Paradoks produktywności. Jak czerpać przyjemność z pracy, aby się chciało chcieć - Abdaal Ali - ebook

Paradoks produktywności. Jak czerpać przyjemność z pracy, aby się chciało chcieć ebook

Abdaal Ali

4,2

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Żyjemy w przekonaniu, że produktywność wynika z ciężkiej pracy, a droga do sukcesu jest wypełniona niekończącą się frustracją i trudem. 

A jeśli jest inny sposób?

Dr Ali Abdaal – najpopularniejszy na świecie ekspert w dziedzinie produktywności – odkrył łatwiejszą i szczęśliwszą drogę do sukcesu. Opierając się na dziesięcioleciach badań psychologicznych, twierdzi, że sekretem produktywności i sukcesu nie jest harówka, lecz dobre samopoczucie. Jeśli potrafisz sprawić, że twoja praca będzie przyjemna, produktywność pojawi się sama.

Sekretem produktywności jest radość, a nie dyscyplina

Dowiesz się, jak nauka o produktywności zapewniającej dobre samopoczucie może odmienić twoje życie. Odkryjesz trzy czynniki, które stanowią podstawę przyjemnej produktywności, trzy blokady, które trzeba pokonać, aby wygrać z prokrastynacją, oraz trzy czynniki, które zapobiegają wypaleniu i pomagają osiągnąć trwałe spełnienie. Poznasz inspirujące historie założycieli firm, olimpijczyków i naukowców, laureatów Nagrody Nobla, ucieleśniających zasady dobrej produktywności. Przekonasz się także, że wystarczą proste praktyczne zmiany, by osiągnąć więcej i zacząć żyć lepiej już od dzisiaj.

Dzięki tej książce:

•Zbudujesz własny system produktywności, który nie będzie męczący.

•Sprawisz, że każda praca (choćby nudna) będzie wydawała się bardziej energizująca i przyjemna.

•Zachowasz koncentrację w świecie ciągłych rozproszeń.

•Raz na zawsze poradzisz sobie z prokrastynacją, i to bez polegania wyłącznie na motywacji i dyscyplinie.

•Nauczysz się zmniejszać stres związany z pracą, zachowując produktywność.

•Upewnisz się, czego naprawdę chcesz od swojej pracy i życia.

•Zrozumiesz, co naprawdę jest dla ciebie ważne w dłuższej perspektywie.

•Wyznaczysz sobie znaczące cele, które pomogą ci czuć się dobrze i osiągać więcej.

•Naładujesz swoje akumulatory dzięki popartym naukowo strategiom.

•Odzyskasz równowagę, spełnienie i radość we wszystkim, co robisz.

...oraz dużo, dużo więcej.

Ta książka uwolni cię od poczucia winy i wstydu wynikającego z przekonania, że nie robisz wystarczająco dużo, i pokaże ci, jak osiągnąć więcej, niż kiedykolwiek marzyłeś. 

— JAY SHETTY, autor książek Zacznij myśleć jak mnich i 8 zasad miłości

Ali Abdaal to lekarz, przedsiębiorca, magik amator i najpopularniejszy na świecie ekspert w dziedzinie produktywności. Zainteresował się nauką o produktywności, gdy próbował połączyć wymogi kształcenia medycznego na Uniwersytecie Cambridge z rozwojem swojej firmy. Pracując jako lekarz w brytyjskiej Narodowej Służbie Zdrowia, zaczął dokumentować w Internecie swoją podróż w kierunku zdrowszego, szczęśliwszego i bardziej produktywnego życia. Jego oparte na dowodach filmy, podcasty i artykuły na temat ludzkiego umysłu przez lata dotarły do setek milionów ludzi na całym świecie. W 2021 roku zrobił sobie przerwę od praktyki lekarskiej, aby w pełni poświęcić się pracy popularyzującej naukę o rozkwicie człowieka i jego wysokiej wydajności. W tej książce ujawnia wszystko, czego nauczył się przez dekadę studiowania sekretów lepszego samopoczucia i osiągania więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 296

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (14 ocen)
7
3
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
User9788

Całkiem niezła

Jak każda książka o produktywności trochę przegadana, dodatkowo wieksza część jest o rzeczach oczywistych o których każdy wie. Niestety o tych właśnie rzeczach najczęściej zapominamy lub uznajemy za nieważne dlatego potrzebujemy przypomnienia w postaci takich książek : )
00
otcto

Nie oderwiesz się od lektury

Książka omawia temat motywacji, prokrastynacji i wyznaczania celów. Książka opiera się na badaniach naukowych. Dużo w niej wiedzy, technik i metod. Bardzo wartościowa.
00

Popularność




Tytuł oryginalny: Feel-Good Productivity: How to Do More of What Matters to You

Przekład: Joanna Tegnerowicz

Redakcja: Ewa Bargiel

Korekta: Ewa Kujaszewska

Skład: Ewa Masalska

Okładka: Olga Kalarus | Lemonade Studio

Opracowanie e-wydania: Karolina Kaiser |

Copyright © Ali Abdaal, 2023

First published as Feel-Good Productivity in 2023 by Cornerstone Press, an imprint of Cornerstone. Cornerstone is part of the Penguin Random House group of companies.

Copyright © 2024 for this Polish edition by MT Biznes Ltd.

All rights reserved

Copyright © 2024 for this Polish translation by MT Biznes Ltd.

All rights reserved.

Wydanie pierwsze.

Warszawa 2024

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl.

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

MT Biznes Sp. z o.o.

www.mtbiznes.pl

[email protected]

ISBN 978-83-8231-528-8 (epub)

ISBN 978-83-8231-529-5 (mobi)

Dla Mimi i Nani –

w podzięce za Waszą miłość, wsparcie i poświęcenie

Wstęp

„Wesołych świąt, Ali. Postaraj się nikogo nie zabić”.

Po tych słowach mój konsultant beztrosko zakończył połączenie, zostawiając mnie samego z oddziałem pełnym pacjentów. Byłem świeżo upieczonym lekarzem stażystą, a trzy tygodnie wcześniej popełniłem błąd godny nowicjusza: zapomniałem wypełnić formularz z prośbą o urlop na czas świąt. I oto miałem zupełnie sam poradzić sobie na oddziale w Boże Narodzenie.

Zaczęło się więc źle, a potem szybko zrobiło się jeszcze gorzej. Kiedy pojawiłem się w szpitalu, spadła na mnie lawina wywiadów medycznych, wyników badań i zleceń na skany napisanych tak niejasno, że doświadczony archeolog zrozumiałby je prędzej niż nasz radiolog. Już po zaledwie paru minutach musiałem stawić czoła pierwszemu pilnemu przypadkowi: chodziło o mężczyznę po pięćdziesiątce, u którego doszło do zapaści w wyniku zatrzymania krążenia. A potem jedna z pielęgniarek powiadomiła mnie, że inny pacjent pilnie potrzebuje tak zwanego ręcznego usunięcia (wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi).

O wpół do jedenastej przed południem rozejrzałem się po oddziale. Pielęgniarka imieniem Janice w panice biegała korytarzem A tam i z powrotem z naręczem kroplówek i kart podawania leków. Na korytarzu B uparty starszy pacjent głośno domagał się zawieruszonej gdzieś sztucznej szczęki. Korytarz C okupował pijany przybysz z oddziału ratunkowego, wędrując przed siebie i krzycząc „Olive! Olive!” (nigdy nie miałem okazji dowiedzieć się, kim była Olive). I co minutę ktoś zgłaszał nowe żądania: „Panie doktorze, czy może pan sprawdzić temperaturę pani Johnson?”, „Panie doktorze, co robić, bo pan Singh ma za wysoki potas?”.

Szybko zaczęła mnie ogarniać panika. Szkoła medyczna nie przygotowała mnie na taką sytuację. Dotychczas zawsze dobrze sobie radziłem. Kiedy było trudno, przyjmowałem prostą strategię: pracowałem ciężej. Dzięki tej metodzie siedem lat temu dostałem się do szkoły medycznej. Opublikowałem kilka artykułów w czasopismach naukowych. Udało mi się nawet założyć własną firmę w czasie studiów. Dyscyplina była jedynym systemem produktywności, jaki znałem. I działała.

Teraz jednak przestała działać. Od czasu, gdy kilka miesięcy wcześniej zostałem lekarzem, czułem się, jakbym tonął. Nawet jeśli pracowałem do późna w nocy, nie byłem w stanie zbadać tylu pacjentów, ilu powinienem, czy uporać się z dokumentacją. Źle było też z moim nastrojem: z radością przygotowywałem się do zawodu lekarza, ale sama praca głęboko mnie przygnębiała, ciągle martwiłem się, że popełnię błąd, który kogoś zabije. Nie mogłem spać, zacząłem zaniedbywać przyjaciół, przestałem kontaktować się z rodziną. I tylko coraz ciężej pracowałem.

A teraz to. Boże Narodzenie, byłem sam na szpitalnym oddziale i nie radziłem sobie w czasie dyżuru. Sytuacja osiągnęła punkt krytyczny, gdy upuściłem tacę z materiałami medycznymi, rozrzucając strzykawki po całej podłodze. Patrząc bezradnie na mokry fartuch, uświadomiłem sobie, że muszę coś wymyślić – albo pożegnać się z marzeniem o pracy chirurga.

Tej nocy odwiesiłem stetoskop, sięgnąłem po świąteczną babeczkę i włączyłem laptop. Pomyślałem o tym, jak bardzo produktywny byłem dawniej. O czym zapomniałem? W ciągu pierwszego roku studiów medycznych pochłonęły mnie tajniki produktywności. Po nocach robiłem notatki z setek artykułów, postów na blogach i filmów obiecujących klucz do optymalnej wydajności. Każdy guru wychwalał znaczenie pracy w pocie czoła. Często cytowano Muhammada Alego: „Nienawidziłem każdej minuty treningu, ale mówiłem sobie: »Nie poddawaj się. Cierp teraz, a resztę życia spędzisz jako mistrz«”.

Nadchodził drugi dzień świąt, a ja ślęczałem nad starymi notatkami i zastanawiałem się, czy to na tym polegał mój błąd. Czy wystarczyłoby, żebym odzyskał swój dawny etos pracy? Kiedy jednak następnego dnia wróciłem do pracy z postanowieniem, by po prostu robić więcej, nic to nie dało. Chociaż zostałem na oddziale do północy – i chociaż powtarzałem sobie słowa Muhammada Alego w czasie przerw na toaletę – tyle samo czasu zabrało mi uporanie się z dokumentacją. Pacjenci mieli wciąż do czynienia ze zmęczoną i nieudolną wersją Alego. A ja wciąż byłem bardzo daleki od świątecznej radości.

Pod koniec tego dnia, najcięższego w moim dotychczasowym życiu, czułem się beznadziejnie. I wtedy nagle przypomniałem sobie mądre słowa dawnego mentora, doktora Barclaya: „Jeśli leczenie nie działa, upewnij się co do diagnozy”.

Zacząłem – najpierw ostrożnie, a potem zdecydowanie – powątpiewać we wszystkie rady co do produktywności, które sobie przyswoiłem. Czy sukces naprawdę wymaga cierpienia? Czym w ogóle jest sukces? Czy cierpienie da się znosić przez dłuższy czas? Czy poczucie przytłoczenia rzeczywiście może pomóc w skutecznym działaniu? Czy muszę poświęcać zdrowie i szczęście, żeby zdołać cokolwiek zrobić?

Potrzebowałem jeszcze kilku miesięcy. Po omacku zmierzałem już jednak do rewelacyjnego odkrycia: nic z tego, co mówiono mi o sukcesie, nie było prawdą. Harówka nie uczyni ze mnie dobrego lekarza. Cięższa praca nie da mi szczęścia. I jest inna droga do poczucia spełnienia, której nie towarzyszą ciągły niepokój, bezsenne noce i niepokojące uzależnienie od kofeiny.

Z pewnością nie miałem odpowiedzi na wszystkie pytania. Po raz pierwszy mogłem jednak dostrzec zarysy alternatywnego podejścia. Podejścia, które nie opierało się na wyczerpująco ciężkiej pracy, ale na zrozumieniu tego, co sprawia, że ciężka praca jest bardziej znośna. Podejścia skupiającego się w pierwszej kolejności na moim dobrostanie i czyniącego zeń siłę napędową mojej koncentracji i motywacji. Podejścia, jakie później zacząłem określać mianem produktywności, która cieszy.

Zdumiewające tajniki produktywności, która cieszy

W szkole medycznej moja obsesja na punkcie produktywności sprawiła, że dodatkowy rok poświęciłem na zdobycie dyplomu z psychologii. Gdy zacząłem poszukiwać elementów produktywności, która cieszy, przypomniałem sobie badania, w których uczestniczyłem i w których wykorzystano świecę, pudełko zapałek i pudełko pinezek.

Wyobraź sobie, że masz przed sobą te trzy przedmioty. Twoim zadaniem jest przymocowanie świecy do korkowej tablicy na ścianie w taki sposób, by po zapaleniu świecy wosk nie ściekał na znajdujący się poniżej stolik. Zaczynasz się głowić nad tymi przedmiotami, obracając je w rękach. Czy potrafisz znaleźć rozwiązanie?

Gdy ludzie muszą się zmierzyć z tym problemem, zwykle biorą pod uwagę tylko świeczkę, zapałki i pinezki. Osoby myślące bardziej innowacyjnie uwzględniają też potencjał pudełka na pinezki. Optymalne rozwiązanie łamigłówki wymaga, by dostrzec w tym pudełku nie tylko pojemnik, ale także podstawkę pod świecę.

Chodzi tu o „problem świecy”, klasyczny test twórczego myślenia. Został opracowany przez Karla Dunckera i opublikowany po jego śmierci, w 1945 roku. Odtąd wykorzystano go w niezliczonych badaniach o bardzo różnorodnej tematyce, sięgającej od elastyczności poznawczej po negatywne skutki psychologiczne stresu. Pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku psycholożka Alice Isen uczyniła z tego testu podstawę przełomowego eksperymentu[1], by zbadać, jak nastrój wpływa na ludzką kreatywność.

Isen zaczęła od podzielenia ochotników na dwie grupy. Jedna przed przystąpieniem do rozwiązywania problemu świecy otrzymała małe upominki – torebki cukierków. Druga rozpoczęła pracę nad zadaniem bez takiej zachęty. Hipoteza zakładała, że osoby, które dostały cukierki, będą mieć lepszy nastrój podczas próby rozwiązania łamigłówki. Badaczka odkryła ciekawe zjawisko: osoby, którym upominek nieco poprawił nastrój, o wiele lepiej poradziły sobie z „problemem świecy”.

Gdy w czasie studiów psychologicznych po raz pierwszy przeczytałem o eksperymencie Isen, wydał mi się interesujący, ale nie wywarł na mnie wpływu. Osobiście nigdy nie czułem przemożnej potrzeby, by przymocować świecę do ściany. Kiedy jednak wróciłem do tego eksperymentu jako lekarz stażysta, uzmysłowiłem sobie głębię spostrzeżenia Isen. Sugerowało ono, że dobre samopoczucie nie kończy się na dobrym samopoczuciu – zmienia ono bowiem nasze wzory myślenia i zachowania.

Teraz dowiedziałem się, że ów eksperyment dał początek fali badań nad wpływem pozytywnych emocji na wiele z naszych procesów poznawczych. Badania te pokazały, że kiedy mamy dobry nastrój, szukamy większej liczby rozwiązań, jesteśmy bardziej otwarci na nowe doświadczenia i lepiej przyswajamy otrzymywane informacje. Innymi słowy, dobre samopoczucie podnosi naszą kreatywność – a zatem i naszą produktywność.

Jedną z pierwszych osób, które dokładnie zbadały to zjawisko, była Barbara Fredrickson – profesorka na Uniwersytecie Karoliny Północnej w Chapel Hill. Należy ona do czołowych przedstawicielek psychologii pozytywnej – stosunkowo nowej gałęzi psychologii skupiającej się na zrozumieniu i wspomaganiu szczęścia. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Fredrickson sformułowała teorię emocji pozytywnych, którą określiła mianem teorii poszerzania i budowania[2].

W świetle wspomnianej teorii emocje pozytywne poszerzają naszą świadomość i budują nasze zasoby poznawcze i społeczne. Poszerzanie odnosi się do bezpośredniego skutku takich emocji: kiedy czujemy się dobrze, nasze umysły otwierają się, przyswajamy więcej informacji i widzimy wokół nas więcej możliwości. Weźmy pod uwagę „problem świecy”: gdy uczestnicy eksperymentu byli w dobrym nastroju, dostrzegali więcej możliwych rozwiązań.

Budowanie odnosi się do długookresowych skutków pozytywnych emocji. Kiedy doświadczamy tych emocji, gromadzimy zapas zasobów umysłowych i emocjonalnych, które mogą pomóc nam w przyszłości, takich jak: odporność psychiczna, kreatywność, umiejętności rozwiązywania problemów, więzi społeczne i zdrowie fizyczne. Wraz z upływem czasu powyższe dwa procesy wzajemnie się wzmacniają, tworząc wznoszącą się spiralę pozytywności, wzrostu i sukcesów.

Pozytywne emocje są siłą napędową ludzkiego rozkwitu.

Powyższa teoria wskazuje zupełnie nowy sposób pojmowania roli pozytywnych emocji w naszym życiu. Nie są one tylko przelotnymi odczuciami, które przychodzą i odchodzą bez żadnych następstw. Są integralną częścią naszego funkcjonowania poznawczego, naszych więzi społecznych i naszego ogólnego dobro­stanu. Pozytywne emocje są siłą napędową ludzkiego rozkwitu.

Dlaczego produktywność, która cieszy, działa

Kiedy zacząłem poznawać teorię poszerzania i budowania, uświadomiłem sobie, że mogę w inny sposób myśleć o swoim życiu. Całymi latami sądziłem, że mogę osiągnąć to, czego chcę, jeśli będę po prostu ciężko harował. Jeśli chcę stać się dobrym lekarzem, moje życie będzie pasmem mozolnej, nieustannej pracy.

Teraz dostrzegłem, że jest inna droga. Teoria Fredrickson sugeruje, że pozytywne emocje zmieniają sposób działania naszych mózgów. Pierwszy krok to lepsze samopoczucie. Krok drugi to robienie więcej tego, co ma dla nas znaczenie.

Zastanawiałem się jednak, dlaczego tak jest. Im więcej czytałem, tym bardziej się przekonywałem, że badacze wyjaśniają to różnie, czasem dość niejasno. Niemniej zaczęło się klarować kilka odpowiedzi.

Po pierwsze, dobre samopoczucie zwiększa naszą energię. Większości z nas zdarza się odczuwać energię, która nie jest ściśle fizyczna czy biologiczna, nie pochodzi po prostu z cukru czy węglowodanów, ale z połączenia motywacji, koncentracji i natchnienia. To energia, którą czujesz, kiedy pracujesz nad szczególnie pochłaniającym cię zadaniem albo gdy otaczają cię inspirujący ludzie. Ta energia ma wiele imion. Psychologowie nazywają ją emocjonalną, duchową, umysłową lub motywacyjną; neuronaukowcy zaś – zapałem, witalnością bądź pobudzeniem energetycznym. Mimo że badacze nie są zgodni co do jej miana, jednogłośnie uznają, że umożliwia nam ona koncentrację, inspiruje nas i motywuje do zmierzania ku naszym celom.

A zatem skąd się bierze ta tajemnicza energia? Krótka odpowiedź brzmi: z dobrego samopoczucia. Pozytywne emocje są ściśle związane z zespołem czterech hormonów[3] – endorfinami, serotoniną, dopaminą i oksytocyną – które często nazywa się hormonami szczęścia. Każdy z nich pomaga nam osiągnąć więcej. Endorfiny często uwalniają się podczas aktywności fizycznej, a także w chwilach, gdy jesteśmy zestresowani lub odczuwamy ból. Wywołują uczucie szczęścia i tym sposobem zmniejszają dyskomfort, a ich podwyższony poziom zwykle współwystępuje ze wzrostem energii i motywacji. Serotonina jest związana z regulacją nastroju, snu i apetytu oraz z ogólnym poczuciem dobrostanu; leży u podłoża naszego zadowolenia i dostarcza nam energii do sprawnego wykonywania zadań. Dopamina, czyli hormon nagrody, jest powiązana z motywacją i przyjemnością, a jej uwalnianie zapewnia satysfakcję, która pozwala nam dłużej się koncentrować. Natomiast oksytocyna, znana jako hormon miłości, towarzyszy tworzeniu powiązań społecznych, budowaniu zaufania i więzi, co wzmacnia naszą zdolność do wchodzenia w relacje z innymi, poprawia nasz nastrój i w konsekwencji wpływa na naszą produktywność.

Wszystko to oznacza, że hormony szczęścia stanowią punkt wyjściowy samonapędzającego się koła korzyści. Kiedy czujemy się dobrze, wytwarzamy energię, która podnosi naszą produktywność. Z kolei produktywność wiedzie do poczucia spełnienia, co powoduje przypływ dobrego samopoczucia.

Po drugie, dobre samopoczucie obniża nasz poziom stresu. Poza teorią poszerzania i budowania Barbara Fredrickson wypracowała też hipotezę określaną przez psychologów mianem hipotezy niwelowania. Fredrickson i jej współpracownicy zajmowali się prowadzonymi od dziesięcioleci badaniami wykazującymi, że emocje negatywne powodują uwalnianie się hormonów stresu[4], takich jak adrenalina i kortyzol. Na krótką metę nie stanowi to problemu – ten mechanizm motywuje nas do ucieczki przed niebezpieczeństwem. Jeśli jednak zbyt często doświadczamy negatywnych emocji, dręczy nas niepokój i cierpi na tym nasze zdrowie fizyczne. Ciągła aktywacja tych hormonów może nawet zwiększać ryzyko rozwoju chorób serca i wysokiego ciśnienia krwi. To nie najlepsza sytuacja.

Fredrickson zastanawiała się nad odwrotnym mechanizmem: skoro negatywne emocje mają tak szkodliwe skutki fizjologiczne, to być może emocje pozytywne mogłyby je odwrócić. Czy dobre samopoczucie mogłoby „zresetować” układ nerwowy i sprzyjać odprężeniu?

Aby przetestować tę hipotezę, Fredrickson wymyśliła dość nieprzyjemny eksperyment. Powiedziano grupie osób, że mają minutę na przygotowanie publicznego przemówienia, które zostanie sfilmowane, a potem ocenione przez ich rówieśników. Uwzględniając niemal powszechny lęk przed wystąpieniami publicznymi, Fredrickson przyjęła hipotezę, że ta sytuacja podniesie poziom niepokoju i stresu u uczestników. I tak się stało; zgłosili, że czują większy niepokój, ich tętno przyspieszyło, a ciśnienie krwi wzrosło. Następnie badacze losowo przydzielili uczestników do czterech grup, które miały oglądać różne filmy: dwóm pierwszym pokazano nagrania, które wywoływały łagodne pozytywne emocje, trzeciej – film budzący emocje neutralne, a czwartej – nagranie wywołujące smutek. Potem badacze zmierzyli, jak dużo czasu potrzebowali uczestnicy, by „dojść do siebie” po przebytym stresie.

Wnioski z eksperymentu były intrygujące. U uczestników, którzy obejrzeli filmy budzące pozytywne emocje, tętno i ciśnienie krwi wróciły do stanu wyjściowego najszybciej. Najdłużej trwało to u tych, którzy oglądali film wywołujący smutek.

Na tym właśnie polega hipoteza niwelowania: zakłada ona, że pozytywne emocje mogą zniwelować skutki stresu i innych negatywnych emocji. Jeśli problemem jest stres, przyjemne uczucia mogą pomóc go zmniejszyć.

Ostatni i zapewne najbardziej przełomowy aspekt satysfakcjonującej produktywności wykracza daleko poza jakiekolwiek pojedyncze zadania czy projekty, bo – po trzecie – dobre samopoczucie wzbogaca twoje życie. W 2005 roku zespół psychologów zapoznał się z wszystkimi badaniami na temat złożonych powiązań między szczęściem a sukcesem[5], jakie udało im się znaleźć. Przestudiowali 225 artykułów opartych na danych dotyczących ponad 275 000 osób. Zadali sobie pytanie: czy – jak to często słyszymy – sukces czyni nas szczęśliwszymi, czy też może być na odwrót?

Analiza ta dostarczyła twardych dowodów na to, że zwykle mylnie pojmujemy szczęście. Ludzie, którzy często doświadczają pozytywnych emocji, są nie tylko bardziej towarzyscy, optymistyczni i twórczy. Udaje im się także więcej osiągnąć. Wnoszą w swoje otoczenie zaraźliwą energię, częściej mają satysfakcjonujące więzi z innymi, więcej zarabiają i świetnie sobie radzą w życiu zawodowym. Osoby, które pielęgnują w pracy pozytywne emocje, lepiej rozwiązują problemy, dobrze planują, twórczo myślą i działają z determinacją, a jednocześnie przejawiają większą odporność psychiczną. Są mniej zestresowane i bardziej lojalne wobec swojego środowiska pracy, przełożeni lepiej je oceniają.

Sukces nie prowadzi do dobrego samopoczucia.

To dobre samopoczucie prowadzi do sukcesu.

Ujmę to prościej: sukces nie prowadzi do dobrego samopo­czucia. To dobre samopoczucie prowadzi do sukcesu.

Jak korzystać z tej książki

W ciągu upiornego pierwszego roku mojej pracy w zawodzie lekarza od większości z powyższych odkryć dzieliły mnie lata. Pracowałem na niemiłosiernie długich dyżurach i usiłowałem prowadzić swoje badania nad produktywnością w krótkich przerwach, gdy nie musiałem zajmować się pacjentami.

Jednak nawet elementarne spostrzeżenia, które poczyniłem, wystarczyły, by diametralnie zmienić mój stosunek do pracy. Gdy zacząłem uwalniać się od obsesji na punkcie dyscypliny i w zamian skupiłem się na tym, by praca zapewniała mi dobre samopoczucie, moje koszmarne dyżury stały się znośniejsze. Wkrótce zaczął mi się też poprawiać nastrój. Pamiętam spotkanie ze starszą pacjentką kilka miesięcy po tym, jak odkryłem produktywność, która cieszy. „Wie pan, panie doktorze – powiedziała – pan jest tu pierwszą osobą od tygodnia, która się uśmiecha”.

Ów nowy punkt widzenia zmienił nie tylko moje podejście do zawodu lekarza, lecz także kierunek mojego życia. Po raz pierwszy od lat zacząłem dostrzegać możliwości istniejące poza życiem zawodowym: moje przyjaźnie, rodzinę i pasje, które wcześniej zepchnąłem na bok. I wkrótce poczułem, że chciałbym się podzielić swoim odkryciem. Wcześniej przez kilka lat prowadziłem kanał na YouTubie, gdzie umieszczałem porady dotyczące nauki i recenzje technologiczne. Teraz zacząłem się dzielić praktycznymi spostrzeżeniami poczynionymi dzięki psychologii i neuronauce, traktując samego siebie jako królika doświadczalnego, eksperymentując ze wszystkim, czego się nauczyłem, i ze strategiami, które uznałem za warte wypróbowania.

Gdy mój radykalny pogląd, że sukces nie musi łączyć się z cierpieniem, zyskał uznanie, zaczęło do mnie napływać coraz więcej e-maili od widzów. Dzięki zastosowaniu strategii, którymi się dzieliłem, uczniowie szkół średnich śpiewająco zdawali egzaminy, właściciele firm podwajali dochody, rodzicom udawało się lepiej pogodzić pracę z życiem rodzinnym. Nawet doświadczeni specjaliści, wyczerpani kieratem pracy w korporacji, czuli przypływ świeżej energii, mieli większą motywację i odkrywali w życiu nowy kierunek.

Tak samo było ze mną. Im więcej czytałem, tym bardziej rozwijała się moja filozofia. Wreszcie, stosując zasady i strategie, które poznawałem, uzmysłowiłem sobie, że chciałbym zrobić sobie przerwę od pracy lekarskiej, żeby zająć się czymś nowym.

Wtedy pomyślałem, że muszę napisać tę książkę. Nie znajdziesz na jej stronach kolejnego systemu produktywności, który miałby ci pomóc zrobić więcej za wszelką cenę. To książka o tym, jak robić więcej tego, co dla ciebie ważne. Pomoże ci dowiedzieć się więcej o sobie, o tym, co kochasz, i o tym, co naprawdę cię motywuje.

Moja metoda obejmuje trzy części dotyczące różnych aspektów produktywności, która cieszy. Część pierwsza wyjaśnia, jak wykorzystywać wiedzę o satysfakcjonującej produktywności do tego, by dodać sobie energii. Przedstawia trzy „czynniki energizujące”, które tworzą podłoże dla pozytywnych emocji: zabawę, moc i ludzi – i tłumaczy, jak włączyć je w życie codzienne.

Część druga poświęcona jest temu, jak satysfakcjonująca produktywność może nam pomóc przezwyciężyć prokrastynację. Dowiesz się o trzech „blokadach”, które sprawiają, że czujemy się gorzej – niepewności, lęku i inercji – i o tym, jak się z nimi uporać. Kiedy usuniesz te blokady, nie tylko pokonasz prokrastynację, lecz także lepiej się poczujesz.

Wreszcie w części trzeciej zajmiemy się tym, jak produktywność, która cieszy, może nas wspierać na dłuższą metę. Przyjrzymy się trzem różnym rodzajom wypalenia: spowodowanego nadmiernym wysiłkiem, zużyciem zasobów i niedopasowaniem. Wyjaśnię też, w jaki sposób można wykorzystać trzy proste „czynniki podtrzymujące” – zachowuj, naładuj akumulatory i dostosuj – by czuć się lepiej nie tylko przez dni czy tygodnie, lecz także przez miesiące i lata.

Każdy rozdział zawiera sporo porad praktycznych. Celem tej książki nie jest jednak przedstawienie ci tasiemcowej listy wskazówek. Proponuje pewną filozofię: nowy sposób myślenia o produktywności, który możesz stosować w swoim życiu na własną modłę. Liczę na to, że czytelnicy zakończą lekturę tej książki jako domorośli „badacze produktywności”, którzy znajdują skuteczne metody, odrzucają nieprzydatne, a także zwracają uwagę na to, co pomaga im poczuć się lepiej i więcej osiągnąć w pracy. To dlatego każdy rozdział zawiera trzy proste, oparte na podstawach naukowych pomysły, które możesz wykorzystać, aby na nowo przemyśleć produktywność, oraz sześć „eksperymentów”, które możesz przetestować we własnym życiu. Jeśli dany eksperyment działa w twoim przypadku, to świetnie – jeśli nie, to też przydatne spostrzeżenie. Pod koniec lektury będziesz mieć jednak zbiór narzędzi, który pozwoli ci zastosować satysfakcjonującą produktywność w pracy, w relacjach z innymi i w życiu.

Mogę mieć tylko nadzieję, że narzędzia te będą dla ciebie równie użyteczne jak dla mnie. Zgłębienie wiedzy o satysfakcjonującej produktywności nauczyło mnie przede wszystkim tego, że można ją stosować we wszystkich sferach życia. Zmienia ona zadania budzące lęk w pociągające wyzwania. Wiedzie do głębszych więzi z innymi. Każdego dnia sprzyja znaczącym interakcjom we wszystkim, co robisz.

Jeśli będziesz rozumieć i stosować to, co sprawia, że dobrze się czujesz, odmienisz nie tylko swoją pracę. Odmienisz swoje życie.

Produktywność, która cieszy, jest prostą metodą. Zmienia jednak wszystko. Pokazuje, że jeżeli kiedykolwiek zdarzyło ci się czuć, że toniesz, nie musisz poprzestawać na tym, że znajdziesz sposób, by utrzymać się na powierzchni. Możesz także nauczyć się pływać.

A więc zaczynajmy!

Część 1: Dodaj energii

Rozdział 1: Zabawa

Na papierze kariera profesora Richarda Feynmana wyglądała wprost olśniewająco[6]. W wieku zaledwie dwudziestu siedmiu lat uchodził za jednego z najwybitniejszych fizyków swojego pokolenia – człowieka, który ma największe szanse, by ustalić, jak ujarzmić potencjał energii atomowej. Został właśnie zatrudniony jako jeden z najmłodszych profesorów na Uniwersytecie Cornella w stanie Nowy Jork.

Był tylko jeden problem. Fizyka go nudziła.

Trwało to od połowy lat czterdziestych. Gdy tylko siadał, żeby pomyśleć, po prostu czuł zmęczenie. Zaczęło się od śmierci żony Feynmana, Arline, która zmarła na gruźlicę w czerwcu 1945 roku, parę miesięcy przed zakończeniem drugiej wojny światowej. Gdy zabrakło Arline, życie młodego profesora zupełnie straciło urok. Pomysły, które tak go ekscytowały, gdy był doktorantem, teraz go nudziły. Chociaż dobrze sobie radził z prowadzeniem zajęć, one też stały się dla niego nużące i uciążliwe. „Po prostu się wypaliłem[7]” – wspominał później.

„Często chodziłem do biblioteki i czytałem Księgę tysiąca i jednej nocy” – napisał. „Ale kiedy przychodziła pora, żeby zająć się badaniami, nie mogłem zabrać się do pracy. Nie interesowało mnie to”.

Jak się przekonał, całkiem łatwo było nic nie robić. Wciąż lubił prowadzić zajęcia ze studentami, przesiadywać w bibliotece, czytając, i przechadzać się po kampusie. Najzwyczajniej w świecie nie lubił pracować. Nic prostszego. Pod koniec lat czterdziestych Feynman pogodził się ze swoją nową tożsamością: profesora fizyki, który nie zajmował się fizyką.

Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło. Kilka lat po tym, jak zaczęły się jego problemy, Feynman siedział w uczelnianym bufecie, sam, naprzeciwko grupy studentów. Jeden z nich wciąż podrzucał talerz. Feynman zauważył coś dziwnego. Gdy talerz unosił się w powietrzu, chybotał się. Jednak widniejące na nim logo uniwersytetu Cornella zdawało się chybotać szybciej niż sam talerz.

„To ciekawe” – pomyślał Feynman. Ale nie wyglądało to na odkrycie godne Nobla. Feynman wcześniej przyczynił się przecież do wyjaśnienia procesu rozszczepienia jądra atomowego; nie oczekiwano od niego rozważań o właściwościach unoszących się w powietrzu naczyń stołowych. Ta chwila ciekawości przyniosła jednak swego rodzaju olśnienie. Zaczął się zastanawiać nad tym, co go przyciągnęło do jego dyscypliny. „Dawniej lubiłem się zajmować fizyką” – wspominał później.

„Dlaczego to lubiłem? Kiedyś mnie to bawiło. Robiłem to, co mi się podobało – nieważne było, jakie to ma znaczenie dla rozwoju fizyki jądrowej, ale czy jest na tyle ciekawe i zajmujące, żeby mnie bawić”.

Po wyjściu z bufetu Feynman zaczął sobie przypominać, jak postrzegał świat jako nastolatek. Kiedy chodził do szkoły średniej, to, co go najbardziej w świecie fascynowało, innym wydawało się nieciekawe. Widział, że strumień wody zwęża się wraz z odległością od kranu i zadawał sobie pytanie, czy da się ustalić, co wyznacza przebieg tej krzywej. „Nie musiałem tego robić; nie miało to znaczenia dla przyszłości nauki; zrobił to już ktoś inny – powiedział. – Nie czyniło to żadnej różnicy: wymyślałem różne rzeczy i bawiłem się nimi dla własnej rozrywki”.

„A gdyby tak okazało się, że fizyka znów zacznie sprawiać mi radość, jeśli wrócę do takiego obrazu świata?” – zastanawiał się. Gdyby potraktował fizykę nie jako swój zawód, ale jako zabawę, która ma dostarczać rozrywki? „Przyjmuję nowe podejście – postanowił. – Tak samo jak czytam Księgę tysiąca i jednej nocy dla przyjemności, będę się bawić fizyką, kiedy tylko chcę, nie przejmując się tym, czy moja zabawa ma jakiekolwiek znaczenie”.

Zaczęło się od chyboczącego się talerza. Później Feynman spędził tygodnie, próbując stworzyć modele równań, które wyjaśniałyby, jak talerz porusza się w powietrzu. Zaskoczeni koledzy pytali go, dlaczego to robi. „To nie ma żadnego znaczenia – odpowiadał beztrosko Feynman. – Robię to po prostu dla zabawy”.

Im dłużej jednak rozmyślał nad chyboczącymi się talerzami, tym bardziej go fascynowały. Wkrótce zaczął się zastanawiać, czy chybotanie się obracającego się wokół własnej osi talerza może przypominać ruch elektronów w atomie albo mechanizmy elektrodynamiki kwantowej. „Zanim zdałem sobie z tego sprawę (nastąpiło to bardzo szybko), bawiłem się tym samym problemem, który tak kiedyś kochałem, a tak naprawdę nad nim pracowałem”. Jednak tym razem praca w dziedzinie fizyki nie doprowadziła go do wypalenia.

Zainteresowanie profesora Feynmana obracającymi się talerzami przyniosło mu koniec końców nagrodę Nobla z fizyki. Jego model obrazujący ten ruch przyczynił się do wyjaśnienia elektrodynamiki kwantowej – teorii, która opisuje, jak światło i drobne cząstki wchodzą w interakcje na poziomie kwantowym. Twierdził, że aby je zwizualizować, warto sobie wyobrazić szybko obracające się wokół własnej osi talerze.

Feynman nie był jedyny. Wiem o co najmniej sześciu laureatach nagrody Nobla, którzy tłumaczą swoje osiągnięcia zabawą. James Watson i Francis Crick, odkrywcy struktury DNA w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, opisali proces generacyjny, który wykorzystali do odtworzenia tej struktury, jako „zbudowanie zespołu modeli molekularnych i rozpoczęcie zabawy”. Alexander Fleming, odkrywca penicyliny[8], opisał kiedyś swoją pracę jako „bawienie się drobnoustrojami”. Donna Strickland, laureatka nagrody Nobla z fizyki w 2018 roku, powiedziała o swojej karierze, że „miała okazję pobawić się laserami o wysokiej intensywności”. Konstantin Nowosiołow, który w 2010 roku został współlaureatem nagrody Nobla z fizyki[9] za swój udział w odkryciu grafenu, ujął to najprościej: „Jeśli będziesz próbował zdobyć Nobla, nigdy ci się to nie uda – zauważył. – Nasz sposób pracy naprawdę przypominał zabawę”.

Rozrastający się korpus badań przemawia za tym podejściem. Psycholodzy coraz bardziej skłaniają się do poglądu, że zabawa stanowi klucz do prawdziwej produktywności, częściowo dlatego, że zapewnia poczucie odprężenia psychicznego. Jak konstatują autorzy jednego z niedawnych badań, „funkcją psychologiczną zabawy jest odnowienie sił odczuwającej fizyczne i umysłowe zmęczenie jednostki dzięki uczestnictwu w działaniu, które jest przyjemne i odprężające”[10].

Życie jest stresujące. Zabawa je uprzyjemnia.

Zabawa jest naszym najważniejszym czynnikiem energizującym. Życie jest stresujące. Zabawa je uprzyjemnia. Jeśli będziemy umieli włączyć ducha zabawy w nasze życie, poczujemy się lepiej – a zarazem więcej zrobimy.

[1] A. M. Isen, K. A. Daubman, G. P. Nowicki, Positive affect facilitates creative problem solving, „Journal of Personality and Social Psychology” 1987, 52(6), s. 1122–1131.

[2] Zob. np. B. L. Fredrickson, C. Branigan, Positive emotions broaden the scope of attention and thought-action repertoires, „Cognition & Emotion” 2005, 19(3), s. 313–332.

[3] Podstawowe informacje na temat czterech hormonów odpowiedzialnych za dobre samopoczucie znajdziesz w tym blogowym wpisie: C. Sethi, S. Anchal, Happy chemicals and how to hack them, 31.05.2021, https://classicfitnessgroup.com/blog/happy-chemicals-and-how-to-hack-them [data dostępu wszystkich linków znajdujących się w przypisach: 3.03.2024 – przyp. red].

[4] To badanie Shelley Taylor jako jedno z pierwszych wykazało, że negatywne emocje mają skutki biologiczne: S. E. Taylor, Asymmetrical effects of positive and negative events: the mobilization-minimization hypothesis, „Psychological Bulletin” 1991, 110(1), s. 67–85.

[5] S. Lyubomirsky, L. King, E. Diener, The benefits of frequent positive affect: does happiness lead to success? „Psychological Bulletin” 2005, 131(6), s. 803–855.

[6] Opieram się tu na książce R. P. Feynmana Pan raczy żartować, panie Feynman!, [tłum. T. Bieroń], Znak, Kraków 1997.

[7] Wszystkie cytaty z książki Feynmana przytaczane są w tłumaczeniu własnym [przyp. tłum.].

[8] A. Maurois, Życie Aleksandra Fleminga, [tłum. M. Wisłowska], Czytelnik, Warszawa 1961.

[9] Wywiad z Andre Geimem i Konstantinem Nowosiołowem cytowany za: P. Bateson, P. Martin, Play, Playfulness, Creativity and Innovation, Cambridge University Press, Cambridge 2013.

[10] C. A. Petelczyc, A. Capezio, L. Wang, S. L. D. Restubog, K. Aquino, Play at Work: An Integrative Review and Agenda for Future Research, „Journal of Management” 2018, 44(1), s. 161–190.