Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niniejsza książka dotyczy dorosłych dzieci z rodzin dysfunkcyjnych i została napisana specjalnie dla nich przez autorów, którzy również należą do tej grupy. (…) Napisaliśmy ją, aby przypomnieć tym z nas, którzy zdrowieją, na czym to zdrowienie polega, i że jest ono procesem, nie wydarzeniem. To także książka dla tych spośród nas, którzy wciąż błądzą w mroku – są sceptyczni, odczuwają złość lub czują się zagubieni i poszukują odpowiedzi na pytanie, dlaczego towarzyszą im właśnie takie emocje. Trudno ci wchodzić w głębsze relacje z otoczeniem? Nie potrafisz stworzyć zdrowego związku? Nie radzisz sobie z rozwiązywaniem konfliktów? Jeśli chociaż na niektóre z tych pytań odpowiedziałeś twierdząco, być może przyszło ci dorastać w dysfunkcyjnej rodzinie. Wielu z nas wiąże swoje kłopoty w dorosłym życiu z dorastaniem w domach alkoholików. Ale przecież istnieją też rodziny na inne sposoby szkodliwe dla rozwijających się w nich dzieci: tworzą je pracoholicy, przemocowcy, osoby borykające się z chorobami, również psychicznymi, perfekcjoniści, narcyzi… W tych rodzinach problemy takie jak chłód uczuciowy, znęcanie się oraz emocjonalne lub fizyczne zaniedbywanie determinują rzeczywistość dzieci, stając się z czasem niechcianym dziedzictwem. Jeśli wychowałeś się w takim domu, jest bardzo prawdopodobne, że dziś nie potrafisz nawiązywać zdrowych relacji i masz zniekształcony obraz siebie. Być może stale odczuwasz złość, czujesz zagubienie, cierpisz z powodu uzależnienia czy depresji, nie umiesz zrozumieć targających tobą uczuć albo je wypierasz. Ale niestabilność emocjonalna rodzinnego domu, choć z pewnością odcisnęła na tobie piętno, nie musi prześladować cię przez całe życie. Dzięki tej książce możesz rozpoznać źródło swoich dzisiejszych problemów, a następnie, jak piszą autorzy, terapeuci John i Linda Frielowie, „wejść na drogę zdrowienia”. Być może właśnie ta książka będzie dla ciebie początkiem tego procesu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 240
Książkę dedykujemy naszemu systemowi rodzinnemu. Naszym rodzicom, Eldenowi i Alice Frielom oraz Lloydowi i Phyllis Olundom; naszemu rodzeństwu, Billowi i Nancy McIntyre, Richowi Frielowi, Steve’owi i Margo Batesonom, a także ich dzieciom, Brianowi i Carrie McIntyre, Johnowi Michaelowi, Markowi i Mary Frielom. Szczególnie zaś naszym córkom i synowi, Kristin, Rebecce i Davidowi – z życzeniami spełnienia, ciepła i prawdy w życiu.
Przedmowa
Przykłady i studia przypadków wykorzystane w tej książce stanowią kompilacje historii osób i rodzin, z którymi pracowaliśmy w ciągu wielu lat naszej praktyki. Szczegółowe informacje, takie jak miejsce zamieszkania, imiona i zawody bohaterów, zostały zmienione w celu zachowania anonimowości. Pod każdym innym względem przedstawione historie są bardzo typowe dla dorosłych dzieci z rodzin dysfunkcyjnych.
W książce staraliśmy się podawać przykłady ukazujące różne objawy i uzależnienia, aby uzmysłowić czytelnikowi wielorakość niezdrowych stylów życia, które prowadzą dorosłe dzieci z rodzin dysfunkcyjnych. Z pewnością nie udało nam się tu przedstawić wszystkich możliwych dysfunkcyjnych objawów i stylów funkcjonowania. Prawdą jest bowiem, że jest tyle stylów, ilu ludzi.
Jak wielokrotnie wskazujemy w dalszej części książki, zdrowienie to proces, którego nie można przeprowadzić samodzielnie; w wielu przypadkach konieczna jest specjalistyczna pomoc. Napisaliśmy tę książkę, aby dostarczyć czytelnikowi informacji, które naszym zdaniem mogą być przydatne jako część bardziej rozbudowanego, kompleksowego planu zdrowienia.
Pragniemy zaznaczyć, że paradoksalnie od czytania poradników również można się uzależnić. W pewnym momencie po prostu trzeba rozpocząć żmudną pracę nad zmianą sposobu życia, zamiast wciąż tylko rozmyślać i uczyć się o tym, jak nasze życie mogłoby wyglądać.
Na koniec chcielibyśmy z całą mocą podkreślić, że ta książka jest dla ciebie. Nie dla twojego męża, twojej żony lub kochanki, twoich dzieci, szefów albo podwładnych. Jedna z naszych definicji współuzależnienia mówi, że jest ono syndromem „pogoni za małżonkiem dookoła domu z poradnikiem psychologicznym w ręku”. Zdrowienie z problemów dorosłego dziecka z rodziny dysfunkcyjnej jest osobistym doświadczeniem. Aby jak najlepiej pomagać innym, musisz sam wejść na tę drogę. Stanie się to, kiedy naprawdę uwierzysz, że dawanie przykładu jest najpotężniejszym sposobem pomagania.
John C. Friel Linda D. Friel
Część I
Dorosłe dzieci
Jej mieszkańcy to, jak się ktoś kiedyś wyraził, „dziwki, alfonsi, szulerzy i skurwysyny”. Gdyby ten ktoś spojrzał z innej strony, powiedziałby może: „święte kobiety, aniołowie, męczennicy i zacni ludzie”, i też miałby słuszność.
John Steinbeck, Ulica Nadbrzeżna1
1
Wstęp
W lipcu 1985 roku tysiące ludzi z całego świata przybyło do Montrealu, aby świętować 50. rocznicę jednej z najskuteczniej działających organizacji międzynarodowych, jakie kiedykolwiek powstały. Organizacja ta nie ma formalnego kierownictwa ani żadnych afiliacji politycznych. Została założona przez dwóch „nieudaczników” i z czasem odniosła największy sukces spośród wszystkich tego typu grup w historii. Nigdy nie przyjmowała i wciąż nie przyjmuje żadnego wsparcia finansowego z zewnątrz – od fundacji czy korporacji. Mimo to zrzesza miliony członków w ponad 135 krajach. Nie korzysta z żadnych form reklamy. Nie zatrudnia specjalistów od marketingu. Nie zezwala swoim członkom na wykorzystywanie nazwy organizacji do osobistej promocji.
Wszyscy jej członkowie muszą pozostawać anonimowi z przyczyn praktycznych. W jednym z oficjalnych dokumentów organizacji stwierdzają oni: „Nasze oddziaływanie na zewnątrz opiera się na przyciąganiu, a nie na reklamowaniu; musimy zawsze zachowywać osobistą anonimowość wobec prasy, radia i filmu. Anonimowość stanowi duchową podstawę wszystkich naszych Tradycji, przypominając nam zawsze, że zasady są ważniejsze od osobowości”2. Ta świetnie działająca organizacja to, jak można się domyślić, Anonimowi Alkoholicy.
Historia AA jest fascynującym przykładem dla każdego, kogo interesują odnoszące sukcesy ruchy społeczne i organizacje, niezależnie od tego, czy osoba ta „kupuje” specyficzną filozofię AA. Pomimo niezwykle szybkich zmian kulturowych, jakich doświadczyliśmy od roku 1935, ruch AA zdołał przetrwać i zwiększyć swój zasięg. Przetrwał on „dobre czasy” lat 50., niepokoje lat 60., rewolucję seksualną lat 70., a także indywidualizację społeczeństwa zachodzącą od lat 80. Jak komórki raka toczące ludzkie ciało, wciąż zwiększa zasięg i zmienia swój kształt.
Oryginalna zasada 12 kroków AA była modyfikowana i dostosowywana do potrzeb osób, które doświadczyły różnych innych dysfunkcyjnych stylów życia. Korzystają z niej Anonimowi Hazardziści, Anonimowi Narkomani, Anonimowi Kokainiści, Anonimowi Bulimicy, Anonimowi Zakupoholicy, Anonimowi Rodzice (zdrowiejący sprawcy nadużyć wobec dzieci), Anonimowi Palacze, Anonimowi Pracoholicy, Anonimowi Dłużnicy, Anonimowi Fundamentaliści (osoby próbujące wyzwolić się z destrukcyjnych orientacji religijnych), Anonimowi Współuzależnieni oraz Anonimowe Dorosłe Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych (DDD).
Czy są to tylko przemijające trendy? Czy grupy AA istnieją obecnie dlatego, że mamy określoną wiedzę na temat uzależnień od substancji? Czy znikną, gdy znajdziemy nowe sposoby rozwiązywania problemów emocjonalnych i behawioralnych spowodowanych nadużywaniem narkotyków albo opracujemy nowe metody modyfikowania ludzkich zachowań?
Prawdopodobnie nie. W społeczności AA mówi się: „Nie naprawiaj tego, co działa”. Trudno podważyć znaczenie sukcesu trwającego od kilkudziesięciu lat. Uważamy, że ruch AA przetrwa, ponieważ grupy wsparcia i programy tworzone na ich wzór odpowiadają na podstawową ludzką potrzebę, której zaspokojenia pragną wszyscy – potrzebę zdrowej bliskości. Potrzebę posiadania miejsca, w którym można mówić o sobie, rozmawiać, słuchać, uczyć się od innych, a po godzinie po prostu wyjść bez zobowiązań. Miejsca, gdzie nie ma polityki. Nie ma obowiązków. I nikt nie mówi: „No dobrze, ja dałem ci to, więc jesteś mi winien tamto”.
Idea grup AA lub innych grup działających na zasadzie 12 kroków sprawdza się bardzo dobrze z kilku powodów. Takie grupy oferują (zamiast narzucać) prosty plan życia, który w dłuższej perspektywie czasowej pomaga naprawić niszczące nawyki, jakich nabraliśmy, aby przetrwać, dorastając w naszych rodzinach. Bolesne nawyki, które nasi rodzice przejęli od swoich rodziców, a ci z kolei od swoich.
Po 50 latach od powołania ruchu AA w Stanach Zjednoczonych powstała nowa organizacja. Celem Narodowego Stowarzyszenia na rzecz Dzieci Osób Uzależnionych, tworzącego grupy dla Dorosłych Dzieci Alkoholików oparte na programie 12 kroków AA, jest dawanie nadziei i udzielanie pomocy dzieciom oraz dorosłym, którzy wychowywali się w systemach rodzinnych z problemem uzależnienia od alkoholu lub innych substancji. Organizacja ta rozwija się w kosmicznym tempie.
Jednym z bestsellerów roku 1985 była osobista książka o nałogu podejmująca także temat zmagań sławnych ludzi z wyniszczającym uzależnieniem od substancji (The Courage to Change [Odwaga, aby się zmienić] Dennisa Wholeya). Popularne artykuły prasowe koncentrują się na uzależnieniach od substancji psychoaktywnych oraz dynamice funkcjonowania systemów rodzinnych wynikającej z dysfunkcyjnych i niezdrowych relacji zależności. Nasza książka jest poświęcona temu ostatniemu zagadnieniu.
Liczna grupa specjalistów w naszej dziedzinie zaczyna wreszcie zauważać, że alkoholik czy kokainista nie jest jedynym członkiem rodziny, który doświadcza problemu. Co więcej, nawet jeśli w rodzinie nie występuje zjawisko uzależnienia od substancji psychoaktywnych, może ona funkcjonować tak samo jak rodzina z problemem alkoholowym, jeśli zasady rządzące systemem są dysfunkcyjne. Innymi słowy, nie tylko dorosłe dzieci alkoholików mogą skorzystać z udziału w spotkaniach grup opartych na zasadzie 12 kroków. Takie grupy są pomocne dla dorosłych dzieci z wszystkich rodzin dysfunkcyjnych.
Niniejsza książka dotyczy dorosłych dzieci z rodzin dysfunkcyjnych i została napisana specjalnie dla nich przez autorów, którzy również należą do tej grupy. Powstała w odpowiedzi na powtarzające się pytania naszych klientów: „Czy jest jakaś książka, w której to zjawisko jest opisane tak, jak mi je wyjaśniliście?”.
Napisaliśmy ją, aby przypomnieć tym z nas, którzy zdrowieją, na czym to zdrowienie polega, i że jest ono procesem, nie wydarzeniem. To także książka dla tych z nas, którzy wciąż błądzą w mroku – są sceptyczni, odczuwają złość lub czują się zagubieni i poszukują odpowiedzi na pytanie, dlaczego towarzyszą im właśnie takie emocje.
Przede wszystkim zaś książka powstała, aby rzucić światło na dynamikę funkcjonowania rodziny, która doprowadziła tak wielu z nas do dorosłości naznaczonej uzależnieniami, depresją, zaburzeniami kompulsywnymi, niezdrową zależnością od innych, nadmiernym stresem, niezadowoleniem ze związków i życiem w skrywanym poczuciu desperacji.
2
Dwie opowieści
Frank Davis to 35-letni dyrektor wykonawczy dużej firmy elektronicznej w Kalifornii. Uzyskał licencjat z informatyki na Uniwersytecie Kalifornijskim, pracował przez pięć lat jako analityk systemowy, a następnie wrócił na studia, aby zdobyć tytuł magistra w zakresie administracji i biznesu. Niedługo po rozpoczęciu pierwszej pracy u obecnego pracodawcy poznał Tinę, również studentkę administracji i biznesu, z którą łączyło go wiele wspólnych zainteresowań.
Pod koniec studiów Frank i Tina byli już małżeństwem. Trzy lata później mieli dwoje małych dzieci i trzecie w drodze. Tina postanowiła, że odroczy podjęcie pracy, zostanie w domu i będzie wychowywać dzieci, a tymczasem Frank zaczął robić zawrotną karierę. Para miała wszystko, o czym udane młode małżeństwo mogłoby zamarzyć – dom w hrabstwie Marin, domek letniskowy nad jeziorem Tahoe, dwa BMW w garażu i członkostwo w ekskluzywnym lokalnym klubie. Frank i Tina regularnie uczęszczali do kościoła i udzielali się w lokalnej społeczności. Wszyscy postrzegali ich jako idealne małżeństwo.
Frank miał na pierwszy rzut oka dość spokojne dzieciństwo. Był trzecim z pięciorga dzieci i urodził się, kiedy kariera jego ojca, chirurga, nabierała rozpędu. Chłopak przejawiał duże zdolności do nauki, szczególnie matematyczne, co cieszyło jego rodziców. Uprawiał sport, był atrakcyjny i popularny wśród rówieśników. Matka Franka była wówczas doskonałą żoną chirurga – piękną, pewną siebie, czarującą kobietą i podporą lokalnej społeczności. Chociaż rodzina zatrudniała gosposię, pani domu nie spędzała czasu bezczynnie. Prowadziła chłopięce i dziewczęce drużyny skautowe, pracowała jako wolontariuszka w szpitalu i razem z mężem uczestniczyła w spotkaniach kółka parafialnego. Frank był dumny z bycia częścią swojej odnoszącej sukcesy, religijnej i znanej w okolicy rodziny. Wiedział, że jego własny sukces ściśle wiązał się z rodzinną tradycją doskonałości.
Ojca Franka najtrafniej określało słowo „solidny”. Był to stateczny, opanowany, poważny mężczyzna, a przy tym – jak wielu chirurgów – perfekcjonista. Czasami matka Franka żartowała, że jej mąż jest tak „przewidywalny”, iż mogłaby wyrzucić wszystkie zegary i odczytywać godzinę na podstawie regularnych czynności wykonywanych przez niego podczas pobytu w domu. Davisowie uważali się za kochającą rodzinę, choć nieczęsto okazywali sobie uczucia, tłumacząc to norweskimi korzeniami babci Franka ze strony ojca oraz jego dziadka ze strony matki. To jednak nie było ważne. Rodzice wiedzieli, że się kochają, i to im wystarczało.
Frank odnosił kolejne sukcesy w nauce, świetnie sobie radząc w liceum i na studiach. Każde jego dokonanie pociągało za sobą jeszcze więcej pochwał i oznak podziwu ze strony rodziny. „Bez wątpienia odziedziczyłeś geny Davisów” – mawiał z dumą ojciec. Zanim Frank poznał Tinę, osiągnął stabilną pozycję zawodową i czuł się gotowy do kultywowania rodzinnych tradycji jako głowa własnej rodziny. Tina była dumna, że może w tym uczestniczyć, i grzała się w blasku chwały po narodzinach każdego z trojga dzieci. Jednak w wieku 33 lat, po sześciu latach małżeństwa i stworzeniu bezpiecznego domu dla żony i dzieci, życie Franka zaczęło się zmieniać.
Początkowo zmiany były nieznaczne. Frank i Tina przypisywali je „kryzysowi trzydziestolatków”, o którym czytali w popularnych książkach i czasopismach. Prowadzili przecież bardzo aktywne, pełne wyzwań życie niemal od dnia ślubu. Mimo to zmiany nadeszły i nie chciały przeminąć.
Zaczęło się od sporadycznego uczucia ścisku w żołądku podczas podróży do pracy, kiedy umysł Franka buzował pomysłami na realizację nowego projektu. Mężczyzna szybko ignorował dyskomfort i rzucał się w wir pracy, a dreszcz sukcesu skutecznie zagłuszał drobne wątpliwości i niepokoje, które co pewien czas przedostawały się do jego świadomości. Po skończonym dniu pracy w spokoju spożywał wraz z żoną kolację, następnie planował zadania na kolejny dzień, brał prysznic i zasypiał w czułych objęciach Tiny.
Taki schemat powtarzał się przez kilka miesięcy: niepokojące uczucie ścisku w żołądku poprzedzające dreszczyk emocji związanych z pracą, a potem spokojny wieczór w domu z Tiną. Weekendy Davisów wypełniały zwykle spotkania towarzyskie i wycieczki z dziećmi nad jezioro. Nieprzyjemne doznania jednak nie znikały. Ich uporczywość nie dawała Frankowi spokoju. Jego sny stały się niepokojące. Zaczął doświadczać trudności z koncentracją. Coraz częściej był poirytowany, co szczerze go przerażało. Jako członek klanu Davisów nie mógł przecież pozwolić, by jego głowę zaprzątały drobiazgi, a co dopiero uporczywe emocje.
W początkowej fazie kryzysu Tina przyjęła postawę wspierającej, tolerancyjnej żony. Zajmowała się domem, pracowała na rzecz lokalnej społeczności, odgrywała rolę uroczej gospodyni, a wieczorami spokojnie doglądała męża. W końcu jednak to, co gryzło Franka, zaczęło podgryzać także Tinę.
Chociaż Frank nie potrafił zidentyfikować źródła niepokoju, jego żona je znała. Świadomość przyczyn kryzysu dodatkowo ją przerażała. Przez wiele miesięcy Tina zamiatała problemy pod dywan, aż przestała wytrzymywać napięcie. Czuła niechęć do Franka, ale wciąż powtarzała sobie, że to niemożliwe. A ponieważ nie pozwalała sobie na myślenie o tym – postrzegała przecież swoje małżeństwo jako doskonałe i miała wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła – podążała za Frankiem wprost do pułapki. Oboje coraz bardziej zbliżali się do miejsca, gdzie wspólnie mieli wpaść w sidła, które zacisnęły się na ich ściśle ze sobą splecionych życiorysach.
Tina szła za przykładem męża – angażowała się w życie społeczne, organizowała wycieczki i zajęcia dla dzieci oraz wszystkich znajomych rodziny. Otrzymywała kolejne pochwały od przyjaciół i liderów społeczności. Była wybierana do lokalnych rad i komitetów. Jej życie stało się oszałamiającym pasmem sukcesów wspaniałej matki, oddanej przyjaciółki i pomysłowej działaczki społecznej.
W końcu najstarszy syn Davisów, Jason, wpadł w pułapkę wraz z rodzicami. W wieku siedmiu lat zaczął doświadczać trudności w szkole i stwarzać problemy. Był inteligentny i o tym wiedział; wiedzieli o tym też jego nauczyciele. Mimo to coraz częściej zapominał o pracach domowych. Zaczął się znęcać nad innymi dziećmi i rozrabiać w klasie. Starał się zwrócić na siebie uwagę na wiele sposobów, ale niewiele z tych zachowań przynosiło pożądany skutek.
Kiedy szkoła wreszcie skontaktowała się z Tiną, kobieta zareagowała chłodno i spokojnie, stwierdzając, że jej syn nie zachowywałby się w taki sposób, gdyby nie brak empatii u nauczycieli. W ciągu kilku dni przeniosła Jasona do szkoły prywatnej, w dużej części dofinansowanej przez firmę elektroniczną Franka, i wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą.
Gdzieś w głębi umysłu Tiny odezwał się cichy głosik. Był to głos małej dziewczynki, niewinny i spontaniczny. Brzmiał czysto i jasno jak diament, ale był bardzo słaby. Wciąż powtarzał: „Tino, coś jest nie tak. Coś jest nie w porządku”.
Pomimo głośnych pochwał za liczne osiągnięcia, które Tina otrzymywała od przyjaciół, rodziny i członków miejscowej społeczności, cichy głosik w jej głowie stawał się coraz silniejszy. Spowodowało to wewnętrzną walkę, a w końcu – pewnego czwartkowego wieczoru, gdy Tina wraz z trojgiem dzieci w ciszy jadła kolację – nastąpił emocjonalny wybuch.
Frank wszedł do domu przepełniony entuzjazmem z powodu podpisanego w tym dniu nowego kontraktu, w chwili gdy Jason gwałtownie i z brzękiem przewrócił szklankę pełną mleka, trącając młodszą siostrę w ramię. Na ułamek sekundy wszystko zamarło w surrealistycznym bezruchu. Szeroko otwarte oczy Tiny znieruchomiały. Kobieta rzuciła krótkie spojrzenie na Jasona i na mleko, a następnie lodowatym, nieruchomym wzrokiem niemal przeszyła Franka. Jej dłonie i twarz poczerwieniały, gdy poczuła we wnętrzu wybuch prymitywnej furii.
Wszyscy domownicy spojrzeli na Tinę, która wstała od stołu, uniosła swój talerz z jedzeniem i cisnęła nim w męża. Talerz zadrasnął czoło Franka, a szparagi z sosem holenderskim wylądowały na jego garniturze i w przedpokoju za jego plecami. Tina krzyknęła z taką wściekłością, o jaką nie podejrzewałaby ani siebie, ani nikogo innego: „Nigdy więcej nie waż się wejść do domu z tym głupim uśmieszkiem na twarzy!”.
Na kolejny ułamek sekundy nastała absolutna cisza, po czym Tina zwinęła się w kłębek na podłodze w salonie i wydała z siebie rozdzierający szloch, pochodzący z tego samego miejsca, z którego w głębi nocy mówiła do niej i nawoływała złowieszczo mała dziewczynka. Tina leżała na podłodze i szlochała – szlochała tak, jakby miała szlochać przez wieczność, aż w końcu wstała, poszła na górę i weszła do sypialni, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Dzieci zaczęły płakać ze strachu i bezsilności. Po raz pierwszy widziały, jak jedno z rodziców wyraża emocje intensywniej niż podczas sporadycznych sprzeczek, które zdarzają się w każdym małżeństwie. Frank stał jak sparaliżowany w przedpokoju, nie wierząc własnym oczom. Pętla zacisnęła się wokół całej rodziny wiele miesięcy wcześniej – dopiero teraz jednak wszyscy poczuli ból. Cierpienie stało się rzeczywiste. Czuli jego zapach i smak, widzieli je i nim oddychali. Odtąd wszystko miało być inaczej, nikt jednak nie wiedział, czy to początek, czy koniec.
Frank starał się uspokoić dzieci najlepiej, jak potrafił. Później próbował dostać się do sypialni, aby porozmawiać z Tiną, jednak drzwi pozostały zamknięte przez resztę nocy. „Zostaw mnie w spokoju” – mówiła zmienionym od płaczu głosem za każdym razem, gdy pukał.
Tej nocy Frank spał na kanapie w salonie, budząc się wielokrotnie ze ściśniętym żołądkiem.
Rano Tina zeszła do kuchni i przygotowała śniadanie dla męża i dzieci. Podczas posiłku nikt nic nie mówił, a sztućce uderzały o porcelanę z głośnym, głuchym brzękiem. Frank wyszedł do pracy oszołomiony, zmęczony i niepewny. Dzieci poszły do szkoły z bólem brzucha, który utrzymywał się przez cały dzień.
Tina płakała przez większość poranka, samotna i zdezorientowana. Jej wewnętrzne dziecko przerodziło się w potwora, a ona nie wiedziała, co z tym zrobić. W akcie zupełnej desperacji sięgnęła po książkę telefoniczną i wyszukała nazwisko psychoterapeutki. Długo walczyła sama ze sobą, zastanawiając się, czy zadzwonić, czy nie. Późnym popołudniem, kiedy zbliżała się chwila powrotu dzieci ze szkoły, chwyciła za telefon i wybrała numer.
„Nie wiem, co się ze mną dzieje – powiedziała Frankowi i dzieciom tego wieczoru – ale zamierzam z pomocą specjalisty się tego dowiedzieć. Coś jest zdecydowanie nie w porządku i nie mogę dłużej tak żyć”.
Istnieją niezliczone szkoły psychoterapii i teorie mówiące o tym, dlaczego ludzie popadają w szaleństwo bez wyraźnego powodu. Oficjalna diagnoza, którą psycholożka Tiny wpisała na formularzu dla ubezpieczyciela, była zgodna z klasyfikacją zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego (ang. Diagnostic and Statistical Manual of the American Psychiatric Association, DSM), ale krótka notatka wpisana na jej karcie pacjenta przedstawiała najtrafniejszy obraz sytuacji:
„Kobieta rasy białej, lat 33, od 7 lat mężatka, 3 dzieci. Mąż pracoholik; pacjentka wykazuje poważne oznaki współuzależnienia: złość, przygnębienie, poczucie winy, utrata własnej tożsamości po wielu miesiącach kompulsywnego działania i kilku latach aktywnego negowania problemu”.
Frank był pracoholikiem, a Tina zrobiła jedyną rzecz, jaką potrafiła zrobić w obliczu uzależnienia ukochanego – pozwoliła, by jej własne uzależnienie się pogłębiało.
Na początku była uzależniona od Franka. Czekała na niego, kiedy notorycznie spóźniał się do domu po pracy, odgrzewała posiłki przygotowane wiele godzin wcześniej, wspierała go i podsycała jego uzależnienie, jednocześnie negując narastającą w niej powoli niechęć do męża, która ostatecznie ujawniła się jako wybuch wściekłości.
W końcu Tina popadła w uzależnienie wraz z Frankiem i sama pracowała coraz więcej, próbując zagłuszyć przerażające uczucia, które wciąż wydostawały się na powierzchnię, oraz ukryć to, że nikt nigdy nie nauczył jej, jak radzić sobie z samą sobą. To nie przypadek, że kiedy małe dziecko w jej wnętrzu dochodziło do głosu, jej biologiczne dziecko także dało o sobie znać. Jason w jedyny znany sobie sposób – poprzez prowokujące działanie (ang. acting-out) w szkole i w domu – wyrażał niewypowiedziane, nierozpoznane napięcia między członkami rodziny.
Był to dopiero początek historii Davisów. Tina rozpoczęła długotrwałą terapię – proces odkrywania i uczenia się siebie, niezbędny do unikania pułapek uzależnienia w przyszłości. Frank i dzieci uczestniczą razem z nią w terapii rodzinnej.
Świadomość Franka dotycząca ukrytych schematów zależności w jego życiu jest wciąż mglista. Chociaż nie mówi o tym otwarcie, wciąż uważa, że to Tina ma problem. Rodzinne zasady i więzi, które stopniowo doprowadziły mężczyznę do uzależnienia od pracy ukierunkowanej na osiąganie sukcesów, są kuszące i bardzo silne. Z kolei mechanizm zaprzeczenia uruchomiony przez rodzinę, której członkowie „wiedzą, że się kochają”, ale nie potrafią tego spontanicznie wyrażać, jest bardzo głęboko zakorzeniony.
Kiedy w systemie rodzinnym pojawia się uzależnienie, głęboko doświadczają go wszyscy jego członkowie. Aby nowy system powstający w wyniku kryzysu, takiego jak wyżej opisany był prawdziwie zdrowy i trwały, każdy jego członek musi się zmienić.
Czasami, gdy tylko jeden lub dwoje spośród członków zdrowieje, jedyną szansą na utrzymanie zdrowia jest opuszczenie systemu.
Sandy Dorset, najstarsza z piątki rodzeństwa, dorastała na przedmieściach Bostonu. Jej ojciec zaczął nałogowo pić wkrótce po tym, jak poślubił jej matkę, a zanim Sandy pojawiła się na świecie, został zwolniony z pracy w sklepie z częściami zamiennymi z powodu problemów finansowych firmy. Chociaż miał tytuł licencjata zdobyty na małej stanowej uczelni, nierozwiązane konflikty emocjonalne i nieleczony alkoholizm utrudniały mu znalezienie przyzwoitej pracy.
Matka Sandy, licencjonowana pielęgniarka, zaczęła pracować w niepełnym wymiarze godzin, aby pomóc w utrzymaniu rodziny, podczas gdy jej mąż wielokrotnie zmieniał zatrudnienie, szukając „swojego miejsca”.
W ciągu kolejnych sześciu lat do rodziny Dorsetów dołączyło jeszcze czworo dzieci, a połączenie trudności finansowych i wychowawczych sprawiło, że atmosfera w domu stała się napięta i wyczerpująca emocjonalnie. Zanim Sandy skończyła pięć lat, ojciec zaczął stosować przemoc fizyczną wobec matki i rzucać w dzieci wyzwiskami.
Sandy pamięta, jak kuliła się ze strachu w kącie pokoju dziennego, przytulając do siebie młodsze rodzeństwo, kiedy ojciec się awanturował, krzyczał, a potem bił matkę. Po takich zdarzeniach zwykle przychodziło kilka dni, a nawet tygodni względnego spokoju; następnie cykl się powtarzał.
Pewnego razu matka Sandy próbowała uzyskać pomoc dla rodziny, rozmawiając ze znajomą, która należała do AA i której mąż w tamtym czasie wychodził z uzależnienia od alkoholu. Niestety, jej inicjatywa tak rozwścieczyła ojca, że nigdy więcej nie odezwała się do tej znajomej ze strachu przed tym, co mogłoby się stać jej lub dzieciom, gdyby znów to zrobiła.
Rodzina Dorsetów była więc uwięziona w pułapce przemocy przez całe dzieciństwo Sandy. Okresy chaosu przeplatały się z okresami pełnej napięcia ciszy, podczas których wszyscy wstrzymywali oddech i chodzili na paluszkach, mając nadzieję, że sytuacja się poprawi – co jednak nigdy nie nastąpiło.
Sandy nauczyła się żyć w dysfunkcyjnym systemie, wznosząc wokół siebie barierę ochronną. Kiedy była mała, godzinami bawiła się samotnie w swoim pokoju, wyobrażając sobie lepszy świat pełen wymyślonych przyjaciół i miejsc. Gdy podrosła, było jej łatwiej odcinać się od cierpienia – przebywała po prostu jak najdłużej poza domem. Pozostając z dala, czuła się jednak rozdarta, ponieważ jednocześnie pragnęła być na miejscu, aby opiekować się młodszymi braćmi i siostrami.
Jak wiele dzieci z rodzin alkoholowych, bardzo dobrze się uczyła i doskonale ukrywała rodzinną tajemnicę. Wszyscy wiedzieli, że w jej rodzinie się nie przelewa, ale Sandy zawsze miała świeżo uprasowaną bluzkę, była grzeczna i uczynna. Nigdy nikomu nie wspomniała o okropnych zdarzeniach, które rozgrywały się w jej domu. W końcu honor rodziny jest najważniejszy, niezależnie od tego, co się dzieje.
W liceum Sandy zaczęła przybierać na wadze i nie udawało jej się zrzucić nadmiarowych kilogramów. Kiedy zaczęła naukę w dwuletnim studium pielęgniarskim, miała 45 kg nadwagi, ale nigdy nie pozwoliła, by ją to dobiło. Świetnie radziła sobie w szkole i dostała pracę na pełny etat zaledwie trzy tygodnie po jej ukończeniu.
W wieku 25 lat Sandy Dorset zaczęła się spotykać z młodym mężczyzną. Miała wrażenie, że został jej zesłany z nieba – był czuły, delikatny i wspierający. Studiował psychologię, aby w przyszłości zostać terapeutą. Nigdy nie rozmawiali o jej problemach z wagą, ale Sandy podświadomie obawiała się, że w końcu spowodują one, iż ukochany ją porzuci. Mimo to po kilku miesiącach randkowania para postanowiła się pobrać.
Dwa lata po ślubie Sandy urodziła córeczkę. Jej mąż spędzał wówczas długie godziny na pracy z młodzieżą w trudnej sytuacji życiowej, więc ona zmniejszyła wymiar zatrudnienia do pół etatu, aby poświęcić więcej czasu dziecku. W tym samym okresie mąż Sandy wdał się w romans z ich wspólną znajomą. Chociaż Sandy od lat zarzekała się, że nigdy nie weźmie do ust alkoholu, zaczęła pić, aby w ten sposób ukoić cierpienie związane z rozpadaniem się jej życia na kawałki.
Ponieważ w małżeństwie działo się coraz gorzej, Sandy piła coraz więcej, aby poradzić sobie ze świadomością, że schemat z jej dzieciństwa właśnie się powtarza. Czuła, że jest w beznadziejnej sytuacji, i próbowała popełnić samobójstwo. Miała dużo szczęścia – personel szpitala, do którego trafiła po zażyciu dużej dawki tabletek nasennych, bardzo szybko zajął się jej uzależnieniem.
Zrozpaczona Sandy odetchnęła z ulgą w poczuciu, że wreszcie ktoś otoczył ją taką opieką, jakiej potrzebowała, gdy była dzieckiem. Chętnie zastosowała się do zaleceń lekarzy, które obejmowały rozpoczęcie terapii uzależnień. To wtedy jej życie zaczęło się na nowo.
Droga do wyzdrowienia okazała się wyboista. Dla wielu alkoholików samo zaprzestanie picia jest stosunkowo łatwe – dla Sandy nie było ono nawet w połowie tak trudne, jak się spodziewała. Prawdziwym wyzwaniem okazało się poradzenie sobie z pierwotnymi zależnościami (schematami zachowania wynikającymi ze współuzależnienia). Konfrontowanie się z potwornie trudnymi emocjami, jakich doświadczała, dorastając w rodzinie z problemem alkoholizmu i przemocy, oraz przyswajanie sobie nowych nawyków wydawały jej się czasem zadaniami ponad siły. Mąż się z nią rozwiódł, lecz mimo tego Sandy pracowała zawodowo, jednocześnie walcząc z własnymi lękami, złością i cierpieniem.
Oprócz uczestnictwa w mityngach AA zaczęła uczęszczać na spotkania grup wsparcia dla dorosłych dzieci alkoholików. Stopniowo, ale konsekwentnie wspinała się ku górze, chcąc wydobyć się z otchłani rozpaczy i zagubienia. Z każdym nowym krokiem wychodziła z ciemności i znajdowała coraz zdrowszych przyjaciół. Jej nadwaga, która w kulminacyjnym momencie kryzysu wynosiła około 70 kg, powoli zaczęła się zmniejszać. Córka Sandy wyrastała na szczęśliwą, dobrze przystosowaną społecznie dziewczynkę. Przez pierwsze kilka lat po zakończeniu terapii Sandy co prawda zdarzało się umawiać na randki, nigdy jednak nie nawiązała poważnej relacji. Miała pracę, opiekowała się córką i zajmowała własnym zdrowieniem. Niedługo po trzydziestce poznała mężczyznę, który różnił się od tych spotykanych przez nią do tej pory. Był opiekuńczy, ale nie brał odpowiedzialności za jej problemy. Od czasu do czasu bywał marudny, ale nic więcej. Kłócili się o różne sprawy, ale zawsze rozwiązywali spory i żyli dalej, nie żywiąc do siebie urazy. Oboje lubili spędzać czas zarówno samotnie, jak i ze sobą nawzajem. Każde z nich chodziło na swoje spotkania AA.
Sandy i jej drugi mąż są małżeństwem już od 15 lat. Chociaż jak każda para mieli swoje wzloty i upadki, koszmar pierwszego życia kobiety ustąpił miejsca spokojowi, wygodzie i spełnieniu. Mimo że złe wspomnienia nigdy jej nie opuszczą, obecnie zajmują realistyczne miejsce w przeszłości, wciąż przypominając o tym, że jeśli Sandy doświadcza zbyt silnego stresu, czuje się niepewnie lub przytłaczają ją emocje, zawsze znajdzie się zdrowy sposób na poradzenie sobie z trudnościami. Sandy Dorset nareszcie żyje szczęśliwie.
3
Kim jesteśmy? Jakie mamy objawy?
Kim są dorosłe dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, o których piszemy? Gdzie mieszkają? Ile zarabiają? Jakie mają problemy? Kim właściwie są ci ludzie?
„Oni” to my.
Przynajmniej 90–95% z nas, jak wykazujemy poniżej. Wielu z nas jest dorosłymi dziećmi rodziców alkoholików i ma cechy przedstawione przez Janet Woititz w bestsellerowej książce Dorosłe dzieci alkoholików. Możemy też być osobami, które „kochają za bardzo”, jak bohaterki opisane przez Robin Norwood w Kobiety, które kochają za bardzo i ciągle liczą na to, że on się zmieni.
Jak stwierdza Terry Kellogg w Return to Intimacy (Powrót do intymności), wielu z nas nie tylko pochodzi z rodzin z problemem alkoholowym albo padło ofiarami przemocy domowej, lecz także staje się alkoholikami i dopuszcza się aktów przemocy wobec dzieci lub małżonków, niezależnie od płci.
Jako dorosłe dzieci z rodzin dysfunkcyjnych żyjemy w świecie skrajności – zawsze szukamy zdrowej równowagi, złotego środka, ale nigdy nie możemy go znaleźć. Gdy wahadło wychyla się na skrajną pozycję, czujemy się osamotnieni, odizolowani i zalęknieni. Ten stan nas męczy, więc wahadło osiąga drugie ekstremum – pojawiają się wrażenie uwikłania i stłamszenia oraz złość. Wówczas wahadło rusza z powrotem ku skrajności. Taki schemat dotyczy wielu obszarów naszego życia, zanim rozpoczniemy porządną terapię.
Przygotowując się do warsztatów, które kilka miesięcy temu prowadziliśmy w Teksasie, stworzyliśmy listę mającą pomóc w nazwaniu problemów, jakich doświadczają dorosłe dzieci z rodzin dysfunkcyjnych:
Jesteśmy osobami, które w wieku 28, 39 lub 47 lat nagle odkrywają, że coś jest z nimi nie w porządku i że nie potrafią już same sobie z tym radzić. Takie spostrzeżenia mogą mieć związek z kryzysami, jakie pojawiają się naturalnie na poszczególnych etapach życia, opisywanymi choćby przez Daniela Levinsona w
The Seasons of
a
Man’s Life
(Okresy życia mężczyzny), Rogera Goulda w
Transformations
(Przemiany) czy Gail Sheehy w
Passages
(Przełomy), jednak ich intensywność oraz towarzyszące im cierpienie i poczucie dezorientacji sugerują, że pod powierzchnią problemu kryje się dorosłe dziecko.
Jesteśmy osobami, które przyglądają się rówieśnikom na ulicy lub na imprezie i mówią sobie: „Chciał(a)bym być taki(-a) jak on(a)”.
Albo myślą: „Gdyby ten człowiek wiedział, co się dzieje wewnątrz mnie, na pewno byłby przerażony”.
Jesteśmy osobami, które kochają swoich małżonków i bardzo troszczą się o swoje dzieci, a jednocześnie się od nich oddalają; w relacjach czujemy się oderwani od drugiej osoby i zalęknieni.
Albo czujemy, że wszystko w naszym życiu jest idealne, do czasu, gdy nasi synowie lub córki popadają w uzależnienie od substancji psychoaktywnych, zaczynają chorować na bulimię, uciekają z domu lub próbują popełnić samobójstwo.
Jesteśmy zatrudniani na stanowiskach poniżej naszych możliwości i nigdy nie osiągamy sukcesu na swoją miarę – tkwimy w znienawidzonej pracy, ponieważ boimy się z niej zrezygnować, czujemy się zdezorientowani lub zagubieni.
Jesteśmy uzależnieni od substancji psychoaktywnych lub seksu czy cierpimy na zaburzenia odżywiania.
Miewamy migrenowe bóle głowy, jesteśmy obsesyjnie ćwiczącymi bulimi(cz)kami albo osiągamy duże sukcesy w pracy, choć nie układa nam się w małżeństwie.
Błyszczymy w towarzystwie, a jednak czujemy się bardzo samotni pośród naszych licznych znajomych.
Niektórzy z nas dorastali w rodzinach pełnych chaosu, doświadczając alkoholizmu, kazirodztwa albo nadużyć fizycznych, emocjonalnych i duchowych.
Niektórzy z nas czują się, jakby byli sparaliżowani, ponieważ dysfunkcja, której doświadczyli, była tak subtelna (ukryta), że nawet nie potrafią jej wskazać i nazwać tego, co im się przytrafiło.
Niektórych z nas porównywano z rodzeństwem, które lepiej się uczyło.
Innym wmawiano, że mogą być wartościowi, tylko jeśli w przyszłości zostaną hydraulikiem, lekarzem, elektrykiem, prawnikiem lub psychologiem.
Niektórzy w dzieciństwie musieli chodzić na paluszkach, ponieważ w rodzinie była bieda, ojciec pracował na dwa etaty, a matka praktycznie sama wychowywała pięcioro dzieci, więc wszyscy przez większość czasu byli zmęczeni i rozdrażnieni.
Wielu z nas doświadczyło emocjonalnego zaniedbania, ponieważ nie mieliśmy nikogo, kto by nam towarzyszył; albo rodzice zapewniali nam wyłącznie dobra materialne, a emocjonalnie byli nieobecni.
Niektórzy z nas byli rozpieszczani i zagłaskiwani przez nadopiekuńczych rodziców; skusili nas oni, żebyśmy pozostali w rodzinnym gnieździe o wiele lat dłużej niż nasi znajomi, którzy ruszyli w świat i rozpoczęli dorosłe życie.
Wielu z nas boi się ludzi, szczególnie autorytetów.
Czasami przerażamy innych, szczególnie tych, których kochamy, i wymagamy od nich, by żyli w naszym odrębnym świecie – w pełni kontrolowanym przez nas.
Jesteśmy ludźmi, którzy gardzą albo religią, albo ateizmem.
Pozwalamy, by inni nas wykorzystywali lub nadużywali, albo sami wykorzystujemy i nadużywamy innych.
Jesteśmy osobami, które czują tylko złość, tylko smutek, tylko strach, albo zawsze się uśmiechają.
Staramy się tak bardzo, że nam się nie udaje; albo tak mało, że nigdy nie doświadczamy pełni życia.
Jesteśmy kobietami i mężczyznami, którzy jak określił to Ronald Fry, „uosabiają doskonałość”.
Jesteśmy kobietami i mężczyznami, którzy trafiają do meliny i czują, że wreszcie gdzieś przynależą.
Doświadczamy depresji lub napadów złości.
Mamy poczucie wewnętrznej pustki lub pogrążamy się w chaosie.
Nasze życie emocjonalne jest jak jazda rollercoasterem albo jak przebywanie w próżni.
Uśmiechamy się, trzaskając drzwiczkami kuchennych szafek, kiedy jesteśmy wściekli, albo trzaskamy nimi ze złością, gdy czujemy się bardzo smutni.
Krzywdzimy siebie, ale opiekujemy się wszystkimi dokoła.
Gdy czujemy się nieszczęśliwi, absolutnie się do tego nie przyznajemy z obawy, że ktoś inny zauważy, iż jesteśmy tylko ludźmi; albo – co gorsza – że ktoś w ogóle zauważy naszą obecność.
Mamy trudności z nawiązywaniem relacji z synami i/lub córkami.
Niektórzy z nas uprawiają seks, ale nie potrafią poczuć emocjonalnej bliskości, inni w ogóle nie mogą uprawiać seksu.
Wciąż obserwujemy innych, starając się odkryć, co jest w porządku, a co nie.
Czujemy się gorsi lub lepsi od innych ludzi, ale rzadko mamy poczucie przynależności do grupy.
Bywamy uwięzieni w życiu, jakiego nigdy sami byśmy sobie nie wybrali.
Przejmujemy się przeszłością, boimy się przyszłości, a w teraźniejszości odczuwamy ciągły lęk.
Zapracowujemy się na śmierć z nieznanych powodów.
Nigdy nie czujemy się zadowoleni.
Boimy się Boga lub oczekujemy, że Bóg wszystko zrobi za nas.
Boimy się lub nienawidzimy ludzi, którzy są inni.
Angażujemy się w znajomości, których nie potrafimy zakończyć.
Przywiązujemy się do rzeczy.
Rzutujemy swoje wewnętrzne konflikty na własne dzieci.
Wstydzimy się swoich ciał.
Nie wiemy, dlaczego tu jesteśmy.
Cierpimy tak bardzo, jak tylko potrafimy.
Kiedy widzimy samochód policyjny, czujemy się, jakbyśmy zrobili coś złego.
Poświęcamy własną godność w zamian za fałszywe poczucie bezpieczeństwa.
Domagamy się miłości, ale rzadko ją otrzymujemy.
Rozmyślamy o pragnieniach i potrzebach, zamiast je realizować.
Mamy nadzieję na najlepsze, spodziewamy się najgorszego i nigdy nie cieszymy się chwilą.
Czujemy się tak, jakby reszta ludzkości istniała tylko po to, by wzbudzać w nas silny dyskomfort, gdy samotnie spożywamy posiłek w restauracji.
Pytamy: „Po co to wszystko?”, ale nikt nie odpowiada.
Uciekamy, jeśli tylko uda nam się zakochać, albo rezygnujemy z siebie, aby być w związku.
Tłamsimy i/lub ranimy tych, których kochamy.
Niektórzy z nas swoimi działaniami zmienią bieg historii, inni zostaną zapomniani.
Dorastając, znienawidzimy naszych rodziców albo pozwolimy im stać na piedestałach, na których postawiliśmy ich jako małe dzieci, i nigdy nie uznamy ich za omylnych, choć wszyscy tacy jesteśmy.
Mamy poczucie winy w związku z tym, jak nasi bracia i siostry byli traktowani w porównaniu z nami, albo im zazdrościmy i żywimy urazę.
Nienawidzimy ojca i nadmiernie chronimy matkę lub nienawidzimy matki i chronimy ojca.
Byliśmy molestowani seksualnie w wieku pięciu lat, ale obwiniamy za to siebie i wmawiamy sobie, że powinniśmy być mądrzejsi.
Niektórzy z nas, dorastając, mieli przewlekle chorego rodzica.
Inni mieli rodzica chorego psychicznie.
Jeszcze inni wcale nie mieli rodziców, kiedy dorastali.
Jesteśmy ocalałymi, którzy w głębi duszy modlą się o to, by życie przestało być tylko walką o przetrwanie.
Kochamy życie, a nasze wewnętrzne dziecko czeka głęboko w nas, aż ktoś je uwolni.
Niezależnie od naszych objawów i okoliczności zewnętrznych, jesteśmy dorosłymi dziećmi z rodzin dysfunkcyjnych, ponieważ dawno temu w naszym życiu coś się wydarzyło. Zresztą nie jeden raz. Zdarzenia te spowodowały cierpienie. Chroniliśmy się w jedyny znany sobie sposób. I wciąż go stosujemy, aby się chronić. Ten sposób już jednak nie działa.
Objawy, których doświadczamy wskutek tego, co nam się przydarzyło, mogą świadczyć o różnych zaburzeniach psychicznych i problemach związanych ze stresem, od zaburzeń spowodowanych nadużywaniem substancji psychoaktywnych, przez dysfunkcje seksualne, zaburzenia bliskości, nadaktywność, po zaburzenia odżywiania, zachowania kompulsywne i obsesje. Oczywiście zgadzamy się, że nie wszystkie przepadki wymienionych problemów muszą mieć źródło w jakiejś dysfunkcji rodzinnej. Alkoholizm, schizofrenia, niektóre rodzaje depresji i zaburzeń lękowych, a także pewne formy otyłości mają dobrze udokumentowane podłoże biologiczne. Co zastanawiające jednak, prowadząc terapię przez wiele lat, w zasadzie nie spotkaliśmy osób uzależnionych od alkoholu, które nie pochodziłyby z rodzin dysfunkcyjnych i nie odtwarzały tej pierwotnej dysfunkcji we własnym systemie rodzinnym.
Zapamiętaliśmy zaledwie dwie osoby pochodzące ze zdrowych rodzin, które najwyraźniej odziedziczyły biologiczną predyspozycję do alkoholizmu. Obie zresztą bardzo sprawnie poradziły sobie z problemem. Każda mianowicie przyznała przed sobą: „Wydaje mi się, że się uzależniam”. Obydwie rozmawiały o tym z rodziną i przyjaciółmi, a następnie zgłosiły się po specjalistyczną pomoc, aby pokonać uzależnienie. Niestety dysfunkcje większości z nas są zbyt silne, byśmy mogli postąpić tak samo.
Objawy, których doświadczamy, układają się w pewien wzorzec wspólny dla większości dorosłych dzieci z rodzin dysfunkcyjnych.
Nasze objawy…
są częścią mechanizmu zaprzeczenia;
dają nam złudne wrażenie, że kontrolujemy sytuację;
pojawiły się jako normalna reakcja na doświadczany stres;
powstają jako sposób obrony przed cierpieniem, którego jako dzieci nie mieliśmy siły zwalczyć;
powodują negowanie uczuć;
blokują zdolność do nawiązywania bliskich relacji;
wiążą się ze wstydem.
Nasze objawy wynikają z negowania emocji i służą podtrzymaniu ich zaprzeczenia. Pozwalają nam żyć w określony sposób i przekonywać samych siebie, że żyjemy zupełnie inaczej. Chociaż dają nam złudne wrażenie kontroli nad sytuacją, w rzeczywistości jasno pokazują, że oddaliśmy zdrową kontrolę nad swoim życiem czynnikom zewnętrznym.
Wpadając w pułapkę uzależnienia lub fobii, zamieniamy prawdziwą kontrolę nad naszym życiem na jej iluzję. To właśnie iluzja kontroli sprawia, że pozbycie się objawów wydaje się tak przerażające.
Człowiek uzależniony od seksu jest szczerze przekonany, że jeśli porzuci niezdrowe nawyki seksualne, jego życie pogrąży się w chaosie. Osoba uzależniona od relacji, najczęściej będąca w związku z osobą, która także jest uzależniona, naprawdę uważa, że jeśli spróbuje się zmienić w zdrowy sposób, w jej życiu nastąpi katastrofa. Bulimik, który dba o swoją wagę, biegając, i tylko w bieganiu znajduje poczucie „wewnętrznego pseudospokoju”, a kiedy nie może biegać, doświadcza objawów odstawiennych, jest naprawdę szczerze przekonany, że jego życie straci sens, jeśli odbierze mu się możliwość biegania.
Wszystkie nasze objawy pojawiły się jako normalna reakcja na doświadczany stres. Według nas musiały trafić na podatny grunt w dzieciństwie, kiedy uczyliśmy się, jak żyć wśród ludzi. Jeśli systemy rodzinne, w których dorastamy, mają pewną dysfunkcję, czy to oczywistą (łatwo zauważalną), jak w przypadku Sandy, czy też subtelną (ukrytą), jak w przypadku Franka, dla dziecka w takiej rodzinie normalną, logiczną i rozsądną reakcją jest ochrona siebie. Tak jak ciało reaguje na zakażenie, tworząc opuchliznę wokół długo nieleczonej rany, tak nasze dziecięce umysły izolują źródło psychologicznego bólu za pomocą bezpiecznego mechanizmu zaprzeczenia, który umożliwia utrzymanie równowagi psychicznej.
Nasze objawy powstają jako sposób obrony przed cierpieniem, którego jako dzieci nie byliśmy w stanie zwalczyć. Od samego początku mechanizm zaprzeczenia prowadzi do wewnętrznego konfliktu, powstania podwójnej tożsamości, jak w przypadku Sandy. Na zewnątrz była ona zdolną, świetnie radzącą sobie w szkole dziewczynką, w środku – przerażonym, zranionym i zagubionym dzieckiem. Im dłużej ta dysfunkcja pozostawała nieleczona, tym skuteczniej Sandy zaprzeczała swoim prawdziwym uczuciom. Tymczasem im mocniej negujemy swoje emocje, tym gorzej się czujemy.
Nasze objawy dotyczą więc także negowania uczuć. Odcinamy się od bólu i strachu. Cieszymy się dobrą opinią innych ludzi, którzy znają tylko nasz publiczny wizerunek. Jesteśmy dumni, że uchodzimy za osoby „silne” lub „urocze” albo za „buntowników”, ale jednocześnie bardzo cierpimy, ponieważ czujemy, że nikt nie wie, kim tak naprawdę jesteśmy – i zazwyczaj się nie mylimy. Dlatego do naszych objawów zaliczają się zaburzenia bliskości i relacji.
Utwierdzając nas w zaprzeczeniu i pomagając nam dochować naszych „rodzinnych tajemnic”, otoczenie uniemożliwia nam zbliżenie się do kogokolwiek w zdrowy sposób. Zawsze musimy trzymać fason w nadziei, że nikt nie odkryje, co się dzieje w naszym wnętrzu; wiąże się to również z poczuciem wstydu. Wstydzimy się, że ktoś nas „zdemaskuje”, że „odkryje”, kim naprawdę jesteśmy. Unikamy emocjonalnego obnażania się przed innymi z obawy przed wyśmianiem, krytyką i odrzuceniem.
Lista objawów, które rozwijają się u dorosłych dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, jest dość długa. Wielu z nas doświadcza kilku z nich równocześnie. Jako specjaliści nigdy nie spotkaliśmy na przykład osoby z problemem kompulsywnego objadania się, która jednocześnie nie wykazywałaby niezdrowej zależności od jedzenia. Bardzo rzadko mamy do czynienia z małżonkami alkoholików, którzy nie byliby dosłownie uzależnieni od relacji z mężem lub żoną, nie prezentowaliby kompulsywnych zachowań w różnych obszarach życia, nie byliby zależni od innych osób bądź rzeczy i/lub nie doświadczaliby depresji.
To nie etykieta, jaką przykleja się człowiekowi, decyduje o tym, jakich problemów rodzinnych doświadczy on w przyszłości albo jakim będzie rodzicem. Dla dziecka łkającego w poduszkę po tym, jak nakrzyczała na nie jego sfrustrowana samotna matka, nie ma znaczenia, czy rodzicielka jest uzależniona od relacji, współuzależniona, czy może kompulsywnie się objada. Dla dziecka liczy się to, że mama i tata nie są szczęśliwi, że ciągle na nie krzyczą, że zmuszają je do uczestniczenia w ich kłótniach i nie pozwalają na doświadczanie prawdziwych uczuć.
Chociaż poniższa lista nie wyczerpuje wszystkich możliwości, daje ogólne pojęcie o tym, czego doświadcza bardzo wiele dorosłych dzieci z rodzin dysfunkcyjnych.
depresja
lęk/napady paniki
myśli lub skłonności samobójcze
obsesje i kompulsje
psychiczne uzależnienie od substancji psychoaktywnych
niska samoocena
zaburzenia osobowości
fobie
histeria
dysfunkcje seksualne
podejrzliwość
problemy z bliskością
dysocjacja
spłycenie afektu
trudności z koncentracją
nadmierna złość
mała zdolność radzenia sobie z frustracją
osobowość bierno-agresywna
nadmierna zależność
niezdolność do współzależności z innymi
niezdolność do zabawy lub odczuwania przyjemności
brak asertywności
nadmierne dogadzanie innym
szukanie aprobaty
rozchwiana tożsamość
fizjologiczne uzależnienie od substancji psychoaktywnych
zaburzenia odżywiania
podatność na urazy/zespół chronicznego bólu
napięciowe i migrenowe bóle głowy
problemy z układem oddechowym
wrzody żołądka, zapalenie okrężnicy, problemy trawienne
zaparcia/biegunka
zaburzenia snu
napięcie mięśni
zespół zaburzeń czynności stawu skroniowo-żuchwowego
Ponieważ uzależnienia, zachowania kompulsywne, niezdrowe zależności interpersonalne, depresja, objawy związane ze stresem, fobie i zaburzenia lękowe to problemy bardzo często występujące u dorosłych dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, przyjrzymy się im bliżej.
W najwęższym sensie tego słowa uzależnienie oznacza fizjologiczną zależność od określonej substancji, wymykającą się spod kontroli i oddziałującą na codzienne funkcjonowanie osoby uzależnionej w sposób, który pociąga za sobą poważne konsekwencje. Definicja ta oczywiście nie obejmuje części problemów określanych tym mianem, takich jak uzależnienie od pracy, miłości, telewizji itd. Dlatego też wolimy używać pojęcia „uzależnienie” w szerokim rozumieniu, co jest obecnie powszechną praktyką. Ponadto zakładamy, że granica między uzależnieniem a szkodliwym używaniem substancji jest bardzo cienka.
Kompulsje to czynności, które wykonujemy, czując, że nie potrafimy ich kontrolować lub zatrzymać, a które dają nam iluzję kontroli. Powtarzające się mycie rąk w celu usunięcia z nich śladów wyobrażonego grzechu to klasyczny przykład kompulsji, podobnie jak wstawanie w nocy siedem czy osiem razy, aby sprawdzić, czy zamknęliśmy wszystkie drzwi i okna. Specjaliści wyróżniają m.in. kompulsywne objadanie się, kompulsywne granie w gry hazardowe, kompulsywne sprzątanie i wydawanie pieniędzy. Brzmi znajomo? Może się teraz zastanawiasz, czy grasz kompulsywnie lub czy jesteś uzależniony od hazardu. Ale może nie ma znaczenia, jak to nazwiemy, skoro wiadomo, że zachowanie, nad którym nie panujesz, powoduje cierpienie twoje i innych osób?
Niezdrowe zależności wyrastają z normalnego stanu zależności małego dziecka od dorosłych. Nasze przeżycie po narodzinach całkowicie zależy od rodziców. Gdyby nas nie karmili, nie pielęgnowali, nie opiekowali się nami podczas choroby, bylibyśmy skazani na śmierć. Potrzeba zależności jest w nas głęboko zakorzeniona i stanowi warunek przetrwania.
W miarę jak dorastamy, potrzeba ta przybiera coraz subtelniejsze formy. W wieku sześciu lat właściwie potrafimy już funkcjonować sami – i wiele dzieci z najuboższych krajów świata to robi – chociaż jakość życia sześciolatka nie będzie wysoka bez stałej pomocy dorosłych. Piętnastolatkowie są już w dużej mierze zdolni do samodzielnego radzenia sobie, przynajmniej jeśli chodzi o zaspokajanie podstawowych potrzeb biologicznych i zapewnienie sobie bezpieczeństwa. Czy jednak radzą sobie z mniej oczywistymi, choć równie ważnymi potrzebami emocjonalnymi? W rodzinach dysfunkcyjnych to właśnie one często pozostają niezaspokojone, dlatego jako dzieci wychowane w takich rodzinach wkraczamy w dorosłość z bagażem niespełnionych pierwotnych pragnień.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tłum. Adam Kaska, Warszawa 1958. Jeśli nie podano inaczej, cytaty przytoczone w niniejszej książce występują w przekładzie własnym tłumaczki (przyp. red.). [wróć]
Są to Tradycje 11 i 12 spośród Dwunastu Tradycji Anonimowych Alkoholików (Wspólnota Anonimowych Alkoholików, www.aa24.pl). [wróć]