19,90 zł
To był trudny rok, trudny, ale i...piękny. Za mną są już mozolne przygotowania do matury, rozwiązywanie testów próby wstrzelenia się w klucz odpowiedzi, za mną przygotowywanie prezentacji i Za mną – chyba mogę tak powiedzieć – młodość, a już na pewno nastoletniość. Fakt, jestem coraz bardziej dorosła, nie tylko w słowach, ale także w działaniu. A co w sprawach sercowych? Oj, działo się, działo... Uczucia to też trudna sprawa. Ale jedno mogę Wam, powiedzieć: miłość, ta prawdziwa, istnieje i nigdy istnieć nie przestanie! To jedyne, czego jestem absolutnie pewna.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 389
Tej nocy nie zmrużyłam oka. W głowie wciąż dźwięczały mi wypowiedziane przez Maksyma słowa:
– Natalia, nie odchodź. Jeśli stąd wyjdziesz, to już nigdy nie wrócisz! Czy tak szybko zapomniałaś o tym, co mówiłaś zaraz po wypadku? Czy to, że popełniłem błąd, oznacza, że twoje słowa już nic nie są warte? Proszę, nie odchodź! Nie zostawiaj mnie! Wybacz mi! Jesteś całym moim życiem!
Wtedy właśnie poprosiłam o zwrot łańcuszka.
– Nigdy ci go nie oddam – powiedział i obiema rękami przycisnął go mocno do siebie.
Widziałam własną dłoń na klamce drzwi pokoju Maksyma i to, jak naciskam ją ku dołowi. Jeden ruch, znalezienie się po drugiej stronie tych drzwi i zamknięcie ich mogło być równoznaczne z zamknięciem najpiękniejszego rozdziału mojego dotychczasowego życia. Najpiękniejszego, ale też takiego, w którym zostałam tak bardzo zraniona.
Płakaliśmy oboje. Nigdy nie zapomnę jego dużych, niebieskich oczu, z których spływały łzy bólu. Widziałam w nich rozpacz i cierpienie. Jego ciało drżało. Wiedziałam, że mówi prawdę. Miałam świadomość, że rozpaczliwie mnie kocha, ale czy jego uczucie usprawiedliwiało to, co zrobił? Czy można za kogoś podejmować tak ważne decyzje? Podobno w miłości jest się ze sobą na dobre i na złe. A on co chciał zrobić? Być ze mną tylko na dobre? Dał się wmanewrować w całą tę intrygę. Nie chciał, żebym z nim była, jeśli on nie odzyska pełnosprawności! W najważniejszej sprawie, jaką jest miłość, on nie pozostawił mi wyboru. Do tej pory nie mogłam w to uwierzyć.
Gdy wczoraj wróciłam do domu, byłam w okropnym stanie. Tata, widząc to, już chwilę później siedział w moim pokoju.
− Powiedz, proszę, co się stało?
Powiedziałam, bo chyba nie miałam siły dusić tego w sobie. Milczał przez cały czas.
− Tato, chyba mi nie powiesz, że miał prawo to zrobić?! – łkałam.
− Nie, tego ci nie powiem.
− To dlaczego tak postąpił?
− Chciał cię chronić. To było dla niego tak ważne. Popełnił błąd. Próba ochrony ciebie przed związkiem z niepełnosprawnym zaślepiła go. Nie chciał, byś kiedykolwiek z tego powodu była nieszczęśliwa.
− Ale to ja powinnam dokonać wyboru, prawda?
− Tak – odparł bez wahania.
− Tato, ja mu przestałam ufać. Nie wiem, jak mam z tym teraz żyć?
− Na to pytanie, kochanie, sama będziesz musiała znaleźć odpowiedź... w swojej głowie, duszy, a przede wszystkim w sercu. A ono już wie.
− Ono wie, czego pragnie, tato, ale nie wie, jak z tym żyć.
− Nikt nie jest idealny, Natalio, ale prawdziwa miłość jest w stanie przezwyciężyć wiele trudności – powiedział poważnie. – A to jest z twojej strony prawdziwa miłość, prawda? – dodał ostrożnie, bojąc się mojej reakcji.
− Tak, tato. Jestem tego pewna. Nigdy nikogo tak bardzo nie kochałam.
− I dlatego też nikt do tej pory tak bardzo cię nie zranił, córeczko. – Przytulił mnie mocno. – Myślę, że twoje serce dobrze ci doradzi.
− Wiesz – chwilę się zastanawiałam – Maksym twierdzi, że okłamując mnie, też kierował się sercem, miłością do mnie. I zobacz, do jakiej tragedii to doprowadziło?
− Nie wiem, jak to powiedzieć, żeby cię nie zranić – zaczął tata, ale przerwał i przyglądał mi się uważnie.
− Zwyczajnie. Powiedz mi, co myślisz.
− Jesteś tego pewna?
− Tak.
− W tej chwili bardzo cierpisz. Czujesz się oszukana, jest to dla ciebie dramat. Ale patrząc na to z boku, wygląda to trochę inaczej. Mam mówić dalej? – Spojrzał mi głęboko w oczy.
− Mów.
− Maksym cię zranił. Zrobił to w jego odczuciu z miłości, a ty z powodu tego samego uczucia dałaś mu jeszcze jedną szansę. Jeżeli dacie sobie z tym radę, to i w przyszłości będziecie w stanie rozwiązywać swoje problemy, bo bycie ze sobą nie składa się z samych przyjemności i jeszcze niejeden raz będziecie musieli stawić czoło problemom.
− Tak, tato – przyznałam po dłuższej chwili namysłu. – Tylko chciałabym, abyśmy robili to wspólnie, a nie żeby Maksym decydował w najistotniejszych sprawach sam.
− Myślę, że więcej tak nie postąpi. Teraz już wie, że tego nigdy nie zaakceptujesz. O mało co cię nie stracił.
To, że przed tatą zwyczajnie mogłam się wygadać, otworzyć i być wysłuchaną, pomogło mi, ale nie sprawiło, że myśli odpłynęły i nadszedł sen. Wciąż wracałam do tamtych wydarzeń. Gdy moja dłoń przycisnęła klamkę i pchnęłam drzwi, Maksym zerwał się z łóżka i skacząc na jednej nodze wykrzyknął:
− Nie odchodź, Natalia!
Kierował się w moją stronę. Stanęłam jak wryta. Wystraszyłam się, że zaraz upadnie, że coś złego się zdarzy, że kontuzja mu się odnowi.
− Co ty wyprawiasz?! – zawołałam, ale on już był przy mnie. Objął mnie mocno.
– Powiedz, że już mnie nie kochasz po tym, co zrobiłem, a pozwolę ci odejść. – Wtulił twarz w moją szyję. Zrobiła się mokra od jego łez.
− Maksym, usiądź, proszę. Pomogę ci wrócić do łóżka albo podam chociaż kulę.
− Odpowiedz na moje pytanie. Ale powiedz prawdę – nalegał. – Nie rób tego błędu, który ja popełniłem, a przez który chcesz odejść. Nie okłamuj mnie.
− Maksym, ja przestałam ci ufać. Jak mamy budować dalej ten związek, skoro ci nie ufam?
− Kochasz mnie? – nie rezygnował.
− Czy to ma znaczenie, skoro straciłam do ciebie zaufanie?
− Kochasz mnie? Powiedz, proszę – powtarzał uparcie.
− Tak – szepnęłam i poczułam, że przytula mnie jeszcze mocniej.
− Bardzo?
− Tak – wydusiłam z siebie i rozpłakałam się jak mała dziewczynka.
Uchwycił moją głowę w swoje silne dłonie i zmusił mnie, bym na niego spojrzała.
− Daj mi jeszcze jedną szansę, a zrobię wszystko, by odzyskać twoje zaufanie. Zrobię wszystko, byś znów nie była w stanie wyobrazić sobie życia beze mnie, ani teraz, ani za dwadzieścia lat. Będę czekał cierpliwie. Wiem, jestem idiotą. Mogłem je usłyszeć tam, w szpitalu, i nie pozwoliłem ci na to. Drugi raz tak fatalnego błędu nie popełnię.
− I nigdy więcej podejmowania decyzji w tak ważnych sprawach beze mnie?
− W tak ważnych nigdy! Obiecuję!
Spojrzałam na niego zdziwiona.
− Natalia – po jego twarzy przebiegł cień wesołości – w mało ważnych kwestiach ja czasem lubię zrobić coś po swojemu, ale przecież to też we mnie kochasz. – Zajrzał mi głęboko w oczy.
− Jesteś nieznośny! – uśmiechnęłam się. – A teraz usiądź, bo zmienię zdanie. Nie wolno ci tej nogi nadwyrężać.
− Przecież i tak ją nadwyrężam, codziennie na rehabilitacji.
− To co innego. Oprzyj się na moim ramieniu i idziemy.
− Nie mogę się doczekać chwili, gdy ty będziesz się opierać na moim ramieniu. – Był do bólu szczery. – Zostań ze mną jeszcze trochę.
− Zostanę.
Pomogłam mu dojść do łóżka. Usiadłam, a on swoim zwyczajem położył mi głowę na kolanach.
− Twój tata pewnie mnie nie znosi teraz jeszcze bardziej – powiedziałam nieoczekiwanie.
− Dlaczego? – zdziwił się Maksym.
− Myśli, że cię chciałam zostawić, bo nie byłam pewna, czy będziesz chodził. Przecież nie zna prawdy.
− Już zna – odparł. – Powiedziałem mu.
− Powiedziałeś mu? – byłam zaskoczona jego odpowiedzią. – I co on na to wszystko? – zaciekawiłam się.
− Powiedział, że jestem kompletnym idiotą. Właściwie to najdelikatniejsze określenie, jakiego użył. Aleksandrze też nagadał. Z boku na pewne rzeczy patrzy się inaczej, Natalia. On w całej tej sytuacji widział ewidentnie mój błąd, ale gdy chodziło o jego uczucia do mnie, to też próbował manipulować lekarzami, by nie mówili mi całej prawdy.
− No, fakt – przyznałam.
Leżeliśmy tak sobie na łóżku Maksyma. Bawiłam się jego włosami. Potem on wziął moją dłoń, przyłożył sobie do ust i całował delikatnie każdy opuszek mojego palca. Powoli się uspokajałam. Ale gdy znalazłam się w swoim pokoju, wszystko wróciło. Byłam zbyt zraniona, by o tym nie myśleć, a Maksyma nie było teraz przy mnie, by koić mój ból. Całe szczęście, że rok szkolny rozpoczyna się dopiero jutro, bo dziś, po nieprzespanej i przepłakanej nocy, chyba nie dałabym rady iść. Spojrzałam na zegarek. Było bardzo wcześnie, ale dziś niedziela, więc i tak wszyscy pośpią dłużej. Przytuliłam głowę do poduszki i w tym momencie zadzwoniła komórka. Spojrzałam na wyświetlacz. Maksym. A więc on też już nie spał?
− Tak? – spytałam.
− Nie śpisz, prawda?
− Nie.
− A spałaś?
− Tak, trochę spałam. Teraz się obudziłam – dukałam.
− Nie kłam, Natalia – powiedział ciepło. – Nie spałaś. Ja też nie. Płakałaś?
− Trochę.
− Ja też. Ale ja jestem w lepszej sytuacji, bo z jednej strony jest mi bardzo smutno, że przeze mnie tak się czujesz, a z drugiej tak bardzo się cieszę, że dałaś mi szansę. Wiesz, chyba gdy jesteśmy razem, to łatwiej nam znosić to wszystko.
− Tak, Maksym, ale nie wymagaj, bym do ciebie przyjechała o piątej rano.
− Nie wymagam. Jestem pod twoimi drzwiami. Po prostu otwórz mi. Nie chcę całego domu postawić na nogi.
− Zwariowałeś?!
− Tak, z miłości do ciebie!
Wstałam cicho z łóżka, podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Stał, opierając się o kulę. Drugą ręką objął mnie, a potem cichutko wszedł do pokoju i rozłożył się na moim łóżku.
− Chodź – szepnął. Położyłam się obok, a on mnie objął i powiedział: – Prześpij się – i przytulił mnie mocno, a ja zasnęłam bezpiecznie jak niemowlak w ramionach matki.
Otworzyłam oczy i nie mogłam uwierzyć, że Maksym jest obok. Nie spał, tylko przyglądał mi się z tym swoim szelmowskim, ale jednak pomieszanym ze smutkiem uśmiechem.
− Która godzina?
− Po jedenastej. Spałaś jak suseł.
− Aż dziwne, że mama mnie na równie nogi nie postawiła. Nie wierzę, że nie zajrzała do pokoju.
− Spokojnie. Rozmawiałem z twoimi rodzicami. Przeprosiłem za niezapowiedzianą wizytę. Powiedziałem, że miałaś ciężką noc i chciałem być przy tobie najszybciej jak to możliwe. Zrozumieli. Twoja mama więcej rozumie, niż ci się wydaje.
− Ty masz na nią taki wpływ.
− Ufa mi – powiedział poważnie. – Twoje zaufanie pragnę odzyskać, a jej zaufania nie chcę zawieść. Myślę, że ona to czuje.
− Poszli do kościoła?
− Tak, razem z Zuzką. Potem mają wpaść na kawę do babci i dziadka. Ma tam też przyjść Bazyl z Martyną. Ty masz dziś wolne, choć chciałbym cię wyciągnąć na wieczorną Mszę.
− Dobrze – zgodziłam się.
− To teraz co? Śniadanie? – spytał weselej.
− Zaraz zrobię – przeciągnęłam się.
− Razem przyrządzimy.
Poszliśmy do kuchni. Maksym robił, co mu kazałam, marszcząc przy tym zabawnie nos.
− Nie wiedziałem, że robienie kanapek jest takie skomplikowane. W mojej lodówce, gdy mieszkałem sam, zawsze wszystko było pokrojone. Chleb w chlebaku też. Dopiero gdy Aleksandra przyleciała, to kanapki zaczęły wyglądać trochę inaczej. Nie miałem pojęcia, że przy tym jest tyle zachodu.
− Ale potrafisz robić surówki – przypomniałam. – Zrobiłeś kiedyś dwa półmiski. Do tego były jeszcze samodzielnie zrobione przez ciebie nuggetsy. Sernik kupiłeś w sklepie. – Uśmiechnęłam się.
− Fakt, to potrafię. Nuggetsy uwielbiam i kupować serniki także.
− Wariat!
− Ale kanapka zawsze wydawała mi się prostą sprawą, a ty ją bardzo komplikujesz. Za to smakuje wyśmienicie!
− Co twój tata na to, że forsujesz nogę i składasz mi wizyty o piątej rano?
− Zostawiłem mu kartkę. Obiecałem, że będę się poruszał taksówkami, a do kościoła dam radę chyba dojść. To dość blisko.
− Kiedy twój tata wylatuje? – spytałam.
− 8 września. To sobota, a w piątek chciałby z nami zjeść kolację.
− Aleksandra też będzie?
− Raczej tak. Wylatują razem.
− Nie wiem, czy mam ochotę się z nią widzieć – burknęłam.
− Rozumiem, ale dla niej to również nie będzie łatwe spotkanie.
− Nie broń jej. Nie sądzę, by czuła się specjalnie winna. Nie wierzę także w jej dobre intencje – wyrzuciłam z siebie to, co od dłuższego czasu nie dawało mi spokoju.
− Nie rozumiem, Natalia. Przecież ona chciała dobrze. Właściwie ja jej ten pomysł zasugerowałem, mówiąc że nie chcę cię skazywać na bycie ze mną, jeśli operacja pójdzie nie tak – powiedział spokojnie, uważnie mi się przyglądając.
− Nie, Maksym. Chyba czasem zbyt ufasz ludziom. Ona ten twój strach wykorzystała. Nie lubi mnie od samego początku, a za to bardzo lubi Kamilę. Chciała nas skłócić, wymyślając tę historię, i dać szansę Kamili. Wszystko sobie przemyślała. Ona dobrze wiedziała, że nawet jeśli prawda wyjdzie na jaw, to mogę ci tego nie wybaczyć. Oznajmiła mi, że Kamila od dawna się w tobie kochała, i myślę, że to jedyna prawdziwa rzecz, którą mi powiedziała. – Zajrzałam Maksymowi prosto w oczy.
− Ufam Aleksandrze. To moja rodzina – odparł z wahaniem, ale byłam pewna, że uważnie analizuje moje słowa. – Nie sądzę, by miała aż tak złe intencje – dodał.
− Czy Kamila jest w tobie zakochana?
− Słucham? – udał zaskoczonego.
Wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę w milczeniu.
− Tak – przyznał.
− Od dawna o tym wiesz?
− Tak.
− Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
− Nie chciałem cię ranić, tym bardziej, że byłaś przeciwniczką motocykli, a Kamilka jeździła i kochała to. Wiedziałem, że jeżeli ci powiem, to twoja nienawiść do tych maszyn i do Kamili tylko wzrośnie – odpowiedział cicho. – Z mojej strony sprawa była jasno postawiona, Natalia. Gdy tylko się zorientowałem, powiedziałem, że jedyne, co jej mogę zaoferować, to swoją przyjaźń.
− Ale ona wciąż miała nadzieję. Dlatego zgodziła się wziąć udział w intrydze Aleksandry – skwitowałam.
− Wygląda na to, że masz rację – westchnął głęboko. – Nie pomyślałem o tym.
− W niektórych życiowych sprawach wcale nie jesteś taki mądry. – Uśmiechnęłam się, ale sprawa Kamili nie dawała mi spokoju. – Rozmawiałeś z nią o mojej niechęci do motocykli?
− Tak, ale nie pobiegłem, by się jej zwierzać. Aleksandra jej powiedziała i to Kamila poruszyła ten temat.
− I nic ci to nie dało do myślenia?
− Natalia, kochałem tylko ciebie. Reszta nie miała dla mnie znaczenia. – Ujął moją dłoń i uścisnął ją mocno.
− Nie zniosę, jeśli będziesz się z nią spotykał – powiedziałam załamana tą sytuacją.
− Postaram się ograniczyć je do minimum. Ale bardzo chcę jeździć, a po niektórych akcjach spotykać się w kilka osób z nimi.
− A te zloty? – Zazdrość ukłuła mnie w serce.
− Natalia, ja na ogół jeździłem na kilka godzin, by się zobaczyć z przyjaciółmi, i to wtedy, gdy były w pobliżu Wrocławia. Czy kiedykolwiek zniknąłem na kilka dni, nie mówiąc, dokąd jadę? – spytał przytomnie.
− No nie – przyznałam.
− A co do tych kilku godzin, to... – przerwał – to zawsze możesz jechać ze mną – dodał i wziął głęboki oddech, oczekując na moją reakcję.
− Tak. Chyba traktorem tam dojadę, bo na pewno nie motocyklem.
Roześmialiśmy się oboje.
Postanowiłam odsunąć od siebie ponure myśli. Póki co Maksym był w trakcie rehabilitacji. Zbliżały się jesienne i zimowe dni. Pomyślałam, że nie będę się martwić na zapas. Cieszyła mnie także wiadomość, że od jutra będzie rehabilitowany blisko domu, w nowoczesnej przychodni z dobrze wyposażoną salą rehabilitacyjną. Jego tata wszystko załatwił.
− Maksym, musisz mi obiecać, że nie będziesz jeździł do mnie na drugi koniec Wrocławia. Ja będę przyjeżdżała do ciebie. Powinieneś się oszczędzać.
− Zaczyna się szkoła, Natalia. Ja rok akademicki rozpoczynam dopiero za miesiąc. Boję się, że jeśli ja nie przyjadę, to będziemy się rzadziej widywać, a pragnę z tobą spędzać jak najwięcej czasu. Oczywiście, zrobię też wszystko, by cię przygotować do matury z matmy. – Puścił do mnie oko.
− Ja będę przyjeżdżała – upierałam się. – W końcu udzielasz mi darmowych korków, to mogę się poświęcić.
− A więc chcesz to robić, bo masz w tym interes? – spytał, mrużąc oczy, a cień wesołości przemknął po jego twarzy.
− Jasne. A co sobie niby wyobrażałeś? – droczyłam się z nim.
− Mhm. Myślałem, że mój urok osobisty tak na ciebie działa. No i nie tylko osobisty. Po tej rehabilitacji będę miał dwa razy takie mięśnie i szeroką, twardą klatę. – Poklepał się otwartą dłonią po piersiach.
− Wystarczy tych mięśni. Nie lubię napakowanych chłopaków – roześmiałam się.
− Ale moje ci się podobają? – spytał z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
− Ani trochę. Zdążyłam się już do nich przyzwyczaić. Nie robią na mnie żadnego wrażenia. Teraz potrzebny mi jest wyłącznie twój intelekt, a w zasadzie ścisły umysł i cierpliwość, by mi wszystko wytłumaczyć. Od tego zależy moja przyszłość – przekomarzałam się z nim.
− Czyli chcesz mnie wykorzystać?
− Jasne, że tak.
− A potem?
− Zobaczymy, może się jeszcze do czegoś przydasz – śmiałam się.
Atmosfera wyraźnie się rozładowała. Cieszyłam się, że Maksym dziś przyszedł i że rodzice to zrozumieli, choć pora była nietypowa.
Czas szybko mijał. Moja rodzinka w komplecie wróciła do domu. Nawet Bazyl z Martyną przyszli. Pomogłyśmy z Zuzą przygotować mamie obiad i wszyscy wspólnie zasiedliśmy do stołu. W oczach taty zobaczyłam radosne iskierki. On już wiedział, że jest lepiej. Wystarczyło mu jedno spojrzenie. Po obiedzie Bazyl z Martyną poszli, Zuzka pobiegła na spotkanie z Witoszem, a my, wyciągnięci wygodnie na łóżku, oglądaliśmy film o przyjaźni człowieka z psem, o lojalności, wierności, oddaniu i tęsknocie. Przepłakałam połowę filmu. Gdy po jego zakończeniu Maksym przypomniał, że czas na wieczorną Mszę, a ja zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, przeraziłam się: spuchnięte powieki, zaczerwienione oczy i blada cera.
− Wyglądasz pięknie – powiedział. – Zbieraj się.
− Mamy jeszcze czas. Daj mi się doprowadzić do porządku – jęknęłam.
− Mnie droga zajmuje trochę więcej czasu niż kiedyś – przypomniał, zabawnie marszcząc nos.
− No dobra – westchnęłam. – Najwyżej będę straszyć ludzi.
Byliśmy jednak przed czasem. O tej godzinie nie było tłumów, więc zajęliśmy miejsce. Nieoczekiwanie na swoim ramieniu poczułam ucisk dłoni. Zadarłam głowę.
− Pani Irenka! – Nie miałam pojęcia, jakim cudem zapamiętałam jej imię. – Dzień dobry. – Ucieszyłam się na jej widok.
− Dzień dobry, moje dziecko. Jestem pewna, że Pan Bóg dał ci siłę i miłość.
− Tak, pani Irenko. Otworzyłam swoje serce, tak jak pani radziła.
− Dobrze mu z oczu patrzy – uśmiechnęła się, lustrując wzrokiem Maksyma. Odwzajemnił jej uśmiech, choć na jego twarzy malowało się zaskoczenie.
− Chodź, Irenko – poprosił stojący obok mąż i tak jak wtedy, podtrzymując ją pod rękę, poprowadził do pierwszego rzędu ławek. Odwróciła jeszcze na moment głowę i spojrzała na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami, a mnie zrobiło się ciepło na sercu. Nie miała teraz chusty narzuconej na ramiona, tylko zawiązaną na szyi apaszkę, ale mnie się przypomniało, z jaką czułością jej Janek, bo tak miał na imię mąż, wówczas tę ześlizgującą się chustę poprawiał. Musiałam się uśmiechać na samo wspomnienie, bo Maksym nie odrywał ode mnie wzroku. Gdy się zorientowałam, spytał:
− Opowiesz mi o tym?
− Tak – szepnęłam.
Po Mszy, gdy powoli wracaliśmy do domu, opowiedziałam mu wszystko ze szczegółami.
− To było w dzień mojej operacji?
− Tak, Maksym. To było 25 lipca. Wtedy myślałam, że darzysz Kamilę uczuciem. Przyszłam ci to wybaczyć i prosić Boga, by operacja się udała.
− Wiem, kochanie, że to zrobiłaś, bo napisałaś o tym w liście. Znam każde jego słowo. Ale nie miałem pojęcia, że tę parę spotkałaś właśnie wtedy. – Sprawiał wrażenie poruszonego. – Niezwykła historia.
− Zgadzam się. Wówczas leżałeś na stole operacyjnym; ona podeszła i ścisnęła moją rękę. Dziś jesteśmy po raz pierwszy od tamtego dnia razem w kościele, a ona znów się zjawiła i ścisnęła moje ramię.
− I mimo że całą noc nie spałaś, a potem płakałaś przez cały film, ona była pewna, że odnalazłaś to, czego szukałaś. Zobaczyła to w twoich zaczerwienionych oczach. – Maksym kiwał głową z niedowierzaniem.
Pomyślałam, że ta historia jest jakaś nadprzyrodzona. Nie chodziło tylko o spotkanie, ale o to, co poczułam, o ciepło i spokój, który wypełnił mnie całą.
Gdy dotarliśmy do mieszkania, zauważyłam, że w pokoju mój tata rozmawia z ojcem Maksyma. Przestraszyłam się, że Piotr Górski może mieć do mnie pretensje, że Maksym się nie oszczędza i pędzi do mnie przez całe miasto o piątej nad ranem, ale chyba był w dobrym humorze.
− Witaj, Natalio – powiedział na mój widok.
− Dobry wieczór – odparłam lekko onieśmielona.
− Przyjechałem po tego łobuza, żeby wszystkich pieniędzy nie roztrwonił na taksówki – rzekł tonem, przez który przebijała wesołość. Odetchnęłam z ulgą.
− Zabroniłam mu tutaj więcej przyjeżdżać – odezwałam się odważniej. – Powiedziałam, że od jutra ja będę go odwiedzała.
− Podoba mi się ten pomysł, ale nie sądzę, by chciał cię posłuchać. – Puścił do mnie oko. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Piotr Górski żartował sobie. Nie traktował mnie z takim dystansem jak zawsze.
− No, to jutro o której będziesz? – Maksym uśmiechnął się łobuzersko.
− Rozpoczęcie roku szkolnego mam o jedenastej, ale chcemy jeszcze gdzieś pójść z Blanką, Moniką, Olkiem, Krzyśkiem, Piotrkiem i całą resztą – wyjaśniłam lekko skrępowana, że nie uprzedziłam Maksyma wcześniej. – Nie wiem, o której wrócę, ale zadzwonię do ciebie.
− Widzisz? – ojciec popatrzył wesoło na Maksyma. – Człowiek nie w pełni sprawny, a twoja dziewczyna już kombinuje, jakby tu się rzucić bez ciebie w wir życia towarzyskiego.
− Natka, ty lepiej myśl o przygotowaniach do matury, a nie o spotkaniach. – Mama nie wytrzymała i weszła w swoją rolę.
− Mamo – jęknęłam – jeszcze się rok szkolny nie zaczął.
− Też mi argument – wzruszyła ramionami. – Jutro się przecież zaczyna. Dużo czasu nie zostało.
− Pani Anno, jestem po pani stronie. Zamiast spędzać czas ze znajomymi, ma przyjeżdżać do mnie i przyswajać wiedzę matematyczną – zażartował Maksym, spoglądając na mnie spod czupryny ciemnych włosów, które opadały mu na twarz. Rzuciłam mu złowieszcze spojrzenie, a mama uśmiechnęła się. Gdy pocałował mnie na pożegnanie, szepnęłam mu do ucha:
− Oberwiesz za urabianie mojej mamy. Zemszczę się.
− Zrobię wszystko, byś spędzała ze mną jak najwięcej czasu – mruknął. – No i przy okazji będę miał pewność, że żaden chłopak nie próbuje mi cię zabrać.
− Wariat!
Gdy Maksym wypuścił mnie z objęć, podszedł do mnie jego tata i wyciągnął dłoń. Podałam mu swoją, a on, tak jak to czasem robił Maksym, objął ją swoimi dłońmi i ciepło spojrzał mi w oczy.
− Dobranoc, Natalio – powiedział. – Jesteś niezwykłą młodą osobą – dodał, po czym wziął syna pod rękę i wyszli, a ja stałam w przedpokoju jak słup soli, z rozdziawioną buzią chyba dłuższą chwilę, bo aż mama się uśmiechnęła i powiedziała:
− Zamknij usta, bo ci mucha wpadnie.
Gdy jechałam do szkoły, uświadomiłam sobie, że to ostatnie moje rozpoczęcie roku, no chyba że nie zdam. Z jednej strony cieszyłam się, że ten etap edukacji będzie już za mną, że go zakończę, a przecież wielu moich rówieśników miało problemy, powtarzało klasy, zmieniało szkoły, przenosiło się do liceów zaocznych i nawet pracowało. Z drugiej strony na pewno żal mi będzie się rozstawać z tymi murami, a przede wszystkim z ludźmi. Z niektórymi chodziłam przecież do jednej klasy już w gimnazjum. I miałam szczęście trafić do fajnej szkoły, mimo że to prawdziwy moloch. Dyrektorka i większość nauczycieli była bardzo prouczniowska. U nas nie zamiatało się problemów pod dywan, u nas się je rozwiązywało.
Rok szkolny będzie krótszy niż zazwyczaj, bo już 26 kwietnia otrzymam świadectwo ukończenia szkoły. Potem tylko matura. Mój Boże, matura! Ciarki mi przeszły, więc postanowiłam na wszelki wypadek skierować myśli na inny tor. Nim się zorientowałam, byłam przed budynkiem szkoły. Zobaczyłam w oddali Blankę, więc do niej pomachałam i pobiegłam w jej stronę. Stała przed przejściem dla pieszych i czekała na mnie.
− Kurcze – zawołałam, patrząc na czerwony sygnalizator – zaczyna się. Ile razy jestem na tym skrzyżowaniu, to zawsze jest albo zielone, albo czerwone światło – dodałam zła.
Spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem.
− O co chodzi? – spytałam.
− A jakie niby ma być?
Załapałam, że plotę od rzeczy, i roześmiałam się.
− Nie spóźnimy się? – denerwowała się Blanka. Jej też chyba udzielił się mój lekki stres. – Która godzina?
− Teraz? – zapytałam.
Blanka znów dziwnie mi się przyjrzała.
− A niby kiedy? Dobrze się czujesz, Natka?
− Chyba tak. Po prostu myślałam o tym, że to już ostatni rok w tych murach i pewnie nasze drogi się rozejdą.
− Spoko, razem idziemy na AWF – uśmiechnęła się.
− Jasne, najpierw musimy zdać maturę – wykrzywiłam twarz w grymasie niezadowolenia.
Po kilku minutach byłyśmy już wewnątrz gmachu szkoły. Uściski, przywitania, zwłaszcza z tymi osobami, z którymi z powodu wyjazdów nie mogliśmy spędzić za dużo czasu w wakacje. Następnie udaliśmy się na salę gimnastyczną. Szłam za Blanką. Dopiero teraz zauważyłam, że ma czarną, lekko prześwitującą spódnicę, pod którą odcinał się kształt majtek. Wielkich majtek! I do tego chyba białych.
− Blanka – szepnęłam.
− O co chodzi?
− Masz przeziębiony pęcherz, czy co?
− Nie, zdrowy mam – odparła, nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
− To po co ci takie ogromniaste majciochy?! Przecież dziś piękna pogoda – zauważyłam. – Gdyby to był luty i kilkustopniowy mróz, to jeszcze bym rozumiała. – Byłam coraz bardziej rozbawiona.
− Kurczę! Widać? – spanikowała.
− No, widać. I to jeszcze jak!
− Mama zrobiła pranie i w szufladzie na bieliznę same takie zostały – wyjaśniła cicho, przybliżając usta do mojego ucha.
− Myślałam, że wszystkie w praniu i od babci musiałaś pożyczyć – roześmiałam się najciszej, jak potrafiłam. – Kto w tych czasach nosi takie galoty?
− Cicho bądź – syknęła. – Może nikt nie zauważy.
Pani dyrektor przywitała nas serdecznie i zaczęła wygłaszać przemówienie, na którym w ogóle nie mogłam się skupić, obserwując Blankę, która co chwilę odciągała spódnicę, żeby nie przylegała do ciała.
− One są z nogawkami czy bez? – szepnęłam, a w środku cała trzęsłam się ze śmiechu.
− Uspokój się już! – próbowała mnie przywołać do porządku, ale sama z trudem się powstrzymywała, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Ledwie dotrwałyśmy do zakończenia oficjalnej części. Potem wszyscy udali się do klas. Przed samym wejściem złapała nas Ławka.
− Oj, dziewczyny – uśmiechnęła się – kto by pomyślał, że wy w klasie maturalnej jesteście? Chichoczecie jak w podstawówce.
Zajęliśmy swoje miejsca w twardych ławkach.
− W takich wielkich i grubych gaciach to chyba nawet wygodnie ci się siedzi – parsknęłam śmiechem. – Miękko ci?
− Zabiję cię zaraz – wysyczała, ale na jej twarzy malowało się rozbawienie.
Ławka raz po raz spoglądała na nas i kiwała z niedowierzaniem głową, ale była spoko. Na lepszą wychowawczynię nie mogłyśmy trafić. Uśmiechała się pod nosem. Po krótkiej chwili rzuciła jednak:
− Wypluj natychmiast tę gumę do żucia.
Blanka wstała jak zahipnotyzowana, dziwnym krokiem, poprawiając spódnicę, podeszła do kosza i wyrzuciła gumę.
− Nie do ciebie, Blanka, mówiłam, ale dobrze, że się jej pozbyłaś – roześmiała się Ławka. – Damian, do kosza marsz!
− Nie do kąta przypadkiem? – zażartował.
− Do kosza, wypluć gumę.
Po opuszczeniu szkoły poczekałyśmy z Blanką na resztę ekipy. Szybko dołączyła do nas Andżelika, Monika, Olek, Krzysiek, Piotrek i Paweł. Kątem oka zauważyłam Damiana. Stał z nieznanymi mi chłopakami i gapił się. Wytrzymałam jego spojrzenie. Po chwili dołączył do nich Jeremi. Zobaczył mnie i chyba dał znak swoim znajomym, by chwilę na niego poczekali. Podszedł do nas.
− Cześć, Natka! – uśmiechnął się i cmoknął mnie w policzek. – Cześć – kiwnął głową w stronę Blanki.
− Cześć, Jeremi – ucieszyłam się. – Co u ciebie?
− U mnie OK? A jak twoje sprawy?
− Zaczynają się powoli układać – odparłam. Miałam wrażenie, że niezbyt zadowoliła go ta odpowiedź, choć starał się to ukryć.
− Cieszę się – odparł, ale tak jakoś smutno. – Pamiętasz, obiecałaś mi, że będziemy się spotykać od czasu do czasu.
− Oczywiście że pamiętam.
− To trzymam cię za słowo. Wkrótce zadzwonię i wyciągnę cię gdzieś.
− Czekam z niecierpliwością – odparłam, a on wrócił do swoich znajomych.
− Znacie się? – natychmiast spytała Andżelika.
− Znamy – odpowiedziałam krótko i nie zamierzałam nic więcej jej wyjaśniać. Gdyby zapytał o to ktoś inny, pewnie nie irytowałoby mnie to tak bardzo, ale o Andżelice natychmiast pomyślałam, że jest wścibska.
Tak to już dziwnie w życiu jest, że jak za kimś specjalnie nie przepadamy, to wkurza nas u tej osoby wszystko: to, o co pyta, co mówi, jak się patrzy, jej ruchy i gesty. I ja taki właśnie miałam stosunek do Andżeliki. Denerwowała mnie nawet jej krótka, niebieska sukienka z odciśniętym wałeczkiem tłuszczu. Pomyślałam, że mogłaby coś z nim zrobić, poćwiczyć lub zwyczajnie nie jeść tyle. A ta zołza wcale nie dawała za wygraną. Nie dostała ode mnie odpowiedzi, to zwróciła się do Blanki.
− A ty skąd znasz Jeremiego?
− Natka mnie z nim poznała – odparła, a ja w duchu cieszyłam się, że zżerała ją ciekawość, której nie mogła zaspokoić.
− Fajny z niego chłopak – skwitowała.
Poszliśmy na Wyspę, bo dzień był naprawdę bardzo ciepły i ładny, choć w powietrzu nie było już zapachu upalnego lata.
− Maksym przyjdzie? – zaciekawił się Krzysiek.
− Nie – odparłam zgodnie z prawdą. – Musi się oszczędzać. Nie powinien o kulach biegać po Wrocławiu.
− Słyszałem, że z dnia na dzień łapie formę.
− Tak. Jest coraz lepiej. Lekarze są zdumieni, że tak szybko dochodzi do siebie.
− Szkoda, bo napiłbym się z nim browara – wtrącił Piotrek.
− Przecież wiesz, że on prawie nie tyka alkoholu. Można powiedzieć, że jest absolwentem.
Wszyscy zaczęli się śmiać, a ja nie miałam pojęcia, o co chodzi.
− No, jest absolwentem – rechotał Krzysiek – ale chyba w tym kontekście chodziło o to, że jest abstynentem.
Też się roześmiałam.
− Ona dziś od samego rana dziwnie mówi – podsumowała Blanka.
Dotarliśmy na Wyspę i usadowiliśmy się wygodnie na trawie – wszyscy z wyjątkiem Blanki, która dziwnie zaczęła obciągać spódnicę. Zorientowałam się, że chce tak usiąść, by nikt nawet nie dostrzegł jej wielkich majciochów. No i tak się owinęła tą spódnicą, że przy próbie usadowienia się usłyszałam tylko jeden wielki trzask. Ona też go musiała usłyszeć... i poczuć, bo klapnęła z impetem na trawę i poczerwieniała na twarzy.
− No to już po mnie – jęknęła. – Poszła mi spódnica na szwie.
− Spoko – pierwszy odezwał się Krzysiek. – Załatwimy jakieś agrafki, pospinamy i jakoś wrócisz na chatę.
Wiedziałam, że pospinana czymkolwiek spódnica na pewno nie ukryje faktu, że Blanka ma na sobie majtki babcinych rozmiarów.
− Poczekaj, zadzwonię do Zuzki – próbowałam przyjść jej z pomocą. – Może jest w domu, to podrzuci jakiś mój ciuch.
− Dzwoń – patrzyła na mnie błagalnym spojrzeniem.
Wybrałam numer. Zuzka odebrała.
− Jesteś w domu?
− Jestem, ale zaraz wychodzę – usłyszałam.
− Słuchaj, sytuacja awaryjna. Blance rozerwała się spódnica. Podrzuć nam na Wyspę którąś z moich. Taką największą i nieprześwitującą.
Monika, Andżelika i chłopaki dziwnie mi się przyglądali.
− No, Blanka jest troszeczkę większa ode mnie – próbowałam tłumaczyć.
− OK – pokiwał głową ze zrozumieniem Krzysiek. – Że troszkę większa, to rozumiemy, ale dlaczego nieprześwitującą? – uśmiechnął się znacząco.
− Bo Blanka takich nie lubi – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
Kupili to kłamstwo, jak to chłopaki, za dużo się na modzie nie znają. Na szczęście Zuza zjawiła się dość szybko. Dała Blance moją spódnicę, pogadała chwilę z resztą ekipy i już jej nie było. Blanka wcisnęła się z trudem w pożyczony ode mnie nabytek, każąc chłopakom się odwrócić, a nas prosząc, byśmy ją osłoniły od wścibskich spojrzeń. I gdy się wciskała, Monice i Andżelice ukazała się jej pokaźnych rozmiarów bielizna.
− A więc o to chodziło! – roześmiała się Andżelika. – Bałaś się, że będzie zimno czy że wilka złapiesz od siedzenia na trawie?
− O czym rozmawiacie? – Chłopcy byli coraz bardziej ciekawi, ale Andżelika coś tam naściemniała i odwróciła ich uwagę.
W tym momencie zadzwonił telefon. Odebrałam i odeszłam trochę dalej, by spokojnie porozmawiać:
− Cześć, kochanie – usłyszałam.
− Cześć, Maksym. Już po rehabilitacji?
− Nie, mam przerwę, ale za dwie godzinki będę w domu.
− My dopiero dotarliśmy na Wyspę.
− Pozdrów wszystkich.
− Maksym was pozdrawia – zawołałam w ich stronę.
− My też go pozdrawiamy – odkrzyknęli radośnie i pomachali w moim kierunku ręką.
− Ode mnie też go pozdrów – powiedział ktoś, zatrzymując się na chwilę za moimi plecami. Odwróciłam się. To był Jeremi. Niósł w ręku kilka piw. Dopiero teraz zorientowałam się, że jego paczka siedziała niedaleko nas. Puścił do mnie oko i udał się w ich stronę.
− Kto to był? – spytał Maksym.
− Znajomy – odparłam zła, że usłyszał.
− Nasz znajomy czy twój? – jego ton stał się poważny.
− Maksym, jesteś zazdrosny? – spytałam wesołym tonem, żeby rozładować atmosferę.
− Piekielnie! – usłyszałam. – Chyba będziemy musieli o tym Jeremim pogadać.
− Nie ma problemu, ale nie przez telefon. Jeremiego nie ma z nami. Po prostu przechodził.
− Baw się dobrze, Natalia, byleby nie z Jeremim, bo coś za często się wokół ciebie pojawia. – Wyczułam, że i on jest rozbawiony.
− Za często?
− Nie tak dawno to on odebrał twój telefon, gdy dzwoniłem ze szpitala. Też byliście na Wyspie.
− Rzeczywiście – przypomniałam sobie. – Skąd wiesz, że to był on?
− Zapytałem, z kim rozmawiam, bo byłem pewien, że ten męski głos nie należał do ciebie, więc mi odpowiedział – uśmiechnął się. – Spadam się rehabilitować, Natalia. I czekam później na ciebie.
− Będę – powiedziałam i rozłączyłam się. Wróciłam do mojej paczki. Obok nas trwała zacięta rozmowa.
− Co masz na swojej zapiekance? – dociekał blondyn o niebieskich oczach.
− Niby co? – zdziwił się ten, który trzymał zapiekankę.
− No to na wierzchu.
− Czyś ty do końca zgłupiał? Przecież to ser żółty! – ze zdziwienia zatrzymał zapiekankę w połowie drogi do ust.
− Nie o to mi chodzi – blondyn nie ustępował. – O to drugie.
− Co drugie? To pieczarki. Co ty, stary, przepis potrzebujesz?
Ich kumple ryknęli śmiechem.
− Nie o pieczarki mi chodzi ani nie o przepis.
− A o co?
− O to żółte na wierzchu.
Pozostali turlali się ze śmiechu. My też ledwo się powstrzymywaliśmy.
− Przecież mówiłem, że to parmezan.
− O właśnie. Nie cierpię parmezanu! – zawołał blondyn.
− Ale parmezan to ser żółty, palancie!
Zaczęliśmy się śmiać. W ogóle było wesoło. Potem rozjechaliśmy się do domów. Zjadłam obiad, przebrałam się i pobiegłam na przystanek, by jak najszybciej zobaczyć się z Maksymem.
Dziś w szkole zwykły dzień organizacyjny, ale wczorajsze popołudnie dość dziwne. Do Maksyma jechałam długo, bo autobus wciąż stał w korkach. Gdy już dotarłam na miejsce, drzwi do domu, ku mojemu zaskoczeniu, otworzyła Aleksandra.
− Cześć – powiedziałam chłodno. – Przyszłam do Maksyma.
− Wejdź. Jest u siebie.
Przechodząc przez salon, rozejrzałam się ukradkiem, czy jest jeszcze ktoś. Właściwie dopiero teraz sobie uświadomiłam, że skoro Aleksandra gości w domu Maksyma, to może ona w każdej chwili zaprosić też Kamilę. Dobrze, że za kilka dni wylatuje z Piotrem Górskim do Stanów.
Kamila wciąż nie dawała mi spokoju. Siedziała mi w głowie. To nie wina Maksyma, że się w nim kochała, ale zgodziła się na ten idiotyczny pomysł Aleksandry, by nas skłócić, więc chyba wciąż na coś tam liczyła. Może miała nadzieję, że on zmieni zdanie? Nie kochał jej, ale wydawało mi się, że ją lubi.
Maksym był u siebie i tak jak ostatnio, czytał książkę.
− No, nareszcie! – zawołał na mój widok, a gdy usiadłam obok niego, przytulił mnie mocno i dodał: – Tak bardzo tęskniłem.
Roześmiałam się.
− Śmiejesz się ze mnie? – spytał zaczepnie.
− Tak – odparłam wesoło.
− Dlaczego?
− Powiedziałeś to takim tonem, jakbyś mnie nie widział co najmniej pół roku.
− Bo tak się czułem – odparł z łobuzerską miną. – A teraz opowiadaj.
Streściłam mu przebieg rozpoczęcia roku szkolnego, opowiedziałam o przyjemnie spędzonym czasie na Wyspie i o wielkich majciochach Blanki, mając pełną świadomość, że gdyby się o tym dowiedziała, udusiłaby mnie gołymi rękami. Śmialiśmy się oboje.
− No to teraz mów o tym, co mnie najbardziej interesuje – powiedział po chwili.
− Czyli o czym? – zdziwiłam się.
− Nie o czym, lecz o kim. O Jeremim – wpatrywał się we mnie uważnie.
− Właściwie nie za wiele mam do powiedzenia – wzruszyłam ramionami. – Był na Wyspie z Damianem i innymi chłopakami ze swojej klasy, których nie znam. Zamieniliśmy kilka słów.
− Wtedy, gdy odebrał twój telefon, był jednak z tobą – zwrócił mi uwagę, nie spuszczając ze mnie wzroku.
− Ze mną, z Blanką i Marcelem. Aha, była jeszcze Edyta – przypomniałam sobie – koleżanka Jeremiego – wyjaśniłam.
− Szkoda, że koleżanka, a nie ktoś więcej – westchnął. – Nie miałem pojęcia, że utrzymujesz z nim kontakt.
− Czysty przypadek. Spotkaliśmy się w tramwaju. Uparł się, że ma wobec mnie dług wdzięczności. No wiesz, z powodu tego całego zajścia w klubie. Zaproponował kino. Poszliśmy więc na film, a potem na lody – wzruszyłam ramionami.
− Ale gdy odbierał twój telefon, byliście na Wyspie, tak? – drążył Maksym.
− Tak, byliśmy na Wyspie. Ale jakie to ma znaczenie?
− Dla mnie ma, Natalia. Spotykaliście się częściej?
− Nie – odpowiedziałam. – A właściwie tak – zmieniłam zdanie, nie chcąc kłamać, i uśmiechnęłam się wręcz czarująco, by go udobruchać.
− Dlaczego kręcisz? – Jego wpatrzone we mnie oczy były poważne, ale w kącikach ust dostrzegłam cień uśmiechu.
− Bo wyglądasz, jakbyś naprawdę był zazdrosny, a my spotkaliśmy się parę razy po kumpelsku. To wszystko.
− Najwięcej czasu spędzaliście na Wyspie? – ciągnął dalej, nie zważając na moje wyjaśnienia.
− Tak. Raz byliśmy na spacerze w rynku, a potem w klubie – odparłam trochę już poirytowana tymi pytaniami.
− W klubie? – zaskoczyła go moja odpowiedź.
− Maksym, były wakacje. Bartosz się na mnie wypiął, a ty się nie odzywałeś. Od momentu, gdy zadzwoniłeś i zaczęliśmy się na nowo spotykać, nie widziałam się z Jeremim, bo nie miałam już na to czasu. Ponownie spotkaliśmy się dopiero dzisiaj.
− Były wakacje – powtórzył za mną, zmrużył oczy i dodał: – Ty myślałaś, że jesteś wolna, on był wolny, więc być może na coś liczył.
− Nie, to był kumpelski układ. On się kocha w jakiejś dziewczynie, ale powiedział, że to skomplikowane. Chyba chodzi o taką Klaudię, która też była z nami w klubie. W nim z kolei kocha się Edyta. Jeremi powiedział mi, że bardzo lubi Edytę i być może byłby w stanie się w niej zakochać, gdyby nie fakt, że jest osoba, na której mu naprawdę zależy. Początkowo nawet uważał, że ma szansę – opowiadałam, chcąc wyjaśnić mu wszystko do końca i mieć to wreszcie z głowy. – Potem jednak stracił pewność. Nawet namawiałam, go, by się nie poddawał i chociaż spróbował.
− I co on na to? – Maksym był wyraźnie zaciekawiony.
− Że musi poczekać do chwili, gdy się pewne sprawy wyjaśnią.
− A co wiedział o nas?
− Początkowo tyle, że nie mam chłopaka. Gdy się trochę zbliżyliśmy do siebie, a ty zadzwoniłeś, powiedziałam mu, że pewną rzecz ci wybaczyłam i że chcesz do mnie wrócić.
− A on zapytał, czy zamierzasz dać mi szansę, prawda? – Maksym nie odrywał ode mnie wzroku.
− Tak, zapytał, a ja potwierdziłam. Dodałam jeszcze, że to jest dość trudna sytuacja, bo nie wiem, czy nam się uda, a nie chciałabym być kolejny raz zraniona. Ja i Jeremi byliśmy w podobnej sytuacji, ale ani on mnie, ani ja jemu nie zdradziłam żadnych szczegółów. Rozmawialiśmy raczej ogólnie.
− Natalia – Maksym przysunął policzek do mojego policzka – on nie mógł ci zdradzić szczegółów, bo nie zakochał się w żadnej Klaudii, tylko w tobie – dokończył łagodnie.
− Chyba do reszty zwariowałeś! – roześmiałam się.
− Nie, raczej myślę logicznie – uśmiechnął się. – Dlatego ci powiedział, że musi poczekać i zobaczyć, jak się sprawy ułożą. Wówczas przekona się, czy ma szansę – wyjaśnił – czy ma u ciebie, Natalia, szansę – dodał.
− Zazdrość ci rozum odebrała i bredzisz jak w gorączce – uśmiechnęłam się, ale przypomniała mi się ta chwila, gdy podczas tańca Jeremi chciał mnie pocałować. Tylko że wtedy chyba ja go sprowokowałam, zupełnie zresztą niechcący.
− Jestem bardzo zazdrosny, ale gość i tak ma klasę w porównaniu z tym kretynem Bartoszem. Słuchaj, Natalia, a może on specjalnie buchnął ci ten portfel, żeby cię poznać? – spytał nieoczekiwanie.
− Wiesz, ty nie nogi powinieneś rehabilitować, ale mózg. – Znów się roześmiałam. – Ja przynajmniej mam realne powody bycia zazdrosną o Kamilę. W twoim wypadku to jednak wybujała wyobraźnia.
Po raz kolejny wymawianie jej imienia tak bardzo zabolało. Jak długo będę czuła ten ból? Czy to się kiedyś skończy? Czy przestanę być o nią zazdrosna?
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk komórki. Nie spojrzałam nawet na wyświetlacz, tylko wcisnęłam od razu zieloną słuchawkę i prawie zaniemówiłam.
− Siema, Natalia! – usłyszałam. – To kiedy znajdziesz dla mnie czas? Chcę cię gdzieś porwać.
− Siema – próbowałam mówić naturalnie, ale czułam, że nie bardzo mi to wychodzi. – Wiesz, oddzwonię za dwie godzinki i wszystko ci powiem. Może być?
− No, dobra. Skoro teraz nie możesz rozmawiać... – chyba wyczuł, że zadzwonił w nieodpowiedniej chwili. – Ale czekam na twój telefon – dodał z naciskiem.
− Oczywiście.
− No to cześć.
− Cześć – odpowiedziałam i rozłączyłam się, przybierając na twarz jeden ze sztucznych uśmiechów, ale nie z Maksymem takie gierki. Znał mnie zbyt dobrze.
− Kto dzwonił? – spytał, przechylając głowę w bok i przyglądając mi się badawczo.
Wstrzymałam oddech, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
− No, dobra – roześmiał się Maksym – żeby cię nie skusiło kłamstwo, ja odpowiem. Dzwonił Jeremi, prawda?
W milczeniu pokiwałam twierdząco głową.
− Dlaczego nie chciałaś z nim teraz porozmawiać?
− Bo utwierdziłbyś się w swoich przekonaniach, które są nieprawdziwe – powiedziałam powoli. – A to był czysty przypadek.
− Nie muszę się utwierdzać w swoich przekonaniach – szepnął mi do ucha. – Ja wiem, że mam rację – dodał i delikatnie mnie pocałował. – Poprosiłaś, bym ograniczył spotkania z Kamilą. Zrobię to. A czy ty mogłabyś zrobić to samo dla mnie, jeśli chodzi o Jeremiego?
− Maksym, to jest inna sytuacja. Obiecałam Jeremiemu, że od czasu do czasu się spotkamy, na kumpelskich zasadach. Co mam mu teraz powiedzieć?
− Po to dzwonił?
− Tak.
− To nie jest inna sytuacja, Natalia – szepnął czule. – Zrobisz, jak uważasz, ale ja cię jednak o to proszę. Weź to pod uwagę.
Z trudem przełknęłam ślinę, bo nagle zaschło mi w gardle. Nie zgadzałam się z Maksymem, że Jeremi się we mnie kocha. Głupio było mi go tak po prostu spławić po tym, jak mu obiecałam, że się spotkamy.
Wracając do domu, rozmyślałam o tym. Weszłam na klatkę schodową i szybko się zorientowałam, że ktoś przytrzymuje drzwi do windy, jednocześnie sprawdzając skrzynkę na listy. Stał do mnie tyłem. Czarna kurtka i jasne włosy. To chyba Michał, o jakieś osiem lat starszy chłopak, któremu zawsze mówiłam „dzień dobry” i który się o to obrażał, przypominając mi za każdym razem, że zna dobrze Bazyla i mam mu mówić „cześć”. Postanowiłam się odważyć i głośno zawołałam, wydając przy tym okrzyk radości:
− Cześć! Znów się spotykamy!
Odwrócił się i... zamarłam. To nie był Michał, a sąsiad z dziewiątego piętra, około pięćdziesięcioletni. Sylwetkę miał jednak młodzieńczą i z tyłu wyglądał podobnie, zwłaszcza w słabo oświetlonym korytarzu.
− Przepraszam, pomyliłam pana z kolegą mojego brata – wydukałam czerwona ze wstydu.
− Nie szkodzi – uśmiechnął się przyjaźnie, przepuszczając mnie pierwszą do windy. – Możemy sobie mówić „cześć” – dodał wesoło. – Ja jestem Marcin, a ty pewnie Natalia.
− Tak – wykrztusiłam.
− Na drugie?
− Magdalena – odpowiedziałam.
− Pytam, czy na drugie piętro jedziesz? – był wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.
− Nie, na czwarte – wydukałam.
− No tak! Jak mogłem zapomnieć. Przecież jesteś córką Wojtka.
− Tak – tylko na takie odpowiedzi było mnie stać.
Wcisnął dziewiątkę i czwórkę w windzie. Gdy wysiadałam, zawołał za mną:
− Czwartego nie mam, ale na trzecie mi Jan. Takie imię przybrałem na bierzmowaniu.
Wyszczerzyłam zęby w sztucznym uśmiechu i mówiąc cichutko „dobranoc”, uciekłam zawstydzona do domu.
Ostatnie dwa dni nic nowego nie przyniosły. W szkole jeszcze luzy. Popołudnia spędzałam z Maksymem. Cudowne popołudnia, gdyby nie to, że wciąż się dopytywał o Jeremiego.
− Oddzwoniłaś do niego? – usłyszałam już następnego dnia.
− Tak – odparłam.
− I co zdecydowałaś? Spotkasz się z nim czy nie?
− Przełożyliśmy to, Maksym – skłamałam. – Myślę jednak, że będę chciała się z nim spotkać, by mu w cztery oczy powiedzieć, dlaczego chcę ograniczyć kontakty.
− Rozumiem, takich rzeczy nie załatwia się przez telefon – powiedział. – Powiesz mi, gdy uzgodnicie, kiedy się spotkacie?
− Tak – po raz kolejny skłamałam.
Byłam umówiona z Jeremim na jutro, na koncert na Polach Marsowych. Maksymowi powiedziałam o koncercie. Wiedział, że idę z Blanką i Marcelem. To akurat była prawda. O Jeremim nie wspomniałam. Nie chciałam, żeby się denerwował, tym bardziej, że jutro odlatuje jego tata, no i Aleksandra. Za nią tęsknić nie będę. Zdawałam sobie jednak sprawę, że to będzie dla niego trudny dzień. Dlatego ukryłam zaplanowane spotkanie z Jeremim. Nie miałam złych intencji. Po koncercie chciałam go wyciągnąć na spacer i poważnie z nim porozmawiać. Spławianie go sprawiłoby mu przykrość, a tego pragnęłam uniknąć. On w końcu zachował się wobec mnie naprawdę OK. Zasługiwał na szczerą rozmowę, na wyjaśnienie. Zamierzałam powiedzieć mu prawdę: że Maksym mnie o to poprosił i że choć się myli, to jest zazdrosny, a ja pragnę powalczyć o ten związek. Byłam pewna, że Jeremi zrozumie, a Maksymowi zamierzałam wyjaśnić wszystko już po fakcie. W końcu on chyba też nie poruszał jeszcze tej kwestii z Kamilą. Wydawało mi się więc, że nie robię zupełnie nic złego.
Rozmyślając o tym, szykowałam się do pożegnalnej kolacji, na którą zaprosił mnie zarówno Maksym, jak i jego tata. Założyłam różową sukienkę bez rękawków, z obcisłą górą, rozszerzającą się od pasa w dół, i baleriny. Doszłam do wniosku, że strój będzie odpowiedni, ani zbyt uroczysty, ani też codzienny. Gdy jechałam do Maksyma, myślałam, że szkoda, że Aleksandra spędzi ten czas z nami, ale nie mogłam wymagać, by jej nie było. Razem z ojcem Maksyma wylatywali do Stanów i był to ich ostatni przed odlotem wspólny posiłek. Na dobrą sprawę mogliby zjeść tę kolację we trójkę, beze mnie. Czułabym się bardziej komfortowo. W pewnym momencie przeszło mi przez myśl, że może ojciec Maksyma chciał, byśmy się spotkały przy jednym stole. Może pragnął, byśmy się pogodziły? Aleksandra miała pozałatwiać ważne sprawy i wrócić jak najszybciej się da. Pewnie Piotrowi Górskiemu zależało na tym, by nie było między nami niedomówień i konfliktów w czasie, gdy jego tutaj nie będzie.
Moje przypuszczenia okazały się słuszne. Już na samym początku, gdy tylko zasiedliśmy do stołu, ojciec Maksyma powiedział:
Dalszy ciąg dostępny w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
KOREKTA Agata Chadzińska Anna Kendziak
OPRACOWANIE KOMPUTEROWE Anna Kendziak
PROJEKT GRAFICZNY I ILUSTRACJE Katarzyna Bigos
PROJEKT OKŁADKI Łukasz Kosek
ZDJĘCIA NA OKŁADCE Hidesy/istockphoto.com Roadk/istockphoto.com
ISBN 978-83-756-9507-6
© 2011 Dom Wydawniczy „Rafael”
ul. Dąbrowskiego 16
30-532 Kraków
tel./fax: 12 411 14 52
e-mail: [email protected]
www.rafael.pl