GIACOMO CASANOVA
PAMIĘTNIKI GIACOMA GIROLAMA CASANOVY
KAWALERA de SEINGALT, tom V: Rosja i Polska
PAMIĘTNIKI GIACOMA GIROLAMA CASANOVY
KAWALERA de SEINGALT, tom V: Rosja i Polska
Autor: Giacomo Girolamo Casanova
Research i opracowanie tekstu: Wydawnictwo Horyzont Idei
© Polskie Wydawnictwa Niezależne, Damian Tarkowski,
Wydawnictwo Horyzont Idei, 2022
Wydanie pierwsze, Toruń 2022
Tłumaczenie i redakcja:
Damian Tarkowski, Adrianna Krawczyk
ISBN: 978-83-65185-32-7
Dziękujemy za zakup oryginalnego e–booka!
Nasz adres internetowy:
www.hoid.pl; www.sklep.hoid.pl;
Facebook:
www.facebook.pl/HORYZONTIDEI
E–mail: kontakt@hoid.pl; damtar@hoid.pl
Tel: (+48) 723 761 373
NIP: 9562251232
mBank: 34 1140 2004 0000 3702 7847 3507
Wesprzyj naszą działalność, zakupując książki, e–booki
i audiobooki Wydawnictwa Horyzont Idei dostępne na naszej
stronie internetowej: www.sklep.hoid.pl oraz u naszych
partnerów na platformach:
ibuk.pl; ebookpoint.pl; virtualo.pl; publio.pl; woblink.com;
legimi.pl; empikGO, audioteka.pl, storytel.pl, nieznany.pl, i in
Współpracujemy także z autorami oryginalnych tekstów
w języku polskim oraz z innymi wydawnictwami w zakresie
udostępniania licencji oraz praw autorskich do nagrań audio
lub wydawnictw drukowanych.
Spis treści:
WPROWADZENIE
ROZDZIAŁ XIX
ROZDZIAŁ XX
ROZDZIAŁ XXI
ROZDZIAŁ XXII
ROZDZIAŁ XXIII
WPROWADZENIE
Giacomo (Jacques) Girolamo Casanova, kawaler de Seingalt, literat, podróżnik, dyplomata, duchowny (sic!) i poeta, jest powszechnie kojarzony głównie ze swoimi miłosnymi podbojami. My jednak przygotowaliśmy ten tekst z myślą nie o jego romansach – ponieważ te, o ile dawniej mogły powodować wypieki na twarzach i sprawiać, że pamiętniki te były swoistym owocem zakazanym, nierzadko ukrywanym pod łóżkami i na dnie szuflad – dziś, w zestawieniu z całą gamą literatury erotycznej i jej wszelkich odmian i skrajności, wydają się wręcz subtelne. Pikanteria jego opowieści nieco wypłowiała, ale godne uwydatnienia są inne szczegóły – wątki, które pozwalają zrozumieć kulturę Europy XVIII wieku, dzięki wejrzeniu w nią znakomitego obserwatora, człowieka inteligentnego, zaradnego, czujnego.
Jeśli spojrzymy na tę postać, przykładając mniejszą uwagę do jego miłosnych podbojów, które oczywiście także nadają jego opowieści kolorytu, a skupimy się na opisach zwyczajów i kultury, dzięki temu wycinkowi jego pamiętników ujrzymy ciekawy szkic na temat kultury Rosji i Polski, posiadający zarówno walory etnograficzne, historyczne, jak i kulturoznawcze, a szczerość i trafność jego osądu, jak wierzymy, wywołana twarzach wielu Czytelników niemałe zdumienie, zwłaszcza, że w wybranym przez nas tomie Casanova, ów wenecki James Bond, odwiedza Rosję i Polskę, poznając szlachtę, zwyczaje, a nawet monarchów obu tych państw!
Życzymy owocnej lektury
Wydawnictwo Horyzont Idei
ROZDZIAŁ XIX
Mój pobyt w Rydze – Campioni St. Heleine – D’Asagon – Przyjazd Cesarzowej – Opuszczam Rygę i jadę do Petersburga – Jak postrzegam społeczeństwo – Kupuję Zairę
Książę Karol de Biron, młodszy syn księcia Kurlandii, generał-major w służbie rosyjskiej, kawaler Orderu Świętego Aleksandra Newskiego, po przeczytaniu listu od swego ojca zgotował mi dostojne przyjęcie. Miał trzydzieści sześć lat, wyglądał dobrze i choć nie był przystojny, to był uprzejmy i dobrze wychowany, a do tego nadzwyczaj dobrze mówił po francusku. W kilku zdaniach dał mi znać, co mógłby dla mnie zrobić, gdybym zamierzał spędzić jakiś czas w Rydze. Oferował swój stół, swoich przyjaciół, swoje przyjemności, swoje konie, swoje rady i własną sakiewkę, wszystko to było do moich usług, a on świadczył je ze szczerością żołnierza i serdecznością godną księcia.
– Nie mogę ci zaoferować noclegu – powiedział – bo sam mam mało miejsca dla siebie, ale dopilnuję, żebyś dostał gdzieś wygodne mieszkanie.
Wkrótce znaleziono mi mieszkanie i zostałem do niego zaprowadzony przez jednego z książęcych adiutantów. Ledwie się zadomowiłem, a książę przyszedł mnie zobaczyć i kazał mi zjeść z sobą obiad w takim stanie, w jakim byłem. Był to nieoficjalny obiad, a ja miałem przyjemność znów spotkać Campioniego, o którym kilka razy już wspominałem w tych Pamiętnikach. Był to tancerz, ale znacznie lepszy od swoich kolegów i nadawał się do najlepszego towarzystwa. Uprzejmy, dowcipny, inteligentny i na swój dżentelmeński sposób libertyn. Był pozbawiony uprzedzeń, lubił kobiety, dobry humor i dobrą zabawę, umiał zachować zdrowy rozsądek zarówno w dobrym, jak i złym położeniu. Byliśmy obopólnie zadowoleni, że znów się widzimy.
Inny gość, niejaki baron de St. Heleine z Sabaudii, miał ładną, ale bardzo niewiele znaczącą żonę. Baron, człowiek gruby, był hazardzistą, smakoszem i miłośnikiem wina; dodajmy, że był mistrzem w sztuce zadłużania się i wpędzania wierzycieli w stan fałszywego poczucia bezpieczeństwa, a niniejszym wymieniłem już wszystkie jego zdolności, gdyż pod wszystkimi innymi względami był głupcem w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Razem z nami jadł także adiutant i kochanka księcia. Kochanka ta, blada, chuda i rozmarzona, ale i ładna, mogła mieć dwadzieścia lat. Prawie nic nie jadła, mówiąc, że jest chora i że nic na stole jej nie smakuje. Niezadowolenie ujawniało się w każdym ruchu jej twarzy. Książę starał się, ale na próżno, nakłonić ją do jedzenia i picia, lecz odmawiała wszystkiego z pogardą. Książę śmiał się z niej przy tym, choć czynił to w takim tonie, aby nie urazić jej uczuć.
Dwie godziny spędziliśmy dość przyjemnie przy stole, a po podaniu kawy, książę, który miał interes do załatwienia, uścisnął mi dłoń i zostawił mnie z Campionim, podkreślając, abym, jeśli mi czegoś w życiu zabraknie, zawsze uważał jego stół za moje ostatnie bogactwo.
Ten stary przyjaciel i rodak zabrał mnie do swojego domu, aby przedstawić mi swoją żonę i rodzinę. Nie wiedziałem, że ożenił się po raz drugi. Tak zwana żona okazała się Angielką, szczupłą, ale bardzo inteligentną. Miała jedenastoletnią córkę, którą łatwo można było wziąć za piętnastolatkę; ona również była cudownie błyskotliwa, tańczyła, śpiewała, grała na fortepianie i rzucała spojrzenia, które świadczyły o tym, że jej natura wyprzedzała jej młody wiek. Zdobyła moje serce, a jej ojciec ku mojej radości pogratulował mi, lecz jej matka obraziła ją okropnie, nazywając ją wtedy dzieckiem.
Poszedłem na spacer z Campionim, który udzielił mi wielu informacji, zaczynając opowieść od samego od siebie.
– Żyłem przez dziesięć lat – powiedział – z tą kobietą. Betty, którą tak podziwiałeś, nie jest moją córką, za to inne dzieci angielki są moje. Opuściłem Petersburg na dwa lata, a żyję tu dość dobrze i mam uczniów, którzy mnie doceniają. Grywam z księciem, czasem wygrywając, czasem przegrywając, ale nigdy nie wygrywam tyle, by móc zaspokoić nieszczęsnego wierzyciela, którego zostawiłem w Petersburgu, a który prześladuje mnie z powodu weksla. Może mnie lada chwila wsadzić do więzienia, wiec każdego dnia żyję w obawie.
– Czy rachunek opiewa na dużą sumę?
– Pięćset rubli.
– To tylko dwa tysiące franków.
– Owszem, ale niestety nie mam tyle.
– Powinieneś spłacić dług, rozkładając sumę na mniejsze raty.
– Ten łajdak mi na to nie pozwoli.
– Co zatem zamierzasz?
– Wygrać większą sumę, jeśli zdołam, i uciec do Polski. Baron de St. Heleine też ucieknie, jeśli będzie mógł, bo żyje tylko na kredyt. Książę jest dla nas bardzo pożyteczny, bo możemy się u niego bawić; ale gdybyśmy wpadli w kłopoty, nie mógłby nas z nich wyciągnąć, bo sam jest mocno zadłużony. Zawsze przegrywa w grze, a jego kochanka jest kosztowna i sprawia mu wiele kłopotów swoim wstrętnym nastrojem.
– Czemu ona jest wiecznie taka skwaszona?
– Ona chce, żeby dotrzymał słowa, bo obiecał, że poślubi ją w ciągu dwóch lat; i na mocy tej obietnicy urodziła mu dwójkę dzieci. Dwa lata minęły i dzieci są, a ona już nie pozwala mu się do siebie zbliżyć w obawie, by nie urodzić trzeciego dziecka.
– Czy książę nie może znaleźć jej męża?
– Znalazł jej porucznika, ale ona nie chce słyszeć o nikim poniżej stopnia majora.
Książę wydał oficjalny państwowy obiad dla generała Woyakoffa (do którego dostarczyłem list), baronowej Korf, madame Ittinow, oraz dla młodej damy, która miała wyjść za barona Budberga, którego znałem z Florencji, Turynu i Augsburga, a o którym być może zapomniałem wspomnieć.
Wszyscy ci przyjaciele sprawili, że spędziłem trzy bardzo przyjemne tygodnie, a zadowolony byłem zwłaszcza ze znajomości ze starym generałem Woyakoffem. Ten zacny człowiek przebywał w Wenecji już pięćdziesiąt lat wcześniej, kiedy Rosjan nazywano jeszcze Moskalami, a założyciel Petersburga wciąż jeszcze żył. Zestarzał się jak dąb, nie zmieniając jednak swoich horyzontów. Wciąż myślał, że świat jest taki sam, jak za czasów jego młodości, i był elokwentny w swoich pochwałach dla rządu weneckiego, sądząc, że jest on wciąż taki sam, jak wtedy, kiedy opuścił Wenecję.
W Rydze angielski kupiec nazwiskiem Collins powiedział mi, że tak zwany baron de Stenau, który dał mi kiedyś sfałszowany weksel, został powieszony w Portugalii. Ten tak zwany „baron” był tak naprawdę biednym urzędnikiem, synem drobnego kupca, który opuścił swoje miejsce pracy w poszukiwaniu przygód i tak właśnie skończył. Niech Bóg zmiłuje się nad jego duszą!
Pewnego wieczoru ów Rosjanin, jadąc z Polski, gdzie wykonywał jakieś zlecenie dla dworu rosyjskiego, zawitał do księcia, zagrał z nim w karty i na słowo honoru przegrał dwadzieścia tysięcy rubli. Campioni był rozdającym. Rosjanin dał weksle na spłatę swoich długów, ale gdy tylko dotarł do Petersburga, unieważnił własne weksle i uznał je za bezwartościowe, nie dbając o swój honor ani o dobrą wiarę. Skutkiem tej niegodziwości było nie tylko to, że jego wierzyciele zostali oszukani, ale także to, że hazard był odtąd surowo zabroniony w oficerskich kwaterach.
To był ten sam Rosjanin, który zdradził sekrety Elżbiety Pietrowny, gdy ta była w stanie wojny z Prusami. Przekazywał on Piotrowi, bratankowi cesarzowej i jej następcy wszystkie rozkazy, które wysyłała ona do swoich generałów, a Piotr z kolei przekazywał te informacje królowi pruskiemu, którego wielbił.
Po śmierci Elżbiety, Piotr postawił tego zdrajcę na czele departamentu handlu, a gdy przy aprobacie cara ujawnił zasługi, za które otrzymał sowitą nagrodę, mógł, zamiast postrzegać swoje postępowanie jako haniebne, chwalić się nim. Piotr nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, że choć czasem konieczne jest nagrodzenie zdrady, to sam zdrajca jest zawsze odrażający i godny pogardy.
Zauważyłem, że to Campioni rozdawał, ale robił to dla księcia, który trzymał bank. Miałem pewne zastrzeżenia, ale gdy tylko wspomniałem, że na nic nie liczę i chętnie sprzedałbym swoje oczekiwania za sto rubli, książę wziął mnie za słowo i natychmiast dał mi tę sumę. W ten sposób byłem jedyną osobą, która zarobiła na naszej nocnej grze.
Katarzyna II, chcąc się pokazać swoim nowymi poddanym, nad którymi sprawowała rzeczywistą władzę, choć na tronie polskim osadziła przezroczystego króla w osobie Stanisława Poniatowskiego, swego dawnego kochanka, przybyła do Rygi i wtedy po raz pierwszy ujrzałem tę wielką władczynię. Byłem świadkiem uprzejmości i życzliwości z jaką traktowała szlachtę inflancką i sposobu, w jaki witała młode damy, które przyszły ucałować jej rękę. Była otoczona Orloffami i innymi szlachcicami, którzy pomogli jej zasiąść na tronie. Dla wygody i ku uciesze swoich wiernych poddanych cesarzowa łaskawie wyraziła zamiar trzymania banku przy grze w faro w wysokości dziesięciu tysięcy rubli.
Natychmiast przyniesiono stół i karty, a w rzędach ułożono stosy złota. Wzięła karty do ręki, udała, że je tasuje i dała pierwszemu przybyszowi do rozdania. Miała przyjemność zobaczyć, że jej bank został rozbity już przy pierwszym rozdaniu, i rzeczywiście należało się tego spodziewać, ponieważ każdy, kto nie jest kompletnym idiotą, mógł przejrzeć jak układają się karty. Następnego dnia cesarzowa wyruszyła do Mitawy, gdzie na jej cześć wzniesiono łuki triumfalne. Wykonano je z drewna, bo kamienia w Polsce jest mało, a ponadto na budowę kamiennych łuków nie starczyłoby czasu.
Dzień po jej przybyciu zapanował wielki niepokój, bo nadeszły wieści, że w Petersburgu gotowa jest wybuchnąć rewolucja, a niektórzy mówili nawet, że już się rozpoczęła. Buntownicy chcieli wypuścić z więzienia nieszczęsnego Iwana Iwanowicza, który już w kołysce został ogłoszony cesarzem, zdetronizowanym przez Elżbietę Pietrownę. Dwaj oficerowie, którym powierzono pilnowanie księcia, zabili biednego niewinnego monarchę, gdy zrozumieli, że zostaną pokonani.
Zabójstwo niewinnego księcia wywołało taką sensację, że ostrożny Panin, obawiając się o skutki zajść, wysyłał do cesarzowej kuriera za kurierem, wzywając ją do powrotu do Petersburga i pokazania się ludowi.
Katarzyna musiała więc opuścić Mitawę dwadzieścia cztery godziny po przybyciu do niej, a po powrocie do stolicy zorientowała się, że podniecenie całkowicie opadło. Z powodów politycznych zabójcy nieszczęsnego Iwana zostali nagrodzeni, a zuchwalec, który chciał wszczynać rewolucję, został ścięty.
Donoszono, że Katarzyna zaaranżowała całą akcję w zmowie z zamachowcami, ale szybko uznano to za oszczerstwo. Caryca miała silny charakter, ale nie była ani okrutna, ani perfidna. Kiedy spotkałem ją w Rydze, miała trzydzieści pięć lat i panowała już dwa lata. Nie była specjalnie urodziwa, ale mimo to jej wygląd był przyjemny, wyraz twarzy uprzejmy, a wokół niej unosiła się aura spokoju i opanowania, która nigdy jej nie opuszczała.
Mniej więcej w tym samym czasie w drodze do Warszawy przybył z Petersburga przyjaciel barona Świętej Heleny. Nazywał się Markiz Dragon, ale sam siebie nazywał d’Aragon. Pochodził z Neapolu, był wielkim hazardzistą, wytrawnym szermierzem i zawsze gotów był wydostać się z kłopotów dzięki wygranym pojedynkom. Opuścił Petersburg, ponieważ Orloffowie namówili cesarzową do zakazania gier losowych. Uważano za dziwne, że zakaz ten wyszedł od Orloffów, gdyż gry hazardowe były ich głównym środkiem utrzymania, zanim podjęli bardziej niebezpieczny i z pewnością nie bardziej zaszczytny zawód spiskowców. Jednakże w rzeczywistości przemawiał przez nich rozsądek. Sami będąc hazardzistami wiedzieli, że gracze to w większości łotry i zawsze gotowi są wejść w każdą intrygę lub spisek, jeśli tylko zapewni im to jakiś mały zysk; nie mogło być lepszych od nich znawców gier hazardowych i ich konsekwencji.
Chociaż hazardzista może być łotrem, to może mieć też dobre serce, i trzeba tylko nadmienić, że tak właśnie było w przypadku Orloffów. Aleksy otrzymał w tawernie cięcie, po którym blizna zdobi obecnie jego twarz, od człowieka, który właśnie stracił na jego rzecz dużą sumę pieniędzy i uważał, że sukces jego przeciwnika jest raczej wynikiem zręczności niż szczęścia. Gdy Aleksy stał się bogaty i potężny, zamiast się mścić, pospieszył swemu przeciwnikowi z pomocą w odzyskaniu fortuny. Uczynił to w szlachetny sposób.
Dragon, którego pierwszą zasadą było zawsze wyłożyć najlepszą kartę, a drugą zasadą – nigdy nie uchylać się od pojedynku, w 1759 roku udał się do Petersburga z baronem de St. Heleine. Elżbieta panowała jeszcze na tronie, ale Piotr, książę Holsztynu, następca tronu, już zaczynał kształtować się na horyzoncie. Dragon bywał w szkole szermierki, gdzie książę był częstym gościem, i tam z powodzeniem stawiał czoła wszystkim przybyszom. Rozgniewany książę pewnego dnia wziął do ręki floret i wyzwał neapolitańskiego markiza do walki. Dragon przyjął wyzwanie i został ciężko pobity, a książę odszedł z poczuciem triumfu, gdyż odtąd mógł mówić, że jest najlepszym szermierzem w Petersburgu.
Gdy książę wyjechał, Dragon nie zdołał oprzeć się pokusie powiedzenia, że dał się pobić tylko z obawy, aby nie urazić swego przeciwnika, a przechwałka ta wkrótce doszła do uszu wielkiego księcia. Ten wielki człowiek rozgniewał się tym tak strasznie, że przysiągł, iż każe go wygnać z Petersburga, jeśli nie pokaże w pojedynku wszystkich swoich umiejętności, a jednocześnie wysłał Dragonowi rozkaz, aby następnego dnia stawił się w szkole szermierki do pojedynku.
Zniecierpliwiony książę przybył jako pierwszy, ale d’Aragon pojawił się wkrótce po nim. Książę zaczął wypominać mu to, co powiedział poprzedniego dnia, ale Neapolitańczyk, daleki od zaprzeczania faktom, powiedział się, że czuł się zobowiązany okazać szacunek swemu księciu, dając się zranić po dwóch godzinach walki.
– Bardzo dobrze – powiedział książę – ale teraz twoja kolej; i jeśli nie zrobisz wszystkiego, co w twojej mocy, by wygrać, wypędzę cię z Petersburga.
– Mój panie, wasza wysokość zasługuje na najwyższą cześć. Nie pozwolę tknąć się ani razu, ale mam nadzieję, że zechcesz wziąć mnie pod swoją opiekę.
Dwaj mistrzowie spędzili z floretami cały ranek, a książę został trafiony sto razy, nie mogąc tknąć swego przeciwnika. W końcu, przekonany o wyższości Dragona, odrzucił floret, uścisnął mu dłoń i uczynił go szermierzem nadzwyczajnym, w stopniu majora w swoim regimencie Holsztyńczyków.
Wkrótce potem d’Aragon, zaskarbiwszy sobie łaskę księcia, uzyskał pozwolenie na prowadzenie banku przy faro na jego dworze i w ciągu trzech lub czterech lat zgromadził fortunę w wysokości stu tysięcy rubli, którą zabrał ze sobą na dwór króla Stanisława, gdzie dozwolone były gry wszelkiego rodzaju. Gdy przejeżdżał przez Rygę, baron de St. Heleine przedstawił go księciu Karolowi, który błagał go, aby następnego dnia do niego zawitał i pokazał swoje umiejętności gry w bierki przeciwko jemu samemu i kilku przyjaciołom. Miałem zaszczyt być w tym gronie i dobrze, że nas pokonał, bo jego umiejętności były wręcz demoniczne. Byłem na tyle nieokrzesany, że zdenerwowałem się, przegrywając za każdym razem i powiedziałem mu, że nie obawiałbym się stanąć z nim do pojedynku na miecze. On był jednak spokojniejszy i odpowiedział biorąc mnie za rękę i mówiąc:
– Nagim mieczem walczę w zupełnie innym stylu, a ty masz rację, mówiąc, że nie powinieneś się nikogo obawiać, bo szermierka idzie ci bardzo dobrze.
D’Aragon wyruszył następnego dnia do Warszawy, ale niestety zastał tam ludzi sprytniejszych niż on sam. W ciągu sześciu miesięcy pozbawili go stu tysięcy rubli, ale taki jest los hazardzistów: żadne rzemiosło nie może prowadzić do większej nędzy niż ich fach.
Na tydzień przed moim wyjazdem z Rygi (gdzie przebywałem dwa miesiące) Campioni uciekł dzięki przychylności dobrego księcia Karola, a w kilka dni potem podążył za nim baron de St. Heleine, bez pożegnania z liczną armią wierzycieli. Napisał tylko jeden list do Anglika, Collinsa, któremu był winien tysiąc koron, informując go, że jako uczciwy człowiek zostawił swoje długi tam, gdzie je zaciągnął. Więcej o tych trzech osobach usłyszymy w toku opowieści obejmującej kolejne dwa lata.
Campioni zostawił mi swój powóz, co zmusiło mnie do użycia sześciu koni podczas podróży do Petersburga. Żal mi było opuszczać Betty, a z jej matką utrzymywałem korespondencję przez cały czas mego pobytu w Petersburgu.
Wyjechałem z Rygi, gdzie termometr wskazywał piętnaście stopni mrozu, ale chociaż podróżowałem dzień i noc, nie wychodząc z powozu przez sześćdziesiąt godzin, które trwała moja podróż, w najmniejszym stopniu nie odczuwałem zimna. Zadbałem o opłacenie wszystkich postojów z góry, a marszałek Braun, gubernator Liwonii, zapewnił mi odpowiedni paszport. Jedno z miejsc na pace zajmował francuski służący, który błagał mnie, abym pozwolił, aby służył mi w czasie podróży w zamian za miejsce obok woźnicy. Dotrzymał słowa i służył mi dobrze, a chociaż był źle ubrany, przez dwa dni i trzy noce znosił okropne zimno, zdając się go nie odczuwać. Tylko Francuz może znieść takie próby; Rosjanin w podobnym stroju zamarzłby na śmierć w ciągu dwudziestu czterech godzin, pomimo obfitych dawek kukurydzianej brandy. Straciłem tego osobnika z oczu, gdy przybyłem do Petersburga, ale spotkałem go ponownie trzy miesiące później, bogato odzianego, zajmującego miejsce obok mojego, przy stole pana de Czerniczewa. Był on uczitielem (nauczycielem – przyp. red.)młodego hrabiego, który siedział obok niego. Ale o urzędzie uchitiela młodego hrabiego, który siedział obok niego, będę miał jeszcze sposobność, aby opowiedzieć więcej.
Jeśli chodzi o Lamberta, który siedział obok mnie w powozie, to nie robił on nic innego, jak tylko jadł, pił i spał przez całą drogę, rzadko się odzywał, ponieważ jąkał się i potrafił rozmawiać tylko o problemach matematycznych, na które nie zawsze miałem nastrój. Nigdy nie był zabawny, nigdy nie wygłosił żadnej sensownej uwagi na temat różnych miejsc, przez które przejeżdżaliśmy; krótko mówiąc, był głupcem i był męczący dla wszystkich z wyjątkiem siebie.
Zatrzymano mnie tylko raz, a miało to miejsce w Nawie, gdzie władze zażądały paszportu, którego nie posiadałem. Powiedziałem gubernatorowi, że ponieważ jestem Wenecjaninem i podróżuję tylko dla przyjemności, nie sądzę, aby paszport był potrzebny, ponieważ moja Republika nie jest w stanie wojny z żadnym innym mocarstwem, a Rosja nie ma ambasady w Wenecji.
– Mimo to – dodałem – jeśli wasza ekscelencja sobie tego życzy, zawrócę; ale poskarżę się marszałkowi Braunowi, który dał mi paszport na delegację, wiedząc, że nie mam paszportu politycznego.
Gubernator, przez minutę podenerwowany, przecierał czoło i w końcu dał mi przepustkę, którą nadal posiadam, a która wprowadziła mnie do Petersburga bez konieczności zezwalania celnikom na rewizję moich kufrów.
Pomiędzy Koporie a Petersburgiem stoi tylko jedna nędzna chata, w której podróżni mogą przenocować. Kraj jest dziki, a jego mieszkańcy nie mówią nawet po rosyjsku. Okręg nazywa się Ingria, a żargon, którym się posługują, chyba nie ma żadnego pokrewieństwa z jakimkolwiek innym językiem. Głównym zajęciem chłopów jest rabunek, a podróżny zrobi najlepiej nie zostawiając ani na chwilę swoich rzeczy samych.
Dotarłem do Petersburga dokładnie w chwili, gdy pierwsze promienie słońca zaczęły ozłacać horyzont. Było to w czasie zimowego przesilenia, a słońce wzeszło na krańcu niezmierzonej równiny dwadzieścia cztery po dziewiątej, mogę więc stwierdzić, że najdłuższa noc w Rosji trwa osiemnaście godzin i czterdzieści pięć minut.
Znalazłem się na pięknej ulicy zwanej Millione. Znalazłem kilka wolnych pokoi, które mieszkańcy domu wyposażyli w dwa łóżka, cztery krzesła i dwa małe stoliki, i wynajęli mi bardzo tanio. Widząc ogromne piece, doszedłem do wniosku, że muszą one zużywać ogromne ilości drewna, ale myliłem się. Rosja jest krajem pieców, tak jak Wenecja jest krajem zbiorników z wodą. Oglądałem wnętrze tych pieców latem tak dokładnie, jakbym chciał poznać sekret ich produkcji: są wysokie na dwanaście stóp i szerokie na sześć, i są w stanie ogrzać ogromny pokój. Napełniane są tylko raz na dwadzieścia cztery godziny, ponieważ gdy tylko drewno zostanie zwęglone, zawór w górnej części pieca jest zamykany.
Jedynie w domach szlacheckich piece napełnia się dwa razy dziennie, ponieważ służbie surowo zabrania się zamykania zaworu, i to z bardzo ważnego powodu.
Jeśli jakiś dżentelmen przypadkiem wróci do domu i każe swoim sługom ogrzać swój pokój przed pójściem spać, a sługa jest na tyle nieostrożny, że zamknie zawór, zanim drewno spali się na węgiel drzewny, wtedy jego pan śpi swoim ostatnim snem, dusząc się w ciągu trzech lub czterech godzin. Kiedy rano otwierają drzwi, okazuje się, że jest martwy, a biedny służący natychmiast zostaje powieszony, czegokolwiek by nie powiedział. Brzmi to surowo, a nawet okrutnie, ale jest to konieczne, bo inaczej sługa w każdej chwili mógłby się pozbyć swego pana.
Po podpisaniu umowy odnośnie wyżywienia i zakwaterowania, które były bardzo tanie (teraz jednak Petersburg jest już równie drogi, jak Londyn), przywiozłem kilka mebli, które były mi niezbędne, ale które nie były jeszcze zbyt powszechne w Rosji, takie jak komoda, biurko, itp.
Język niemiecki jest głównym językiem używanym w Petersburgu, a ja nie mówiłem wtedy po niemiecku lepiej niż teraz, więc miałem spore trudności z wyrażaniem się zrozumiale i tym zwykle u moich rozmówców wzbudzałem uśmiech.
Po obiedzie mój gospodarz powiedział mi, że Dwór wydaje bal maskowy na pięć tysięcy osób, który ma trwać sześćdziesiąt godzin. Dał mi bilet i powiedział, że muszę go tylko pokazać przy wejściu do pałacu cesarskiego.
Postanowiłem skorzystać z biletu, gdyż czułem, że chciałbym być obecny na tak licznym spotkaniu, a jako że wciąż miałem przy sobie mój kostium, wszystko czego potrzebowałem, to maska. Pojechałem do pałacu w lektyce, gdzie zastałem zgromadzony ogromny tłum i tańce w kilku salach, z których każda miała własną orkiestrę. Znajdowały się tam długie ławy załadowane jedzeniem i napojami, przy których ci, którzy byli głodni lub spragnieni, jedli lub pili tyle, ile chcieli. Wszędzie panowała wesołość i swoboda, a światło tysiąca woskowych świec oświetlało salę. Wszystko było cudowne, przez co jeszcze bardziej kontrastowało z zimnem i ciemnościami, jakie panowały na zewnątrz. Nagle usłyszałem, jak jeden z zamaskowanych gości obok mnie powiedział do drugiego:
– Tam jest caryca.
Wkrótce zobaczyliśmy też Grzegorza Orloffa, gdyż rozkazem było podążać w pewnej odległości za cesarzową.
Szedłem za przebranymi i wkrótce przekonałem się, że to naprawdę musi być cesarzowa, bo wszyscy to powtarzali, choć nikt nie był w stanie jej rozpoznać. Ci, którzy naprawdę jej nie poznali, popychali ją w tłumie, a ja wyobrażałem sobie, że musiała być zachwycona takim traktowaniem, gdyż stanowiło to dowód skuteczności jej przebrania. Kilka razy widziałem, jak rozmawiała po rosyjsku z jednym i drugim maskaradnikiem. Bez wątpienia narażała swoją próżność na pewne perturbacje, ale miała też nieocenioną korzyść usłyszenia prawd, których jej dworzanie z pewnością by jej nie powiedzieli. Błazen, w którym rozpoznałem Orloffa, wszędzie chodził za nią i ani na chwilę nie spuszczał jej z oka. Nie można było go z nikim pomylić, gdyż był wyjątkowo wysokim mężczyzną i miał osobliwą budowę głowy.
Zatrzymałem się w sali, gdzie tańczono francuski la danse carrée, i nagle pojawił się maskaradnik przebrany w stylu weneckim. Kostium był tak dopracowany, że od razu uznałem go za rodaka, gdyż bardzo niewielu obcych potrafi nas naśladować tak doskonale, by uniknąć wykrycia. Tak się złożyło, że podszedł i stanął obok mnie.
– Można by pomyśleć, że jest pan Wenecjaninem – powiedziałem do niego po francusku.
– Jestem.
– Tak, to zupełnie jak ja.
– Ja nie żartuję.
– Ani ja.
– W takim razie porozmawiajmy po wenecku.
– Pan zacznie, a ja odpowiem.
Rozpoczęliśmy naszą rozmowę, ale gdy doszedł do słowa sabato, sobota, które po wenecku brzmi sabo, odkryłem, że był prawdziwym Wenecjaninem, ale nie pochodził z samej Wenecji. Przyznał mi rację i oświadczył, że po moim akcencie sądzi, że ja jednakże z niej pochodzę.
– Tak jest – odparłem.
– Myślałem, że oprócz mnie to Bernadi jest jedynym Wenecjaninem w Petersburgu.
– Mylił się pan.
– Nazywam się hrabia Volpati di Treviso.
– Daj mi swój adres, panie, a przyjdę i powiem ci, kim jestem, bo tutaj nie mogę tego zrobić.
– Oto on.
Po opuszczeniu hrabiego kontynuowałem moją wędrówkę tą wspaniałą salą i po dwóch lub trzech godzinach moją uwagę przyciągnął głos kobiety mówiącej paryską francuszczyzną w wysokim falsecie, takim, jaki jest powszechny na balach operowych.
Nie rozpoznałem głosu, ale znałem ten styl i czułem pewność, że musi być jedną z moich starych przyjaciółek, ponieważ mówiła z intonacją i frazeologią, bardzo popularną w moich głównych miejscach wypoczynku w Paryżu.
Byłem ciekaw, kto to może być, a nie chcąc nic mówić, zanim jej nie rozpoznam, cierpliwie czekałem, aż podniesie maskę, co nastąpiło po upływie godziny. Jakież było moje zdziwienie, gdy ujrzałem madame Baret, sprzedawczynię pończoch na Rue St. Honor, a miłość naraz obudziła się z długiego snu, i podchodząc do niej, powiedziałem falsetem:
– Jestem twoim przyjacielem z „Hotelu d’Elbeuf”.
Była zdziwiona i wyglądała na zdezorientowaną. Szepnąłem jej do ucha: „Gilbert Baret, Rue des Prouveres” i kilka innych faktów, które mogły być znane tylko jej i szczęśliwemu kochankowi.
Widziała, że znam jej najskrytsze tajemnice, i odciągając mnie od siebie błagała, bym powiedział jej, kim jestem.
– Byłem twoim kochankiem, i to szczęśliwym – odpowiedziałem. – Ale zanim zdradzę ci moje imię, powiedz z kim jesteś i jak się masz?
– Bardzo dobrze, ale proszę nie ujawniać tego, co powiem. Opuściłam Paryż z panem d’Anglade, radcą na dworze w Rouen. Żyłam z nim dość szczęśliwie przez jakiś czas, a potem opuściłam go, by udać się z dyrektorem teatralnym, który sprowadził mnie tutaj jako aktorkę pod nazwiskiem de l’Anglade, a w tej chwili jestem u boku hrabiego Rzewuskiego, polskiego ambasadora. A teraz powiedz mi kim jesteś?
Czując pewność, że uczucie we mnie odżywa, podniosłem maskę. Wydała okrzyk radości i wykrzyknęła:
– Mój dobry anioł przywiódł cię do Petersburga.
– Jak to?
– Rzewuski jest zmuszony wrócić do Polski, i teraz liczę na to, że wydostaniesz mnie z kraju, bo nie mogę dłużej pracować w miejscu, do którego się nie nadaję, gdyż nie potrafię ani śpiewać, ani grać.
Podała mi swój adres, a ja wyszedłem od niej zachwycony moim odkryciem. Po pół godzinie spędzonej przy stole, jedząc i pijąc to, co najlepsze, wróciłem do tłumu i zobaczyłem moją uczciwą sprzedawczynię pończoch rozmawiającą z hrabią Volpati. Widział ją ze mną i pospieszył zapytać o moje imię. Była jednak wierna naszej obietnicy i powiedziała mu, że byłem jej mężem, choć Wenecjanin nie wydawał się dawać wiary tej informacji.
W końcu zmęczony opuściłem bal i położyłem się do łóżka z zamiarem pójścia rano na mszę. Spałem jakiś czas i obudziłem się, ale ponieważ było jeszcze ciemno, przekręciłem się na drugi bok i znowu zasnąłem. W końcu obudziłem się znowu i widząc światło dzienne, które wdzierało się przez moje podwójne okna, posłałem po fryzjera, mówiąc mu, żeby się pospieszył, ponieważ chcę wysłuchać mszy w pierwszą niedzielę po moim przybyciu do Petersburga.
– Ależ panie, powiedział, pierwsza niedziela była wczoraj, teraz mamy poniedziałek.
– Jak to! Poniedziałek?
– Tak, sir.
Spędziłem w łóżku dwadzieścia siedem godzin, a po roześmianiu się z tej wpadki, poczułem, że jestem skłonny łatwo w to uwierzyć, bo miałem apetyt jak kanibal.
To był jedyny dzień, który naprawdę straciłem w życiu, jednak nie płaczę jak cesarz rzymski, tylko śmieję się z tego. Ale to nie jest jedyna różnica między Tytusem a Casanovą.
Wezwałem Demetrio Papanelopulo, kupca greckiego, który miał mi wypłacać sto rubli miesięcznie. Zostałem mu polecony przez pana da Loglio i spotkałem się z doskonałym przyjęciem. Prosił mnie, abym codziennie przychodził do niego na posiłki, wypłacił mi ruble za należny miesiąc i zapewnił, że pokryje mój rachunek wystawiony w Mitawie. Znalazł mi też niezawodnego służącego i powóz za osiemnaście rubli, czyli sześć dukatów miesięcznie. Taka tanizna, niestety, odeszła już na zawsze.
Następnego dnia, gdy jadłem z pewnym dostojnym Grekiem i młodym Bernardim, który został potem otruty, hrabia Volpati pojawił się z deserem i opowiedział nam, jak spotkał na balu Wenecjanina, który obiecał przyjść i zobaczyć się z nim.
– Wenecjanin dotrzymałby swojej obietnicy – powiedziałem – gdyby nie zapadł w głęboki sen trwający dwadzieścia siedem godzin. Ja jestem tym Wenecjaninem i jestem zachwycony, że możemy kontynuować naszą znajomość.
Hrabia zamierzał wyjechać, a jego wyjazd został już ogłoszony w Gazecie Petersburskiej. Zwyczajem rosyjskim jest nie wydawać podróżnemu paszportu, dopóki nie upłynie tydzień od ukazania się informacji w gazecie. Przepis ten jest korzystny dla handlarzy, a cudzoziemców skłania do zastanowienia się dwa razy, zanim zaciągną jakiekolwiek długi.
Następnego dnia zabrałem list polecający do Pietra Ivanovitcha Melissina, pułkownika, a potem generała artylerii. List został napisany przez madame da Loglio, która była bardzo blisko związana z Melissinem. Zostałem bardzo uprzejmie przyjęty, a po przedstawieniu mnie swojej miłej żonie, stanowczo poprosił, abym co wieczór jadał z nim kolację. Dom był prowadzony w stylu francuskim i zarówno zabawa, jak i kolacja odbyły się bez żadnych ceremonii. Poznałem tam starszego brata Melissina, prokuratora Świętego Synodu i męża księżniczki Dolgorouki. Gra w faro toczyła się dalej, a towarzystwo składało się z osób godnych zaufania, które ani nie chwalą się swoimi zyskami, ani nie opłakują swoich strat, nie było więc obawy, że rząd odkryje to naruszenie prawa przeciwko hazardowi. Właścicielem banku w grze był baron Lefort, syn sławnego admirała Piotra Wielkiego. Lefort był przykładem niestałości fortuny. Popadł wówczas w niełaskę z powodu loterii, którą urządził w Moskwie z okazji koronacji cesarzowej, która dostarczyła mu niezbędnych funduszy. Loteria została przerwana, a fakt ten przypisano rzekomej nieuczciwości barona.
Grałem na małe stawki i wygrałem parę rubli. Przy kolacji zaprzyjaźniłem się z baronem Lefortem, a on potem opowiedział mi o perypetiach, jakich doświadczył.
Gdy chwaliłem szlachetny spokój, z jakim pewien książę przegrał u niego tysiąc rubli, roześmiał się i powiedział, że ten skończony hazardzista grał na kredyt, ale nigdy nie płacił.
– A co z jego honorem?
– Niepłacenie długów hazardowych na niego nie wpływa. Jest w Rosji rzeczą zrozumiałą, że ten, kto gra na kredyt i przegrywa, może zapłacić lub nie zapłacić, jeśli chce, a zwycięzca przypominając przegranemu o jego długu tylko się ośmiesza.
– Wtedy posiadacz banku ma prawo odmówić przyjęcia zakładów, które nie są poparte gotówką.
– Oczywiście – i nikt nie ma prawa się na niego za to obrażać. Gry hazardowe są w Rosji w bardzo złym stanie. Znam młodzieńców o najwyższym statusie, których główną chlubą jest to, że umieją zdobywać fortunę, to znaczy oszukiwać. Jeden z Matuszkinów posuwa się tak daleko, że wyzywa wszystkich zagranicznych oszustów, aby go pokonali. Właśnie otrzymał pozwolenie na podróżowanie przez trzy lata i nie jest żadną tajemnicą, że chce podróżować, aby ćwiczyć swoje umiejętności. Zamierza powrócić do Rosji obładowany łupami zdobytymi przez oszukanych przez siebie ludzi.
Młody oficer gwardii, nazwiskiem Zinovieff, krewny Orloffów, którego spotkałem u Melissino, przedstawił mnie Macartney’owi, ambasadorowi angielskiemu, młodemu człowiekowi z charakterem, lubiącemu przyjemności. Zakochał się on w młodej damie z rodu Chitroffów, która była druhną cesarzowej, a ponieważ jego uczucie zostało odwzajemnione, urodziło mu się dziecko. Cesarzowa nie pochwaliła tego przejawu angielskiej swobody i kazała odwołać ambasadora, choć wybaczyła swojej służącej. To przebaczenie przypisała umiejętnościom tanecznym młodej damy. Znałem brata tej kobiety, wspaniałego i inteligentnego młodego oficera. Miałem szczęście zostać przyjętym na dwór i tam miałem przyjemność zobaczy, pannę Chitroff tańczącą. Poznałem tam również pannę Sievers, obecnie księżną, którą spotkałem ponownie w Dreźnie cztery lata temu wraz z jej córką, niezwykle wytworną młodą księżniczką. Byłem oczarowany panną Sievers, i czułem się w niej zakochany po uszy, ale ponieważ nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni, nie miałem okazji, by wyznać jej moją namiętność. Bardzo przez nią lubiany był kastrat Putini, który zresztą zasługiwał na sympatię, zarówno ze względu na swoje talenty, jak i piękno swojej osoby.
Zacny Papanelopulo przedstawił mnie Alsuwieffowi, jednemu z ministrów, człowiekowi dowcipnemu, literatowi, jedynemu, jakiego spotkałem w Rosji. Był on pracowitym studentem na Uniwersytecie w Uppsali, uwielbiał wino, kobiety i dobry humor. Zaprosił mnie na kolację z Locatellim w Katerinowie, jednej z cesarskich rezydencji, które cesarzowa powierzyła staremu kierownikowi teatru do końca jego dni. Był zdumiony, kiedy mnie zobaczył, a ja byłem bardziej zdumiony tym, że prowadził tawernę, bo każdego dnia serwował doskonałą kolację wszystkim, którzy zechcieli zapłacić rubla, nie licząc wina. Pan d’Alsuwieff przedstawił mnie swojemu koledze z ministerstwa, Teplowowi, którego wadą było to, że kochał chłopców, a zaletą to, że udusił Piotra III.
Madame Mecour, tancerka, przedstawiła mnie swojemu kochankowi, Ghelaghinowi, również ministrowi. Spędził on dwadzieścia lat swojego życia na Syberii.
List od da Logli zapewnił mi serdeczne przyjęcie kastrata Luiniego, zachwycającego człowieka, utrzymującego wspaniały stół. Był on kochankiem śpiewaka Colonny, ale ich uczucie wydawało mi się męczarnią, gdyż nie potrafili przeżyć razem w pokoju ani jednego dnia. W domu Luiniego poznałem innego kastrata, Millica, wielkiego przyjaciela głównego myśliwego, Naryszkina, który również stał się jednym z moich przyjaciół. Ten Naryszkin, był miłym i dobrze poinformowanym człowiekiem, mężem słynnej Marii Pawłowny. To właśnie przy wspaniałym stole głównego myśliwego poznałem Calogesa Platona, obecnie arcybiskupa Nowogrodu, a następnie kapelana cesarzowej. Mnich ten był Rosjaninem, mistrzem podstępu, rozumiał grekę, mówił po łacinie i po francusku, i był to człowiek, którego można nazwać wytwornym. Nic dziwnego, że zaszedł tak daleko, gdyż w Rosji szlachta nigdy nie zniżała się do przyjmowania kościelnych godności.
Da Loglio przekazała mi list do księżniczki Daszkowny, a ja zawiozłem go do jej wiejskiego domu, oddalonego o trzy wiorsty od Petersburga. Została ona wygnana ze stolicy, ponieważ, pomagając Katarzynie wstąpić na tron, rościła sobie prawo do dzielenia go z nią.
Zastałem księżniczkę pogrążoną w żałobie po stracie męża. Przyjęła mnie uprzejmie i obiecała, że porozmawia w moim imieniu z panem Paninem, a trzy dni później napisała mi, że mogę odwiedzić tego szlachcica, kiedy tylko zechcę. Był to przykład wielkoduszności cesarzowej; zhańbiła księżniczkę, ale pozwoliła, by jej ulubiony minister co wieczór składał jej wizytę. Słyszałem, z dobrego źródła, że Panin nie był kochankiem księżniczki, lecz jej ojcem. Jest ona teraz prezesem Akademii Nauk i przypuszczam, że literaci muszą patrzeć na nią jak na kolejną Minerwę, bo inaczej wstydziliby się mieć kobietę na czele. Żeby oddać pełny obraz sytuacji – rosyjskim wojskiem może kierować kobieta, ale Joanny d’Arc są rzadkością.
Melissino i ja byliśmy obecni na niezwykłej ceremonii w święto Trzech Króli, a mianowicie na błogosławieństwie Newy, pokrytej wówczas pięcioma stopami lodu.
Po błogosławieństwie wody dzieci były chrzczone przez zanurzenie w dużym przeręblu wykutym w lodzie. W dniu, w którym byłem obecny, kapłanowi zdarzyło się, że jedno z dzieci wyśliznęło mu się z rąk.
– Drugoj! – Zawołał.
To znaczy: „Następny”. Ale można sobie wyobrazić moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że ojciec i matka dziecka byli w ekstazie radości, pewni, że niemowlę zostało zabrane prosto do nieba. Szczęśliwa niewiedza!
Miałem list od madame Bregonci z Florencji do jej przyjaciółki, Wenecjanki Roccolini, która opuściła Wenecję, by śpiewać w Teatrze Petersburskim, choć nie znała ani jednej nuty i nigdy nie występowała na scenie. Cesarzowa wyśmiała ją i powiedziała, że obawia się, iż w Petersburgu nie ma miejsca dla jej osobliwego talentu, ale Roccolini, która była znana jako La Vicenza, nie była kobietą, która poddałaby się z tak błahego powodu. Została bliską przyjaciółką Francuzki o imieniu Prote, żony kupca, która mieszkała z głównym myśliwym. Była ona jednocześnie jego kochanką i powiernicą jego żony Marii Pietrowny, która nie lubiła swojego męża i była bardzo wdzięczna Francuzce za uwolnienie jej od małżeńskich zalotów.
Ta Prote była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widziałem, i bez w tym wątpienia najpiękniejszą czasie w Petersburgu. Była w kwiecie swego wieku. Miała jednocześnie wspaniały gust do galanterii i do wszystkich tajemnic damskiej toalety. W ubiorze przewyższała wszystkich, a ponieważ była dowcipna i zabawna, podbijała wszystkie serca. Taka była kobieta, której La Vicenza stała się przyjaciółką i protektorką. Przyjmowała listy od tych, którzy byli zakochani w madame Prote i przekazywała je dalej, podczas gdy niezależnie od tego, czy zaloty zostały przyjęte, czy nie, prokurentka dostawała coś od potencjalnego kochanka.
Rozpoznałem signorę Roccolini, gdy tylko ją ujrzałem, ale ponieważ od naszego ostatniego spotkania minęło dwadzieścia lat, nie zdziwiła się, że zdawałem się jej nie znać, i nie czyniła żadnych wysiłków, by odświeżyć mi pamięć. Jej brat nazywał się Montellato i to właśnie on próbował mnie zamordować pewnej nocy na Placu Świętego Marka, gdy wychodziłem z Ridotto. Spisek, który kosztowałby mnie życie, gdybym nie uciekł przez okno, został zawiązany w domu Roccolinich.
Powitała mnie jak rodaka w obcym kraju, opowiedziała mi o swoich zmaganiach i dodała, że teraz ma łatwe życie i jest związana z najmilszymi damami w całym Petersburgu.
– Jestem zdumiona, że nie spotkałeś pięknej madame Prote u głównego myśliwego, bo jest ona ulubienicą jego serca. Przyjdź i wypij ze mną jutro kawę, a zobaczysz to cudo.
Przyszedłem na spotkanie i dama ta okazała się jeszcze piękniejszą, niż się spodziewałem po pochwałach Wenecjanki. Byłem oszołomiony jej urodą, ale nie będąc bogatym człowiekiem, czułem, że muszę wysilić swój rozum, jeśli chcę się nią cieszyć. Zapytałem o jej imię, choć znałem je dość dobrze, a ona odpowiedziała:
– Prote.