Ocalić Ofelię. Jak troszczyć się o dorastające dziewczęta - Mary Pipher,Sara Pipher Gilliam - ebook

Ocalić Ofelię. Jak troszczyć się o dorastające dziewczęta ebook

Mary Pipher, Sara Pipher Gilliam

0,0

Opis

Jakie są współczesne dziewczyny? Czym się różnią od swoich poprzedniczek, z jakimi wyzwaniami się zmagają? Jak pomóc nastolatce wyrosnąć na silną i pewną siebie kobietę, której będzie się po prostu dobrze żyło w społeczeństwie i z samą sobą? Pierwsze wydanie swojej kultowej książki Mary Pipher, psycholożka i profesorka zajmująca się wpływem kultury na zdrowie psychiczne, napisała w 1994 roku. Od tamtego czasu nasze społeczności zmieniły się w nieprawdopodobnie szybki sposób, a rzeczywistość podlega przemianom, za którymi niełatwo nadążyć. Do współtworzenia nowego wydania „Ocalić Ofelię” prof. Pipher zaprosiła zatem swoją córkę Sarę. W oparciu o dane naukowe, doświadczenie zawodowe i osobiste, autorki szukają odpowiedzi na pytania, jak:
– wzmacniać poczucie własnej wartości u dorastających dziewcząt
– pomóc im ukształtować ich tożsamość
– ocalić ich wyjątkową wartość
– pomóc im tworzyć trwałe związki z innymi.

Pipher i Gilliam badają wpływ mediów społecznościowych na rozwój współczesnych nastolatek i analizują rosnące znaczenie aktywizmu społecznego w ich życiu. Pokazują, jak istotna stała się dla nich akceptacja różnorodności i niezgoda na utrwalanie nierówności społecznych. Dzięki połączeniu wnikliwych badań i rzeczywistych przykładów naświetlają wyzwania, przed którymi stoją nasze córki, uczennice, koleżanki naszych synów i małe sąsiadki.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 624

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Mary Pipher, Sara Pipher Gilliam

Ocalić Ofelię. Jak troszczyć się o dorastające dziewczęta

Tytuł oryginału: Reviving Ophelia. Saving the Selves of Adolescent Girls

Przekład: Anna Czechowska

Copyright © 1994 by Mary Pipher, PhD.

Copyright © 2019 by Mary Pipher, PhD., and Sara Pipher Gilliam

This edition arranged with Kaplan/DeFiore Rights through Graal Literary Agency

Copyright for the Polish edition © 2022 by Mamania, an imprint of Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.

Redakcja: Ewelina Sobol

Korekta: Kamila WrzesińskaProjekt serii: Joanna Florczak

Adaptacja okładki: Sylwia Budzyńska

Zdjęcie na okładce: iStock/OlyaKomarova

ISBN 978-83-67555-11-1

Mamania

ul. Marszałkowska 4 lok. 5

00-590 Warszawa

www.mamania.pl

PODZIĘKOWANIA

W pracy nad tym wydaniem książki pomogli nam: Francis Baty, Pam Barger, Ina Bhoopalam, La’Rae Bonebright, Ashlee Brimage, Dawn Brown, Blake Carrichner, Eric Crump, Danika i Sequoia Davis, Anaka Evans, Niki Figard, Grace Fitzgibbon, Patty Forsberg, Sandy Gallentine, Nijole Gedutis, Sarah Gervais, Julia Haack, Rachel Halliday, Beth Hardy, Sophie Holz, Ellen James, Gillian Burrow Jenkins, Ann i Grace Kaseman, Neva Kushner, Frank McPherson, Mary Kon, Lynda Madison, Laurel Maslowski, Megan May, Helen Meyer, Anna Musgrave, Abbie Radenslaben, Jesse Reed, Meghan Renz, Abbie Rosauer, Shari Stenberg, Paige Trevarrow, Emma Went oraz Ken i Helen Winston.

Nasza wnuczka i siostrzenica Kate Pipher przeczytała i zredagowała ten tekst wiele razy, dlatego chciałybyśmy docenić jej wiedzę oraz przemyślenia, którymi się z nami podzieliła.

Dziękujemy naszej agentce Susan Lee Cohen; Jane Isay, pierwszej redaktorce Ocalić Ofelię oraz Jake’owi Morrisseyowi, naszemu redaktorowi w wydawnictwie Penguin USA.

Buntowniczkom i nieśmiałym,

aktywistkom i poetkom,

dużym i małym siostrom,

córkom i marzycielkom.

Wierzymy w was.

WSTĘP

Mary

Książka Ocalić Ofelię była próbą zrozumienia moich własnych doświadczeń jako matki nastolatki oraz terapeutki dojrzewających dziewcząt. Napisana w 1994 roku miała stanowić ostrzeżenie przed podtruwającą nas kulturą. Wtedy moje cele wydawały się niezwykle wzniosłe. Chciałam edukować terapeutów i terapeutki, nauczycieli i nauczycielki oraz rodziców, pomagać dziewczętom odzyskiwać zdrowie i zmieniać kulturę. I mam poczucie, że w pewnym stopniu je osiągnęłam.

Książka znalazła liczną publiczność: czytały ją i nastolatki, i ich rodzice. Matki twierdziły, że pomogła im zrozumieć córki. Psychologowie przestali się skupiać na obarczaniu dysfunkcyjnych rodzin winą za problemy nastolatek, a zajęli się pomaganiem nastolatkom i ich rodzinom radzić sobie z negatywnym wpływem środowiska. Edukatorzy szukali sposobów interesowania dziewcząt matematyką oraz naukami ścisłymi i podtrzymywania tego zainteresowania. W całym kraju organizacje takie jak Ophelia Project (Projekt Ofelia), Girl Scouts (Harcerstwo Dziewcząt) oraz YWCA (Związek Chrześcijańskiej Młodzieży Kobiecej) robiły wszystko, by wzmocnić młode kobiety.

Jestem niezwykle wdzięczna moim czytelniczkom, społecznościom i organizacjom zapraszającym mnie na wykłady oraz wielu osobom indywidualnym, które kontaktowały siębezpośrednio ze mną, by podzielić się refleksjami na temat książki. Jednak największą radość przynosiły mi pozytywne zmiany zainspirowane książką Ocalić Ofelię.

Dwadzieścia lat później mam to szczęście, że mogę pracować z własną córką Sarą nad nowym wydaniem książki. Naszym głównym celem było odkrycie, co się zmieniło, a co pozostało takie samo, oraz zbadanie wpływu amerykańskiej kultury na życie współczesnych dziewcząt. Mamy nadzieję, że ta książka będzie użyteczna dla dziewcząt oraz pracujących z nimi dorosłych, którzy pragną pomóc im stać się odważnymi, życzliwymi i kompetentnymi młodymi kobietami.

W latach dziewięćdziesiątych XX wieku mój gabinet pełen był dziewcząt mierzących się z poważnymi – często zagrażającymi życiu – wyzwaniami, takimi jak anoreksja czy pragnienie uczynienia sobie krzywdy. Spora grupa dziewcząt odmawiała uczęszczania do szkoły, opuszczała się w nauce lub nieustannie prowokowała kłótnie z rodzicami. Te ostatnie tematy były mniej niebezpieczne niż próby samobójcze, lecz bardziej zastanawiające. Wiele z moich klientek było ofiarami przemocy seksualnej. Im więcej rozmawiałam z tymi dziewczętami, tym bardziej uświadamiałam sobie, jak mało tak naprawdę wiem na temat nastoletniego świata w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Moje własne doświadczenia okresu dojrzewania z lat sześćdziesiątych nie na wiele się zdały. Rzeczywistość lat dziewięćdziesiątych to był zupełnie nowy świat, świat telewizji pełnej przemocy i seksu, wideoklipów MTV oraz nacechowanych seksualnie reklam.

Jako terapeutka często odczuwałam frustrację i niedowierzanie. Te uczucia prowadziły do pytań: Dlaczego tak wiele dziewcząt trafia na terapię? Jakie znaczenie ma przekłuwanie warg, nosa oraz brwi (co w tamtym okresie było nowością)? Jak mogę pomóc trzynastolatce z opryszczką i brodawkami narządów płciowych? Dlaczego narkotyki i alkohol są powszechnym motywem w opowieściach uczniów pierwszej klasy gimnazjum1? Dlaczego tak wiele dziewcząt mówi, że nienawidzi rodziców?

Wtedy Sara i jej przyjaciółki doświadczały życiowych wzlotów i upadków. Czasem były szczęśliwe i zainteresowane światem, czasem zupełnie pozbawione energii, nieuprzejme wobec swoich rodzin i siebie nawzajem. Gimnazjum jawiło się jako tygiel, w którym dobrze funkcjonujące dziewczynki przechodziły przemianę w istoty pełne smutku i złości.

Kiedy my, matki, rozmawiałyśmy o naszych nastoletnich córkach, również doświadczałyśmy złości i niepewności, głównie co do najlepszych metod działania. Gdy nasze córki wkurzały się na nas za najdrobniejsze rzeczy, wielu z nas na co dzień towarzyszyła frustracja. Przecież wychowywałyśmy je na asertywne i pewne siebie kobiety, a mimo to były pełne kompleksów i skoncentrowane głównie na wyglądzie i atrybutach kobiecości. Nieustannie pojawiały się te same pytania: Jak możemy zachęcać córki do bycia niezależnymi i autonomicznymi jednostkami i jednocześnie dbać o ich bezpieczeństwo? Jak możemy inspirować je do mierzenia się ze światem zaludnionym przez porywaczy i gwałcicieli? Jak możemy proponować im wsparcie i wskazówki, żeby nasze działania nie spotkały się z ich wściekłością? Nawet w naszym niewielkim mieście, zamieszkanym głównie przez ludzi z klasy średniej, dziewczęta często doświadczały traumy. Jak mogłybyśmy pomóc im się z niej uleczyć? Albo jeszcze lepiej, co mogłybyśmy zrobić, żeby jej zapobiec?

Jako matka i terapeutka usiłowałam zrozumieć, co właściwie widziałam. Oczywiście w okresie nastoletnim ja i moje przyjaciółki doświadczyłyśmy własnej porcji niepokoju, ale większość z nas nie cierpiała na zaburzenia odżywiania, nie groziła popełnieniem samobójstwa, nie cięła się ani nie uciekała z domu. Dlaczego dziewczęta w latach dziewięćdziesiątych XX wieku miały więcej problemów?

Wydawało się, że nastolatki w 1994 roku powinny czuć się lepiej. W końcu za naszych czasów ruch kobiet odniósł ogromny sukces. Czy to nie pomogło? I tak, i nie. Wiele z moich znajomych – kobiet takich jak ja: z klasy średniej i w średnim wieku – mogło mówić o szczęściu dotychczas niedostępnym kobietom. Miałyśmy możliwości, o których nasze matki jedynie marzyły, a mimo to młode kobiety w pewnych obszarach czuły się bardziej ciemiężone niż wcześniej. Dorastały w niebezpiecznej, nasyconej seksem oraz mediami kulturze. Odczuwały presję, by być piękną i wyrafinowaną, a to oznaczało alkohol, narkotyki i seks już w gimnazjum. Świat wokół nich był znacznie bardziej wrogi, a one znacznie mniej bezpieczne i chronione.

Im częściej słuchałam muzyki, oglądałam telewizję oraz filmy i analizowałam seksistowskie reklamy, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że w relacjach z nastolatkami jako społeczeństwo obraliśmy zły kurs. Amerykańska kultura była dla nastoletnich dziewcząt skoncentrowaną trucizną. Docierające do nich przekazy dotyczące seksu, urody oraz ich roli w świecie ograniczały ich rozwój i prowadziły do traumatycznych doświadczeń. Już na początku okresu dojrzewania nastolatki wpadały z impetem w śmieciową kulturę, którą trudno było im zrozumieć, a co dopiero okiełznać. Dla wielu było to zbyt duże brzemię, okupione przygnębieniem i gniewem.

W 1963 roku Betty Friedan pisała o „problemie bez nazwy”. Wiele kobiet wtedy cierpiało, ale nie potrafiło powiedzieć z jakiego powodu. Nastoletnie dziewczęta w latach dziewięćdziesiątych XX wieku mierzyły się z podobnym nienazwanym problemem. Wiedziały, że coś było nie tak, ale źródeł problemu szukały w sobie lub swoich rodzinach. Chciałam pomóc im zobaczyć własne życie w szerszym kontekście kulturowym. Pisząc Ocalić Ofelię, nazywałam problem, który widziałam.

Dziś, dwadzieścia pięć lat później, nastolatki mają się lepiej niż w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, ale one również dorastają w zupełnie nowym świecie – świecie cyfrowym. Patrząc z tej dzisiejszej perspektywy na pięćdziesiąt lat życia młodych kobiet, uświadamiam sobie, że kultura zmieniła się nie tylko z perspektywy dziewczynek. W 1959 roku skończyłam trzynaście lat i moim udziałem stała się nieśmiałość, wypryski, hormony i nadmierne przejęcie sobą tak typowe dla tego wieku.

W latach dziewięćdziesiątych XX wieku byłam matką nastoletniej córki i terapeutką pracującą przede wszystkim z nastolatkami. Teraz mam dwie nastoletnie wnuczki.

Kate, Sara i ja jesteśmy przedstawicielkami pokoleń granicznych. Urodziłam się tuż po drugiej wojnie światowej i mieszkałam w rolniczej Nebrasce, byłam reprezentantką ostatniego amerykańskiego pokolenia dorastającego bez telewizji. Moja córka – urodzona tuż po oficjalnym ogłoszeniu końca wojny w Wietnamie – należała do ostatniego pokolenia wychowanego bez komórek, komputerów oraz innych urządzeń cyfrowych. A urodzona w lipcu 2001 roku, dwa miesiące przed 11 września, wnuczka Kate to pierwsze pokolenie cyfrowych tubylców.

Miejsce, w którym dorastałam, charakteryzował przede wszystkim spokój, życie toczyło się tu dość wolno i leniwie. Moim całym światem była rodzina i niewielka miejscowość Beaver City. Większość docierających do nas wiadomości dotyczyła lokalnych społeczności i nawet rozrywki, którym się oddawałyśmy – w bezpośrednich interakcjach – powstawały lokalnie. Poza wspólną zabawą, czytaniem oraz rozmowami dzieci nie miały wiele więcej zajęć.

Pokolenie Sary z kultury lokalnej przeszło na kulturę globalną. Poczucie wspólnoty, które chroniło dziewczęta z mojego pokolenia, szybko zanikało. Dziewczęta nadal funkcjonowały w bliskich bezpośrednich relacjach, ale ich wspólna kultura produkowana była daleko od ich miejsca zamieszkania przez korporacje, których nie interesowało ich zdrowie ani dobrostan. W 1994 roku moja córka oraz nastoletnie klientki w terapii należały do pokolenia zderzającego się z toksyczną kulturą właściwie bez pomocy dorosłych. Nastolatki buntowały się, były niespokojne, nigdzie nie mogły zagrzać miejsca i złościły się na rodziców, bo ci nie rozumieli ich doświadczeń i w związku z tym nie mogli ich chronić.

Dziś dorośli i nastolatki lepiej radzą sobie ze skutkami kultury korporacyjnej, ale muszą mierzyć się z nieustannym wpływem nowych technologii, którymi nie do końca wiedzą, jak zarządzać. Poza dziewczętami, które świadomie lub z powodu okoliczności są poza „siecią”, większość buduje i utrzymuje relacje głównie w niej. Urządzenia cyfrowe zastępują bezpośredni kontakt. Nastolatki częściej spędzają czas w domu lub ze swoimi rodzicami niż poza domem samotnie lub z przyjaciółmi. Weekendy upływają im na oglądaniu Netfliksa i komunikowaniu się ze znajomymi za pomocą SMS-ów, Snapchata lub Instagrama.

Źródłem problemów współczesnych dziewcząt rzadziej są alkohol, narkotyki, seks i imprezowanie, ale częściej towarzyszą im przygnębienie, lęk oraz myśli samobójcze. Intuicyjnie czują, że z cyfrowo napędzaną kulturą wokół nich coś jest nie tak. Śpią ze swoimi telefonami i nieustannie odczuwają presję, by być w kontakcie, a jednocześnie cierpią na samotność i brak więzi z rodzinami, społecznościami i naturą. Z nostalgią wypowiadają się na temat „starych, dobrych czasów” chodzenia na randki, czytania książek i telefonowania do znajomych. Wydają się delikatne oraz kruche i boją się samodzielnie wejść w ten obcy zewnętrzny świat.

W moim miasteczku w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku czułam się bezpiecznie. Dziś wiemy, że napaści na tle seksualnym oraz przemoc domowa nie były wtedy po prostu nigdzie zgłaszane, a wielu ludzi o odmiennym niż biały kolor skóry stawało się ofiarami przemocy, ale znane mi dzieci swobodnie się przemieszczały, a niebezpieczeństwo wydawało się zdarzać gdzie indziej. Pokolenie mojej córki było bardziej świadome występowania gwałtów, niewierności oraz przemocy w całym kraju. Telewizja w kółko trąbiła o tego typu wydarzeniach; statystyki przestępczości były wyższe, a na kartonach od mleka widniały kiepskiej rozdzielczości zdjęcia zaginionych dzieci.

A jednak wciąż był to jeszcze rok 1994, czyli czas przed strzelaniną w szkole w Columbine i innych szkołach w całym kraju, przed 11 września, obydwiema wojnami w Zatoce, Al Kaidą i ISIS, epidemią opioidów, kryzysem klimatycznym, światowym kryzysem uchodźczym, polityczną i społeczną polaryzacją naszego kraju oraz ponowną popularnością ruchów białej supremacji.

Głównie ze względu na nieustanny przekaz medialny na temat przestępstw i innego rodzaju zagrożeń dzisiejsze nastolatki i ich rodzice odczuwają więcej lęku i mniej chętnie podejmują ryzyko niż wcześniejsze pokolenia. Młodzi ludzie rzadziej spędzają czas na zewnątrz bez asysty dorosłych niż ci z 1994 roku, mimo że – według badania Pew Research Council – w okresie pomiędzy 1993 a 2016 rokiem liczba brutalnych przestępstw zmniejszyła się o połowę.

Pomiędzy rokiem 1960 a dniem dzisiejszym społeczeństwo amerykańskie doświadczyło dwóch potężnych sił: strachu i cyfryzacji. Amerykanie faktycznie stali się bardziej zalęknieni i zmianie uległ ich styl funkcjonowania społecznego – relacje osobiste budowane w obrębie pewnych społeczności ustąpiły relacjom cyfrowym. Mój znajomy profesor powiedział mi, że kiedyś na przerwach w zajęciach studenci byli tak głośni, iż na korytarzach trudno było cokolwiek usłyszeć. Teraz zaś panuje na nich zupełna cisza: studenci flirtują lub czatują… w telefonach.

Jednak mimo wszystko od 1994 roku wiele aspektów życia zmieniło się na lepsze. Wskaźnik rozwodów zmalał. Mniej nastolatek zachodzi w nieplanowane ciąże. To pokolenie jest bardziej otwarte na społeczność LGBTQ i przejawia mniej postaw rasistowskich. Dziewczęta rzadziej wpadają w kłopoty z powodu swoich zachowań i chętniej stają się aktywistkami i feministkami.

Nastoletnie dziewczęta, szczególnie licealistki, bez skrępowania mówią o miłości i szacunku do rodziców. Podczas rozmów indywidualnych i grupowych nie przejawiały opryskliwych i pełnych złości postaw, co było na porządku dziennym w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Rodzice również odczuwają głębszą więź z córkami i mają mniej kłopotów wychowawczych.

Powodów poprawy relacji rodzice–nastolatki jest mnóstwo. Odpowiedzialne są za to między innymi coraz trudniejsze warunki ekonomiczne oraz przekonanie, że świat jest niebezpiecznym miejscem. Rodziny trzymają się razem, kiedy dzieje się źle, poza tym gdy rzeczywiste społeczności znikają, pozostaje tylko jednostka rodzinna. Ponieważ współczesne nastolatki nie przysparzają rodzicom tylu kłopotów, matki i ojcowie są wobec nich cieplejsi i bardziej akceptujący. Ponadto ojcowie są znacznie bardziej zaangażowani w życie córek niż jeszcze dwadzieścia pięć lat temu. Nastolatki doceniają posiadanie rodziny, która stanowi dla nich parasol ochronny.

Większość informacji zebranych przeze mnie o mediach społecznościowych na potrzeby nowego wydania Ocalić Ofelię miało negatywny wydźwięk. Od 2017 roku, kiedy to na scenie pojawiły się iPhony, dziewczęta jako grupa społeczna stały się bardziej odizolowane. Ważne procesy rozwojowe zostały zaburzone. Owszem, technologia cyfrowa ma swoje plusy, ale argumenty na rzecz mediów społecznościowych można łatwo obalić. Na warianty zdania: „Dzięki różnego rodzaju komunikatorom córka może być w kontakcie z babcią”, moja odpowiedź zwykle brzmi: „Na pewno, ale jestem przekonana, że relacja babci z wnuczką byłaby mocniejsza, gdyby rozmawiały przez telefon lub widziały się osobiście”.

Jednakże wszyscy doświadczyliśmy mocy mediów społecznościowych oraz networkingu podczas tworzenia się ruchów #MeToo oraz #NeverAgain, z których drugi pojawił się po strzelaninie w szkole w Parkland na Florydzie w 2018 roku. Gimnazjalistki i licealistki w całym kraju „odnajdywały się” na Twitterze i Instagramie i wykorzystywały te platformy do organizowania protestów oraz akcji na rzecz takich grup jak Sí Se Puede i Black Lives Matter.

Oczywiście sama też wykorzystuję media społecznościowe, mam również profesjonalną stronę internetową oraz konto na Facebooku. Sara sprawdza swoje konta na Twitterze i Instagramie kilka razy dziennie. Znam wiele osób, dla których media społecznościowe są rozrywką, i przecież wszyscy od czasu do czasu mamy ochotę oderwać się od brutalnej politycznej rzeczywistości. Nie oceniam ludzi z powodu tego, że korzystają z mediów społecznościowych. Zależy mi raczej na tym, by rodzice i ich córki korzystali z nich bardziej świadomie. Zakładam, że nikt nie chciałby, by jego epitafium głosiło: „Miał 2000 obserwujących”.

Miałyśmy ogromne szczęście, bo Sarze i mnie udało się znaleźć interesujące nas dane w dwóch miejscach. Korzystałyśmy z badań organizacji Monitoring the Future, zajmującej się badaniem trendów legalnego i nielegalnego użycia narkotyków i alkoholu przez nastolatki, oraz książki iGen Jean Twenge. Autorka dokonała przeglądu badań wykonanych w latach 1974–2016, dotyczących szerokiego zakresu tematów – od samobójstw i przestępstw, poprzez czas poświęcany na oglądanie telewizji i spędzony online, na liczbie książek czytanych rocznie skończywszy. Porównując pokolenie po pokoleniu w setkach obszarów i wymiarów, dokonała wielu znaczących odkryć na temat tego, jak zmieniały się czasy i nastolatki.

Na potrzeby niniejszego uaktualnionego wydania przeprowadziłyśmy wywiady z dziewczętami mniej więcej z tych samych grup demograficznych, z których pochodziły moje klientki z początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku, i zorganizowałyśmy grupy fokusowe z udziałem dziewcząt i ich matek. Ja rozmawiałam też z terapeutami, a Sara, była nauczycielka gimnazjum, z nauczycielami oraz pedagogami szkolnymi.

W pierwszym wydaniu Ocalić Ofelię pisałam o klientkach, z którymi pracowałam po kilka lat. Większość dziewcząt opisanych w tym wydaniu spotkałam tylko raz. Pojedyncze wywiady oraz jednorazowe grupy fokusowe nie pozwalają dostrzec zmian w czasie ani dokonać obserwacji, które umożliwiały długofalowe procesy terapeutyczne, ale dają pojęcie o specyficznych wyzwaniach, z którymi mierzą się współczesne dziewczęta. Zebrane przez nas informacje jasno pokazują, co pozostało takie samo, a co się zmieniło, i dotyczy to zarówno problemów, jak i codziennych radości.

Poprosiłyśmy również nastolatki z bardzo różnych miejsc i społeczności na terenie całego kraju o przeczytanie Ocalić Ofelię i podzielenie się refleksjami. Przede wszystkim interesowało nas to, które problemy były dla nich nadal aktualne, a które zdecydowanie należały do przeszłości. Zachęcałyśmy je do podawania przykładów na marginesie, podkreślania w tekście i notowania wszystkiego, co zwróciło ich uwagę lub o czym warto byłoby napisać w nowym wydaniu. Bez zaskoczenia przyjęłyśmy fakt, iż dziewczęta wciąż mierzą się z mizoginią, zaburzeniami odżywiania, seksizmem, presją rówieśników oraz tematami związanymi z poszukiwaniem własnej tożsamości.

Zdaniem niemalże wszystkich przepytanych przez nas nastolatek tym, co zmieniło współczesny krajobraz nastoletniości, są media społecznościowe. Większość z nich prawie przy każdym rozdziale zamieszczała komentarz: „uwzględnić media społecznościowe”.

Pozostawiłyśmy wiele niezwykłych historii z pierwszego wydania i dodałyśmy współczesne. Podzieliłyśmy się refleksjami o zmianach w życiu dziewcząt i zamieściłyśmy aktualne wyniki badań oraz porady przydatne tu i teraz.

Ja napisałam rozdziały Kiedyś i teraz, 1959–2019 oraz Czego dowiedziałam się, słuchając, Sara przeprowadziła oraz spisała prawie wszystkie wywiady. W rozdziale 16 zatytułowanym Ogrodzenie na szczycie urwiska zamieściłyśmy konkretne sugestie dla rodziców, nastolatków oraz wszystkich osób pracujących z nastolatkami. Posłowie zaś jest wyrazem naszej nadziei i zawiera wskazówki dotyczące rozwoju w czasach zamętu.

Przeczytawszy Ocalić Ofelię ponownie, byłam zaskoczona jej nieustającą aktualnością. Dziewczęta nadal mają trudności w relacjach z rówieśnikami i rodziną oraz doświadczają lęku w kontekście własnego wyglądu. Choć kultura się zmieniła, potrzeby rozwojowe dziewcząt pozostały takie same. Nadal potrzebują kochających rodziców, przyzwoitych wartości, przyjaciół, bezpieczeństwa fizycznego, wolności w działaniu i poruszaniu się, szacunku dla własnej wyjątkowości oraz zachęty do stawania się produktywnymi dorosłymi. Potrzebują też ochrony przed najbardziej szkodliwymi aspektami kultury i kontaktu z tymi najpiękniejszymi i najbardziej wartościowymi.

W 1994 roku sugerowałam, by ramię w ramię wzmacniać dziewczęta i przygotowywać je na spotkanie z kulturą, w której przyszło im żyć. Dziś razem z Sarą doszłyśmy do tego samego przekonania. Możemy wzmacniać ich emocjonalną odporność i kompetencje dbania o siebie. Możemy wspierać je i służyć za przewodników w tej szalejącej burzy dojrzewania, ale przede wszystkim możemy wspólnie tworzyć mniej skomplikowaną kulturę, która otoczy dziewczęta troskliwym ramieniem i będzie zachęcać je do rozwoju; kulturę, w której jest mniej przemocy i seksu. Nasze córki zasługują na świat, który jest dla nich bezpieczny i doceni ich wszystkie talenty. Mamy nadzieję, że ta książka przyczyni się do rozmowy na temat tego, jak wspólnie z nimi możemy budować taki właśnie świat.

WSTĘP

SaraRefleksje na temat oryginalnej Ofelii

Gdyby wystarczającymi słowami do opisu cech mojego pokolenia nastolatek – dziewcząt, które kończyły liceum w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku – były bunt i ryzykanctwo, to idealnie nadawałabym się na egzemplarz pokazowy. Byłam tak złośliwie i buntowniczo nastawiona, jak tylko dziewczę z klasy średniej z Nebraski być mogło, innymi słowy – ryzykowałam i jednocześnie dostawałam dobre oceny oraz pamiętałam o odręcznych podziękowaniach dla babci za urodzinowe i gwiazdkowe prezenty.

Moim ulubionym miejscem było Lincoln w Nebrasce, przyjemne miasteczko studenckie położone pośrodku niczego. Kilka z moich najbliższych przyjaciółek pojawiło się w pierwszym wydaniu Ocalić Ofelię, a ja, na prośbę mamy, służyłam jej za redaktorkę „nastoletniego języka”.

Moja nastoletniość manifestowała się między innymi okresem wegetarianizmu oraz aktywizmu na rzecz praw zwierząt, kolczykiem w brwi w wieku lat siedemnastu, wyraźnie nienaturalnym i zmienianym często kolorem włosów, grunge’owym stylem ubioru oraz wymykaniem się na rave’y i koncerty w miastach położonych o kilka godzin jazdy od domu. Brzydziłam się kulturą głównego nurtu i moje koleżanki-snobki z drużyny cheerleaderek określałam mianem sztywniary. Byłam jednocześnie nietypową i typową przedstawicielką nastolatek z początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku i ich grzeszków.

Pamiętam niezwykle komiczny, choć nieprzyjemny moment z pierwszego roku college’u, kiedy w sklepie spożywczym nieprzychylna sąsiadka wymamrotała w moim kierunku: „Ocalić Ofelię? Chyba raczej Utopić Ofelię”.

Dziś wydaje mi się to zabawne, ale ta lokalna pleciuga chyba nie do końca rozumiała, o co w tym wszystkim chodzi. My, nastolatki, wcale nie tonęłyśmy, raczej z rozmachem skakałyśmy na główkę z trampoliny. Ofelie z mojego najbliższego towarzystwa były testerkami granic, głośnymi buntowniczkami, rozkwitającymi feministkami i nieprzyjaciółkami konformizmu. Słuchałyśmy kobiecego punk rocka, jeździłyśmy samochodem na festiwal muzyczny Lilith Fair i miałyśmy androginiczny styl ubioru. Ostatnią rzeczą, na której nam zależało, była akceptacja przedstawicielek koła gospodyń wiejskich.

Wiodłyśmy, co raczej nikogo nie powinno dziwić, życie, którego nasze matki nie do końca rozumiały. Nastolatki zawsze mają sekrety, co jest zupełnie naturalne rozwojowo. W tajemnicy trzymałyśmy nasze pierwsze zauroczenia, eksperymenty z narkotykami i alkoholem i łamanie zasad. Przeklinałyśmy jak marynarze, uznając słowa „cipa” i „pizda” za dodające nam mocy i siły. Kochałam moją matkę nad życie, ale prawie za każdym razem, gdy ucinała sobie pogawędkę z moimi znajomymi, zapadałam się pod ziemię ze wstydu. Byłyśmy zajęte dystansowaniem się od rodzin i swojego pochodzenia oraz przyjmowaniem zarysowujących się dopiero tożsamości niezależnych młodych kobiet.

Moim przyjaciółkom i mnie sporo uchodziło na sucho. Zawdzięczałyśmy to naszemu pochodzeniu, koneksjom rodzinnym oraz własnej inteligencji. Z jednej strony sporo czasu spędzałam uziemiona w domu z powodu nieustannego nieprzestrzegania godzin powrotu do domu, a z drugiej udzielałam się jako solistka w młodzieżowej orkiestrze symfonicznej i pracowałam jako wolontariuszka w przytułku dla bezdomnych. W pierwszej klasie liceum wraz z jedną z moich przyjaciółek przez miesiąc opuszczałyśmy próby orkiestry i spędzałyśmy czas w centrum, grając w bilard i pijąc włoskie napoje gazowane w naszej ulubionej kawiarni. Jestem prawie pewna, że mimo to na semestr miałam z tego przedmiotu piątkę. Moim rówieśniczkom i mnie zależało na ocenach i nie wyobrażałyśmy sobie życia bez studiów. W naszej rodzinie w rozmowach na temat edukacji wyższej nie zadawało się pytania czy tylko gdzie?

W 1994 roku niektóre z moich przyjaciółek uprawiały seks, a inne nie. Seks nie był wtedy warunkiem kluczowym bycia cool, a w mojej grupie rówieśniczej współżycie zwykle zdarzało się w długotrwałych relacjach. Zazdrościłam przyjaciółkom, które ten seks uprawiały, głównie dlatego, że to dawało gwarancję męskiego ramienia na balu na zakończenie liceum oraz możliwość trzymania kogoś za rękę na stołówce i w kawiarniach. Nie miałam wątpliwości, że napaści na tle seksualnym się zdarzały, ale niewiele o nich słyszałam. Z podziwem patrzyłyśmy na te z nas, które pierwsze straciły dziewictwo, a ponieważ byłyśmy świadome podwójnych, innych dla dziewczyn (zdzira) i chłopaków (macho), standardów w obszarze seksu, to bardzo się nawzajem wspierałyśmy.

Wieczorami pomiędzy lekcjami muzyki a pracą domową zawsze znajdowałyśmy czas na Beverly Hills, 90210.Byłyśmy pokoleniem MTV. Ustawiałyśmy zegarki według premier nowych wideoklipów oraz audycji Total Request Live i Headbanger’s Ball.Pożądałyśmy nóg Julii Roberts, chorowałyśmy na styl Winony Ryder oraz chciałyśmy jęczeć jak Tori Amos. Pragnęłyśmy mieć chłopaka, który byłby idealnym połączeniem Patricka Swayze, Eddiego Veddera, Luke’a Perry’ego oraz naszego rozmarzonego nauczyciela filozofii, pana Jundta.

Już wtedy na obrzeżach bezpiecznego i wygodnego życia w Nebrasce czaiła się ciemność. Kiedy byłam w pierwszej klasie liceum, studentka pobliskiego college’u, Candice Harms, została porwana, torturowana oraz zamordowana. W okresie tuż po jej porwaniu, ale jeszcze przed ujęciem porywaczy, nasi nauczyciele przestrzegali nas, byśmy nigdy nie wsiadały same do samochodu, a wieczorem i nocą zawsze świeciły latarką na tylne siedzenie samochodu, by upewnić się, że nikt się tam nie czai. Po raz pierwszy taka przemoc zdarzyła się tak blisko domu i ja oraz moje koleżanki byłyśmy przerażone. Mniej więcej w tym samym czasie wraz z moją najlepszą przyjaciółką Sarą odkryłyśmy lichy, lokalny chatroom, do którego trzeba było się wdzwonić, i spędzałyśmy tam prawie każdą wolną chwilę (za pięć centów za minutę), pisząc z nowymi znajomymi, głównie innymi licealistami z całego miasteczka. Dopiero kilka miesięcy później okazało się, że tę właśnie wirtualną przestrzeń współdzieliłyśmy z mordercą Candi, a nawet czasem z nim pisałyśmy. To była wczesna oraz dość dosadna lekcja o niebezpieczeństwach relacji „online”.

Depresja, często niezdiagnozowana, była częścią rzeczywistości wielu z nas. Choć jako grupa mniej martwiłyśmy się o stopnie i wyniki testów niż dzisiejsze nastolatki, to podobnie jak one miałyśmy zaniżone poczucie własnej wartości i fobię społeczną. Większość z nas chciała być chudsza, a chude koleżanki pragnęły więcej krągłości w odpowiednich miejscach. Załamywał nas brak przyjęcia na uniwersytet pierwszego wyboru (tak, tak, mówię właśnie o tobie, Macalester College) i koiłyśmy posiniaczone serca marihuaną lub musującym winem. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, nasze wyzwania były prostsze niż te, z którymi mierzą się współczesne dziewczęta. Moje pokolenie to pokolenie sprzed szkolnej strzelaniny w Columbine, ataków z 11 września, ISIS i Snapchata. Nasze problemy należały do kategorii: lokalne, rodzinne, szkolne lub wewnętrzne.

W pewnym sensie każde poprzednie pokolenie oskarża następne o apatię i brak działania. Nasze nie było wyjątkiem, bo jako pokolenie trzeciej fali feminizmu korzystałyśmy z owoców pracy naszych przodkiń. Daleko było nam jednak do utytułowanych księżniczek spijających tylko śmietankę i pozwalających, by kultura i polityka nie miały na nas żadnego wpływu. Chciałyśmy brać życie we własne ręce i wprowadzać w nim odpowiadające nam zmiany.

Dziewczęta z lat dziewięćdziesiątych XX wieku krytykowały zastaną kulturę, stawiały na otwartość oraz walkę o to, co było dla nich ważne. Wraz z przyjaciółmi z liceum założyliśmy GLOBE (Gay/Lesbian Organization for the Betterment of Everyone), czyli gejowsko-lesbijską organizację na rzecz poprawy życia wszystkich, która była dość wczesną formą późniejszych grup osób i organizacji popierających postulaty równouprawnienia osób LGBTQ. Zachęcałyśmy osoby zarządzające szkołą do tworzenia programów recyklingu oraz nosiłyśmy na ramieniu czarne opaski na znak solidarności z Rodneyem Kingiem, Afroamerykaninem brutalnie pobitym przez policję w Los Angeles. Chciałyśmy walczyć o to, co ważne, ale egzystowałyśmy również w oparach egoistycznej krótkowzroczności. Nasze uczucia i przyjaźnie były najważniejsze. Aktywizm był zajęciem ponadprogramowym.

Jeśli w naszej świadomości społecznej coś było traktowane powierzchownie, to należy tu wskazać głównie na tematy związane z kolorem skóry. W tamtych czasach liceum Lincoln High School było największą i najbardziej zróżnicowaną szkołą w stanie, a mimo to większość moich znajomych była biała. W stołówce de facto panowała segregacja, a Rainbow Club (Tęczowy Klub) – organizacja, której zadaniem było docenianie różnorodności oraz korzystanie z kulturowej zasobności uczniów – zarządzana była głównie przez osoby o innym niż biały kolorze skóry. Biali uczniowie rzadko się w niej udzielali. Pamiętam, że zauważałam te podziały i choć mi się nie podobały, niewiele robiłam dla ich zmiany.

Patrząc wstecz z miejsca, w którym obecnie jestem – czterdziestojednoletniej matki dwójki dzieci – mam w sobie mnóstwo wdzięczności za wiele aspektów okresu mojego dorastania. Jestem wdzięczna za to, że czas mojej największej fizycznej niezgrabności zbiegł się z popularnością oversize’owych flanelowych koszul – obcisłe jeansy rurki oraz krótkie topy na pewno unicestwiłyby mizerne okruchy mojej pewności siebie. Z ulgą przypominam sobie, że złośliwe komentarze i docinki szkolnych tyranów musiałam znosić tylko w szkole, nie podążały za mną do domu kanałami mediów społecznościowych. Cieszę się, że mogłam słuchać muzyki tworzonej przez kobiety i wypełnionej ich gniewem. Ona sprawiała, że czułam się zrozumiana. Doceniam kochających rodziców, którzy z wdziękiem okupionym ogromną irytacją przetrwali moje nastroje oraz upodobanie do ozdabiania ciała biżuterią.

Jestem pod ogromnym wrażeniem dziewcząt, z którymi przeprowadzałam rozmowy na potrzeby tej książki. W tych zupełnie nowych czasach wiele rzeczy robią dobrze. Tolerancję dla odmienności przekuły w akceptację, a nawet w docenienie. Mają ogromną świadomość własnych potrzeb w zakresie zdrowia psychicznego. Są aktywistkami w ważnych dla nich obszarach, a trudy nastoletniości okraszają dużą dawką humoru oraz szczerości. Współczesne dziewczęta potrzebują miłości, przewodnictwa, bliskich przyjaźni, pełnych szacunku granic i czasu na wymyślenie sobie życia na własnych warunkach.

Ja potrzebowałam dokładnie tego samego.

ROZDZIAŁ PIERWSZYSadzonki w czasie burzy

Jako mała dziewczynka kuzynka Polly była czystą energią w ruchu. Tańczyła, robiła gwiazdy i szpagaty, z chłopcami z podwórka grała w amerykański futbol, koszykówkę oraz baseball, a z moimi braćmi uprawiała zapasy. Jeździła też na rowerze oraz konno i wspinała się na drzewa. Beztroską i odpornością przypominała gałąź wierzby płaczącej, a nieokiełznaniem – lwiątko. Jej gadatliwość dorównywała jej szybkości. Wykrzykiwała rozkazy i wskazówki, wrzeszczała z radości z powodu każdego wygranego zakładu lub dobrego żartu, śmiała się z otwartymi ustami, prowadziła zaciekłe dyskusje zarówno z dziećmi, jak i dorosłymi, i obrażała swoich wrogów słowami, których nie powstydziliby się lokalni budowlańcy.

Powołaliśmy do życia Maruderów, czyli tajne stowarzyszenie, którego spotkania odbywały się za garażem Polly. Ona była jego duszą. Była jak Tomek Sawyer. Przeprowadzała inicjacje, chodziła na przeszpiegi oraz stała na czele wypraw do nawiedzonych domów. Odprawiała rytuały, dzięki którym stawaliśmy się „braćmi krwi”, a także uczyła nas karcianych sztuczek i palenia papierosów.

A potem dostała pierwszej miesiączki i poszła do gimnazjum. Próbowała być starą wersją siebie, ale nazwano ją chłopczycą i zbesztano za bycie mało kobiecą.

Została odrzucona zarówno przez kolegów, jak i koleżanki, których zainteresowania zaczęły się kręcić wokół makijażu i miłości.

To spowodowało, że Polly się zagubiła i straciła grunt pod nogami. Dużo się wtedy złościła. Na jakiś czas porzuciła i grupy chłopięce, i dziewczęce, a kilka miesięcy później powróciła do towarzystwa, ale już jako Becky Thatcher, cicha i grzeczna dziewczyna Tomka Sawyera. Nosiła stylowe ubrania i z boku przyglądała się chłopcom grającym pierwsze skrzypce w klasie i na boisku. W tej nowej wersji została zaakceptowana, zdobyła popularność i zręcznie nawigowała po wodach naszej małej społeczności. Nikt nie komentował zmian, które w niej zaszły, ani nie rozpaczał z powodu straty naszego najbardziej aktywnego obywatela. Chyba jako jedyna uświadamiałam sobie ogrom zaistniałej tragedii.

Dziewczynki mniej więcej pomiędzy szóstym, siódmym rokiem życia a momentem wejścia w etap dojrzewania, który Freud nazywał latencją, czyli czasem uśpienia, wcale nie są uśpione. Pisząc te słowa, przypominam sobie moją córkę Sarę w tym wieku. Jej codziennością były eksperymenty chemiczne i magiczne sztuczki, gra na skrzypcach, występy w autorskich przedstawieniach, ratowanie dzikich zwierząt i rowerowe przejażdżki po bliższej i dalszej okolicy. Jej przyjaciółka Tamara w wieku jedenastu lat napisała trzystustronicową powieść. Natomiast ja w podobnym wieku pochłaniałam wszystkie książki dla dzieci dostępne w lokalnej bibliotece. Jednego tygodnia chciałam być tak niezwykłym lekarzem jak Albert Schweitzer, a drugiego pisać jak Louisa May Alcott lub tańczyć w Paryżu jak Isadora Duncan. Od tamtej pory już nigdy nie byłam aż tak pewna siebie ani ambitna.

Większość dziewcząt w okresie preadolescencji jest świetnym towarzystwem, ponieważ wykazuje ciekawość niemalże wszystkim, co je otacza: sportem, naturą, ludźmi, muzyką i książkami. Prawie wszystkie bohaterki ponadczasowej literatury dziewczęcej są mniej więcej w tym okresie życia: Ania z Zielonego Wzgórza, Heidi czy też Pippi Pończoszanka. Dziewczynki w tym wieku pieką ciasta, rozwiązują zagadki i wyruszają na wszelkiego rodzaju wyprawy poszukiwawcze. Potrafią zadbać o siebie i nie są jeszcze obciążone koniecznością zajmowania się innymi. Doświadczają krótkiego okresu wytchnienia od kobiecej roli i mogą być chłopczycami, czyli kimś, kogo charakteryzuje odwaga, kompetencja i zuchwałość.

Radzą sobie w każdej sytuacji bez względu na ograniczenia związane z płcią. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku dziewczynki pomiędzy siódmym a jedenastym rokiem życia rzadko korzystały z psychoterapii. Po prostu jej nie potrzebowały. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć dziewczynki, z którymi pracowałam. Doświadczająca przemocy seksualnej Coreen, przeżywająca rozwód rodziców Anna oraz Brenda, której ojciec popełnił samobójstwo. A mimo wszystko były odważne i niezwykle wytrzymałe. W trakcie jednej z sesji Brenda powiedziała: „Skoro mój ojciec nie chciał żyć, to jego strata”. Coreen i Annę przepełniała złość, ale nie na siebie, tylko na dorosłych, którzy ich zdaniem popełniali mnóstwo błędów. Byłam pod wrażeniem tego, jak niewiele pomocy potrzebowały ode mnie, by rozpocząć proces zdrowienia i żyć dalej.

Twyla, uniwersytecka specjalistka w dziedzinie ogrodnictwa, opowiedziała mi niezwykle pouczającą historię. Oprowadzała wycieczkę gimnazjalistek, które przyjechały na targi matematyczno-przyrodnicze. Pokazała im kostrzewy popielate, śnieżyczki oraz klony i wierzby. Młodsze dziewczynki przekrzykiwały się nawzajem, zadawały mnóstwo pytań i przepychały się, zachłannie wszystkiego dotykając i wąchając. Czternasto- i piętnastolatki zachowywały się zgoła inaczej. Były wycofane. Nie dotykały roślin ani nie wykrzykiwały pytań. Sztywno trzymały się z boku. Wyglądały na znudzone, a nawet lekko zdegustowane entuzjazmem młodszych koleżanek. Twyla w myślach zastanawiała się: „Co się stało tym dziewczynom? Co poszło nie tak?”. Powiedziała mi, że miała ochotę nimi potrząsnąć i spytać: „Obudźcie się. Wróćcie tutaj. Hop, hop, czy ktoś tam jest?”.

Pewnego letniego poranka, gdy siedziałam przed swoją ulubioną lodziarnią, na pobliskim przejściu dla pieszych na czerwonym świetle zatrzymała się matka i nastoletnia córka. Usłyszałam monolog matki: „Musisz przestać szantażować ojca i mnie. Za każdym razem gdy nie dostajesz tego, co chcesz, grozisz nam, że uciekniesz z domu albo się zabijesz. Co się z tobą dzieje? Przecież wcześniej umiałaś poradzić sobie z odmową”.

Córka patrzyła tępo przed siebie, wydając się nic nie słyszeć. Światło zmieniło się na zielone i przeszły na drugą stronę. A ja dalej lizałam lody. Po chwili na przejściu znów pojawił się tandem matka–córka. Ta dziewczynka była nieco młodsza od poprzedniej. Trzymały się za ręce. Córka powiedziała: „Mamo, ale super. Możemy spędzić tak całe popołudnie?”.

Coś niezwykle dramatycznego dzieje się z dziewczynkami u progu dojrzewania. Tak jak samoloty i statki w tajemniczych okolicznościach rozpływają się w Trójkącie Bermudzkim, tak w tym wieku jaźń wielu nastolatek gdzieś niknie. Rozbijają się i giną w społecznym i rozwojowym Trójkącie Bermudzkim. Tracą odporność i optymizm, pozbywają się ciekawości i ochoty do podejmowania ryzyka. Ich asertywna, pełna energii i „chłopięca” osobowość blednie, ustępując miejsca samokrytyce, przygnębieniu oraz szacunkowi dla zewnętrznych wartości. Często mówią o braku akceptacji dla własnego ciała.

Psychologia dokumentuje tego rodzaju przypadki, lecz ich nie wyjaśnia. Dziewczęta, których wcześniej nic nie powstrzymywało przed zachłystywaniem się życiem, teraz siedzą cicho jak mysz pod miotłą. Autorki takie jak Sylvia Plath, Margaret Atwood oraz Olive Schreiner pisały sporo na ten temat. Diderot w liście do swojej młodziutkiej przyjaciółki Sophie Volland postawił sprawę jasno i sformułował dobitny wniosek: „Wszystkie umieracie w wieku lat piętnastu”.

Istotę tego zjawiska świetnie ilustrują bajki i baśnie. Młode kobiety zjadają zatrute jabłka lub kłują się w palce zaczarowanymi wrzecionami i zapadają w stuletni sen. Oddalają się od domu i natykają się na ogromne niebezpieczeństwa. Z odsieczą przychodzą im przystojni książęta, uratowane zmieniają się w pasywne i potulne istoty.

Historia Ofelii z Hamleta Szekspira ilustruje destrukcyjne siły mające wpływ na młode kobiety. Jako dziewczynka Ofelia jest szczęśliwa i wolna, ale gdy wkracza w okres dojrzewania, gubi siebie. Zakochuje się w Hamlecie i żyje tylko dla jego aprobaty. Pozbawiona wewnętrznego kompasu usiłuje sprostać oczekiwaniom Hamleta i własnego ojca. Miarą jej wartości staje się jedynie ocena ważnych w jej życiu mężczyzn. Jest rozdarta pomiędzy pragnieniem usatysfakcjonowania Hamleta i ojca. Kiedy Hamlet odpycha ją z powodu uległości wobec ojca, z żalu traci zmysły. Przywdziewa wytworne szaty, które dodatkowo ją obciążają, i topi się w strumieniu pełnym kwiatów.

Dziewczęta są świadome tego, że tracą siebie. Jedna z moich klientek wyznała: „Wszystko, co było we mnie dobre, umarło w gimnazjum”. Dziewczęce poczucie wewnętrznej pełni rozpływa się w chaosie dojrzewania. Zintegrowana wcześniej osobowość ulega rozpadowi na wiele tajemniczych i wzajemnie sprzecznych fragmentów. Młode kobiety cechuje delikatność i wrażliwość, złośliwość i rywalizacja, powierzchowność i idealizm. Są pewne siebie o poranku i pełne niepokoju wieczorami. Czasem ich dni wypełnione są dziką energią działania, kiedy indziej zaś pogrążają się w letargu. Każdego tygodnia próbują odnaleźć się w innej roli – jednego są pilną uczennicą, drugiego winowajczynią, a jeszcze kolejnego artystką. I w dodatku oczekują, że ich najbliżsi będą za tymi zmianami nadążać.

Moje nastoletnie klientki z lat dziewięćdziesiątych XX wieku określiłabym jako nieuchwytne i niechętnie obdarzające dorosłych zaufaniem. Łatwo się obrażały, a to z powodu nieodpowiedniego spojrzenia, a to odkaszlnięcia, ciszy, braku odpowiedniego poziomu entuzjazmu czy komentarza, który nie spełniał ich oczekiwań. Doświadczały częstych huśtawek nastrojów. Czasem kochały cały świat i własne rodziny, by po kilku dniach krytycznie wyrażać się o wszystkich i wszystkim. Trudno było rozszyfrować ich zachowanie. Ich problemy były niezwykle złożone i metaforyczne – zaburzenia odżywiania, fobia szkolna oraz samookaleczenia. Pytanie: „Co usiłujesz mi powiedzieć?”, musiałam powtarzać nieustannie i na wiele różnych sposobów.

Na przykład Michelle była śliczną, inteligentną siedemnastolatką. Jej matka przyprowadziła ją, gdy po raz trzeci w ciągu trzech lat zaszła w ciążę. Usiłowałam rozmawiać o tym, dlaczego się to wydarzało. Na wszystkie pytania odpowiadała z uśmiechem Mona Lisy. „Nie, nie zależy mi za bardzo na seksie”. „Nie, nie planowałam tego. To się po prostu stało”. Kiedy za Michelle zamknęły się drzwi, czułam się tak, jakbym wcześniej mówiła w obcym języku do kogoś znajdującego się bardzo daleko.

Kolejną zagadką była Holly. Nieśmiała, małomówna i powolna, i bardzo ładna nawet pod grubą warstwą makijażu oraz strzechą natapirowanych rudych włosów. Była fanką Prince’a i nosiła się tylko na fioletowo. Ojciec przyprowadził ją do mnie po nieudanej próbie samobójczej. Nie uczyła się, nie wykonywała obowiązków domowych, nie uczestniczyła w żadnych zajęciach dodatkowych ani wydarzeniach szkolnych i nie chciała szukać pracy. Odpowiadała na pytania cierpliwymi, uprzejmymi monosylabami. Rozkręcała się tylko wtedy, gdy rozmowa schodziła na Prince’a. Przez kilka tygodni stanowił główny temat naszych spotkań. Puszczała mi nawet jego muzykę. Prince przemawiał za nią i do niej.

Daniella cięła się i przypalała, kiedy czuła się nieszczęśliwa. Ubierała się na czarno i była chuda jak szczapa. Z bałaganem na głowie oraz kolczykami w uszach, wargach oraz nosie siedziała przede mną cicha i milcząca. Otwierała usta, by opowiedzieć o wojnie domowej w Bośni, dziurze ozonowej i spytać mnie, czy lubię muzykę rave. Natomiast kiedy to ja zadawałam pytania dotyczące jej życia, bawiła się kolczykami i nic nie odpowiadała.

Robiłam dla tych dziewcząt, co mogłam, ale to była obca mi ziemia. Ostatecznie Michelle, Holly i Daniella zrobiły postępy, a na wspólnej pracy korzystały dwie strony – ja uczyłam się równie dużo, co one – i krok po kroku odkrywałyśmy, co właściwie jest pomocne.

Moje klientki nie różniły się tak bardzo od nastolatek, które nie były w terapii. Nie wszystkie młode kobiety doświadczające sytuacji kryzysowych korzystały z formalnej pomocy. W tym czasie uczyłam w niewielkim college’u nauk humanistycznych i uczestniczki moich zajęć przechodziły przez te same doświadczenia, co dziewczyny w terapii. Jedna uczennica martwiła się o swoją przyjaciółkę, która doświadczyła przemocy seksualnej. Inna nie przyszła na zajęcia z powodu pobicia przez chłopaka. Jeszcze inna pytała mnie, co powinna zrobić w związku z obscenicznymi telefonami od obcego mężczyzny, który groził jej gwałtem.

Pod wpływem stresu jedna z moich studentek raniła się do krwi spinaczem do papieru. Wiele dziewcząt prosiło mnie o poradę w sprawie zaburzeń odżywiania.

Po wykładach w liceach przychodziły do mnie tłumy dziewczyn i mówiły o gwałtach, o chęci ucieczki z domu lub o znajomych, które miały kłopoty z anoreksją lub alkoholem. Na początku taka ilość traum była dla mnie dużym zaskoczeniem. Potem przestała mnie dziwić.

Psychologia przez bardzo długi czas ignorowała dziewczęta w tej grupie wiekowej. Do wczesnych lat dziewięćdziesiątych XX wieku nastoletnie dziewczyny nie były przedmiotem badań naukowców, a terapeutów po prostu wprawiały w zakłopotanie. Z trudnością otwierały się przed dorosłymi i wydawały się pełne sprzeczności. To utrudniało ich zrozumienie i badanie.

Według Simone de Beauvoir wyzwanie, z którym mierzyły się dziewczęta, polegało na tym, że choć były podmiotem własnego życia, stawały się przedmiotem w życiu innych. Pisała tak: „Młode dziewczyny z wolna składają w grobie swoje dzieciństwo, odstawiają na boczny tor swoje niezależne i władcze ja i pokornie wkraczają w wiek dorosły”.

Nastoletnie dziewczyny doświadczają konfliktu pomiędzy statusem: człowiek i powołaniem: kobieta. De Beauvoir twierdziła: „Dziewczęta przestają istnieć, a zaczynają udawać, że istnieją”.

Stają się odtwórczyniami ról, usiłując zmieścić swoje całe ja w niewielkich, ciasnych aspektach. Pełne życia i pewne siebie dziewczęta stają się nieśmiałymi i niewierzącymi w siebie istotami. Przestają się zastanawiać:„Kim jestem? Czego chcę?”, a zamiast tego szukają odpowiedzi na pytanie: „Co muszę zrobić, by zadowolić innych?”.

Ogromnym problemem jest właśnie ta przepaść pomiędzy prawdziwym ja dziewcząt oraz kulturowym przepisem na właściwą kobiecość. Zapożyczając frazę z wiersza Stevie Smith o pływaniu w morzu: „One nie machają, one toną”. I właśnie wtedy, gdy najbardziej potrzebują pomocy, nastolatki nie są zdolne wyciągnąć rąk ku swoim rodzicom.

Olive Schreiner opisała doświadczenia swojej młodości w The Story of an African Farm. „Świat mówi nam, kim mamy być, i kształtuje nas zgodnie z celem, który mamy osiągnąć. Mężczyznom mówi: pracujcie. Nam, kobietom: wydawajcie się kimś być. Im mniej kobieta ma w głowie, tym jest lżejsza i łatwiej ją jej nosić”. O pensji dla panien napisała tak: „To była maszyneria do kondensowania duszy; pakowania jej w taki sposób, by zabierała jak najmniej miejsca. Widziałam dusze tak sprasowane, że zmieściłyby się w naparstku”.

Antropolożka Margaret Mead za idealną kulturę uważała taką, w której jest miejsce dla wszystkich ludzkich talentów. Jej zdaniem zachodnia kultura nie służyła kobietom. Wiele ich talentów jest niewykorzystanych i niedocenionych. Wiele głosów jest uciszanych. Zdaniem Stendhala „Każdy geniusz w kobiecym ciele jest stracony dla ludzkości”.

Psycholożka Alice Miller pisała o tym, że niektóre dzieci poddają się naciskom z zewnątrz, zaprzeczają swojemu prawdziwemu ja i by zadowolić rodziców, przyoblekają ja fałszywe. Książka Ocalić Ofelię sugeruje, iż dorastające dziewczęta doświadczają podobnych nacisków, z tym że podziału na prawdziwe i fałszywe ja nie wymagają w tym przypadku rodzice, lecz kultura. Okres nastoletni to moment, w którym dziewczęta doświadczają społecznej presji, by odrzucić prawdziwe ja i zacząć pokazywać zaledwie ułamek swoich możliwości i talentów.

Ten rodzaj nacisku dezorientuje i przygnębia większość dziewcząt. Jedna ujęła to w następujący sposób: „Jestem zdrową, soczystą marchewką, którą wszyscy usiłują przemienić w różę. Jako marchewka mogę się pochwalić odpowiednim kolorem i gęstą nacią. Zamieniona w różę brązowieję i marnieję”.

Nastoletnie dziewczęta są sadzonkami przygniecionymi do ziemi huraganem zmian. Ich podatność na huragan wynika z trzech powodów. Pierwszym jest ich etap rozwoju.

Wszystko się w nich zmienia – kształt ciała, hormony, skóra i włosy. Wewnętrzna równowaga zmienia się w nierównowagę.

Ewoluuje sposób ich myślenia. Głęboko pod powierzchnią mierzą się z najbardziej fundamentalnymi pytaniami: Gdzie jest moje miejsce we wszechświecie? Jakie mam znaczenie?

Drugi powód jest taki, że amerykańska kultura od zawsze dawała dziewczętom na progu pokwitania po przysłowiowych łapach. Wypływając na szerokie kulturowe wody, nastolatki natykają się na mnóstwo zagrażających im „izmów”, takich jak: seksizm, kapitalizm czy atrakcjonizm (ocenianie człowieka tylko na podstawie wyglądu).

Po trzecie od amerykańskich dziewcząt oczekuje się, że odseparują się od swoich rodziców właśnie wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebują. Borykając się z coraz to nowszymi oczekiwaniami społecznymi, zmuszane są do porzucenia ochrony i bliskości, których jeszcze do niedawna dostarczała im rodzina. Zaczynają wtedy szukać wsparcia w rówieśnikach, a towarzystwo – jak wiadomo – w tym okresie często się zmienia.

Rodzice szybko orientują się, że z ich córkami dzieje się coś niedobrego. Spokojne, troskliwe i pewne siebie dziewczyny zmieniają się w humorzaste, niezwykle wymagające i trzymające się z daleka istoty. Te, które dotychczas były gadatliwe, stają się pochmurne i tajemnicze, te zaś, którym przyjemność sprawiało przytulanie, jeżą się pod wpływem jakiegokolwiek dotyku. Matki narzekają, że w oczach córek wszystko robią źle. Zaangażowani ojcowie ciężko przeżywają odrzucenie. Jednak niewielu rodziców zdaje sobie sprawę z powszechności tych doświadczeń. Ich córki wkraczają na nowe niebezpieczne terytorium, którego zawiłości rodzice są w stanie pojąć tylko w niewielkim stopniu. Właśnie wtedy, kiedy najbardziej potrzebują bezpiecznego portu, dziewczęta odcinają cumę, nie zabrawszy ze sobą żadnych urządzeń do komunikacji.

Rodzicom zależy na bezpieczeństwie córek, szczególnie wtedy, gdy wkraczają w wiek dorastania i zaczynają odkrywać świat. Ich zadaniem jest ochrona młodych. Zadaniem młodych jest odkrywanie świata. Rodzice wykazują się większą opiekuńczością niż korporacyjna Ameryka. Nie usiłują zdzierać z córek pieniędzy, oferując im designerskie jeansy lub papierosy, po prostu chcą, by ich dzieci potrafiły się przystosować. Nie patrzą na swoje córki jak na obiekty seksualne czy potencjalne konsumentki, lecz jak na prawdziwych ludzi o niezliczonych talentach i zainteresowaniach. Jednakże, wkraczając na to nowe terytorium, córki odsuwają się od rodziców. Bardziej polegają na rówieśnikach – współmieszkańcach tej dziwnej ziemi – z którymi łączą je język i zwyczaje. Często za swoje przyjmują „śmieciowe” wartości masowej kultury.

Ten odwrót od rodziców częściowo spowodowany jest etapem rozwojowym. Okres wczesnej nastoletniości to moment fizycznych i psychicznych zmian, koncentracji na sobie, przykładania dużej uwagi do akceptacji ze strony rówieśników oraz kształtowania się tożsamości. W tym czasie dziewczęta koncentrują się na własnym wnętrzu i zachodzących w nim fascynujących zmianach. Dzieje się tak również z powodów kulturowych. W Ameryce dorosłość to moment pożegnania się z rodziną i dołączenia do szerszej kultury. Nastoletniość to właśnie czas na przecięcie pępowiny i doświadczenie prawdziwej wolności. Nastolatki mogą uważać się za niezależne od rodziców, ale są niezwykle wyczulone na rodzicielskie zachowania i zawstydzone jakimkolwiek ich odstępstwem od normy. Nie lubią pokazywać się w towarzystwie rodziców oraz nerwowo reagują na ich niedociągnięcia. Fryzura matki lub oklepany dowcip ojca potrafią zrujnować im dzień. Nastolatki reagują wściekłością na rodziców, którzy mówią nie to, co trzeba, lub nie odpowiadają zgodnie z oczekiwaniami. Na pierwszy rzut oka wydają się nie słuchać rodziców, ale w rozmowach ze znajomymi nieustannie odnoszą się do rodzicielskich postaw i zachowań. Z zaskakującą przenikliwością tropią niuanse, wątpliwości, dwuznaczności, rozbieżności oraz hipokryzję w słowach i zachowaniu dorosłych.

Nastolatki zachowują odrobinę magicznego myślenia z dzieciństwa i uważają, że rodzice powinni otoczyć je ochroną i zapewnić im szczęście. Obciążają ich odpowiedzialnością za własne nieszczęścia, a mimo to usiłują jak najmniej mówić im o własnych uczuciach i przemyśleniach. Trzymają mnóstwo rzeczy w tajemnicy. Na przykład nastolatki, które zostały zgwałcone, często nie mówią o tym rodzicom, natomiast zaczynają okazywać im mnóstwo wrogości i się buntować. W 1994 roku rodzice przyprowadzali córki na terapię głównie z powodu okazywanego przez nie gniewu oraz braku kontroli nad własnym zachowaniem. Słysząc o gniewie, zwykle pytałam o gwałt. Paradoksalnie córki więcej złości kierowały w stronę rodziców niż gwałcicieli. Uważały, że rodzice powinni byli zdawać sobie sprawę z potencjalnych zagrożeń i bardziej je chronić, a po zdarzeniu powinni byli się domyślić, co się stało, zauważyć ból i cierpienie i udzielić im pomocy.

Gros rodziców miało poczucie porażki. Czuli się wykluczeni, bezradni i niezrozumiani. Winą za trudności tego okresu obarczali swoje córki oraz własne uczucia. Nie rozumieli, że problemy związane były z etapem rozwoju ich córek, kulturą oraz czasami, w jakich przyszło im żyć.

Rodzice doświadczali poczucia ogromnej straty, gdy dziewczęta wkraczały na to nowe terytorium. Tęsknili za dziewczynkami, które śpiewały w kuchni, czytały na głos swoje wypracowania i dotrzymywały im towarzystwa na wypadach na ryby i meczach koszykówki. Tęsknili za dziewczynkami, które uwielbiały piec ciasteczka, grać w Pictionary i domagały się buziaka na dobranoc. W miejsce pełnych życia i czułych córek pojawiły się jakieś podrzutki – nowe dziewczyny, które były smutne, gniewne i skomplikowane. Wszyscy rozpaczali.

Na szczęście nastoletniość to tylko pewien okres w życiu człowieka. Pod koniec liceum dziewczęta są silniejsze, a huragan traci na sile. Niektóre z najgorszych problemów – niepewność dotycząca tożsamości, nieporozumienia z rodzicami oraz trudności w relacjach rówieśniczych – się zmniejszają. Jednak sposób, w jaki dziewczęta radzą sobie z problemami okresu dojrzewania, może mieć wpływ na ich dorosłe życie. Nieprzepracowane nastoletnie doświadczenia utraty poczucia wewnętrznej spójności, pewności siebie oraz kierunku w życiu dają o sobie znać znacznie później. Wiele z moich dorosłych klientek w latach dziewięćdziesiątych XX wieku zmagało się z problemami, których doświadczały jako nastolatki. Trzydziestoletnie księgowe i pośredniczki w handlu nieruchomościami, trzydziestopięcioletnie pielęgniarki i nauczycielki oraz czterdziestoletnie panie domu i lekarki zadawały te same pytania co ich nastoletnie córki.

Jeszcze smutniejsze były kobiety, które nie walczyły, bo zapomniały, że ich ja jest warte obrony. Wyparły ból dojrzewania i zdradę własnego ja i poświęciły się uszczęśliwianiu i zadowalaniu innych. Zjawiały się u mnie po to, żeby jeszcze sprawniej spełniać oczekiwania świata zewnętrznego: zrzucić wagę, opowiadać o swojej depresji lub ratować małżeństwo. Moje pytania o ich potrzeby wprawiały je w zakłopotanie.

Większość kobiet mierzyła się z traumą okresu dojrzewania w samotności, a nieprzepracowane doświadczenia z tego okresu rzucały cień na ich dorosłe życie. Wiele starało się zapomnieć, co się wtedy wydarzyło, lecz potem rzeczywisty ból ich córek wskrzeszał ich własne bolesne doświadczenia. Niektóre były uzależnione od lekarstw i alkoholu lub cierpiały na skutki długotrwałego stresu: wrzody, zapalenie okrężnicy, migreny czy łuszczycę. Wiele postawiło sobie za cel bycie idealną i poniosło porażkę, bo choć stosowały się do zasad i posłusznie wykonywały polecenia, świat ich za to nie wynagrodził. Były przepełnione gniewem, czuły się zdradzone, niedocenione i wykorzystane, a nie kochane.

Kobiety, które zjawiały się u mnie na sesjach terapeutycznych, miały świetne rozeznanie w emocjach i uczuciach wszystkich członków rodziny, lecz nie swoich własnych. Z gracją utrzymywały równowagę w zaspokajaniu potrzeb współpracowników, mężów, dzieci i przyjaciół, jednak zapominały o ważnym elemencie tej całej układanki – o sobie. Nękały je pytania z okresu dojrzewania, które wciąż pozostawały bez odpowiedzi: Jak ważne były wygląd i popularność? Jak mogę zadbać o siebie, a jednocześnie nie wyjść na egoistkę? Jak mogę mówić prawdę i nadal być kochaną? Jak mogę osiągnąć sukces i nie stanowić zagrożenia dla innych? Jak mogę wyrażać swoją seksualność, lecz nie stać się przedmiotem seksualnym? Jak mogę z empatią reagować na to, co się dzieje wokół mnie, lecz nie brać za wszystkich odpowiedzialności?

Kiedy pracowałam z tymi kobietami, cofał się czas. Wracałyśmy do okresu późnego liceum, do tematów grup wzajemnej adoracji, zażenowania, wstydu związanego z ciałem, pragnienia akceptacji oraz braku wiary we własne możliwości. Tak wiele z tych dorosłych kobiet uważało się wtedy za głupie i brzydkie. Mnóstwo doświadczało poczucia winy z powodu poświęcania czasu na dbanie o swój wygląd. Nie wyrażały swojego gniewu ani nie prosiły o pomoc.

Wspólnie, małymi krokami malowałyśmy ten obraz utraconego dzieciństwa. Przyglądałyśmy się ich konkretnej historii, ich nastoletniemu huraganowi. Zalewała je fala wspomnień. Często pojawiały się łzy, wybuchy gniewu oraz smutek z powodu tego, co zostało bezpowrotnie utracone. Ogrom czasu zmarnowanego na udawanie kogoś, kogo chcieli widzieć w nich inni, przerażał. I jednocześnie tworzyłyśmy wspólnie nowy rodzaj wibracji, który pojawia się, gdy łączy się luźne części układanki, gdy przedkłada się świadomość ponad zaprzeczenie i ujawnia się długo ukrywane sekrety.

Opóźnienia w naszej pracy sięgały dwudziestu, trzydziestu lat. Pracowałyśmy nad tym, by każda kobieta znów stała się podmiotem własnego życia, zamiast być przedmiotem w życiu innych. Szczerze odpowiadałyśmy na protekcjonalne pytanie Freuda: „Czego chcą kobiety?”. Każda z nich chciała czegoś innego i szczególnego, a mimo to paradoksalnie każda chciała tego samego – być prawdziwą sobą oraz stać się kimś, kim mogłaby się stać.

Zanim rozpoczęłam studia psychologiczne, zajmowałam się antropologią kulturową i zawsze fascynowało mnie to, co działo się na styku kultury i psychologii jednostki. Szukałam odpowiedzi na pytanie, dlaczego kultury sprzyjają powstawaniu takich a nie innych osobowości oraz w jaki sposób pewne talenty są wykorzystywane, podczas gdy inne ulegają naturalnej atrofii. Interesuje mnie rola kultury w rozwoju patologii jednostki. Podobnie jak Gregory Bateson uważam, że „ludzkie ja jest połączeniem cech jednostki i jej środowiska”.

Dla kogoś, kto interesuje się zagadnieniami dotyczącymi kultury i jednostki, adolescencja jest fascynująca. To niezwykły okres będący wypadkową czynników indywidualnych, rozwojowych oraz kulturowych, którego produktem jest dorosły człowiek. Charakteryzuje się on przyśpieszonym rozwojem wewnętrznym oraz potężną indoktrynacją kulturową. Zarówno w prowadzonej przeze mnie terapii, jak i różnorakich publikacjach starałam się pokazywać historię każdej młodej kobiety w szerszym kontekście kulturowym – badać to, co dzieje się na przecięciu wydarzeń osobistych i politycznych. Jest to niezwykle mroczne miejsce, bo wydarzenia z obydwu tych obszarów przeplatają się ze sobą, tworząc tkankę indywidualnego życia. Umysł, który jest ukształtowany przez otaczające społeczeństwo, potrafi nas zniewalać, a przecież potrafi też analizować i pracować na rzecz zmiany kultury.

Analiza kulturowa nie powinna ignorować indywidualnych różnic między kobietami. Niektóre wzrastają i rozkwitają nawet w najbardziej nieprzyjaznych warunkach, podczas gdy inne potrafi uśmiercić nawet najlżejsza burza. A mimo to więcej między nami podobieństw niż różnic. Najważniejsze pytanie, które można sobie zadać, brzmi: jakie warunki sprzyjają rozwojowi i rozkwitowi większości młodych kobiet?

U nastoletnich klientek najbardziej intrygowało mnie to, jak udawało im się przywoływać do porządku. Gdyby nie one i ich historie, które poznałam w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, ta książka by nie powstała. Mój kalendarz zapełniony był spotkaniami z dziewczętami borykającymi się z zaburzeniami odżywiania, problemami alkoholowymi, niekonstruktywnymi strategiami reakcji na sytuacje traumatyczne, chorobami płciowymi, samookaleczeniami oraz dziwnymi fobiami. Wiele z nich usiłowało popełnić samobójstwo lub uciec z domu. Te klientki uświadomiły mi, że coś dramatycznego działo się z nastoletnimi dziewczętami w Ameryce, coś, czego nie dostrzegali ci, którzy stali wtedy na czele państwa.

Przede wszystkim zaskoczyło mnie to, że w 1994 roku dziewczęta miały więcej kłopotów niż wcześniej, a przecież od czasu rewolucji obyczajowej w latach sześćdziesiątych XX wieku kobiety w Ameryce nieustannie podnosiły swoją świadomość. Więcej kobiet pracowało w tradycyjnie męskich profesjach i uprawiało sporty wyczynowe. Coraz więcej ojców włączało się do prac domowych i opieki nad dziećmi, i wydawać by się mogło, że wszystko idzie w dobrym kierunku. I szło, lecz to był dopiero początek drogi ku całkowitemu uwłasnowolnieniu kobiet. Poprawka do konstytucji dotycząca równości praw niezależnie od płci (Equal Rights Amendment) nigdy nie została ratyfikowana, dla wielu osób słowo feminizm miało negatywne konotacje, i choć niektóre kobiety zajmowały wysokie i wpływowe stanowiska, wiele pracowało za niskie stawki i oprócz pracy zawodowej wykonywało większość obowiązków domowych. Gołosłowne poparcie dla równości tylko wzmacniało rzeczywistą dyskryminację.

Naciski, z którymi zawsze musiały mierzyć się kobiety, w latach dziewięćdziesiątych XX wieku się zwielokrotniły. Wynikało to między innymi z większej liczby rozwiedzionych rodzin, uzależnień, przygodnego seksu oraz przemocy wobec kobiet. Mass media, które publicysta Clarence Page nazwał „elektroniczną tapetą”, spowodowały, że wszystkie dziewczęta żyły w jednym dużym mieście – plugawej, pełnej niebezpieczeństw metropolii opanowanej przez sklepy monopolowe i centra handlowe. Wzrastała seksualizacja i uprzedmiotowienie kobiet, a ich ciała coraz częściej wykorzystywano do sprzedaży traktorów i pasty do zębów. Wzrastało również prawdopodobieństwo doświadczenia przez nie traumy. To połączenie starych i nowych czynników stresogennych było trucizną dla młodych kobiet z pokolenia mojej córki.

Również rodzice mierzyli się z niezwykłą skalą stresu. W pierwszej połowie XX wieku sen z powiek spędzały im szesnastoletnie córki za kierownicą, natomiast strzelaniny samochodowe oraz porwania samochodów wraz z kierowcami, które stały się niemalże codziennością w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, wywoływały w nich panikę. Rodzice zawsze odczuwali niepokój związany z seksualnymi zachowaniami córek, ale w okresie gwałtów na randkach, opryszczki oraz AIDS byli po prostu przerażeni. Od zawsze zastanawiali się, co robią ich nastoletnie dzieci, gdy znikają z pola widzenia, lecz u schyłku XX wieku istniało większe ryzyko, że robią to, co może je zabić. To bezpieczne miejsce w czasie i przestrzeni, kiedyś nazywane dzieciństwem, niezwykle się skróciło. Rodzice, nauczyciele, doradcy i pielęgniarki mieli świadomość tego, że coś złego dzieje się z dziewczętami, ale nie zdawali sobie sprawy z powszechności i ogromu ich cierpienia. Książka Ocalić Ofelię była próbą podzielenia się tym, co widziałam i słyszałam; była ostrzeżeniem przed nadciągającym huraganem; przekazem dla społeczeństwa o tym, że dzieje się coś ważnego; informacją Narodowej Służy Pogodowej nadawaną z centrum zarządzania kryzysowego.

***

Proces przemiany ze szczęśliwej, emocjonalnie silnej dziewczynki w pełną niepokoju i ostrożną nastolatkę na przestrzeni dekad nie uległ właściwie zmianie. Dojrzewanie w XXI wieku jest zasadniczo tym samym procesem, którym było w 1959 i 1994 roku. Gimnazja nadal są źródłem społecznych i emocjonalnych traum. Pełne życia, pasji i ciekawości dziewczynki wciąż natykają się na Trójkąt Bermudzki i zamiast „istnieć, zaczynają udawać, że istnieją”, o czym pisała Simone de Beauvoir. Dziewczęta przestają istnieć, a zaczynają udawać, że istnieją.

Zmiana polega na tym, że współczesne dziewczęta przejawiają mniej buntu i wrogości wobec rodziców. Poprawiły się również relacje córek i matek. Kobiety XXI wieku nie są już pełnoetatowymi opiekunkami dla wszystkich wokół, potrafią rozsądnie stawiać granice oraz wykazują się umiejętnością dbania o siebie. To wzbudza u córek szacunek.

Dzisiejsze nastolatki dysponują również bogatszym językiem do opisania doświadczeń nastoletniości oraz mają większą świadomość tego, z czym przychodzi im się kulturowo mierzyć. W liceach działają dziewczęce kluby uwłasnowolnienia, które między innymi poszerzają świadomość o przemocy seksualnej. Wiele kobiet i dziewcząt, między innymi gimnastyczki z amerykańskiej drużyny olimpijskiej, aktorki Salma Hayek i Cara Delevingne czy piosenkarki Janelle Monáe i Alicia Keys, otwarcie wypowiadają się na temat kobiecej mocy i dają przykład kobiecej odwagi i siły.

Większość dziewcząt już u progu dojrzewania wchodzi do świata wirtualnego. Właściwie współczesne nastolatki można nazywać ekranolatkami. Wcześnie dostają telefony komórkowe, mają styczność z pornografią oraz innymi nieodpowiednimi materiałami. Pewna trzynastolatka powiedziała nam: „Pierwsze słowa, które wygooglowały moje koleżanki, brzmiały: «robić laskę» oraz «seks analny»”. Kiedy dziewczęta wejdą już do sieci, dzieciństwo szybko się kończy, a to, co wtedy się pojawia, trudno nazwać zdrowym.

Pisząc te słowa, przypominamy sobie pewną dziewczynkę o imieniu Carson. Jest autentyczną i radosną dwunastolatką, wchodzącą właśnie w okres dorastania. Włosy ma zaplecione w warkoczyki i uwielbia kolorowe legginsy oraz podkoszulki. Bardzo lubi bawić się ze swoimi dwoma kotami i jest uzdolniona artystycznie. Długie godziny spędza na szyciu oraz praktykowaniu sztuki origami. Choć jest już gimnazjalistką, pozostała otwarta na świat, pełna ciekawości oraz czuła wobec rodziców i młodszej siostry. Jej znajomi mówią o niej Panna Niewinność.

Carson wzbrania się przed aktywnościami oraz rozmowami, które „wpychają” ją w nastoletniość. Jednakże kiedy poleciała z wizytą do babci do St. Louis, rodzice kupili jej komórkę. Dotarłszy do babcinego domu, wdrapała się na poddasze, odszukała zestaw lalek American Girl oraz staroświecki serwis do herbaty i bawiła się nim, dopóty babcia nie zawołała jej na obiad.

Podczas zabawy otrzymała SMS od Madison, sąsiadki-przyjaciółki. Rodzice Madison poinformowali ją, że będą się rozwodzić, a dziewczynka całą winą za zaistniałą sytuację obarczyła siebie, swój niewyparzony język i własne trudne zachowanie. Napisała, że chce popełnić samobójstwo, i błagała Carson o dyskrecję.

SMS wprawił Carson w rozterkę. Jej radość się ulotniła. Zastąpił ją strach oraz poczucie nadmiernej odpowiedzialności. Pokazała SMS babci i wspólnie ustaliły plan działania.

Dziewczynka miała zadzwonić do mamy Madison, a przyjaciółce napisała, że ją kocha i nie chce jej śmierci. SMS zakończyła słowami: „Potrzebuję cię, moja najlepsza przyjaciółko”.

Na szczęście Carson i jej babci udało się porozmawiać z matką Madison, która natychmiast zabrała córkę do psychologa. To wydarzenie pokazuje, jak bardzo media społecznościowe komplikują życie dziewczynek, które wciąż chcą się bawić lalkami.

Niektórych dziewcząt nie stać na smartfony czy dostęp do internetu. Spora grupa rodziców uniemożliwia córkom korzystanie z mediów społecznościowych aż do osiągnięcia przez nie określonego wieku, są też dziewczęta, które samodzielnie podejmują decyzję o rezygnacji z nich. Według statystyk z sieci korzysta 80 procent uczniów drugiej klasy gimnazjum, a 98 procent licealistów ma konto w mediach społecznościowych. Nastoletnie dziewczęta sprawdzają swoje telefony średnio osiemdziesiąt razy w ciągu dnia, a ich dzienna aktywność online wynosi mniej więcej sześć godzin. To więcej niż w jakiejkolwiek innej grupie wiekowej.

Kiedy dziewczynka wchodzi w posiadanie smartfona, dzieciństwo od nastoletniości oddziela tylko bariera kilku minut. Staje się potencjalną ofiarą pierwszego zdjęcia z anorektyczną modelką, SMS-a z prośbą o wysłanie swojego zdjęcia w bikini. Pewna dziewczynka podsumowała to w następujący sposób: „Jesteś dzieckiem, a potem nagle stajesz się istotą seksualną. W gimnazjum na Facebooku znajomi komentowali wygląd moich piersi. Miałam tylko dwanaście lat”. Inna dziewczynka powiedziała: „Mama pozwoliła mi założyć konto na Instagramie już w szóstej klasie. Teraz tego żałuje. Nie byłam gotowa na taką ilość internetowego jadu”.

Facebook i iPhone pojawiły się w pierwszej dekadzie obecnego wieku i w mniej niż dwadzieścia lat sprawiły, że nastolatki spędzają niemalże cały swój wolny czas online. W 2015 roku uczniowie mający mniej więcej siedemnaście lub osiemnaście lat spędzali online dwukrotnie więcej czasu niż ich rówieśnicy w 2006 roku. Wiele dziewcząt sypia z telefonami i sprawdza media społecznościowe nawet w nocy. Ten czas ekranowy wpływa na ich rozwój fizyczny, społeczny, poznawczy i emocjonalny.

Na przestrzeni kilku milionów lat nasz gatunek wyewoluował z grupy ssaków naczelnych w hominidy, aby w efekcie osiągnąć współczesny status Homo sapiens. Ewoluowaliśmy, żyjąc w grupach i współpracując, bo to zapewniało nam przetrwanie i rozwój. Brak wsparcia wspólnoty dla przedstawicieli naszego młodego gatunku oznaczał po prostu śmierć. Nasz tradycyjny sposób funkcjonowania przeszedł ogromną zmianę dopiero w ostatnim stuleciu. W ciągu zaledwie dziesięciu lat ludzie w dużej mierze porzucili dominujący dotychczas bezpośredni sposób komunikacji i zastąpili go komunikacją za pośrednictwem urządzeń cyfrowych.

Ludzkie mózgi skonstruowane są do życia we wspólnocie – naturalnie pragniemy widzieć, słyszeć, dotykać i nawet wąchać się nawzajem. Kiedy nie możemy tego robić, tracimy najcenniejszy ludzki zasób – łączność z naszym plemieniem.

W świecie cyfrowej technologii rodzice zwykle wiedzą, gdzie przebywają ich córki, a dziewczęta potrafią szybko połączyć się z rodzicami. Jednakże czasem mocniejsza więź łączy dziewczęta z własnym telefonem niż z rodziną, a ta cyfrowa aktywność zakłóca proces zestrajania się (ang. attunement), nieodzowny w procesie nauki i wzrostu. Rosyjski psycholog Lew Wygotski odkrył, że dzieci uczą się najlepiej, gdy mają bliskie relacje ze swoimi nauczycielami. Zestrojenie się, a może nawet – jego zdaniem – miłość, są konieczne do prawidłowego rozwoju i osiągnięcia pełni człowieczeństwa.

Współcześnie rzadko kiedy dzieci uczą się w wyniku bezpośrednich rozmów. Równie rzadko doświadczają satysfakcji wynikającej z przebywania z grupą bliskich osób. W konsekwencji udziałem zarówno nastolatków, jak i dorosłych staje się samotność na bezprecedensową skalę.

Współczesne rodziny doświadczają więcej harmonii po części dlatego, że ich członkowie rzadziej wchodzą ze sobą w interakcje. Dziewczęta nie dystansują się już tak od rodziców, pyskując czy sprawiając innego rodzaju kłopoty, ponieważ dystans w sposób naturalny pojawia się wskutek użycia urządzeń mobilnych. Jeśli rodzice nie zadbają o rodzinny czas na rozmowy, chociażby przy obiedzie, oraz inne wspólne aktywności, członkowie rodziny zajęci będą wysyłaniem SMS-ów. Czasem rodzice tak bardzo zajęci są własnymi telefonami, że nawet nie protestują przeciwko nadmiernemu użyciu ekranów przez córki. W 2019 roku rodziny żyją razem, ale osobno.

Oczywiście powyższy opis nie odnosi się do wszystkich rodzin i dziewcząt. Znamy młode kobiety, które pracują, grają w orkiestrach, są wolontariuszkami w schroniskach dla zwierząt lub spędzają czas, dając dojść do głosu kreatywnym aspektom swojej osobowości. Niektórzy rodzice ustanawiają jasne granice dotyczące używania telefonów i komputerów, a z córkami łączą je wspólne pasje. Są częścią społeczności, które w sposób świadomy spędzają czas razem na składkowych imprezach lub wydarzeniach sportowych. Ważne jednak, by zdawać sobie sprawę, że w 1994 roku żadna rodzina nie mierzyła się z problemem nadmiernego wykorzystania ekranów.

Same nastolatki często mówią o negatywnym wpływie mediów społecznościowych i chciałyby umieć się kontrolować, lecz media te są tak skonstruowane, by uzależniać. Poszukiwanie stymulacji, wiedzy na temat przyjaciół i rodziny oraz pozytywnego wzmocnienia wpisane jest w ludzką naturę. Media społecznościowe dostarczają tego pozytywnego wzmocnienia w sposób, który psychologowie określają mianem „wzmocnienia sporadycznego”2. Tego rodzaju rozkład wzmocnienia jest niezwykle uzależniający. Wędkowanie oraz hazard należą do tej samej kategorii aktywności.

Neurolodzy udowodnili, że powiadomienia w mediach społecznościowych uruchamiają te same ścieżki dopaminowe w mózgu co alkohol i kokaina. Łatwo jest się uzależnić od własnej dopaminy, a kiedy już to nastąpi, trudnej jest świadomie kierować własnym zachowaniem, gdyż jest ono podyktowane pragnieniem zaspokojenia dopaminowego głodu i dostarczenia sobie tego neuroprzekaźnika w dużej ilości na raz.

Inne czynniki, takie jak lęk przed odłączeniem (FOMO, Fear of Missing out) oraz potrzeba potwierdzenia osobistej wartości, również trzymają dziewczęta w szponach mediów społecznościowych. Psycholożka Sharon Begley na łamach „Psychotherapy Networker” napisała, że podczas eksperymentu polegającego na odłączeniu nastolatków od telefonów komórkowych wykazywali oni podwyższone tętno oraz inne oznaki niepokoju. Gdy odzyskali możliwość sprawdzenia swoich urządzeń, ich funkcjonowanie wróciło do normy3.

Paradoks polega na tym, że choć telefony komórkowe faktycznie mogą pomagać w radzeniu sobie z niepokojem utrzymującym się przez krótki czas, to zwiększają prawdopodobieństwo utrzymywania się tego niepokoju przez długi czas oraz wystąpienia depresji.

Podobnie jak narkotyki i alkohol szybko przynoszą przyjemność, ale pozostawiają długotrwałe uszkodzenia. Jest to typowe dla wszystkich zachowań noszących znamiona uzależnienia. Nastolatki odczuwają potrzebę bycia online, ale media społecznościowe w żaden sposób nie łagodzą ich prawdziwego niepokoju i lęku.

Badania Kimberly Young ujawniły, że osoby intensywnie korzystające z mediów społecznościowych mają wszystkie cechy typowe dla nałogowców. Występowały u nich objawy głodu telefonu związane z jego niedostępnością. Kłamały na temat ilości czasu spędzanego online, a podejmowane przez nie wysiłki ograniczenia tego czasu spełzały na niczym.

Tak jak w przypadku innych uzależnień, odcięcie od mediów społecznościowych przynosi poważne skutki uboczne: rozdrażnienie, niepokój, bezsenność oraz pragnienie zaspokojenia „głodu”.

Wielu nastolatkom udaje się przejąć kontrolę nad własnym zachowaniem i powrócić do mniej wirtualnego życia dopiero po przejściu poważnego detoksu. Dopiero wtedy ich mózg staje się wystarczająco odporny, by uwolnić się spod jarzma uzależnienia.

Im więcej wiemy na temat uzależnienia od internetu, tym więcej powstaje w Ameryce ośrodków dla osób uzależnionych od mediów społecznościowych oraz gier. Pierwszym ośrodkiem był reSTART w stanie Waszyngton, a po nim pojawiło się wiele kolejnych.

Wciąż zwiększające się uzależnienie nastolatków od mediów społecznościowych napawa lękiem nauczycieli, lekarzy, terapeutów i rodziców. Wciąż napominają dziewczęta, by kontrolowały czas i aktywność online, lecz mający dobre intencje dorośli sami mierzą się z podobnymi trudnościami i właściwie nie wiedzą, jak im pomóc. Komputery i telefony komórkowe tylko pogarszają i tak trudny rozwojowo etap życia. Współczesne dziewczęta mają znacznie mniej bezpiecznej przestrzeni, ciszy oraz wartościowego czasu z rodzicami niż ich matki. Dodatkowo zaś są bardziej podatne na nękanie w internecie, wyidealizowane i sztucznie wykreowane wyobrażenia piękna oraz presję bycia perfekcyjną.

Polly w 1994 roku i Carson w 2019 są pod wieloma względami do siebie podobne. Mierzą się z fizycznymi, społecznymi oraz emocjonalnymi zmianami związanymi z dorastaniem. Są myślącymi, rozważnymi i życzliwymi dziewczynami zupełnie nieprzygotowanymi na wkroczenie do nieznanego im świata. Mają wokół siebie kochających dorosłych, ale oni nie mogą ich uchronić przed tym, co na dziewczęcej ścieżce nieuniknione. Usiłują się dostosować i najprawdopodobniej w końcu staną się pewnymi siebie kobietami. Jednak do tej pory, wyruszywszy z bezpiecznej przystani dzieciństwa bez pewnej ręki przy sterze, będą błąkać się po nieznanych wodach dorastania i próbować uniknąć bolesnej w skutkach wywrotki.