsca dla zaufanego ochroniarza cesarza, mameluka Alego, towarzyszącego mu od czasów kampanii egipskiej.
Na wyspie pojawiły się też siły zbrojne. Składały się z 607-osobowego oddziału gwardii i 118 polskich szwoleżerów. Do tego dochodziły jeszcze 400-osobowy batalion z Korsyki oraz oddziały miejscowej milicji (także 400 ludzi) oraz marynarze w sile powyżej 100 osób. Dowódcą garnizonu cesarskiej stolicy został przyszły bohater spod Waterloo, generał Pierre Cambronne. To właśnie on na propozycję poddania się w ostatniej bitwie cesarza miał wypowiedzieć „najpiękniejsze – według Francuzów – przekleństwo świata” (chodzi, oczywiście, o merde!).
Bonaparte zarządzał swoim państwem z niesłychaną energią. Natychmiast zajął się poprawą bytu miejscowej ludności – na jego polecenie powstały lecznice dla ubogich. Cesarz wytyczał nowe drogi, sadził oliwki i drzewa morwowe, rozpoczęto także uprawę ziemniaka. W Portoferraio zamontowano dostępne dla każdego cysterny na wodę pitną. Założył w miasteczku teatr, lazaret i szpital, żądał, by każdy dom był wyposażony w latrynę. Przy okazji odnowił koszary i fortyfikował swoją stolicę.
Przeniósł również na Elbę własne obyczaje z Paryża. Budził się przed świtem, by dyktować korespondencję, lekkie śniadanie podawano mu już o godzinie siódmej, potem spacer, audiencje i szybki obiad (nie jadał go dłużej niż 10 minut). Następnie przychodził czas na lekturę, inspekcje i kolację, którą spożywał około godziny 18. Odbywał spotkania towarzyskie, a kładł się spać o dziewiątej. Cesarz zresztą nigdy nie potrzebował zbyt dużo odpoczynku, mawiał, że czas przeznaczony na sen jest bezpowrotnie stracony.
„Wstawał kilka razy w ciągu nocy – wspominał pokojowiec cesarza, Louis-Joseph-Narcisse Marchand. – Miał taką naturę, że mógł spać, kiedy chciał. Sześć godzin snu, czy to nieprzerwanego, czy to w odstępach czasu, zupełnie mu wystarczało. Jego pobudka była radosna. »Otwórz okna, abym mógł odetchnąć powietrzem, które stworzył Bóg«, to były często jego pierwsze słowa”4.
W pobliżu Portoferraio znajduje się jeszcze jedna rezydencja cesarza – willa San Martino. Wcześniej należała do zamożnego kupca. Cesarz wybrał sobie tę posiadłość jako letnią rezydencję, chociaż nie przebywał tu zbyt często. Dom, niestety, utracił już swój charakter z czasów Bonapartego, w połowie XIX wieku został bowiem przesłonięty pseudoantycznym pasażem. Ale skoro w tych murach bywał Napoleon, jest to kolejny punkt obowiązkowy dla wielbicieli cesarza.
Podróż samochodem z centrum miasteczka zajmuje kilka minut, można też dotrzeć tu komunikacją miejską. Zbiory muzeum nie są zbyt bogate, niekiedy jednak trafia się wystawa czasowa związana z cesarzem. Ja tego szczęścia nie miałem, zatem pozostało mi odwiedzenie Salonu Egipskiego (z freskami nawiązującymi do kampanii Bonapartego nad Nilem), Salonu Gołębicy czy Łazienki Pauliny. Zdecydowanie większe wrażenie wywierają jednak kamienne litery N (jako inicjał imienia cesarza) na zewnątrz budynku i wizerunki orła oraz pszczół. Dzięki temu nawet ta pseudodorycka szkarada zyskała trochę w moich oczach.
Napoleon przyjeżdżał do willi głównie po zachodzie słońca i samotnie rozmyślał przez długie godziny. Zapewne właśnie tutaj przeżywał frustracje spowodowane zachowaniem żony, Marii Ludwiki. Habsburżankę poślubił w 1810 roku. Z tego związku przyszedł na świat Napoleon II, zwany później Orlątkiem. Tytularny król Rzymu był nadzieją na założenie dynastii, jednak po klęsce Napoleona mocarstwa nie zgodziły się, by przejął sukcesję po ojcu. Na tron francuski powrócili Burbonowie, a Maria Ludwika otrzymała w dziedziczne władanie Księstwo Parmy. Na zaproszenie ojca, cesarza Franciszka II, przybyła wraz z synem do Wiednia, gdzie miała pozostać przez dwa lata.
Bonaparte łudził się, że żona i następca tronu dołączą do niego na Elbie. Przygotował nawet dla nich pokoje w rezydencji, ale z czasem zaczął zdawać sobie sprawę, że oboje stali się zakładnikami w rękach Austriaków. Doskonale też wiedział, że żona nigdy nie była osobą zbytnio samodzielną i będzie posłuszna woli ojca, zwłaszcza że w Wiedniu otaczali ją ludzie nienawidzący Napoleona z całego serca. Jej korespondencja z cesarzem stawała się coraz rzadsza, wreszcie Maria Luiza zaczęła przekazywać listy od męża kanclerzowi von Metternichowi, zobowiązując się jednocześnie, że więcej nie wyśle korespondencji na Elbę. U jej boku pojawił się dyplomata Adam von Neipperg, który za przyzwoleniem dworu uwiódł cesarzową. Po śmierci Napoleona poślubił Marię Luizę, dochowali się już wówczas trójki dzieci.
Cesarz, na szczęście, nie znał tych szczegółów, ale wreszcie zrozumiał, że żona nigdy do niego nie przyjedzie. Zapewne to zadecydowało, że stracił zapał i energię, jakie emanowały z niego podczas pierwszych tygodni pobytu na wyspie.
„Wydaje się – notował we wrześniu 1814 roku brytyjski oficer przebywający na Elbie, Neil Campbell – że Napoleon całkiem utracił przyzwyczajenie do pracy i uporczywego studiowania spraw. Posiada cztery rezydencje w różnych miasteczkach wyspy i jego jedyne zajęcie polega na wprowadzaniu tam zmian i ulepszeń. Jednak niespokojny duch nie pozwala Cesarzowi okazywać im nadal zainteresowania, gdy straciły dlań urok nowości, popada więc w bezczynność, której nigdy wcześniej nie zaznał. Od pewnego czasu zamyka się w swoim pokoju, aby tam przez kilka godzin w ciągu dnia oddawać się odpoczynkowi. Jeżeli wyjeżdża dla zażycia ruchu, to już nie konno jak wcześniej, ale w powozie. (…) Świadomość, że przetrzymuje się Cesarzową i króla Rzymu daleko od niego, czynią jego wspomnienia jeszcze bardziej gorzkimi”5.
Portoferraio nazywane bywa miastem schodów – faktycznie z racji położenia znajduje się ich tutaj duża liczba. Kręte, strome, wybrukowane przed wiekami uliczki mają z reguły nierówną nawierzchnię i sprawiają wrażenie, jakby wymagały pilnej naprawy. To wszystko jednak dodaje tylko miasteczku uroku, podobnie jak samochody parkujące na… schodach (!). Zresztą kto błąkał się po zaułkach Dubrownika, nie będzie tu narzekał – spacer po chorwackim mieście wymaga bowiem znacznie większego wysiłku niż wędrówka po Portoferraio.
Dla wielbicieli Bonapartego obowiązkiem jest przemarsz schodami Scalata Napoleone wiodącymi do jego rezydencji. Z dołu wydają się nieskończenie długie i strome, po bokach stoją donice z roślinami. Rzeczywiście – podejście jest męczące, a nawierzchnia wyjątkowo zaniedbana. Nic zatem dziwnego, że uliczkę nazwano stromizną Napoleona. Jednak świadomość, że wędrował tędy kiedyś cesarz Francuzów, dodaje sił.
Przywykło się uważać, że Bonaparte podporządkował sobie całą Europę, ale nie znalazł sposobu na własną rodzinę. Faktycznie, bracia i siostry sprawiali mu wiele problemów i doprowadzali do frustracji. Chcąc stworzyć nową dynastię, osadzał ich na europejskich tronach. Niestety – krewni w większości nie tylko nie przejawiali żadnych zdolności politycznych, ale dbali wyłącznie o własne interesy. Ich głównym zajęciem były intrygi, a dla doraźnych korzyści bracia i siostry cesarza gotowi byli sprzymierzyć się nawet z jego wrogami. Inna sprawa, że sam Napoleon komplikował sytuację – potrzebował wykonawców swojej woli i tępił próby samodzielnego działania. Zresztą jak przytomnie zauważył, stworzył z własnej rodziny ród wicekrólów, a nie autentycznych dynastów.
Cesarz miał dwanaścioro rodzeństwa, z czego dorosłości dożyło czterech braci i trzy siostry. Większość z nich po abdykacji się go wyparła, chcąc sobie ułożyć życie w Europie rządzonej przez zwycięską koalicję. Był jednak wyjątek: ukochana siostra cesarza, Paulina Borghese.
Uważano ją za najpiękniejszą kobietę epoki, a przy okazji za jedną z najbardziej rozwiązłych. Faktycznie, prowadziła niezwykle swobodny tryb życia, jej kochanków liczono w dziesiątkach. Sam cesarz uważał siostrę za nimfomankę i nawet zalecał jej konsultacje medyczne, a ujawnionych w szeregach oficerów kochanków Pauliny natychmiast wysyłał do Hiszpanii będącej odpowiednikiem frontu wschodniego z czasów II wojny światowej. Nie pomogły nawet dwa małżeństwa – inna sprawa, że drugi mąż siostry cesarza, włoski książę Camillo Borghese, wprawdzie posiadał ogromny majątek, ale uchodził za skończonego głupca. Zresztą nawet gdyby dysponował większymi walorami umysłu, zapewne nic by to nie zmieniło w obyczajach jego żony.
Jedną z najsłynniejszych rzeźb tamtych lat jest Wenus dłuta Antonia Canovy, do której Paulina pozowała nago. Gdy zgorszone panie z towarzystwa niedowierzały, jak siostra cesarza mogła się rozebrać przed rzeźbiarzem, zaskoczona Paulina wyjaśniła, że przecież nie czuła zimna, gdyż pracownia artysty była ogrzewana…
W odróżnieniu od większości braci i sióstr nie miała jednak ambicji politycznych, zbyt bowiem lubiła wesołe życie. I była jedyną z rodzeństwa cesarza, która kochała go bezgranicznie. Gdy osiadł na Elbie, postanowiła dzielić jego niedolę, podobnie jak matka cesarza, Letycja. Obie panie przybyły na wyspę w pewnych odstępach czasu – matka 2 sierpnia, a siostra trzy miesiące później. Zamieszkały na piętrze willi dei Mulini.
Paulina zawsze podkreślała, że Napoleona „nie darzyła uczuciem jako władcy, kochała go jak brata”. Nigdy nie chciała nosić korony, ale twierdziła, że gdyby jednak chciała, brat by to dla niej uczynił. Podobne ambicje „zostawiała swoim krewnym”, chociaż wraz z mężem ostatecznie przyjęli tytuły książąt Parmy i Guastalli. Niebawem jednak sprzedała ten tytuł za sześć milionów franków.
W chwili osiedlenia się na wyspie miała 34 lata i wciąż olśniewała urodą. Portrety, a nawet rzeźba Canovy nie oddają jej rzeczywistego wyglądu. Być może zachodził przypadek swoistego braku fotogeniczności? Zapewne artyści nie potrafili uchwycić tego, co sprawiało, że otoczenie było oczarowane Pauliną.
„Jej postać – wspominał mameluk Ali – (…) miała doskonałe proporcje Wenus Medycejskiej. (…) Miała zachwycające i bardzo bystre oczy, jedne z najlepiej wykrojonych ust, a dłonie i stopy najdoskonalszego kształtu. Jej toaleta zawsze była wykwintna, a ubierała się jak młoda 18-letnia dziewczyna. Uważała się zawsze za cierpiącą i chorą, kiedy musiała wejść lub zejść po schodach, kazała się nieść na kwadratowym kawałku weluru wyposażonym z dwóch stron w kółka służące za uchwyt, jednak gdy była na balu, tańczyła jak kobieta ciesząca się bardzo dobrym zdrowiem”6.
Ochroniarza Napoleona można – oczywiście – uznać za nie do końca obiektywnego. Ale siostrą cesarza zachwycali się także ludzie znani z trzeźwego, a nawet krytycznego osądu. Należał do nich między innymi kanclerz Metternich, który uważał, że Paulina „była tak piękna, jak to tylko było możliwe”, chociaż dostrzegał, że jej „jedynym zajęciem było oddawanie się przyjemnościom”. Podkreślał jednak, że „darzyła Napoleona uwielbieniem bliskim kultowi”.
Księżna Borghese rzadko opuszczała rezydencję, spacery po stromiznach Portoferraio rzeczywiście psuły jej humor. Wolała przebywać w ogrodzie, a najbardziej lubiła wieczory, gdy grano w karty lub organizowano zabawy taneczne. Była wówczas w swoim żywiole. Jednak ze względu na obecność matki – osoby o surowych zasadach – musiała bardziej niż zwykle ukrywać swoje upodobanie do swobodnego trybu życia. Zwłaszcza że Paulina miała przecież męża.
Jak przystało na uroczą i piękną kobietę, oczarowała jednak mieszkańców całej wyspy, przy okazji zaciągała długi i kupowała „ładne drobiazgi”. Nic dziwnego, że brat nazywał ją „Matką Boską od świecidełek”. Gdy jednak nadszedł czas, zrobiła właściwy użytek ze swojej biżuterii.
Napoleon nigdy nie zamierzał pozostać na Elbie do końca życia, wiedział bowiem, że niebawem Burbonowie obrzydną Francuzom. Prawie 60-letni Ludwik XVIII, monstrualnie otyły podagryk, wprawdzie nadał krajowi nową konstytucję, ale preferował zwolenników dawnych porządków. Do tego popełniał błąd za błędem, zrażając do siebie poddanych, szczególnie kombatantów kampanii wojennych. Z armii zostali bowiem zwolnieni zasłużeni oficerowie, a na ich stanowiska mianowano różnego rodzaju utytułowanych mydłków. Obowiązkowo też wprowadzono białą burbońską kokardę na miejsce trójkolorowej, która kojarzyła się z największymi francuskimi triumfami. Na domiar złego król nie przekazywał Napoleonowi obiecanych dwóch milionów franków na utrzymanie na Elbie (miał to robić raz w roku) – zapowiedział, że nie da żadnych pieniędzy „uzurpatorowi”. A to groziło katastrofą finansową cesarza.
We Francji narastało niezadowolenie, mieszczaństwo i chłopstwo obawiały się powrotu dawnych, przedrewolucyjnych porządków. Niechęć do poczynań zwycięskiej koalicji zapanowała także w Europie, ze szczególnym uwzględnieniem Włoch i Niemiec. Na obradującym w tym czasie kongresie wiedeńskim uchwalono bowiem zasadę legitymizmu, co oznaczało powrót dawnych władców usuniętych przez Napoleona. Wprowadzali oni własne porządki, a niechęć do Bonapartego demonstrowali, likwidując uliczne oświetlenie lub zakazując szczepień przeciwko ospie (były to jego inicjatywy). Oczywiście wszędzie też usuwano nadane przez cesarza konstytucje, a także jego kodeks cywilny.
Bonaparte uznał, że koniunktura mu sprzyja i wreszcie nadszedł czas na działanie. Był pewien, że poprą go francuska armia, lud i mieszczaństwo. Zdawał sobie też sprawę, iż politycy mocarstw obradujących w Wiedniu nie mogą dojść do porozumienia i możliwy jest wybuch wojny między niedawnymi koalicjantami. Dochodziły do niego również informacje, że niektórzy z obradujących w Wiedniu polityków proponowali, by deportować go na Wyspę Świętej Heleny.
Decyzję o ucieczce cesarz podjął późną jesienią, a przygotowania rozpoczęły się już w styczniu. Prowadzono je bardzo skutecznie i w tak wielkiej tajemnicy, że obserwujący cesarza Campbell niczego nie zauważył. Inna sprawa, że Bonaparte miał też nieco szczęścia – na mieliznę akurat wszedł jeden z jego okrętów, bryg „L’Inconstant”, i prace nad ściągnięciem jednostki umożliwiły zaopatrzenie jej w żywność i amunicję.
O wszystkim wiedziały matka i siostra cesarza, ale ich lojalności Napoleon mógł być pewny. Paulina wyprzedawała stopniowo i dyskretnie swoją biżuterię, przekazując bratu pieniądze, a kupcom tłumaczyła, że ma duże długi (co akurat było prawdą) i musi je spłacić w tajemnicy przed cesarzem.
Pod koniec lutego Bonaparte był gotowy do działania i czekał na odpowiednią chwilę. Nadeszła, gdy Campbell odpłynął na stały ląd, do Livorno, na mocno zakrapianą imprezę. 26 lutego cesarz polecił zablokować porty wyspy, dokonał przeglądu swojej niewielkiej armii, po czym pożegnał się z matką i siostrą. Wieczorem flotylla złożona z siedmiu jednostek z tysiącem ludzi na pokładach opuściła Portoferraio. Podobno Bonaparte, odpływając, zacytował Cezara znad Rubikonu: „Kości zostały rzucone”. Nie miał jednak tyle szczęścia co rzymski polityk. Wprawdzie ponownie zasiadł na francuskim tronie, ale ostatecznie przegrał pod Waterloo, by zakończyć życie jako angielski więzień na Wyspie Świętej Heleny zagubionej gdzieś na Oceanie Atlantyckim.
Na Elbie odwiedziła Napoleona jeszcze jedna kobieta, która kochała go miłością bezinteresowną i nie zwracała uwagi na jego pozycję polityczną. Była nią Maria Walewska, nazywana czasami polską żoną cesarza. Jak wiadomo, na początku 1807 roku została niemal siłą wepchnięta do łóżka Bonapartego przez polskich dostojników, którzy chcieli pozytywnie nastawić cesarza do idei odbudowy Rzeczypospolitej. Maria jednak naprawdę zakochała się w Napoleonie, urodziła mu też syna, Aleksandra Walewskiego. Gdy dotarły do niej informacje o wygnaniu cesarza na Elbę, postanowiła go odwiedzić. Być może miała nadzieję na pozostanie u jego boku?
Do Italii przybyła wraz z synem, siostrą i bratem, towarzyszyły im też dwie pokojówki. Gdy załatwiała sprawy finansowe w Neapolu, jej brat pojawił się na Elbie z listem do Napoleona. Cesarz ucieszył się z zamiarów kochanki, ale miał też poważne obawy. Doskonale wiedział, że gdyby informacja o tym dotarła do Wiednia, byłby to doskonały powód do separacji, a nawet unieważnienia małżeństwa z Marią Ludwiką. Dlatego uznał, że wizyta Walewskiej musi się odbyć w całkowitej tajemnicy. Na miejsce pobytu kochanki wybrał sanktuarium Madonny del Monte (Górskiej Madonny) u podnóża szczytu Giove, oddalone o 20 kilometrów od Portoferraio. Cesarz bywał tam już wcześniej, wiedział zatem, że w pustelni znajduje się pięć pokoików, które mogła zająć kochanka wraz z towarzyszącymi jej osobami.
Osobiście zadbał o przystosowanie pomieszczeń na potrzeby gości, a o prawdziwym celu wizyt cesarza w pustelni wiedzieli tylko Marchand, mameluk Ali i dwóch adiutantów. Jednocześnie o swoich pobytach w sanktuarium informował żonę – zapewne chciał się zabezpieczyć przed podejrzeniami dotyczącymi przyczyn nagłego wybuchu uczuć religijnych.
„Jestem tutaj – pisał – w pustelni wznoszącej się ponad 600 metrów nad poziomem morza i mam stąd widok na Morze Śródziemne, stojąc pośrodku lasku kasztanowców. To bardzo miłe miejsce. Zdrowie mi dopisuje, większą część dnia spędzam na polowaniu”7.
Sanktuarium rzeczywiście jest położone dość wysoko, a droga prowadząca do niego może przyprawić kierowcę i pasażerów o atak serca. Na szczęście w Chorwacji i Czarnogórze przyzwyczaiłem się do górskich tras, zatem na Elbie zbytnio nie narzekałem. Problemem były jedynie krajobrazy rozpościerające się za oknami samochodu – nie mogłem wyjść z podziwu nad cudami natury i z trudem utrzymywałem koncentrację. Zresztą i tak nie można dotrzeć autem do samego sanktuarium, droga kończy się w najstarszym na wyspie miasteczku Marciana. Niezwykle urokliwym, z zadbanym ryneczkiem.
Stąd zaczynamy ostry marsz pod górę. Dość męczące podejście wynagradzają jednak dalsze fantastyczne widoki. Inna sprawa, że nie wyobrażam sobie tego podejścia w środku lata. Dla mnie mógłby to być ostatni spacer…
Madonna del Monte jest najstarszym sanktuarium na wyspie, wierni czczą tutaj wizerunek Matki Boskiej na granitowej płycie w głównym ołtarzu kościoła. Świątynię wzniesiono w stylu renesansowym w XV wieku z granitowych bloków, ale sam wizerunek jest znacznie starszy. Datuje się go bowiem na XIII lub XIV stulecie. Być może wcześniej znajdował się w nieistniejącej już kaplicy, na której miejscu wzniesiono kościół. Wyposażenie świątyni pochodzi jednak z XVII wieku – w 1609 roku powstał portal główny, a marmurowy ołtarz główny zbudowano pół wieku później. Pewnym zgrzytem jest neogotycka dzwonnica z 1919 roku, która wygląda na intruza wtłoczonego siłą w to urokliwe miejsce.
Maria Walewska przybyła na wyspę 1 września 1814 roku, a cesarzowi udało się zachować dyskrecję. Na jej powitanie wysłał jednego ze swoich oficerów, goście natychmiast przesiedli się do powozu, by ruszyć w góry. W Marcianie spotkali się z cesarzem, który przybył konno w otoczeniu najbardziej zaufanych podwładnych. Ostatni odcinek podróży odbyli pieszo, a Napoleon niósł na ramionach swojego syna. Dla cesarza rozbito namiot, goście zajęli pomieszczenia w pustelni.
Bonaparte spędził jednak noc z kochanką, podobno pojawił się w jej celi, gdy rozpętała się burza. Rankiem poszli na spacer, a wracając, wstąpili do kościoła. Sprawiali wrażenie szczęśliwych, a cesarz po powrocie długo bawił się ze swoim synem.
Tymczasem po Portoferraio rozeszła się wieść, że na wyspę przybyli cesarzowa i król Rzymu. Oczywiście nikt na Elbie nie słyszał wcześniej o pani Walewskiej, a Bonaparte przecież zapowiadał, że niebawem dołączy do niego żona. W tej sytuacji wizytę młodej kobiety z dzieckiem wzięto za odwiedziny Marii Luizy. Mieszkańcy rozpoczęli nawet przygotowania do uroczystego powitania władczyni. Napoleon zrozumiał, że Walewska musi jak najszybciej opuścić Elbę, inaczej informacje o pobycie kochanki dotrą do Wiednia.
„Miłość rzadko bywała dla niego potrzebą – oceniał francuski dyplomata, Armand de Caulaincourt – czy nawet przyjemnością; pani Walewska podobała mu się w Warszawie. Był do niej bardziej przywiązany i zachował na dłużej wspomnienie (…) niż o innych kobietach. Jednak te przelotne upodobania nigdy nie zajmowały cesarza tak dalece, by mogły oderwać go choć na chwilę od spraw państwa”8.
Bonaparte podjął decyzję: Maria musi wyjechać następnego wieczoru. Cesarz wyjaśnił jej to podczas spaceru. Zniosła cios dzielnie. Zawsze podporządkowywała się woli kochanka i nigdy nie dawała mu odczuć, jak bardzo rani ją jego zachowanie. Z radością jednak przyjęła zaproszenie na posiłek w towarzystwie polskich oficerów, których wezwał do pustelni. Grano mazurki i krakowiaki, zebrani rzucili się do tańca, Walewska namówiła do pląsów nawet cesarza, który uchodził za najgorszego tancerza we Francji.
Ostatnia rozmowa kochanków odbyła się następnego dnia wśród kasztanowców porastających teren sanktuarium. Nie wiadomo, jak przebiegała, ale wątpliwe, by Bonaparte namawiał kochankę do kolejnej wizyty na Elbie. Wieczorem jednak nadciągnęła burza i mimo wszystkich obaw Napoleon postanowił przełożyć wyjazd kochanki. Ale Maria miała swój honor i ambicję, odrzuciła sugestię cesarza. Podczas szalejącej burzy weszła na pokład statku, który niebawem odpłynął. Skoro cesarz chciał się jej pozbyć, opuściła wyspę. Jednak żal pozostał.
„Zbyt mnie upokorzył – zwierzała się w jednym z listów. – Te wszystkie środki ostrożności, jego przeprowadzka, jak tylko dowiedział się, że mam zamiar przyjechać, to narzucone oczekiwanie na statku aż do nocy, to potajemne zejście na brzeg, do którego mnie zmusił – po co to wszystko? Aby tylko cesarzowa nie dowiedziała się o mojej wizycie. Ona niewiele się tym przejmuje – miałam ochotę mu to powiedzieć. To zła żona i matka. Gdyby nie była ani jednym, ani drugim, byłaby tu teraz”9.
Maria miała rację. Trzy tygodnie po jej wyjeździe z Elby cesarzowa po raz pierwszy oddała się Neippergowi. I od tej chwili całkowicie zapomniała już o mężu – postanowiła ułożyć swoje życie na nowo.
Walewska pozostała natomiast wierna cesarzowi do końca. Wprawdzie w 1816 roku poślubiła francuskiego generała Philippe’a Antoine’a d’Ornano, złożyła jednak oficjalną prośbę do króla Anglii, Jerzego III, o zgodę na odwiedzenie Napoleona na Wyspie Świętej Heleny. Król nie wyraził sprzeciwu. Maria wraz z mężem zaplanowała podróż na koniec czerwca 1817 roku. Jednak nie doszła wówczas jeszcze do siebie po urodzeniu dziecka i wyjazd należało odłożyć, a potem w ogóle odwołać. Najwierniejsza z kobiet Napoleona zmarła w grudniu 1817 roku w wieku zaledwie 28 lat. Prawdopodobnie ona jedna kochała cesarza naprawdę.
Wokół sanktuarium Madonna del Monte do dzisiaj rosną potężne kasztanowce. Chociaż są to już inne drzewa niż te, wśród których spacerowali Napoleon z panią Walewską, nastrój miejsca pozostał. Znajduje się tutaj także głaz zwany krzesłem cesarza. Podobno Bonaparte lubił na nim siadać i wpatrywać się w morze. Czy czasami myślał o swojej polskiej kochance? Wątpliwe…
Siedziba Napoleona w Portoferraio (fot. Wikipedia/Bruno Barral)
Sanktuarium Madonna di Marciana na Elbie (fot. Wikipedia)
Maria Walewska na obrazie François Gérarda (fot. Wikipedia)
25-letnia Paulina Borghese jako Wenus Zwycięska dłuta Antonia Canovy (fot. Wikipedia)
1 A. Martynkin, Wyspy Toskańskie, „Angora” 40/2011.
2 Za: D. de Villepin, 100 dni, Gdańsk 2004, s. 17.
3 Za: ibidem, s. 21.
4 Za: ibidem, s. 22.
5 Za: ibidem, s. 23.
6 Za: ibidem, s. 31.
7 Za: C. Dufresne, Pani Walewska, Warszawa 2004, s. 160.
8 Za: ibidem, s. 166.
9 Za: D. de Villepin, op. cit., s. 34.