Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ucieczka ze szpitala psychiatrycznego to dopiero początek...
Magda pomaga ukochanemu Maćkowi w ucieczce ze szpitala psychiatrycznego, do którego trafił, ratując się przed więzieniem. Misternie przygotowany plan psuje niespodziewanie pojawienie się nowego pacjenta w sali Maćka. Nie mając innego wyjścia, para zakochanych złodziei postanawia zabrać ze sobą „pasażera na gapę”, zamierzając pożegnać się z nim zaraz po opuszczeniu murów szpitala. Niebawem jednak okazuje się, że nie będzie to takie proste... Rozpoczyna się sadystyczna gra, w której dwoje młodych ludzi staje się jedynie bezwolnymi pionkami. Czy uda im się uciec przed zastawioną na nich pułapką, która może kosztować ich życie?
To więcej niż wciągający thriller i więcej niż wyprawa w najmroczniejsze zakamarki ludzkiej duszy. To gra, która okazała się prawdziwą jazdą bez trzymanki z pasażerem na gapę. Jak ja lubię takie książki!
Wioleta Sadowska, subiektywnieoksiazkach.pl
Trzymajcie się mocno, bowiem z każdą kolejną stroną czeka Was nieoczekiwany zwrot akcji! Adrian Bednarek nie da Wam spokoju do ostatniej kropki.
Tomasz Kosik, czyt-nik.blogspot.com
To niezwykły thriller. Początkowo wydaje się być książką sensacyjną, jednak postać Konrada determinuje całość i wprowadza niepokój, który zostaje nawet po zakończeniu lektury. To moje pierwsze, ale bardzo udane zetknięcie z twórczością Adriana Bednarka. Polecam!
Marta Kraszewska, rudymspojrzeniem.pl
„Pasażer na gapę” to historia, która zostanie w Waszej pamięci na długo. Szokuje realizmem i demoralizuje bezczelnością, przyprawiając czytelnika o gęsią skórkę. Wyrazista, bezpruderyjna i plugawa...
Dagmara Jakubczak, www.instagram.com/book.monsterpl/
Adrian Bednarek – urodzony w 1984 roku w Częstochowie. Zapalony fan sportu żużlowego. Uwielbia pisać historie, w których głównymi bohaterami są skomplikowane czarne charaktery. Autor docenionej przez czytelników serii thrillerów (Pamiętnik Diabła, Proces Diabła, Spowiedź Diabła, Wyrok Diabła) o Kubie Sobańskim, prawniku i seryjnym mordercy z Krakowa oraz powieści Skazany na zło. Pisanie uważa za swój największy nałóg. Cały czas tworzy nowe powieści, a kolejka do publikacji regularnie się powiększa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 389
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Długonoga blondynka przekroczyła próg budynku. Zadupie w południowej Polsce, wieś zabita dechami, trzy domy na krzyż i ogrodzony dwumetrowym murem dziewiętnastowieczny moloch. Szpital psychiatryczny z oddziałem zamkniętym górował nad okolicą.
– Widzenie, oddział psychiatrii sądowej – zakomunikowała staremu portierowi z łysą glacą i wielkim wągrem na nosie.
– Dowód osobisty – warknął, skanując ją wzrokiem. W krótkiej spódniczce, bluzce z dużym dekoltem i umalowanymi na czerwono ustami wyglądała jak elegancka prostytutka. – Czubki, które powinny gnić w więzieniu, mają w tym hotelu specjalne względy? Mogą sobie ściągać dziewczynki na święta? Coraz fajniejszy mamy klimat.
Przemilczała jego uwagę i rzuciła dowód na blat. Staruch podniósł dokument. Dowód był znakomicie podrobiony, co sprawdziła w banku, zakładając na niego konto. Fałszerz, który kosztował równowartość dwóch miesięcznych czynszów za mieszkanie, dobrze się spisał. Nie żałowała, niedługo i tak mieszkanie w Polsce nie będzie jej potrzebne. W dowodzie wszystko się zgadzało. Wiek, kolor oczu, wzrost, a nawet zrobione na tę okazję włosy, idealnie pokrywały się ze zdjęciem. Według dokumentu była dwudziestojednoletnią, zielonooką, mierzącą metr siedemdziesiąt jeden mieszkanką Kielc.
– Rzeczy osobiste i wszelkie metalowe przedmioty zostawić w depozycie. – Staruch wskazał ręką w głąb korytarza. Zapisał jej dane, oddał dowód i wręczył przepustkę. – Przed wejściem na zamknięty czeka jeszcze jedna kontrola. Można przynieść pacjentowi fajki lub coś do jedzenia, ale ty nie po to tu przyszłaś, prawda, laluniu? – dodał lubieżnym głosem.
Zignorowała prostacką docinkę ciecia.
– Wesołych świąt i mokrego dyngusa! – krzyknął na odchodne.
Zostawiła rzeczy w depozycie i weszła do windy, która zawiozła ją na drugie piętro. Piętro oddziału zamkniętego. Każdy krok wywoływał parszywy ból. Jeszcze kilka dni temu samo chodzenie w szpilkach sprawiało jej trudności. Szybko je opanowała. Większy problem stanowił cenny ładunek, który miała przetransportować. Uwierał, piekł, niemal rozcinał ją od środka. Zgodnie z przypuszczeniami wejścia pilnował sprawiający wrażenie maniaka ćwiczeń siłowych pielęgniarz. Prawdziwy wielkolud z karkiem jak opona do tira i bickiem rozrywającym koszulkę. Podszedł do niej, gdy tylko zbliżyła się do zakratowanych drzwi.
– Poproszę przepustkę. – W przeciwieństwie do starucha zachowywał się kulturalnie. Nawet się uśmiechnął. Z pewnością nie przypuszczał, że dyżur w Wielką Sobotę umili mu widok ślicznej blondynki.
Pokazała plastikową kartę upoważniającą do wejścia na oddział zamknięty. Przyjrzał się przepustce uważnie.
– W porządku. Widzenie potrwa trzydzieści minut. Zgodnie z regulaminem przysługuje pani prawo do skorzystania z obecności pielęgniarza podczas pobytu w pokoju wizyt. Dla własnego bezpieczeństwa – podkreślił, prezentując minę kiepskiego amanta.
– Nie, dziękuję. – Przybrała niewinny wyraz twarzy, który dla pewności jeszcze dzisiaj doszlifowywała przed lustrem. – Chcę porozmawiać z pacjentem w cztery oczy.
– Pani wybór – odparł. – Ponieważ jest to oddział, w którym przebywają przestępcy uznani przez sąd za niepoczytalnych i wszyscy pacjenci mają tu status niebezpiecznych, nie wolno im przynosić żadnych ostrych przedmiotów. Wobec tego będę musiał panią dokładnie przeszukać, żeby się upewnić, czy nie próbuje pani czegoś przemycić.
Skąpe ciuszki, jasne włosy, słodka buźka. A przed nią osiłek na co dzień zajmujący się czubkami. Zakładała, że skończy się to macaniem pod pretekstem przeszukania. Zaprowadził ją do pomieszczenia znajdującego się tuż obok wejścia na oddział. Kazał stanąć w lekkim rozkroku. Nagle ogarnął ją strach. Dobrze znała procedurę. Nieraz przeszukiwali ją w więzieniach. Najpierw, jak odwiedzała ojca, później dołączył do niego brat. Ale nigdy nie przenosiła żadnego ładunku. Całe szczęście to szpital i pielęgniarz nie dysponował wykrywaczem metali. Wtedy od razu byłoby po wszystkim.
– Proszę wybaczyć taką skrupulatność… – Napalone łapska pielęgniarza ściągnęły szpilki i chwyciły ją za kostki u stóp. – Ale na mojej warcie nic nie przedostanie się do środka. – Przesunął ręce w górę.
Pieprzył o skrupulatności, a był rozproszony jak dzieciak w Disneylandzie. Szedł wyżej. Niemal pożerał ją wzrokiem. Pewnie, gdyby mógł, na czas macanka wyjąłby swojego ptaka na zewnątrz.
– Proszę pamiętać, że istnieje cienka granica między przeszukaniem i molestowaniem – powiedziała z przekorą.
Użyła tekstu, który przyszedł jej do głowy wczoraj rano w pociągu, podczas pięciogodzinnej podróży na to zadupie. Słowo „molestowanie” wypowiadane przez długonogą blondynkę do wielkoluda z potężnym bickiem zawsze zwiastowało dla niego kłopoty.
– Proszę pani! – oburzył się. – W przeciwieństwie do zdecydowanej większości gburów przebywających w tym budynku, ja jestem dżentelmenem. Wykonuję jedynie swoją pracę – ściemniał, ale pojął aluzję. Przyspieszył proces przeszukiwania. O krocze i piersi otarł się nieśmiało, jakby się bał, że może zrobić coś niewłaściwego. Dokładnie tak, jak sobie zaplanowała. – Proszę, może pani iść.
Opuściła pomieszczenie z wielką ulgą. Pielęgniarz otworzył zakratowane drzwi i poprowadził ją do sali odwiedzin. Znajdowała się zaraz przy wejściu, daleko od głównej części oddziału. Nic specjalnego, dwa krzesła i stolik, a na stoliku popielniczka i zapałki. Przynajmniej trochę intymności. Nie to, co przepełnione, więzienne świetlice, gdzie spotkania toczyły się w strasznym gwarze pod czujnym okiem strażników.
– Proszę usiąść i poczekać, zaraz przyprowadzę pacjenta. – Pielęgniarz wyciągnął ze spodni pęk kluczy. – Wiem, że to pewna niewygoda, ale na tym oddziale nie mogę zostawić gościa przy otwartych drzwiach. – Skinęła ze zrozumieniem głową.
Wyszedł. Słyszała, jak przekręca klucz w zamku.
– Proszę usiąść i poczekać – sparodiowała jego słowa, zwracając się do zamkniętych drzwi.
Stopy błagały o chwilę odpoczynku. Nie były przyzwyczajone do szpilek, więc szybko się męczyły, ale i tak nie mogła ich jeszcze ściągnąć. Ani tym bardziej usiąść. Będzie musiała się męczyć aż do chwili przekazania ładunku.
Maciek Gosławski leżał na niewygodnym łóżku w zamkniętym pokoju i gapił się na sufit. Siedział u czubków zdecydowanie za długo. Przez pół roku przebywania z idiotami, wysłuchiwania conocnych wrzasków, spotkań z psychiatrami i uczestniczenia w grupowych, pozbawionych sensu gadkach ominęło go Boże Narodzenie, rocznica śmierci matki i dwudzieste siódme urodziny. Teraz spędzał tu Wielką Sobotę.Lepsze to niż więzienie, tam byłbyś skończony – powtarzał sobie za każdym razem, gdy dopadał go kryzys spowodowany życiem w zamknięciu. Wydymał policję, dzięki czemu mógł się czuć jak gość. Gdyby nie jego spryt i szybkie myślenie, za tamtą akcję dostałby pięć do dziesięciu lat, albo nawet ćwiarę, na szczęście nie podłapał debilnego pomysłu reszty ekipy. Wyszedłby jako stary chłop, poza tym każdego dnia musiałby się martwić o zachowanie dziewictwa swojego odbytu. Mimo wątłej budowy ciała, wzrostu metr siedemdziesiąt, łagodnych, niemal dziecięcych rysów twarzy i gęstych ciemnych włosów jak u zniewieściałego muzyka, uważał się za twardziela. Robił rzeczy, przy których niejeden posrałby się w majty. Ale przy odsiadujących ćwiary osiłkach to mogłoby nie wystarczyć. Nasłuchał się dużo o więzieniu. Jego niedoszła rodzina lubowała się w długich wyrokach. Pierdel był piekłem dla takich jak on. A tutaj miał wygodny pokój na drugim piętrze. Fakt, z zakratowanym oknem i drzwiami bez klamek. Za to z kolorowymi ścianami i w dodatku jedynkę. Poza tym w ciągu dnia można było jarać w specjalnej świetlicy, a żarcie też serwowali całkiem niezłe. Jedyne, co musiał robić, to łykać proszki, które przynajmniej od czasu do czasu serwowały mu banię trochę słabszą od alkoholu, chodzić na badania do doktorka i uczestniczyć w tych jebanych terapiach grupowych. Warunki niezłe, główny problem stanowił doktorek.
Na początku liczył, że łatwo sobie poradzi z psychiatrą. Nie był czubkiem. Co to, to nie. Był niezwykle cwanym graczem. Znalazł się w sytuacji bez wyjścia, a decyzja, którą podjął, pozwoliła mu ocalić dupsko przed więzieniem. Prawdziwy zawodnik, tak o sobie mówił. Doktorek był innego zdania. Nienawidził swoich pacjentów, Maciek wcale mu się nie dziwił. Oprócz niego na oddziale przebywali sami wariaci. Między innymi koleś, który gwałcił swoją matkę, gość godzinami rozmawiający z Bogiem o Apokalipsie i gej, który z zazdrości próbował otruć swojego kochanka, a potem odgryźć mu fiuta. Sami pojebani frajerzy. Maciek miał szybko wyrwać się z tego domu wariatów i wrócić do realizacji ambitnych planów na wolności. Zachowywał się wzorowo, pokazując wszem i wobec, jak wspaniałe są metody psychiatryczne i jak skutecznie pomagają chorym wrócić do życia w społeczeństwie. Wielokrotnie tłumaczył doktorkowi, że zrozumiał swój błąd, że wtedy poniosły go nerwy i nigdy więcej nie zachowa się podobnie. Obiecywał też, że zrezygnuje ze swojego dawnego fachu.Znajdę uczciwą pracę, założę rodzinę, będę miał dzieci. Kto wie, może kiedyś mi się poszczęści, wybuduję domek na przedmieściach i będę go spłacał do emerytury. Tak mówił do najważniejszej osobistości w szpitalu. Doktorek pozostawał głuchy na jego argumenty.
– Dlaczego mnie pan nie wypuści? Przecież obaj wiemy, że jestem zdrowy, a te moje problemy to zwykłe pierdolenie! – Podczas jednej z sesji puściły mu nerwy i spytał bezpośrednio.
Niski facet z gęstą brodą potarł tylko złoty sygnet na palcu i uśmiechnął się w sposób tak bezczelny, że Maciek z miejsca nabrał ochoty, aby przyłożyć mu w ryj.
– Pewnie, że jesteś zdrowy. Tylko idiota by tego nie zauważył. – Doktor obrzucił go pełnym pogardy spojrzeniem. – Widocznie sędzia był kretynem, bo żaden z ciebie wybitny aktor. Ale ja nie jestem kretynem. Tacy jak ty myślą, że są cwani, bo udało im się wyrolować jakiegoś maniaka paragrafów. Znajdują sobie niezłego adwokata, który nauczy ich paru kwestii, podramatyzują w sądzie, potem powtórzą wyuczone kwestie przed biegłym, który być może od czasu do czasu zagląda do kieliszka wspólnie z adwokatem, i zaraz mają orzeczenie o niepoczytalności. Liczą, że w szpitalu szybko udowodnią przed lekarzem, jacy są zdrowi, dostaną zaświadczenie i powrócą na wolność. Na takim wałku. – Z dumą pokazał gest Kozakiewicza. – Tutaj ja decyduję, kiedy jesteś zdrowy. Mogę cię trzymać, ile tylko zechcę. A zamierzam jeszcze długo. Ile ci groziło? Pięć lat, może siedem… A jak skończyli twoi kumple…?
Nie wytrzymał, nawrzeszczał na doktorka. W sumie nie było w tym nic dziwnego, bo przecież tak powinien zachować się zdrowy człowiek na wieść, że kilka kolejnych lat spędzi w psychiatryku. Wielki profesorek, który dyplomami wytapetował sobie ściany gabinetu, nie miał pojęcia, że Maciek Gosławski nie jest zwykłym cwaniakiem. Jak na prawdziwego zawodnika przystało, jeszcze zanim przewieźli go z aresztu do czubków, zdążył sobie zabezpieczyć alternatywę. Ta myśl pozwalała mu utrzymać się na powierzchni i traktować pobyt jako średnio udane wakacje w kiepskim ośrodku wczasowym w mało rozwiniętym kraju. Długo opracowywał różne koncepcje swojej ucieczki. W końcu, gdy dokładnie obmyślił plan, postanowił wprowadzić go w życie. Wszystko miało się zacząć dzisiaj, w Wielką Sobotę.
Półtora miesiąca temu wysłał ostatni list do swojej cioci w Pucku, jedynej osoby, którą oficjalnie obchodził jego los. Tak naprawdę ciotka miała go gdzieś, za niewielką opłatą zgodziła się służyć za skrytkę pocztową. Pisał średnio co dwa miesiące. Każdy list zawierał stek bzdur wyssanych z palca, ale brzmiał wiarygodnie. W ostatnim użył słowa klucza i zgodnie z wymyślonym jeszcze w dobrych czasach szyfrem przekazał wiadomość wraz z instrukcjami. Wiedział, że Magda sobie poradzi. Zawsze mógł na nią liczyć, była lojalna i sprytna. Poza tym nigdy nie złamała danego słowa. Z optymizmem oczekiwał Świąt Wielkanocnych, liczył, że dyngusa spędzi daleko od wariatkowa, w objęciach ukochanej kobiety. Żegnajcie, frajerzy! Gnijcie sobie w tych celach! Miejcie nadzieję, że doktorek kiedyś was wypuści! Ja wolę działać, bo świat należy do ludzi czynu! Takie myśli były na tapecie. Dopiero wczoraj po południu wszystko całkowicie się spierdoliło, a planów nie dało się już zmienić.
Chrobotanie zamka w drzwiach wyrwało go z zamyślenia. Wróciły jebane komplikacje, pomyślał. Wczoraj dokooptowali mu kolesia do celi. Na pierwszy rzut oka całkiem normalny. Po czterdziestce, wyższy o półtorej głowy, smukły (choć bardziej pasowałoby określenie zbity), jasne włosy, lekki zarost i łagodny wyraz twarzy. Ciągle mrużył oczy, jakby potrzebował bryli, żeby lepiej widzieć. Facet z gatunku tych, o których mówi się, że wyglądają na poczciwych, a tacy najczęściej trafiają do czubków. Po bliższym poznaniu Nowy, jak go nazwał, okazał się prostakiem i bucem. Dużo kłapał ozorem, głównie ściemniał. Opowiastki o lasach, morzu i randkach w luksusowych hotelach Maciek traktował z przymrużeniem oka. Na pytanie, za co garuje, w odpowiedzi usłyszał: „Za to, co każdy tutaj, za niepoczytalność”. Nie raczył się też przedstawić. Poprzedniej nocy wył przez sen niczym silnik diesla odpalany przy minus dwudziestu. Jego chrapanie zagłuszyło ryki ćpuna z pokoju obok, które należały do conocnego repertuaru. Właśnie przez tego ćpuna Maciek postanowił, że nigdy nie chce mieć dzieci. Jeśli słuchałby podobnych ryków codziennie przez kilka lat, naprawdę nadawałby się do czubków. Ale wczoraj w nocy stwierdził, że woli ćpuna, który w końcu się męczył i zasypiał, niż chrapiącego współlokatora. Poza tym rano Nowy robił brzuszki na podłodze, strasznie przy tym sapiąc i puszczając głośne bąki śmierdzące gorzej niż zdechły szczur. Wykonywał je w staroświecki sposób, z pełnym wyprostem pleców. Metoda, która mogła uchodzić za skuteczną w latach osiemdziesiątych, w ćwiczeniowym ciemnogrodzie. Poza uszkadzaniem lędźwi nie dawały nic, co było widać na pierwszy rzut oka. Brzuch Nowego może i nie był gruby, ale zarysu mięśni nie dało się zauważyć.
Tak naprawdę Maciek miał gdzieś, czy gość chrapie, czy zostawia po sobie odór jak z szamba. Jeśli miałby ochotę, mógłby ćwiczyć układy taneczne do baletu albo rapować o minionych czasach, gdy świat nie był podłączony do smartfona, na każdym rogu nie czyhały kamery, a ludziom żyło się lepiej, bo nie tylko hajs miał znaczenie. Mógłby nawet od rana walić sobie gruchę, i tak byłby lepszy od większości popaprańców z tego szpitala. Tyle że przywieźli go o dwa dni za wcześnie! Dwie pierdolone doby sprawiły, że cały plan diabli wzięli, a on jeszcze nie zdążył ułożyć nowego. Wściekły podniósł się z łóżka. I tak już nie poleży w spokoju. Nowy zaraz zacznie truć dupę streszczaniem swojego spotkania z doktorkiem albo opowie o kolejnym drogim hotelu, w którym dymał miss mokrego podkoszulka.
– Ależ ciekawe doznanie – odezwał się Nowy, przekraczając próg. – Przerabialiśmy z panem doktorem psychorysunek. – Wszedł do środka, udając śmiertelną powagę. Od początku wypowiadał się z pogardą o lekarzach.
Pielęgniarz wpuścił Nowego i odezwał się tonem, który był tak doskonale obojętny, że serce stawało dęba:
– Gosławski, masz widzenie. Idziemy.
Nareszcie! Moja ukochana! I co ty na to, frajerze? Wracaj do swoich wyimaginowanych lasek, ja idę się spotkać z prawdziwą kobietą!Całe jego wnętrze chciało wykrzyczeć te słowa wprost w gębę Nowego. Powstrzymał się i przełknął tylko gorzką ślinę.
– Podobno przyszła jakaś dupeczka. – Nowy przejechał mu dłonią po włosach. – Tak przynajmniej plotkowali panowie w bieli. – Wskazał kciukiem pielęgniarza. – Farciarz, baw się dobrze. Aaa, byłbym zapomniał. Wyżydziłem u wodza ośrodka karty do gry. Wprawdzie na razie dostaniemy tylko Piotrusia, ale to zawsze coś, na dobry początek. Obiecał, że dostarczą je, jak wróci do pracy, zaraz po dyngusie.
– Jak zdąży wytrzeźwieć – dodał pielęgniarz, który nie mógł powstrzymać się od docięcia swojemu szefowi.
Nowy zaniósł się śmiechem. Maciek wstał z łóżka, z trudem stłumił emocje i poszedł za pielęgniarzem do pokoju widzeń.
Konrad poczekał, aż tępy gówniarz, z którym przyszło mu dzielić celę, wyjdzie i osiłek w białych ciuchach zamknie wreszcie drzwi. W końcu był sam, mógł zdjąć sztuczny uśmiech z twarzy. Od szczerzenia kłów przed doktorkiem rozbolała go żuchwa. Oszołom ubzdurał sobie, że koniecznie musi z nim porozmawiać jeszcze przed świętami. Zarzekał się, że przyszedł do pracy w Wielką Sobotę tylko dla niego.
Nic dziwnego, pomyślał Konrad. Na pewno przeczytał akta i nie mógł się doczekać spotkania w cztery oczy.
Uśmiech debila przyklejał do twarzy dość często, zwłaszcza podczas spotkań z osobami decyzyjnymi w placówkach, w których przebywał. Robił to od momentu, w którym sędzia sądu apelacyjnego ogłosił wyrok: Niepoczytalny, nie może odpowiadać za swoje czyny. Należy skierować na leczenie psychiatryczne.
Rozłożył się wygodnie na łóżku. Miękki materac… Kiedyś był dla niego normą, nigdy nie zachwycał się kawałkiem owiniętej w prześcieradło gąbki, która sprawiała, że dupsku robiło się przyjemnie. Rok w więzieniu i kolejne pięć w szpitalu psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze zmieniły jego podejście. Twarda prycza i towarzysze niedoli przypominający pacjentów Azylu Arkham pokazali, że należy doceniać z pozoru drobne rzeczy. W pierdlu siedział z gangsterem, mordercą żony i jakimś leszczem od polityki, który ukradł za dużo pieniędzy i tym samym naraził się panującej wówczas władzy.
Polityk miał najgorzej. Jednogłośnie wybrali go cwelem. Już pierwszej nocy Konrad przekonał się, co ten status oznacza. Gangster pierwszy zapiął cwela w dupę. Drugiej nocy to samo zrobił morderca żony. Trzeciej przyszła jego kolej. „Będziemy razem mieszkać bardzo długo, można powiedzieć, że już jesteśmy rodziną. Zasada jest prosta: albo ruchasz, albo ciebie ruchają”. Gangster wyjaśnił twarde reguły w ich, jak się wyraził, mieszkanku.
Konrad pojął słowa sędziego wypowiedziane podczas uzasadnienia wyroku w jego pierwszym procesie: „Zbrodnie takie jak popełniona przez oskarżonego sprawiają, że dożywocie nabiera sensu. Nawet gdyby w naszym kraju obowiązywała kara śmierci, nie udzieliłbym panu tej łaski. Oskarżony zasługuje na to, żeby żyć w wieloosobowej celi i do końca swoich dni ponosić karę za okropieństwa, których się dopuścił”. Nie miał wyjścia, musiał ruchać. Przeżywał odrażający koszmar, ale cały czas walczył o lepszą przyszłość.
– Wyciągnij mnie stąd! Ci faceci są odrażający. Jeszcze trochę i będę zachowywał się jak oni! Musi być jakieś wyjście, żeby zmienić wyrok! – lamentował do swojego adwokata. – Czego ci potrzeba? Więcej kasy? Mam kasę! Trzeba kogoś przekupić, zrób to! Ja muszę stąd wyjść!
Papuga był świetny, choć wyssał z niego gotówkę skuteczniej niż urząd skarbowy. Pozytywne załatwienie apelacji spłukało go do cna, ale po roku walki dostał upragnioną niepoczytalność. Sąd apelacyjny musiał wyjść z założenia, że taką zbrodnię mógł popełnić tylko człowiek chory na umyśle. Opłaceni za ostatnie zasoby jego gotówki biegli psychiatrzy jednogłośnie opowiadali się za zmianą wyroku.
Nie miał złudzeń… Za to, co zrobił, żaden lekarz nie wypuści go przez najbliższe dwadzieścia lat, a pieniądze na łapówki już mu się skończyły. Poprzedni zakład niewiele różnił się od więzienia. Wprawdzie nikt nie kazał mu posuwać cwela, za to personel mógł robić praktycznie wszystko, co chciał. Leki, po których wydawało mu się, że widzi świat na czarno-biało, zastrzyki powodujące paniczne lęki, polewanie lodowatą wodą i kaftany bezpieczeństwa były na porządku dziennym. Jedyny plus to dostęp do Internetu raz w tygodniu. Wszyscy pacjenci oglądali głównie zdjęcia lasek. Nowy nie stanowił wyjątku, ale w przeciwieństwie do tych bezmózgich stworzeń zaglądał czasami na strony z wiadomościami. Nie czuł się tam dobrze. Adwokat podpowiedział mu walkę o przeniesienie do zakładu o znacznie wyższym poziomie leczenia, a co za tym idzie – mniejszym sadyzmie personelu medycznego. Nawet polecił konkretną placówkę. Niestety sam nie zamierzał kiwnąć palcem.
– Forsa się skończyła, a tylko ten, kto smaruje, jedzie. Ciesz się, że dostałeś darmową poradę – skwitował sprawę podczas ich ostatniej rozmowy.
Konrad poszedł za radą papugi. Napisał petycję do najważniejszych psychiatrów w kraju z prośbą o przeniesienie. Prośbę umotywował chęcią spróbowania dalszego leczenia w innej placówce, ponieważ w tej nie robi już postępów. Był w ciężkim szoku, gdy przyszła decyzja o przeniesieniu. Wbrew sobie uśmiechnął się, wspominając tamten piękny dzień. Nowe miejsce przypominało sielankowy obóz dla skautów. Niegroźny dzieciak w celi, spokój na korytarzach, lekarz idiota, ale nie sadysta, miękkie łóżko, w chuj wolnego czasu poza celą i nawet salka do jarania. Czego chcieć więcej?
– Prawie jak w Ritzu – powiedział sam do siebie.
Poprawił poduszkę i włożył ręce pod głowę. Zamknął oczy. Pomyślał o chwili, która spowodowała, że stracił wolność. Wspominał ją każdego dnia, nigdy nie żałując. Była tak przyjemna, że z chęcią przeżyłby ją ponownie.
Zobaczyła go po raz pierwszy od odczytania wyroku. Wtedy jedyny raz podczas całego procesu usiadła na miejscu dla publiczności. Niewiele się zmienił, może trochę schudł. Szary strój przypominający pidżamę wisiał na nim, maskując rzeczywistą wagę. Oczy miał zapadnięte, wydawały się zmęczone. Poza tym wciąż był tym samym słodkim chłopakiem z osiedlowej paczki, w którym zakochała się jako nastolatka. Nadal czuła motylki w brzuchu, gdy patrzył na nią lubieżnym wzrokiem. Dzięki niemu zawsze czuła się jak księżniczka.
– Bawcie się dobrze, gołąbeczki. – Pielęgniarz zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku.
– Madzia… – westchnął na powitanie.
Podbiegł do niej, objął ją czule i wetknął nos w jej szyję. Specjalnie użyła kokosowego mleczka do kąpieli, które tak bardzo lubił. Sam cuchnął apteką. Taką samą, jaka znajdowała się pomiędzy monopolowym a wypożyczalnią kaset wideo na ich osiedlu, gdy byli dzieciakami. Oboje kupowali w niej leki, choć wtedy jeszcze nie mieli pojęcia o swoim istnieniu. Mijali się, nie zauważając.
– Niczego nie brakowało mi bardziej niż twojego ciepła. – Wtulał się w nią niczym niemowlak w ulubionego pluszaka. – Boże, jak ja za tobą tęskniłem.
Chwycił ją za pośladki. Pisnęła z bólu. Momentalnie odskoczył.
– Przepraszam, zapomniałem – wyszeptał, wskazując kciukiem drzwi. – To grube drzwi, w środku raczej nie ma podsłuchów, ale lepiej być ostrożnym.
– Mogę już to wyciągnąć? – spytała z gorzkim grymasem na ustach. – Przysięgam, utrata dziewictwa tak mnie nie bolała.
Przechowywanie ładunku przypłaciła potwornym bólem. Odkąd weszła do pokoju widzeń, ani razu nie usiadła. Stała, opierając ręce o stół, żeby choć trochę dać odpocząć nogom. Chodzenie z towarem było niczym wyrafinowana średniowieczna tortura, przy której musiała jeszcze się uśmiechać, a nie mogła wyciągnąć towaru wcześniej, bo strażnik mógł go zauważyć, kiedy przyprowadził Maćka.
– Taaak, księżniczko, oczywiście… – powiedział z zakłopotaniem.
Magda uniosła spódniczkę, Maciek wlepił wzrok w czarne pończochy opinające się na krągłych udach. Odchyliła koronkowe majtki, przymknęła oczy i zagryzła zęby. Wyciągnęła ładunek spakowany w foliową torebkę z Ikei. Wepchnęła ją bardzo głęboko. Długo uczyła się z tym chodzić. Ćwiczyła w domu przed lustrem, uważnie obserwując, czy nie widać grymasu na jej twarzy. Moment ostatecznego pozbycia się przesyłki był jak zbawienie.
– Dokładnie taki, jak chciałeś. – Wytarła torebkę o bluzkę, wyjęła pakunek i położyła na stole. – Długopis taktyczny z ukrytym w środku nożykiem. Oczywiście jest już po moich modyfikacjach i daleko mu do wersji seryjnej. Zamiast nożyka, którym nie przeciąłbyś grubszego kabla, ma ostrze mogące ciąć drut kolczasty, a nawet szkło. Drugie ostrze jest dużo delikatniejsze, w sam raz do lekkiego nacięcia skóry. – Wyrecytowała z dumą. Od lat uczyła się przerabiać sprzęt dla całej ekipy. Była w tym świetna, a opis każdego gadżetu działał na nią podniecająco. – Hardkorowca zaznaczyłam czerwoną kropką, lajciarza – niebieską. Tylko się nie pomyl.
Westchnął. Był za dobry w swoim fachu, żeby się pomylić.
– Do zestawu dołączyłam trzy miniaturowe wytrychy. Zajęły dużo miejsca, dlatego długopis jest bez wkładu. A teraz chodź tu. – Usiadła na stoliku, lewą nogę postawiła na oparciu krzesełka. Wskazała palcem na swoją cipkę. – Po przeniesieniu ładunku ona wymaga szczególnej opieki. Poza tym pół roku samotnego klikania myszki i fantazjowania to zdecydowanie za dużo.
Odkąd zamknęli Maćka, miewała pokusy, i to wiele. Choćby w postaci przystojnego strażaka, który mieszkał naprzeciwko jej poprzedniego mieszkania i ewidentnie na nią leciał. Właściciel kolejnego mieszkania, gówniarz w białej beemce, który kamienicę dostał w prezencie od tatusia, zasugerował jej rabat w zamian za szybkie bzykanko. Był nieźle zbudowany i całkiem ładny, mimo to spławiła go i płaciła pełny czynsz. Przedwczoraj, gdy wróciła do rodzinnego mieszkania, najgorętszy towar z osiedla próbował do niej przyświrować. Nic z tego, mógł tylko pomarzyć. Maciek dawał jej znacznie więcej niż zwykły seks. Tęskniła za nim, zdarzało jej się sypiać z głową przytuloną do jego czarnej koszulki albo nosić jego bokserki. Często chodziła w jego bluzach. Z tęsknotą jeździła do Pucka, żeby odbierać listy od wrednej ciotki. Studiowała je dokładnie, szukając umówionych znaków. Teraz wiedziała, że najpóźniej jutro będą to mogli robić do utraty tchu, ile razy będą mieć ochotę. Mimo to nie chciała czekać, pragnęła oddać mu się tutaj, na stole w obrzydliwej czubkolandii. Chciała dać mu coś, dzięki czemu on na chwilę zapomni o trudach życia w zamknięciu.
– Wyglądasz bosko, te blond włosy i ciuchy… Nigdy wcześniej takich nie nosiłaś – westchnął z żalem. – Ale nie ma teraz czasu, skarbie.
– Coś nie tak? – Spojrzała na niego zdziwiona. Jego reakcja całkowicie zbiła ją z tropu. Maciek nigdy nie odmawiał seksu, przeciwnie, wydawało jej się, że nigdy nie czuje się wystarczająco nasycony. – Postąpiłam zgodnie z instrukcjami. Wielka Sobota, wytrychy, dwa nożyki, ucieczka. Skoro mamy to dograne, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś sobie przypomniał, jak smakuje wolność. Przyda ci się dodatkowa motywacja. – Przejechała dłonią po udzie. – Przecież nie będziemy rozmawiać o tym, co zaszło, jak cię zgarnęli… – Na samą myśl o pamiętnym dniu poczuła ukłucie w brzuchu. – Będzie na to czas na wolności. – Nie chciała wracać do tamtych chwil, nie teraz.
– Mała, nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał – syknął z zawodem. Zauważyła silny wzwód uwypuklony na spodniach od pidżamy. – Ale wczoraj wszystko się popieprzyło. – Objął ją w biodrach. Dłonie wciąż miał silne. Jego dotyk zawsze sprawiał, że czuła się bezpiecznie. – Plan ucieczki opracowałem, jak byłem sam w celi. Wczoraj dokooptowali mi kolesia! Nie wiem, co robić!
Wzwód zniknął, w oczach pojawiła się panika. Identyczna jak podczas odczytania werdyktu przez sąd. Wtedy policja dała im pięć minut, zanim go zabrali. Rozmawiali na sądowym korytarzu, zamiast twardego mężczyzny zobaczyła wtedy przerażonego chłopca, który za wszelką cenę próbuje udawać twardziela. Mówił, że nic się nie dzieje, przecież idzie tylko do psychiatryka, ale jego oczy krzyczały: „Pomóż mi! Uratuj mnie!”. Bardziej od niej Maciek kochał chyba tylko wolność. Wiele razy powtarzał jej: „Mała, nic nie smakuje tak dobrze jak świadomość, że każdego dnia możesz zrobić ze swoim życiem, co tylko zechcesz”. Ucałował ją, wyściskał, i błagał, żeby obiecała, że w razie problemów na pewno mu pomoże. Obiecała z pełną świadomością tego, co mówi. Zapewniła też, że zawsze będzie mu wierna. Maciek już dawno zdobył jej serce. Kochała go na dobre i na złe. Umówili się na szyfrowane wiadomości. Dawno temu opracowywali sposób ich pisania z całą ekipą, do użycia w razie wpadki. Świetnie się przy tym bawili i nie traktowali systemu do końca poważnie. Przecież tak zacna ekipa nie zaliczała wpadek. Teraz dwóch nie żyło, a trzecia była inwalidką. Dream team się rozpadł, zostali sami. To chyba odpowiadało jej najbardziej. Mimo wielu pięknych wspólnych przeżyć zawsze podchodziła z dystansem do tych świrów. Za bardzo przypominali jej brata. Też myśleli, że świat należy do nich, choć mieli świadomość, w jakim gównie się babrzą.
– Maciek, uspokój się. – Chwyciła go za policzki. – Zimna krew to podstawa, pamiętasz? Zawsze mi tak mówiłeś. Co z tego, że masz współwięźnia, przecież cię nie zatrzyma.
– Współpacjenta, tak nazywa nas doktorek – poprawił z ironią.
Nachylił się nad jej uchem i wyszeptał punkt po punkcie wszystko, co zamierzał zrobić dziś w nocy. Do tej pory tylko się domyślała, teraz nabrała pewności. Była dumna ze swojego chłopaka. Maciek wymyślił bezbłędny plan ucieczki. Współwięzień rzeczywiście komplikował nieco sytuację, ale na litość boską! Przecież to wariatkowo, nie więzienie. Jeden czubek w porównaniu z czterema ogrami w celi dla kogoś z umiejętnościami Maćka to błahostka.
– Trzymaj się planu – zawyrokowała. – Jeśli zrobisz to przed samym obchodem, współpacjent, czy jak go tam zwą, nie zdąży zareagować. Może nawet nic nie zauważy. Wiesz, jaki potrafisz być w tym dobry, prawda?
Pokiwał głową, ale bez przekonania.
– Poza tym nic lepszego nie wymyślisz, a skoro już dali ci dwójkę, raczej nie odzyskasz szybko jedynki. Ewentualnie przyjdzie czas na trójkę… – powiedziała. To powinno dać mu do myślenia.
Pocałowała go namiętnie i położyła nogę na jego barku.
– Skończ już wydziwiać i przypomnij sobie, w jaki sposób się tu znalazłeś. Wyruchałeś policję, a obawiasz się jakiegoś czubka?
– Masz rację, księżniczko – odparł wyraźnie podbudowany. – Żaden wariat nie stanie mi na drodze. – Wsadził dłonie pod jej spódniczkę i chwycił łapczywie za pośladki. – Jeszcze chwila i będę mieć cię tylko dla siebie. Z dala od zamkniętych pomieszczeń. – Zaczął macać jędrną pupę. Panika uciekała, wracał wzwód, a wraz z nim pewność siebie. Maciek znów był sobą. – Załatw samochód i czekaj od dwudziestej drugiej na parkingu, przy murze po wschodniej stronie budynku. – Sunął dłońmi po jej ciele, dotarł do końca pończoch. Kontakt zimnych dłoni z gorącymi udami sprawił, że jęknęła radośnie. – Tylko pamiętaj skołować świeżą brykę. Im później zgłoszą kradzież, tym dalej dojedziemy przed kolejną wymianą.
Wiedziała o robocie tyle samo co on, może nawet więcej, ale i tak musiał ją pouczać. Męska przemądrzałość była jedną z niewielu cech, których nie znosiła u Maćka.
– Nie martw się, kochanie. – Złapała go za krok. Z podniecenia wyszczerzył zęby. – Też jestem profesjonalistką. Wiem, co mam robić. – Zwinnym ruchem opuściła mu spodnie od pidżamy.
Wyszedł z pokoju widzeń totalnie nakręcony. Intymne zbliżenie z Magdą rozwiało cały niepokój. Już sam jej widok podziałał motywująco i jeszcze ten strój… Nigdy nie nosiła kusych spódniczek i szpilek, choć tyle razy ją o to prosił. Wiedział, że zrobiła to przede wszystkim po to, żeby znieczulić pielęgniarza podczas przesłuchania. Frajer mógł tylko patrzeć, Magda należała do niego. Dziś wyrwie się z tego domu wariatów i już nic ich nie rozdzieli. Pewnym krokiem przemierzał korytarze w asyście osiłka i w myślach powtarzał swój plan. Ostatni obchód zacznie się za trzy i pół godziny. Będzie miał przygotowany nożyk z długopisu, ten z niebieską kropką, i gdy usłyszy zbliżających się pielęgniarzy, leciutko natnie skórę w okolicach żył. Nowy niczego nie zauważy, a krew przy nadgarstkach będzie wystarczającym argumentem, żeby odesłać go do ambulatorium. W jego przypadku pielęgniarze mają być szczególnie wyczuleni na wszelkie przejawy prób samobójczych. Odkąd go zamknęli, nie targnął się na swoje życie ani razu. Dlatego niespodziewany atak, zwłaszcza po wizycie ukochanej, pielęgniarze odbiorą jako sygnał ostrzegawczy. Celowo przygotował ucieczkę na Wielka Sobotę.
Przed Wigilią Bożego Narodzenia podsłuchał dyskusję pielęgniarzy. Mówili, że w kościelne święta w szpitalu nigdy nie ma lekarza dyżurującego. Oni muszą zapierdalać przy czubasach codziennie, a szanowny pan doktor oficjalnie bierze sobie urlop i szef mu na to pozwala. Nachlany może się pofatygować jedynie do ciężkiego przypadku. Ambulatorium pierdoli pracę w święta, a najgorsze, że tak jest zawsze, czy to Boże Narodzenie, czy Wielkanoc, czy jebane Wszystkich Świętych. Cała wieś się bawi, tylko nie oni.
Dziś w ambulatorium dyżur ma tylko jedna pielęgniarka. Szybko stwierdzi, że rany na ciele Maćka są powierzchowne i życiu pacjenta nie zagraża niebezpieczeństwo. Każe osiłkom przypiąć go pasami do łóżka, poda zastrzyk rozluźniający i wróci do gapienia się w telewizor albo ekran smartfona. Łatwiej już być nie może, pomyślał, idąc korytarzem. Pielęgniarz nie wpadł na pomysł przeszukania go po wyjściu z pokoju widzeń. Nie było ku temu żadnych podstaw, wcześniej dokładnie sprawdził Magdę przy wejściu. Dlatego nie znalazł ładunku, który Maciek schował w majtkach i bezpiecznie przetransportował do celi.
Gdy wszedł, Nowy leżał na łóżku z rękami założonymi pod głową. Miał minę, jakby dryfował myślami daleko stąd.
– Bzykanko się udało? – spytał, nie podnosząc się z łóżka, gdy tylko zauważył jego obecność.
Najchętniej jebnąłby go butem w jaja, a potem rozkwasił mu nos. Co ten dziad sobie myśli? Porównywać seks z jego Madzią do zwykłego grzmocenia jak z jakąś ladacznicą!
– To nie było zwykłe bzykanko, tylko randka. Niestety bez kwiatów, świec i szampana – odpowiedział spokojnie, tłumiąc nerwy. Zamieszanie ze współpacjentem było ostatnią rzeczą, na jaką mógł sobie teraz pozwolić. Spokój, przede wszystkim spokój, pokrzepił się w myślach.
– Skoro uważasz pukanie swojej laski w pokoju widzeń za randkę, niech ci będzie! – Nowy zaśmiał się w głos. – Też kiedyś chodziłem na randki, takie prawdziwe, ze świecami i szampanem. Kwiaty dawałem rzadko, one wolały bąbelki, ciepło świec i męskie towarzystwo. Te obecne dziunie głównie pindrzą się przed lustrem albo pstrykają sobie debilne fotki. Pokolenie leniwych próżniaków – westchnął. – Kiedyś to były kobiety…
Kiedyś, kiedyś, kiedyś. Połowę zdań zaczynał od „kiedyś”. Pewnie, leszczu, pomyślał Maciek, kiedyś wszystko było lepsze. Miasta, praca, gospodarka, knajpy, nawet, kurwa, dupeczki. Im dłużej słuchał tego cepa, tym bardziej wydawało mu się, że rozmawia z jakimś pieprzonym dinozaurem, który uważa, że świat powinien się skończyć razem z czasami jego młodości.
– Nie wątpię. – Nie był w stanie wydusić nić więcej bez przystąpienia do ostrej wymiany argumentów, na którą nie miał ochoty.
Jutro będziesz dalej pieprzył, jak dobrze było kiedyś, tylko do pustych ścian, a ja w tym czasie wypiję butelkę prawdziwego szampana z Magdą, za twoje zdrówko, odgryzł się w myślach.
Zdjął buty i wślizgnął się pod kołdrę. Spojrzał na zegar zawieszony na ścianie przy oknie tuż pod sufitem. Zaczynał odliczanie czasu. Ostatni obchód coraz bliżej.
– Będziesz teraz wspominał dzisiejszą randkę pod kołdrą? – spytał całkowicie poważnie Nowy. Czyżby zauważył, że Maciek wsadził dłoń w spodnie? Niemożliwe, przecież sam gapił się w sufit. – Jakby co, mam chusteczki higieniczne.
Drażnił go, strasznie drażnił. Wczoraj nie zdążył odczuć upierdliwości tego człowieka, pierwsze, całkiem niezłe, wrażenie też zrobiło swoje. Teraz doprowadzał go do obłędu. Chciał się skupić, powtórzyć wszystko w głowie. Wyłapać ewentualne błędy, których wcześniej nie dostrzegł.
– Nie, zamierzam odpocząć.
Najlepszym wyjściem byłoby przymknięcie oczu i udawanie, że śpi. Może Nowy wreszcie by się odpierdolił albo sam zasnął. Ale istniało ryzyko, że za mocno odleci i prześpi swój moment, a to byłaby katastrofa. Dyskretnie wymacał długopis, wyciągnął z gaci i położył pod udem po stronie ściany. Tego Nowy nie mógł zobaczyć.
– Skoro jesteśmy skazani na wspólną Wielkanoc, może podzielisz się szczegółami swoich odwiedzin? – Buc nie dawał za wygraną. – Zawsze to lepsze niż obserwowanie zegarka. Czego jak czego, ale czasu mamy pod dostatkiem.
Maciek powoli rozkręcał długopis. Pierwotny plan zakładał, że położy swój gadżet na łóżku, obejrzy go dokładnie i w spokoju rozłoży na części pierwsze. Przy współlokatorze nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał działać po omacku. Cacka przygotowywane przez Magdę zawsze miały jeden schemat. Rozkręcało się je w połowie, później należało mocno przycisnąć na gwint, w ten sposób schodziła ostatnia blokada. Zestawik w środku był złączony opaską zakończoną rzepami, dzięki czemu łatwo można było przyczepić go do ubrania.
– To było intymne spotkanie, nie ma się czym dzielić! – wyjaśnił ordynarnym tonem, kręcąc palcami po długopisie. Czuł, jak górna część powoli schodzi.
– W porządku, rozumiem – odparł Nowy. – Kiedy byłem w twoim wieku, mieliśmy zupełnie inne podejście do intymności…
I zaczęło się! Wykład Nowego o tym, jak zajebiście było kiedyś. Nawijał bez przerwy, zupełnie jak telefoniczna dobranocka, na którą dzieciaki za jego czasów dzwoniły w zimowe wieczory, bo nie istniał jeszcze tak wyrafinowany zabójca czasu jak PlayStation. Opowiadał o dawnych randkach. Podkreślał, że za czasów jego młodości kobieta i mężczyzna wymieniali się swoimi doświadczeniami, dzielili poglądami, a nie fotkami i aplikacjami w telefonie. Mówił o tym z pogardą, jakby korzystanie ze smartfonów podczas randek automatycznie czyniło ludzi gorszymi. Maciek potakiwał tępo, udając zainteresowanie. Dzięki temu mógł w spokoju przygotowywać fanty. Zdjął już nawet ostatnią blokadę. Palcami wymacał dwa ostrza kształtem przypominające nóż i trzy cieniutkie, długie metalowe wytrychy. Ostrzy dotykał ostrożnie, bał się tego z czerwoną kropką. Wiedział, że jeśli Magda powiedziała, że jest ostry, to w istocie musi być zajebiście ostry. Tymczasem Nowy rozkręcił się na dobre. Przeszedł do spraw gospodarki. Mówił, jak to komuchy do spółki z „Solidarnością” wydymały Polaków przy okrągłym stole, o przekrętach przy przejmowaniu banków i kantorów. Przynudzał gorzej niż stara pizda, która uczyła Maćka biologii w podstawówce. Potem przyszła pora na wykład z ekonomii. Na początku lat dziewięćdziesiątych Nowy sprowadzał komputery z Niemiec. Opowiadał, jak mocno był dymany przez skarbówkę, jak musiał się nagimnastykować, żeby po fiasku komputerowego biznesu wejść na silnie obsadzony rządowymi kontraktami i licencjami rynek stali. Zatracił się całkowicie, dzięki czemu Maciek już nie musiał nawet przytakiwać.
Liczył, że pochłonięty swoim wywodem buc nie zauważy, jak na króciutki moment wyjmie jeden z nożyków. Musiał to zrobić, musiał sprawdzić, które ostrze trzyma kciukiem i palcem wskazującym. Wyciągnął jedno na oślep. Gdyby przeciął skórę czerwonym, plan by się zawalił. Pielęgniarze prawdopodobnie skonfiskują nóż, a niebieskim nie przetnie materiału, którym przypną go później do łóżka. Zerknie tylko jeden raz. Upewni się, potem położy właściwy nożyk na łóżku, resztę zestawu przypnie rzepem do wewnętrznej części spodni w okolicy uda, a rozłożony długopis upchnie w materacu. Moment, w którym Nowy opowiadał o ZUS-ie na poziomie trzystu złotych miesięcznie z sentymentem, z jakim mówi się o nastoletniej kochance, która dojrzała i stała się starą raszplą, uznał za odpowiedni. Gość całkowicie odleciał. Rozwodził się nad horrendalnymi stawkami panującymi obecnie. Twierdził, że wymyślili je po to, żeby wydoić z jego pokolenia resztki hajsu, zanim nowe doprowadzi kraj do ruiny. W swoim kazaniu nie wspomniał o najważniejszym, że tylko leszcze płaciły podatki i ZUS. Prawdziwi zawodnicy zarabiali szmal wyłącznie dla siebie.
Zadowolony z myślowej riposty Maciek wysunął na moment dłoń, ledwie wystawała spod kołdry. Światło odbiło się od ostrza długości małego palca. Rękojeść była jeszcze mniejsza, leciutka, wykonana z aluminium. To na niej Magda zostawiła kropkę, niebieską. Trafił za pierwszym razem, dobry znak. Momentalnie schował dłoń pod kołdrę. Przyłożył ostrze do nadgarstka, lekko przejechał po skórze.
Więc tak to wygląda. Kroję się, aż poleci krew… Chujowo. Łatwiej przyłożyć sobie lufę do dyni i jednym strzałem rozwiązać problem.
– Sprawdzasz, czy broń jest skuteczna?
W pierwszej chwili pytanie zlało się z wywodem Nowego i Maciek odniósł wrażenie, że słyszy własne myśli. Dopiero gdy potok słów ustał, zdał sobie sprawę, że Nowy siedzi na łóżku i bacznie mu się przygląda.
Gówniarz zaraz po powrocie z widzenia wlazł pod kołdrę i zaczął się macać w okolicach jaj. Nowy był pewien, że nie zamierza zwalić sobie konia. Naoglądał się masturbatorów żyjących w zamknięciu. Żaden nie zachowywał się nieśmiało, a Maciek czaił się jak dziewica, która chce, ale wstydzi się powiedzieć. Od razu się domyślił, że dostał od panienki prezent. Z początku myślał, że przyniosła mu skręta, worek z kokainą albo innego dopalacza, które jego pokolenie łyka nagminnie. Celowo zaczął opowiadać bajkę o dawnych czasach, wiedział, że nic tak nie usypia gówniarzerii, jak staruchy nawijające o wspaniałej przeszłości. Nie pomylił się. Dzieciak przytakiwał jak samochodowy piesek z kiwającą głową. Udawał zainteresowanie, bez przerwy grzebiąc pod kołdrą. Myślał, że robi to dyskretnie. Nowy kontynuował swoją opowieść, kątem oka obserwując ruchy gówniarza. Gdy przeszedł do cyfr, ZUS-u i obrażania młodzieży, Maciek przestał udawać zainteresowanie, widocznie był tak głupi, że nie potrafił wykonywać dwóch czynności naraz przez dłuższy kawałek czasu.
Błysk światła odbitego od miejsca, w którym kończyła się kołdra gówniarza, pojawił się na krócej niż sekundę. Całkowicie go zaskoczył. Dzieciak dostał coś błyszczącego, prawdopodobnie ostrego! Wszystko jedno, co to było, kawałek szkła, scyzoryk czy nóż. Nieważne, jak to przemycił. Serce Nowego zabiło mocniej. Od dawna nie widział ostrego przedmiotu. W więzieniu niektórzy skazani ostrzyli łyżki, ale tylko po to, żeby wyrównywać osobiste porachunki. W poprzednim szpitalu panował straszny reżim. Nawet sztućce mieli plastikowe. Paplając bez sensu, dla uśpienia czujności dzieciaka, cichaczem usiadł na łóżku. Tamten nawet tego nie zauważył. Pochłaniały go inne myśli. Samobójstwo? Raczej wątpliwe. Ucieczka? Na to brak mu inteligencji. Może ma tu z kimś na pieńku i zamierza ostatecznie rozwiązać problem? Bez względu na to, co gówniarz planuje, ma broń, a to oznacza, że Wielka Sobota będzie ostatnim dniem, jaki on, Konrad Mączyński, spędzi po niewłaściwej stronie muru. Dzisiaj wydostanie się na wolność, nawet gdyby musiał pozabijać wszystkich w tym czubkowie.
***
Widok Nowego siedzącego na łóżku sprawił, że na moment zamarł. Dosłownie zastygł bez ruchu, przykryty kołdrą po samą szyję, z niebieskim nożykiem opartym o nadgarstek. Wpatrywał się w niego z zaskoczeniem. Kiedy ten staruch zdążył wstać i skąd wie, że mam broń? W kółko zadawał sobie to pytanie. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć. W tej samej chwili Nowy wystrzelił jak kamień z procy i wylądował na równych nogach przed jego łóżkiem. Zrzucił kołdrę, odsłaniając tajemnicę Maćka. Wszystko trwało mniej niż trzy sekundy. Maciek nie zareagował, bo nie zdążył.
– Zakładam, że nie planujesz podcinać sobie żył – powiedział Nowy, widząc ostrze oparte na nadgarstku. – Nikt przy zdrowych zmysłach nie strzela samobója w chwilę po udanym seksie, prawda? – spytał drwiącym głosem.
Maciek nie zdążył nawet pomyśleć nad odpowiedzią. Potężne łapsko Nowego chwyciło go za szyję, drugie wyrwało nóż.
– Cokolwiek planowałeś, uznaj to za nieaktualne. – Nowy przyglądał się ostrzu, a na jego twarzy malowało się pożądanie. Uśmiechnął się do noża, przyłożył go na moment do policzka, jakby chciał delektować się jego chłodem. – Zrobimy tak. – Kątem oka spojrzał na zegar. – Za czterdzieści minut zaczyna się obchód, wejdą do nas dwaj pielęgniarze. Przyczaję się przy drzwiach, ty odwrócisz ich uwagę. Zagadasz, udasz atak paniki albo coś innego. Twój wybór. Zneutralizuję ich, a potem spieprzam i zabieram tę zabawkę ze sobą. Ty robisz, co chcesz, droga wolna.
Sterta myśli kotłowała się w głowie Maćka Gosławskiego. Dziad stał nad jego łóżkiem, trzymał w ręce jego nożyk i planował desperacką ucieczkę rodem z kryminalnych seriali. Musi podjąć działanie, inaczej ten kretyn wszystko spierdoli. Na szczęście Nowy nie wziął pod uwagę jednej rzeczy – tego, że miał do czynienia z prawdziwym graczem. Z kolesiem, który wyrolował policję, więc żaden czubek nie jest mu straszny.
Sięgnął ręką po czerwony nożyk, którego Nowy nie zauważył, bo zestawik cały czas trzymał schowany pod prawym udem. Wstał z łóżka, jednocześnie kopiąc zaskoczonego Nowego w klatkę piersiową. Ten poleciał do tyłu i rąbnął plecami o podłogę, wypuszczając niebieski nożyk. Maciek rzucił się na niego, ściskając w dłoni prawdziwie ostrą broń. Przejechał nią po policzku Nowego. Nie musiał, facet był zbyt zdezorientowany, żeby przypuścić kontratak, ale Maciek nie mógł się powstrzymać od małej prezentacji sił. Z policzka Nowego wyciekła krew.
– Nikogo nie zneutralizujesz – wycedził Maciek przez zęby. – Położysz się grzecznie na łóżeczku i zrobisz, co ci…
Cios kolanem w brzuch nie pozwolił mu dokończyć. Nowy uderzył bardzo mocno. Maciek poczuł, jak flaki przewracają mu się w żołądku. Po chwili oberwał drugi raz, w ten sam sposób. Trzeci cios Nowy zadał stopą. Jak na gościa o przeciętnych gabarytach, Nowy miał sporo siły. Tym razem to Maciek poszybował nad ziemią i wylądował plecami na twardej podłodze. Podczas upadku towarzyszyła mu jedna myśl – pod żadnym pozorem nie wypuszczać broni z ręki.
– Chciałem po dobroci, ale skoro się nie da… – Nowy był już na równych nogach. Nie pofatygował się, żeby podnieść niebieski nożyk. Stanął nad wciąż uzbrojonym Maćkiem i uniósł prawą stopę. – Martwy też odwrócisz uwagę pielęgniarzy. – Zamierzył się na twarz Gosławskiego.
W ostatniej chwili Maciek złapał napastnika za kostkę, przejechał nożykiem po łydce, ostrze z łatwością przecięło pidżamę i drasnęło skórę. Jak na Magdę przystało, było zajebiście ostre. Nowy zagryzł zęby z bólu. Po chwili znów leżał na podłodze. Maciek podniósł jego nogę, pozbawiając go równowagi. Wstał, a wściekłość rozsadzała go od środka. Dziad partolił mu całą akcję, był na deskach, ale ciągle chciał walczyć. Już czołgał się po niebieski nożyk, nie wiedząc, że o ile nie zdecyduje się wydłubać Maćkowi oczu, krzywdy mu nim nie wyrządzi.
Maciek pomyślał, że facet jest strasznie zdeterminowany. Żeby go uspokoić, musiałby go chyba zabić. Nie był zabójcą, właściwie to poza osiedlowymi bijatykami nigdy nie skrzywdził człowieka. Co innego jego kumple, oni nie mieli problemu, żeby otworzyć ogień, gdy na robocie robiło się gorąco. Uważali się za twardzieli z jajami, a byli po prostu głupi, o czym świadczy to, jak skończyli. Maciek wiedział, że w życiu liczą się spryt i rozum, nie siła. Matka wpajała mu te wartości od małego, aż do dnia, kiedy umierała, przegrywając nierówną walkę z rakiem w odrażającym szpitalu.
– No dobra, człowieku, wrzucamy luz? – Dalsza przepychanka nie miała sensu. Jeszcze chwila walki i narobiliby takiego hałasu, że pielęgniarze przyszliby przed czasem, odebrali fanty i bezbronnych zakuli w ambulatorium. – Chcesz stąd spitolić? – Maciek postawił na rozum.
– Tak. – Nowy, wciąż leżąc, dotknął swojego policzka i popatrzył na ubrudzone krwią palce. – A ty mnie nie powstrzymasz. – Ściskając rękojeść niebieskiego nożyka, wstał niczym bokser gotowy na kolejną rundę.
– Kto powiedział, że chcę cię powstrzymać? – spytał Maciek, wyciągając pokojowo dłoń.
Obchód już się zaczął. Słychać było otwieranie i zamykanie drzwi w głębi korytarza. Stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. W dłoniach trzymali niewielkie kawałki szkła. Nowy wciąż miał wątpliwości, czy powinien zaufać dzieciakowi. Maciek go zaskoczył, wcale nie był taki głupi, na jakiego wyglądał. Pomijając fakt, że to dziewczyna przyniosła mu cały zestaw małego włamywacza, sam ułożył całkiem niezły plan ucieczki.
– Chcesz wziąć budynek szturmem z jednym nożykiem w ręce? To czysta głupota – stwierdził, gdy szamotanina dobiegła końca. – Masz do pokonania dwa piętra, dodatkowo nasz oddział od reszty szpitala odgradzają zakratowane drzwi, przy których zawsze siedzi uzbrojony pielęgniarz. Nawet jeśli do nich dojdziesz, tam skończy się twoja podróż. Nie załatwisz go ani nie zdobędziesz kluczy, a tylko on ma komplet na nocnym dyżurze.
– Wyskoczę przez okno.
– Głupota. – Dzieciak popukał się w czoło i zrobił łagodną minę, jakby rozmawiał z cofniętym w rozwoju. – Skok z drugiego piętra na trawnik bankowo skończy się jakimś złamaniem. Pomyślałeś, co potem? Jesteśmy na totalnym zadupiu, na zewnątrz jest pewnie około dwóch, może pięciu stopni. Pójdziesz w pidżamie na dworzec i wsiądziesz do pociągu czy może ruszysz z buta w nieznane?
– Mogę wziąć pielęgniarkę za zakładniczkę i kazać ciulowi otworzyć drzwi. – Nowy nie dawał za wygraną.
– Chłopie, jesteś tu jeden dzień i chcesz zwiewać na własną rękę? – Młody nie dowierzał. – Ja rozpracowuję desant od pół roku. I powiem ci, że na naszym oddziale na nocnych dyżurach nie ma czegoś takiego jak pielęgniarki. Są tylko te dwa bydlaki, które robiły obchód wczoraj, i koleś przy drzwiach. Pielęgniarki masz piętro niżej. – Wskazał palcem podłogę. – Na oddziale otwartym i oczywiście w ambulatorium. Nasz oddział bardziej przypomina więzienie, tylko w wersji lajtowej.
Kolejne argumenty przemawiały na korzyść dzieciaka. Konrad Mączyński nie zastanawiał się, co zrobi, jak już opuści budynek. Nie miał na to czasu, poza tym i tak go to nie interesowało. Zależało mu tylko, żeby poczuć powiew świeżego powietrza, przypomnieć sobie, jak to jest, gdy wiatr muska włosy, zobaczyć ludzi, którzy nie są degeneratami skazanymi na wieloletnie więzienie, poczuć, jak to jest być wolnym, a reszta jakoś ułoży się sama. Zawsze tak robił w życiu. Podłapywał wizję, przystępował do jej realizacji, a później wszystko toczyło się własnym torem. Teraz też mogło. Najbardziej tęsknił za kobietami. Nie widział żadnej od sześciu lat. W pierwszej kolejności chyba odwiedziłby jakąś ładną dziurkę. O tak, kobiece ciało mogło sprawić, by w końcu zapomniał o parszywym dupsku więziennego cwela, w które musiał się spuszczać dwa razy w tygodniu przez okrągły rok.
– Jaka jest twoja propozycja? – Wizja nagiego zgrabnego tyłeczka, długich włosów i piersi przekonały go, żeby dać szansę dzieciakowi. I tak nie miał nic do stracenia.
– Najpierw oddaj nóż.
Te słowa skwitował śmiechem.
– Gościu, naprawdę kończy nam się czas. Mam transport, który wywiezie nas daleko stąd. Nie wiem jeszcze, do jakiego miasta pojedziemy, ale będzie wystarczająco duże, żebyś wtopił się w tłum, a potem robił, co tylko będziesz chciał. Ale teraz musisz mi zaufać.
Dzieciak zdawał się mieć wszystko w najdrobniejszych szczegółach dograne. Jedynym, czego nie przewidział, był spostrzegawczy współlokator, którego dokooptowali mu dwadzieścia cztery godziny przed ucieczką. Ależ mam farta. Nowy uśmiechnął się pod nosem na tę myśl.
– Daj mi coś w zamian. – Wskazał brodą cienkie druty leżące na łóżku w małej tubce przypominającej rozkręconą górę długopisu. Wytrychy. Sam nie potrafił się nimi posługiwać, ale wydawały się niezbędnym elementem w planie ucieczki dzieciaka.
Maciek chwilę się zastanawiał, po czym wyciągnął wytrychy z długopisu, zawinął w papier toaletowy i dokonali wymiany.