Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W tej historii sporo jest fikcji stworzonej na potrzeby powieści, ale ona wydarzyła się naprawdę. Gdzieś, komuś i dawno temu.
Jest rok 1941. Niespełna szesnastoletnia Helena wraz z dwójką przyrodniego rodzeństwa zostaje zabrana z domu rodzinnego, rzekomo na badania. Rzeczywistość okazuje się jednak bardziej brutalna, ponieważ cała trójka trafia do ośrodka Lebensborn mieszczącego się na terenie zachodniej Polski.
W ośrodku Helena zostaje pomocą kucharki, a jej młodsze rodzeństwo trafia do niemieckich rodzin. Młoda dziewczyna szybko wpada w oko pewnemu wysokiemu rangą oficerowi, którego żona nie może mieć dzieci. Mężczyzna postanawia, że właśnie piękna blondwłosa Helena będzie matką jego dzieci.
W ośrodku jest więcej kobiet zapłodnionych przez niemieckich oficerów, które rodzą dla dobra Rzeszy. Helena jednak odbiera to zupełnie inaczej, zwłaszcza gdy zakochuje się w młodym niemieckim kierowcy „jej” oficera.
W obliczu klęski Niemiec i w obawie przed śmiercią grożącą ukochanej Viktor pomaga Helenie uciec z ośrodka. Niestety, pomimo wielu starań, po wojnie nie potrafi jej odnaleźć.
Co się stało z Heleną? Czy potrafiła ułożyć sobie życie w nowej rzeczywistości? A może demony przeszłości nigdy jej nie opuściły?
Patroni:
Burza przemyśleń, uczuć i emocji w mistrzowski sposób przelanych na papier. Rewelacyjna powieść! Porywa, wzrusza i zmusza do refleksji. Polecam ją z całego serca.
Jolanta Kosowska – pisarka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
Copyright © Ewa Formella
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Joanna Podolska
Korekta
Paulina Kawka
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
Skład i łamanie
Izabela Szewczyk-Martin
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2023
eISBN 978-83-67639-79-8
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań
www.replika.eu
KILKA SŁÓW OD AUTORKI
Kilka lat temu byłam w sanatorium w Połczynie-Zdroju i często z koleżankami chodziłyśmy na gorącą czekoladę do innego sanatorium – Borkowo. W tym pięknie położonym budynku, prawie w środku lasu, kiedyś funkcjonował ośrodek Lebensbornu. W mieście nikt nie chce o tym rozmawiać, bo nie ma się czym chwalić, ale pewna pani opowiedziała mi historię jej krewnej, która trafiła do tego ośrodka jako młoda dziewczyna. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, a ile fikcji, ale uznałam, że ta historia zasługuje na opowiedzenie.
Zanim zabrałam się za pisanie tej powieści, przeczytałam dziesiątki innych książek reportażowych o ośrodkach Lebensbornu i przyznam się szczerze, że wiele informacji mnie dosłownie zaszokowało. To jest smutna prawda, której się nie nagłaśnia. Wiele dzieci odebranych biologicznym rodzicom nie chciało opuszczać przyjemnych niemieckich domów i wyjeżdżać do nieznanej im „smutnej i biednej” wówczas Polski. Wiele dzieci, które wróciły do swoich polskich rodzin, nie potrafiło odnaleźć się w tej powojennej polskiej rzeczywistości.
Nie mnie jest oceniać postępowania Niemców w sprawach zniemczania dzieci różnych narodowości. Zrobiły to już sądy. Wielu z tych ważnych, którzy przyczynili się do powstawania czystej aryjskiej rasy, zniknęło i nie można ich pociągnąć do odpowiedzialności, tak jak Peter, którego imię pozwoliłam sobie zapisać. Imiona pozostałych osób zostały zmienione, bo nie wiem, czy chciałyby, aby ktoś o nich czytał. W tej historii jest sporo fikcji, którą stworzyłam na potrzeby powieści, ale ta historia wydarzyła się naprawdę, gdzieś, kiedyś, komuś i dawno temu.
ROK 1941
PROLOG
Antoni Kozielski schylił się, aby podnieść z ziemi kamień leżący na jego drodze i odrzucić go daleko poza zasięg pola. Proste narzędzia rolnicze, którymi się posługiwał, szybko natrafiały na przeszkody.
– Skąd się tu wziąłeś, huncwocie? – Popatrzył na kamień i pokręcił z niezadowoleniem głową.
W tym momencie coś błysnęło w okolicy domu. Pewnie Kazia albo Hela otworzyły okno i promień słońca odbił się od szyby – pomyślał. Coś jednak go zaniepokoiło. Wiosenne słońce oślepiające jego zmęczone oczy nie pozwoliło mu dojrzeć podwórka własnego domu, jednak w środku, gdzieś w okolicy brzucha, zaczął czaić się strach. Czyżby przeczucie, że przy chałupie dzieje się coś złego? Może któreś z bliźniaków wpadło do studni albo zrobiło sobie coś nieprzewidywalnego? Maluchy są jak pchły, nie potrafią usiedzieć w jednym miejscu i ciągle je gdzieś nosi.
Kiedy przed świtem wychodził z domu, Kazia leżała jeszcze w łóżku. W nocy kilka razy wstawała, mówiąc, że dostała kobiece dni i mocno krwawi. W tym czasie unikała spania z nim w tym samym łożu, chodziła do izby obok, do Heli, i tam spędzała te kilka nocy. Mówiła, że nie wypada, aby on, ciężko pracujący mężczyzna, musiał mieć styczność z tą przypadłością kobiecą.
Antoni minął pole sąsiada. Czuł narastający lęk. Pies na podwórku ujadał jak szalony, więc musiał pojawić się ktoś obcy, kogo Rudek albo nie znał, albo nie lubił. Im mężczyzna był bliżej zabudowań, tym coraz bardziej dokuczała mu noga uszkodzona odłamkiem podczas pobytu na froncie, a dzięki której został zwolniony do domu, bo z kaleki nie było większego pożytku. Niestety uszkodzona noga bardzo spowalniała jego chód. Gdyby nie ona, Antoni już dawno byłby w progach swojego domostwa. Minąwszy stodołę, zauważył stojące na podwórku dwa niemieckie samochody. Jeden wyglądał na taki, którym jeździli oficerowie lub inni wyższą od zwykłego żołnierza rangą, a drugi przypominał ambulans.
– Co u licha? – Antoni zaczął coraz szybciej kuśtykać w stronę otwartych na oścież drzwi, przed którymi stało dwóch młodych żołnierzy spokojnie palących papierosy. Jeden z nich zastąpił Antoniemu drogę.
– Stój! Kim jesteś? – zapytał po niemiecku.
– Antoni Kozielski, to moja chałupa, a w środku są moja żona i dzieci. – Antoni jeszcze przed wojną nauczył się języka niemieckiego, kiedy jako młody chłopak ganiał po polach i lasach z Helmutem, starszym synem ich niemieckich sąsiadów.
Żołnierz zrobił krok w lewą stronę i wpuścił gospodarza do środka.
– Dzień dobry, czy mogę wiedzieć, co się tutaj dzieje? – zapytał mężczyzna, spoglądając na wysokiego niemieckiego oficera stojącego między drugim wojskowym a przyciskającą do piersi bliźniaki starszą córką Antoniego, Heleną.
– Antoni Kozelsky? – bardziej stwierdził, niż zapytał ten stojący bliżej drzwi.
– Zgadza się, w czym mogę panom pomóc? – Antoni słyszał, jak jego głos drży ze strachu, ale nie chciał Niemcom pokazać, że się boi.
– Mamy nakaz zabrania dzieci na badania. Proszę, może pan przeczytać. – Oficer podstawił pod twarz Antoniego jakiś dokument z kilkoma nieczytelnymi pieczęciami i jeszcze bardziej nieczytelnym podpisem, ale kiedy Kozielski chciał dokładniej sprawdzić, co jest w nim napisane, mężczyzna cofnął rękę i położył papiery na stole.
– Z tego, co rozumiem, to jesteście rodzicami tych maluchów? – Niemiec spojrzał z zaciekawieniem w stronę Heleny i uśmiechnął się.
– Tak, to znaczy ja jestem ojcem Tomasza, Sylwii i Heleny. Helena to moja najstarsza córka. – Dopiero teraz Antoni zauważył, że w kuchni brakuje Kazimiery. – Moja żona, Kazimiera Kozielska, dzisiaj niedomaga i musiała zostać w łóżku, ale na szczęście mam starszą córkę, która zajmuje się maluchami bez zastrzeżeń.
W tym momencie otworzyły się drzwi do izby i stanęła w nich żona Antoniego ubrana jedynie w koszulę nocną, na którą narzuciła grubą wełnianą chustę. Jej twarz była tak blada, że Antoni miał wrażenie, jakby cała krew z niej odpłynęła.
– Antek, co się dzieje? – Cichy głos Kazimiery zabrzmiał w kuchni Kozielskich jak bzyczenie muchy.
– Spokojnie, kochanie. – Antoni podszedł do żony i złapał jej ledwo trzymające się pionu ciało. – Panowie oficerowie mówią, że musimy zawieźć dzieci na jakieś badania.
– Nie, panie Kozelsky, nigdzie nie musicie dzieci zawozić, one pojadą z nami. – Oficer stojący bliżej Heleny uśmiechnął się do dziewczyny i wyciągnął rękę w stronę małego, tulącego się do niej chłopca, którego duże niebieskie oczy ze strachem patrzyły raz na ojca i matkę, a raz na Niemców. Dziewczynka, której krótkie jasne warkoczyki podrygiwały na głowie, cały czas miała twarz wtuloną w starszą siostrę i głośno łkała.
– Dobrze, jak panowie pozwolą, to ja tylko szybko umyję się, przebiorę i pojadę z panami i dziećmi. – Antoni miał nadzieję, że mężczyźni nie zabiorą bliźniaków siłą.
– Ależ nie trzeba, panie Kozelsky, my się zaopiekujemy pana skarbami i odwieziemy je, jak tylko będzie po badaniach. Pan tylko musi podpisać tu i tu. – Mężczyzna wskazał dwa miejsca na dokumentach i uśmiechnął się.
Gdyby nie sytuacja, w której się znaleźli, Helena pomyślałaby, że mężczyzna ma całkiem ładny uśmiech, ale instynktownie wyczuwała w nim fałsz.
– Ale jak to, przecież takie małe dzieci nie mogą jechać same, ktoś musi się nimi zaopiekować…
– Niech się pan nie martwi, panie Kozelsky, w samochodzie czekają pielęgniarki, które są bardzo przyjazne i miłe dla dzieci, one się nimi zaopiekują. – W tonie głosu oficera wyczuwało się zniecierpliwienie i władczość. Antoni był pewien, że jeżeli w tej chwili postawi się tym Niemcom, to skończy jako martwy człowiek, bo wiele słyszał o „grzeczności” niemieckich żołnierzy, którzy po przekroczeniu pewnej granicy całkowicie zmieniają swoje nastawienie wobec ludzi.
– A może panowie pozwolą, że ja pojadę z siostrą i bratem, będzie im raźniej i zapewne nie będą się bali, kiedy będę przy nich… – Helena, tak jak ojciec biegle mówiąca w języku wroga, przymilnie uśmiechnęła się do tego, który nachalnie się w nią wpatrywał. Długi, gruby warkocz przypominający snopek żyta, ciężko opadający na dość ponętne piersi szybko unoszące się i opadające jak morskie fale na oceanie oraz duże błękitne oczy znikające od czasu do czasu pod ciemnymi, gęstymi rzęsami zauroczyły mężczyzn. Niemcy spojrzeli na siebie porozumiewawczo i wymienili się bezgłośnymi uwagami.
– No nie wiem. Muszę zapytać siostry czekające w samochodzie. – Jeden z oficerów wyszedł na zewnątrz i nie było go zaledwie kilka minut. Wrócił zadowolony, jakby właśnie otrzymał dobrą wiadomość, na którą czekał od dłuższego czasu, i prawie niezauważalnie skinął głową do swojego kompana.
– W drodze wyjątku może panienka jechać z nami, jeżeli rodzice nie mają nic przeciwko, ale proszę się liczyć z tym, że nie będzie mogła towarzyszyć rodzeństwu przez cały czas. Na badania dzieci wchodzą same.
– Ale jak to? Przecież one są takie małe… – Antoni postąpił krok w stronę trójki swoich pociech i położył dłoń na ramieniu starszej córki. – Może jednak pozwolą panowie, żebym ja w drodze zaopiekował się maluchami? Proszę.
– Panie Kozelsky, chyba za dużo czasu straciliśmy w pana chałupie, niech pan łaskawie podpisze dokumenty i da nam wykonywać swoją pracę. – Głos starszego z mężczyzn zabrzmiał ostro i zdecydowanie. – Chyba nie chce pan, żebyśmy złożyli skargę na pana. Wie pan, gdzie trafiają ludzie za niesubordynację?
– Tatku, daj spokój. Pojadę, skoro panowie się zgodzili, i ani się z Kazią spostrzeżecie, a będziemy z powrotem. Panowie pozwolą, że zabiorę dla maluchów cieplejsze okrycia, i możemy jechać.
Helena podeszła do Kazimiery i powoli skierowała ją w stronę łóżka. Kobieta słaniała się na nogach. Mocne osłabienie sprawiło, że nie wszystko, co działo się w kuchni, docierało do niej tak, jak powinno. Wdzięczna Helenie za pomoc, bez ociągania się pozwoliła poprowadzić się do łóżka. Kiedy leżała już przykryta pierzyną, złapała pasierbicę za rękę i ze łzami w oczach wyszeptała:
– Zaopiekujesz się nimi, prawda? Nie pozwolisz im zrobić krzywdy?
– Zaopiekuję, nie martw się. Odpoczywaj i dobrzej. Zanim wydobrzejesz, wrócimy do domu. – Helena ucałowała zimne czoło macochy i uśmiechnęła się. Intuicyjnie czuła, że to jest ich ostatnie spotkanie. Tym delikatnym pocałunkiem pożegnała się z Kazimierą.
Pogładziła kobietę po twarzy i odwróciła się, żeby Kazia nie zobaczyła wzbierających w jej oczach łez. Sięgnęła do skrzyni po pled dla siebie i ciepłe palta maluchów i wyszła do kuchni z podniesioną dumnie głową.
Wiosna tego roku była piękna, słońce szczodrze obdarowywało ludzi swoim ciepłem i blaskiem, ale wieczory były jeszcze bardzo chłodne, a w nocy zdarzały się przymrozki. Hela pomogła maluchom założyć wierzchnie odzienia, przytuliła się mocno do ojca, szepcząc mu do ucha, aby nie martwił się i jej zaufał, i stanęła wyprostowana przed panami oficerami.
– Jesteśmy gotowi. – Złapała Sylwię i Tomasza za małe rączki i wyszła z domu, nie odwracając się.
Na podwórku przystanęła i objęła wzrokiem całe domostwo. Jakiś cichy głosik w głowie dziewczyny mówił, że już nie zobaczy ani ojca, ani jego żony. Bardzo chciałaby się mylić, ale zbyt wiele nasłuchała się od sąsiadów o znikających ludziach wywożonych nie wiadomo dokąd.
– Będzie dobrze, będę z wami, nie bójcie się. – Przykucnęła przed rodzeństwem i mocno ich do siebie przytuliła.
Młody żołnierz stojący przed domem uśmiechnął się do niej i wskazał głową duży samochód stojący bliżej drogi. Hela powoli zaczęła iść w jego stronę, a kiedy była już zaledwie kilka kroków przed nim, tylne drzwi, które do tej pory były przymknięte, otworzyły się i wyjrzała z nich kobieta w średnim wieku w białym uniformie pielęgniarki.
– Zapraszam maluchy do środka.
Helena poczuła, jak małe dłonie mocniej ściskają jej ręce, czuła strach, jaki z każdą kolejną chwilą ogarniał jej rodzeństwo. Ona też się bała, ale nie mogła przecież tego strachu przed nimi pokazać. W końcu jest starszą siostrą.
– Dziękuję, poradzimy sobie.
Najpierw wsadziła do środka Sylwię, a następnie schyliła się po Tomasza. Kiedy dzieci usiadły na prowizorycznych ławeczkach znajdujących się we wnętrzu samochodu, Hela zwinnym ruchem wskoczyła i usiadła między nimi.
– Ale co pani? Nie wolno! – Kobieta w białym kitlu z oburzeniem spojrzała najpierw na dzieci, a następnie na młodą dziewczynę.
– Wolno, wolno, Frau Anette, dziewczyna jedzie z nami! – zawołała inna kobieta stojąca nieopodal samochodu i spoglądająca w stronę zbliżających się oficerów.
ROK 2010
ROZDZIAŁ 1 – HELENA
Z pokoju na piętrze od dłuższego czasu słychać było głośny szloch. Staruszka powoli, z niemałym trudem wspięła się na górę i cichutko zapukała do drzwi wnuczki.
– Odejdź! Nie mam ochoty na rozmowę! – usłyszała zapłakany głos, w którym brzmiały po równo rozpacz i złość.
Kobieta wolno otworzyła drzwi i mimo zakazu weszła do tonącego w mroku pokoju. Usiadła na łóżku, na którym w pozycji embrionalnej leżała młoda kobieta, i delikatnie zaczęła głaskać głowę z rozsypanymi na bokach jasnymi lokami.
– Odejdź! – Dziewczyna odtrąciła dłoń starszej kobiety i ostentacyjnie odwróciła się twarzą do ściany. – Czy ty nie rozumiesz, że chcę być sama z moim bólem?! – krzyknęła, zatapiając twarz w poduszce.
– Wiem, kochanie, że to boli, i z pewnością długo nie przestanie, ale jesteś jeszcze taka młodziutka, będziesz miała inne dzieci, a to, pozwól, aby spokojnie odeszło pod opiekę Pana.
– Pana?! Jakiego pana? Co ty bredzisz, kobieto. Gdyby ten twój pan istniał, nigdy nie pozwoliłby na to, aby ludzie cierpieli. Wyjdź z mojego pokoju, chcę zostać sama, czy ty tego nie rozumiesz?
Kobieta nie przestawała gładzić miękkich włosów wnuczki. Czuła wzbierające się w oczach łzy, ale nie chciała pokazywać swojej słabości. Zamykając oczy, widziała podobną dziewczynę, tak samo skuloną na łóżku i tak samo głośno szlochającą, która czuła żal i nienawiść do wszystkich, zwłaszcza do Niego, do Pana, którego rodzice zawsze kazali jej kochać.
– Ciii, ta rana kiedyś się zagoi, uwierz mi – szepnęła, odgarniając z mokrego policzka kosmyk włosów.
– Co ty możesz na ten temat wiedzieć! – Dziewczyna gwałtownie odwróciła się i spojrzała zaczerwienionymi od płaczu oczami na siedzącą obok niej kobietę. – Czy ty kiedykolwiek doświadczyłaś tego, co ja? Śliczna pani, szczęśliwa żona, mama, babcia, którą wszyscy, jakby mogli, na rękach by nosili. Nigdy nie czułaś tego, co ja czuję. Takiego bólu po stracie kogoś, kogo się kochało do szaleństwa. Wyjdź wreszcie z mojego pokoju i daj mi święty spokój. Pozwól mi przeżywać moją żałobę w samotności. Nie chcę twojej litości ani twojego…
– Jak chcesz. – Starsza pani wstała i wytarła dłonią spływającą po policzku łzę. – Chciałam tylko, abyś nie czuła się samotna w takiej chwili. Nie jesteś pierwszą i ostatnią kobietą, która straciła dziecko. Poronienie to niewyobrażalny ból, szczególnie ten wewnętrzny, bo rana na ciele szybko się zagoi, a ta w sercu długo będzie bolała, ale to nie koniec świata. Jesteś młoda, zdrowa i twoje życie się dopiero zaczyna, urodzisz jeszcze niejedno dziecko. Cieszę się, że nie miałaś okazji go przytulić, przystawić do piersi i poczuć błogości, jaka ogarnia kobietę w takiej chwili, bo twój ból byłby jeszcze większy.
To powiedziawszy, kobieta wolnym krokiem wyszła z pokoju wnuczki, cichutko zamykając za sobą drzwi. Schodząc po schodach, czuła, jak jej serce wali w piersi i za chwilę może z tego wysiłku się zatrzymać. Napływające do oczu łzy znacznie ograniczały widoczność, ale Helena bezpiecznie doszła do swojego pokoju na parterze. Usiadła w fotelu stojącym naprzeciwko okna i dopiero wówczas pozwoliła sobie na szloch. Nie potrafiła wymazać z pamięci tamtej dziewczyny, trochę młodszej od jej wnuczki. Dziewczyny, której jednego wiosennego popołudnia zawalił się cały świat. Myślała, że już nigdy nie uda jej się go odbudować, a jednak na tych ruinach postawiła nowe życie.
Czy zapomniała? Czy ból przestał jej dokuczać? Czy potrafiła zamknąć złe wspomnienia w takim miejscu, aby nigdy nie wydostały się na zewnątrz? Jedyne, co pozwalało jej na chwile nadziei, to wiara w to, że jej dzieci są szczęśliwe. Bez względu gdzie są, z pewnością są szczęśliwe.
Otuliła ramiona ciepłą wełnianą chustą i spojrzała na siedzącego na gałęzi ptaka, który swoim trelem jakby chciał dodać jej otuchy. Pięknie śpiewał, odwracając swój mały łepek raz w jedną, raz w drugą stronę.
Kiedy Gabriela pewnego dnia weszła do domu i zapłakana oznajmiła, że jest w ciąży, Helena w pierwszej chwili ucieszyła się. Jej stary dom miał szansę ponownie zabrzmieć śmiechem i tupotem małych nóżek. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że będzie słychać również płacz, ale to przecież normalne, gdy w domu jest małe dziecko. Tak, ucieszyła się, w przeciwieństwie do wnuczki, której wydawało się, że świat się rozsypał. Ślub z Mietkiem mieli zaplanowany dopiero za dwa lata, kiedy oboje będą już po obronie prac magisterskich i zaczną zarabiać.
O mieszkanie wprawdzie nie musieli się martwić, bo był przecież stary dom, jak nazywali go rodzice Gabi. Sami od kilku lat mieszkali już kilkanaście kilometrów dalej w nowym domu, który bardziej przypominał mały dworek niż zwykły dom mieszkalny. Gabi wolała zostać w starym domu, tłumacząc swoją decyzję chęcią opieki nad babcią. Helena wiedziała, że było to tylko pół prawdy, ponieważ w jej domu wnuczka miała większą swobodę niż przy rodzicach, którzy – mimo iż mieli dorosłą już córkę – ciągle traktowali ją jak nastolatkę i każdy jej powrót do domu po godzinie dwudziestej drugiej był mocno komentowany. Babcia natomiast nigdy nie pytała, ponieważ o tej porze zazwyczaj już spała i nawet nie zdawała sobie sprawy ani z tego, o której wróciła Gabi, ani o której wyszedł z jej pokoju Mietek.
Helena uspokojona trelem małego ptaszka zapadła w drzemkę. Płacz na piętrze ucichł i zrobiło się w całym domu bardzo spokojnie. Obudziły ją dźwięki dochodzące z kuchni, a po chwili drzwi do pokoju otworzyły się i wraz z powiewem powietrza dotarł do Heleny zapach świeżo zaparzonej kawy. Gabrysia postawiła na małym stoliczku tacę z dużym dzbankiem, małym dzbanuszkiem ze śmietanką i dwoma talerzykami z ciastem, które upiekła poprzedniego dnia. Seniorka z wdzięcznością spojrzała na wnuczkę i uśmiechnęła się.
– Chciałam cię przeprosić za ten mój wybuch. – Dziewczyna klęknęła obok fotela babci i przyłożyła do ust pomarszczoną dłoń staruszki. Następnie nachyliła się i mocno przytuliła do niej. – Przepraszam, wiem, że z pewnością twoja młodość bardzo się różniła od mojej, i jest mi okropnie głupio za to, co ci powiedziałam. Wybaczysz mi?
– Oczywiście, kochanie, że wybaczę, chociaż tak właściwie to nie wiem, czy mam ci co wybaczać, bo wiem, że te słowa nie płynęły z ciebie, tylko z twoich emocji. A emocje nie zawsze są dobrym doradcą.
– Wiesz, kiedy dowiedziałam się o ciąży, byłam zdruzgotana. Mieliśmy z Mietkiem tyle planów, tyle marzeń, które nagle okazały się nieważne, bo musieliśmy zmienić nasze priorytety. Ale potem, kiedy usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać, to okazało się, że bardzo się cieszymy z tej wpadki. Kiedy widziałam, jaki Mieciu jest szczęśliwy, to pokochałam to dziecko. – Gabi nieświadomie dotknęła dłonią brzucha. – Dopiero teraz, po powrocie ze szpitala, zdałam sobie sprawę z tego, co, a właściwie kogo straciłam. Mocno mną to wstrząsnęło.
– Córeńko, to było tylko około trzymiesięczne maleństwo. Ile mogło mieć? Pięć, sześć, osiem centymetrów? A ile mogło ważyć? Myślę, że nie więcej jak dziesięć, piętnaście czy dwadzieścia gramów?
– Ale to wciąż boli – szepnęła dziewczyna. – Podobno najważniejsze narządy wewnętrzne, takie jak serce, nerki, wątroba czy też mózg, już się ukształtowały i funkcjonowały.
– Nie myśl o nim w ten sposób, bo rana nigdy się nie zagoi.
– Tak, wiem, ale to wciąż boli. Babciu, kiedy wychodziłaś z mojego pokoju, to powiedziałaś coś takiego, że cieszysz się, że nie miałam okazji go przytulić, przystawić do piersi i poczuć błogości, jaka ogarnia kobietę w takiej chwili, bo mój ból byłby jeszcze większy. Czy ty straciłaś kiedyś dziecko?
– Tak, dwoje.
– Dwoje? Ale jak to? Umarły?
– Nie wiem, mam nadzieję, że nie. Cały czas mam nadzieję, że żyją.
– Babciu, wybacz, ale nic z tego nie rozumiem. Wiem, że kiedy wybuchła wojna, byłaś młodą dziewczyną, ale nigdy nie wspominałaś o tym, że miałaś inne dzieci niż tatę. Co się z nimi stało? Oddałaś je? Bo skoro mówisz, że masz nadzieję, że żyją, to znaczy, że urodziłaś je. Ale dlaczego ich nie masz? Co się stało z rodzeństwem mojego taty?
– To długa i wyczerpująca historia, nie wiem, czy mam siłę na to, aby ci ją dzisiaj opowiedzieć. To dla mnie bolesna przeszłość. Ale żeby chociaż trochę zaspokoić twoją ciekawość, to powiem ci, że faktycznie urodziłam przed twoim ojcem dwoje dzieci. Jedno, kiedy miałam ledwo skończone osiemnaście lat, a drugie gdy prawie dwadzieścia. To były trudne dla mnie czasy, zresztą nie tylko dla mnie. Dzieci mi odebrano.
– Dlaczego?
– Bo… nie urodziłam ich dla siebie. Zresztą pewnie nie miałabym nawet za co ich utrzymać.
– Byłaś surogatką?
– No, można to tak nazwać. – Helena delikatnie uśmiechnęła się. – Ale ich ojciec był miłym człowiekiem, mimo wszystko.
– Co to znaczy: „mimo wszystko”?
Helena sięgnęła po kawałek placka ze śliwkami i ugryzła spory kęs. Zanim odłożyła ciasto na talerzyk, upiła łyk kawy, która już nieco wystygła. Spojrzała przez szeroko otwarte okno, gdzie cały czas trwał koncert małego ptaka siedzącego na gałęzi dużej, starej lipy. Do pokoju wpadał zapach jej kwiatów.
Gabrysia siedziała w milczeniu, cierpliwie czekając na odpowiedź. Wydawało jej się, że o życiu babci słyszała już wszystko, chociaż seniorka niechętnie opowiadała o czasach wojennych, które zabrały najbliższe jej sercu osoby. Ale nigdy nie słyszała, żeby babcia była w ciąży, poza tym jednym razem, kiedy urodziła swojego jedynego syna. Widać nie jedynego. Ciekawość dziewczyny rosła z każdą kolejną minutą, ale babcia jakby odpłynęła myślami gdzieś bardzo daleko. Ciałem była w pokoju, w swoim ulubionym fotelu, ale duchem była w zupełnie innym miejscu.
– Ojcem moich dzieci był niemiecki oficer. Przystojny, wysoki blondyn o bardzo niebieskich oczach. Podobno moje oczy były bardziej niebieskie, tak mówił, ale czy to była prawda? – Helena ocknęła się i spojrzała na wnuczkę. Uśmiechnęła się. – Nie zgwałcił mnie, nie martw się. Nie kochałam go, chociaż myślę, że wiele kobiet się za nim oglądało. Dla mnie był za stary. – Helena mimowolnie zachichotała. – Był chyba w wieku mojego papy. Ale był miły. Przywoził mi owoce i słodycze i kiedy był w… tym domu, wszyscy traktowali mnie bardzo dobrze. Nawet najgorsza siostra, Truda miała na imię. Baliśmy się jej, bo często nie panowała nad sobą i obrywało się każdemu, kto stanął na jej drodze.
– Babciu, co się stało z tym oficerem? Spotkałaś go po wojnie?
– Nigdy go później nie spotkałam.
– A co z tymi dziećmi?
– Wybacz, kochana, ale nie mam dzisiaj siły o tym rozmawiać. Zabierz to ciasto, bo kusi niesamowicie, a jak się napcham słodkościami, to nie zjem obiadu.
Helena oparła głowę o zagłówek fotela, zamknęła oczy i już nic więcej Gabriela nie była w stanie z niej wyciągnąć. Ten temat jednak nie dawał jej spokoju. Bezszelestnie opuściła pokój seniorki i weszła do siebie na górę. Dopiero po zamknięciu drzwi sięgnęła po telefon i zadzwoniła do ojca.
Ciąg dalszy w wersji pełnej