Partnerstwo bliskości. Jak teoria więzi pomoże ci stworzyć szczęśliwy związek - Amir Levine, Rachel Heller - ebook + audiobook

Partnerstwo bliskości. Jak teoria więzi pomoże ci stworzyć szczęśliwy związek ebook i audiobook

Amir Levine, Rachel Heller

4,6
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jak to jest, że niektórzy potrafią stworzyć stabilny i zdrowy związek, a inni w relacji z bliską osobą walczą o każdy dzień?

Angażujesz się nadmiernie w każdy związek i martwisz się, że nikt nie zdoła cię pokochać? A może bycie w związku kojarzy ci się z utratą siły i niezależności?

Są dziedziny nauki, które na podstawie rozmaitych analiz mówią nam, co mamy jeść, jak ćwiczyć i jak długo spać. Dlaczego by więc nie wykorzystać badań naukowych w celu naprawy bądź ulepszenia naszych związków? W swojej przełomowej książce psychiatra i neurolog Amir Levine wraz z psycholożką Rachel Heller wskazują, jak znaleźć i pielęgnować romantyczną relację, korzystając z teorii więzi – nauki o relacjach. Teoria ta pokazuje, jaki wpływ na dorosłego człowieka miały jego wczesne relacje z rodzicami lub opiekunami (ale nie tylko) oraz że ludzka potrzeba bycia w bliskim kontakcie z drugim człowiekiem jest zapisana w naszych genach. Relacja z bliską osobą jest nam niezbędna do przetrwania.

Dzięki tej książce rozpoznasz swój styl przywiązania i zyskasz szósty zmysł, który podpowie ci, jakiego partnera wybrać, a jeśli już jesteś w związku, dowiesz się, jak pozytywnie wpłynąć na swoją relację. Zrozumiesz, jakie myśli i uczucia blokują cię przed bliskością bądź do niej skłaniają. Nauczysz się budować silne i zdrowe relacje dające satysfakcję i poczucie szczęścia tobie i partnerowi/partnerce, a partnerstwo bliskości stanie się twoim atlasem drogowym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 273

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 10 min

Lektor: Marta Król

Oceny
4,6 (1173 oceny)
836
254
64
12
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KamilaLabuda

Całkiem niezła

Rachel Heller i Amir Levine w swoim poradniku „Partnerstwo bliskości. Jak teoria więzi pomoże ci stworzyć szczęśliwy związek” skupiają się na trzech rodzajach przywiązania: bezpiecznym, lękowym i unikającym. Analizując każdy z nich, wskazują, jak można uleczyć relacje z innymi w zależności od tego, jaki rodzaj przywiązania prezentujemy my i ewentualny partner lub partnerka. Pozycja ciekawa i potrzebna, bo przecież nikt z nas nie jest samotną wyspą. Napisana przystępnym, zrozumiałym językiem dla zwykłego zjadacza chleba. Jednak muszę przyznać, że pomimo iż dowiedziałam się wielu ciekawych informacji, zrobiłam test wskazujący na mój rodzaj przywiązania, zabrakło mi pewnej równowagi w tej książce. Autorzy skupiają się głównie na relacjach lękowo-unikających. Przedstawiają historie związków opartych o te rodzaje przywiązania. Mało jednak tutaj przykładów z życia wziętych, kiedy bliskość tworzą osoby bezpieczna z pozabezpieczną, brakuje też relacji opierających się tylko na bezpiecznych ...
110
izahwdp

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, która otworzyła mi oczy na wiele spraw, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić i których nie rozumiałam. Cieszę się, że na nią trafiłam. Szczerze polecam
80
mag_prochowy

Dobrze spędzony czas

Ciekawa i powinna być przydatna. Opisując trzy style przywiązania po przeczytaniu książki mogę powiedzieć, że: - bezpieczni jej właściwie nie potrzebują, bo postępują właściwie instynktownie, chociaż dobrze znać podstawy teoretyczne - lękowi znajdą tu szereg porad dla siebie, mam wrażenie, że to na nich skupiają się autorzy (może dlatego, że to da się jeszcze jakoś ukierunkować) - unikający, podobnie jak bezpieczni, mogą poznać założenia teoretyczne, a poza tym... mają przewalone :D Niestety odniosłem wrażenie, że ta grupa czytelników została pozostawiona sama sobie. Co prawda wspomniane jest, że osoby unikające są w stanie stworzyć związek z osobami bezpiecznymi, ale właściwie to tyle. Można zastosować się tylko do ogólnych porad. Książkę polecam, zobaczę jak z czasem będzie na mnie wpływać, ale wydaje mi się, że będzie.
30
Leiva

Z braku laku…

Teorie przedstawione jako naukowe nie mają żadnych naukowych podstaw. Są domniemaniami autorów opartymi o teorie dotyczące innych zagadnień. Autorzy nie zadali sobie jednak trudu, by przebadać większą ilość osób i sprawdzić na ile te teorie dotyczą szerokiego grona społeczeństwa, a nie jedynie pojedynczych osób,dobranych w taki sposób, że pasują do teorii. Dlatego koncepcja jest ciekawa ale proponuję podchodzić do niej ostrożnie, bo to tylko teoria nie poparta szerszymi badaniami.
30
JoannaWo

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka. W prosty i zrozumiały sposób wyjaśnia różnice w potrzebie bliskości. Pomaga zrozumieć dlaczego związki nie zawsze są proste oraz na co zwrócić uwagę przy pierwszych randkach.
10



OD AUTORÓW

OD AUTO­RÓW

Niniej­sza książka jest pod­su­mo­wa­niem wielu lat badań nad uczu­cio­wymi związ­kami doro­słych: zebrana dzięki nim wie­dza posłu­żyła do stwo­rze­nia prak­tycz­nego prze­wod­nika dla wszyst­kich, któ­rzy chcą wejść w dobry zwią­zek lub ulep­szyć ten, w któ­rym już są. Teo­ria więzi to roz­le­gły i skom­pli­ko­wany obszar badań, który obej­muje nie tylko kwe­stie uczuć, ale także tematy takie jak roz­wój dziecka czy rodzi­ciel­stwo. W naszej książce ogra­ni­czamy się jed­nak do roman­tycz­nych rela­cji.

Pisząc ją, posta­wi­li­śmy sobie za cel prze­ło­że­nie skom­pli­ko­wa­nych prze­my­śleń aka­de­mic­kich na dające się zasto­so­wać na co dzień, prak­tyczne rady. Odno­simy się co prawda do kon­kret­nych badań, ale z koniecz­no­ści jedy­nie do ich nie­wiel­kiej czę­ści. Nie­mniej pra­gniemy wyra­zić naszą wdzięcz­ność wszyst­kim kre­atyw­nym umy­słom, które zaj­mują się tym tema­tem. Żału­jemy, że nie jeste­śmy w sta­nie tutaj wspo­mnieć każ­dego z nich.

WSTĘP. NOWA WIEDZA NA TEMAT ROLI PRZYWIĄZANIA W ŚWIECIE DOROSŁYCH

1. Droga do zrozumienia zachowań ludzi w związkach

1.

Droga do zro­zu­mie­nia zacho­wań ludzi w związ­kach

Spo­ty­kam się

z

nim zale­d­wie od dwóch tygo­dni,

a

już się zamar­twiam, że nie uważa mnie za dość atrak­cyjną,

i

wariuję, zasta­na­wia­jąc się, czy do mnie jesz­cze zadzwoni! Jestem pewna, że znów speł­nią się wszyst­kie moje obawy co do tego, że nie jestem dosta­tecz­nie dobra. Na wła­sne życze­nie zaprze­pasz­czę kolejną szansę na zwią­zek!

Co jest ze mną nie tak? Jestem inte­li­gent­nym, przy­stoj­nym face­tem. Mam dobrą pracę

i

wiele do zaofe­ro­wa­nia. Spo­ty­ka­łem się

z

kil­koma naprawdę wspa­nia­łymi kobie­tami, ale

w

któ­rymś momen­cie zawsze zaczy­na­łem tra­cić nimi zain­te­re­so­wa­nie

i

czu­łem się schwy­tany

w

pułapkę. Nie wiem, dla­czego tak trudno mi zna­leźć kogoś, kto by do mnie paso­wał.

Jestem mężatką od wielu lat, ale czuję się

w

tym związku zupeł­nie sama. Mąż ni­gdy nie był osobą, która chęt­nie roz­ma­wia

o

rela­cjach czy emo­cjach, ale

z

cza­sem jest coraz gorzej. Nie­mal każ­dego dnia pra­cuje do późna,

a w

week­endy albo jest na kur­sie golfa

z

przy­ja­ciółmi, albo ogląda jakiś sport

w

tele­wi­zji. Nic nas nie łączy. Może lepiej by mi było samej.

Wszyst­kie opi­sane powy­żej sytu­acje są bole­sne dla osób, któ­rych doty­czą, bo każda z nich dotyka naj­istot­niej­szych ludz­kich potrzeb. Na pierw­szy rzut oka wydaje się, że nie da się zna­leźć jed­nego wyja­śnie­nia, które paso­wa­łoby do wszyst­kich tych przy­pad­ków; każdy z nich wygląda bowiem na wyjąt­kowy i indy­wi­du­alny, i poten­cjal­nie każdy może mieć nie­skoń­cze­nie wiele przy­czyn, któ­rych pozna­nie wyma­ga­łoby głę­bo­kiej zna­jo­mo­ści zaan­ga­żo­wa­nych w nie osób, ich histo­rii, poprzed­nich związ­ków, typów oso­bo­wo­ści – by wymie­nić tylko kilka ście­żek, które tera­peuta obrałby w pracy z tymi oso­bami. Tak przy­naj­mniej nas – spe­cja­li­stów w dzie­dzi­nie zdro­wia psy­chicz­nego – uczono. W pew­nym momen­cie odkry­li­śmy jed­nak coś, co dało nam pro­stą odpo­wiedź na wszyst­kie opi­sane powy­żej pro­blemy – i nie tylko na nie. Histo­ria tego odkry­cia i zwią­za­nych z nim korzy­ści jest wła­śnie tema­tem niniej­szej książki.

CZY MIŁOŚĆ WYSTARCZY?

Kilka lat temu nasza bli­ska przy­ja­ciółka Tamara poznała męż­czy­znę i zaczęła się z nim spo­ty­kać.

Grega pozna­łam na przy­ję­ciu u przy­ja­ciół. Zwró­ci­łam na niego uwagę, bo był nie­sa­mo­wi­cie przy­stojny. Fakt, że on rów­nież mnie zauwa­żył, bar­dzo mi pochle­biał. Kilka dni póź­niej poszli­śmy na kola­cję z grupą zna­jo­mych; nie mogłam oprzeć się temu bły­skowi pod­nie­ce­nia, jakie dostrze­ga­łam w jego oczach, gdy na mnie patrzył. Naj­bar­dziej kusząca była jed­nak pobrzmie­wa­jąca w jego sło­wach obiet­nica, że odtąd nie będę samotna, że będziemy razem. Mówił na przy­kład: „Nie musisz prze­cież sie­dzieć w domu. Czemu nie przyj­dziesz do mnie? Możesz pra­co­wać też w moim miesz­ka­niu”. „Możesz do mnie dzwo­nić, kiedy tylko chcesz”. W tych zda­niach było cie­pło i obiet­nica, że oto nie jestem już sama na świe­cie – mam kogoś, kto chce być przy mnie. Gdy­bym tylko słu­chała uważ­niej, może usły­sza­ła­bym w nich też inny komu­ni­kat: że Greg boi się zbyt­niej bli­sko­ści i zaan­ga­żo­wa­nie się przy­cho­dzi mu z trud­no­ścią. Kilka razy wspo­mniał, że ni­gdy nie był w dłuż­szym związku – z jakie­goś powodu zawsze po jakimś cza­sie, znu­żony kolejną dziew­czyną, czuł, że musi odejść.

Docie­rały do mnie te słowa, wie­dzia­łam, że jest to coś, co poten­cjal­nie może być pro­ble­mem, ale w tam­tym cza­sie nie umia­łam jesz­cze oce­nić, jak wiel­kim. Kie­ro­wało mną zresztą prze­ko­na­nie, w któ­rym wzra­sta wielu z nas – że miłość może wszystko poko­nać. Pozwo­li­łam jej więc poko­nać sie­bie. Nic nie miało dla mnie takiego zna­cze­nia, jak bycie z nim. Na­dal docie­rały do mnie wszyst­kie wysy­łane przez niego komu­ni­katy, że nie jest w sta­nie się zaan­ga­żo­wać, ale blo­ko­wa­łam je w prze­ko­na­niu, że ze mną będzie ina­czej. Oka­zało się oczy­wi­ście, że się myli­łam. Im bli­żej byli­śmy, tym bar­dziej sprzeczne gene­ro­wał infor­ma­cje. Wszystko zaczęło się roz­pa­dać; mówił, że nie ma czasu, żeby się spo­tkać tego czy innego wie­czora, że w tygo­dniu jest tak „zawa­lony pracą”, iż nie może spo­tkać się przed week­en­dem. Godzi­łam się na to, ale w środku czu­łam, że coś jest bar­dzo nie tak, jak być powinno.

Zaczę­łam odczu­wać cią­gły nie­po­kój. Bez prze­rwy zasta­na­wia­łam się, gdzie Greg jest, i z prze­sadną podejrz­li­wo­ścią zaczę­łam wypa­try­wać sygna­łów świad­czą­cych o tym, że może chcieć ze mną zerwać. Ale on, mimo że swoim zacho­wa­niem jasno dawał mi do zro­zu­mie­nia, iż nie jest zado­wo­lony z naszego związku, od czasu do czasu – zamiast mnie odpy­chać – oka­zy­wał mi na tyle dużo uczu­cia i skru­chy, że powstrzy­my­wało mnie to przed odej­ściem.

Po jakimś cza­sie wzloty i upadki, które prze­ży­wa­łam w tej rela­cji, zaczęły odci­skać na mnie piętno i prze­sta­łam kon­tro­lo­wać emo­cje. Nie wie­dzia­łam, jak mam się zacho­wać. Mimo że czu­łam, że jest to droga doni­kąd, zaczę­łam uni­kać uma­wia­nia się z przy­ja­ciółmi, na wypa­dek gdyby Greg jed­nak zadzwo­nił. Wszystko, co wcze­śniej było dla mnie ważne, zupeł­nie prze­stało mnie inte­re­so­wać. Nie minęło wiele czasu, a nasz zwią­zek zała­mał się pod cię­ża­rem tego cią­głego napię­cia i roz­padł z hukiem.

Jako przy­ja­ciele Tamary począt­kowo cie­szy­li­śmy się, że poznała kogoś, kim tak się zain­te­re­so­wała. Jed­nak w miarę roz­woju tej rela­cji coraz więk­sze zaab­sor­bo­wa­nie Tamary Gre­giem zaczęło nas mar­twić. Jej radość życia zupeł­nie się ulot­niła. Zastą­piły ją lęk i poczu­cie nie­pew­no­ści. Przez więk­szość czasu albo cze­kała na tele­fon od Grega, albo tak była zaab­sor­bo­wana swoim związ­kiem z nim, że spę­dza­nie z nami czasu wyraź­nie nie spra­wiało jej tyle przy­jem­no­ści, co wcze­śniej. Także praca naszej przy­ja­ciółki ucier­piała na zna­jo­mo­ści z Gre­giem, bo ta zaczęła się mar­twić, że może ją stra­cić. Zawsze uwa­ża­li­śmy Tamarę za bar­dzo wywa­żoną, odporną na stresy osobę, a teraz zaczę­li­śmy się zasta­na­wiać, czy cza­sem nie popeł­ni­li­śmy błędu, zakła­da­jąc, że jest silna. Mimo że Tamara dobrze znała histo­rię Grega i wie­działa, że w prze­szło­ści oka­zał się już nie­zdolny do utrzy­ma­nia poważ­nej rela­cji z kobietą, mimo że zda­wała sobie sprawę, iż bywał już nie­prze­wi­dy­walny, a nawet przy­zna­wała, że naj­praw­do­po­dob­niej byłoby jej lepiej bez niego, na­dal nie potra­fiła zna­leźć w sobie dosta­tecz­nie dużo siły, by od niego odejść.

Mimo że jeste­śmy doświad­czo­nymi spe­cja­li­stami w dzie­dzi­nie zdro­wia psy­chicz­nego, mie­li­śmy trud­no­ści z zaak­cep­to­wa­niem faktu, że tak inte­li­gentna i obyta kobieta jak Tamara mogła się tak bar­dzo zmie­nić. Zazwy­czaj silna i sku­teczna, w rela­cji z Gre­giem oka­zy­wała zupełną bez­rad­ność. Jak ktoś, kogo zna­li­śmy jako osobę dobrze odnaj­du­jącą się w więk­szo­ści trud­nych życio­wych sytu­acji, mógł nagle tak bar­dzo sobie nie radzić? Druga strona tego rów­na­nia była dla nas tak samo zasta­na­wia­jąca. Dla­czego Greg wysy­łał nie­ja­sne sygnały, mimo że nawet dla nas było oczy­wi­ste, że ją kochał? Psy­cho­lo­gia mia­łaby do zaofe­ro­wa­nia wiele skom­pli­ko­wa­nych wyja­śnień, trafne oka­zało się jed­nak takie, które przy­szło z zupeł­nie nie­spo­dzie­wa­nej strony.

OD TERAPEUTYCZNEGO PRZEDSZKOLA DO PRAKTYCZNEJ NAUKI NA TEMAT MIŁOŚCI DOROSŁYCH

Mniej wię­cej w tym samym cza­sie, gdy Tamara spo­ty­kała się z Gre­giem, Amir pra­co­wał w przed­szkolu tera­peu­tycz­nym przy Colum­bia Uni­ver­sity. Sto­su­jąc tera­pię opartą na teo­rii przy­wią­za­nia, sta­rał się pomóc mat­kom stwo­rzyć bez­piecz­niej­szą więź z ich dziećmi. Nie­zwy­kła sku­tecz­ność tej tera­pii zachę­ciła go wów­czas do głęb­szego zain­te­re­so­wa­nia tym tema­tem, a to dopro­wa­dziło go do fascy­nu­ją­cej lek­tury wyni­ków badań prze­pro­wa­dzo­nych przez Cindy Hazan i Phil­lipa Sha­vera. Wyni­kało z nich, że doro­śli w swo­ich roman­tycz­nych związ­kach wyka­zują podobne wzorce przy­wią­za­nia, jak dzieci w sto­sunku do swo­ich rodzi­ców. Zgłę­bia­jąc temat jesz­cze bar­dziej, Amir zaczął dostrze­gać prze­jawy tego typu zacho­wań wszę­dzie wokół sie­bie. Wów­czas zdał sobie sprawę, że wie­dza ta może mieć zdu­mie­wa­jące prze­ło­że­nie na życie codzienne i pomóc wielu ludziom w ich rela­cjach uczu­cio­wych.

Gdy tylko Amir zro­zu­miał poten­cjalne korzy­ści pły­nące z moż­li­wo­ści wyko­rzy­sta­nia teo­rii przy­wią­za­nia w pracy z doro­słymi, zadzwo­nił do swo­jej wie­lo­let­niej przy­ja­ciółki Rachel. Opo­wie­dział jej, jak sku­tecz­nie teo­ria więzi potrafi wyja­śnić wiele róż­nego rodzaju zacho­wań, do któ­rych docho­dzi w związ­kach pomię­dzy doro­słymi, i popro­sił ją, żeby pomo­gła mu prze­ło­żyć aka­de­micką wie­dzę i dane naukowe na prak­tyczne wska­zówki i rady, z któ­rych ludzie mogliby sko­rzy­stać, aby odmie­nić swoje życie. I w ten spo­sób wła­śnie powstała ta książka.

STYLE PRZYWIĄZANIA: BEZPIECZNY, LĘKOWY I UNIKAJĄCY

Style przy­wią­za­nia u doro­słych okre­ślają ich sto­su­nek do bli­sko­ści i spo­soby, w jakie na nią reagują w roman­tycz­nej rela­cji. Podob­nie jak u dzieci, wyróż­niamy tutaj trzy główne style przy­wią­za­nia: bez­pieczny, lękowy i uni­ka­jący. Naj­kró­cej mówiąc: ludzie prze­ja­wia­jący styl bez­pieczny czują się dobrze w bli­skich rela­cjach i są zwy­kle cie­pli i kocha­jący; ci o stylu lęko­wym bar­dzo pra­gną bli­sko­ści, czę­sto są prze­sad­nie zaan­ga­żo­wani w swoje rela­cje i mar­twią się o to, na ile part­ner odwza­jem­nia ich uczu­cia; dla osób o stylu uni­ka­jącym, bli­skość jest rów­no­znaczna z utratą nie­za­leż­no­ści i dla­tego sta­rają się ją mini­ma­li­zo­wać. Poza tym każdy z tych sty­lów różni się także pod wzglę­dem:

postrze­ga­nia bli­sko­ści i wspól­noty z dru­gim czło­wie­kiem,

spo­sobu radze­nia sobie z kon­flik­tami,

podej­ścia do seksu,

umie­jęt­no­ści komu­ni­ko­wa­nia pra­gnień i potrzeb,

ocze­ki­wań od part­nera i rela­cji.

Wszyst­kich ludzi, nie­ważne, czy dopiero zaczęli się z kimś spo­ty­kać, czy też od czter­dzie­stu lat pozo­stają w związku, można przy­pi­sać do jed­nej z tych trzech kate­go­rii albo (rza­dziej) do kate­go­rii sta­no­wią­cej połą­cze­nie dwóch ostat­nich (cho­dzi o osoby wyka­zu­jące jed­no­cze­śnie cechy lękowe i uni­ka­jące). Do kate­go­rii „bez­pieczni” zali­cza się nieco ponad 50% popu­la­cji: „lękowi” sta­no­wią około 20%, pod­czas gdy uni­ka­jący 25%; pozo­stałe 3-5% to osoby nale­żące do rzad­szej kate­go­rii sta­no­wią­cej połą­cze­nie sty­lów lęko­wego i uni­ka­jącego.

Bada­nia nad przy­wią­za­niem u doro­słych zaowo­co­wały set­kami prac i dzie­siąt­kami ksią­żek, które dokład­nie nakre­ślają spo­soby zacho­wań w bli­skich roman­tycz­nych związ­kach. Ist­nie­nie wspo­mnia­nych sty­lów przy­wią­za­nia u doro­słych w wielu kra­jach i kul­tu­rach zostało już wie­lo­krot­nie potwier­dzone, a świa­do­mość ich ist­nie­nia to pro­sty i spraw­dzony spo­sób, by zro­zu­mieć i prze­wi­dzieć zacho­wa­nia ludzi we wszel­kiego rodzaju rela­cjach uczu­cio­wych. Jed­nym z głów­nych zało­żeń tej teo­rii jest to, że każdy z nas jest z góry zapro­gra­mo­wany na okre­ślony spo­sób zacho­wa­nia w roman­tycz­nej sytu­acji.

Skąd biorą się style przy­wią­za­nia?

Począt­kowo sądzono, że style przy­wią­za­nia są przede wszyst­kim wyni­kiem spo­sobu wycho­wa­nia dzieci przez rodzi­ców. Stąd wzięła się hipo­teza, że aktu­alny styl przy­wią­za­nia danej osoby jest zde­ter­mi­no­wany spo­so­bem, w jaki zaj­mo­wano się nią w dzie­ciń­stwie. Jeśli twoi rodzice byli współ­czu­jący, dostępni i reago­wali na twoje potrzeby, powi­nie­neś pre­zen­to­wać styl bez­pieczny; jeśli oka­zy­wali ci ambi­wa­len­cję, wów­czas zapewne roz­wi­nął się u cie­bie styl lękowy; jeśli zaś zacho­wy­wali dystans, byli sztywni i nie reago­wali na twoje potrzeby, wów­czas naj­pew­niej wykształ­cił się u cie­bie styl uni­ka­jący. Dziś wiemy jed­nak, że na zacho­wa­nia doro­słych w rela­cjach uczu­cio­wych ma wpływ wiele róż­nych czyn­ni­ków – to, jak zaj­mo­wali się nami nasi rodzice, ma co prawda zna­cze­nie, ale liczą się także na przy­kład nasze życiowe doświad­cze­nia. Wię­cej na ten temat piszemy w roz­dziale 7.

TAMARA I GREG – SPOJRZENIE Z NOWEJ PERSPEKTYWY

Gdy spoj­rze­li­śmy na zwią­zek Tamary i Grega z per­spek­tywy sty­lów przy­wią­za­nia, zoba­czy­li­śmy go nagle w zupeł­nie innym świe­tle. W bada­niach nad tym zagad­nie­niem zna­leź­li­śmy model Grega, który paso­wał do niego w naj­drob­niej­szym szcze­góle, dosko­nale pod­su­mo­wu­jąc to, jak męż­czy­zna myślał, zacho­wy­wał się i reago­wał na swoje oto­cze­nie. Model ten prze­wi­dy­wał dystan­so­wa­nie się od Tamary, szu­ka­nie w niej wad, wsz­czy­na­nie kłótni, które niwe­czyły cały postęp, jaki zdą­żył doko­nać się w ich rela­cji, jak rów­nież una­ocz­niał nie­sa­mo­witą trud­ność, z jaką przy­cho­dziło mu powie­dzieć „kocham cię”. Intry­gu­jące było to, że teo­ria więzi wyja­śniała fakt, iż Greg chciał być bli­sko Tamary, ale jed­no­cze­śnie czuł potrzebę odpy­cha­nia jej. Nie działo się to jed­nak dla­tego, że nie był w niej zako­chany albo że myślał, że nie jest dla niego dosta­tecz­nie dobra (czego oba­wiała się Tamara). Wręcz prze­ciw­nie – Greg odpy­chał ją, bo czuł, że bli­skość, która się pomię­dzy nimi zro­dziła, wzra­sta.

Oka­zało się, że także prze­ży­cia Tamary nie były wyjąt­kowe. Teo­ria więzi z nie­spo­ty­kaną pre­cy­zją potra­fiła wyja­śnić rów­nież jej zacho­wa­nia, myśli i spo­soby reago­wa­nia. Były one typowe dla osoby o lęko­wym stylu przy­wią­za­nia. Zgod­nie z teo­rią przy­wią­za­nia Tamara, w odpo­wie­dzi na dystan­su­jące dzia­ła­nia Grega, coraz bar­dziej do niego lgnęła. Typowa oka­zała się także jej nie­umie­jęt­ność skon­cen­tro­wa­nia się na pracy, cią­głe myśle­nie o związku i ogólne prze­wraż­li­wie­nie na tle wszyst­kiego, co robił Greg. Teo­ria więzi prze­wi­działa nawet to, że mimo iż Tamara zde­cy­do­wała się w końcu na zerwa­nie, nie mogła zna­leźć w sobie siły, by odejść; wyja­śniała, dla­czego – mimo że Tamara dokład­nie wie­działa, jak powinna postą­pić, i zga­dzała się z radami przy­ja­ciół – zro­bi­łaby nie­mal wszystko, żeby być bli­sko Grega. Przede wszyst­kim jed­nak teo­ria ta tłu­ma­czyła, dla­czego tej parze tak trudno było się doga­dać, mimo że naprawdę się kochali. Mówili po pro­stu dwoma róż­nymi języ­kami, potę­gu­jąc w sobie nawza­jem swoje natu­ralne ten­den­cje – jej do szu­ka­nia fizycz­nej i emo­cjo­nal­nej bli­skości, jego do wybie­ra­nia nie­za­leż­no­ści i uni­ka­nia intym­no­ści. Traf­ność tego opisu była nie­sa­mo­wita. Tak jakby bada­cze zaj­mu­jący się teo­rią przy­wią­za­nia znali najbar­dziej intymne szcze­góły z życia tej pary i ich najbar­dziej oso­bi­ste myśli. Inter­pre­ta­cje psy­cho­lo­giczne bywają cza­sem dość mgli­ste, pozo­sta­wia­jąc wiele miej­sca na domy­sły. Tymcza­sem teo­ria więzi oka­zała się dostar­czać dokład­nych, zba­da­nych infor­ma­cji na temat dzia­ła­nia rela­cji, która wcze­śniej wyda­wała się zupeł­nie wyjąt­kowa.

Zmiana stylu przy­wią­za­nia nie jest nie­moż­liwa – ten zmie­nia się śred­nio u jed­nej na cztery osoby w okre­sie czte­rech lat. Jed­nak więk­szość ludzi w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy, więc takie zmiany zacho­dzą bez ich świa­do­mo­ści, a tym bar­dziej bez wni­ka­nia w przy­czyny. Czy nie byłoby wspa­niale, gdy­by­śmy mogli pomóc ludziom osią­gnąć pewien poziom kon­troli nad tymi jakże istot­nymi dla życia trans­for­ma­cjami? Ileż pozy­tyw­nych zmian mogłaby wnieść w nie świa­doma praca nad osią­gnię­ciem bez­piecz­niej­szego stylu przy­wią­za­nia?

Dla nas pozna­wa­nie trzech sty­lów przy­wią­za­nia oka­zało się praw­dzi­wym obja­wie­niem: wszę­dzie odkry­wa­li­śmy ich dzia­ła­nie. Dzięki teo­rii przy­wią­za­nia zoba­czy­li­śmy w nowym świe­tle wła­sne rela­cje emo­cjo­nalne, jak rów­nież związki innych ludzi. Okre­śla­jąc styl przy­wią­za­nia pacjen­tów, kole­gów i przy­ja­ciół, mogli­śmy ina­czej zin­ter­pre­to­wać ich zacho­wa­nia i znacz­nie lepiej je zro­zu­mieć. Prze­stały one wyda­wać nam się nie­zro­zu­miałe i skom­pli­ko­wane; prze­ciw­nie – stały się raczej prze­wi­dy­walne w oko­licz­no­ściach, w jakich te osoby się zna­la­zły.

WPŁYW EWOLUCJI

Teo­ria więzi opiera się na zało­że­niu, że potrzeba bycia w bli­skiej rela­cji jest wpi­sana w nasze geny. To błysk geniu­szu Johna Bowlby’ego pozwo­lił mu zro­zu­mieć, że ewo­lu­cja zapro­gra­mo­wała nas tak, byśmy wybie­rali w życiu kilka kon­kret­nych osób i nada­wali im szcze­gólną war­tość. Jeste­śmy zapro­gra­mo­wani do pozo­sta­wa­nia w rela­cji zależ­no­ści z waż­nymi dla nas oso­bami. Potrzeba ta zaczyna się jesz­cze przed naszym naro­dze­niem i koń­czy dopiero wraz ze śmier­cią. Bowlby twier­dził, że w toku ewo­lu­cji selek­cja natu­ralna wybie­rała te osob­niki, które przy­wią­zy­wały się do innych, ponie­waż przy­wią­za­nie ozna­czało prze­wagę uła­twia­jącą prze­ży­cie. W cza­sach pre­hi­sto­rycz­nych ludzie, któ­rzy pole­gali jedy­nie na sobie i nie mieli nikogo, kto by ich obro­nił, łatwiej padali ofiarą róż­nych nie­szczęść, pod­czas gdy ci, któ­rzy byli w rela­cji z osobą, która o nich dbała, czę­ściej prze­ży­wali i prze­ka­zy­wali skłon­ność do two­rze­nia bli­skich więzi swoim potom­kom. W rze­czy samej, potrzeba posia­da­nia bli­skiej osoby jest tak ważna, że w naszych mózgach wykształ­cił się osobny bio­lo­giczny mecha­nizm odpo­wie­dzialny wyłącz­nie za two­rze­nie i regu­lo­wa­nie rela­cji z ludźmi, do któ­rych jeste­śmy przy­wią­zani (rodzi­cami, dziećmi, part­ne­rami). Nazywa się on „sys­te­mem przy­wią­zania” i składa z emo­cji oraz zacho­wań, które zapew­niają nam poczu­cie bez­pie­czeń­stwa i ochrony pły­nące z samego tylko faktu prze­by­wa­nia bli­sko kocha­nej osoby. Mecha­nizm ten tłu­ma­czy, dla­czego dziecko roz­dzie­lone z matką wpada w roz­pacz, panicz­nie jej szuka albo zaczyna w nie­kon­tro­lo­wany spo­sób pła­kać i nie prze­staje, aż matka znów się pojawi. Tego typu reak­cje nazy­wamy zacho­wa­niami pro­te­sta­cyj­nymi; wszy­scy, nawet jako doro­śli, cza­sem je wyka­zu­jemy. W cza­sach pre­hi­sto­rycz­nych obec­ność waż­nej osoby mogła się oka­zać kwe­stią życia lub śmierci, więc nasz sys­tem przy­wią­zania roz­wi­nął się w taki spo­sób, że trak­tuje bli­skość jako abso­lutną koniecz­ność.

Wyobraź sobie, że sły­szysz w wia­do­mo­ściach o kata­stro­fie samo­lo­to­wej, do któ­rej doszło na tra­sie, jaką miał tego wie­czora lecieć twój part­ner. Z pew­no­ścią możesz nie­mal fizycz­nie odczuć to prze­ra­ża­jące uczu­cie, ten ścisk żołądka i wzbie­ra­jącą histe­rię – wszystko to byłyby objawy dzia­ła­nia sys­temu przy­wią­za­nia, a paniczne tele­fony do infor­ma­cji lot­ni­sko­wej byłyby w tej sytu­acji tzw. zacho­wa­niami pro­te­sta­cyj­nymi.

Nie­zwy­kle waż­nym aspek­tem ewo­lu­cji jest hete­ro­ge­nicz­ność. Ludzie są bar­dzo hete­ro­ge­nicz­nym gatun­kiem – poszcze­gólne osob­niki znacz­nie róż­nią się od sie­bie wyglą­dem, kon­struk­cją psy­chiczną i zacho­wa­niem. Tę róż­no­rod­ność tłu­ma­czy się naszą ogromną liczeb­no­ścią, jak rów­nież wyso­kimi umie­jęt­no­ściami adap­ta­cyj­nymi, które pozwa­lają nam żyć w nie­mal każ­dej eko­lo­gicz­nej stre­fie na Ziemi. Gdy­by­śmy byli iden­tyczni, ist­nie­niu naszego gatunku zagra­ża­łaby każda poje­dyn­cza zmiana śro­do­wi­skowa. Odmien­ność pod­nosi nasze szanse na prze­trwa­nie – zawsze znaj­dzie się jakaś część popu­la­cji, która będzie w pewien spo­sób wyjąt­kowa i prze­trwa, gdy inni zginą. Style przy­wią­za­nia nie róż­nią się pod tym wzglę­dem od innych ludz­kich cech. Mimo że wszy­scy mamy pod­sta­wową potrzebę two­rze­nia bli­skich więzi, róż­nimy się pod wzglę­dem spo­sobu, w jaki to robimy. W bar­dzo nie­bez­piecz­nym śro­do­wi­sku inten­sywne inwe­sto­wa­nie czasu i ener­gii tylko w jedną osobę jest mniej korzystne ze względu na niskie praw­do­po­do­bień­stwo, że taki czło­wiek pozo­sta­nie z nami na dłu­żej; sen­sow­niej jest wów­czas nie przy­wią­zy­wać się aż tak bar­dzo, by w miarę łatwo przy­sto­so­wać się do koniecz­no­ści życia bez niego (w takich warun­kach wykształ­cił się styl uni­ka­jący). Innym spo­so­bem na prze­trwa­nie w trud­nym oto­cze­niu jest dzia­ła­nie prze­ciwne – prze­wraż­li­wie­nie na punk­cie pozo­sta­wa­nia bli­sko obiektu przy­wią­za­nia i nie­ustę­pli­wość w tym wzglę­dzie (styl lękowy). W spo­koj­niej­szych oko­licz­no­ściach bli­skie więzi two­rzyły się na zasa­dzie kon­se­kwent­nego inwe­sto­wa­nia w kon­kretną osobę, które prze­kła­dało się na korzy­ści dla zarówno jed­nostki, jak i jej potom­stwa (tak powstał bez­pieczny styl przy­wią­za­nia).

Oczy­wi­ście nam, ludziom żyją­cym we współ­cze­snym spo­łe­czeń­stwie, nie zagra­żają już dzi­kie zwie­rzęta, któ­rych mogli oba­wiać się nasi przod­ko­wie. Jed­nak w sen­sie ewo­lu­cyj­nym od sta­rych wzor­ców dzielą nas zale­d­wie setne sekundy. Nasz emo­cjo­nalny mózg dosta­li­śmy w spadku od homo sapiens, któ­rzy żyli w zupeł­nie innych cza­sach, a nasze emo­cje wciąż dzia­łają podob­nie jak wów­czas i wciąż są gotowe poma­gać nam mie­rzyć się z podob­nymi do tam­tych pro­ble­mami. Uczu­cia i zacho­wa­nia, które obec­nie prze­ży­wamy w bli­skich rela­cjach, nie róż­nią się zbyt­nio od tych, jakich doświad­czali nasi odle­gli przod­ko­wie.

ZACHOWANIA PROTESTACYJNE W ERZE CYFROWEJ

Wypo­sa­żeni w nową wie­dzę na temat wpływu sty­lów przy­wią­za­nia na nasze codzienne życie, zaczę­li­śmy zupeł­nie ina­czej postrze­gać dzia­ła­nia ludzi. Zacho­wa­nia, które wcze­śniej przy­pi­sy­wa­li­śmy czy­imś cechom oso­bo­wo­ści, albo takie, które opi­sy­wa­li­śmy jako prze­sa­dzone, z per­spek­tywy teo­rii przy­wią­za­nia oka­zy­wały się zupeł­nie zro­zu­miałe. Nasze odkry­cia zwią­zane z tym zagad­nie­niem pozwo­liły nam spoj­rzeć ina­czej na nie­zdol­ność Tamary do porzu­ce­nia Grega, mimo że była przez niego nie­szczę­śliwa. Nagle stało się jasne, że zacho­wa­nie naszej przy­ja­ciółki wcale nie musi wyni­kać ze sła­bo­ści, że może raczej być skut­kiem dzia­ła­nia pod­sta­wo­wych instynk­tów, które naka­zują Tama­rze za wszelką cenę utrzy­mać kon­takt z obiek­tem przy­wią­za­nia, przy czym dzia­ła­nie tychże instynk­tów jest w dużej mie­rze wzmac­niane przez lękowy styl przy­wią­za­nia naszej kole­żanki.

W przy­padku Tamary potrzeba bycia bli­sko Grega była wyzwa­lana przez naj­mniej­szy znak świad­czący o zagro­że­niu, pole­ga­ją­cym na tym, że jej uko­chany znaj­do­wał się poza jej zasię­giem, nie reago­wał na nią, być może miał kło­poty. W sen­sie ewo­lu­cyj­nym rezy­gna­cja byłaby w takiej sytu­acji sza­leń­stwem. Ucie­ka­nie się do zacho­wań pro­te­sta­cyj­nych, takich jak dzwo­nie­nie kilka razy dzien­nie czy próby wywo­ła­nia jego zazdro­ści, wyda­wało się w tym nowym świe­tle zupeł­nie zro­zu­miałe.

W teo­rii więzi szcze­gól­nie spodo­bało nam się to, że została ona sfor­mu­ło­wana w opar­ciu o dużą liczbę danych. W prze­ci­wień­stwie do wielu innych teo­rii psy­cho­lo­gicz­nych, które powstały w opar­ciu o roz­mowy z parami przy­cho­dzą­cymi na tera­pię, ta czer­pie infor­ma­cje od ogółu popu­la­cji – od tych, któ­rzy żyją w szczę­śli­wych związ­kach, i tych, któ­rzy takich związ­ków nie mają, od tych, któ­rzy ni­gdy nie brali udziału w tera­pii, i tych, któ­rzy aktyw­nie szu­kali tego rodzaju pomocy. Teo­ria ta pozwo­liła nam zro­zu­mieć nie tylko to, co się w rela­cjach emo­cjo­nal­nych nie udaje, ale także to, co działa popraw­nie, oraz dotrzeć do całej grupy ludzi, o któ­rych w więk­szo­ści ksią­żek o związ­kach prak­tycz­nie się nie pisze. Co wię­cej, teo­ria więzi nie ety­kie­tuje zacho­wań, okre­śla­jąc je jako zdrowe lub nie­zdrowe. Żaden ze sty­lów przy­wią­za­nia sam w sobie nie jest tu postrze­gany jako „pato­lo­giczny”. Wręcz prze­ciw­nie, roman­tyczne zacho­wa­nia, które wcze­śniej uwa­żano za dziwne lub błędne, w świe­tle tej teo­rii wydają się zro­zu­miałe, prze­wi­dy­walne, a nawet ocze­ki­wane. Jesteś z kimś, mimo że on nie jest pewien swo­ich uczuć do cie­bie? Rozu­miemy. Mówisz, że chcesz odejść, ale kilka minut póź­niej zmie­niasz zda­nie i stwier­dzasz, że roz­pacz­li­wie chcesz zostać? Też rozu­miemy.

Czy takie zacho­wa­nia są sku­teczne i czy warto je sto­so­wać? To już zupeł­nie inna histo­ria. Ludzie o bez­piecz­nym stylu przy­wią­za­nia wie­dzą, jak komu­ni­ko­wać swoje ocze­ki­wa­nia i sku­tecz­nie reago­wać na potrzeby part­nera, nie ucie­ka­jąc się jed­no­cze­śnie do zacho­wań pro­te­sta­cyj­nych. Dla całej reszty zro­zu­mie­nie to dopiero począ­tek.

OD TEORII DO PRAKTYKI – TWORZENIE KONKRETNYCH INTERWENCJI PSYCHOLOGICZNYCH W OPARCIU O TEORIĘ PRZYWIĄZANIA

Przy­no­sząc ze sobą zro­zu­mie­nie tego, że ludzie znacz­nie róż­nią się od sie­bie w kwe­stii potrzeb zwią­za­nych z intym­no­ścią i bli­sko­ścią oraz że te róż­nice mogą powo­do­wać spię­cia, teo­ria więzi zaofe­ro­wała nam nowe spoj­rze­nie na roman­tyczne rela­cje. Jed­nak mimo że bada­nia uła­twiły nam ich zro­zu­mie­nie, nie dały jed­no­znacz­nej odpo­wie­dzi na to, jak można tę wie­dzę prak­tycz­nie wyko­rzy­stać. Teo­ria więzi zawiera w sobie obiet­nicę popra­wie­nia uczu­cio­wych związ­ków mię­dzy ludźmi, konieczne było jed­nak prze­ło­że­nie wie­dzy labo­ra­to­ryj­nej na dostępny prze­wod­nik, zawie­ra­jący dające się wyko­rzy­stać w praw­dzi­wym życiu rady. Ponie­waż jed­nak byli­śmy prze­ko­nani, że w teo­rii więzi leży klucz do lep­szych rela­cji mię­dzy ludźmi, sku­pi­li­śmy się na dal­szym posze­rza­niu naszej wie­dzy o trzech sty­lach przy­wią­za­nia i tego, w jaki spo­sób oddzia­łują na sie­bie w codzien­nych inte­rak­cjach.

Zaczę­li­śmy prze­pro­wa­dzać roz­mowy z ludźmi, któ­rych zna­li­śmy z róż­nych śro­do­wisk: z naszymi współ­pra­cow­ni­kami i pacjen­tami, ale rów­nież z laikami w dzie­dzi­nie psy­cho­lo­gii, posia­da­ją­cymi wie­dzę z innych dzie­dzin. Roz­ma­wia­li­śmy z ludźmi w róż­nym wieku. Spi­sy­wa­li­śmy skró­cone histo­rie ich związ­ków i roman­tycz­nych doświad­czeń, któ­rymi zechcieli się z nami podzie­lić. Prze­pro­wa­dza­li­śmy też obser­wa­cje na żywo. Oce­nia­li­śmy style przy­wią­za­nia, ana­li­zu­jąc to, co dane osoby mówiły, jakie wyra­żały podej­ście do związ­ków, jak się zacho­wy­wały; od czasu do czasu pro­po­no­wa­li­śmy też kon­kretne roz­wią­za­nia róż­nych pro­ble­mów w opar­ciu o teo­rię przy­wią­za­nia. Opra­co­wa­li­śmy tech­nikę samo­dziel­nego oce­nia­nia – w sto­sun­kowo krót­kim cza­sie – stylu przy­wią­za­nia dru­giej osoby. Uczy­li­śmy ludzi, w jaki spo­sób wyko­rzy­sty­wać, a nie zwal­czać, swoje zwią­zane z przy­wią­za­niem instynkty – nie tylko po to by uni­kać wcho­dze­nia w nie­szczę­śliwe rela­cje, ale także po to, by odkry­wać w innych „skarby”, które warto pie­lę­gno­wać. I zadzia­łało!

Zauwa­ży­li­śmy, że w prze­ci­wień­stwie do innych inter­wen­cji tera­peu­tycz­nych, które sku­piają się głów­nie albo na sin­glach, albo na oso­bach pozo­sta­ją­cych w związ­kach, teo­ria więzi nadaje się do opisu wielu obsza­rów rela­cji emo­cjo­nal­nych i można ją wyko­rzy­stać nie­za­leż­nie od etapu życia uczu­cio­wego, na jakim dana osoba aktu­al­nie się znaj­duje. Ist­nieją kon­kretne zasto­so­wa­nia tej teo­rii w przy­padku ludzi, któ­rzy są na eta­pie spo­ty­ka­nia się z róż­nymi oso­bami, tych we wcze­snych fazach związku, jak rów­nież tych, któ­rzy od dawna trwają w jakiejś rela­cji, oraz tych, któ­rzy wła­śnie prze­ży­wają roz­sta­nie – nie­za­leż­nie od tego, czy same ode­szły, czy zostały porzu­cone. Wszyst­kie te sytu­acje łączy to, że daje się zasto­so­wać do nich teo­rię przy­wią­za­nia, nio­sąc ludziom na wszyst­kich eta­pach życia pomoc w two­rze­niu lep­szych związ­ków.

TEORIA A ŻYCIE

Po jakimś cza­sie wszyst­kie osoby zaan­ga­żo­wane w nasz pro­jekt zaczęły w natu­ralny spo­sób sto­so­wać żar­gon zwią­zany z teo­rią przy­wią­za­nia. Pod­czas sesji tera­peu­tycz­nych albo lun­chu zda­rzało nam się sły­szeć: „Nie mogę się z nim spo­ty­kać. To oczy­wi­ste, że jest uni­ka­jący”. Albo: „Znasz mnie, jestem lękowa, krótki romans to ostat­nie, czego potrze­buję”. Aż trudno było uwie­rzyć, że do nie­dawna wszyst­kie te osoby nie wie­działy nawet o ist­nie­niu trzech sty­lów przy­wią­za­nia.

Oczy­wi­ście rów­nież Tamara, gdy dowie­działa się wszyst­kiego na temat teo­rii przy­wią­za­nia i naszych odkryć, pod­no­siła ten temat w nie­mal każ­dej roz­mo­wie z nami. Wresz­cie zebrała w sobie dosta­tecz­nie dużo siły, by zerwać swoją luźną rela­cję z Gre­giem i krótko potem – z chęci odwetu – zaczęła znów cho­dzić na randki. Wypo­sa­żona w nową wie­dzę na temat teo­rii przy­wią­za­nia, potra­fiła teraz ele­gancko wymy­kać się ado­ra­to­rom, któ­rzy repre­zen­to­wali styl uni­ka­jący; wie­działa już, że takie osoby nie są dla niej odpo­wied­nie. Kie­dyś zamę­cza­łaby się całymi dniami, ana­li­zu­jąc, co mogą myśleć, czy zadzwo­nią, czy mają wobec niej poważne zamiary. Teraz sama szybko ich odrzu­cała, świa­do­mie szu­ka­jąc męż­czy­zny zdol­nego do bli­sko­ści i kocha­nia jej w taki spo­sób, w jaki chciała być kochana.

Po jakimś cza­sie poznała Toma, który repre­zen­to­wał zde­cy­do­wa­nie bez­pieczny styl przy­wią­za­nia. Ich zwią­zek roz­wi­jał się tak gładko, że Tamara nie­mal o nim nie mówiła. Nie cho­dziło o to, że nie chciała dzie­lić się z nami intym­nymi szcze­gó­łami. Po pro­stu zna­la­zła bez­pieczną przy­stań, omi­janą przez kry­zysy i dra­maty, które musia­łaby z kimś omó­wić. Jeśli o czymś opo­wia­dała, to o tym, jak miło spę­dzają razem czas, o wspól­nych pla­nach na przy­szłość i o pracy, w któ­rej znów zaczęła odno­sić suk­cesy.

ZASTOSOWANIE PRAKTYCZNE

Ta książka jest wyni­kiem prze­ło­że­nia naszych badań nad teo­rią przy­wią­za­nia na prak­tyczne wska­zówki. Mamy nadzieję, że nasi czy­tel­nicy, podob­nie jak wielu naszych przy­ja­ciół, współ­pra­cow­ni­ków oraz pacjen­tów, sko­rzy­stają z przed­sta­wio­nej tu wie­dzy i rad i że pomogą im one podej­mo­wać lep­sze decy­zje w życiu oso­bi­stym. Z kolej­nych roz­dzia­łów dowiesz się wię­cej na temat każ­dego z trzech sty­lów przy­wią­za­nia oraz ich wpływu na podej­ście do miło­ści i zacho­wa­nia w roman­tycz­nych sytu­acjach. Ta nowa wie­dza pozwoli ci ina­czej spoj­rzeć na dotych­cza­sowe porażki w tej dzie­dzi­nie; dzięki niej lepiej zro­zu­miesz moty­wa­cje zarówno swoje, jak i innych; dowiesz się, jakie masz potrzeby i z kim masz szansę stwo­rzyć szczę­śliwy zwią­zek. Jeśli już jesteś w związku z part­ne­rem, któ­rego styl przy­wią­za­nia stoi w kon­flik­cie z twoim wła­snym, zro­zu­miesz lepiej, dla­czego oboje myśli­cie i dzia­ła­cie w okre­ślony spo­sób, a także poznasz stra­te­gie na pod­nie­sie­nie swo­jego poziomu satys­fak­cji ze związku. Tak czy ina­czej, zaczniesz doświad­czać zmiany. I będzie to oczy­wi­ście zmiana na lep­sze!

2. Potrzeba bliskości nie jest niczym złym

2.

Potrzeba bli­sko­ści nie jest niczym złym

Kilka lat temu w tele­wi­zji można było oglą­dać reality show, w któ­rym kilka par brało udział w wyścigu dookoła świata, wyko­nu­jąc przy tym różne wyma­ga­jące zada­nia. Wśród nich zna­leźli się też Karen i Tim – para ide­alna: oboje piękni, sek­sowni, inte­li­gentni i odno­szący suk­cesy. Różne wyzwa­nia, któ­rym musieli sta­wić czoła w pro­gra­mie, ujaw­niły też pewne intymne szcze­góły doty­czące ich związku: Karen chciała wyjść za mąż, Tim był temu nie­chętny. Ona pra­gnęła więk­szej bli­sko­ści, on cenił sobie swoją nie­za­leż­ność. Pod­czas szcze­gól­nie stre­su­ją­cych momen­tów wyścigu, jak rów­nież czę­sto po kłótni, Karen potrze­bo­wała, żeby Tim wziął ją za rękę. On jed­nak robił to nie­chęt­nie: gest ten wyda­wało mu się prze­sad­nym oka­zy­wa­niem bli­sko­ści, poza tym nie chciał pod­da­wać się każ­demu kapry­sowi part­nerki.

Tim i Karen długo pro­wa­dzili w wyścigu i nie­mal wygrali dużą nagrodę pie­niężną. Aż do ostat­niego odcinka, w któ­rym zostali poko­nani. Gdy na koniec zapy­tano ich, czy patrząc wstecz, dostrze­gają coś, co mogli byli zro­bić ina­czej, Karen powie­działa: „Myślę, że prze­gra­li­śmy, bo byłam za mało samo­dzielna. Z per­spek­tywy widzę, że moje zacho­wa­nie było prze­sa­dzone. Pod­czas wyścigu wiele razy potrze­bo­wa­łam, żeby Tim wziął mnie za rękę. Nie wiem, czemu było to dla mnie takie ważne. Ale wycią­gnę­łam z tej sytu­acji lek­cję i zde­cy­do­wa­łam, że w przy­szło­ści nie będę się tak zacho­wy­wać. Dla­czego tak czę­sto potrze­bo­wa­łam jego dotyku? To głu­pie. Powin­nam była zacho­wać zimną krew i nie doma­gać się od niego tego gestu.” Tim mówił bar­dzo nie­wiele: „Wyścig w żaden spo­sób nie przy­po­mina praw­dzi­wego życia. Nie mie­li­śmy nawet czasu, żeby się porząd­nie pokłó­cić. Prze­ska­ki­wa­li­śmy tylko z jed­nego zada­nia w dru­gie”.

Oboje pomi­nęli w tych pod­su­mo­wa­niach jeden ważny fakt: Tim bar­dzo się zestre­so­wał przed sko­kiem na bun­gee i nie­mal zre­zy­gno­wał z dal­szej rywa­li­za­cji. Mimo zachęt ze strony Karen i jej zapew­nień, że sko­czy z nim, po pro­stu nie był w sta­nie tego zro­bić; w pew­nym momen­cie nawet zdjął z sie­bie cały sprzęt i chciał odejść. Wresz­cie zebrał się na odwagę, żeby wyko­nać zada­nie, ale wła­śnie to kon­kretne waha­nie spra­wiło, że para stra­ciła pro­wa­dze­nie.

Teo­ria więzi w przy­padku doro­słych uczy nas, iż pod­sta­wowe zało­że­nie Karen, że powinna sama kon­tro­lo­wać swoje emo­cjo­nalne potrzeby i samo­dziel­nie uspo­ka­jać się w stre­su­ją­cych sytu­acjach, jest po pro­stu nie­praw­dziwe. Dziew­czyna doznała za pro­blem swoje „prze­sadne” potrzeby. Bada­nia nad przy­wią­za­niem dostar­czają jed­nak argu­men­tów za zupeł­nie prze­ciwną tezą. To, że się do kogoś przy­wią­zu­jemy, ozna­cza, że nasz mózg zostaje zapro­gra­mo­wany na szu­ka­nie w tej oso­bie wspar­cia poprzez upew­nia­nie się o jej fizycz­nej i psy­chicz­nej bli­sko­ści. Jeśli nie otrzy­mu­jemy zapew­nie­nia od niej od wybranka, nasz mecha­nizm przy­wią­za­nia naka­zuje nam sta­rać się o nie tak długo, aż je otrzy­mamy. Gdyby Karen i Tim to rozu­mieli, ona nie czu­łaby się zawsty­dzona swoją potrzebą zła­pa­nia go za rękę w stre­su­ją­cym momen­cie pod­czas wyścigu, który jest trans­mi­to­wany przez tele­wi­zję na cały kraj. Z kolei Tim rozu­miałby, że ten pro­sty gest może dać im prze­wagę, któ­rej potrze­bują, żeby wygrać. Gdyby wie­dział, że reagu­jąc dosta­tecz­nie wcze­śnie na potrzebę Karen, oszczę­dza czas, który i tak musiał póź­niej poświę­cić na „gasze­nie poża­rów” wywo­ła­nych przez spo­tę­go­wany stres, być może sam doty­kałby dłoni part­nerki, zauwa­żyw­szy, że dziew­czyna zaczyna się dener­wo­wać, i nie cze­kał nawet, aż o to poprosi. Co wię­cej, gdyby sam potra­fił przy­jąć wspar­cie, które ofe­ro­wała mu Karen, pew­nie wcze­śniej zde­cy­do­wałby się sko­czyć na bun­gee.

Z teo­rii przy­wią­za­nia wynika, że w przy­padku więk­szo­ści ludzi „prze­sadna” potrzeba bli­sko­ści znika, gdy tylko się ją zaspo­koi, a im wcze­śniej się to dzieje, tym lepiej. Osoby, u któ­rych emo­cjo­nalna potrzeba bli­sko­ści zostaje zaspo­ko­jona, zwy­kle kie­rują swoją uwagę na zewnątrz. W lite­ra­tu­rze poświę­co­nej teo­rii przy­wią­za­nia zja­wi­sko to nazywa się cza­sem „para­dok­sem zależ­no­ści”: im bar­dziej ludzie zależą od sie­bie nawza­jem, tym bar­dziej nie­za­leżni i odważni się stają. Karen i Tim nie rozu­mieli, jak mogą wyko­rzy­stać łączącą ich emo­cjo­nalną więź, by zwy­cię­żyć w wyścigu.

PRZESZLIŚMY DŁUGĄ DROGĘ (ALE NADAL NIE JESTEŚMY U CELU)

Samo­obwi­nia­nie się Karen, która postrze­gała sie­bie jako prze­sad­nie potrze­bu­jącą, i nie­świa­do­mość Tima, jeśli cho­dzi o jego rolę w tym związku, nie są zaska­ku­jące i wła­ści­wie ani jej, ani jego nie można za nie winić. Osta­tecz­nie w naszej kul­tu­rze nie­chęt­nie patrzy się na pod­sta­wowe potrzeby zwią­zane z bli­sko­ścią, intym­no­ścią, a zwłasz­cza zależ­no­ścią, wyno­sząc nie­za­leż­ność ponad wszystko. Wydaje nam się, że to wła­ściwe podej­ście, gdy tym­cza­sem czę­sto nas ono uniesz­czę­śli­wia.

Błędne prze­ko­na­nie, że ludzie powinni być emo­cjo­nal­nie samo­wy­star­czalni, nie jest niczym nowym. Jesz­cze nie tak dawno temu w spo­łe­czeń­stwach zachod­nich wie­rzono, że dzie­ciom dobrze robi zosta­wia­nie ich samych, że powinno się uczyć je, by same się uspo­ka­jały. Teo­ria więzi oba­liła to podej­ście – przy­naj­mniej w sto­sunku do dzieci. W latach czter­dzie­stych ubie­głego stu­le­cia eks­perci ostrze­gali, że prze­sadne „piesz­cze­nie się” z dziec­kiem pie­lę­gnuje w nim brak samo­dziel­no­ści i pew­no­ści sie­bie i że takie dziecko wyra­sta póź­niej na osobę nie­zrów­no­wa­żoną, nie­do­sto­so­waną do życia. Rodzi­ców nie­mow­ląt uczono, że nie powinni „prze­sa­dzać” w oka­zy­wa­niu zain­te­re­so­wa­nia swoim dzie­ciom, że powinni pozwa­lać im pła­kać godzi­nami i uczyć je jedze­nia jedy­nie o wyzna­czo­nych godzi­nach. Dzieci w szpi­ta­lach były izo­lo­wane od bli­skich, któ­rzy mogli je oglą­dać jedy­nie przez prze­szklone ściany. Pra­cow­nicy socjalni przy naj­mniej­szych ozna­kach pro­ble­mów zabie­rali dzieci z domów i umiesz­czali je w pla­ców­kach opieki zastęp­czej.

Do nie­da­wana jesz­cze w teo­riach na temat wycho­wa­nia domi­no­wało prze­ko­na­nie o koniecz­no­ści zacho­wa­nia odpo­wied­niego dystansu pomię­dzy rodzi­cami a dziećmi i oszczęd­nego daw­ko­wa­nia fizycz­nej bli­sko­ści. W popu­lar­nym w latach dwu­dzie­stych XX wieku porad­niku dla rodzi­ców autor­stwa Johna Bro­adusa Wat­sona (Psy­cho­lo­gi­cal Care of Infant and Child) ostrze­gano przed nie­bez­pie­czeń­stwami „nad­mier­nej mat­czy­nej miło­ści”. Swoją książkę autor zade­dy­ko­wał „pierw­szej matce, któ­rej uda się wycho­wać szczę­śliwe dziecko”. Szczę­śliwe czyli samo­dzielne, odważne, umie­jące na sobie pole­gać, łatwo adap­to­wać się do zmian oto­cze­nia i roz­wią­zy­wać pro­blemy; takie dziecko nie powinno pła­kać, chyba że z powodu fizycz­nego cier­pie­nia; powinno zaj­mo­wać się pracą i zabawą i nie przy­wią­zy­wać się prze­sad­nie ani do ludzi, ani do miejsc.

Przed powsta­niem prze­ło­mo­wych prac Mary Ain­sworth i Johna Bowlby’ego, twór­ców teo­rii przy­wią­za­nia z lat pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych ubie­głego stu­le­cia, psy­cho­lo­dzy nie doce­niali wagi więzi pomię­dzy rodzi­cami a dziećmi. Przy­wią­za­nie dziecka do matki było postrze­gane jako uboczny pro­dukt faktu, że otrzy­muje ono od niej pokarm i utrzy­ma­nie; wie­rzono po pro­stu, iż dziecko szuka bli­sko­ści matki dla­tego, że koja­rzy mu się ona z poży­wie­niem. Bowlby jed­nakże, obser­wu­jąc dzieci, które stra­ciły rodzi­ców w wyniku dru­giej wojny świa­to­wej i wycho­wy­wane były w insty­tu­cjach opie­kuń­czych, zauwa­żył, że nie roz­wi­jają się one pra­wi­dłowo nawet wów­czas, wszyst­kie speł­niane są ich fizyczne potrzeby. Pozba­wione obiektu przy­wią­za­nia dzieci wyka­zy­wały opóź­nie­nia w roz­woju fizycz­nym, inte­lek­tu­al­nym, emo­cjo­nal­nym i spo­łecz­nym. Bada­nia Ain­sworth i Bowlby’ego jasno poka­zały, że bli­skość jest dla dziecka tak samo nie­odzowna jak picie i jedze­nie.

POTRZEBA PRZYWIĄZANIA – NIE TYLKO DLA DZIECI

Bowlby zawsze twier­dził, że przy­wią­za­nie jest inte­gralną czę­ścią zacho­wa­nia czło­wieka przez całe jego życie. Potem Mary Main odkryła, że rów­nież doro­słych da się przy­pi­sać do kon­kret­nych kate­go­rii w opar­ciu o to, jak wyglą­dały ich wcze­sne rela­cje z bli­skimi oso­bami, co z kolei ma wpływ na ich wła­sne rodzi­ciel­skie zacho­wa­nia. Nie­za­leż­nie od pracy tej badaczki, Cindy Hazan i Phi­lip Sha­ver rów­nież odkryli, że doro­śli posia­dają kon­kretne style przy­wią­za­nia, które ujaw­niają się w ich związ­kach uczu­cio­wych. Po raz pierw­szy odkryli to, publi­ku­jąc w dzien­niku „Rocky Moun­tain News” tak zwany quiz miło­sny, w któ­rym popro­sili ochot­ni­ków o zazna­cze­nie jed­nego z trzech twier­dzeń, które naj­le­piej opi­suje ich uczu­cia i nasta­wie­nie do związku. Każde z nich kore­spon­do­wało z jed­nym z trzech sty­lów przy­wią­za­nia i brzmiało tak:

Sto­sun­kowo łatwo przy­cho­dzi mi nawią­za­nie bli­skich rela­cji z innymi, czuję się dobrze, mając poczu­cie, że mogę na kimś pole­gać i że ktoś polega na mnie. Raczej nie boję się porzu­ce­nia ani tego, że ktoś mógłby zbyt­nio się do mnie zbli­żyć. (Miara bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia).

Bli­skość z innymi jest dla mnie nieco kło­po­tliwa; trudno mi w pełni komuś zaufać i pozwo­lić sobie na zależ­ność. Stre­suje mnie, gdy ktoś prze­kra­cza mojej gra­nice; osoby, z któ­rymi do tej pory się spo­ty­ka­łem/spo­ty­ka­łam, czę­sto doma­gały się ode mnie więk­szej bli­sko­ści niż ta, z którą czu­łem się/czu­łam się dobrze. (Miara uni­ka­ją­cego stylu przy­wią­za­nia).

Mam poczu­cie, że inni nie­chęt­nie nawią­zują ze mną tak bli­skie rela­cje, jak bym chciał/chciała. Będąc w związku, czę­sto mar­twię się, że nie jestem dosta­tecz­nie kochany/kochana i mogę zostać porzu­cony/porzu­cona. Chciał­bym/chcia­ła­bym total­nej bli­sko­ści i to pra­gnie­nie cza­sem odstra­sza ludzi. (Miara lęko­wego stylu przy­wią­za­nia.)

Zaska­ku­jące oka­zało się to, że wyniki poka­zały podobną dys­try­bu­cję sty­lów przy­wią­za­nia u doro­słych i u dzieci: więk­szość doro­słych bio­rą­cych udział w bada­niu czuła, że należy do kate­go­rii „bez­pieczny”, pod­czas gdy pozo­stali dzie­lili się albo na „uni­ka­ją­cych”, albo na „lęko­wych”. Bada­cze odkryli także, że każdy ze sty­lów przy­wią­za­nia wią­zał się z wyzna­wa­niem odmien­nych, kon­kret­nych prze­ko­nań i podejść do sie­bie samego, part­nera, rela­cji i bli­sko­ści w ogóle.

Dal­sze bada­nia, prze­pro­wa­dzone mię­dzy innymi przez Hazan i Sha­vera, potwier­dziły te odkry­cia. Oka­zało się, że – tak jak przy­pusz­czał Bowlby – przy­wią­za­nie odgrywa zna­czącą rolę nie tylko w dzie­ciń­stwie, ale przez całe życie czło­wieka. Róż­nica polega jedy­nie na tym, że doro­śli są zdolni do wyż­szego poziomu abs­trak­cji, więc nasza potrzeba sta­łej fizycz­nej obec­no­ści obiektu przy­wią­za­nia może być cza­sami przej­ściowo zastą­piona świa­do­mo­ścią, że ta osoba jest dla nas dostępna psy­chicz­nie i emo­cjo­nal­nie. Koniec koń­ców cho­dzi jed­nak cały czas o tę samą potrzebę bli­sko­ści z dru­gim czło­wie­kiem i pew­no­ści, że jest on dla nas dostępny.

Nie­stety, tak samo jak w prze­szło­ści igno­ro­wana była waga rela­cji dziecko–rodzic, dzi­siaj nie­do­ce­niane jest zna­cze­nie przy­wią­za­nia w doro­sło­ści. Pośród doro­słych wciąż prze­waża prze­ko­na­nie, że „zbyt­nia” wza­jemna zależ­ność part­ne­rów w związku jest czymś złym.

MIT WSPÓŁUZALEŻNIENIA

Teo­ria współ­uza­leż­nie­nia i inne popu­larne współ­cze­śnie podej­ścia, na które możemy natknąć się w porad­ni­kach psy­cho­lo­gicz­nych, przed­sta­wiają związki w spo­sób odzwier­cie­dla­jący poglądy doty­czące rela­cji rodzic–dziecko, jakie prze­wa­żały w pierw­szej poło­wie XX wieku (pamię­tasz „szczę­śliwe dziecko” wolne od „zbęd­nego” przy­wią­za­nia?). Dzi­siejsi eks­perci ofe­rują rady, które brzmią mniej wię­cej tak: „Twoje szczę­ście powinno pocho­dzić z two­jego wnę­trza i powi­nie­neś go uza­leż­niać od osoby, z którą jesteś. Twój part­ner nie ma obo­wiązku dbać o twoje dobre samo­po­czu­cie, a ty nie jesteś odpo­wie­dzialny za jego nastroje. Każdy powi­nien sam dbać o sie­bie. Naucz się nie dopusz­czać do tego, by kto­kol­wiek, nawet naj­bliż­sza ci osoba, był w sta­nie zakłó­cić twój wewnętrzny spo­kój. Jeśli ta osoba zacho­wuje się w spo­sób, który pod­waża twoje poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, powi­nie­neś być w sta­nie zdy­stan­so­wać się emo­cjo­nal­nie od tej sytu­acji, sku­pić się na sobie i nie dać się wytrą­cić z rów­no­wagi. Jeśli tego nie potra­fisz, coś może być z tobą nie tak. Być może jesteś z tą osobą zbyt­nio zwią­zany – współ­uza­leż­niony – i musisz się nauczyć sta­wiać gra­nice”.

Pod­sta­wowe zało­że­nie, które kryje się za tym spo­so­bem myśle­nia, brzmi: ide­alny zwią­zek to rela­cja dwojga samo­wy­star­czal­nych ludzi, któ­rzy łączą się w doj­rzały, pełen sza­cunku spo­sób, jed­no­cze­śnie utrzy­mu­jąc jasne gra­nice. Jeśli roz­wi­jasz w sobie silną zależ­ność od part­nera, ozna­cza to, że jesteś w jakiś spo­sób wybra­ko­wany i powi­nie­neś pra­co­wać nad wyzna­cza­niem wła­snych gra­nic i „lep­szą świa­do­mo­ścią samego sie­bie”. Przy takim podej­ściu wizja, że ktoś może potrze­bo­wać swo­jego part­nera, to naj­gor­szy moż­liwy sce­na­riusz; potrzeba ta jest porów­ny­wana z uza­leż­nie­niem, a wszy­scy wiemy, jak nie­bez­piecz­nie jest się od cze­goś uza­leż­niać.

Wie­dza na temat współ­uza­leż­nie­nia oka­zała się nie­sa­mo­wi­cie pomocna, gdy cho­dzi o człon­ków rodzin osób cier­pią­cych na uza­leż­nie­nie od nar­ko­ty­ków czy alko­holu (ponie­waż to w tym obsza­rze teo­ria współ­uza­leż­nie­nia miała począt­kowo swoje zasto­so­wa­nie), gdy jed­nak pró­bu­jemy bez­kry­tycz­nie zasto­so­wać ją do wszyst­kich rela­cji, może nas pro­wa­dzić na manowce, a nawet oka­zać się poten­cjal­nie szko­dliwa. Karen, uczest­niczka tele­wi­zyj­nego show, o któ­rej wcze­śniej wspo­mnie­li­śmy, była zapewne pod wpły­wem tej wła­śnie szkoły myśle­nia, gdy kry­ty­ko­wała się za swoją „prze­sadną” potrzebę bli­sko­ści. Zupeł­nie co innego na temat związ­ków mówi nam bio­lo­gia.

PRAWDA BIOLOGICZNA

Liczne bada­nia poka­zują, że przy­wią­za­nie pro­wa­dzi do fizjo­lo­gicz­nej jed­no­ści z daną osobą. Obec­ność part­nera regu­luje nasze ciśnie­nie krwi, tętno, oddech i poziom hor­mo­nów we krwi. Wią­żąc się z kimś, prze­sta­jemy być osob­nymi bytami. Pod­kre­śla­nie tej osob­no­ści w związ­kach pomię­dzy doro­słymi przez więk­szość współ­cze­snych popu­lar­nych szkół psy­cho­lo­gicz­nych nie wytrzy­muje kry­tyki z per­spek­tywy bio­lo­gii. Zależ­ność jest fak­tem, a nie wybo­rem czy skłon­no­ścią.

Szcze­gól­nie dużo świa­tła rzuca na to bada­nie prze­pro­wa­dzone przez dok­tora Jamesa Coana, dyrek­tora ośrodka badaw­czego Affec­tive Neu­ro­science Labo­ra­tory przy Uni­ver­sity of Vir­gi­nia. Zaj­muje się on bada­niami mecha­ni­zmów, poprzez które bli­skie spo­łeczne związki i szer­sze sieci regu­lują nasze reak­cje emo­cjo­nalne. W tym kon­kret­nym bada­niu, które Coan prze­pro­wa­dził we współ­pracy z Richar­dem David­so­nem i Hilary Scha­efer, wyko­rzy­stano rezo­nans magne­tyczny MRI do prze­ska­no­wa­nia mózgów zamęż­nych kobiet w sztucz­nie wywo­ła­nej stre­su­ją­cej sytu­acji (kobiety bio­rące udział w bada­niu były infor­mo­wane o tym, że za chwilę zostaną lekko pora­żone prą­dem).

W stre­su­ją­cych sytu­acjach akty­wuje się część mózgu zwana pod­wzgó­rzem. Gdy kobiety cze­kały na zapo­wie­dziane raże­nie prą­dem w samot­no­ści, na rezo­nan­sie widać było w tym obsza­rze pod­wyż­szoną aktyw­ność. Następ­nie jed­nak spraw­dzano reak­cje uczest­ni­czek eks­pe­ry­mentu na tę samą sytu­ację, gdy pod­czas ocze­ki­wa­nia na raże­nie prą­dem mogły trzy­mać za rękę obcą osobę. Tym razem bada­nie wyka­zało nieco niż­szą niż poprzed­nio aktyw­ność pod­wzgó­rza. Nato­miast, gdy dłoń, którą kobieta mogła ści­skać, nale­żała do jej męża, wów­czas reak­cja jej mózgu oka­zy­wała się jesz­cze mniej zauwa­żalna – na tym eta­pie eks­pe­ry­mentu stres led­wie dawał się zare­je­stro­wać. Co wię­cej, te kobiety, które wcze­śniej naj­le­piej oce­niły jakość swo­ich mał­żeństw, rów­nież najwię­cej zyski­wały na moż­li­wo­ści trzy­ma­nia mał­żonka za rękę pod­czas bada­nia. Do tego jed­nak jesz­cze wró­cimy.

Eks­pe­ry­ment ten poka­zuje, że gdy dwoje ludzi two­rzy zwią­zek uczu­ciowy, wpły­wają wza­jem­nie na swoje fizyczne i psy­chiczne samo­po­czu­cie. Fizyczna bli­skość i dostęp­ność part­nera regu­lują naszą reak­cję na stres. Skoro nasz part­ner ma tak wielki wpływ na nasze pod­sta­wowe reak­cje bio­lo­giczne, jak można od nas ocze­ki­wać, że utrzy­mamy wysoki poziom odręb­no­ści w związku?

Wspo­mniana już tutaj Karen to przy­kład osoby, która zda­wała się instynk­tow­nie rozu­mieć uzdra­wia­jący wpływ dotyku dłoni part­nera w stre­su­ją­cej sytu­acji. Nie­stety póź­niej pod­dała się popu­lar­nym błęd­nym wyobra­że­niom i zaczęła postrze­gać swoje instynk­towne reak­cje jako wyraz wsty­dli­wej sła­bo­ści.

PARADOKS ZALEŻNOŚCI

Jesz­cze na długo przed tym, zanim powstała tech­no­lo­gia umoż­li­wia­jąca ska­no­wa­nie mózgu, John Bowlby rozu­miał, że potrzeba posia­da­nia kogoś, z kim możemy dzie­lić życie, jest czę­ścią naszego wypo­sa­że­nia gene­tycz­nego i nie ma nic wspól­nego z tym, jak bar­dzo kochamy samych sie­bie albo czy czu­jemy się speł­nieni. Odkrył, że w chwili, gdy zaczy­namy postrze­gać jakąś osobę jako szcze­gólną, do gry wkra­czają potężne i czę­sto nie­kon­tro­lo­wane siły. Nie­za­leż­nie od tego, jak nie­za­leżni byli­śmy do tej pory, a cza­sem nawet wbrew naszej świa­do­mej woli, zaczy­namy zacho­wy­wać się ina­czej. Gdy już wybie­rzemy part­nera, zależ­ność od dru­giej osoby staje się fak­tem. Zawsze tak jest. Ele­gancka współ­eg­zy­sten­cja, która nie wią­za­łaby się z nie­wy­god­nym uczu­ciem bez­bron­no­ści i lęku przed stratą, brzmi nie­źle, ale bio­lo­gia zapro­gra­mo­wała nas zupeł­nie ina­czej. W toku ewo­lu­cji oka­zało się, że naj­więk­sze korzy­ści przy­nosi jed­nak sytu­acja, w któ­rej dwoje ludzi zaczyna two­rzyć fizjo­lo­giczną jed­ność: jeśli ona na coś reaguje, on też nie pozo­staje obo­jętny; jeśli on jest zde­ner­wo­wany, ta emo­cja udziela się rów­nież jej. Druga osoba staje się czę­ścią nas i zro­bimy wszystko, żeby ją oca­lić. Uczu­cie, że dobro dru­giej osoby jest naszym żywot­nym inte­re­sem, prze­kłada się na bar­dzo ważną korzyść, jaką jest prze­trwa­nie obu zaan­ga­żo­wa­nych w rela­cję osob­ni­ków.

***

Mimo odmien­nych spo­so­bów, w jakie osoby o róż­nych sty­lach przy­wią­za­nia uczą się radzić sobie z tymi potęż­nymi siłami – typy bez­pieczny i lękowy przyj­mują je z otwar­tymi ramio­nami, pod­czas gdy typ uni­ka­jący sta­rają się je tłu­mić – wszy­scy jeste­śmy zapro­gra­mo­wani na to, by wcho­dzić w bli­ski zwią­zek z wybraną osobą. W roz­dziale 6. przed­sta­wiamy serię eks­pe­ry­men­tów, które dowio­dły, że nawet osoby o stylu uni­ka­jącym wyka­zują potrzeby zwią­zane z przy­wią­za­niem, ale aktyw­nie je tłu­mią.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki