19,90 zł
Dziewczyny! Nareszcie mam najlepszego chłopaka pod słońcem! Przystojny i mądry, a na dodatek czuły, troskliwy, opiekuńczy! Muszę być jednak czujna. Konkurencja nie śpi. A w końcu ja też nie jestem taka doskonała.
W tej części mojego pamiętnika dowiecie się, jak nasza miłość cudownie rozkwita i jakie przeszkody musi pokonać. Ale zakończenie tej opowieści jest dramatyczne i zaskakujące – zaskoczyło również mnie. Nie można być niczego w życiu pewnym, nawet samej siebie. Do tego jeszcze Donia. Muszę się zastanowić, czy ona naprawdę jest moją najlepszą przyjaciółką?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 256
Kocham i jestem kochana! Nic się nie zmieniło. Właśnie dobiegły końca najpiękniejsze wakacje w moim życiu. Opisałam je ze szczegółami w wakacyjnym brulionie, aby nigdy o nich nie zapomnieć.
– Kolejne będą jeszcze piękniejsze – powiedział wczoraj Maksym. – A te po nich jeszcze cudowniejsze. Każde następne będą lepsze od tych, co były – dodał ze swoim charakterystycznym szelmowskim uśmiechem.
– Trzymam cię za słowo. Ale te były najpiękniejsze z tych, które do tej pory przeżyłam.
– Nie wątpię – droczył się. – Choć poprzednie też były wyjątkowe. Wtedy mnie poznałaś...
– Zarozumialec – przerwałam mu, a on pocałunkiem zamknął mi usta i nie pozwolił powiedzieć nic więcej.
* * *
Dzisiejszy dzień był dziwny, lekko irytujący. Ale wieczór spędzony z Maksymem okazał się niezwykły. Rozpoczęcie roku szkolnego w liceum zaplanowano na godzinę jedenastą. Byłam punktualnie. Właściwie czułam się całkiem nieźle, a to za sprawą ludzi z gimnazjum, którzy sporą grupką dołączyli do naszej nowej klasy. Była Blanka, Donia i Olek. Na początku trzymaliśmy się razem. Ale pozostali również okazali się spoko. Po apelu i spotkaniu organizacyjnym w klasie co niektórzy zaczęli z nami normalnie rozmawiać.
– Co robicie po południu? – Donia zagadnęła w drodze powrotnej mnie i Blankę. – Szykuje się odlotowa wixa. Nie czytałyście na Facebooku? – zdziwiła się.
– Ja czytałam – odparła Blanka. – W klubie, tak?
– Tak. Właściwie dwie. Jedna w Senso, a druga w Scenie. Ale ja idę do Sceny.
– Zabieram się z tobą, Donia – zdecydowała się Blanka. – A ty, Natka?
– Nie lubię Sceny. Mam wrażenie, że tam nie ma klimy. I z sufitu kapie to, co ludzie wypacają. Byłam w tym klubie na urodzinach Maćka. Poza tym umówiłam się z Maksymem.
– To przyjdźcie razem – zaproponowała Donia.
– Chyba nie mam ochoty – wzruszyłam ramionami. – Ale mam nadzieję, że powiecie, jak było?
– Coś mi się zdaje, że cię straciłyśmy – odezwała się kąśliwie Donia. – Od dwóch tygodni jesteś we Wrocku, a nie miałaś czasu się z nami spotkać. Wciąż tylko nawijasz, że masz plany związane z Maksymem.
– To nie w porządku – zareagowałam błyskawicznie. – Spotkałam się z tobą zaraz po powrocie z Juraty. Masz luki w pamięci, czy co? Blanka nie mogła, to spotkałam się z nią na drugi dzień. Potem babcia gorzej się czuła, więc pomagałam dziadkowi w opiece, bo Zuzka wyjechała już na obóz wprowadzający do sezonu. Wieczory rzeczywiście spędzałam z Maksymem.
– Byliście ze sobą prawie przez całe wakacje – ciągnęła temat Donia. – Po powrocie mogłaś poświęcić nam trochę więcej czasu.
– Donia, zadzwoniłam do ciebie, jak tylko wróciłam. Do Blanki też. Spędziłam z każdą z was po kilka godzin. Przecież się nie rozdwoję. A przez ostatni tydzień jeździłam z mamą po sklepach, żeby zrobić zakupy do szkoły. Przecież wiesz, że robimy co roku także zakupy dla Zuzki.
– Dobra, nie tłumacz się – Donia zaczynała być wyraźnie zła. – Nie przyszło ci do głowy, że możemy się spotkać wszyscy razem, łącznie z Maksymem? – wykrzywiła twarz w grymasie irytacji.
– Oczywiście, że możemy. Po prostu po powrocie z Juraty nie było na to ani czasu, ani okazji.
– Ale dziś jest okazja – przypomniała Donia.
– Obiecałam Maksymowi, że pójdę z nim... – zawahałam się – sama nie wiem dokąd. Powiedział wczoraj, że bardzo chciałby mnie gdzieś zabrać, ale że to niespodzianka. No i zgodziłam się.
– Dla mnie OK – odezwała się w końcu Blanka. – Rozumiem.
– Rób, jak chcesz – prychnęła Donia. – Mam tylko nadzieję, że nie zamierzasz izolować od nas Maksyma do kolejnych wakacji.
– Nie, nie zamierzam. Spotkamy się wszyscy razem, jak tylko nadarzy się okazja.
– Daj jej już spokój – wtrąciła Blanka. – Coś się jej tak uczepiła? To normalne, że chce spędzać czas ze swoim chłopakiem. Już zapomniałaś, jak ty chodziłaś z Adrianem? Też wiele razy było tak, że wolałaś z nim, niż z nami. Dobra, koniec tematu! – zawołała w końcu. – Gadamy o niczym i do niczego to nie prowadzi.
Maksym przyszedł punktualnie. Rozdziawiłam buzię ze zdziwienia. Był w dżinsach, ale na górę założył połyskującą koszulę z zawiązanym krawatem i marynarkę.
– Rety! – zawołałam. – Aleś się odstawił. Dobrze, że całego garniaka na siebie nie założyłeś. Dokąd my idziemy?
– Do ślubu – powiedział z poważną miną, a potem roześmiał się nagle i puścił do mnie oko.
– Maksym! – zawołałam. – Czy ty kiedyś przestaniesz się wygłupiać?
– Dokąd idziecie? – mama uchyliła drzwi do swojego pokoju i przypatrywała się Maksymowi w osłupieniu.
Podszedł, pocałował ją w rękę i coś szepnął do ucha. Uśmiechnęła się.
– Nieładnie szeptać na ucho w towarzystwie – skomentowałam. – No, dobra, w co ja się mam ubrać?
Mama chwilę się zastanawiała:
– Możesz pójść w tej białej bluzce, co dostałaś od cioci Kasi, a do tego ten niebieski żakiet. To będzie odpowiedni strój – powiedziała i w tym momencie rozległ się dźwięk domofonu.
– Kto tam? – spytałam.
– To ja, Donia – usłyszałam głos przyjaciółki. – Mogę wejść na chwilę? Chciałam pożyczyć bluzkę na imprezę.
– Dobra, wchodź – powiedziałam, czując przez skórę, że przyszła celowo, żeby zobaczyć Maksyma i sprawdzić, czy rzeczywiście gdzieś razem wychodzimy. Donia miała tyle bluzek w szafie, że to raczej ja mogłabym pożyczać od niej. Po chwili była już na górze. Otworzyłam jej drzwi.
– Dzień dobry – zwróciła się do mojej mamy. – Siemka – rzuciła w moim kierunku, ale nie odrywała wzroku od Maksyma. Przyzwyczaiłam się, że w ten sposób reagowało na jego widok wiele dziewcząt, ale Donia była moją przyjaciółką i dlatego poczułam się nieswojo.
– Hej – uśmiechnęła się do Maksyma.
– Hej – wyciągnął w jej stronę dłoń.
– Musimy się koniecznie spotkać we trójkę. W końcu zarówno ty, jak i ja jesteśmy najbliższymi osobami dla Natki, więc głupio byłoby, gdybyśmy się lepiej nie poznali – paplała. – Mówiłam Natce o dzisiejszej imprezie, ale nie chciała iść. Na pewno ci wspominała.
– Nie mówiłam nic Maksymowi, bo nie było takiej potrzeby. Mieliśmy inne plany – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, zła na Donię.
– Widzisz, jaka ona jest. Może dałbyś mi swój numer telefonu? Bo jak postaram się zaplanować jakieś spotkanie, to Natka pewnie nawet ci nie przekaże.
Maksym przyglądał się całej tej sytuacji ze swoim na wpół kpiącym uśmieszkiem na twarzy, wyraźnie rozbawiony. Podyktował numer telefonu Doni, a ta natychmiast wpisała go do komórki.
– Natka, nie zdążysz się przebrać – próbowała ratować sytuację mama.
– Idziesz ze mną do pokoju? – zwróciłam się do Doni, bo nie zamierzałam jej nawet na chwilę zostawiać samej z Maksymem.
– Nie, pójdę już.
– A bluzka?
– Pożyczę od Blanki.
Gdy wyszła, odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na Maksyma.
– Co cię tak bawi? – spytałam wściekła.
– Nie miałem pojęcia, że jesteś tak o mnie zazdrosna – odpowiedział, nie przestając się uśmiechać.
– Nie jestem – naburmuszyłam się. – Po prostu spieszymy się, a Donia zawraca głowę – dodałam i poszłam do pokoju się przebrać.
Dzisiejszy dzień w szkole był typowo organizacyjny. Donia wciąż wypytywała o Maksyma i miałam wrażenie, że nasze wspólne spotkanie zorganizowałaby natychmiast, ale grzecznie odmówiłam. Po wczorajszym dniu wolałam to odwlec w czasie. Maksym najwyraźniej podobał się Doni i nie byłam z tego powodu zachwycona.
– Przecież się przyjaźnicie – próbowała uspokoić mnie Blanka, której zwierzyłam się ze swoich obaw. – Chyba jej ufasz.
– No, niby tak – przyznałam. Sama już nie wiedziałam, co o tym sądzić. Wróciłam myślami do wczorajszego wieczoru. Nigdy w życiu nie zamieniłabym go na jakąś imprezę w Scenie, choć nie obyło się bez niemiłych przygód. Poszliśmy na pętlę ósemki. Tramwaj stał, więc wsiedliśmy do środka. Do odjazdu pozostało jakieś sześć minut. Chwilę po nas wsiadła grupka pijanych młodych mężczyzn. Mieli po dwadzieścia kilka lat.
– Przejdźmy do przodu – szepnął mi na ucho Maksym. Nie usiadł już, tylko stanął tak, by mnie przed nimi osłonić. Zachowywali się głośno. Maksym nie reagował. Znałam go już na tyle dobrze, że wiedziałam, iż nie zareaguje i nie będzie ich prowokował do chwili, gdy czegoś nie zrobią. W duchu modliłam się, by na ich pijackich krzykach się skończyło. Tramwaj już miał ruszyć, gdy jeden z nich zablokował drzwi.
– Ej, ty, motorniczy! – krzyknął. – Otwieraj te drzwi! Koledzy jeszcze chcą wsiąść.
– Nie mam zamiaru tu stać pół godziny i czekać – rzucił motorniczy zza szyby oddzielającej go od pasażerów i ruszył dalej. Zatrzymał się dopiero na czerwonym świetle. Dwóch mężczyzn podbiegło i pięściami zaczęło walić w szybę kabiny.
– Ty, koleś! Masz jakiś problem?! Mówię do ciebie, stój, bo ci demolkę tu zrobię! Kolega chce wsiąść! Trzeciemu z nich udało się w tym momencie otworzyć drzwi na oścież.
Spojrzałam na Maksyma. Widziałam, jak poruszają się jego dolne szczęki.
– Słuchaj, albo jedziesz, albo wysiadasz z tego tramwaju i to już! – powiedział Maksym spokojnie, ale bardzo stanowczo.
– A co mi zrobisz, ziomek? – roześmiał się jeden z nich i zachwiał.
– Wystarczy, że cię palcem pchnę i wylecisz, taki jesteś pijany – rzucił Maksym.
Dwóch pozostałych, walących wcześniej w szybę kabiny motorniczego, zareagowało natychmiast. Jeden z nich podniósł dłoń zaciśniętą w pięść i zamachnął się na Maksyma. Maksym złapał go za nadgarstek, zanim tamten zdążył wykonać ruch, wykręcił mu rękę i powalił na podłogę tramwaju. W tym momencie wybiegł motorniczy i od tyłu złapał drugiego napastnika.
– Wysiadacie w tej chwili albo dzwonię po policję – krzyknął.
– No, dobra – odezwał się ten trzeci, który gdyby nie to, że trzymał się poręczy, to już dawno sam wypadłby z tramwaju. – No, dobra – powtórzył. – Chodźcie, chłopaki.
Maksym podniósł leżącego mężczyznę i nie puszczając, wyprowadził go z pojazdu. Motorniczy pchnął w kierunku drzwi drugiego, a trzeci wysiadł, a właściwie wytoczył się na zewnątrz. Motorniczy podziękował Maksymowi, zamknął drzwi i ruszył. Grupka pijanych mężczyzn biegła jeszcze chwilę za tramwajem, uderzając pięściami gdzie popadnie i rzucając przekleństwa pod adresem motorniczego i Maksyma.
– Przepraszam cię, Natalia. Nie chciałem, żebyś była świadkiem takich scen, ale musiałem zareagować.
– Spoko – odparłam i po raz kolejny uświadomiłam sobie, że przy Maksymie czuję się bezpieczna.
Usiadł na krześle za mną i nie spuszczał ze mnie wzroku.
– Tutaj wysiadamy.
– A powiesz mi, dokąd idziemy?
– Do Muzeum Narodowego.
– Do Muzeum Narodowego? Na wystawę?
– Można tak powiedzieć. To będzie wystawa jednego obrazu połączona z inscenizacją świetlno-ruchową. Zresztą sama zobaczysz.
– A jaki to obraz?
– Pejzaż zimowy z łyżwiarzami i pułapką na ptaki Petera Brueghela.
– Tego, co namalował Upadek Ikara i Wieżę Babel? – Przypomniało mi się, że omawialiśmy w szkole te dwa obrazy.
– Wieżę Babel i Upadek Ikara namalował jego ojciec. Często określa się ich mianem Peter Bruegel Starszy i Peter Brueghel Młodszy – wyjaśnił. – Obraz Petera Brueghela Młodszego stał się inspiracją dla Teatru Ad Spectatores. Młodszy, dla odróżnienia, pisał swoje nazwisko, wstawiając literkę „h”, z której zrezygnował w nazwisku ojciec. Bruegel Starszy miał dwóch synów i oboje zostali malarzami, ale Jan malował głównie Madonny, bukiety i sceny biblijne.
Zbliżaliśmy się do wejścia. Maksym przepuścił mnie przodem. W środku było pełno odświętnie ubranych ludzi. Jakiś długowłosy chłopak podszedł do Maksyma i serdecznie się z nim przywitał, potem objął mnie i powiedział:
– Witam, witam. Obraz jest już wystawiony.
– Bardzo proszę! Kto nie widział jeszcze obrazu, proszę tutaj – wołała czarnowłosa kobieta ubrana w białą bluzkę i czarną plisowaną spódniczkę. – Proszę się przesuwać, aby innym umożliwić obejrzenie dzieła.
Podeszliśmy z Maksymem blisko. Obok nas jakiś mężczyzna pochylił się nad obrazem i chciał go dotknąć ręką.
– Proszę nie dotykać! – zawołała kobieta. – Możecie państwo oglądać, ale proszę o zachowanie pewnej odległości. To jest oryginał! To jest oryginał! – instruowała.
Odsunęliśmy się z Maksymem na bok, by innym umożliwić obejrzenie dzieła.
– Dlaczego nie ma ochrony, skoro ten obraz jest tak cenny? – spytałam.
Maksym nie odpowiedział, bo nagle rozległ się krzyk kobiety:
– Proszę pana, proszę się nie zbliżać! To jest oryginał! Co pan robi?!
Słyszałam, jak wali mi serce! Jakiś mężczyzna, zataczając się, zaczął iść w kierunku obrazu, nie zwracając uwagi na krzyki kobiety. Nagle potrącił go! Obraz upadł. Zapadła grobowa cisza.
– Matko święta! – szepnęłam przerażona. – Ależ dzień! Najpierw zadyma w tramwaju, a teraz spadł oryginał! Maksym, spadł oryginał – powtarzałam jak w transie. – Spadł oryginał.
Alarm zawył przeraźliwie, a światła zaczęły mrugać w tempie błyskawicy: białe, czarne, białe, czarne! Kobieta w białej bluzce i czarnej plisowanej spódniczce zrzuciła pantofle i rozpoczęła dynamiczny taniec! Do niej dołączyła inna, w zwiewnej sukni jak łyżwiarka, i mężczyzna, który chwycił ją w pasie. Załapałam! Upadek obrazu był początkiem spektaklu! Spojrzałam na Maksyma. Prawie płakał ze śmiechu. Szturchnęłam go w bok, a on musnął ustami moje włosy. Patrzyłam na przesuwających się aktorów jak zaczarowana. Dawno nie przeżyłam tylu pozytywnych emocji związanych ze sztuką. Tańczyli to dynamicznie, to znów płynnie i rytmicznie. Pospadały białe zasłony, tak że trzeba było spektakl podglądać niemalże przez szpary, ale potem aktorzy podarli te zasłony, a z góry na scenę poleciały tysiące białych skrawków papieru niczym śnieg na obrazie. Spektakl dobiegł końca. Aktorzy zostali nagrodzeni oklaskami.
– To było niezwykłe! – powiedziałam. – Ale się nabrałam!
– Wiedziałem, że się nabierzesz – uśmiechnął się Maksym.
– To znaczy, że jestem naiwna?
– Nie, Natalia, to znaczy, że umiesz przeżywać sztukę. Dzięki temu, że się nabrałaś, odkryłeś znacznie więcej emocji niż ja. Ja jestem gruboskórny.
– Nieprawda!
– Chodź, idziemy na lody – zmienił temat, objął mnie i ruszyliśmy przez park w stronę rynku. To był cudowny wieczór.
Półtora tygodnia nauki za mną. Nauczyciele zaczęli prowadzić normalne lekcje. Dziś sobota, ale do południa musiałam się uporać z zadaniami domowymi. Maksym to ma dobrze. Bez problemu dostał się na studia i wciąż ma jeszcze wakacje. Wieczorem byliśmy w kinie letnim na dachu Renomy. Projekcje filmów odbywały się przez całe lato, a w ten weekend miały być ostatnie dwa pokazy. To znak, że zbliża się jesień. Poszliśmy we czwórkę, z Zuzą i Witoszem. Granatowe leżaki były już rozłożone.
– A tak w ogóle, to co grają? – spytał Witosz.
– Jaki ty jesteś nierozgarnięty – roześmiała się moja siostra. – Idziesz na pokaz filmu, a nie wiesz jakiego.
– Dla mnie ważne, żeby być z tobą – uśmiechnął się.
– Zakochana Jane – wyjaśnił Maksym.
– O rety, to jakieś straszne romansidło! – skrzywił się Witosz. – Może zmienimy plany?
– Mowy nie ma! – zaprotestowała Zuzka. – Ja chcę zobaczyć ten film. Przed chwilą mówiłeś, że chcesz być ze mną.
– OK, OK, ale będę się wpatrywał w ciebie, a nie w ekran, dobrze?
– Spoko – odparła Zuza, kręcąc głową na znak, że nie ma już do Witosza siły.
Maksym przysłuchiwał się ich przekomarzaniu i jak zwykle bawił się doskonale.
Zajęliśmy miejsca. Byliśmy wcześniej, więc do seansu pozostało jeszcze trochę czasu. Za nami usiadło kilku chłopców i dwie dziewczyny. Jedna miała tak piskliwy głos, że mimowolnie, słysząc ją, uśmiechaliśmy się do siebie.
– Och, Janek – piszczała. – Zróbmy u ciebie jutro imprezę!
– Imprezę można by zorganizować, ale dlaczego zawsze u mnie?
– Och, Janek! Ty masz duży dom.
– Tylko potem chętnych do sprzątania nie ma – prychnął.
– Och, Janek! Ktoś na pewno zgodzi się pomóc w sprzątaniu.
– Deklarujesz swoją pomoc?
– Och, Janek! Dlaczego ja?
Wiedziałam, że gdy jeszcze raz powie „och, Janek”, to będzie po mnie. Nie wytrzymam. Ostatkiem sił tłumiłam wybuch śmiechu.
– A dlaczego nie ty?
– Och, Janek... – zapiszczała i w tym momencie mój śmiech zagłuszył wszystko. Ludzie siedzący przed nami odwrócili się i patrzyli na mnie, nie wiedząc, co się dzieje. A ja skręcałam się na granatowym leżaku. Z oczu ciekły mi łzy. Maksym złapał mnie za rękę i przyglądał mi się wyraźnie rozbawiony. Z naszej czwórki był najbardziej opanowany. Zuzce i Witoszowi udzielił się mój nastrój i już po chwili też zabawnie rechotali. Nie mogłam się opanować. Łapałam oddech, próbowałam przestać, ale po chwili następował kolejny wybuch i kolejny. Towarzystwo z tyłu zamilkło. Nie miałam pojęcia, czy wiedzą, co mnie tak rozśmieszyło, ale chyba zrobiło im się nieswojo. Nie chciałam, aby dziewczynie było przykro, ale to „och, Janek” w jej ustach rozkładało mnie zupełnie. Wzięłam się w garść i postanowiłam odzyskać powagę. Z trudem, ale się udało.
– Nie będziesz się nudził na jakimś filmie o miłości? – próbowałam odwrócić swoją uwagę od „och, Janek”.
– Z tobą na pewno nie – Maksym wciąż był rozbawiony, obserwując, ile trudu musiałam włożyć, by zapanować nad sobą.
– To film oparty na faktach, biograficzny – powiedział, nie przestając się uśmiechać.
– Skąd wiesz?
– Wiem. Nawet czytałem książki, które napisała bohaterka tego filmu.
– Ciekawe?
– Owszem.
– Maksym, dlaczego wciąż się śmiejesz?
– Mam przed oczami twój wybuch śmiechu. – Ukazał swoje białe zęby. – Myślałem, że będę musiał pogotowie wzywać. Nie mogłaś złapać oddechu.
– Narobiłam ci siary, co? – spytałam poważniej.
– Lubię twoją spontaniczność – szepnął mi do ucha.
Przytuliłam się do niego mocno.
– To jakie to książki?
– Książki? – nie zrozumiał początkowo. – Ach! Książki Jane Austen! Duma i uprzedzenie, Rozważna i romantyczna, Emma i kilka innych. Na ich podstawie powstały filmy. Nigdy nie oglądałaś?
– Nie – przyznałam. – A o czym pisała?
– Głównie o problemach zamążpójścia. Nie powiem ci, czy sama wyszła za mąż, bo popsułbym ci oglądanie. Duma i uprzedzenie to romans mówiący o tym, że pierwsze wrażenia bywają mylące.
– Jestem pod wrażeniem. Czytasz romanse?
Roześmiał się.
– Czytam, co mi w ręce wpadnie. Te książki przeczytałem ze względu na fakt, że akcja toczy się w XVIII wieku. Bardziej od spraw miłosnych interesował mnie obraz społeczeństwa w tych powieściach. Na filmie też to zobaczysz. W tamtych czasach bycie kobietą niezależną było bardzo trudne, a utrzymywanie się z pióra, jak pragnęła tego Jane, postrzegane jako coś w rodzaju szaleństwa.
– Udało jej się?
– Za chwilę się przekonasz – powiedział Maksym, wskazując na ekran, na którym pojawiły się napisy rozpoczynające film.
Oglądałam w wielkim skupieniu. Podobał mi się, choć byłam zła, że główna bohaterka nie walczyła o swoją miłość. Jak mogła się zdecydować na ucieczkę z ukochanym, a potem zrezygnować i powrócić do domu? Rozmawialiśmy o tym po projekcji.
– Wiedziała, że im się nie uda – rzekł Maksym. – Miała świadomość, że mogą sobie w życiu poradzić, ale osobno.
– A miłość? – spytała Zuza.
– Być może zrobiła to z miłości. Kochała i wiedziała, że on, bez niej u boku, jest w stanie wieść godne życie i zrobić karierę.
– Może – westchnęła Zuza. – Sama też została sławną pisarką.
– Mnie i tak się nie podoba to zakończenie. Mogliby być razem i zrobić kariery, które zrobili oddzielnie.
– Czasem jest tak, że trzeba dokonać wyboru.
– Co byś wybrał? – spojrzałam na Maksyma.
– Żyjemy w innych czasach i na szczęście nie musimy dokonywać takich wyborów – odpowiedziała Zuza. Maksym się zamyślił.
– Jakich wyborów? – zainteresował się Witosz.
– Czy ty w ogóle wiesz, o czym rozmawiamy?
– O dokonywaniu wyborów – odparł z głupią miną.
– Proszę cię, Witosz – Zuzka popatrzyła na niego karcąco. – Ty nic już nie mów. Przespałeś cały film. Myślisz, że nie widziałam?
– Nieprawda! Tylko dwa razy mi się oczy przymknęły, bo się strasznie dłużył.
– Akurat! Dwa razy to ja cię szturchnęłam, bo myślałam, że zaraz zaczniesz chrapać.
– Nic na to nie poradzę. Nie znoszę romansów. Ty, gdy poszłaś ze mną na mecz piłki nożnej, też ziewałaś – dodał na swoje usprawiedliwienie.
– Ziewałam, ale nie spałam.
– Nie miałbym pretensji, gdybyś spała.
– Jasne. Mówisz tak, bo nie chcesz, żebym się teraz na ciebie wściekała.
Przysłuchiwałam się tej wymianie zdań z rozbawieniem. Zuzka z Witoszem często tak się droczyli. Kątem oka zauważyłam, że Maksym ustawił normalną głośność w komórce. Na czas projekcji filmu miał wyciszoną. Teraz przeglądał coś i miał bardzo zdziwiony wyraz twarzy.
– O co chodzi? – zapytałam.
– Mam pięć nieodebranych połączeń, ale nie znam jednego numeru. Przepraszam na chwilę, oddzwonię. Może to coś ważnego. Wcisnął zieloną słuchawkę.
– Dzień dobry – powiedział i podał swoje imię i nazwisko. Przerwał na chwilę i wsłuchiwał się uważnie w głos po drugiej stronie. – Tak, rozumiem. Oczywiście. Zapiszę twój numer. Nie, nie mogę dać ci teraz odpowiedzi. Muszę porozmawiać z Natalią. Tak, oddzwonię ja albo Natalia. Do zobaczenia! Cześć.
– Kto to? – spytałam.
Patrzył na mnie poważnym wzrokiem.
– Donia.
– Kto?! – nie mogłam uwierzyć.
– Donia. Chce się spotkać ze mną i z tobą – powiedział. Potem zwrócił się do Zuzki i Witosza: – Wrócimy kawałek pieszo. Chciałbym z Natalią porozmawiać.
Zgodzili się bez przeszkód.
– Natalia, Donia mówi, że odkąd jesteśmy razem, traci z tobą kontakt, że byłyście bardzo zżyte, że byłaś jej najlepszą przyjaciółką. Powiedziała, że to dlatego zależy jej na tym spotkaniu, że chce być bliżej nas, bo ma nadzieję, że w ten sposób odzyska ciebie. I to ty musisz zdecydować. Ja nie mam nic przeciwko spotkaniu z Donią, ale wydaje mi się, że ty masz. Jeśli jesteś zazdrosna, to powiedz. Odpuścimy to sobie. Nie chcę, byś się źle czuła, żebyś się do czegoś zmuszała. Z drugiej strony nie chciałbym też, abyś przeze mnie straciła przyjaciółkę. Przyjaźń to coś bardzo cennego, czasem na całe życie. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym się przestać przyjaźnić z Witoszem. A więc, co robimy? – zakończył swój monolog pytaniem.
Z wrażenia zaschło mi w gardle. Próbowałam błyskawicznie uporządkować myśli. Byłam zazdrosna o Maksyma. Od pierwszego spotkania wiedziałam, że Maksym bardzo się Doni podoba, ale z drugiej strony jego wygląd budził zachwyt u wielu dziewczyn. Donia była moją przyjaciółką. Co z tego, że jej się podobał? Nie odbiłaby mi przecież chłopaka. W przyjaźni takich rzeczy się nie robi! Czego więc się bałam? Maksym zachował się jak zwykle dojrzale. Powiedział, że nie chciałby, żebym z jego powodu straciła przyjaciółkę, a z drugiej strony myślał o mnie, o moich uczuciach. Dał mi wybór. Ja również musiałam się zachować dojrzale. Ani Maksym, ani Donia nie dali mi powodów do zazdrości. On nie miał nawet zapisanego jej numeru telefonu. Owszem, swój jej dał, na prośbę Doni, bo pewnie nie chciał jej sprawić przykrości odmową.
– Spotkamy się w przyszły weekend – powiedziałam.
– Jesteś tego pewna?
– Tak. Nie jestem, Maksym, zazdrosna. Po prostu jakoś tak samo wyszło.
– Miałem wrażenie, że jesteś – uśmiechnął się wesoło, ale mnie nie było do śmiechu.
– A mam powód?
– Z mojej strony z całą pewnością nie – rzekł zdecydowanie. – Myślę, że ze strony Doni też nie. W końcu się przyjaźnicie.
– No, właśnie.
– Ale coś jest nie tak – zauważył.
– Po prostu nie lubię, gdy wszystkie moje koleżanki gapią się na ciebie, jakby siódmy cud świata zobaczyły – wyrzuciłam z siebie. – A Donia dokładnie tak na twój widok reaguje.
Roześmiał się.
– W ogóle nie zwracam na to uwagi, Natalia. Uwierz mi. Nie zauważam tego.
– Jasne, zdążyłeś się już przyzwyczaić.
– Ufasz mi? – zajrzał mi w oczy.
– Tak – szepnęłam.
– Dla mnie Donia jest twoją przyjaciółką, której nawet nie znam zbyt dobrze.
– Ale jest bardzo ładna, prawda?
– Tak, jest ładna – przyznał, a mnie z zazdrości ukłuło w serce. Ale zaraz dodał: – Na świecie jest mnóstwo ładnych dziewczyn i przystojnych chłopaków. I co z tego? Dla mnie liczy się wnętrze. Powiedziałem ci już kilka razy, że do związków podchodzę bardzo, bardzo poważnie. A przecież jesteśmy razem? Tak?
– Tak. Ale czy to znaczy, że ja nie jestem ładna, skoro dla ciebie liczy się wnętrze?
– Nigdy nie spotkałem piękniejszej dziewczyny od ciebie, głuptasie – rzekł i pocałował mnie. – Zadałaś mi w kinie pytanie i z całą stanowczością mogę ci powiedzieć, że wybrałbym ciebie.
Wczoraj w szkole podeszłam do Doni.
– Spotkamy się w sobotę – powiedziałam. – Pasuje ci?
– Jasne – odparła. – Masz do mnie żal, że dzwoniłam do Maksyma?
– Nie – skłamałam. – Ale przecież mogłaś o tym ze mną pogadać.
– Mogłam – westchnęła – ale jakoś dziwnie się ostatnio zachowujesz. Wciąż o czymś szepcecie z Blanką. Do mnie mówisz tylko „siemka” i prawie się nie odzywasz. Przecież się przyjaźnimy.
– Przepraszam cię, Donia – powiedziałam, bo głupio mi się zrobiło. – Chyba rzeczywiście to ja stwarzam problemy albo wręcz je sobie wymyślam. Jakoś tak wyszło. Dogadamy się jeszcze z weekendem i powiemy Blance, żeby się z nami wybrała.
– Czyli wszystko między nami po staremu? – upewniła się.
– Tak – powiedziałam i przytuliłyśmy się.
To było wczoraj, a dziś na lekcji historii rozpętała się prawdziwa burza.
– Zanim rozpoczniemy kolejną lekcję, chciałbym, abyście zanotowali w zeszytach temat referatu – powiedział pan Tarnowski nazywany w szkole Łokietko, od tego, że miał zwyczaj drapania się łokciem po lewym boku. – „Powstanie warszawskie w oczach współczesnej młodzieży. Opisz postać z tego okresu, która cię fascynuje” – napisał kredą na tablicy.
– To jest praca nieobowiązkowa? – spytał Damian, który od pierwszych dni wydawał mi się zarozumiały.
– Jak najbardziej obowiązkowa. Wystawię z tego referatu oceny – odparł Łokietko.
– Tematem dzisiejszej lekcji ma być Mezopotamia. Kolejne tematy to starożytny Egipt, Fenicja, Izrael i Persja – przeczytał z podręcznika Damian. – Co to ma wspólnego z Polską, a tym bardziej z powstaniem warszawskim? Z tego, co się orientuję, dopiero w drugim półroczu będziemy omawiać Polskę i to będą początki państwa polskiego, a nie druga wojna światowa.
– Tak się składa, że powstanie warszawskie rozpoczęło się 1 sierpnia, a zakończyło 3 października 1944 roku. Teraz mamy wrzesień i zbliżamy się do rocznicy zakończenia powstania. Nauczam historii od dwudziestu pięciu lat i chcę, byście napisali referat właśnie na ten temat.
– W takim razie powinna być to praca dodatkowa, a nie obowiązkowa – nie dawał za wygraną Damian. – Nie ma takiego tematu w programie klasy pierwszej liceum.
– Historia to nie tylko program zawarty w podręczniku, to również historia twojego kraju.
– Nie mam zamiaru pisać o czymś, co było bez sensu. Z góry było wiadomo, że zginie mnóstwo ludzi, młodzieży, a nawet dzieci – ciągnął Damian. – Moim zdaniem, jeśli ktoś chce walczyć, to musi to być walka mądrze zorganizowana, by ją wygrać, by straty były jak najmniejsze. Powstanie warszawskie było z góry skazane na klęskę. Po co mamy pamiętać porażkę?
– Nie zgadzam się z tobą – z ławki podniósł się Krzysiek. – Trzeba się umieć wczuć w ducha tamtych czasów. To były inne okoliczności, Polska walczyła o swoją wolność. To był zryw serca, ogromny patriotyzm i każdy chciał brać w tym udział.
– Patriotyzm? – prychnął Damian. – Na co komu zdał się ten patriotyzm, skoro przypłacił to życiem? Zdajesz sobie sprawę, ile ludzi zginęło? To, co mówisz, to puste slogany.
– Tak. Ponad dziesięć tysięcy powstańców i ponad sto tysięcy cywilów. Ale ta śmierć nie poszła na marne. Była wyrazem męstwa i determinacji w walce o niepodległość, o wolność. Gdybym żył w tamtych czasach, nie zawahałbym się ani chwili, by wziąć w nim udział.
– Bo głupi jesteś – rzekł Damian. – Jak można się rzucać z motyką na słońce. Raczej można było przewidzieć, że powstańcy nie otrzymają żadnej pomocy.
– A dlaczego właściwie nikt im nie pomógł? – wyrwało się Monice, która po chwili oblała się rumieńcem z powodu własnej niewiedzy.
Zapanowało milczenie.
– Kto wie, dlaczego powstańcy nie uzyskali pomocy? – spytał Łokietko.
– To oczywiste – odezwał się znów Damian. – To nie była tylko obrona przed Niemcami i próba wyrzucenia ich z Polski, ale też obrona przed Rosjanami, którzy mieli plan wprowadzenia komunizmu do Polski. Armia Czerwona, wchodząc na wschodnie tereny Polski, oddawała je w ręce władzy komunistycznej narzuconej przez Sowietów. Polacy nie chcieli być ani pod władzą niemiecką, ani rosyjską. Liczyli też na pomoc aliantów, lecz Stalin nie tylko nie zamierzał pomagać, ale robił wszystko, by inni nie mogli pomóc i by powstanie upadło.
– Chodziło głównie o przejęcie Warszawy przez podziemie. Tym samym Polacy chcieli powitać Rosjan jako gości, a sami wystąpić w roli gospodarzy Warszawy. Nikt nie zakładał długiej walki i to bez pomocy Rosjan – rzekł Krzysiek. – Niestety, było inaczej.
– I to właśnie można było przewidzieć – wtrącił Damian. – Chciałbym ci przypomnieć, że Sowieci nie pozwolili nawet na to, by Polsce pomogli alianci. Z Anglii przylatywały samoloty z pomocą, a Rosjanie nie pozwolili im wylądować na swoich lotniskach. Musieli zawracać. Dalej się upierasz, że powstanie warszawskie to był dobry pomysł? – spytał kpiąco Damian.
– Jedyny możliwy do wykonania w tamtym czasie. Ludzi nie dało się już utrzymać. Chcieli walczyć. Wolałbyś siedzieć z założonymi rękami czy walczyć o wolność dla swojej ojczyzny?
– Gdybym wiedział, że zginie tylu ludzi, to wolałbym siedzieć z założonymi rękami – odparł Damian.
– A ja nie – zdecydowanie powiedział Krzysiek. – Była bardzo duża szansa i Polacy chcieli to wykorzystać. Poza tym, gdyby nie doszło do powstania, to jaką masz pewność, że Hitler i tak nie zrównałby miasta z ziemią? A skoro by to zrobił, to i tak zginęłoby masę niewinnych ludzi.
– Był cień szansy, że tego nie zrobi – złośliwie uśmiechnął się Damian.
– Ja jestem po stronie Krzyśka – odezwał się Paweł. – Uważam, że w tamtych czasach inna była mentalność ludzi i oni kierowali się zupełnie innymi wartościami. Tak szczerze mówiąc, byli dużo bardziej dojrzali od nas. Bo co my mamy do roboty? – Wzruszył ramionami. – Uczyć się, pracować? A i tak narzekamy.
– Właśnie tak jest – powiedział pewny siebie Krzysiek. Nie spodziewał się chyba takiego poparcia. – Mnie imponują tacy ludzie jak Zośka, Rudy czy Alek. Są dla mnie wzorem – dodał.
– To masz pecha – znów złośliwie uśmiechnął się Damian. – Tak się bowiem składa, że żyjemy w trochę innych czasach i raczej nie będziesz miał okazji wziąć z nich przykładu.
– Wyobraź sobie, że ja akurat biorę. Od lat działam w ZHR.
– I walczysz z Niemcami i Ruskimi o wolność Polski? – przerwał kpiąco Damian.
– Nie, ale walczę o dobrą Polskę. Nie dewastuję wszystkiego, nie klnę jak szewc, bo szanuję język polski, i pomagam bezinteresownie, tak jak potrafię. Jestem dumny z tego, że jestem Polakiem.
– Jasne, a jak skończysz studia, to pryśniesz do Niemiec, Stanów albo Anglii zarabiać na chleb, bo się okaże, że twoja ojczyzna nie daje ci zarobić tyle, byś utrzymał siebie, a co dopiero rodzinę.
– Myślałem o studiach i pracy w Polsce, ale nawet gdyby się zdarzyło, że studiowałbym w innym kraju, to zdobyte doświadczenia wykorzystałbym tutaj, na miejscu. Najprościej uciec. Nie jestem z tych, co uciekają!
– Gołosłowne gadanie. Wszyscy klepią, jacy to oni patrioci, a potem wyjeżdżają z Polski i wszystko mają gdzieś.
– Nie jestem gołosłowny – powtórzył Krzysziek. – ZHR nauczyło mnie pewnych zasad i wartości.
– Nie wiedziałem, że takiego aktywistę mamy. Pogadamy za kilka lat – Damian nie przestawał być złośliwy.
– OK – zgodził się Krzysiek. – Nie znasz mnie, więc nie oceniaj.
– Fakt, poznałeś go zaledwie dwa tygodnie temu, a się mądrzysz – Paweł stanął w obronie Krzyśka. – Nawet nie wiesz, że gdyby nie on, to jeden dzieciak już by nie żył.
Zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli na Krzyśka, oczekując jakiegoś wyjaśnienia.
– Daj spokój – rzucił chłopak w stronę Pawła.
– On się nie lubi lansować – westchnął Paweł.
– Krzysiek wyciągnął z Odry topiącego się chłopca – powiedział Łokietko ku zdziwieniu całej klasy. – Wiem o tym, bo mam przyjaciół w ZHR. Zrobił to w ekstremalnych warunkach pogodowych, narażając własne życie. Pogoda była tak fatalna, że wiele ryzykował.
– To co ten dzieciak robił w Odrze w taką pogodę? – zdziwił się Damian.
– No, to już nie był taki dzieciak, prawda, Krzysiu? – zwrócił się do chłopaka Łokietko. – To gimnazjalista, który wypił piwo i chciał wszystkim udowodnić, że przepłynie na drugi brzeg.
– Wiedziałeś, że jest pijany? – spytała zaskoczona Monika.
– Tak – odparł Krzysiek. – Widziałem grupkę chłopaków pijących piwo na brzegu. Jeden z nich kilka razy ruszał w stronę rzeki, ale tamci go powstrzymywali. W pewnym momencie odpuścili sobie i on wskoczył do Odry. Bardzo szybko zaczął się topić.
– Ryzykowałeś życie dla pijanego gimnazjalisty? – Monika zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia.
– Była duża szansa, że się uda. – To mówiąc, Krzysiek rzucił spojrzenie w kierunku Damiana.
W tym momencie rozległ się dzwonek.
– Nie zapomnijcie o referacie. Macie na to dwa tygodnie. Dziewczęta mogą poszukać w źródłach historii jakiejś kobiety z powstania warszawskiego, która je zafascynuje. Kobiety bardzo licznie wzięły udział w powstaniu – rzekł Łokietko. – Aha! Damian, stawiam ci czwórkę, a Krzyśkowi piątkę. Macie dużą wiedzę. Damian, tobie obniżyłem ocenę nie dlatego, że masz inne zdanie, tylko dlatego, że nazwałeś Krzyśka głupim. Nie wymagam, by wszyscy myśleli jednakowo. Historycy w wielu kwestiach także różnią się poglądami, ale dyskutować trzeba na odpowiednim poziomie – dodał.
– Nie wierzę – szepnął Damian do Olka, wychodząc z klasy. – Postawił mi cztery. Prędzej spodziewałbym się jedynki.
– Słyszałem, że on jest spoko. Nie wymaga, żebyś myślał jak wszyscy. Ceni ludzi za wiedzę i własne zdanie.
– Już go lubię – uśmiechnął się Damian.
– W takim razie napisz referat.
– A żebyś wiedział, że napiszę, ale rzecz jasna, ze swojej perspektywy.
W drodze do domu pomyślałam, że Łokietko rzeczywiście jest spoko, ale napisanie referatu zabierze mi sporo czasu. Gdyby to jeszcze było o samym powstaniu, nie byłoby źle, ale z tą postacią będzie problem, zwłaszcza że zaintrygował mnie kobietami biorącymi w nim udział. Zawsze najwięcej mówiono o chłopcach, o mężczyznach. Dziewczęta pozostawały w ich cieniu.
Pochłonięta myślami nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do bramy domu. Spojrzałam na zegarek. Była czternasta z minutami. Maksym obiecał, że wpadnie około osiemnastej. Był więc czas na ogarnięcie Facebooka i ewentualne odrobienie lekcji. Gdy weszłam na fejsa, natychmiast zauważyłam status Damiana:
Pod tym statusem pojawiło się masę komentarzy osób, których nie znałam, zapewne kumpli Damiana z poprzedniej szkoły.
Jeździli sobie po Krzyśku, jak chcieli. Zabolało mnie to. Wtrąciłam swoje trzy grosze.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
KOREKTA
Agata Chadzińska
Anna Kendziak
PROJEKT GRAFICZNY I ILUSTRACJE
Krystyna Mól
PROJEKT OKŁADKI
Łukasz Kosek
ISBN 978-83-756-9504-5
© 2012 Dom Wydawniczy „Rafael”
ul. Dąbrowskiego 16
30-532 Kraków
tel./fax: 12 411 14 52
www.rafael.pl
Plik opracowany na podstawie Pamiętnik nastolatki 4, wydanie I, Kraków 2013
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com