Szkatułka wspomnień. Złoty konik dla Palmiry - Ewa Formella - ebook

Szkatułka wspomnień. Złoty konik dla Palmiry ebook

Ewa Formella

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kolejna po Listach do Duszki, Muzyce dla Ilse i Kołysance dla Łani opowieść ze szkatułki wspomnień.

Wzruszająca historia przyjaźni żydowskiej dziewczynki i polskiego chłopca.

Palmira i Jerzyk wychowują się na jednym podwórku. Wspólnie się bawią i beztrosko poznają świat, nie przywiązując większej wagi do tego, że należą do różnych narodów. Dopiero wybuch wojny boleśnie im te różnice uświadomi, stawiając przed nimi wyzwania, z którymi nie poradziłby sobie niejeden dorosły. Ich przyjaźń zostanie wystawiona na próbę, a dzieci będą musiały przejść przyspieszony kurs dorastania w nieludzkich, dramatycznych warunkach.

Historia prawdziwa. Spisana na podstawie wspomnień, domysłów i tajemnic.

„Rewelacyjna, niesamowita i wyjątkowa powieść, która wzbudziła we mnie dziesiątki uczuć, emocji i wzruszyła do łez, nauczyła dobra i została ze mną na długo. Polecam z całego serca”.

Jolanta Kosowska, pisarka

„To kolejna powieść o czasach trudnych i dla niektórych rodzin bolesnych. O latach ostatniej wojny. Ponieważ życie jednak toczy się dalej, autorka osadziła losy swoich bohaterów również we współczesności. To trzeba przeczytać. Nie będzie osób zawiedzionych”.

Lucyna Kleinert, pisarka, autorka bloga Poza granicami Polski, ale nie tylko.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 234

Oceny
4,8 (50 ocen)
40
8
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewaperyt

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna warto przeczytać bardzo polecam
00
gawmal

Nie oderwiesz się od lektury

Za każdym razem dreszcz wzruszenia.. Polecam gorąco.
00
dea42329-72c3-43d2-9d8b-fbdecfabd335

Nie oderwiesz się od lektury

Mam nadzieję, że to jednak nie będzie ostatnia część...
01
magdarynka29

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka na długo pozostaje w pamięci. Piękna i wzruszająca, tym bardziej, że opisuje historię inspirowaną życiem.
01

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Ewa Formella

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2021

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Lucyna Markowska

 

Korekta

Joanna Podolska

 

Projekt okładki

Iza Szewczyk

 

Skład i łamanie

Maciej Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2021

 

eISBN 978-83-66790-92-6

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla mojego Taty i mojej Mamy, którzy nie przeczytają już żadnej z moich książek, a wiem, że ich szkatułki wspomnień również kryły wiele ciekawych historii.

 

Dla moich cudownych podopiecznych, fantastycznych kobiet: Wandzi, Krysi, Steni i Danusi, oraz dla wszystkich seniorek i seniorów w mojej rodzinie, którzy swoje najlepsze lata spędzili w okresie najgorszym dla życia młodych ludzi.

 

Dla wszystkich, którzy otworzyli przede mną swoje szkatułki wspomnień, dzieląc się swoją przeszłością podczas długich godzin naszych rozmów.

 

Kilka słów od autorki

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy, przekazuję w Wasze ręce kolejną, ostatnią już część „Szkatułki wspomnień”, chociaż po wielu listach, rozmowach i innych przekazach słowno-pisemnych nie wiem, czy nie skuszę się na jeszcze jedną. Takich historii w mojej głowie jest jeszcze parę, ale czas pokaże, czy zdecyduję się je spisać, ponieważ, jak się domyślacie, każda z tych opowieści to dla mnie bardzo emocjonalne wyzwanie. Ta jest szczególna, ale tylko wtajemniczeni wiedzą, dlaczego.

Muszę jednak podziękować osobom, dzięki którym (między innymi) powstała moja kolejna książka i którym jestem bardzo wdzięczna za wiele ciepłych słów, wymianę wiadomości i zachętę do pisania.

Fabuła tej powieści umiejscowiona została między innymi w pięknym włoskim mieście Ascoli Piceno, w którym zakochałam się, oglądając zdjęcia na blogu „Poza granicami Polski, ale nie tylko” prowadzonym przez najsłynniejszą polską badante i autorkę kilku wspaniałych książek o Włoszech Lucynę Kleinert. To właśnie ona „oprowadziła mnie” wirtualnie po Ascoli Piceno, przesyłając mi setki zdjęć i odpowiadając na tysiące moich pytań. :) Lucynko, bardzo dziękuję Ci za tę piękną podróż, mam nadzieję, że kiedyś razem pójdziemy śladami moich bohaterów i razem odwiedzimy te wszystkie miejsca, w które zaprowadziłam Michała.

:) Bardzo dziękuję również koleżance „po piórze”, Jolancie Kosowskiej, za ogrom ciepłych słów po przeczytaniu dziewiczego tekstu książki; nawet nie wiecie, jak bardzo potrafią naładować człowieka pozytywną energią i zachęcić do dalszego pisania.

:) Dziękuję mojej siostrze, Annie Łyczykowskiej, za szczerą krytykę, każdy czasami potrzebuje kubła zimnej wody, żeby mu woda sodowa nie uderzyła do głowy, a moja siostra nie boi się na mnie go wylać. Jednak to również dzięki niej grono moich czytelników znacznie się zwiększa z każdą moją kolejną książką.

:) Dziękuję moim dzieciom: Alicji Kołodziejczyk i Dariuszowi, tym „przyszywanym” też, Karolinie i Mateuszowi, którzy cały czas mocno trzymają za to moje pisanie kciuki. Dzięki Wam wierzę, że jestem nie tylko mamą, ale i pisarką.

:) Dziękuję Agnieszce Kasprzak za długie godziny rozmów o książkach, z nikim tak dobrze mi się nie porusza tematów książkowych jak z Tobą. No, ale przyjaźń do czegoś chyba zobowiązuje :)

:) Dziękuję moim wiernym Czytelniczkom i Czytelnikom, wszystkim, którzy są w facebookowej grupie Ewa Formella i kącik jej książek, oraz wszystkim, którzy odwiedzają moje stronki i tę na Facebooku Ewa Formella – strona autorska i tę www.ewaformella.pl. Chciałabym wszystkim podziękować imiennie, ale wtedy moja książka miałaby o kilkaset stron więcej, a nie wiem, jak by na to popatrzyło Wydawnictwo Replika :)

DZIĘKUJĘ, ŻE JESTEŚCIE. Trzymajcie mocne kciuki, żeby wena nie uciekała, bo dzięki moim książkom poznałam wielu wspaniałych ludzi. Mam nadzieję, że wkrótce zapomnimy o czasie, jaki zafundowała nam pandemia i znów będziemy mogli spotykać się w bibliotekach, na targach książek (i na piwie czy kawie :)).

Ewa Formella

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1940 rok

 

Noc była jasna, zbliżała się pełnia księżyca. Jerzyk powinien już dawno spać, bo dzień był wyjątkowo męczący jak dla kilkulatka. Sen jednak nie nadchodził. Chłopiec wsłuchiwał się w głośne chrapanie ojca śpiącego z matką w drugiej części izby, za kotarą. Od czasu do czasu słyszał ciche posapywanie matki i nieznośne mlaskanie Franka – młodszego brata, któremu pewnie śniło się coś dobrego do jedzenia. Jego siostry, Ula i Jadzia, spały przytulone do swoich jaśków, jakby przysnęły w objęciach narzeczonych. Ale tych chłopców już od dawna nie było w mieście, bo zostali zwerbowani do wojska. Niemieckiego wojska walczącego z nimi, Polakami. Tego Jerzyk nie mógł zrozumieć mimo swoich dziewięciu lat. Co ich, Polaków, obchodziła wojna jakiegoś Niemca, który nagle postanowił, że wszyscy mają być takiej narodowości jak on. Jerzyk wiedział, że jego rodzina teraz też jest niemiecka, bo tata musiał podpisać jakieś papiery, że woli Niemców od Polaków. Wszystko to pewnego jesiennego dnia stało się bardzo skomplikowane. Nagle ich nazwiska nie wolno było pisać Kolpisz tylko Kolpisch. Co kogo obchodzi, jak się pisze ich nazwisko?

Ciemne chmury zasłoniły księżyc i wąska szczelina w kotarze wiszącej na oknie zrobiła się czarna.

W pewnym momencie jakby w szybkę coś uderzyło. Pewnie jakiś ptak zabłądził i dziubkiem stuknął w ich okno – pomyślał chłopiec. Zamknął oczy i próbował zasnąć, ale cichutkie uderzenie się powtórzyło. Wiatr? Stara jabłonka rosnąca na podwórzu nie dosięgała gałęziami do ich okna. Po kilku chwilach znów coś uderzyło w szybkę. Jerzyk podniósł się powoli i na palcach podszedł bliżej okna, delikatnie odsunął kawałek kotary i rozejrzał się po podwórku, ale nikogo nie zauważył. Już chciał wrócić do łóżka, gdy zza drzewa niepewnie wynurzyła się jakaś postać. Nie była ani wysoka, ani gruba, chociaż w nikłym blasku księżyca wydawała się chłopcu dziwnie znajoma. Najciszej jak potrafił, wsunął się za kotarę i bezszelestnie uchylił okno. Postać się zbliżyła.

– Palmira? – szepnął, rozpoznając w skulonej postaci przyjaciółkę z sąsiedniego podwórka.

– Możesz na chwilę wyjść? – zapytała dziewczynka drżącym głosem.

– Już schodzę – odszepnął.

Powoli wycofał się do pokoju i po cichu zaczął wkładać buty, gdy zza zasłony, za którą spali rodzice, wychyliła się zaspana matka.

– A ty dokąd o tej porze?

– Do kibelka – odpowiedział bez zająknięcia. – Brzuch mnie boli i chyba muszę się załatwić.

– A nie możesz się załatwić do wiaderka?

– Mamo! Będzie śmierdziało.

– Tylko nie zapalaj świecy, bo wiesz…

– Tak, wiem mamo. Idź spać, trafię po ciemku. Zresztą dzisiaj księżyc świeci, więc bezszelestnie się dostanę do wychodka, nikt nawet nie zauważy.

Halina Kolpisz kiwnęła głową, chociaż syn z pewnością tego nie zauważył. Odwróciła się i wsunęła pod pierzynę, pod którą pochrapywał jej mąż.

– Czego się kręcisz po nocy? – Jerzyk usłyszał jeszcze warknięcie ojca.

– Nic, nic. Śpij, to tylko Jorguś szedł się załatwić i mnie rozbudził.

Chłopiec wyszedł na podwórko i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu dziewczyny. Chmury znów zasłoniły księżyc i wokół zapanowała ciemność. Gdzieś pod murem usłyszał jednak ciche popłakiwanie i uspokajające słowa przyjaciółki.

– Cichutko, Beni. Jorguś nam pomoże.

Jerzyk przesunął się po omacku w stronę, skąd dochodziły dźwięki. Księżyc na chwilę rozjaśnił podwórko i pozwolił zobaczyć dwie skulone pod murem domu postacie.

– Co wy tu robicie i jak się tu znaleźliście? Przecież kilka dni temu cała wasza rodzina wyjechała…

– Nie wyjechała, tylko została zabrana przez Niemców, nie wiadomo gdzie.

– A ty, wy… dlaczego nie pojechaliście z nimi?

– Kiedy pod dom podjechały ciężarówki i żołnierze zaczęli walić w drzwi naszych sąsiadów, mama wypchnęła nas przez okno i kazała uciekać. W ostatniej chwili udało nam się przecisnąć przez dziurę w płocie i schować za kaplicą waszego cmentarza. Kiedy byliśmy już po drugiej stronie, słyszałam jak z podwórka zaczęły dochodzić jakieś krzyki. Potem w szparze płotu zobaczyłam zaglądającą twarz młodego niemieckiego żołnierza.

– Ale to było kilka dni temu. Gdzie byłaś… byliście – Jerzy natychmiast się poprawił, spoglądając na przyczepionego do Palmiry chłopca – do tej pory?

Dziewczynka przytuliła do siebie pochlipującego małego chłopca i rozpłakała się.

– Jorguś, czy możesz nam załatwić coś do zjedzenia? Cokolwiek. Od dwóch dni nie jedliśmy niczego oprócz dzikich jabłek, Beni już dwa razy mi zasłabł, wymiotował, a ja…

– Poczekaj tu na mnie. Zaraz wracam.

Chłopiec pobiegł do domu i po chwili wrócił z kilkoma pajdami suchego chleba i rondelkiem. Podał naczynie młodszemu dziecku i uśmiechnął się przez łzy, chociaż mały braciszek Palmiry nie mógł tego zauważyć.

– Pij bardzo powolutku, Beni, to na dłużej zostanie to w twoim brzuszku. Masz. – Podał przyjaciółce kromkę chleba. – Ty też żuj powoli, żeby ci nie zaszkodziło. Nasz drużynowy zawsze nam tak każe robić, bo mówi, że zbyt łapczywe jedzenie jest szkodliwe. Najlepiej jak będziesz odrywała po małym kawałeczku. Wrzuć też okruchy do tego rondelka z zupą, którą dostał Beni. Letnia jest, bo na piecu już dawno ogień zgasł, ale może nie zaszkodzi małemu.

– Dziękuję ci, Jorguś. Zjemy i pójdziemy sobie, żebyś nie miał przez nas kłopotów. – Dziewczyna przytuliła się do przyjaciela, zostawiając na jego koszuli mokre ślady po łzach.

– Dokąd pójdziecie?

– Nie wiem, do tej pory ukrywaliśmy się na waszym cmentarzu. Wiesz, między grobami nikt nie zwraca na nas uwagi. Najgorzej jest w nocy, bo zimno, a boję się iść do domu po coś cieplejszego do ubrania, bo…

– Nie możesz iść do waszego domu, bo tam już mieszka jakaś niemiecka rodzina. Widziałem nawet, jak ta pani szła do sklepu w sukience twojej mamy, wiesz tej brązowej.

Dziewczynka ponownie się rozpłakała.

– Chodź, Beni, idziemy. – Złapała brata za rączkę, ale okazało się, że dziecko zasnęło. Uniosła go więc, chcąc zanieść w bezpieczne miejsce, kiedy nagle poczuła na ramieniu dłoń Jerzego.

– Zostań. Chodź ze mną. Dzisiaj przechowam was w naszej piwnicy.

– Waszej piwnicy? A jak ktoś nas tam znajdzie? Nie możesz ryzykować, Jorguś, jak nas znajdą, to całą waszą rodzinę rozstrzelają, wiesz co się stało z rodziną Felka?

– Nie.

– Ktoś doniósł Niemcom, że ukrywają w domu Żyda, a to był najlepszy przyjaciel ojca Felusia. Przyszli żołnierze, wywlekli ich na ulicę, ustawili pod murem i… wszystkich rozstrzelali, nawet małą Anię.

– Skąd o tym wiesz? – Chłopiec poczuł, że w jego brzuchu zaczyna się dziać coś dziwnego. – Kto ci to powiedział?

– Słyszałam, jak dwie panie rozmawiały na cmentarzu. Mówiły szeptem, ale leżeliśmy z Beniem w krzakach i dokładnie wszystko słyszałam.

– O Boże! – Jerzyk zakrył usta dłonią, żeby szloch nie wydostał się na zewnątrz. Felek był jego kolegą ze szkolnej ławki. A mała Ania była młodsza od jego małego braciszka Franka, mogła mieć jakieś… dwa latka. Słyszał, jak ojciec rozmawiał z matką na temat rodziny Felka, i nawet pamięta, że mama wtedy pochlipywała. Ale ojciec powiedział tylko, że tak kończą zdrajcy. Jerzyk wtedy nie wiedział dokładnie, o co chodziło, a mama nie chciała na ten temat mówić. Teraz dowiedział się, dlaczego. – Chodź, daj mi Benka, pomogę ci go zanieść, tylko po cichu, żeby nikt z sąsiadów nas nie usłyszał.

Bardzo powoli zeszli po stromych, drewnianych schodkach. Oczy z wolna przyzwyczaiły się do ciemności, ale musiały bardzo dokładnie wyczuć każdą przeszkodę. W pewnej chwili Jerzyk się zatrzymał i zaczął obmacywać ścianę w poszukiwaniu wgłębienia, w którym chowano klucz do drewnianych drzwi piwnicy. Znalazłszy go, cichutko przekręcił w zamku, ignorując delikatne skrzypnięcie.

Po wejściu do środka zapalił ogarek świecy leżący we wgłębieniu z cegieł razem z zapałkami. Palmira cały czas trzymała się jego rękawa.

– Zamknę was na klucz. Przyjdę jutro, postaram się coś wymyśleć. Gdybyś słyszała, że ktoś schodzi po schodach, to schowajcie się za tą stertą gratów albo wejdźcie do tej starej szafy.

Kiedy chłopak odwrócił się w stronę drzwi, dziewczynka go zatrzymała.

– Dziękuję ci, Jorguś. – Przytuliła drżące z zimna i emocji ciało do przyjaciela i mocno go uściskała. Na mokrym od łez policzku złożyła delikatny całus i się uśmiechnęła.

Jerzy zdmuchnął świeczkę i najciszej jak potrafił, zamknął drzwi. Schował klucz w dłoni i na drżących nogach wrócił do domu. Wiedział, że tej nocy trudno mu już będzie zasnąć.

– Co tak długo? – Gdy wchodził do mieszkania, usłyszał zatroskany głos matki. – Wszystko w porządku? Może jutro pójdziemy do doktora Zejbera?

– Nie, mamo. Myślę, że do jutra wszystko będzie dobrze. Śpij. Dobranoc.

Delikatnie wsunął się pod pierzynę, rozkoszując się ciepłem bijącym od nagrzanych ciał sióstr i brata.

 

Palmira pomyślała, że dobrze zrobiła, przychodząc do Jorgusia, nie wiedziała, czy jakiś inny kolega z podwórka miałby tyle odwagi, co on. No, ale on jest polskim harcerzem, a ci podobno są bardzo odważni i lojalni wobec przyjaciół.

Otuliła brata ramionami i zamknęła oczy. Każdy dochodzący z zewnątrz odgłos powodował strach, dlatego cały czas czujnie nasłuchiwała. Bała się. Bała się o siebie i o Beniamina, bała się o Jerzego i jego rodzinę, bała się o swoich rodziców, którzy byli teraz nie wiadomo gdzie. Bała się ludzi, którzy pojawili się nagle w ich mieście, burząc spokój wielu rodzin i wywołując strach nie tylko u dzieci. Po raz pierwszy w swoim życiu widziała, że dorośli też się boją, chociaż ci ładni panowie w eleganckich mundurach początkowo nie wydawali się groźni. Czasami nawet się uśmiechali.

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

 

 

 

 

 

Palmira

 

Telefon dzwonił tak natrętnie, że Anika w pierwszej chwili pomyślała, że pali się dom, a to jest wycie strażackiej syreny. Z trudem otworzyła zaspane oczy i automatycznie zerknęła na wiszący na ścianie kwadratowy zegar. Dochodziła dziesiąta rano. W pierwszej chwili się wystraszyła, że zaspała do pracy, ale po chwili uprzytomniła sobie, że właśnie rozpoczął się weekend, który wcześniej zamierzała spędzić w większości leżąc z książką na kanapie.

Sięgnęła po telefon znajdujący się obok łóżka i popatrzyła na wyświetlacz. Mama. No tak, nikt z jej znajomych nie dzwoniłby o tak nieludzkiej porze, wiedząc, że wróciła do domu nad ranem. W końcu wieczór panieński najlepszej przyjaciółki do czegoś zobowiązuje.

– Halo? – Przesunęła zieloną słuchawkę i niechętnie odebrała połączenie.

– Anika? Czy ty jeszcze śpisz? – Głos matki brzmiał wyraźną irytacją. – Czy ty wiesz, dziecko, która jest godzina?

– Dziecko? Mamo, a czy ty wiesz, ile to twoje dziecko ma już lat?

– Nieważne. – Jolanta Gmora zlekceważyła pytanie córki. – Musisz mi pomóc.

– Jak zwykle. – Anika próbowała przybrać obojętny ton, ale jej głos zabrzmiał sarkazmem. – O co tym razem chodzi?

– O babcię. Dzisiaj wychodzi ze szpitala i nie zgadza się na zatrudnienie żadnej opiekunki, a ja jutro muszę być w Sztokholmie.

– Okej, a ojciec?

– Dziecko, w jakim ty świecie żyjesz, przecież ojciec od tygodnia jest w Brukseli i wraca dopiero za trzy dni.

– Co w związku z tym?

– Nie co w związku z tym, tylko z kim. Przypominam ci, że mówimy o twojej babci.

– Okej, przepraszam, co w związku z babcią?

– Musisz się nią przez kilka dni zaopiekować.

– Słucham?! – Anika gwałtownie usiadła na łóżku, czując, że się rozbudziła na dobre. – Mamo! Przecież ja mam swoje życie, mam plany, mam…

– Dziecko, to jest awaryjna sytuacja, musisz nam pomóc.

– A szpital nie może jej jeszcze przez te kilka dni przetrzymać?

– Czy ty słyszysz, co mówisz?! – Starsza pani Gmora była na granicy cierpliwości. – To twoja babcia, do cholery, masz wobec niej jakieś obowiązki!

– Uspokój się, mamo. Po pierwsze to obowiązki macie wy, a konkretnie ojciec, bo to jego matka, a ja… ja mogę co najwyżej pomóc. Nie czuję się w obowiązku niańczenia jakiejś staruszki.

– Anika, na miłość boską, co ty wygadujesz? Nie wytrzeźwiałaś od wczoraj, czy ci coś mózg uszkodziło. „Jakiejś staruszki”? Przecież to twoja rodzona babka.

– Dobra już, mamo. Przestań smęcić. Co w takim razie proponujesz?

– Przeprowadzisz się do Palmiry na kilka dni.

– Wykluczone! – Głos Aniki zabrzmiał jak wielki kościelny dzwon. – Jeżeli już, to wezmę ją do siebie na kilka dni, chociaż to również mi się nie podoba, bo…

– Tak, wiem, bo przez kilka dni nie będziesz mogła się spotykać ze swoimi przyjaciółmi od drinka.

– Nie bądź złośliwa mamo, ja…

– Z nas dwóch to właśnie ty jesteś złośliwa. Dobrze, kończymy tę bezsensowną przepychankę słowną. Możesz podjechać koło czternastej pod szpital? Zabierzemy Palmirę, podjedziemy do niej po kilka rzeczy i przywieziemy ją do ciebie, skoro nie chcesz przenieść się do niej.

– Okej. Będę u ciebie po trzynastej.

– Dziękuję, dziecko. Zatem czekam.

Dziecko! Jak ona nienawidziła tego słowa w ustach rodziców. Skończyła trzydzieści lat, a wciąż odnosili się do niej jak do małolaty. Jak człowiek ma wejść w dorosłość, skoro ciągle jest traktowany jak… dziecko.

 

Anika wysiadła z samochodu i otworzyła bramę, za którą znajdował się podjazd, po którego obu stronach rozciągał się zadbany trawnik. Kilkadziesiąt metrów od bramy stał niski parterowy domek wyglądający jak z bajki. Białe okiennice i drzwi wesoło kontrastowały z kolorowymi ścianami. Między oknami ktoś namalował galopującego wśród wysokich traw konia.

Palmira z zachwytem patrzyła na budynek, w którym miała okazję znaleźć się po raz pierwszy. Jej wnuczka kilka lat temu kupiła na spółkę ze swoim partnerem upadającą ruinę. Postanowili ją wyremontować, a potem zamieszkać w niej po ślubie z gromadką wesołych i szczęśliwych dzieci. Niestety związek Aniki z Bornem się rozpadł, zanim zakończył się remont pierwszego pomieszczenia.

Szymon, ojciec Aniki a syn Palmiry, bardzo chciał pomóc córce zarówno finansowo jak i w pracach remontowych, ale dziewczyna się uparła, że sama stworzy swoje gniazdko i kategorycznie odmawiała wszelkiej pomocy. Z jednej strony Palmira była dumna z wnuczki, z drugiej jednak martwiła się o nią. Anika powinna już założyć rodzinę, a do tego się nie kwapiła. Babcię bolało także to, że wnuczka nie była wobec niej takim kochanym, słodkim dzieckiem. Całe życie czuła pewnego rodzaju dystans, z którym nie potrafiła sobie poradzić. Dwoiła się i troiła, żeby być „kochaną babcią”, ale Anika miała w sobie więcej genów matki niż ojca. Była osobą dość ekstrawertyczną i czasami seniorce się wydawało, że bardziej sobie ceni towarzystwo obcych ludzi niż rodziny. Zresztą jej matka była podobna.

Anika wystawiła z samochodu dużą czerwoną walizkę i pociągnęła ją w stronę domu. Postawiła bagaż pod drzwiami i wróciła po babcię. Pomogła staruszce wysiąść i powoli zaczęła ją prowadzić w stronę drzwi wejściowych.

– Czy mogę przez chwilkę posiedzieć na dworze? – zapytała Palmira, wskazując małą ławeczkę pod murem.

Anika spojrzała na babcię i uśmiechnęła się.

– Oczywiście, rób co chcesz. W końcu przez kilka dni to będzie twój dom, babuniu.

„Babuniu” – słowo zabrzmiało w ustach młodej kobiety dość ciepło, ale Palmira wyczuła w głosie wnuczki lekką ironię. Łzy zakręciły się w jej oczach i tylko silna wola nie pozwoliła im wypłynąć na policzki.

Seniorka podprowadzona do ławeczki usiadła i na chwilę przymknęła oczy.

– Źle się czujesz, mamo? – Zaniepokojona Jolanta stanęła nad teściową, ale widząc jej błogą minę, natychmiast poczuła wewnętrzny spokój. – Może przyniosę ci coś do picia i jakiś koc?

– Nie, dziękuję. Tak jest mi dobrze. – Palmira spojrzała na synową i próbowała się uśmiechnąć, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że kiedy się nie chce tego zrobić, to wychodzi tylko dziwny grymas.

Anika zniknęła za drzwiami domu wraz z walizką i torbą starszej pani. Nie wychodziła na zewnątrz przez dobrych kilkanaście minut. Kiedy wreszcie się pojawiła, Palmira zauważyła, że dziewczyna zdążyła się przebrać w wygodny dres i przygotować posiłek, który przyniosła na tacy.

– Zrobiłam kawę, a dla ciebie, babuniu, kakao.

Kakao. Palmira z zaskoczeniem pomyślała, jak to miło, że wnuczka pamięta, co lubi jej babcia. Nie babcia. Babunia. To słowo wciąż brzmiało w ustach Aniki dość obco. No cóż, będzie się musiała do niego przyzwyczaić. Może tych kilka dni zbliży je do siebie. Jedyna wnuczka wciąż była dla niej zbyt obcą osobą. Tak niewiele wiedziała o niej i o jej życiu. A tak bardzo chciałaby się z nią zaprzyjaźnić.

Kiedy wieczorny chłód zaczął coraz bardziej dawać się we znaki, panie postanowiły wreszcie wejść do środka. Jolanta wróciła do siebie, gdy tylko się upewniła, że teściowa z aprobatą przyjęła swój tymczasowy dom. Zapewniła, że będzie codziennie dzwoniła. Zostawiła córce cały stos dokumentów dotyczących babci, włącznie z telefonami do lekarza i pielęgniarki, która zaproponowała pomoc w opiece, i odjechała taksówką, pozostawiając na pomarszczonej skórze teściowej szybki pożegnalny pocałunek, który bardziej musnął powietrze niż policzek starszej pani.

Nareszcie zostały same. Palmira usiadła w dużym, wygodnym fotelu i ciekawie zaczęła się rozglądać po sporych rozmiarów salonie. Była zaskoczona jego wielkością, patrząc bowiem na domek z zewnątrz, nikt by nawet nie przypuszczał, że może mieścić tak duży pokój. Salon połączony był z czymś w rodzaju kuchni, właściwie oba te pomieszczenia stanowiły jedno. W głębi wąskiego korytarzyka znajdowało się kilkoro drzwi. Palmira zastanawiała się z ciekawością, jakie pomieszczenia się za nimi ukrywają.

Anika najwidoczniej to zauważyła, bo podeszła do starszej pani i delikatnie ujęła ją za rękę.

– Chodź, babuniu, pokażę ci resztę domu.

Seniorka z trudem się uniosła i mocno chwytając wnuczkę pod ramię, poszła z nią w stronę korytarzyka.

– Tutaj jest ubikacja.

Anika otworzyła drzwi do małego pomieszczenia z sedesem i umywalką. Za drugimi znajdowała się łazienka wyłożona od podłogi aż po sufit pięknymi błękitnymi kafelkami. W rogu mieściła się kabina prysznicowa, obok wąska szafka, najprawdopodobniej z ręcznikami i kosmetykami młodej kobiety, a po przeciwnej stronie duża chromowa umywalka, nad którą wisiało ogromne lustro zajmujące prawie trzy czwarte ściany. Przy umywalce stała kolejna szafka z częściowo odsłoniętymi półkami, na których znajdowała się taka ilość kosmetyków, jakiej Palmira nie zużyła przez całe swoje życie. Przeszły dalej. Za kolejnymi drzwiami, które wnuczka jedynie nieznacznie uchyliła, znajdowały się dość strome schody w dół.

– To schody do piwniczki, są dość wąskie, dlatego proszę, abyś nie schodziła po nich sama. – Anika popatrzyła na babcię z ostrzeżeniem w oczach.

– Za kogo ty mnie uważasz, kochana? – Palmira udała oburzenie. – Myślisz, że należę do ludzi, którzy bezkarnie buszują po czyichś domach?

– Przepraszam, babuniu, tak mi się wymsknęło. – Anika przytuliła staruszkę, zaskoczona swoją spontanicznością.

Ostatnie drzwi prowadziły do małego pokoiku z wyjątkowo dużym jak na jego powierzchnię łóżkiem. Na dwóch nocnych stoliczkach, ustawionych po obu jego stronach, leżały w nieładzie różne książki: od albumów z fotografiami, poprzez słowniki, aż po powieści. W kącie znajdowała się również sporych rozmiarów narożna szafa, która swoimi gabarytami trochę go przytłaczała. Pod oknem natomiast stały mały stolik i krzesło, oba w kolorze śnieżnej bieli, tak jak pozostałe meble. Ściana nad łóżkiem zawieszona była różnej wielkości zdjęciami koni tak pięknych, że Palmira nie mogła od nich oderwać wzroku.

– Chyba kochasz konie – szepnęła, zachwycając się zwierzętami różnej maści i w różnych pozycjach. W galopie, pijące wodę z rzeki. Była klacz, przy której stał ciekawie rozglądający się wokół źrebak, były konie na stepie i pędzące plażą. Palmira spojrzała na wnuczkę i pierwszy raz poczuła z nią mocną więź. Ona również kochała konie. Kiedyś, bardzo, bardzo dawno, miała nawet przyjemność na jednym siedzieć.

– To będzie teraz twój pokój, babuniu. – Anika jakby ocknęła się z jakiegoś odrętwienia. – Na czas twojego pobytu tutaj przeniosę się na kanapę w salonie.

– Ale przecież obie zmieścimy się w tym wielkim łóżku. – Palmira próbowała zmienić decyzję wnuczki.

– Babuniu, nie! – Młoda kobieta kategorycznie się sprzeciwiła. – I ty, i ja potrzebujemy odrobiny intymności. A poza tym ja dość późno chodzę spać, często czytam do nocy albo się uczę, i nie mam zamiaru ci przeszkadzać. Proszę, uszanuj moją decyzję. – Ton, jakim Anika odezwała się do starszej pani, nie pozwolił na podważanie jej słów.

W końcu to jej dom – pomyślała seniorka.

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

 

 

 

 

 

Jerzy

 

Michał wszedł do pokoju i widząc dziadka Jerzego siedzącego na kanapie z gazetą w ręce, uśmiechnął się. Staruszek cały czas pilnie studiował różnego rodzaju prasę, którą musieli mu kupować wnuk czy synowa. Telewizja mogła dla niego nie istnieć; zawsze twierdził, że politycy kłamią, durne filmy tylko ogłupiają, a muzyka jest nie do słuchania. Nie to, co kiedyś. Dziadek miał tylko jeden ulubiony serial o grupie strażaków z Chicago.

Młody mężczyzna usiadł obok dziadka, próbując odczytać coś z trzymanej w rękach seniora gazety, ale słabo mu to wychodziło. Z powodu wielu godzin spędzanych przed komputerem jego oczy były w coraz gorszym stanie. Nie mógł się nadziwić, że mimo zbliżających się dziewięćdziesiątych urodzin Jerzego, staruszek wciąż potrafił czytać bez okularów.

– Co arcyciekawego tam piszą? – zagadnął seniora, z zainteresowaniem zaglądając mu przez ramię.

– Coś o uroczystościach harcerskich zorganizowanych z okazji wybuchu wojny.

– Chyba z okazji rocznicy wybuchu albo zakończenia – roześmiał się Michał.

– No, coś koło tego, a co, chcesz przeczytać? – Senior złożył gazetę i podsunął ją wnuczkowi pod oczy.

– Nie, dzięki. Wpadłem do ciebie, bo chciałem się poradzić.

– A, no to mów. – Staruszek się uśmiechnął. – Masz problem z dziewczynami, z rodzicami, ze zdrowiem czy…

– Dziadku, czy ty możesz być chociaż raz poważny? – Michał znów się roześmiał. – Widzisz, dostałem propozycję pracy za granicą i nie wiem, jak to rozegrać z rodzicami.

– A co to za praca? Coś ciekawego?

– Moja firma otwiera filię we Włoszech i potrzebują informatyka na miejscu.

– A, no tak. Zapomniałem, że ty pracujesz z komputerami. No, ale w czym problem?

– Tak właściwie to nie ma problemu, tylko wiesz, jaka jest mama, zaraz zacznie gderać, że daleko, że tam drogo, że obcy, że język i tak dalej.

– O tak, Ania w gderaniu jest mistrzynią – roześmiał się Jerzy. – No, a jak u ciebie z tym włoskim?

– No cóż, jako tako, sporo rozumiem, ale mówić jeszcze zbyt wiele nie potrafię. Ale spoko, w firmie większość będą stanowić nasi pracownicy, znaczy się Polacy.

– No tak, ale jak będziesz chciał na przykład wyskoczyć na piwo albo na dziewczynki…

– Dziadku! – Michał udał oburzonego.

– Co dziadku, co dziadku? Myślisz, że ja nigdy młody nie byłem, że urodziłem się już taki zgredowaty?

– Jaki? Zgredowaty? Jezu, co to za słowo? Skąd ty je znasz? – Chłopak roześmiał się w głos.

– Oj tam, nie łap mnie za słówka. A co do twojego wyjazdu, to moim zdaniem powinieneś jechać, jak czujesz taką potrzebę. Korzystaj z okazji, jeśli możesz. Mnie nie było dane decydować tak spontanicznie, żyłem w zupełnie innych czasach. Chociaż… kiedy należałem do harcerstwa, to czasami zdarzało nam się podejmować żywiołowe decyzje, za które potem niestety obrywaliśmy.

– Dlaczego? – Michał spojrzał na dziadka ze zdziwieniem.

– Jak to dlaczego? Jak wybuchła wojna, wielu z nas musiało poddać się woli Niemców, albo… organizacji podziemnych.

– Ale jak wybuchła wojna, nie miałeś nawet dziesięciu lat. Więc o czym ty mówisz?

– Ano nie miałem, ale już byłem harcerzem. Wprawdzie młodsze harcerstwo nie mogło brać udziału w działaniach wojennych i podziemnych, wiesz, tych prowadzonych przez polskich cywilów, gdyż do nich było przygotowane tylko to starsze, ale harcerstwo polskie było chyba jedyną organizacją w światowym skautingu, która w czasie drugiej wojny światowej brała tak wielki i tak zasadniczy udział w walkach konspiracyjnych.

– Skauting? To słowo zawsze kojarzyło mi się ze Stanami Zjednoczonymi czy Wielką Brytanią, ale nigdy z Polską.

– Mój drogi, zapamiętaj sobie, ruch skautowy został oznaczony jako dobrowolny apolityczny ruch wychowawczy dla młodzieży. Był on otwarty dla wszystkich, bez względu na pochodzenie, rasę czy wyznanie, ale musiał być zgodny z określonymi celami. Moje siostry były harcerkami i to one wciągnęły mnie w szeregi tej organizacji, jak wybuchła wojna.

– No ale podobno pradziadek musiał podpisać folkslistę, czyli tak wciągnięto was do społeczności niemieckiej.

– Tak, lecz to przecież nie nastąpiło od razu w tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym roku. Folkslista, czyli tak zwana niemiecka lista narodowościowa, wprowadzona została dopiero chyba, o ile dobrze pamiętam, w następnym roku, we wrześniu tysiąc dziewięćset czterdziestego, na podstawie reskryptu Himmlera, który był komisarzem Rzeszy do spraw wzmacniania niemczyzny. Wprowadzenie jej miało pokazać, że tereny polskie były od zawsze niemieckie. Najdziwniejsze jednak było to, że Polacy mieszkający na terenach Pomorza, Śląska czy Wielkopolski to nikt inny, tylko mniejszość uciskająca ludność niemiecką.

– Więc jakim cudem ty i ciotki byliście polskimi harcerzami?

– Widzisz, my należeliśmy do kategorii trzeciej, to znaczy byliśmy tak zwanymi Eingedeutschte, czyli autochtonami, uważanymi przez Niemców za społeczeństwo częściowo spolonizowane. I to nie byli tylko Ślązacy, ale również Kaszubi i Mazurzy oraz Polacy niemieckiego pochodzenia czy osoby będące w związkach małżeńskich z Niemcami. My byliśmy Volksdeutsche,a obywatelstwo niemieckie przysługiwało nam na okres dziesięciu lat. To miał być czas, który powinien posłużyć do tego, abyśmy ponownie związali się z Trzecią Rzeszą. Naziści nazywali nas autochtonami, wiesz, co to znaczy?

– No tak, byliście osobami mieszkającymi od wieków na terenach przyłączonych do Trzeciej Rzeszy.

– No właśnie, naszą jedyną wadą, według władz nazistowskich, była częściowa polonizacja. Mogliśmy, a szczerze mówiąc, to musieliśmy, służyć w niemieckim wojsku, ale jedynym stopniem wojskowym, do którego mogli dojść żołnierze z tej grupy, był stopień starszego strzelca. Niemcy jednak nie ufali Volksdeutschom, a nieufność doprowadziła do tego, że wyznaczano tym osobom opiekunów wojskowych, którzy mieli czuwać nad ich przemianą w pełnoprawnych obywateli Trzeciej Rzeszy.

– No dobrze, ale co z tym harcerstwem?

– Harcerstwo konspiracyjne dzieliło się na dwa piony: Organizację Harcerzy i Organizację Harcerek. Organizacja Harcerzy przyjęła kryptonim „Szare Szeregi”, oni zapoczątkowali swój ruch w Wielkopolsce, ale później rozciągnęło się to na całą Organizację Harcerzy. Organizacja Harcerek przyjęła kryptonim „Związek Koniczyn”, o ile dobrze pamiętam to od tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku nazywały się chyba „Bądź Gotów” albo jakoś tak podobnie. Naczelnictwo ZHP, będące władzą nadrzędną zarówno żeńskiej jak i męskiej organizacji, istniało od początku.

– Ale wracając do ciebie, przecież miałeś zaledwie dziesięćlat, byłeś zbyt młody, żeby…

– Posłuchaj, synu! – Jerzy Kolpisz zrobił taką minę, że Michał w pierwszej chwili poczuł dziwną konsternację. – To nie były czasy ciepłych kapci, bajek w telewizji czy chuchania i dmuchania na dziecko, to była wojna! Chociaż za wszelką cenę staraliśmy się zachować jak najdłużej nasze dzieciństwo, grając na podwórku w szmacianą piłkę czy organizując bitwy na drewniane szable, musieliśmy dorosnąć szybciej niż współcześni kilkulatkowie. Gdybyś widział ludzi z postrzałami, gdybyś widział swoich sąsiadów jak bydło wpychanych do ciężarówek, bez względu na to czy to starzec, czy kobieta w ciąży, czy dziecko, gdybyś musiał kraść jedzenie, bo ktoś cierpiał z głodu, zrozumiałbyś, że moje dzieciństwo bardzo się różniło od twojego.

– Co masz na myśli mówiąc, że musiałeś kraść jedzenie, bo ktoś cierpiał z głodu?

Staruszek pobladł, ale bardzo szybko się zreflektował, że powiedział coś, czego nie chciał. Uśmiechnął się przymilnie do wnuka.

– Oj tam, łapiesz mnie za słówka.

– Dziadku, zbladłeś, a to nie zdarza ci się często, czy jest coś co zakłóciło twoje myśli? Może wróciło jakieś przykre wspomnienie?

Jerzy Kolpisz popatrzył na wnuka wnikliwie i skinął głową.

– Mój drogi, dla wielu z nas wojna to przeważnie przykre wspomnienia, ale masz rację. Coś mi się przypomniało. Czasami wraca to do mnie jak bumerang i wiesz co? Cały czas czuję jakiś irracjonalny lęk, tak jakbym kogoś zawiódł, wydał na śmierć. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć.

– Opowiesz mi? – Michał położył dłoń na ręce seniora i głęboko spojrzał w jego zmęczone życiem oczy.

– Kiedy byłem mały – zaczął dziadek – kilka miesięcy po rozpoczęciu wojny moja przyjaciółka znalazła się w tarapatach.

Przymknął oczy i panując nad cisnącymi się do oczu łzami, wrócił myślami do pewnego dnia 1940 roku.

Jesień była dość ciepła, lato jeszcze tak na dobre nie opuściło miasta, ale zarówno wieczory jak i noce były już dość chłodne. Tamtego dnia Ula zaprowadziła go w jedno miejsce i przedstawiła kilku starszym chłopcom. Pamięta, jak powiedziała, że ręczy za niego. Początkowo siedział cichutko w kącie jakiegoś pomieszczenia mieszczącego się w piwnicy starego pożydowskiego budynku. To był jeden z ostatnich dni, kiedy dom stał pusty, bo wkrótce miały się tu wprowadzić niemieckie rodziny.

Kilka dni wcześniej pod budynek podjechała duża ciężarówka i Jerzy widział, jak niemieccy żołnierze wyprowadzali, a właściwie wypychali z niego ludzi. Kobiety tuliły do siebie dzieci, a starzy, żeby nie upaść, mocno trzymali się młodszych. Jedni płakali, inni rozglądali się w panice, szukając kogoś, kto im pomoże. Bali się tych żołnierzy i tych ciężarówek.

Na rogu ulicy stało kilku oficerów z psami, a niedaleko nich zobaczył… swojego ojca. Palił papierosa i przyglądał się, jak zaganiano ludzi do samochodów.

Nie pamięta, o czym rozmawiali młodzi ludzie, do których przyprowadziła go Ula, ale chyba mówili coś o Żydach wywożonych z miasta. Jerzyk miał przyjaciół i wśród Polaków, i wśród Niemców, i wśród Żydów i nie mógł zrozumieć, dlaczego z jednymi wolno mu się bawić jak dawniej, a z innymi nie.

Kiedy zaczęła się wojna, wielu z jego kolegów opuściło miasto. Zauważył również, że niektórzy zaczęli go unikać, jakby był na coś chory i bali się, że się zarażą. Wtedy, na tym spotkaniu, wszyscy mówili cicho, a Ula co chwilę spoglądała w jego stronę i uśmiechała się do niego ciepło. Potem jakiś starszy chłopak zapytał go, czy jest odważny i czy nie boi się Niemców. Bał się. A jakże. Każdy się bał, widząc idącego z naprzeciwka granatowego policjanta albo żołnierza z karabinem czy w towarzystwie wielkiego, groźnie wyglądającego psa. Chyba jedyną osobą, która nie czuła lęku przed Niemcami, był jego ojciec, bo Jerzyk widywał go czasami w towarzystwie dziwnie wyglądających mężczyzn w długich płaszczach.

Tamtego dnia Jerzy, razem z jedną z koleżanek Uli, poszedł na swoją pierwszą akcję. Wchodzili do różnych budynków i zostawiali na klatkach schodowych jakieś kartki. Usia wcześniej mu powiedziała, żeby nikomu nie wspominał o tym, że roznosi ulotki. Nawet mamie czy Jadzi, a już broń Boże ojcu czy małemu Franusiowi, który nigdy nie zastanawiał się, co mówi, i powtarzał wszystko, co usłyszał. Chodzili kilka godzin, czasami musieli ukrywać się gdzieś za krzakami albo za murkami, żeby nie przyłapali ich Niemcy. Zawsze się starali zostawiać ulotki w takich miejscach, gdzie nikogo nie było. Dziewczyna mówiła, że nie wolno nikomu ufać.

Wrócił do domu zmęczony, ale dumny z tego, że harcerze pozwolili mu na tę akcję. Ten ważny chłopak, do którego wszyscy zwracali się „druhu”, powiedział, że jak się sprawdzi, to wkrótce złoży przysięgę i zostanie prawdziwym harcerzem ZHP. Chociaż Jerzy dobrze wiedział, że jest na to za mały, cieszył się, że mógł czasami pobyć wśród tych ważnych i odważnych ludzi. Do ZHP należały jego siostry, a on był z nich bardzo dumny. Nie rozumiał tylko, dlaczego nie wolno mu rozmawiać o tym w domu. Ani mama, ani tym bardziej ojciec nie mieli prawa wiedzieć, gdzie chodzą czasami ich córki.

Tej nocy długo nie mógł zasnąć, chociaż czuł, że jest naprawdę zmęczony. Ojciec przyniósł dwie puszki z mięsem, które dostał od jakiegoś Niemca, więc kolacja była smaczna i syta. Kiedy wszyscy zasnęli, usłyszał ciche uderzenia w szybę. Wstał z łóżka żeby sprawdzić, co się dzieje i…

 

– Dziadku, co się dzieje? – Wspomnienia Jerzego przerwał zaniepokojony głos wnuka. – Dziwnie wyglądasz, może nie powinieneś teraz myślami wracać do przeszłości…

– Wszystko w porządku, Michałku. Ot, takie tam starego człowieka powroty w dzieciństwo. Ale o czym to my mówiliśmy? Chyba wspominałeś coś o wyjeździe… – Jerzy zmienił temat, aby jak najszybciej odsunąć od siebie bolesne wspomnienia.

– Tak, dziadku, mówiłem, że dostałem propozycję pracy we Włoszech.

– We Włoszech? – Obaj panowie usłyszeli zaskoczony głos Anny Kolpisz. – Jak to we Włoszech, możesz mi to wytłumaczyć?

Jerzy uniósł wzrok, najpierw spojrzał na sufit, a następnie mrugnął porozumiewawczo do wnuka.

– No to teraz przekonuj matkę – rzucił konspiracyjnym tonem. – Jakby co, ja cię popieram, pamiętaj. – Poklepał wnuka po dłoni i powoli wstał, żeby się ewakuować z lini wzroku synowej.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej