NOWY POCZĄTEK. Jak uwolnić się od ciężaru dysfunkcyjnej rodziny. Wsparcie dla dorosłych dzieci z trudnych domów - Linda Friel, John Friel - ebook

NOWY POCZĄTEK. Jak uwolnić się od ciężaru dysfunkcyjnej rodziny. Wsparcie dla dorosłych dzieci z trudnych domów ebook

Linda Friel, John Friel

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Niniejsza książka dotyczy dorosłych dzieci z rodzin dysfunkcyjnych i została napisana specjalnie dla nich przez autorów, którzy również należą do tej grupy. (…) Napisaliśmy ją, aby przypomnieć tym z nas, którzy zdrowieją, na czym to zdrowienie polega, i że jest ono procesem, nie wydarzeniem. To także książka dla tych spośród nas, którzy wciąż błądzą w mroku – są sceptyczni, odczuwają złość lub czują się zagubieni i poszukują odpowiedzi na pytanie, dlaczego towarzyszą im właśnie takie emocje. Trudno ci wchodzić w głębsze relacje z otoczeniem? Nie potrafisz stworzyć zdrowego związku? Nie radzisz sobie z rozwiązywaniem konfliktów? Jeśli chociaż na niektóre z tych pytań odpowiedziałeś twierdząco, być może przyszło ci dorastać w dysfunkcyjnej rodzinie. Wielu z nas wiąże swoje kłopoty w dorosłym życiu z dorastaniem w domach alkoholików. Ale przecież istnieją też rodziny na inne sposoby szkodliwe dla rozwijających się w nich dzieci: tworzą je pracoholicy, przemocowcy, osoby borykające się z chorobami, również psychicznymi, perfekcjoniści, narcyzi… W tych rodzinach problemy takie jak chłód uczuciowy, znęcanie się oraz emocjonalne lub fizyczne zaniedbywanie determinują rzeczywistość dzieci, stając się z czasem niechcianym dziedzictwem. Jeśli wychowałeś się w takim domu, jest bardzo prawdopodobne, że dziś nie potrafisz nawiązywać zdrowych relacji i masz zniekształcony obraz siebie. Być może stale odczuwasz złość, czujesz zagubienie, cierpisz z powodu uzależnienia czy depresji, nie umiesz zrozumieć targających tobą uczuć albo je wypierasz. Ale niestabilność emocjonalna rodzinnego domu, choć z pewnością odcisnęła na tobie piętno, nie musi prześladować cię przez całe życie. Dzięki tej książce możesz rozpoznać źródło swoich dzisiejszych problemów, a następnie, jak piszą autorzy, terapeuci John i Linda Frielowie, „wejść na drogę zdrowienia”. Być może właśnie ta książka będzie dla ciebie początkiem tego procesu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 240

Oceny
4,6 (87 ocen)
65
13
6
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nowalijka01
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

„Niezależnie od naszych objawów i okoliczności zewnętrznych, jesteśmy dorosłymi dziećmi z rodzin dysfunkcyjnych ponieważ dawno temu w naszym życiu coś się wydarzyło. Zresztą nie jeden raz. Zdarzenia te spowodowały cierpienie. Chroniliśmy się w jedyny znany sobie sposób. I wciąż go stosujemy, aby się chronić. Ten sposób już jednak nie działa.“ Subiektywnie lektura tej książki jest przełomem na drodze do samopoznania i rozumienia własnej historii. Wnosi ożywczy powiew nadziei do życia DDD naznaczonego poczuciem osamotnienia lub wręcz wybrakowania i nieadekwatności, za którymi kryją się braki rozwojowe wskutek zaniedbań lub nad­użyć rodziców/opiekunów, a następnie samounieważniania. – Zawiera „listę mającą pomóc w nazwaniu problemów, jakich doświadczają dorosłe dzieci z rodzin dysfunkcyjnych” – Wymienia niektóre objawy i zaburzenia występujące u DDD (emocjonalne/psychologiczne i fizyczne), objawy współuzależnienia – Przybliża praktyczne aspekty związane ze źródłami dysfunkcji system...
10
mju92

Nie oderwiesz się od lektury

polecam bardzo. przyjemnie się czyta. dużo wyjaśnia
10
joppa

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam wszystkim z dysfunkcyjnych, mniej lub bardziej rodzin.
10
JaMajkka

Nie oderwiesz się od lektury

Nie da się ukryć, ze nie jest to łatwa emocjonalnie książka, natomiast czyta się ją błyskawicznie. Test, który jest w niej zamieszczony, pozwala dokładniej określić czy jesteśmy dorosłym z rodziny dysfunkcyjnej. Nie jest to oczywiście pełna diagnoza, ale mimo wszystko trochę uspokaja, że jest szansa na wyzdrowienie i to, by było po prostu dobrze.
10
molenki

Nie oderwiesz się od lektury

Obowiązkowa lektura dla osób wywodzących się z rodzin dyskusyjnych, jak i tych, które mierzą się w teraźniejszości z uzależnieniem, bądź współuzależnieniem.
00

Popularność




Dedy­ka­cja

Książkę dedy­ku­jemy naszemu sys­te­mowi rodzin­nemu. Naszym rodzi­com, Elde­nowi i Alice Frie­lom oraz Lloy­dowi i Phyl­lis Olun­dom; naszemu rodzeń­stwu, Bil­lowi i Nancy McIn­tyre, Richowi Frie­lowi, Steve’owi i Margo Bate­so­nom, a także ich dzie­ciom, Bria­nowi i Car­rie McIn­tyre, Joh­nowi Micha­elowi, Mar­kowi i Mary Frie­lom. Szcze­gól­nie zaś naszym cór­kom i synowi, Kri­stin, Rebecce i Davi­dowi – z życze­niami speł­nie­nia, cie­pła i prawdy w życiu.

Przed­mowa

Przed­mowa

Przy­kłady i stu­dia przy­pad­ków wyko­rzy­stane w tej książce sta­no­wią kom­pi­la­cje histo­rii osób i rodzin, z któ­rymi pra­co­wa­li­śmy w ciągu wielu lat naszej prak­tyki. Szcze­gó­łowe infor­ma­cje, takie jak miej­sce zamiesz­ka­nia, imiona i zawody boha­te­rów, zostały zmie­nione w celu zacho­wa­nia ano­ni­mo­wo­ści. Pod każ­dym innym wzglę­dem przed­sta­wione histo­rie są bar­dzo typowe dla doro­słych dzieci z rodzin dys­funk­cyj­nych.

W książce sta­ra­li­śmy się poda­wać przy­kłady uka­zu­jące różne objawy i uza­leż­nie­nia, aby uzmy­sło­wić czy­tel­ni­kowi wie­lo­ra­kość nie­zdro­wych sty­lów życia, które pro­wa­dzą doro­słe dzieci z rodzin dys­funk­cyj­nych. Z pew­no­ścią nie udało nam się tu przed­sta­wić wszyst­kich moż­li­wych dys­funk­cyj­nych obja­wów i sty­lów funk­cjo­no­wa­nia. Prawdą jest bowiem, że jest tyle sty­lów, ilu ludzi.

Jak wie­lo­krot­nie wska­zu­jemy w dal­szej czę­ści książki, zdro­wie­nie to pro­ces, któ­rego nie można prze­pro­wa­dzić samo­dziel­nie; w wielu przy­pad­kach konieczna jest spe­cja­li­styczna pomoc. Napi­sa­li­śmy tę książkę, aby dostar­czyć czy­tel­ni­kowi infor­ma­cji, które naszym zda­niem mogą być przy­datne jako część bar­dziej roz­bu­do­wa­nego, kom­plek­so­wego planu zdro­wie­nia.

Pra­gniemy zazna­czyć, że para­dok­sal­nie od czy­ta­nia porad­ni­ków rów­nież można się uza­leż­nić. W pew­nym momen­cie po pro­stu trzeba roz­po­cząć żmudną pracę nad zmianą spo­sobu życia, zamiast wciąż tylko roz­my­ślać i uczyć się o tym, jak nasze życie mogłoby wyglą­dać.

Na koniec chcie­li­by­śmy z całą mocą pod­kre­ślić, że ta książka jest dla cie­bie. Nie dla two­jego męża, two­jej żony lub kochanki, two­ich dzieci, sze­fów albo pod­wład­nych. Jedna z naszych defi­ni­cji współ­uza­leż­nie­nia mówi, że jest ono syn­dro­mem „pogoni za mał­żon­kiem dookoła domu z porad­ni­kiem psy­cho­lo­gicz­nym w ręku”. Zdro­wie­nie z pro­ble­mów doro­słego dziecka z rodziny dys­funk­cyj­nej jest oso­bi­stym doświad­cze­niem. Aby jak naj­le­piej poma­gać innym, musisz sam wejść na tę drogę. Sta­nie się to, kiedy naprawdę uwie­rzysz, że dawa­nie przy­kładu jest naj­po­tęż­niej­szym spo­so­bem poma­ga­nia.

John C. Friel Linda D. Friel

Część I

Część I

Doro­słe dzieci

Jej miesz­kańcy to, jak się ktoś kie­dyś wyra­ził, „dziwki, alfonsi, szu­le­rzy i skur­wy­syny”. Gdyby ten ktoś spoj­rzał z innej strony, powie­działby może: „święte kobiety, anio­ło­wie, męczen­nicy i zacni ludzie”, i też miałby słusz­ność.

John Ste­in­beck, Ulica Nad­brzeżna1

1. Wstęp

1

Wstęp

W lipcu 1985 roku tysiące ludzi z całego świata przy­było do Mont­re­alu, aby świę­to­wać 50. rocz­nicę jed­nej z naj­sku­tecz­niej dzia­ła­ją­cych orga­ni­za­cji mię­dzy­na­ro­do­wych, jakie kie­dy­kol­wiek powstały. Orga­ni­za­cja ta nie ma for­mal­nego kie­row­nic­twa ani żad­nych afi­lia­cji poli­tycz­nych. Została zało­żona przez dwóch „nie­udacz­ni­ków” i z cza­sem odnio­sła naj­więk­szy suk­ces spo­śród wszyst­kich tego typu grup w histo­rii. Ni­gdy nie przyj­mo­wała i wciąż nie przyj­muje żad­nego wspar­cia finan­so­wego z zewnątrz – od fun­da­cji czy kor­po­ra­cji. Mimo to zrze­sza miliony człon­ków w ponad 135 kra­jach. Nie korzy­sta z żad­nych form reklamy. Nie zatrud­nia spe­cja­li­stów od mar­ke­tingu. Nie zezwala swoim człon­kom na wyko­rzy­sty­wa­nie nazwy orga­ni­za­cji do oso­bi­stej pro­mo­cji.

Wszy­scy jej człon­ko­wie muszą pozo­sta­wać ano­ni­mowi z przy­czyn prak­tycz­nych. W jed­nym z ofi­cjal­nych doku­men­tów orga­ni­za­cji stwier­dzają oni: „Nasze oddzia­ły­wa­nie na zewnątrz opiera się na przy­cią­ga­niu, a nie na rekla­mo­wa­niu; musimy zawsze zacho­wy­wać oso­bi­stą ano­ni­mo­wość wobec prasy, radia i filmu. Ano­ni­mo­wość sta­nowi duchową pod­stawę wszyst­kich naszych Tra­dy­cji, przy­po­mi­na­jąc nam zawsze, że zasady są waż­niej­sze od oso­bo­wo­ści”2. Ta świet­nie dzia­ła­jąca orga­ni­za­cja to, jak można się domy­ślić, Ano­ni­mowi Alko­ho­licy.

Histo­ria AA jest fascy­nu­ją­cym przy­kła­dem dla każ­dego, kogo inte­re­sują odno­szące suk­cesy ruchy spo­łeczne i orga­ni­za­cje, nie­za­leż­nie od tego, czy osoba ta „kupuje” spe­cy­ficzną filo­zo­fię AA. Pomimo nie­zwy­kle szyb­kich zmian kul­tu­ro­wych, jakich doświad­czy­li­śmy od roku 1935, ruch AA zdo­łał prze­trwać i zwięk­szyć swój zasięg. Prze­trwał on „dobre czasy” lat 50., nie­po­koje lat 60., rewo­lu­cję sek­su­alną lat 70., a także indy­wi­du­ali­za­cję spo­łe­czeń­stwa zacho­dzącą od lat 80. Jak komórki raka toczące ludz­kie ciało, wciąż zwięk­sza zasięg i zmie­nia swój kształt.

Ory­gi­nalna zasada 12 kro­ków AA była mody­fi­ko­wana i dosto­so­wy­wana do potrzeb osób, które doświad­czyły róż­nych innych dys­funk­cyj­nych sty­lów życia. Korzy­stają z niej Ano­ni­mowi Hazar­dzi­ści, Ano­ni­mowi Nar­ko­mani, Ano­ni­mowi Koka­ini­ści, Ano­ni­mowi Buli­micy, Ano­ni­mowi Zaku­po­ho­licy, Ano­ni­mowi Rodzice (zdro­wie­jący sprawcy nad­użyć wobec dzieci), Ano­ni­mowi Pala­cze, Ano­ni­mowi Pra­co­ho­licy, Ano­ni­mowi Dłuż­nicy, Ano­ni­mowi Fun­da­men­ta­li­ści (osoby pró­bu­jące wyzwo­lić się z destruk­cyj­nych orien­ta­cji reli­gij­nych), Ano­ni­mowi Współ­uza­leż­nieni oraz Ano­ni­mowe Doro­słe Dzieci z rodzin Dys­funk­cyj­nych (DDD).

Czy są to tylko prze­mi­ja­jące trendy? Czy grupy AA ist­nieją obec­nie dla­tego, że mamy okre­śloną wie­dzę na temat uza­leż­nień od sub­stan­cji? Czy znikną, gdy znaj­dziemy nowe spo­soby roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów emo­cjo­nal­nych i beha­wio­ral­nych spo­wo­do­wa­nych nad­uży­wa­niem nar­ko­ty­ków albo opra­cu­jemy nowe metody mody­fi­ko­wa­nia ludz­kich zacho­wań?

Praw­do­po­dob­nie nie. W spo­łecz­no­ści AA mówi się: „Nie napra­wiaj tego, co działa”. Trudno pod­wa­żyć zna­cze­nie suk­cesu trwa­ją­cego od kil­ku­dzie­się­ciu lat. Uwa­żamy, że ruch AA prze­trwa, ponie­waż grupy wspar­cia i pro­gramy two­rzone na ich wzór odpo­wia­dają na pod­sta­wową ludzką potrzebę, któ­rej zaspo­ko­je­nia pra­gną wszy­scy – potrzebę zdro­wej bli­sko­ści. Potrzebę posia­da­nia miej­sca, w któ­rym można mówić o sobie, roz­ma­wiać, słu­chać, uczyć się od innych, a po godzi­nie po pro­stu wyjść bez zobo­wią­zań. Miej­sca, gdzie nie ma poli­tyki. Nie ma obo­wiąz­ków. I nikt nie mówi: „No dobrze, ja dałem ci to, więc jesteś mi winien tamto”.

Idea grup AA lub innych grup dzia­ła­ją­cych na zasa­dzie 12 kro­ków spraw­dza się bar­dzo dobrze z kilku powo­dów. Takie grupy ofe­rują (zamiast narzu­cać) pro­sty plan życia, który w dłuż­szej per­spek­ty­wie cza­so­wej pomaga napra­wić nisz­czące nawyki, jakich nabra­li­śmy, aby prze­trwać, dora­sta­jąc w naszych rodzi­nach. Bole­sne nawyki, które nasi rodzice prze­jęli od swo­ich rodzi­ców, a ci z kolei od swo­ich.

Po 50 latach od powo­ła­nia ruchu AA w Sta­nach Zjed­no­czo­nych powstała nowa orga­ni­za­cja. Celem Naro­do­wego Sto­wa­rzy­sze­nia na rzecz Dzieci Osób Uza­leż­nio­nych, two­rzą­cego grupy dla Doro­słych Dzieci Alko­ho­li­ków oparte na pro­gra­mie 12 kro­ków AA, jest dawa­nie nadziei i udzie­la­nie pomocy dzie­ciom oraz doro­słym, któ­rzy wycho­wy­wali się w sys­te­mach rodzin­nych z pro­ble­mem uza­leż­nie­nia od alko­holu lub innych sub­stan­cji. Orga­ni­za­cja ta roz­wija się w kosmicz­nym tem­pie.

Jed­nym z best­sel­le­rów roku 1985 była oso­bi­sta książka o nałogu podej­mu­jąca także temat zma­gań sław­nych ludzi z wynisz­cza­ją­cym uza­leż­nie­niem od sub­stan­cji (The Courage to Change [Odwaga, aby się zmie­nić] Den­nisa Who­leya). Popu­larne arty­kuły pra­sowe kon­cen­trują się na uza­leż­nie­niach od sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nych oraz dyna­mice funk­cjo­no­wa­nia sys­te­mów rodzin­nych wyni­ka­ją­cej z dys­funk­cyj­nych i nie­zdro­wych rela­cji zależ­no­ści. Nasza książka jest poświę­cona temu ostat­niemu zagad­nie­niu.

Liczna grupa spe­cja­li­stów w naszej dzie­dzi­nie zaczyna wresz­cie zauwa­żać, że alko­ho­lik czy koka­ini­sta nie jest jedy­nym człon­kiem rodziny, który doświad­cza pro­blemu. Co wię­cej, nawet jeśli w rodzi­nie nie wystę­puje zja­wi­sko uza­leż­nie­nia od sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nych, może ona funk­cjo­no­wać tak samo jak rodzina z pro­ble­mem alko­ho­lo­wym, jeśli zasady rzą­dzące sys­te­mem są dys­funk­cyjne. Innymi słowy, nie tylko doro­słe dzieci alko­ho­lików mogą sko­rzy­stać z udziału w spo­tka­niach grup opar­tych na zasa­dzie 12 kro­ków. Takie grupy są pomocne dla doro­słych dzieci z wszyst­kich rodzin dys­funk­cyj­nych.

Niniej­sza książka doty­czy doro­słych dzieci z rodzin dys­funk­cyj­nych i została napi­sana spe­cjal­nie dla nich przez auto­rów, któ­rzy rów­nież należą do tej grupy. Powstała w odpo­wie­dzi na powta­rza­jące się pyta­nia naszych klien­tów: „Czy jest jakaś książka, w któ­rej to zja­wi­sko jest opi­sane tak, jak mi je wyja­śni­li­ście?”.

Napi­sa­li­śmy ją, aby przy­po­mnieć tym z nas, któ­rzy zdro­wieją, na czym to zdro­wie­nie polega, i że jest ono pro­ce­sem, nie wyda­rze­niem. To także książka dla tych z nas, któ­rzy wciąż błą­dzą w mroku – są scep­tyczni, odczu­wają złość lub czują się zagu­bieni i poszu­kują odpo­wie­dzi na pyta­nie, dla­czego towa­rzy­szą im wła­śnie takie emo­cje.

Przede wszyst­kim zaś książka powstała, aby rzu­cić świa­tło na dyna­mikę funk­cjo­no­wa­nia rodziny, która dopro­wa­dziła tak wielu z nas do doro­sło­ści nazna­czo­nej uza­leż­nie­niami, depre­sją, zabu­rze­niami kom­pul­syw­nymi, nie­zdrową zależ­no­ścią od innych, nad­mier­nym stre­sem, nie­za­do­wo­le­niem ze związ­ków i życiem w skry­wa­nym poczu­ciu despe­ra­cji.

2. Dwie opo­wie­ści

2

Dwie opo­wie­ści

Rodzina „sub­tel­nie” dys­funk­cyjna

Frank Davis to 35-letni dyrek­tor wyko­naw­czy dużej firmy elek­tro­nicz­nej w Kali­for­nii. Uzy­skał licen­cjat z infor­ma­tyki na Uni­wer­sy­te­cie Kali­for­nij­skim, pra­co­wał przez pięć lat jako ana­li­tyk sys­te­mowy, a następ­nie wró­cił na stu­dia, aby zdo­być tytuł magi­stra w zakre­sie admi­ni­stra­cji i biz­nesu. Nie­długo po roz­po­czę­ciu pierw­szej pracy u obec­nego pra­co­dawcy poznał Tinę, rów­nież stu­dentkę admi­ni­stra­cji i biz­nesu, z którą łączyło go wiele wspól­nych zain­te­re­so­wań.

Pod koniec stu­diów Frank i Tina byli już mał­żeń­stwem. Trzy lata póź­niej mieli dwoje małych dzieci i trze­cie w dro­dze. Tina posta­no­wiła, że odro­czy pod­ję­cie pracy, zosta­nie w domu i będzie wycho­wy­wać dzieci, a tym­cza­sem Frank zaczął robić zawrotną karierę. Para miała wszystko, o czym udane młode mał­żeń­stwo mogłoby zama­rzyć – dom w hrab­stwie Marin, domek let­ni­skowy nad jezio­rem Tahoe, dwa BMW w garażu i człon­ko­stwo w eks­klu­zyw­nym lokal­nym klu­bie. Frank i Tina regu­lar­nie uczęsz­czali do kościoła i udzie­lali się w lokal­nej spo­łecz­no­ści. Wszy­scy postrze­gali ich jako ide­alne mał­żeń­stwo.

Frank miał na pierw­szy rzut oka dość spo­kojne dzie­ciń­stwo. Był trze­cim z pię­ciorga dzieci i uro­dził się, kiedy kariera jego ojca, chi­rurga, nabie­rała roz­pędu. Chło­pak prze­ja­wiał duże zdol­no­ści do nauki, szcze­gól­nie mate­ma­tyczne, co cie­szyło jego rodzi­ców. Upra­wiał sport, był atrak­cyjny i popu­larny wśród rówie­śni­ków. Matka Franka była wów­czas dosko­nałą żoną chi­rurga – piękną, pewną sie­bie, cza­ru­jącą kobietą i pod­porą lokal­nej spo­łecz­no­ści. Cho­ciaż rodzina zatrud­niała gospo­się, pani domu nie spę­dzała czasu bez­czyn­nie. Pro­wa­dziła chło­pięce i dziew­częce dru­żyny skau­towe, pra­co­wała jako wolon­ta­riuszka w szpi­talu i razem z mężem uczest­ni­czyła w spo­tka­niach kółka para­fial­nego. Frank był dumny z bycia czę­ścią swo­jej odno­szą­cej suk­cesy, reli­gij­nej i zna­nej w oko­licy rodziny. Wie­dział, że jego wła­sny suk­ces ści­śle wią­zał się z rodzinną tra­dy­cją dosko­na­ło­ści.

Ojca Franka naj­traf­niej okre­ślało słowo „solidny”. Był to sta­teczny, opa­no­wany, poważny męż­czy­zna, a przy tym – jak wielu chi­rur­gów – per­fek­cjo­ni­sta. Cza­sami matka Franka żar­to­wała, że jej mąż jest tak „prze­wi­dy­walny”, iż mogłaby wyrzu­cić wszyst­kie zegary i odczy­ty­wać godzinę na pod­sta­wie regu­lar­nych czyn­no­ści wyko­ny­wa­nych przez niego pod­czas pobytu w domu. Davi­so­wie uwa­żali się za kocha­jącą rodzinę, choć nie­czę­sto oka­zy­wali sobie uczu­cia, tłu­ma­cząc to nor­we­skimi korze­niami babci Franka ze strony ojca oraz jego dziadka ze strony matki. To jed­nak nie było ważne. Rodzice wie­dzieli, że się kochają, i to im wystar­czało.

Frank odno­sił kolejne suk­cesy w nauce, świet­nie sobie radząc w liceum i na stu­diach. Każde jego doko­na­nie pocią­gało za sobą jesz­cze wię­cej pochwał i oznak podziwu ze strony rodziny. „Bez wąt­pie­nia odzie­dzi­czy­łeś geny Davi­sów” – mawiał z dumą ojciec. Zanim Frank poznał Tinę, osią­gnął sta­bilną pozy­cję zawo­dową i czuł się gotowy do kul­ty­wo­wa­nia rodzin­nych tra­dy­cji jako głowa wła­snej rodziny. Tina była dumna, że może w tym uczest­ni­czyć, i grzała się w bla­sku chwały po naro­dzi­nach każ­dego z trojga dzieci. Jed­nak w wieku 33 lat, po sze­ściu latach mał­żeń­stwa i stwo­rze­niu bez­piecz­nego domu dla żony i dzieci, życie Franka zaczęło się zmie­niać.

Począt­kowo zmiany były nie­znaczne. Frank i Tina przy­pi­sy­wali je „kry­zy­sowi trzy­dzie­sto­lat­ków”, o któ­rym czy­tali w popu­lar­nych książ­kach i cza­so­pi­smach. Pro­wa­dzili prze­cież bar­dzo aktywne, pełne wyzwań życie nie­mal od dnia ślubu. Mimo to zmiany nade­szły i nie chciały prze­mi­nąć.

Zaczęło się od spo­ra­dycz­nego uczu­cia ści­sku w żołądku pod­czas podróży do pracy, kiedy umysł Franka buzo­wał pomy­słami na reali­za­cję nowego pro­jektu. Męż­czy­zna szybko igno­ro­wał dys­kom­fort i rzu­cał się w wir pracy, a dreszcz suk­cesu sku­tecz­nie zagłu­szał drobne wąt­pli­wo­ści i nie­po­koje, które co pewien czas prze­do­sta­wały się do jego świa­do­mo­ści. Po skoń­czo­nym dniu pracy w spo­koju spo­ży­wał wraz z żoną kola­cję, następ­nie pla­no­wał zada­nia na kolejny dzień, brał prysz­nic i zasy­piał w czu­łych obję­ciach Tiny.

Taki sche­mat powta­rzał się przez kilka mie­sięcy: nie­po­ko­jące uczu­cie ści­sku w żołądku poprze­dza­jące dresz­czyk emo­cji zwią­za­nych z pracą, a potem spo­kojny wie­czór w domu z Tiną. Week­endy Davi­sów wypeł­niały zwy­kle spo­tka­nia towa­rzy­skie i wycieczki z dziećmi nad jezioro. Nie­przy­jemne dozna­nia jed­nak nie zni­kały. Ich upo­rczy­wość nie dawała Fran­kowi spo­koju. Jego sny stały się nie­po­ko­jące. Zaczął doświad­czać trud­no­ści z kon­cen­tra­cją. Coraz czę­ściej był poiry­to­wany, co szcze­rze go prze­ra­żało. Jako czło­nek klanu Davi­sów nie mógł prze­cież pozwo­lić, by jego głowę zaprzą­tały dro­bia­zgi, a co dopiero upo­rczywe emo­cje.

W począt­ko­wej fazie kry­zysu Tina przy­jęła postawę wspie­ra­ją­cej, tole­ran­cyj­nej żony. Zaj­mo­wała się domem, pra­co­wała na rzecz lokal­nej spo­łecz­no­ści, odgry­wała rolę uro­czej gospo­dyni, a wie­czo­rami spo­koj­nie doglą­dała męża. W końcu jed­nak to, co gry­zło Franka, zaczęło pod­gry­zać także Tinę.

Cho­ciaż Frank nie potra­fił ziden­ty­fi­ko­wać źró­dła nie­po­koju, jego żona je znała. Świa­do­mość przy­czyn kry­zysu dodat­kowo ją prze­ra­żała. Przez wiele mie­sięcy Tina zamia­tała pro­blemy pod dywan, aż prze­stała wytrzy­my­wać napię­cie. Czuła nie­chęć do Franka, ale wciąż powta­rzała sobie, że to nie­moż­liwe. A ponie­waż nie pozwa­lała sobie na myśle­nie o tym – postrze­gała prze­cież swoje mał­żeń­stwo jako dosko­nałe i miała wszystko, o czym kie­dy­kol­wiek marzyła – podą­żała za Fran­kiem wprost do pułapki. Oboje coraz bar­dziej zbli­żali się do miej­sca, gdzie wspól­nie mieli wpaść w sidła, które zaci­snęły się na ich ści­śle ze sobą sple­cio­nych życio­ry­sach.

Tina szła za przy­kła­dem męża – anga­żo­wała się w życie spo­łeczne, orga­ni­zo­wała wycieczki i zaję­cia dla dzieci oraz wszyst­kich zna­jo­mych rodziny. Otrzy­my­wała kolejne pochwały od przy­ja­ciół i lide­rów spo­łecz­no­ści. Była wybie­rana do lokal­nych rad i komi­te­tów. Jej życie stało się osza­ła­mia­ją­cym pasmem suk­ce­sów wspa­nia­łej matki, odda­nej przy­ja­ciółki i pomy­sło­wej dzia­łaczki spo­łecznej.

W końcu naj­star­szy syn Davi­sów, Jason, wpadł w pułapkę wraz z rodzi­cami. W wieku sied­miu lat zaczął doświad­czać trud­no­ści w szkole i stwa­rzać pro­blemy. Był inte­li­gentny i o tym wie­dział; wie­dzieli o tym też jego nauczy­ciele. Mimo to coraz czę­ściej zapo­mi­nał o pra­cach domo­wych. Zaczął się znę­cać nad innymi dziećmi i roz­ra­biać w kla­sie. Sta­rał się zwró­cić na sie­bie uwagę na wiele spo­so­bów, ale nie­wiele z tych zacho­wań przy­no­siło pożą­dany sku­tek.

Kiedy szkoła wresz­cie skon­tak­to­wała się z Tiną, kobieta zare­ago­wała chłodno i spo­koj­nie, stwier­dza­jąc, że jej syn nie zacho­wy­wałby się w taki spo­sób, gdyby nie brak empa­tii u nauczy­cieli. W ciągu kilku dni prze­nio­sła Jasona do szkoły pry­wat­nej, w dużej czę­ści dofi­nan­so­wa­nej przez firmę elek­tro­niczną Franka, i wyda­wało się, że wszystko jest pod kon­trolą.

Gdzieś w głębi umy­słu Tiny ode­zwał się cichy gło­sik. Był to głos małej dziew­czynki, nie­winny i spon­ta­niczny. Brzmiał czy­sto i jasno jak dia­ment, ale był bar­dzo słaby. Wciąż powta­rzał: „Tino, coś jest nie tak. Coś jest nie w porządku”.

Pomimo gło­śnych pochwał za liczne osią­gnię­cia, które Tina otrzy­my­wała od przy­ja­ciół, rodziny i człon­ków miej­sco­wej spo­łecz­no­ści, cichy gło­sik w jej gło­wie sta­wał się coraz sil­niej­szy. Spo­wo­do­wało to wewnętrzną walkę, a w końcu – pew­nego czwart­ko­wego wie­czoru, gdy Tina wraz z troj­giem dzieci w ciszy jadła kola­cję – nastą­pił emo­cjo­nalny wybuch.

Frank wszedł do domu prze­peł­niony entu­zja­zmem z powodu pod­pi­sa­nego w tym dniu nowego kon­traktu, w chwili gdy Jason gwał­tow­nie i z brzę­kiem prze­wró­cił szklankę pełną mleka, trą­ca­jąc młod­szą sio­strę w ramię. Na uła­mek sekundy wszystko zamarło w sur­re­ali­stycz­nym bez­ru­chu. Sze­roko otwarte oczy Tiny znie­ru­cho­miały. Kobieta rzu­ciła krót­kie spoj­rze­nie na Jasona i na mleko, a następ­nie lodo­wa­tym, nie­ru­cho­mym wzro­kiem nie­mal prze­szyła Franka. Jej dło­nie i twarz poczer­wie­niały, gdy poczuła we wnę­trzu wybuch pry­mi­tyw­nej furii.

Wszy­scy domow­nicy spoj­rzeli na Tinę, która wstała od stołu, unio­sła swój talerz z jedze­niem i cisnęła nim w męża. Talerz zadra­snął czoło Franka, a szpa­ragi z sosem holen­der­skim wylą­do­wały na jego gar­ni­tu­rze i w przed­po­koju za jego ple­cami. Tina krzyk­nęła z taką wście­kło­ścią, o jaką nie podej­rze­wa­łaby ani sie­bie, ani nikogo innego: „Ni­gdy wię­cej nie waż się wejść do domu z tym głu­pim uśmiesz­kiem na twa­rzy!”.

Na kolejny uła­mek sekundy nastała abso­lutna cisza, po czym Tina zwi­nęła się w kłę­bek na pod­ło­dze w salo­nie i wydała z sie­bie roz­dzie­ra­jący szloch, pocho­dzący z tego samego miej­sca, z któ­rego w głębi nocy mówiła do niej i nawo­ły­wała zło­wiesz­czo mała dziew­czynka. Tina leżała na pod­ło­dze i szlo­chała – szlo­chała tak, jakby miała szlo­chać przez wiecz­ność, aż w końcu wstała, poszła na górę i weszła do sypialni, zamy­ka­jąc za sobą drzwi na klucz.

Dzieci zaczęły pła­kać ze stra­chu i bez­sil­no­ści. Po raz pierw­szy widziały, jak jedno z rodzi­ców wyraża emo­cje inten­syw­niej niż pod­czas spo­ra­dycz­nych sprze­czek, które zda­rzają się w każ­dym mał­żeń­stwie. Frank stał jak spa­ra­li­żo­wany w przed­po­koju, nie wie­rząc wła­snym oczom. Pętla zaci­snęła się wokół całej rodziny wiele mie­sięcy wcze­śniej – dopiero teraz jed­nak wszy­scy poczuli ból. Cier­pie­nie stało się rze­czy­wi­ste. Czuli jego zapach i smak, widzieli je i nim oddy­chali. Odtąd wszystko miało być ina­czej, nikt jed­nak nie wie­dział, czy to począ­tek, czy koniec.

Frank sta­rał się uspo­koić dzieci naj­le­piej, jak potra­fił. Póź­niej pró­bo­wał dostać się do sypialni, aby poroz­ma­wiać z Tiną, jed­nak drzwi pozo­stały zamknięte przez resztę nocy. „Zostaw mnie w spo­koju” – mówiła zmie­nio­nym od pła­czu gło­sem za każ­dym razem, gdy pukał.

Tej nocy Frank spał na kana­pie w salo­nie, budząc się wie­lo­krot­nie ze ści­śnię­tym żołąd­kiem.

Rano Tina zeszła do kuchni i przy­go­to­wała śnia­da­nie dla męża i dzieci. Pod­czas posiłku nikt nic nie mówił, a sztućce ude­rzały o por­ce­lanę z gło­śnym, głu­chym brzę­kiem. Frank wyszedł do pracy oszo­ło­miony, zmę­czony i nie­pewny. Dzieci poszły do szkoły z bólem brzu­cha, który utrzy­my­wał się przez cały dzień.

Tina pła­kała przez więk­szość poranka, samotna i zdez­o­rien­to­wana. Jej wewnętrzne dziecko prze­ro­dziło się w potwora, a ona nie wie­działa, co z tym zro­bić. W akcie zupeł­nej despe­ra­cji się­gnęła po książkę tele­fo­niczną i wyszu­kała nazwi­sko psy­cho­te­ra­peutki. Długo wal­czyła sama ze sobą, zasta­na­wia­jąc się, czy zadzwo­nić, czy nie. Póź­nym popo­łu­dniem, kiedy zbli­żała się chwila powrotu dzieci ze szkoły, chwy­ciła za tele­fon i wybrała numer.

„Nie wiem, co się ze mną dzieje – powie­działa Fran­kowi i dzie­ciom tego wie­czoru – ale zamie­rzam z pomocą spe­cja­li­sty się tego dowie­dzieć. Coś jest zde­cy­do­wa­nie nie w porządku i nie mogę dłu­żej tak żyć”.

Ist­nieją nie­zli­czone szkoły psy­cho­te­ra­pii i teo­rie mówiące o tym, dla­czego ludzie popa­dają w sza­leń­stwo bez wyraź­nego powodu. Ofi­cjalna dia­gnoza, którą psy­cho­lożka Tiny wpi­sała na for­mu­la­rzu dla ubez­pie­czy­ciela, była zgodna z kla­sy­fi­ka­cją zabu­rzeń psy­chicz­nych Ame­ry­kań­skiego Towa­rzy­stwa Psy­chia­trycz­nego (ang. Dia­gno­stic and Sta­ti­sti­cal Manual of the Ame­ri­can Psy­chia­tric Asso­cia­tion, DSM), ale krótka notatka wpi­sana na jej kar­cie pacjenta przed­sta­wiała naj­traf­niej­szy obraz sytu­acji:

„Kobieta rasy bia­łej, lat 33, od 7 lat mężatka, 3 dzieci. Mąż pra­co­ho­lik; pacjentka wyka­zuje poważne oznaki współ­uza­leż­nie­nia: złość, przy­gnę­bie­nie, poczu­cie winy, utrata wła­snej toż­sa­mo­ści po wielu mie­sią­cach kom­pul­syw­nego dzia­ła­nia i kilku latach aktyw­nego nego­wa­nia pro­blemu”.

Frank był pra­co­ho­li­kiem, a Tina zro­biła jedyną rzecz, jaką potra­fiła zro­bić w obli­czu uza­leż­nie­nia uko­cha­nego – pozwo­liła, by jej wła­sne uza­leż­nie­nie się pogłę­biało.

Na początku była uza­leż­niona od Franka. Cze­kała na niego, kiedy noto­rycz­nie spóź­niał się do domu po pracy, odgrze­wała posiłki przy­go­to­wane wiele godzin wcze­śniej, wspie­rała go i pod­sy­cała jego uza­leż­nie­nie, jed­no­cze­śnie negu­jąc nara­sta­jącą w niej powoli nie­chęć do męża, która osta­tecz­nie ujaw­niła się jako wybuch wście­kło­ści.

W końcu Tina popa­dła w uza­leż­nie­nie wraz z Fran­kiem i sama pra­co­wała coraz wię­cej, pró­bu­jąc zagłu­szyć prze­ra­ża­jące uczu­cia, które wciąż wydo­sta­wały się na powierzch­nię, oraz ukryć to, że nikt ni­gdy nie nauczył jej, jak radzić sobie z samą sobą. To nie przy­pa­dek, że kiedy małe dziecko w jej wnę­trzu docho­dziło do głosu, jej bio­lo­giczne dziecko także dało o sobie znać. Jason w jedyny znany sobie spo­sób – poprzez pro­wo­ku­jące dzia­ła­nie (ang. acting-out) w szkole i w domu – wyra­żał nie­wy­po­wie­dziane, nie­roz­po­znane napię­cia mię­dzy człon­kami rodziny.

Był to dopiero począ­tek histo­rii Davi­sów. Tina roz­po­częła dłu­go­trwałą tera­pię – pro­ces odkry­wa­nia i ucze­nia się sie­bie, nie­zbędny do uni­ka­nia puła­pek uza­leż­nie­nia w przy­szło­ści. Frank i dzieci uczest­ni­czą razem z nią w tera­pii rodzin­nej.

Świa­do­mość Franka doty­cząca ukry­tych sche­ma­tów zależ­no­ści w jego życiu jest wciąż mgli­sta. Cho­ciaż nie mówi o tym otwar­cie, wciąż uważa, że to Tina ma pro­blem. Rodzinne zasady i więzi, które stop­niowo dopro­wa­dziły męż­czy­znę do uza­leż­nie­nia od pracy ukie­run­ko­wa­nej na osią­ga­nie suk­ce­sów, są kuszące i bar­dzo silne. Z kolei mecha­nizm zaprze­cze­nia uru­cho­miony przez rodzinę, któ­rej człon­ko­wie „wie­dzą, że się kochają”, ale nie potra­fią tego spon­ta­nicz­nie wyra­żać, jest bar­dzo głę­boko zako­rze­niony.

Kiedy w sys­te­mie rodzin­nym poja­wia się uza­leż­nie­nie, głę­boko doświad­czają go wszy­scy jego człon­ko­wie. Aby nowy sys­tem powsta­jący w wyniku kry­zysu, takiego jak wyżej opi­sany był praw­dzi­wie zdrowy i trwały, każdy jego czło­nek musi się zmie­nić.

Cza­sami, gdy tylko jeden lub dwoje spo­śród człon­ków zdro­wieje, jedyną szansą na utrzy­ma­nie zdro­wia jest opusz­cze­nie sys­temu.

Rodzina „bez­sprzecz­nie” dys­funk­cyjna

Sandy Dor­set, naj­star­sza z piątki rodzeń­stwa, dora­stała na przed­mie­ściach Bostonu. Jej ojciec zaczął nało­gowo pić wkrótce po tym, jak poślu­bił jej matkę, a zanim Sandy poja­wiła się na świe­cie, został zwol­niony z pracy w skle­pie z czę­ściami zamien­nymi z powodu pro­ble­mów finan­so­wych firmy. Cho­ciaż miał tytuł licen­cjata zdo­byty na małej sta­no­wej uczelni, nie­roz­wią­zane kon­flikty emo­cjo­nalne i nie­le­czony alko­ho­lizm utrud­niały mu zna­le­zie­nie przy­zwo­itej pracy.

Matka Sandy, licen­cjo­no­wana pie­lę­gniarka, zaczęła pra­co­wać w nie­peł­nym wymia­rze godzin, aby pomóc w utrzy­ma­niu rodziny, pod­czas gdy jej mąż wie­lo­krot­nie zmie­niał zatrud­nie­nie, szu­ka­jąc „swo­jego miej­sca”.

W ciągu kolej­nych sze­ściu lat do rodziny Dor­se­tów dołą­czyło jesz­cze czworo dzieci, a połą­cze­nie trud­no­ści finan­so­wych i wycho­waw­czych spra­wiło, że atmos­fera w domu stała się napięta i wyczer­pu­jąca emo­cjo­nal­nie. Zanim Sandy skoń­czyła pięć lat, ojciec zaczął sto­so­wać prze­moc fizyczną wobec matki i rzu­cać w dzieci wyzwi­skami.

Sandy pamięta, jak kuliła się ze stra­chu w kącie pokoju dzien­nego, przy­tu­la­jąc do sie­bie młod­sze rodzeń­stwo, kiedy ojciec się awan­tu­ro­wał, krzy­czał, a potem bił matkę. Po takich zda­rze­niach zwy­kle przy­cho­dziło kilka dni, a nawet tygo­dni względ­nego spo­koju; następ­nie cykl się powta­rzał.

Pew­nego razu matka Sandy pró­bo­wała uzy­skać pomoc dla rodziny, roz­ma­wia­jąc ze zna­jomą, która nale­żała do AA i któ­rej mąż w tam­tym cza­sie wycho­dził z uza­leż­nie­nia od alko­holu. Nie­stety, jej ini­cja­tywa tak roz­wście­czyła ojca, że ni­gdy wię­cej nie ode­zwała się do tej zna­jo­mej ze stra­chu przed tym, co mogłoby się stać jej lub dzie­ciom, gdyby znów to zro­biła.

Rodzina Dor­se­tów była więc uwię­ziona w pułapce prze­mocy przez całe dzie­ciń­stwo Sandy. Okresy cha­osu prze­pla­tały się z okre­sami peł­nej napię­cia ciszy, pod­czas któ­rych wszy­scy wstrzy­my­wali oddech i cho­dzili na palusz­kach, mając nadzieję, że sytu­acja się poprawi – co jed­nak ni­gdy nie nastą­piło.

Sandy nauczyła się żyć w dys­funk­cyj­nym sys­te­mie, wzno­sząc wokół sie­bie barierę ochronną. Kiedy była mała, godzi­nami bawiła się samot­nie w swoim pokoju, wyobra­ża­jąc sobie lep­szy świat pełen wymy­ślo­nych przy­ja­ciół i miejsc. Gdy pod­ro­sła, było jej łatwiej odci­nać się od cier­pie­nia – prze­by­wała po pro­stu jak naj­dłu­żej poza domem. Pozo­sta­jąc z dala, czuła się jed­nak roz­darta, ponie­waż jed­no­cze­śnie pra­gnęła być na miej­scu, aby opie­ko­wać się młod­szymi braćmi i sio­strami.

Jak wiele dzieci z rodzin alko­ho­lo­wych, bar­dzo dobrze się uczyła i dosko­nale ukry­wała rodzinną tajem­nicę. Wszy­scy wie­dzieli, że w jej rodzi­nie się nie prze­lewa, ale Sandy zawsze miała świeżo upra­so­waną bluzkę, była grzeczna i uczynna. Ni­gdy nikomu nie wspo­mniała o okrop­nych zda­rze­niach, które roz­gry­wały się w jej domu. W końcu honor rodziny jest naj­waż­niej­szy, nie­za­leż­nie od tego, co się dzieje.

W liceum Sandy zaczęła przy­bie­rać na wadze i nie uda­wało jej się zrzu­cić nad­mia­ro­wych kilo­gra­mów. Kiedy zaczęła naukę w dwu­let­nim stu­dium pie­lę­gniar­skim, miała 45 kg nad­wagi, ale ni­gdy nie pozwo­liła, by ją to dobiło. Świet­nie radziła sobie w szkole i dostała pracę na pełny etat zale­d­wie trzy tygo­dnie po jej ukoń­cze­niu.

W wieku 25 lat Sandy Dor­set zaczęła się spo­ty­kać z mło­dym męż­czy­zną. Miała wra­że­nie, że został jej zesłany z nieba – był czuły, deli­katny i wspie­ra­jący. Stu­dio­wał psy­cho­lo­gię, aby w przy­szło­ści zostać tera­peutą. Ni­gdy nie roz­ma­wiali o jej pro­ble­mach z wagą, ale Sandy pod­świa­do­mie oba­wiała się, że w końcu spo­wo­dują one, iż uko­chany ją porzuci. Mimo to po kilku mie­sią­cach rand­ko­wa­nia para posta­no­wiła się pobrać.

Dwa lata po ślu­bie Sandy uro­dziła córeczkę. Jej mąż spę­dzał wów­czas dłu­gie godziny na pracy z mło­dzieżą w trud­nej sytu­acji życio­wej, więc ona zmniej­szyła wymiar zatrud­nie­nia do pół etatu, aby poświę­cić wię­cej czasu dziecku. W tym samym okre­sie mąż Sandy wdał się w romans z ich wspólną zna­jomą. Cho­ciaż Sandy od lat zarze­kała się, że ni­gdy nie weź­mie do ust alko­holu, zaczęła pić, aby w ten spo­sób ukoić cier­pie­nie zwią­zane z roz­pa­da­niem się jej życia na kawałki.

Ponie­waż w mał­żeń­stwie działo się coraz gorzej, Sandy piła coraz wię­cej, aby pora­dzić sobie ze świa­do­mo­ścią, że sche­mat z jej dzie­ciń­stwa wła­śnie się powta­rza. Czuła, że jest w bez­na­dziej­nej sytu­acji, i pró­bo­wała popeł­nić samo­bój­stwo. Miała dużo szczę­ścia – per­so­nel szpi­tala, do któ­rego tra­fiła po zaży­ciu dużej dawki table­tek nasen­nych, bar­dzo szybko zajął się jej uza­leż­nie­niem.

Zroz­pa­czona Sandy ode­tchnęła z ulgą w poczu­ciu, że wresz­cie ktoś oto­czył ją taką opieką, jakiej potrze­bo­wała, gdy była dziec­kiem. Chęt­nie zasto­so­wała się do zale­ceń leka­rzy, które obej­mo­wały roz­po­czę­cie tera­pii uza­leż­nień. To wtedy jej życie zaczęło się na nowo.

Droga do wyzdro­wie­nia oka­zała się wybo­ista. Dla wielu alko­ho­li­ków samo zaprze­sta­nie picia jest sto­sun­kowo łatwe – dla Sandy nie było ono nawet w poło­wie tak trudne, jak się spo­dzie­wała. Praw­dzi­wym wyzwa­niem oka­zało się pora­dze­nie sobie z pier­wot­nymi zależ­no­ściami (sche­ma­tami zacho­wa­nia wyni­ka­ją­cymi ze współ­uza­leż­nie­nia). Kon­fron­to­wa­nie się z potwor­nie trud­nymi emo­cjami, jakich doświad­czała, dora­sta­jąc w rodzi­nie z pro­ble­mem alko­ho­li­zmu i prze­mocy, oraz przy­swa­ja­nie sobie nowych nawy­ków wyda­wały jej się cza­sem zada­niami ponad siły. Mąż się z nią roz­wiódł, lecz mimo tego Sandy pra­co­wała zawo­dowo, jed­no­cze­śnie wal­cząc z wła­snymi lękami, zło­ścią i cier­pie­niem.

Oprócz uczest­nic­twa w mityn­gach AA zaczęła uczęsz­czać na spo­tka­nia grup wspar­cia dla doro­słych dzieci alko­ho­li­ków. Stop­niowo, ale kon­se­kwent­nie wspi­nała się ku górze, chcąc wydo­być się z otchłani roz­pa­czy i zagu­bie­nia. Z każ­dym nowym kro­kiem wycho­dziła z ciem­no­ści i znaj­do­wała coraz zdrow­szych przy­ja­ciół. Jej nad­waga, która w kul­mi­na­cyj­nym momen­cie kry­zysu wyno­siła około 70 kg, powoli zaczęła się zmniej­szać. Córka Sandy wyra­stała na szczę­śliwą, dobrze przy­sto­so­waną spo­łecz­nie dziew­czynkę. Przez pierw­sze kilka lat po zakoń­cze­niu tera­pii Sandy co prawda zda­rzało się uma­wiać na randki, ni­gdy jed­nak nie nawią­zała poważ­nej rela­cji. Miała pracę, opie­ko­wała się córką i zaj­mo­wała wła­snym zdro­wie­niem. Nie­długo po trzy­dzie­stce poznała męż­czy­znę, który róż­nił się od tych spo­ty­ka­nych przez nią do tej pory. Był opie­kuń­czy, ale nie brał odpo­wie­dzial­no­ści za jej pro­blemy. Od czasu do czasu bywał marudny, ale nic wię­cej. Kłó­cili się o różne sprawy, ale zawsze roz­wią­zy­wali spory i żyli dalej, nie żywiąc do sie­bie urazy. Oboje lubili spę­dzać czas zarówno samot­nie, jak i ze sobą nawza­jem. Każde z nich cho­dziło na swoje spo­tka­nia AA.

Sandy i jej drugi mąż są mał­żeń­stwem już od 15 lat. Cho­ciaż jak każda para mieli swoje wzloty i upadki, kosz­mar pierw­szego życia kobiety ustą­pił miej­sca spo­ko­jowi, wygo­dzie i speł­nie­niu. Mimo że złe wspo­mnie­nia ni­gdy jej nie opusz­czą, obec­nie zaj­mują reali­styczne miej­sce w prze­szło­ści, wciąż przy­po­mi­na­jąc o tym, że jeśli Sandy doświad­cza zbyt sil­nego stresu, czuje się nie­pew­nie lub przy­tła­czają ją emo­cje, zawsze znaj­dzie się zdrowy spo­sób na pora­dze­nie sobie z trud­no­ściami. Sandy Dor­set naresz­cie żyje szczę­śli­wie.

3. Kim jeste­śmy? Jakie mamy objawy?

3

Kim jeste­śmy? Jakie mamy objawy?

Kim są doro­słe dzieci z rodzin dys­funk­cyj­nych, o któ­rych piszemy? Gdzie miesz­kają? Ile zara­biają? Jakie mają pro­blemy? Kim wła­ści­wie są ci ludzie?

„Oni” to my.

Przy­naj­mniej 90–95% z nas, jak wyka­zu­jemy poni­żej. Wielu z nas jest doro­słymi dziećmi rodzi­ców alko­ho­li­ków i ma cechy przed­sta­wione przez Janet Woititz w best­sel­le­ro­wej książce Doro­słe dzieci alko­ho­li­ków. Możemy też być oso­bami, które „kochają za bar­dzo”, jak boha­terki opi­sane przez Robin Nor­wood w Kobiety, które kochają za bar­dzo i cią­gle liczą na to, że on się zmieni.

Jak stwier­dza Terry Kel­logg w Return to Inti­macy (Powrót do intym­no­ści), wielu z nas nie tylko pocho­dzi z rodzin z pro­ble­mem alko­ho­lo­wym albo padło ofia­rami prze­mocy domo­wej, lecz także staje się alko­ho­li­kami i dopusz­cza się aktów prze­mocy wobec dzieci lub mał­żon­ków, nie­za­leż­nie od płci.

Jako doro­słe dzieci z rodzin dys­funk­cyj­nych żyjemy w świe­cie skraj­no­ści – zawsze szu­kamy zdro­wej rów­no­wagi, zło­tego środka, ale ni­gdy nie możemy go zna­leźć. Gdy waha­dło wychyla się na skrajną pozy­cję, czu­jemy się osa­mot­nieni, odizo­lo­wani i zalęk­nieni. Ten stan nas męczy, więc waha­dło osiąga dru­gie eks­tre­mum – poja­wiają się wra­że­nie uwi­kła­nia i stłam­sze­nia oraz złość. Wów­czas waha­dło rusza z powro­tem ku skraj­no­ści. Taki sche­mat doty­czy wielu obsza­rów naszego życia, zanim roz­pocz­niemy porządną tera­pię.

Przy­go­to­wu­jąc się do warsz­ta­tów, które kilka mie­sięcy temu pro­wa­dzi­li­śmy w Tek­sa­sie, stwo­rzy­li­śmy listę mającą pomóc w nazwa­niu pro­ble­mów, jakich doświad­czają doro­słe dzieci z rodzin dys­funk­cyj­nych:

Jeste­śmy oso­bami, które w wieku 28, 39 lub 47 lat nagle odkry­wają, że coś jest z nimi nie w porządku i że nie potra­fią już same sobie z tym radzić. Takie spo­strze­że­nia mogą mieć zwią­zek z kry­zy­sami, jakie poja­wiają się natu­ral­nie na poszcze­gól­nych eta­pach życia, opi­sy­wa­nymi choćby przez Daniela Levin­sona w 

The Seasons of

a

Man’s Life

(Okresy życia męż­czy­zny), Rogera Gou­lda w 

Trans­for­ma­tions

(Prze­miany) czy Gail She­ehy w 

Pas­sa­ges

(Prze­łomy), jed­nak ich inten­syw­ność oraz towa­rzy­szące im cier­pie­nie i poczu­cie dez­orien­ta­cji suge­rują, że pod powierzch­nią pro­blemu kryje się doro­słe dziecko.

Jeste­śmy oso­bami, które przy­glą­dają się rówie­śni­kom na ulicy lub na impre­zie i mówią sobie: „Chciał(a)bym być taki(-a) jak on(a)”.

Albo myślą: „Gdyby ten czło­wiek wie­dział, co się dzieje wewnątrz mnie, na pewno byłby prze­ra­żony”.

Jeste­śmy oso­bami, które kochają swo­ich mał­żon­ków i bar­dzo trosz­czą się o swoje dzieci, a jed­no­cze­śnie się od nich odda­lają; w rela­cjach czu­jemy się ode­rwani od dru­giej osoby i zalęk­nieni.

Albo czu­jemy, że wszystko w naszym życiu jest ide­alne, do czasu, gdy nasi syno­wie lub córki popa­dają w uza­leż­nie­nie od sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nych, zaczy­nają cho­ro­wać na buli­mię, ucie­kają z domu lub pró­bują popeł­nić samo­bój­stwo.

Jeste­śmy zatrud­niani na sta­no­wi­skach poni­żej naszych moż­li­wo­ści i ni­gdy nie osią­gamy suk­cesu na swoją miarę – tkwimy w znie­na­wi­dzo­nej pracy, ponie­waż boimy się z niej zre­zy­gno­wać, czu­jemy się zdez­o­rien­to­wani lub zagu­bieni.

Jeste­śmy uza­leż­nieni od sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nych lub seksu czy cier­pimy na zabu­rze­nia odży­wia­nia.

Mie­wamy migre­nowe bóle głowy, jeste­śmy obse­syj­nie ćwi­czą­cymi bulimi(cz)kami albo osią­gamy duże suk­cesy w pracy, choć nie układa nam się w mał­żeń­stwie.

Błysz­czymy w towa­rzy­stwie, a jed­nak czu­jemy się bar­dzo samotni pośród naszych licz­nych zna­jo­mych.

Nie­któ­rzy z nas dora­stali w rodzi­nach peł­nych cha­osu, doświad­cza­jąc alko­ho­li­zmu, kazi­rodz­twa albo nad­użyć fizycz­nych, emo­cjo­nal­nych i ducho­wych.

Nie­któ­rzy z nas czują się, jakby byli spa­ra­li­żo­wani, ponie­waż dys­funk­cja, któ­rej doświad­czyli, była tak sub­telna (ukryta), że nawet nie potra­fią jej wska­zać i nazwać tego, co im się przy­tra­fiło.

Nie­któ­rych z nas porów­ny­wano z rodzeń­stwem, które lepiej się uczyło.

Innym wma­wiano, że mogą być war­to­ściowi, tylko jeśli w przy­szło­ści zostaną hydrau­li­kiem, leka­rzem, elek­try­kiem, praw­ni­kiem lub psy­cho­lo­giem.

Nie­któ­rzy w dzie­ciń­stwie musieli cho­dzić na palusz­kach, ponie­waż w rodzi­nie była bieda, ojciec pra­co­wał na dwa etaty, a matka prak­tycz­nie sama wycho­wy­wała pię­cioro dzieci, więc wszy­scy przez więk­szość czasu byli zmę­czeni i roz­draż­nieni.

Wielu z nas doświad­czyło emo­cjo­nal­nego zanie­dba­nia, ponie­waż nie mie­li­śmy nikogo, kto by nam towa­rzy­szył; albo rodzice zapew­niali nam wyłącz­nie dobra mate­rialne, a emo­cjo­nal­nie byli nie­obecni.

Nie­któ­rzy z nas byli roz­piesz­czani i zagła­ski­wani przez nado­pie­kuń­czych rodzi­ców; sku­sili nas oni, żeby­śmy pozo­stali w rodzin­nym gnieź­dzie o wiele lat dłu­żej niż nasi zna­jomi, któ­rzy ruszyli w świat i roz­po­częli doro­słe życie.

Wielu z nas boi się ludzi, szcze­gól­nie auto­ry­te­tów.

Cza­sami prze­ra­żamy innych, szcze­gól­nie tych, któ­rych kochamy, i wyma­gamy od nich, by żyli w naszym odręb­nym świe­cie – w pełni kon­tro­lo­wa­nym przez nas.

Jeste­śmy ludźmi, któ­rzy gar­dzą albo reli­gią, albo ate­izmem.

Pozwa­lamy, by inni nas wyko­rzy­sty­wali lub nad­uży­wali, albo sami wyko­rzy­stu­jemy i nad­uży­wamy innych.

Jeste­śmy oso­bami, które czują tylko złość, tylko smu­tek, tylko strach, albo zawsze się uśmie­chają.

Sta­ramy się tak bar­dzo, że nam się nie udaje; albo tak mało, że ni­gdy nie doświad­czamy pełni życia.

Jeste­śmy kobie­tami i męż­czy­znami, któ­rzy jak okre­ślił to Ronald Fry, „uosa­biają dosko­na­łość”.

Jeste­śmy kobie­tami i męż­czy­znami, któ­rzy tra­fiają do meliny i czują, że wresz­cie gdzieś przy­na­leżą.

Doświad­czamy depre­sji lub napa­dów zło­ści.

Mamy poczu­cie wewnętrz­nej pustki lub pogrą­żamy się w cha­osie.

Nasze życie emo­cjo­nalne jest jak jazda rol­ler­co­aste­rem albo jak prze­by­wa­nie w próżni.

Uśmie­chamy się, trza­ska­jąc drzwicz­kami kuchen­nych sza­fek, kiedy jeste­śmy wście­kli, albo trza­skamy nimi ze zło­ścią, gdy czu­jemy się bar­dzo smutni.

Krzyw­dzimy sie­bie, ale opie­ku­jemy się wszyst­kimi dokoła.

Gdy czu­jemy się nie­szczę­śliwi, abso­lut­nie się do tego nie przy­zna­jemy z obawy, że ktoś inny zauważy, iż jeste­śmy tylko ludźmi; albo – co gor­sza – że ktoś w ogóle zauważy naszą obec­ność.

Mamy trud­no­ści z nawią­zy­wa­niem rela­cji z synami i/lub cór­kami.

Nie­któ­rzy z nas upra­wiają seks, ale nie potra­fią poczuć emo­cjo­nal­nej bli­sko­ści, inni w ogóle nie mogą upra­wiać seksu.

Wciąż obser­wu­jemy innych, sta­ra­jąc się odkryć, co jest w porządku, a co nie.

Czu­jemy się gorsi lub lepsi od innych ludzi, ale rzadko mamy poczu­cie przy­na­leż­no­ści do grupy.

Bywamy uwię­zieni w życiu, jakiego ni­gdy sami byśmy sobie nie wybrali.

Przej­mu­jemy się prze­szło­ścią, boimy się przy­szło­ści, a w teraź­niej­szo­ści odczu­wamy cią­gły lęk.

Zapra­co­wu­jemy się na śmierć z nie­zna­nych powo­dów.

Ni­gdy nie czu­jemy się zado­wo­leni.

Boimy się Boga lub ocze­ku­jemy, że Bóg wszystko zrobi za nas.

Boimy się lub nie­na­wi­dzimy ludzi, któ­rzy są inni.

Anga­żu­jemy się w zna­jo­mo­ści, któ­rych nie potra­fimy zakoń­czyć.

Przy­wią­zu­jemy się do rze­czy.

Rzu­tu­jemy swoje wewnętrzne kon­flikty na wła­sne dzieci.

Wsty­dzimy się swo­ich ciał.

Nie wiemy, dla­czego tu jeste­śmy.

Cier­pimy tak bar­dzo, jak tylko potra­fimy.

Kiedy widzimy samo­chód poli­cyjny, czu­jemy się, jak­by­śmy zro­bili coś złego.

Poświę­camy wła­sną god­ność w zamian za fał­szywe poczu­cie bez­pie­czeń­stwa.

Doma­gamy się miło­ści, ale rzadko ją otrzy­mu­jemy.

Roz­my­ślamy o pra­gnie­niach i potrze­bach, zamiast je reali­zo­wać.

Mamy nadzieję na naj­lep­sze, spo­dzie­wamy się naj­gor­szego i ni­gdy nie cie­szymy się chwilą.

Czu­jemy się tak, jakby reszta ludz­ko­ści ist­niała tylko po to, by wzbu­dzać w nas silny dys­kom­fort, gdy samot­nie spo­ży­wamy posi­łek w restau­ra­cji.

Pytamy: „Po co to wszystko?”, ale nikt nie odpo­wiada.

Ucie­kamy, jeśli tylko uda nam się zako­chać, albo rezy­gnu­jemy z sie­bie, aby być w związku.

Tłam­simy i/lub ranimy tych, któ­rych kochamy.

Nie­któ­rzy z nas swo­imi dzia­ła­niami zmie­nią bieg histo­rii, inni zostaną zapo­mniani.

Dora­sta­jąc, znie­na­wi­dzimy naszych rodzi­ców albo pozwo­limy im stać na pie­de­sta­łach, na któ­rych posta­wi­li­śmy ich jako małe dzieci, i ni­gdy nie uznamy ich za omyl­nych, choć wszy­scy tacy jeste­śmy.

Mamy poczu­cie winy w związku z tym, jak nasi bra­cia i sio­stry byli trak­to­wani w porów­na­niu z nami, albo im zazdro­ścimy i żywimy urazę.

Nie­na­wi­dzimy ojca i nad­mier­nie chro­nimy matkę lub nie­na­wi­dzimy matki i chro­nimy ojca.

Byli­śmy mole­sto­wani sek­su­al­nie w wieku pię­ciu lat, ale obwi­niamy za to sie­bie i wma­wiamy sobie, że powin­ni­śmy być mądrzejsi.

Nie­któ­rzy z nas, dora­sta­jąc, mieli prze­wle­kle cho­rego rodzica.

Inni mieli rodzica cho­rego psy­chicz­nie.

Jesz­cze inni wcale nie mieli rodzi­ców, kiedy dora­stali.

Jeste­śmy oca­la­łymi, któ­rzy w głębi duszy modlą się o to, by życie prze­stało być tylko walką o prze­trwa­nie.

Kochamy życie, a nasze wewnętrzne dziecko czeka głę­boko w nas, aż ktoś je uwolni.

Nie­za­leż­nie od naszych obja­wów i oko­licz­no­ści zewnętrz­nych, jeste­śmy doro­słymi dziećmi z rodzin dys­funk­cyj­nych, ponie­waż dawno temu w naszym życiu coś się wyda­rzyło. Zresztą nie jeden raz. Zda­rze­nia te spo­wo­do­wały cier­pie­nie. Chro­ni­li­śmy się w jedyny znany sobie spo­sób. I wciąż go sto­su­jemy, aby się chro­nić. Ten spo­sób już jed­nak nie działa.

Objawy wystę­pu­jące u doro­słych dzieci z rodzin dys­funk­cyj­nych

Objawy, któ­rych doświad­czamy wsku­tek tego, co nam się przy­da­rzyło, mogą świad­czyć o róż­nych zabu­rze­niach psy­chicz­nych i pro­ble­mach zwią­za­nych ze stre­sem, od zabu­rzeń spo­wo­do­wa­nych nad­uży­wa­niem sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nych, przez dys­funk­cje sek­su­alne, zabu­rze­nia bli­sko­ści, nadak­tyw­ność, po zabu­rze­nia odży­wia­nia, zacho­wa­nia kom­pul­sywne i obse­sje. Oczy­wi­ście zga­dzamy się, że nie wszyst­kie prze­padki wymie­nio­nych pro­ble­mów muszą mieć źró­dło w jakiejś dys­funk­cji rodzin­nej. Alko­ho­lizm, schi­zo­fre­nia, nie­które rodzaje depre­sji i zabu­rzeń lęko­wych, a także pewne formy oty­ło­ści mają dobrze udo­ku­men­to­wane pod­łoże bio­lo­giczne. Co zasta­na­wia­jące jed­nak, pro­wa­dząc tera­pię przez wiele lat, w zasa­dzie nie spo­tka­li­śmy osób uza­leż­nio­nych od alko­holu, które nie pocho­dzi­łyby z rodzin dys­funk­cyj­nych i nie odtwa­rzały tej pier­wot­nej dys­funk­cji we wła­snym sys­te­mie rodzin­nym.

Zapa­mię­ta­li­śmy zale­d­wie dwie osoby pocho­dzące ze zdro­wych rodzin, które naj­wy­raź­niej odzie­dzi­czyły bio­lo­giczną pre­dys­po­zy­cję do alko­ho­li­zmu. Obie zresztą bar­dzo spraw­nie pora­dziły sobie z pro­ble­mem. Każda mia­no­wi­cie przy­znała przed sobą: „Wydaje mi się, że się uza­leż­niam”. Oby­dwie roz­ma­wiały o tym z rodziną i przy­ja­ciółmi, a następ­nie zgło­siły się po spe­cja­li­styczną pomoc, aby poko­nać uza­leż­nie­nie. Nie­stety dys­funk­cje więk­szo­ści z nas są zbyt silne, byśmy mogli postą­pić tak samo.

Objawy, któ­rych doświad­czamy, ukła­dają się w pewien wzo­rzec wspólny dla więk­szo­ści doro­słych dzieci z rodzin dys­funk­cyj­nych.

Nasze objawy…

są czę­ścią mecha­ni­zmu zaprze­cze­nia;

dają nam złudne wra­że­nie, że kon­tro­lu­jemy sytu­ację;

poja­wiły się jako nor­malna reak­cja na doświad­czany stres;

powstają jako spo­sób obrony przed cier­pie­niem, któ­rego jako dzieci nie mie­li­śmy siły zwal­czyć;

powo­dują nego­wa­nie uczuć;

blo­kują zdol­ność do nawią­zy­wa­nia bli­skich rela­cji;

wiążą się ze wsty­dem.

Nasze objawy wyni­kają z nego­wa­nia emo­cji i służą pod­trzy­ma­niu ich zaprze­cze­nia. Pozwa­lają nam żyć w okre­ślony spo­sób i prze­ko­ny­wać samych sie­bie, że żyjemy zupeł­nie ina­czej. Cho­ciaż dają nam złudne wra­że­nie kon­troli nad sytu­acją, w rze­czy­wi­sto­ści jasno poka­zują, że odda­li­śmy zdrową kon­trolę nad swoim życiem czyn­ni­kom zewnętrz­nym.

Wpa­da­jąc w pułapkę uza­leż­nie­nia lub fobii, zamie­niamy praw­dziwą kon­trolę nad naszym życiem na jej ilu­zję. To wła­śnie ilu­zja kon­troli spra­wia, że pozby­cie się obja­wów wydaje się tak prze­ra­ża­jące.

Czło­wiek uza­leż­niony od seksu jest szcze­rze prze­ko­nany, że jeśli porzuci nie­zdrowe nawyki sek­su­alne, jego życie pogrąży się w cha­osie. Osoba uza­leż­niona od rela­cji, naj­czę­ściej będąca w związku z osobą, która także jest uza­leż­niona, naprawdę uważa, że jeśli spró­buje się zmie­nić w zdrowy spo­sób, w jej życiu nastąpi kata­strofa. Buli­mik, który dba o swoją wagę, bie­ga­jąc, i tylko w bie­ga­niu znaj­duje poczu­cie „wewnętrz­nego pseu­do­spo­koju”, a kiedy nie może bie­gać, doświad­cza obja­wów odsta­wien­nych, jest naprawdę szcze­rze prze­ko­nany, że jego życie straci sens, jeśli odbie­rze mu się moż­li­wość bie­ga­nia.

Wszyst­kie nasze objawy poja­wiły się jako nor­malna reak­cja na doświad­czany stres. Według nas musiały tra­fić na podatny grunt w dzie­ciń­stwie, kiedy uczy­li­śmy się, jak żyć wśród ludzi. Jeśli sys­temy rodzinne, w któ­rych dora­stamy, mają pewną dys­funk­cję, czy to oczy­wi­stą (łatwo zauwa­żalną), jak w przy­padku Sandy, czy też sub­telną (ukrytą), jak w przy­padku Franka, dla dziecka w takiej rodzi­nie nor­malną, logiczną i roz­sądną reak­cją jest ochrona sie­bie. Tak jak ciało reaguje na zaka­że­nie, two­rząc opu­chli­znę wokół długo nie­le­czo­nej rany, tak nasze dzie­cięce umy­sły izo­lują źró­dło psy­cho­lo­gicz­nego bólu za pomocą bez­piecz­nego mecha­ni­zmu zaprze­cze­nia, który umoż­li­wia utrzy­ma­nie rów­no­wagi psy­chicz­nej.

Nasze objawy powstają jako spo­sób obrony przed cier­pie­niem, któ­rego jako dzieci nie byli­śmy w sta­nie zwal­czyć. Od samego początku mecha­nizm zaprze­cze­nia pro­wa­dzi do wewnętrz­nego kon­fliktu, powsta­nia podwój­nej toż­sa­mo­ści, jak w przy­padku Sandy. Na zewnątrz była ona zdolną, świet­nie radzącą sobie w szkole dziew­czynką, w środku – prze­ra­żo­nym, zra­nio­nym i zagu­bio­nym dziec­kiem. Im dłu­żej ta dys­funk­cja pozo­sta­wała nie­le­czona, tym sku­tecz­niej Sandy zaprze­czała swoim praw­dzi­wym uczu­ciom. Tym­cza­sem im moc­niej negu­jemy swoje emo­cje, tym gorzej się czu­jemy.

Nasze objawy doty­czą więc także nego­wa­nia uczuć. Odci­namy się od bólu i stra­chu. Cie­szymy się dobrą opi­nią innych ludzi, któ­rzy znają tylko nasz publiczny wize­ru­nek. Jeste­śmy dumni, że ucho­dzimy za osoby „silne” lub „uro­cze” albo za „bun­tow­ni­ków”, ale jed­no­cze­śnie bar­dzo cier­pimy, ponie­waż czu­jemy, że nikt nie wie, kim tak naprawdę jeste­śmy – i zazwy­czaj się nie mylimy. Dla­tego do naszych obja­wów zali­czają się zabu­rze­nia bli­sko­ści i rela­cji.

Utwier­dza­jąc nas w zaprze­cze­niu i poma­ga­jąc nam docho­wać naszych „rodzin­nych tajem­nic”, oto­cze­nie unie­moż­li­wia nam zbli­że­nie się do kogo­kol­wiek w zdrowy spo­sób. Zawsze musimy trzy­mać fason w nadziei, że nikt nie odkryje, co się dzieje w naszym wnę­trzu; wiąże się to rów­nież z poczu­ciem wstydu. Wsty­dzimy się, że ktoś nas „zde­ma­skuje”, że „odkryje”, kim naprawdę jeste­śmy. Uni­kamy emo­cjo­nal­nego obna­ża­nia się przed innymi z obawy przed wyśmia­niem, kry­tyką i odrzu­ce­niem.

Lista obja­wów, które roz­wi­jają się u doro­słych dzieci z rodzin dys­funk­cyj­nych, jest dość długa. Wielu z nas doświad­cza kilku z nich rów­no­cze­śnie. Jako spe­cja­li­ści ni­gdy nie spo­tka­li­śmy na przy­kład osoby z pro­ble­mem kom­pul­syw­nego obja­da­nia się, która jed­no­cze­śnie nie wyka­zy­wa­łaby nie­zdro­wej zależ­no­ści od jedze­nia. Bar­dzo rzadko mamy do czy­nie­nia z mał­żon­kami alko­ho­li­ków, któ­rzy nie byliby dosłow­nie uza­leż­nieni od rela­cji z mężem lub żoną, nie pre­zen­to­wa­liby kom­pul­syw­nych zacho­wań w róż­nych obsza­rach życia, nie byliby zależni od innych osób bądź rze­czy i/lub nie doświad­czaliby depre­sji.

To nie ety­kieta, jaką przy­kleja się czło­wie­kowi, decy­duje o tym, jakich pro­ble­mów rodzin­nych doświad­czy on w przy­szło­ści albo jakim będzie rodzi­cem. Dla dziecka łka­ją­cego w poduszkę po tym, jak nakrzy­czała na nie jego sfru­stro­wana samotna matka, nie ma zna­cze­nia, czy rodzi­cielka jest uza­leż­niona od rela­cji, współuza­leż­niona, czy może kom­pul­syw­nie się objada. Dla dziecka liczy się to, że mama i tata nie są szczę­śliwi, że cią­gle na nie krzy­czą, że zmu­szają je do uczest­ni­cze­nia w ich kłót­niach i nie pozwa­lają na doświad­cza­nie praw­dzi­wych uczuć.

Cho­ciaż poniż­sza lista nie wyczer­puje wszyst­kich moż­li­wo­ści, daje ogólne poję­cie o tym, czego doświad­cza bar­dzo wiele doro­słych dzieci z rodzin dys­funk­cyj­nych.

Nie­które objawy i zabu­rze­nia wystę­pu­jące u doro­słych dzieci z rodzin dys­funk­cyj­nych

Emo­cjo­nalne/psy­cho­lo­giczne

depre­sja

lęk/napady paniki

myśli lub skłon­no­ści samo­bój­cze

obse­sje i kom­pul­sje

psy­chiczne uza­leż­nie­nie od sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nych

niska samo­ocena

zabu­rze­nia oso­bo­wo­ści

fobie

histe­ria

dys­funk­cje sek­su­alne

podejrz­li­wość

pro­blemy z bli­sko­ścią

dyso­cja­cja

spły­ce­nie afektu

trud­no­ści z kon­cen­tra­cją

nad­mierna złość

mała zdol­ność radze­nia sobie z fru­stra­cją

oso­bo­wość bierno-agre­sywna

nad­mierna zależ­ność

nie­zdol­ność do współ­za­leż­no­ści z innymi

nie­zdol­ność do zabawy lub odczu­wa­nia przy­jem­no­ści

brak aser­tyw­no­ści

nad­mierne doga­dza­nie innym

szu­ka­nie apro­baty

roz­chwiana toż­sa­mość

Fizyczne

fizjo­lo­giczne uza­leż­nie­nie od sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nych

zabu­rze­nia odży­wia­nia

podat­ność na urazy/zespół chro­nicz­nego bólu

napię­ciowe i migre­nowe bóle głowy

pro­blemy z ukła­dem odde­cho­wym

wrzody żołądka, zapa­le­nie okręż­nicy, pro­blemy tra­wienne

zapar­cia/bie­gunka

zabu­rze­nia snu

napię­cie mię­śni

zespół zabu­rzeń czyn­no­ści stawu skro­niowo-żuchwo­wego

Ponie­waż uza­leż­nie­nia, zacho­wa­nia kom­pul­sywne, nie­zdrowe zależ­no­ści inter­per­so­nalne, depre­sja, objawy zwią­zane ze stre­sem, fobie i zabu­rze­nia lękowe to pro­blemy bar­dzo czę­sto wystę­pu­jące u doro­słych dzieci z rodzin dys­funk­cyj­nych, przyj­rzymy się im bli­żej.

Uza­leż­nie­nie

W naj­węż­szym sen­sie tego słowa uza­leż­nie­nie ozna­cza fizjo­lo­giczną zależ­ność od okre­ślo­nej sub­stan­cji, wymy­ka­jącą się spod kon­troli i oddzia­łu­jącą na codzienne funk­cjo­no­wa­nie osoby uza­leż­nio­nej w spo­sób, który pociąga za sobą poważne kon­se­kwen­cje. Defi­ni­cja ta oczy­wi­ście nie obej­muje czę­ści pro­ble­mów okre­śla­nych tym mia­nem, takich jak uza­leż­nie­nie od pracy, miło­ści, tele­wi­zji itd. Dla­tego też wolimy uży­wać poję­cia „uza­leż­nie­nie” w sze­ro­kim rozu­mie­niu, co jest obec­nie powszechną prak­tyką. Ponadto zakła­damy, że gra­nica mię­dzy uza­leż­nie­niem a szko­dli­wym uży­wa­niem sub­stan­cji jest bar­dzo cienka.

Kom­pul­sje

Kom­pul­sje to czyn­no­ści, które wyko­nu­jemy, czu­jąc, że nie potra­fimy ich kon­tro­lo­wać lub zatrzy­mać, a które dają nam ilu­zję kon­troli. Powta­rza­jące się mycie rąk w celu usu­nię­cia z nich śla­dów wyobra­żo­nego grze­chu to kla­syczny przy­kład kom­pul­sji, podob­nie jak wsta­wa­nie w nocy sie­dem czy osiem razy, aby spraw­dzić, czy zamknę­li­śmy wszyst­kie drzwi i okna. Spe­cja­li­ści wyróż­niają m.in. kom­pul­sywne obja­da­nie się, kom­pul­sywne gra­nie w gry hazar­dowe, kom­pul­sywne sprzą­ta­nie i wyda­wa­nie pie­nię­dzy. Brzmi zna­jomo? Może się teraz zasta­na­wiasz, czy grasz kom­pul­syw­nie lub czy jesteś uza­leż­niony od hazardu. Ale może nie ma zna­cze­nia, jak to nazwiemy, skoro wia­domo, że zacho­wa­nie, nad któ­rym nie panu­jesz, powo­duje cier­pie­nie twoje i innych osób?

Nie­zdrowe zależ­no­ści

Nie­zdrowe zależ­no­ści wyra­stają z nor­mal­nego stanu zależ­no­ści małego dziecka od doro­słych. Nasze prze­ży­cie po naro­dzi­nach cał­ko­wi­cie zależy od rodzi­ców. Gdyby nas nie kar­mili, nie pie­lę­gno­wali, nie opie­ko­wali się nami pod­czas cho­roby, byli­by­śmy ska­zani na śmierć. Potrzeba zależ­no­ści jest w nas głę­boko zako­rze­niona i sta­nowi waru­nek prze­trwa­nia.

W miarę jak dora­stamy, potrzeba ta przy­biera coraz sub­tel­niej­sze formy. W wieku sze­ściu lat wła­ści­wie potra­fimy już funk­cjo­no­wać sami – i wiele dzieci z naj­uboż­szych kra­jów świata to robi – cho­ciaż jakość życia sze­ścio­latka nie będzie wysoka bez sta­łej pomocy doro­słych. Pięt­na­sto­lat­ko­wie są już w dużej mie­rze zdolni do samo­dziel­nego radze­nia sobie, przy­naj­mniej jeśli cho­dzi o zaspo­ka­ja­nie pod­sta­wo­wych potrzeb bio­lo­gicz­nych i zapew­nie­nie sobie bez­pie­czeń­stwa. Czy jed­nak radzą sobie z mniej oczy­wi­stymi, choć rów­nie waż­nymi potrze­bami emo­cjo­nal­nymi? W rodzi­nach dys­funk­cyj­nych to wła­śnie one czę­sto pozo­stają nie­za­spo­ko­jone, dla­tego jako dzieci wycho­wane w takich rodzi­nach wkra­czamy w doro­słość z baga­żem nie­speł­nio­nych pier­wot­nych pra­gnień.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tłum. Adam Kaska, War­szawa 1958. Jeśli nie podano ina­czej, cytaty przy­to­czone w niniej­szej książce wystę­pują w prze­kła­dzie wła­snym tłu­maczki (przyp. red.). [wróć]

Są to Tra­dy­cje 11 i 12 spo­śród Dwu­na­stu Tra­dy­cji Ano­ni­mo­wych Alko­ho­li­ków (Wspól­nota Ano­ni­mo­wych Alko­ho­li­ków, www.aa24.pl). [wróć]