Norwegia oczami łowców zórz - Katarzyna Ogińska-Siedlak, Robert Musioł - ebook

Norwegia oczami łowców zórz ebook

Katarzyna Ogińska-Siedlak, Robert Musioł

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Norwegia oczami Łowców Zórz. Opowieści z dalekiej Północy.

"W tej książce podpowiadamy, jak z sukcesem zakończyć nocne polowania na zorzę polarną i jak w pełni doświadczyć tego niezwykłego zjawiska. Przybliżamy także historie rdzennych mieszkańców Północy, których rytm życia wyznacza natura oraz hodowla reniferów. Opowiadamy, dlaczego wiosną na Lofotach unosi się specyficzny zapach suszonego dorsza i czy norweski łosoś jest nafaszerowany antybiotykami. Wyjaśniamy także, z jakiego powodu na Svalbard nie wolno przywieźć kota i czy rzeczywiście w trakcie nocy polarnej zapadają egipskie ciemności.

Jeszcze do niedawna północna Norwegia wydawała się skutą lodem odległą krainą, do której docierali nieliczni podróżnicy, szukający ekstremalnych wrażeń. Dziś za sprawą linii lotniczych raptem w kilka godzin można dotrzeć z Polski za koło podbiegunowe i sprawdzić, jak naprawdę wygląda Arktyka. Można też wsiąść w samochód i pojechać na skraj Europy, aby postawić stopę na Nordkapp. Jednak coraz więcej osób w ten zakątek kontynentu jak magnes przyciąga fenomen Aurory Borealis – zorzy polarnej.

W naszym odczuciu północna Norwegia to jedno z najbardziej egzotycznych miejsc na Ziemi, a zjawiska, które tam występują, zapierają dech w piersiach i śnią się po nocach nawet tym, którzy niejedno już widzieli. Dzień i noc polarna tworzą warunki tak ekstremalne do życia, że wielu przyjezdnych nie wytrzymuje nawet kilku miesięcy. Surowy klimat Północy stworzył jednak idealne miejsce dla niedźwiedzi polarnych, maskonurów, a nawet humbaków, które zimą zaglądają do norweskich fiordów."

Katarzyna Ogińska-Siedlak, Robert Musioł

 

Kasia i Robert, czyli Kat and Rob – Łowcy Zórz, to pasjonaci dzikiej natury i eksperci od polowania na zorzę polarną. Od kilku lat mieszkają na północy Norwegii, gdzie pracują jako przewodnicy, fotografują i prowadzą wspólnie firmę The Green Adventure. Praktycznie w każdą zimową noc wraz z grupami śmiałków przemierzają daleką Północ w poszukiwaniu zielonych świateł na niebie. W wolnym czasie eksplorują w duchu norweskiego friluftsliv każdy zakątek tego niezwykłego miejsca na Ziemi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 300

Oceny
4,4 (48 ocen)
30
10
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Gregor1256

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo interesująca książka.
00
Angelika_i_Piotr

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa pozycja. Szukałam informacji o zorzy, a znalazłam informację o kraju Norwegia.
00
sawkar

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniałe opowieści. Polecam
00
Pakli18

Nie oderwiesz się od lektury

Nic tylko jechać i podziwiać.
00
NayedM

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka . Dużo cennych informacji o północy Norwegii. Serdecznie polecam i zachęcam do czytania .Pozdrawiam Roberta i Kasia . 😉
00

Popularność




Au­to­rzy: Ka­ta­rzy­na Ogiń­ska-Sie­dlak, Ro­bert Mu­sioł
Re­dak­cja: Jo­lan­ta Olej­ni­czak-Ku­lan
Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak
Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: PAN­CZA­KIE­WICZ ART.DE­SIGN
Pro­jekt ma­kie­ty: Iza­be­la Kruź­lak
Skład: Ja­ro­sław Hess
Fo­to­edy­cja: Ma­riusz Dy­duch
Re­dak­tor ini­cju­ją­cy: Ja­ro­sław Ja­błoń­ski
Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Ewe­li­na Wol­na-Ol­czak
Zdję­cia: z ar­chi­wum au­to­rów shut­ter­stock.com: Mor­phart Cre­ation s. 337, On­drej Pro­sic­ky s. 362, out­do­or­sman s. 383 do­me­na pu­blicz­na: s. 269
Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Agniesz­ka Kna­pek
Kie­row­nik re­dak­cji: Agniesz­ka Gó­rec­ka
© Co­py­ri­ght by Ka­ta­rzy­na Ogiń­ska-Sie­dlak & Ro­bert Mu­sioł © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.
Biel­sko-Bia­ła 2021
Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o. ul. Za­po­ra 25 43-382 Biel­sko-Bia­ła tel. 338282828, fax 338282829pas­cal@pas­cal.plwww.pas­cal.pl
ISBN 978-83-8103-861-4
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

O au­to­rach

Był mroź­ny li­sto­pa­do­wy wie­czór, gdy po raz pierw­szy przy­le­cie­li­śmy do Trom­sø. Za­raz po wyj­ściu z sa­mo­lo­tu, po zro­bie­niu za­le­d­wie kil­ku kro­ków, wy­ło­ży­li­śmy się jak dłu­dzy na ob­lo­dzo­nej pły­cie lot­ni­ska. Być może to nie­groź­ne ude­rze­nie w gło­wę spra­wi­ło, że za­ko­cha­li­śmy się w tym re­gio­nie od pierw­sze­go wej­rze­nia – mi­łość ta trwa aż do dziś.

Od tego pa­mięt­ne­go dnia upły­nę­ło już kil­ka lat, ale my da­lej zaj­mu­je­my się tym sa­mym: pra­cu­je­my jako prze­wod­ni­cy po­ma­ga­ją­cy tu­ry­stom z ca­łe­go świa­ta do­świad­czyć pięk­na nie tyl­ko zo­rzy po­lar­nej, ale i ca­łej od­le­głej Pół­no­cy. Jed­nym sło­wem, speł­nia­my ma­rze­nia wie­lu po­dró­żu­ją­cych. W cią­gu tych kil­ku se­zo­nów by­li­śmy świad­ka­mi za­rów­no go­rą­cych okrzy­ków ra­do­ści, jak i za­ma­rza­ją­cych na po­licz­kach łez wzru­sze­nia. Nie po­tra­fi­my się już do­li­czyć za­rę­czyn, choć wie­my, że każ­de z nich były wy­jąt­ko­we.

Ka­sia i Ro­bert

Na­uczy­li­śmy się tak­że od­po­wia­dać na naj­po­pu­lar­niej­sze py­ta­nie, któ­re brzmi: „Ile razy wi­dzie­li­ście zo­rzę?”. Wie­my, że dziś wy­star­czy­ło­by po­li­czyć wszyst­kie fol­de­ry wy­peł­nio­ne zdję­cia­mi z po­lo­wań na au­ro­rę. Tych jest spo­ro, bo na tro­pie­nie Świa­teł Pół­no­cy prze­zna­cza­my prak­tycz­nie każ­dy zi­mo­wy wie­czór, czy to z żąd­ny­mi wra­żeń tu­ry­sta­mi, czy też w na­szym wła­snym, skrom­nym to­wa­rzy­stwie. Do­tych­czas by­li­śmy na tyle po­chło­nię­ci pra­cą, że nie mie­li­śmy ni­g­dy oka­zji ani na to, by usys­te­ma­ty­zo­wać na­szą wie­dzę, ani na to, by stwo­rzyć coś w ro­dza­ju po­rad­ni­ka, w któ­rym po­dzie­li­li­by­śmy się na­szym do­świad­cze­niem w po­lo­wa­niu na zo­rzę po­lar­ną. Aż na­de­szła pan­de­mia, a wraz z nią lock­down. Na­gle oka­za­ło się, że dys­po­nu­je­my ogrom­ną ilo­ścią cza­su i w koń­cu nad­szedł mo­ment, aby prze­ka­zać in­nym na­szą wie­dzę.

Do­świad­cze­nie zo­rzy po­lar­nej jest czymś, co za­pa­mię­tu­je się na całe ży­cie, a jej wi­dok czę­sto wra­ca w snach. Po­wo­li za­czy­na uby­wać cza­su na zo­ba­cze­nie Ark­ty­ki w sta­nie, w ja­kim jest dzi­siaj, więc z de­cy­zją o po­dró­ży na Pół­noc trze­ba się spie­szyć. Ta książ­ka to rze­tel­ne źró­dło in­for­ma­cji, dzię­ki niej moż­na od­nieść suk­ces pod­czas po­lo­wa­nia na zo­rzę i owoc­nie wy­ko­rzy­stać czas na zwie­dza­nie. Na na­szym blo­gu Kat and Rob – Łow­cy Zórz sta­ra­li­śmy się umiesz­czać prak­tycz­ne wska­zów­ki. W do­bie in­ter­ne­to­wych pu­bli­ka­cji wciąż jed­nak wie­rzy­my w ma­gię in­try­gu­ją­cych okła­dek i za­pa­chu pa­pie­ru, dla­te­go chce­my Wam za­pre­zen­to­wać owoc na­szej rocz­nej pra­cy w po­sta­ci tego prze­wod­ni­ka. Oprócz prak­tycz­nych po­rad po­sta­no­wi­li­śmy za­wrzeć w nim mnó­stwo hi­sto­rii o pół­noc­nej Nor­we­gii, a tak­że aneg­dot z na­szych wy­jaz­dów oraz pra­cy jako Łow­cy Zórz. Od kie­dy tu­taj miesz­ka­my, do­tar­li­śmy prak­tycz­nie do każ­de­go za­kąt­ka tego re­gio­nu, wy­słu­cha­li­śmy wie­lu ust­nych prze­ka­zów oraz zro­bi­li­śmy set­ki zdjęć. Mamy na­dzie­ję, że dzię­ki temu za­szcze­pi­my w Was choć odro­bi­nę na­szej mi­ło­ści do Pół­no­cy, a w po­dróż po niej wy­ru­szy­cie bo­gat­si w wie­dzę o tym za­kąt­ku świa­ta. Mi­łej lek­tu­ry!

Gdzie leży Pół­noc?

Za­czy­na­jąc lek­tu­rę każ­dej książ­ki, na po­cząt­ku war­to so­bie uzmy­sło­wić, gdzie znaj­du­je się świat w niej przed­sta­wio­ny. Nie bę­dzie­my pi­sać o mi­to­lo­gicz­nej, nie­ist­nie­ją­cej kra­inie z dzieł Tol­kie­na czy z Opo­wie­ści z Na­rnii – pół­noc­na Nor­we­gia to praw­dzi­wy re­gion.

Lecz jak okre­ślić, gdzie koń­czy się Po­łu­dnie, a za­czy­na wspo­mnia­na wcze­śniej Pół­noc, sko­ro na­wet geo­gra­fo­wie wy­róż­nia­ją kil­ka bie­gu­nów pół­noc­nych? Umiej­sco­wie­nie tego geo­gra­ficz­ne­go nie wzbu­dza spo­rów: znaj­du­je się on na dzie­więć­dzie­sią­tym rów­no­leż­ni­ku. Bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne jest wy­zna­cze­nie geo­ma­gne­tycz­ne­go bie­gu­na pół­noc­ne­go, po­nie­waż co roku zmie­nia on swo­je po­ło­że­nie – w tej chwi­li jest gdzieś w oko­li­cach Wy­spy El­le­sme­re’a na wschód od Gren­lan­dii: to istot­na in­for­ma­cja ze wzglę­du na usy­tu­owa­ne pasa zo­rzy po­lar­nej (pi­sze­my o tym w dal­szych roz­dzia­łach) – nie jest to jed­nak miej­sce, któ­re wska­zu­je igła kom­pa­su. Ci, któ­rzy byli har­ce­rza­mi, z pew­no­ścią po­zna­li inne spo­so­by od­czy­ty­wa­nia kie­run­ków świa­ta – mech na ka­mie­niach, gę­ściej uło­żo­ne sło­je ścię­tych drzew od za­wsze wska­zy­wa­ły pół­noc­ną stro­nę – ale bo­daj naj­pew­niej­szą me­to­dą, na któ­rej od wie­ków po­le­ga­no, było wy­pa­try­wa­nie Gwiaz­dy Po­lar­nej.

Po­la­ris znaj­du­je się w gwiaz­do­zbio­rze Ma­łej Niedź­wie­dzi­cy, czy też uży­wa­jąc bliż­szej nam no­men­kla­tu­ry – Ma­łe­go Wozu. Gdy w tych sied­miu gwiaz­dach do­strze­że się wspo­mnia­ny wóz, to Gwiaz­dę Po­lar­ną moż­na zna­leźć na koń­cu jego dy­sz­la. Ła­two ją roz­po­znać, gdyż z re­gu­ły świe­ci naj­ja­śniej. Czę­sto jed­nak lu­dzie szu­ka­ją­cy Po­la­ris błęd­nie uwa­ża­ją, że to naj­ja­śniej­sza gwiaz­da na na­szym nie­bo­skło­nie. Zwy­kle naj­wię­cej bla­sku daje Sy­riusz lub pla­ne­ta We­nus.

Gwiaz­dę Po­lar­ną ła­two roz­po­znać, gdyż z re­gu­ły świe­ci naj­ja­śniej

Skąd w ogó­le wziął się fe­no­men Gwiaz­dy Po­lar­nej i dla­cze­go moż­na ufać tej me­to­dzie wy­zna­cza­nia pół­no­cy, sko­ro cały nie­bo­skłon na­wet w trak­cie jed­nej nocy zmie­nia swo­je po­ło­że­nie? Po­la­ris jest zlo­ka­li­zo­wa­na re­la­tyw­nie bli­sko osi ob­ro­tu kuli ziem­skiej, dla­te­go jej po­zy­cja prak­tycz­nie nie ule­ga zmia­nie. Na­wet je­śli Mały i Wiel­ki Wóz wę­dru­ją wie­czo­rem po nie­bo­skło­nie, to moż­na mieć pew­ność, że Gwiaz­da Po­lar­na na­dal bę­dzie wska­zy­wać kie­ru­nek pół­noc­ny. Oczy­wi­ście im da­lej na pół­noc, tym wspo­mnia­ne kon­ste­la­cje prze­miesz­cza­ją się wy­żej i wy­żej, dla­te­go na Sval­bar­dzie Po­la­ris świe­ci prak­tycz­nie nad gło­wa­mi.

Kra­jo­braz pół­noc­nej Nor­we­gii

Daw­niej po­dróż do kra­iny po­ło­żo­nej da­le­ko na pół­no­cy wio­dła wy­łącz­nie przez te­re­ny dzi­siej­szej Nor­we­gii. Sama na­zwa tego kra­ju nie jest przy­pad­ko­wa i ozna­cza w do­słow­nym tłu­ma­cze­niu wła­śnie „Dro­gę na Pół­noc”. An­giel­skie Nor­way wzię­ło swój po­czą­tek od zbit­ki słów north – pół­noc, oraz way – dro­ga, a do­kład­niej od sta­ro­an­giel­skie­go No­rðwegr. Lu­dzi za­miesz­ku­ją­cych te­re­ny Skan­dy­na­wii okre­śla­no mia­nem nord­mann, choć my czę­ściej na­zy­wa­my ich po pro­stu le­gen­dar­ny­mi wi­kin­ga­mi. Co cie­ka­we, zna­ny fran­cu­ski re­gion Nor­man­dia wła­śnie im za­wdzię­cza swo­ją na­zwę. Kto oglą­dał se­rial Wi­kin­go­wie, ten z pew­no­ścią ko­ja­rzy, że w X w. wie­lu wi­kin­gów (Nor­ma­nów) za­sie­dli­ło te­re­ny pół­noc­nej Fran­cji.

Wy­zna­cze­nie gra­nic mię­dzy pół­no­cą a po­łu­dniem w tak dłu­gim kra­ju jak Nor­we­gia jest na­praw­dę trud­nym za­da­niem. Gdy­by za wy­znacz­nik przy­jąć po­ję­cie Ark­ty­ki, to na­wet Trom­sø nie za­li­czy­ło­by się do pół­noc­nej czę­ści Nor­we­gii. Mimo że mia­sto to w fol­de­rach re­kla­mo­wych nie­jed­no­krot­nie po­słu­gu­je się na­zwą ko­ja­rzo­ną z tym re­gio­nem, to we­dług wszel­kich geo­gra­ficz­nych stan­dar­dów znaj­du­je się ono na­wet kil­ka­set ki­lo­me­trów po­ni­żej ark­tycz­nych te­re­nów. Ob­szar Ark­ty­ki wy­zna­cza let­nia izo­ter­ma plus dzie­sięć stop­ni Cel­sju­sza oraz pół­noc­na gra­ni­ca we­ge­ta­cji drzew – mó­wiąc krót­ko, w Ark­ty­ce przez więk­szość cza­su jest zim­no i nie spo­sób zna­leźć tam na­wet spróch­nia­łe­go pnia. Jed­nak sto­su­jąc te nor­my, je­dy­nie naj­dal­sze za­kąt­ki Nor­we­gii moż­na by na­zwać Pół­no­cą. We wspo­mnia­nym ob­sza­rze mie­ści się mniej wię­cej Alta, Nord­kapp oraz Kir­ke­nes, ale bra­ku­je sto­li­cy Fin­n­mar­ku.

Znacz­nie ła­twiej przy­jąć, iż pół­noc­na Nor­we­gia za­czy­na się mniej wię­cej tam, gdzie prze­bie­ga sześć­dzie­sią­ty szó­sty rów­no­leż­nik, czy­li koło pod­bie­gu­no­we. Na tej wy­so­ko­ści w Fin­lan­dii, a do­kład­niej w Ro­va­nie­mi, roz­cią­ga się baj­ko­wa wio­ska Świę­te­go Mi­ko­ła­ja. Być może bę­dzie to za­ska­ku­ją­ce, ale star­szy pan w czer­wo­nym ku­bra­ku wca­le nie miesz­ka na bie­gu­nie, jak nie­któ­rym się wy­da­je, lecz po­sia­da re­al­ny ad­res wła­śnie w Fin­lan­dii (Täh­ti­ku­ja 1, Ro­va­nie­mi 96930). Co roku przyj­mu­je na au­dien­cji rze­sze tu­ry­stów chcą­cych zro­bić so­bie z nim zdję­cie i za­pła­cić za tę przy­jem­ność kil­ka­dzie­siąt euro. Na prze­strze­ni lat chęt­nych było tak wie­lu, że obok ofi­cjal­ne­go domu Świę­te­go Mi­ko­ła­ja po­wstał dru­gi z bliź­nia­czym Mi­ko­ła­jem. Wszyst­ko po to, aby roz­ła­do­wać ko­lej­ki i uczy­nić świę­ta jesz­cze pięk­niej­szy­mi.

W Nor­we­gii jed­nak dzię­ki cie­płe­mu Prą­do­wi Za­to­ko­we­mu na sześć­dzie­sią­tym szó­stym rów­no­leż­ni­ku kli­mat wciąż jest jesz­cze w mia­rę ła­god­ny, a na wy­brze­żu roz­wi­ja się ry­bo­łów­stwo. Koło pod­bie­gu­no­we prze­ci­na na pół re­gion o na­zwie Nor­dland. To pierw­szy ob­szar, któ­ry moż­na za­li­czyć do pół­noc­nej Nor­we­gii. Zresz­tą już sama na­zwa wska­zu­je, gdzie szu­kać go na ma­pie. Okre­śle­nie „Nor­dland” to w wol­nym tłu­ma­cze­niu Pół­noc­na Kra­ina. Re­gion ten jed­nak do złu­dze­nia przy­po­mi­na po­łu­dnio­wą część Nor­we­gii – w kra­jo­bra­zie do­mi­nu­ją sze­ro­kie fior­dy, pa­stwi­ska za­peł­nio­ne sku­bią­cy­mi so­czy­stą, zie­lo­ną tra­wę owca­mi. Rów­nież gę­stość za­lud­nie­nia jest po­dob­nie wy­so­ka, je­śli w ogó­le moż­na mó­wić o ta­kim pa­ra­me­trze w kon­tek­ście tego kra­ju.

Lo­fo­ty to jed­no z naj­po­pu­lar­niej­szych i naj­bar­dziej ob­le­ga­nych miejsc w ca­łej Nor­we­gii

Ten ob­szar sły­nie też z praw­dzi­wej per­ły, żeby nie po­wie­dzieć klej­no­tu w ko­ro­nie – Lo­fo­tów. Z roku na roku przy­cią­ga­ją one co­raz wię­cej tu­ry­stów, za­rów­no la­tem, jak i zimą. Ar­chi­pe­lag zło­żo­ny z wysp i wy­se­pek z ma­low­ni­czy­mi wio­ska­mi ry­bac­ki­mi i gó­ru­ją­cy­mi nad nimi strze­li­sty­mi szczy­ta­mi two­rzy nie­po­wta­rzal­ny pej­zaż. Mniej wię­cej od Lo­fo­tów przez całe wy­brze­że pół­noc­nej Nor­we­gii cią­gną się ogrom­ne ste­la­że, na któ­rych wio­sną su­szy się dzie­siąt­ki ton dor­szy. Spe­cy­ficz­ny za­pach do­cho­dzą­cy z tych miejsc sta­no­wi ko­lej­ną ozna­kę, że to pół­noc­na część Nor­we­gii.

Wa­run­ki dro­go­we na Pół­no­cy

Dziś wspo­mnia­ną wcze­śniej „dro­gę na pół­noc” wy­zna­cza eu­ro­pej­ska tra­sa E6, nie­gdyś roz­po­czy­na­ją­ca się w Rzy­mie, a dziś ofi­cjal­nie w Skan­dy­na­wii na wy­brze­żu Bał­ty­ku, i cią­gną­ca się aż do ostat­nie­go por­tu w Kir­ke­nes. Z jej trzech ty­się­cy ki­lo­me­trów po­nad ty­siąc czte­ry­sta znaj­du­je się w pół­noc­nej Nor­we­gii – po­dą­ża­jąc nią, naj­ła­twiej do­strzec po­ja­wia­ją­ce się róż­ni­ce i po­czuć, kie­dy wkra­cza się na Pół­noc.

Wszyst­ko za­czy­na się od mia­sta Mo i Rana. Stop­nio­wo sta­da owiec ustę­pu­ją miej­sca rze­szom prze­cha­dza­ją­cych się re­ni­fe­rów, z la­sów zni­ka­ją do­brze nam zna­ne sar­ny i je­le­nie, po­ja­wia­ją się dwu­ję­zycz­ne na­zwy miej­sco­wo­ści – po nor­we­sku i sa­am­sku, czy­li w ję­zy­ku rdzen­nej lud­no­ści La­po­nii. Nie ma też pól upraw­nych i du­żych go­spo­darstw rol­nych.

Mniej wię­cej po­wy­żej Na­rwi­ku, w któ­rym do dziś znaj­du­ją się gro­by pol­skich żoł­nie­rzy z cza­sów II woj­ny świa­to­wej, za­czy­na się ko­lej­ny re­gion ad­mi­ni­stra­cyj­ny Troms og Fin­n­mark. W stycz­niu 2020 r. de­cy­zją rzą­du cen­tral­ne­go z dwóch re­gio­nów Troms i Fin­n­mark po­wstał je­den – jed­no­cze­śnie stał się naj­więk­szym, a za­ra­zem naj­rza­dziej za­lud­nio­nym okrę­giem w Nor­we­gii. W na­szym od­czu­ciu róż­ni­ce mię­dzy tymi ob­sza­ra­mi są na tyle duże, że war­to opi­sać je osob­no.

Od słyn­ne­go Na­rwi­ku roz­cią­ga się okręg Troms – gra­ni­cę ła­two za­uwa­żyć wcze­snym la­tem, kie­dy to zie­lo­ne łąki na­gle za­stę­pu­je po­żół­kła tra­wa, a drze­wa z każ­dym po­ko­na­nym ki­lo­me­trem nik­ną w oczach. W tym re­gio­nie do­mi­nu­ją kar­ło­wa­te i po­wy­gi­na­ne przez wiatr brzo­zy, a wśród ską­pej ro­ślin­no­ści moż­na na­po­tkać już tyl­ko re­ni­fe­ry i ło­sie. Więk­szość osad jest usy­tu­owa­na na wy­brze­żu, do­mi­nu­je tu ry­bo­łów­stwo. Trom­sø, sto­li­ca i naj­więk­sze mia­sto re­gio­nu, z roku na rok zy­sku­je na zna­cze­niu i po­pu­lar­no­ści. Od nie­daw­na sta­ło się rów­nież sto­li­cą zo­rzy po­lar­nej, głów­nie za spra­wą du­że­go por­tu lot­ni­cze­go ob­słu­gu­ją­ce­go tak­że bez­po­śred­nie loty z Pol­ski oraz ła­god­ne­go kli­ma­tu, dzię­ki któ­re­mu tu­ry­ści nie mu­szą do­świad­czać sy­be­ryj­skich mro­zów, aby uj­rzeć pięk­no Au­ro­ry Bo­re­alis.

Po­dró­żu­jąc da­lej dro­gą E6, tuż przed Altą do­cie­ra się do re­gio­nu Fin­n­mark, naj­rza­dziej za­lud­nio­ne­go – do­bit­nie świad­czą o tym mi­ja­ne po dro­dze do­mo­stwa. W Fin­n­mar­ku ła­twiej spo­tkać jed­ne­go z dwu­stu ty­się­cy ży­ją­cych tu re­ni­fe­rów niż czło­wie­ka. To tu­taj za­czy­na się gra­ni­ca Ark­ty­ki, bez­pow­rot­nie zni­ka­ją drze­wa i wo­kół roz­po­ście­ra się tyl­ko sub­ark­tycz­na tun­dra zdo­mi­no­wa­na przez mchy i po­ro­sty. Dużą spo­łecz­ność sta­no­wią rdzen­ni Sa­amo­wie za­miesz­ku­ją­cy przede wszyst­kim oko­li­ce Ka­ra­sjok, sto­li­cy kul­tu­ry Sa­ami. Lud­ność w tym okrę­gu trud­ni się głów­nie ho­dow­lą re­ni­fe­rów i ry­bo­łów­stwem, a od nie­daw­na tak­że tu­ry­sty­ką. Brak per­spek­tyw spra­wia, że mło­dzi opusz­cza­ją swo­je ro­dzin­ne stro­ny i wy­jeż­dża­ją do in­nych czę­ści Nor­we­gii. Dla miesz­kań­ców Fin­n­mar­ku Sy­den, czy­li po­łu­dnie, to do­syć am­bi­wa­lent­ne po­ję­cie, mo­gą­ce ozna­czać za­rów­no Trom­sø, Oslo, jak i Wy­spy Ka­na­ryj­skie. Wszyst­ko dla­te­go, iż z tu­tej­szej per­spek­ty­wy wszyst­ko znaj­du­je się po­ni­żej.

Dro­ga E6 koń­czy się w Kir­ke­nes, tuż przy gra­ni­cy ro­syj­skiej. Jest to praw­do­po­dob­nie je­dy­ne tak pil­nie strze­żo­ne nor­we­skie przej­ście gra­nicz­ne. Jak na­uczy­ła Nor­we­gów hi­sto­ria, atak (choć w cza­sach II woj­ny świa­to­wej był na­zy­wa­ny oswo­bo­dze­niem) może na­dejść wła­śnie z tej stro­ny. Wzdłuż rze­ki Ja­kob­se­lva w XIX w. po­mię­dzy nor­we­ski­mi a ro­syj­ski­mi ry­ba­ka­mi trwał spór o pra­wo do po­ło­wów w tym re­gio­nie. Nor­we­go­wie, nie chcąc wy­wo­ły­wać kon­flik­tu mi­li­tar­ne­go, po­sta­no­wi­li ozna­czyć swo­je te­ry­to­rium i wy­bu­do­wa­li mały ko­ściół pro­te­stanc­ki w Gren­se Ja­kob­selv. W ten spo­sób osta­tecz­nie wy­ty­czo­no gra­ni­cę po­mię­dzy pra­wo­sław­ny­mi Ro­sja­na­mi a pro­te­stanc­ki­mi Nor­we­ga­mi, bez an­ga­żo­wa­nia sił zbroj­nych.

W trak­cie zim­nej woj­ny NATO stwo­rzy­ło plan obro­ny Nor­we­gii, któ­ry za­kła­dał... bo­ha­ter­skie od­da­nie bez wal­ki bez­war­to­ścio­we­go dla wspól­no­ty Fin­n­mar­ku. Pierw­sze umoc­nie­nia woj­sko­we znaj­du­ją się do­pie­ro w oko­li­cach Alp Lyn­gen, gdzie w za­ło­że­niu mie­li się bro­nić Nor­we­go­wie, a naj­bliż­sza dy­wi­zja pan­cer­na sta­cjo­nu­je w Bar­du­foss, go­dzi­nę jaz­dy na po­łu­dnie od Trom­sø. Nie­opo­dal Kir­ke­nes, w Var­dø, umiesz­czo­no ra­da­ry, któ­re jak po­wie­dzia­no lo­kal­nym miesz­kań­com, mają rze­ko­mo mo­ni­to­ro­wać po­go­dę. W rze­czy­wi­sto­ści Var­dø jest wy­su­nię­tym naj­da­lej na pół­noc­ny wschód mia­stecz­kiem Nor­we­gii, wci­na­ją­cym się już w te­ry­to­rium Ro­sji – dla­te­go uzna­no je za ide­al­ne miej­sce do śle­dze­nia po­czy­nań nie do koń­ca god­nych za­ufa­nia są­sia­dów. Aby uzmy­sło­wić so­bie, jak da­le­ko na wscho­dzie jest Var­dø, war­to rzu­cić okiem na mapę. Roz­cią­ga się na trzy­dzie­stym pierw­szym po­łu­dni­ku dłu­go­ści, tym sa­mym, na któ­rym nie­co ni­żej znaj­du­je się tu­rec­ka An­ta­lya.

Wy­spa Som­ma­røy

Mniej wię­cej taki ob­szar pół­noc­nej czę­ści Nor­we­gii opi­su­je­my w tej książ­ce – od mia­sta Mo i Rana oraz koła pod­bie­gu­no­we­go aż do Kir­ke­nes i taj­gi w Par­ku Na­ro­do­wym Pa­svik. To ob­szar od­po­wia­da­ją­cy jed­nej trze­ciej te­ry­to­rium Pol­ski i za­miesz­ka­ny przez mniej niż pół mi­lio­na lu­dzi. Osob­ny roz­dział po­świę­ci­li­śmy Sval­bar­do­wi – ar­chi­pe­la­go­wi od­da­lo­ne­mu od kon­ty­nen­tal­nej czę­ści Nor­we­gii, któ­ry na mocy mię­dzy­na­ro­do­wych trak­ta­tów tra­fił pod pro­tek­to­rat Nor­we­gów, lecz w któ­rym pa­nu­ją zu­peł­nie inne pra­wa niż na lą­dzie. Gdy­by­śmy mie­li wska­zać ja­kieś wspól­ne ele­men­ty obec­ne w tych re­gio­nach, to by­ły­by nimi wszech­obec­ne re­ni­fe­ry i su­ro­wość kli­ma­tu, do któ­re­go przez wie­ki za­ska­ku­ją­co do­brze po­tra­fi­ła się do­sto­so­wać tu­tej­sza lud­ność.

Jak naj­da­lej na pół­noc

Za­nim za­czę­li­śmy pra­cę jako łow­cy zórz po­lar­nych w Trom­sø, w trak­cie na­szych stu­diów przez kil­ka let­nich se­zo­nów za­rzą­dza­li­śmy ho­ste­lem w cen­tral­nej Nor­we­gii, nie­opo­dal zna­nych atrak­cji tu­ry­stycz­nych, ta­kich jak Dro­ga Trol­li czy słyn­ny fiord Ge­iran­ger. Każ­de­go roku przyj­mo­wa­li­śmy na noc­leg rze­sze po­dróż­nych z ca­łej Eu­ro­py. Wie­lu z nich prze­mie­rza­ło Nor­we­gię swo­imi sa­mo­cho­da­mi lub mo­to­cy­kla­mi i do­cie­ra­ło aż na Nord­kapp, czy­li jak się po­wszech­nie uwa­ża, na naj­da­lej wy­su­nię­ty na pół­noc punkt Eu­ro­py.

Szcze­gól­nie dużą gru­pę sta­no­wi­li Wło­si, któ­rzy na swo­ich mo­to­rach pla­no­wa­li prze­je­chać całą le­gen­dar­ną E6, sta­rą dro­gę cią­gną­cą się od Rzy­mu aż na pół­noc Nor­we­gii. W za­leż­no­ści od tem­pa po­dróż zaj­mo­wa­ła im naj­czę­ściej od oko­ło dwóch do trzech ty­go­dni. W dro­dze po­wrot­nej zwy­kle za­trzy­my­wa­li się tak­że w na­szych skrom­nych pro­gach, a my chęt­nie pod­py­ty­wa­li­śmy ich o wra­że­nia z po­dró­ży na Nord­kapp. We wszyst­kich od­po­wie­dziach na­szych go­ści moż­na było zna­leźć je­den wspól­ny mia­now­nik. Roz­cza­ro­wa­nie. Za­wód, że to już ko­niec tra­sy i nie moż­na pę­dzić da­lej. Na do­da­tek na koń­cu cze­kał szla­ban i kasa bi­le­to­wa. Nor­we­dzy bru­tal­nie zdzie­ra­ją aż dwie­ście sześć­dzie­siąt ko­ron z każ­de­go ma­rzy­cie­la, któ­ry chce za­par­ko­wać swój po­jazd w tym miej­scu i zro­bić so­bie zdję­cie ze słyn­nym glo­bu­sem. Za­ska­ku­ją­cy za­wód w kra­ju, w któ­rym swo­bod­ny do­stęp do na­tu­ry jest praw­nie za­gwa­ran­to­wa­ny.

Nord­kapp, wi­dok z za­cho­du

Jed­nak jak w każ­dej przy­go­dzie i ro­ad­tri­pie przede wszyst­kim li­czy się sama po­dróż, a nie cel, choć wie­le osób, jak się po­tem przy­zna­ło, o tym za­po­mi­na­ło. Zde­cy­do­wa­na więk­szość tu­ry­stów, któ­ra na­rze­ka­ła na Nord­kapp, ni­g­dy nie zbo­czy­ła z głów­nej tra­sy. Chcie­li tyl­ko jak naj­szyb­ciej do­trzeć na Przy­lą­dek Pół­noc­ny i zwy­czaj­nie za­li­czyć wy­su­nię­ty naj­da­lej na pół­noc punkt Eu­ro­py. Być może, gdy­by choć na chwi­lę zwol­ni­li i zje­cha­li z utar­te­go szla­ku, zdo­ła­li­by od­kryć ma­gię pół­noc­nej Nor­we­gii.

Ni­g­dy nie chcie­li­śmy po­głę­biać ni­czy­je­go za­wo­du i zo­sta­wia­li­śmy dla sie­bie tę praw­dę: wy­star­czy spoj­rzeć na mapę, by zdać so­bie spra­wę, że Nord­kapp (71°10’21”N) wbrew po­wszech­nej, lecz błęd­nej opi­nii nie jest tym naj­da­lej na pół­noc wy­su­nię­tym miej­scem. Tuż obok znaj­du­je się nie­co za­nie­dba­ny pół­wy­sep Kni­vskjel­lod­den (71°11’08”N), na któ­re­go ob­sza­rze jest usy­tu­owa­ny rze­czy­wi­ście naj­dal­szy punkt – pół­to­ra ki­lo­me­tra da­lej na pół­noc niż Nord­kapp. Pro­blem w tym, że do miej­sca tego nie pro­wa­dzi żad­na as­fal­to­wa dro­ga i do­stać się tam moż­na je­dy­nie ośmio­ki­lo­me­tro­wym pie­szym szla­kiem. Nie­wie­lu tu­ry­stom od­po­wia­da taki spa­cer i wolą za­do­wo­lić się zdję­ciem ze słyn­ną rzeź­bą.

Rzad­ko kto do­strze­ga rów­nież pe­wien niu­ans. Po­ko­nu­jąc ostat­ni tu­nel w dro­dze na Nord­kapp, zjeż­dża się ze sta­łe­go lądu. Za­rów­no Kni­vskjel­lod­den, jak i Przy­lą­dek Pół­noc­ny znaj­du­ją się na wy­spie Ma­ge­røya, czy­li w teo­rii nie są już czę­ścią kon­ty­nen­tal­nej Eu­ro­py. Gdy­by wy­spy li­czo­no jako naj­da­lej wy­su­nię­te punk­ty, to w Eu­ro­pie wy­grał­by przy­lą­dek Fli­ge­ly na Wy­spie Ru­dol­fa (81°50’35’’), ale tam do­cie­ra­ją już tyl­ko niedź­wie­dzie po­lar­ne.

Na kon­ty­nen­cie naj­da­lej na pół­no­cy leży przy­lą­dek Kin­na­rod­den (71°08’02”N), do­dat­ko­we sześć go­dzin jaz­dy od Nord­kapp na wschód. Pra­wie nikt przy­by­wa­ją­cy w ce­lach tu­ry­stycz­nych w oko­li­ce Nord­kapp nie za­pusz­cza się aż tak da­le­ko. Wie­lu od­rzu­ca tak­że po­dob­ne dro­bia­zgi, bo to tak jak­by zdo­być Mo­unt Eve­rest i na dole w ba­zie otrzy­mać in­for­ma­cję, iż do­szło do po­mył­ki, w któ­rej wy­ni­ku zgu­bio­no dwa me­try.

Na­szym zda­niem naj­waż­niej­sza jest sama po­dróż. Dro­ga na Nord­kapp wy­da­ła nam się nie­zwy­kle ma­low­ni­cza. W maju cie­li­ły się re­ni­fe­ry, a krót­ko po po­ro­dzie sa­mi­ce zrzu­ca­ły swo­je po­ro­że, więc wró­ci­li­śmy z wy­jaz­du z po­kaź­ną ko­lek­cją ro­gów. Po­nad­to sam do­jazd na Przy­lą­dek Pół­noc­ny zo­stał do­pie­ro co od­śnie­żo­ny, więc je­cha­li­śmy w głę­bo­kim tu­ne­lu, ma­jąc po pra­wej i le­wej stro­nie po­nad dwu­me­tro­we ścia­ny śnie­gu.

Zmie­rza­jąc na Nord­kapp, war­to po­ko­nać osiem­dzie­siąt ki­lo­me­trów ma­low­ni­czą Na­tio­nal Sce­nic Ro­ute do Ha­vøy­sund

Bę­dąc tak da­le­ko na pół­no­cy, war­to do­dat­ko­wo prze­zna­czyć ty­dzień lub dwa na prze­je­cha­nie ca­łe­go wy­brze­ża. Moż­na wów­czas sa­me­mu się prze­ko­nać, gdzie tak na­praw­dę znaj­du­je się „ko­niec świa­ta”. A ła­two na nie­go na­tra­fić w każ­dej opusz­czo­nej ry­bac­kiej wio­sce w Fin­n­mar­ku. Zmie­rza­jąc na Nord­kapp, war­to też na chwi­lę zbo­czyć z głów­nej tra­sy i po­ko­nać osiem­dzie­siąt ki­lo­me­trów ma­low­ni­czą Na­tio­nal Sce­nic Ro­ute do Ha­vøy­sund. Jako że la­tem od­by­wa się tam praw­dzi­wy fe­sti­wal ma­so­wej (jak na nor­we­skie wa­run­ki) tu­ry­sty­ki, oso­by, któ­re wolą uni­kać tłu­mów, le­piej będą się tam czu­ły poza se­zo­nem.

Żeby po­znać praw­dzi­we­go du­cha Pół­no­cy, naj­le­piej się udać... da­lej na wschód. Do­je­chać do Kjøl­le­fjor­du lub Ga­mvik, wy­lud­nio­nych wio­sek ry­bac­kich, któ­re lata świet­no­ści mają już za sobą. Jesz­cze da­lej roz­cią­ga się je­den z na­szych ulu­bio­nych par­ków na­ro­do­wych: Va­ran­ger­ha­lvøya. Dro­ga koń­czy się we wspo­mnia­nym już wcze­śniej Var­dø. Z mia­stecz­ka moż­na po­pły­nąć na wy­spę Hor­nøya. To z ko­lei wy­su­nię­ty naj­da­lej na pół­noc­ny wschód skra­wek Nor­we­gii, gdzie po­dzi­wiać moż­na dzie­siąt­ki ty­się­cy pta­ków – ma­sko­nu­rów, nu­rzy­ków, kor­mo­ra­nów – i przez chwi­lę po­czuć się jak w środ­ku fil­mu do­ku­men­tal­ne­go z Da­vi­dem At­ten­bo­ro­ugh.

Póź­ną wio­sną służ­by dro­go­we otwie­ra­ją jesz­cze do­dat­ko­wy od­ci­nek dro­gi do za­po­mnia­nej wio­ski Ham­nin­berg. Czter­dzie­sto­ki­lo­me­tro­wa tra­sa jest nie­by­wa­le abs­trak­cyj­na i mo­men­ta­mi na­su­wa sko­ja­rze­nie z księ­ży­co­wy­mi kra­jo­bra­za­mi – szcze­gól­nie la­tem w bla­sku słoń­ca grze­ją­ce­go o pół­no­cy. Je­den z ry­ba­ków po­cho­dzą­cych z Var­dø ostrzegł nas przed ludź­mi z Ham­nin­ber­gu. We­dług męż­czy­zny ko­rze­nie za­pusz­cza­ły tam tyl­ko nie­zrów­no­wa­żo­ne psy­chicz­nie od­lud­ki, na któ­rych na­le­ży uwa­żać. Zło­śli­we­mu są­sia­do­wi naj­wy­raź­niej wy­da­wa­ło się, że miesz­ka w tęt­nią­cej ży­ciem me­tro­po­lii, choć wie­lu mło­dych lu­dzi zdą­ży­ło już opu­ścić te stro­ny i spra­wić, że te­re­ny wo­kół jego mia­sta nie­mal cał­ko­wi­cie prze­kształ­ci­ły się w wid­mo­we oko­li­ce.

Praw­dą jest, że Var­dø ma wie­le wspól­ne­go z No­wym Jor­kiem: wszech­obec­ny stre­et art i wy­jąt­ko­wo pięk­ne gra­fit­ti wy­ma­lo­wa­ne na sta­rych bu­dyn­kach. Spa­ce­ru­jąc po tym dwu­ty­sięcz­nym mie­ście, na­tra­fia się na in­try­gu­ją­cy mo­nu­ment. Pło­ną­ce krze­sło upa­mięt­nia dzie­więć­dzie­siąt je­den osób spa­lo­nych na sto­sach Fin­n­mar­ku za rze­ko­me cza­ry. Rzad­ko kto o tym wspo­mi­na, ale w XVII w. w oko­li­cach Var­dø od­by­ło się praw­dzi­we po­lo­wa­nie na cza­row­ni­ce. Wśród po­dej­rza­nych o rzu­ca­nie uro­ków były ko­bie­ty, męż­czyź­ni i dzie­ci. Wszyst­ko za­czę­ło się od jed­ne­go bła­he­go in­cy­den­tu, a po­cią­gnę­ło za sobą la­wi­nę nie­szczęść. Hi­sto­rie tych lu­dzi, prze­dziw­ne i nie­wia­ry­god­ne, zo­sta­ły opi­sa­ne w spe­cjal­nie po­sta­wio­nym do tego celu bu­dyn­ku, Ste­il­ne­set. Raz było to rzu­ce­nie uro­ku na by­dło, raz prze­mia­na w kota. Na stos do­pro­wa­dzić mo­gło tak­że zje­dze­nie ryby po­da­nej przez cza­row­ni­cę, bo gro­zi­ło to wchło­nię­ciem odro­bi­ny ma­gii, a co za tym idzie otwar­ciu swo­jej du­szy na sa­me­go dia­bła. Na wszel­ki wy­pa­dek tra­co­no wszyst­kich, któ­rzy mie­li z tym choć­by naj­mniej­szy zwią­zek. Zna­jąc hi­sto­rię Var­dø i jego po­ło­że­nie, moż­na je uznać za praw­dzi­wy ko­niec świa­ta.

Pa­no­ra­ma Var­dø w od­da­li

Z Var­dø nie po­zo­sta­je nic in­ne­go jak za­wró­cić i skie­ro­wać się na po­łu­dnio­wy wschód do ostat­nie­go w mia­rę du­że­go mia­sta oraz nor­we­skie­go por­tu – Kir­ke­nes. Przy­miot­nik „duży” jest do­da­ny na wy­rost, po­nie­waż mia­stecz­ko li­czy tro­chę po­nad trzy ty­sią­ce miesz­kań­ców.

Kir­ke­nes to ostat­ni przy­sta­nek na dro­dze „Hur­ti­gru­ten”, sta­re­go stat­ku pocz­to­we­go, któ­ry od 1893 r. ob­słu­gi­wał całe nor­we­skie wy­brze­że i sta­no­wił naj­pew­niej­szy śro­dek trans­por­tu dóbr z Ber­gen aż do La­po­nii. Dziś „Hur­ti­gru­ten” na­dal prze­wo­zi to­wa­ry, ale jego głów­nym ła­dun­kiem są tu­ry­ści. Sta­tek za­mie­nił się w wy­god­ny prom z wie­lo­ma atrak­cja­mi na po­kła­dzie. Wszyst­ko po to, aby uprzy­jem­nić po­dróż­nym dwu­na­sto­dnio­wy rejs po­mię­dzy dwo­ma skraj­ny­mi por­ta­mi. „Hur­ti­gru­ten” sta­no­wi ide­al­ne roz­wią­za­nie dla ko­goś, kto pra­gnie zo­ba­czyć całe nor­we­skie wy­brze­że w cią­gu dwóch ty­go­dni. Sta­tek prze­pły­wa przez sto fior­dów i za­trzy­mu­je się w aż trzy­dzie­stu czte­rech por­tach, w tym w naj­słyn­niej­szych miej­scach, ta­kich jak Ge­iran­ger­fjord czy Lo­fo­ty. Oczy­wi­ście, prze­pły­nię­cie ca­łej tra­sy nie jest ko­niecz­ne, rów­nie do­brze moż­na ku­pić bi­let na je­den z od­cin­ków.

Rzad­ko kto de­cy­du­je się, aby po­pły­nąć aż do por­tu w Kir­ke­nes. Szcze­rze mó­wiąc, wca­le nas to nie dzi­wi. W na­szej su­biek­tyw­nej oce­nie mia­sto samo w so­bie moż­na za­li­czyć do czo­łów­ki naj­brzyd­szych w ca­łej Nor­we­gii. Bę­dąc na miej­scu, moż­na przez chwi­lę po­czuć się jak na pol­skim, so­cja­li­stycz­nym osie­dlu. Do­mi­nu­je po­dob­na ar­chi­tek­tu­ra, a nad mia­stem gó­ru­je po­mnik ra­dziec­kie­go żoł­nie­rza wy­zwa­la­ją­ce­go Nor­we­gię. Brzmi zna­jo­mo? Kir­ke­nes i cały Fin­n­mark zo­sta­ły prak­tycz­nie do­szczęt­nie znisz­czo­ne pod ko­niec II woj­ny świa­to­wej. Kie­dy nie­miec­kie woj­ska za­czę­ły ewa­ku­ować z tych te­re­nów swo­ich żoł­nie­rzy, za­sto­so­wa­ły tak­ty­kę spa­lo­nej zie­mi. Za­raz po tym, jak Ro­sja pod­pi­sa­ła ro­zejm z Fi­na­mi, na­zi­ści zda­li so­bie spra­wę z nie­uchron­nej klę­ski. Po­sta­no­wi­li jed­nak nie od­da­wać w ręce wro­ga ni­cze­go, co mo­gło­by mu uła­twić marsz. Lo­kal­ną lud­ność wy­sie­dla­no na po­łu­dnie Nor­we­gii, a nie­licz­ni miesz­kań­cy, któ­rzy zdo­ła­li uciec, za­ję­li pro­wi­zo­rycz­ne le­pian­ki w gó­rach. Ucie­ka­ją­cy na­jeźdź­ca pa­lił całe wio­ski, go­spo­dar­stwa rol­ne, a wraz z nimi pło­nął cały żywy in­wen­tarz – wszyst­ko po to, aby Ro­sja­nom nie zo­sta­ło żad­ne po­ży­wie­nie. O dzi­wo, w nor­we­skich pod­ręcz­ni­kach do hi­sto­rii przez wie­le lat po­mi­ja­no spa­le­nie Fin­n­mar­ku i na­wet dziś nie­wie­le uka­zu­je się pu­bli­ka­cji na ten te­mat. Mimo iż tra­ge­dia, jaka wy­da­rzy­ła się w tym re­gio­nie, może się rów­nać je­dy­nie z epi­de­mią czar­nej śmier­ci w Nor­we­gii, z ja­kichś wzglę­dów po­sta­no­wio­no nie mó­wić o tym gło­śno.

W od­bu­do­wa­nym Kir­ke­nes wi­dać gdzie­nie­gdzie wpły­wy są­sia­du­ją­cej Ro­sji. Mia­sto żyje z han­dlu przy­gra­nicz­ne­go, po­nie­waż jest to je­dy­ne otwar­te przej­ście po­mię­dzy Ro­sją a Nor­we­gią. Daw­niej na tym te­re­nie wy­kształ­cił się na­wet sztucz­ny ję­zyk na­zy­wa­ny rus­se­norsk, po­łą­cze­nie ro­syj­skie­go i nor­we­skie­go, któ­ry był uży­wa­ny przez kup­ców z oby­dwu tych kra­jów.

Kie­dy by­li­śmy w Kir­ke­nes, naj­bar­dziej za­sko­czy­ły nas wy­wie­sza­ne przy wej­ściach do skle­pów ostrze­że­nia. W ję­zy­ku nor­we­skim, an­giel­skim i ro­syj­skim in­for­mo­wa­no o mo­ni­to­rin­gu i bły­ska­wicz­nym zgła­sza­niu ewen­tu­al­nej kra­dzie­ży to­wa­rów na po­li­cję. Po­dró­żu­jąc przez cały kraj, ni­g­dy wcze­śniej nie spo­tka­li­śmy się z po­dob­ny­mi zna­ka­mi.

Pa­svik to tak­że jed­no z nie­licz­nych miejsc, w któ­rym po nor­we­skiej stro­nie moż­na spo­tkać niedź­wie­dzie bru­nat­ne

Wszyst­ko, co naj­pięk­niej­sze w tym za­kąt­ku Nor­we­gii, znaj­du­je się poza mia­stem. Poza wspo­mnia­nym wcze­śniej Gren­se Ja­kob­selv, war­to rów­nież się wy­brać na dwu­dnio­wy wy­pad do Pa­svik Na­tio­nal Park, je­dy­nej w Nor­we­gii taj­gi. Pa­svik to tak­że jed­no z nie­licz­nych miejsc, w któ­rym po nor­we­skiej stro­nie moż­na spo­tkać niedź­wie­dzie bru­nat­ne. Sami po raz pierw­szy za­wi­ta­li­śmy w to miej­sce w trak­cie kra­jo­we­go lock­dow­nu. Za­pu­ka­li­śmy do drzwi je­dy­ne­go kem­pin­gu – ja­kież było zdzi­wie­nie wła­ści­ciel­ki, gdy zo­ba­czy­ła parę z Pol­ski, na do­da­tek po­dró­żu­ją­cą sa­mo­cho­dem z pol­ską re­je­stra­cją. Na szczę­ście nie na­rze­ka­ła w tam­tym cza­sie na duże ob­ło­że­nie i bez tru­du do­sta­li­śmy do­mek nad je­zio­rem, z któ­re­go moż­na było po­ma­chać Ro­sja­nom bi­wa­ku­ją­cym na dru­gim brze­gu.

W daw­nych cza­sach nie­da­le­ko kem­pin­gu wzno­sił się sta­lo­wy most łą­czą­cy te dwa kra­je – zo­stał on znisz­czo­ny przez na­zi­stów pod­czas wspo­mnia­nej wcze­śniej ak­cji pa­le­nia Fin­n­mar­ku. Ni­g­dzie nie zna­leź­li­śmy na to do­wo­dów, ale we­dług lo­kal­nych miesz­kań­ców kon­struk­cję za­pro­jek­to­wał sam Gu­stav Eif­fel, któ­re­go słyn­na wie­ża zdo­bi dziś Pa­ryż.

Bę­dąc tu­taj, na trój­sty­ku Ro­sji, Nor­we­gii i Fin­lan­dii, moż­na ofi­cjal­nie po­wie­dzieć, że do­tar­ło się naj­da­lej na Pół­noc. Do kra­iny, gdzie rzą­dzi przy­ro­da, a lu­dzie są je­dy­nie go­ść­mi, któ­rzy pró­bu­ją za­adap­to­wać się do ży­cia w su­ro­wych, acz pięk­nych oko­licz­no­ściach.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki