Wyrok diabła - Adrian Bednarek - ebook + audiobook + książka

Wyrok diabła ebook i audiobook

Bednarek Adrian

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Bądź świadkiem pojedynku, w którym stawką jest wolność.

Kuba Sobański, krakowski adwokat i nieuchwytny seryjny morderca, dochował się uczennicy. Osiemnastoletnia Sonia Wodzińska zmaga się z tymi samymi żądzami, co jej mentor, choć w przeciwieństwie do niego nie potrafi ich kontrolować. Ostatecznie wiedziona niedojrzałym instynktem przestaje słuchać rad Kuby i zaczyna działać na własną rękę.
W wyniku jej nieodpowiedzialnego zachowania Kubie i Soni zaczyna grozić śmiertelne niebezpieczeństwo, a oni sami staną przed najtrudniejszym pojedynkiem, w którym stawką będzie wolność ich obojga. Jak wiele będą w stanie dla siebie poświęcić i czy w tej namiętnej relacji w ogóle jest miejsce na zaufanie?

Adrian Bednarek
Urodzony w 1984 roku w Częstochowie. Uwielbia pisać historie, w których głównymi bohaterami są skomplikowane czarne charaktery. Autor 14 opublikowanych powieści oraz kilku opowiadań. Laureat nagród Złoty Kościej 2018 za powieść „Skazany na zło”, Złoty Kościej 2021 za powieść „Zapomniany”, zdobywca tytułu Thriller Roku 2021 wortalu Granice.pl za powieść „Zapomniany”. Czytelnicy określają go mianem mistrza thrillerów psychologicznych i jedynym w swoim rodzaju kreatorem psychopatycznych postaci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 391

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 51 min

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior
Oceny
4,5 (1015 ocen)
663
258
71
17
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
izas20

Nie oderwiesz się od lektury

pochłonęłam jednym tchem
31
melchoria

Dobrze spędzony czas

Totalnie "popaprane " towarzystwo. Każda podjęta decyzja nakręca spiralę coraz gorszych skutków. Czasami trudno to czytać. Wtrącony wątek miłości w tych warunkach staje się zupełnie niewiarygodny.
20
solo81
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Wszystkie 4 książki w 2 dni , panie Adrianie szacun , jestem pod wrażeniem , czekam na więcej 💪🏻 Warto tez wspomnieć o panu Kosiorze , jego interpretacja sztos
20
deszczowywieczorja

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna! Nie moge sie juz doczekac nst tomu
20

Popularność




Dla Darii.

Pewnego dnia w twoim życiu pojawi się ktoś, dzięki komu zrozumiesz, dlaczego nigdy nie udało się z nikim innym.

– Anonim

Prolog

Słabe światło jedynej działającej jarzeniówki z trudem rozjaśnia niewielkie, zimne niczym wnętrze lodowca pomieszczenie wywołujące swoim klimatem depresję. Od ponad półtorej godziny siedzę niespokojnie na twardym krześle.

– Powinienem ci podziękować czy zacząć się bać? – pytam komendanta Kubiaka.

To mój znajomy i jeden z najważniejszych ludzi w krakowskiej policji. Przed chwilą wszedł niespodziewanie do ciasnej sali przesłuchań podrzędnego komisariatu dzielnicy Kraków Podgórze w zastępstwie gliniarza, który przesłuchiwał mnie wcześniej. Mnie w to miejsce zaprowadziły własne błędy.

– Na pewno powinieneś wezwać adwokata, ale zanim to zrobisz, lepiej, żebym dokładnie zapoznał się ze szczegółami wydarzeń dzisiejszej nocy.

– Opowiem ci wszystko. – Ostatni raz pociągam przyniesionego przez Kubiaka papierosa i nieudolnie gaszę w popielniczce. – Ale najpierw ty musisz powiedzieć coś mnie.

Wciąż nie jestem w stanie przewidzieć konsekwencji nocnej katastrofy. Układałem w głowie kilka rozwiązań, ale na razie żadne nie wydaje się pewne.

– W porządku, pytaj.

– Co z nią? – Z trudem ukrywam zniecierpliwienie w głosie.

Kubiak patrzy na swoje paznokcie z taką uwagą, jakby przed chwilą wrócił od manikiurzystki. Gra na czas, układając w głowie odpowiedź.

– Dla dobra śledztwa nie mogę dopuścić cię do takich informacji. Sytuacja może ulec zmianie, jeśli powiesz mi, co się stało.

– Skoro tak stawiasz sprawę… – Nie pozostawia mi wyboru. – Pozwolisz, że przetestuję twoją prawdomówność, zanim zaczniemy poważną rozmowę.

– Co masz na myśli?

Kiedy przyszedł, zapewnił mnie, że rozmowa nie jest rejestrowana i ma charakter nieoficjalny.

– Skoro, jak twierdzisz, nikt nas nie podsłuchuje, nie podgląda ani, jak mniemam, nie nagrywa, mogę ci przypomnieć, że w prywatnej rozmowie przyznałeś mi się do zlecenia zabicia Tomasza Rogowskiego?

Nawiązuję do nocy sprzed pół roku, gdy piliśmy whisky. Padło wtedy o jedno słowo za dużo i nasze kontakty uległy ochłodzeniu. Właściwie to zaczęliśmy się unikać.

Słuchając moich słów, Kubiak wydaje się zadziwiająco spokojny. Nie okazuje zdenerwowania. Teraz jestem pewien, że mówił prawdę. Gdyby było inaczej, przerwałby mi od razu.

– Oczywiście, że nikt nas nie słucha, więc daruj sobie chwalenie się czymś, czego nie powinieneś wiedzieć…

– Nie prosiłem cię o wyjawienie swojej tajemnicy – przypominam.

– To akurat była czysta głupota. – Jego prawa warga lekko się podnosi w taniej imitacji uśmiechu. – Skoro już przetestowałeś moje zaufanie, wróćmy do szczegółów dzisiejszej nocy. Jesteś prawnikiem, dobrze wiesz, że milcząc, sam się pogrążysz. Wolisz opowiedzieć to teraz mnie czy później tamtemu?

– Chcę się przyznać do zabójstwa.

1

Kraków, pięć dni wcześniej

Obserwuję jej wyróżniające się na tle pozostałych, zgrabne do granic przyzwoitości ciało. Wygina się prowokująco w rytm muzyki techno. Kasztanowe włosy mienią się w palecie kolorowych świateł padających ze stroboskopu. Ma na sobie czarne spodnie, granatowe buty na niewielkim obcasie i fioletową koszulkę podkreślającą wszystkie, wciąż dojrzewające walory. Tańczy przed napalonym chłopakiem, któremu wkrótce zacznie cieknąć ślina. Pewnie czuje się niczym wybraniec losu, bo właśnie jemu, spośród wielu innych, postanowiła podarować kilka chwil swojego życia. Sztuczny uśmiech nie znika jej z ust.

Ma osiemnaście lat, pochodzi z obrzydliwie bogatej rodziny i może mieć każdego, kogo zapragnie. Wystarczy, że kiwnie palcem, puści oko lub stanie w miejscu i będzie czekać. Faceci lgną do niej jak muchy do miodu i nie przeszkadza im jej nieco zadarty nos, kościste policzki, kwaśny uśmiech ani krwiste rany na obgryzionych skórkach przy paznokciach, które rażą w oczy. Wszyscy, bez wyjątku, uważają ją za piękność.

Odkąd godzinę temu zapłaciłem za wstęp i przekroczyłem progi lansiarskiej dyskoteki Frantic na Szewskiej, naliczyłem siedemnastu naiwnych próbujących postawić jej drinka, zaprosić do tańca lub choćby zostawić wizytówkę, żeby pochwalić się swoim statusem materialnym. Nie podjęła zbędnego wysiłku i z żadnym z nich nie zamieniła nawet słowa.

Stoję oparty o ladę barową. Mam na sobie dżinsy, koszulkę i obowiązkową marynarkę, bez której ochroniarz prawdopodobnie nie wpuściłby mnie do środka. Piję za drogą i za ciepłą colę, w duchu śmiejąc się z tych wszystkich naiwniaków. Są głupi. Nie mają pojęcia, że ta przyciągająca wzrok nastolatka przez wiele lat przeżywała koszmar, będąc seksualną niewolnicą swojego brata. Nie wiedzą, że z czasem narodził się w niej mrok, który w chłodną majową noc kazał zepchnąć brata z balkonu. Nie wiedzą też, że ta ślicznotka, która sama siebie nazywa Bestyjeczką, z zimną krwią zamordowała innego człowieka tylko po to, żeby znaleźć ukojenie dla pustki w miejscu, w którym zwykli ludzie mają duszę.

Nie mogą tego wiedzieć, podobnie jak nie mogą wiedzieć, że od pewnego czasu Sonia Wodzińska każdej nocy śni dawny koszmar. Nie widać tego po niej. Tańczy, jakby była królową balu pragnącą, żeby wszyscy ją podziwiali. Jest wspaniałą aktorką. Tylko ja znam prawdę. Tylko ja dostrzegam, że podczas tańca dyskretnie spogląda w prawo, w głąb parkietu. Wyróżnia się z tłumu i jednocześnie jest duchem. Dokładnie tak, jak ją nauczyłem.

– Robisz za opiekunkę do dzieci? – Łagodny głos przebija się przez nawałnicę basów i bitów, docierając do mojego ucha.

Głos należy do chudej blondynki, która staje obok mnie. Automatycznie lustruję ją wzrokiem. Ma około dwudziestu sześciu, może ośmiu lat. W ręce trzyma drinka o barwie moczu. Prawdopodobnie wódka z red bullem albo żółta tequilla ze sprite

em. Dziewczyna ma długie włosy, płaską twarz i małe usta. Jej ubiór podpowiada, że zanim trafiła na dyskotekę, planowała odwiedzić klub country – koszulka bez rękawów, zamszowe buty za kostki, a przede wszystkim dżinsowe krótkie spodenki. Zestaw kojarzący mi się z ujeżdżaniem elektrycznego byka na imitacji rodeo. Mimo wad nie mogę jej odmówić atrakcyjności.

– Co? – pytam, rżnąc głupa.

Chyba każdy, kto przebywa w lokalu dłużej niż kwadrans, wie, że przyszedłem z pożądaną przez większość nastolatką, choć nikt nie bierze nas za parę. Sonia ani razu mnie nie pocałowała, nie przytuliła, nawet nie złapała za rękę. Przekroczyliśmy wspólnie próg Frantica i co jakiś czas zamieniamy kilka zdań przy barze. Nic więcej.

– Przecież widzę, pilnujesz dziewczynki, którą większość facetów zdążyła przelecieć wzrokiem. – Blondynka próbuje nawiązać rozmowę.

– Tak, pilnuję dziewczynki – odpowiadam zdawkowo.

Sonia cały czas tańczy przed chłopakiem, który robi minę, jakby zamierzał dojść równo z końcem piosenki.

– Interesujące zajęcie. – Blondynka upija łyk drinka. – Mogę ci potowarzyszyć? A tak w ogóle, Ewelina.

– Kuba. Jeśli chcesz…

Choć mnie na swój sposób pociąga, a rozmowę z nią bez wysiłku mógłbym zamienić w kilka szotów, tańce-przytulanki i seks w moim apartamencie, staram się dać jej do zrozumienia, że nie ma na co liczyć.

Zerkam w głąb parkietu. DJ z niewiadomych przyczyn wpada na pomysł pokrycia go gęstą parą, czym wywołuje pisk radości wśród tańczących, a mnie zawęża pole widzenia. Ledwie dostrzegam Sonię, a tego, co dzieje się dalej, w ogóle nie mogę dojrzeć.

– Twoja siostra? Znajoma? A może jej tatuś płaci ci za ochronę? Nie wyglądasz na takiego, który lubi ugryźć niedojrzałe mięsko.

– Wyjątkowo bliska osoba – mówię zgodnie z prawdą.

– Dobrze jest mieć wyjątkowo bliskie osoby, zwłaszcza te, o które warto się troszczyć. Ale może zostawmy już temat dziecka, które niańczysz?

Nie odpowiadam. Kiwam twierdząco głową w nadziei, że blondynka zrozumie aluzję i się odczepi.

– Często tu bywasz? – Nie zrozumiała albo łatwo się nie poddaje. – Ja trzeci raz. W ogóle mieszkam w Krakowie od miesiąca. Dostałam pracę w centrum logistycznym w Business Parku. Przyjechałam z Kielc i dopiero poznaję miasto. Jesteś tutejszy?

Nie brzmi jak pracownik centrum logistycznego. Jej niezamykające się usta, wrodzona ciekawość i uprzejmy ton głosu przypominają mi przedstawiciela handlowego lub konsultantkę firmy kosmetycznej.

– Mieszkam w Krakowie od lat – wyjaśniam.

– Czym się zajmujesz?

– Prowadzę kancelarię adwokacką.

Para wciąż pokrywa parkiet. Nie widzę Soni ani nikogo innego, jedynie gęsty, biały dym jak po odpaleniu rac podczas meczu piłkarskiego.

– Rozwody? Przejęcia majątkowe? Odszkodowania?

– Gwałty, morderstwa, ten deseń. – Czekając, aż DJ skończy swoje zabawy, dla zabicia czasu postanawiam porozmawiać z blondynką.

– Nieźle. Z tego, co się orientuję, wynika, że w Krakowie jest spory popyt na takie usługi.

Ma rację. Od czasów Rzeźnika Niewiniątek i Rozpruwacza z Krakowa miasto, oprócz Smoka Wawelskiego, niekończących się imprez i walk pseudokibiców, zaczęło się kojarzyć z morderstwami.

– Nie narzekam – kłamię.

W ostatnim czasie mam masę powodów do narzekań, jeśli chodzi o pracę, ale nigdy nie przyznałbym tego otwarcie przed atrakcyjną dziewczyną.

– Świetnie, ja się tu dopiero organizuję. Co byś powiedział, gdybym zaprosiła cię na drinka? Oczywiście jak już odstawisz wyjątkowo bliską ci osobę do domu. Pogadalibyśmy, a jutro mógłbyś pokazać mi trochę miasta.

Dotyka mojej klatki piersiowej. W jej oczach dostrzegam pożądanie. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem tak dojrzałe, wyrafinowane i niepozostawiające wątpliwości co do zamiarów kobiece spojrzenie. Przez krótką chwilę naprawdę mam ochotę zostawić Sonię, wziąć blondynkę do domu, otworzyć butelkę szampana, przelecieć dziewczynę i rano powtórzyć wszystko od nowa. Ochota mija równie szybko, jak przyszła. Zdrowy rozsądek podpowiada, że muszę się skupić na szaleństwie nastolatki, które pozbawione odpowiedniej kontroli może mnie wpakować w tarapaty.

– Do tej pory nie znalazłaś nikogo, kto chciałby cię oprowadzić?

– Mam kilku znajomych z pracy. Większość to palanty! Ich repertuar ogranicza się do sklepów, pizzerii i tego lokalu. A mnie interesuje romantyczna strona Krakowa. Chciałabym zobaczyć Wawel, Kazimierz, kopiec Kościuszki. – Blondynka dostaje słowotoku.

Kiwam głową, udając, że mnie to obchodzi. Wzrok skupiam na czymś innym. DJ kończy bitową nutę, przechodzi na nieco spokojniejsze rytmy i w końcu postanawia wyłączyć parę. Sonia wciąż tańczy przed tym samym gościem, wyciąga szyję i rozgląda się po całym parkiecie. Nie może znaleźć jednego z nielicznych, którzy nie zwracają na nią uwagi. Ja też nie.

– Pewnie uznasz to za coś abstrakcyjnego, ale choć do tej pory mieszkałam w niedalekich Kielcach i pracowałam jako przedstawiciel handlowy, nigdy wcześniej nie przyjeżdżałam do Krakowa! – Blondynka krzyczy z taką ekscytacją, jakby przekazywała plotkarską sensację tygodnia. – Cały czas się tu gubię, jeżdżę na nawigacji, a ona pakuje mnie w korki. Kto inny mógłby lepiej pokazać mi miasto niż wieloletni mieszkaniec?

Wciąż trajkocze. Jej słowa wpadają mi jednym uchem, a drugim wypadają. Upijam łyk coli, obserwując Sonię. Nerwowo kręci głową w poszukiwaniu swojej zguby. Chłopak, z którym tańczyła, próbuje do niej zagadać. Ona go olewa, jakby w ogóle nie istniał, i kieruje wzrok w moją stronę.

Nasze spojrzenia natrafiają na siebie. Nawet widziane z oddali, na tle świateł stroboskopu szaleństwo jej ciemnoniebieskich oczu sprawia, że czuję przyjemne dreszcze. Sonia, podobnie jak ja, jest kimś więcej. Możliwość dzielenia z nią wspólnego przekleństwa jest najbardziej niesamowitą rzeczą, jaka mnie spotkała.

– To jak? Bycie przewodnikiem jest chyba lepszą rozrywką niż rola niańki? – Blondynka znów kładzie mi dłoń na klatce piersiowej, jakby był to jej standardowy trik stosowany podczas każdego podrywu.

Gdy tylko Sonia dostrzega dziewczynę trzymającą dłoń na moim ciele, przeciska się przez ludzi, nie zważając na to, że rozlewa im drinki, i podchodzi do nas szybkim krokiem. Na jej widok blondynka niepewnie cofa swoją dłoń. Z bliska nastolatka wygląda jeszcze młodziej niż z daleka. Kosmyk włosów opada jej na prawe oko, niemal w całości je zasłaniając. Zauważam, że delikatnie marszczy brwi. Przez ostatni rok zdążyłem poznać znaczenie tego niewinnego, ledwie zauważalnego tiku. Sonia Wodzińska jest wściekła i robi wszystko, żeby nie eksplodować. Przykleja wyćwiczony uśmiech do twarzy.

– Posłuchaj, blond zdziro… – Nachyla się i mówi z pełnym przekonaniem w głosie: – Albo natychmiast zmienisz lokal, albo poczekam, aż skończysz się tu bawić, pójdę za tobą, siłą wepchnę cię do mieszkania, własnoręcznie wydłubię ci gałki oczne, a potem wcisnę je do ust. W ten sposób sprawdzę, czy szybciej się zadławisz, czy może jednak wykrwawisz. Bez względu na wynik gwarantuję, że będzie bolało.

Zabroniłem jej publicznie okazywać emocje. Stara się, jak może, ale pewnych wybuchów nie potrafi kontrolować. Blondynka słucha jej z otwartymi ustami. Chce posłać ripostę, ale nie potrafi. Chyba przeczuwa, że słodka nastolatka może mówić serio.

– Jednak lubisz niedojrzałe mięsko – zwraca się do mnie. Nie ma odwagi odpowiedzieć bezpośrednio Soni. – Jak spotkasz mnie na ulicy, udawaj, że nigdy się nie poznaliśmy. – Odstawia drinka na bar i odchodzi szybkim krokiem.

Sonia mocno ją przestraszyła. Obawiam się, czy nie za mocno. Ale ona zdaje się mieć to gdzieś. Wybucha szczerym, niewymuszonym śmiechem. Prawdziwy uśmiech gości na jej twarzy tak rzadko, że przymykam oko na niekontrolowane zachowanie.

– Niedojrzałe mięsko? – pyta rozbawiona.

– Wydłubię ci gałki oczne? – odpowiadam pytaniem.

Nagły przypływ radości nie trwa długo. Sonia szybko sobie przypomina, po co przyszliśmy do Frantica. Staje na miejscu blondynki.

– Kiedy puścili parę, nic nie widziałam. Jak skończyli, już go nie było – mówi swobodnie, przez muzykę i tak nikt nas nie słyszy.

– Ja też nic nie widziałem – odpowiadam.

– To akurat zauważyłam, byłeś kurewsko zajęty. – Nawet nie próbuje kryć uszczypliwości. – Idziemy sprawdzić lożę?

Jest uparta. Ma swój cel i nie zamierza odpuścić.

– Ja lożę, ty damską toaletę. Może jego lalunia poszła na stronę.

– Dobra. Za trzy minuty spotykamy się w sali dla palących?

Nie odpowiadam, tylko odchodzę od baru i kieruję się do oddzielnego pomieszczenia, w którym usytuowane są loże VIP.

Sytuacja, w jakiej się znajduję, nie podoba mi się ani trochę, ale nic nie mogę na nią poradzić. Demon Soni dojrzewa, daje o sobie znać podczas nocnych koszmarów, przywołuje obrazy z przeszłości. Sprawia, że ona cierpi, a cierpienie pobudza potrzebę przeżycia wszystkiego od nowa.

Przeczuwałem, że ten moment prędzej czy później nadejdzie. Sonia stała się częścią mnie. Jesteśmy niczym bliźnięta syjamskie złączone ze sobą brakiem duszy. Dlatego tak dobrze ją rozumiem. Jest zdesperowana, chce odzyskać zachwianą równowagę. Wolność Soni oznacza moją wolność, dlatego zrobię wszystko, żeby jej demon bezpiecznie osiągnął przyjemność zapewniającą spokojny sen w raju.

2

Wchodzę do sali dla VIP-ów. Rozglądam się. Wypatruję przystojnego osiemnastolatka, który cały wieczór bawi się z nieco starszą zdobyczą schwytaną w sieć podczas jednego z wielu polowań na erotycznym czacie. Możliwe, że płaci jej za spotkanie. Chłopak nie wie, że od pewnego czasu staliśmy się niewidzialnymi towarzyszami jego życia. Nie zdaje też sobie sprawy, jak wielkiego ma pecha. Spośród tysięcy młodych napaleńców, spędzających sporą część swojego życia na masturbacji i szukaniu szczęścia na erotycznych czatach, właśnie on, użytkownik o nicku Pozbawiony_zahamowań18, postanowił rozpocząć prywatną rozmowę z użytkowniczką Chętna_na rozkosz, i tym samym sprawić, że zapragnęła go w sposób absolutnie wyjątkowy.

Chłopak w niczym nie przypomina klasycznego użytkownika czatów – zakompleksionego fajtłapy próbującego w żałosny sposób urzeczywistnić swoje wirtualne fantazje podczas kiepskich randek w realu. Jest prawdopodobnie jedynym nastoletnim facetem, którego ochrona wpuszcza do Frantica. Udaje mu się to dzięki dwustu złotym łapówki. Oprócz kasy na wejście w lokalu wydaje cztery stówki, a później płaci jeszcze za pokoje hotelowe. Wyszukuje partnerki w sieci, bo spełniają seksualne fantazje, których z pewnością nie zaakceptowałyby najładniejsze dziewczyny w szkole.

Sonia wypatrzyła go w tajemnicy przede mną. Po trzech dniach rozmów poprosił ją o randkę lub spotkanie w hotelu. Dla zwiększenia wiarygodności, a także pokazania zasobów swojego portfela, zaproponował Radisson w Krakowie. Dopiero wtedy Sonia mi powiedziała. Odmówiła randki, ale zgodziła się na hotel. Poszedłem razem z nią. Czekaliśmy w lobby, żeby sprawdzić, kto odbierze kartę do pokoju sto dziesięć. Gdy zobaczyła go na żywo, jej oczy zapłonęły żywym ogniem. Powiedziała mi wtedy:

– To musi być on, jest doskonały.

Chłopak przeżył duże rozczarowanie, czekając w pokoju na kobietę, która nigdy się nie pojawiła. Po godzinie wrócił do domu. Dwa wieczory później znalazł kolejną dziewczynę.

Obchodzę całą salę dla VIP-ów i nigdzie nie widzę obiektu pożądania Soni. Przy zarezerwowanej wcześniej loży stoi szklanka z resztką piwa. Chłopak z reguły nie pije. Alkohol może należeć do jego panienki, ale równie dobrze do kogoś innego.

Idę do sali dla palących. Po drodze mijam szatnię. Blondynka, z którą wcześniej rozmawiałem, odbiera dżinsową kurtkę. Zauważa mnie, rzuca mi wypełnione jadem spojrzenie. Wzruszam ramionami i puszczam jej mój ulubiony uśmiech, któremu większość wychudzonych blondynek nie potrafi się oprzeć. Ona pewnie też by nie umiała, gdyby nie moja urocza syjamska bliźniaczka chcąca wydłubać jej oczy. Sonia czeka przy wejściu do sali dla palących. Trzyma w ręce dwa odpalone papierosy. Jednego dla mnie.

– Loża jest pusta, stoi niedopite piwo, mogli się szybko zmyć – dzielę się z nią swoimi spostrzeżeniami.

– Nie zmyli się – odpowiada, podając mi szluga. – Przemek jest w kiblu, widziałam go na korytarzu. Szukam tylko tej cizi.

Pozbawiony_zahamowań18 w rzeczywistości nazywa się Piotr Małkowski, ale Sonia najczęściej używa imienia swojego zmarłego brata. Już podczas pierwszego kontaktu z tym chłopakiem pomysł śledzenia go wydał mi się zły. Im głębiej brniemy w jego życie, tym bardziej mi się on nie podoba. Gówniarz jest całkowicie nieprzewidywalny.

Pierwszy raz trafiliśmy za nim na Szewską. Spędził we Franticu dwie godziny, później pojechał do jakiegoś obskurnego hostelu na Podgórzu. Za drugim razem zabrał swoją kolejną partnerkę na zakupy do galerii Bonarka. Noc spędzili w Radissonie. Trzeci raz był najdziwniejszy. Zaprosił nieładną trzydziestolatkę do aquaparku, potem na kolację w Da Pietro, poszli na zakupy do sex-shopu i skończyli w dyskretnym motelu pod miastem. Wydaje mi się, że ma całą listę pokoi i miejscówek na różne okazje. W zależności od potrzeb. Mimo młodego wieku jest ostrożny, inteligentny i wie, co należy robić, żeby dostać to, czego się chce.

– Wreszcie ją znalazłam – mówi z dumą Sonia, wskazując brodą kolejkę do szatni. – Odbiera ich ciuchy, faktycznie zaraz się zmyją. – Mocniej pociąga papierosa, chce szybciej skończyć i być gotowa do wyjścia.

– Ciekawe podejście, on poszedł się wylać, a ona odbiera ciuchy – zauważam. – Jak myślisz, w co dzisiaj będzie chciał się bawić? Pan i służąca?

Sonia marszczy brwi.

– Nic mnie to nie obchodzi. Chcę tylko zobaczyć, dokąd jadą.

– Gdzieś, gdzie znajduje się łóżko… – Nawet nie próbuję kryć ironii.

Dopadnięcie go w hotelu i tak nie miałoby sensu, ale Sonia delektuje się każdym, nawet najdrobniejszym aspektem polowania. Liczy, że w końcu natrafimy na przełom. Nie ma pojęcia, jak bardzo jest mi to nie na rękę.

– Muszę mieć listę tych miejsc. – Dogasza papierosa. – Wiem, wiem. Powiesz, że najbezpieczniej jest w domu, ale cały czas myślę, że on ma jakąś całkowicie odosobnioną dodatkową miejscówkę, o której jeszcze nie wiemy.

Natychmiast szturcham ją łokciem. W sali dla palących muzyka jest znacznie cichsza niż w pozostałych. Choć ludzie i tak są zajęci własnymi pijackimi rozmowami, wolę nie ryzykować. Sonia podnosi dłoń w geście obronnym, pokazując, że zrozumiała.

– Idzie – mówi z powracającą ekscytacją.

Przed szatnią pojawia się chłopak, który w oczach Soni urósł do miana sobowtóra jej brata. Podobnie jak on Małkowski wywodzi się z klasy zajebiście wyższej. Wakacyjne wieczory również spędza na urzeczywistnianiu swoich chorych fantazji. Jego ciemne włosy są tak gęste, że mógłby zawodowo reklamować lakier lub szampon. Prawie zawsze chodzi ubrany w obcisłe koszule karykaturalnie podkreślające przewagę kości nad mięśniami. Sonia wpatruje się w niego wzrokiem wypełnionym nienawistnym pożądaniem. Pragnie jego śmierci. Dokładnie wiem, co czuje. Gdy patrzyłem na Adę Remiszewską, też widziałem w niej wierną kopię Klary. Po jej śmierci przez dwa lata zmagałem się z parszywą traumą samotności. Soni to nie grozi, ma mnie…

– Za minutę spadamy – mówię do niej, kiedy chłopak żegna się z ochroniarzami i wychodzi, bezczelnie podszczypując swoją partnerkę w tyłek.

Wiemy, gdzie zaparkował, więc spokojnie dopalam papierosa. Sonia niecierpliwie zerka na telefon, przestępując z nogi na nogę, jakby mogła mnie w ten sposób pospieszyć. Po odczekaniu równych sześćdziesięciu sekund wychodzimy na tętniące życiem ulice Krakowa.

3

Śledzenie Małkowskiego jest w miarę proste. Chłopak, choć sprytny, nie ma pojęcia, że ktoś go może obserwować. Zawsze zostawia furę na parkingu strzeżonym pod samym Wawelem. My na podziemnym Na Groblach. Z obu jest tylko jedna droga wyjazdowa prowadząca poza ścisłe centrum. Stajemy na światłach trzy auta za nim, na skrzyżowaniu Powiśla ze Zwierzyniecką. Chłopak niedawno zdał prawko, co widać po niepewności w jeździe. Dzięki temu jeszcze łatwiej go śledzić.

Jeździmy moim bmw 640i, które kupiłem za część wynagrodzenia od Wodzińskich po procesie Soni. Nie używam zapasowej, niewidzialnej w tłumie, odrażającej škody octavii. Małkowski ma białe porsche 911 carrera 4s, które wcześniej należało do jego ojca. Gdyby nagle nabrał wprawy i wcisnął gaz, w czeskiej karykaturze auta moglibyśmy go zgubić.

– Ta laska wygląda mi na tanią damulkę z niespełnionymi ambicjami. Gramy o piwo. Obstawisz pierwszy? – Soni zbiera się na zakłady. – Zanim powiesz, żebym nie zajmowała się bzdurami i była skupiona, mówię, że jestem skupiona. Wiem, cały czas szukamy słabego punktu.

Nie mogę nie przyznać jej racji. Wszystko, czego ją uczę, traktuje poważnie, choć czasami mam wrażenie, że w ogóle mnie nie słucha.

– Skoro olali Sheraton, a wiedza tej niuni na temat luksusu kończy się na programach rodem z MTV, prawdopodobnie jadą do Hiltona, czyli kolejnego królestwa monitoringu – odpowiadam.

Małkowski, jak każdy ideał, stanowi niewygodny cel. Chłopak korzysta z rodzinnego majątku. Jego matka odziedziczyła po swoim ojcu udziały w Zakładach Przemysłu Tytoniowego. Bogactwo okazało się rodzinnym przekleństwem. Rok temu jego rodzice wraz z młodszą siostrą zginęli w wypadku podczas letniej wycieczki prywatną awionetką po Małopolsce.

– Logiczne, że z tą lalunią nie pobawi się w tanim hostelu. – Sonia zdejmuje buty, podkurcza kolana i obejmuje je dłońmi. Zaczyna obgryzać skórkę przy paznokciu. Wypluwa kawałek na dywanik, czym bardzo mnie denerwuje. – Ale oprócz tego, co zobaczy w MTV, suczka wie, co jest modne w Krakowie. Stawiam jakiś „skośnooki” hotel na Kazimierzu.

Gazety pisały, że chłopak nie poleciał z rodziną tylko dlatego, że złapał przeziębienie. Sonia uparcie twierdzi, że symulował chorobę, aby móc swobodnie, w pustym domu rozmawiać na czacie. Sama swego czasu też uwielbiała symulować różne choroby, bóle brzucha czy konieczność nauki, byleby móc w spokoju czatować.

Po śmierci rodziców Piotr znalazł się w nietypowym położeniu. Według testamentu pełną władzę nad majątkiem będzie mógł przejąć dopiero po pójściu na studia i zaliczeniu pierwszego roku. Do tego czasu musi mieszkać z bratem ojca i jego żoną, którzy żyją na zupełnie innym poziomie. Mają przeciętny dom, małą firmę i dwa leasingowe samochody. Porsche jest jednym z niewielu dóbr, których młody Małkowski już może używać. Testament mówi też, że wujkowie mają dostać procent majątku przysługującego chłopakowi w ramach zadośćuczynienia za opiekę. Przynajmniej takie plotki krążą po mieście, a nasza obserwacja zdaje się je potwierdzać.

– Na pewno nie jedzie gdzieś, gdzie będziemy go mogli dalej śledzić. Poświęcanie mu całej nocy jest bez sensu – stwierdzam.

– Zawsze możemy spróbować ryzykownego sposobu. – Sonia usiłuje podnieść mi ciśnienie.

– Zwariowałaś?! Nie pozwól żądzom przejąć kontroli nad rozumem! – Zły, podnoszę na nią głos. Skręcamy ze Zwierzynieckiej w Krasińskiego. Białe porsche szykuje się do przekroczenia Wisły przez most Dębnicki. – Nie będzie żadnych ryzykownych sposobów! Muszę ci przypominać, że byłaś oskarżona o morderstwo? Fakt, że dzięki mnie zostałaś uniewinniona, nie wykasował automatycznie twoich paluszków z policyjnych baz danych. Całe życie musisz być podwójnie ostrożna.

Przez chwilę we wnętrzu samochodu panuje cisza. Przekraczamy Wisłę i wjeżdżamy na Konopnickiej.

– Więc co robimy? To się staje nie do zniesienia. Kuba, on do mnie przychodzi każdej nocy… – mówi smutnym głosem. Jest twarda, ale jej wewnętrzne szaleństwo ostro daje popalić, a młody wiek nie uznaje czegoś takiego jak cierpliwość.

– Czekamy. – Zerkam na Sonię. Znów wypluwa obgryzioną skórkę na dywanik. – Musisz pamiętać, że to ty kontrolujesz demona, nie on ciebie. Ty dawkujesz mu przyjemność, a nie on ciebie zmusza do ciągłego jej zaznawania. Poza tym każdy ma słaby punkt, ten chłopak też.

– W takim razie powiedz mi, jak się ten słaby punkt nazywa?

– Blokujące kasę wujostwo – odpowiadam, kiedy carrera skręca z Konopnickiej w Barską. – Miałem rację, Hilton. Wisisz mi piwo – mówię, próbując rozweselić Sonię.

– Wiesz co, mnie też na dzisiaj starczy śledzenia. Walić go. – Chyba mi się udaje, Sonia brzmi ni to grymaśnie, ni to radośnie, czyli jak na nastolatkę całkiem w porządku. Nie zjeżdżam za porsche, tylko jadę dalej. – Następny raz we wtorek?

Pomijając randkową nieprzewidywalność, muszę przyznać, że Małkowski jest niezwykle regularny. W poniedziałki, środy i niedziele czatuje. We wtorki, czwartki i soboty spełnia fantazje z czatów. W piątki spędza czas ze znajomymi ze szkoły lub z eleganckiej dzielnicy, w której jeszcze niedawno mieszkał.

– Następnym razem, kiedy on będzie się zabawiał z cizią na mieście, pojedziemy pod dom jego wujków.

– To dopiero będzie bezproduktywna noc. – Sonia wzdycha. – Wszystko jedno, stań na stacji. Skoro dziś znów ma mnie nawiedzić, kupię flaszkę. Przynajmniej ona pomoże mi zasnąć.

Najskuteczniejszym lekarstwem Soni, uciszającym demona, jest alkohol. Mimo to stara się go nie nadużywać. Wie, że musi być w formie. Praktycznie codziennie ćwiczy, odżywia się rygorystycznie, wódka w sobotnią noc stanowi wyjątek. Musi być bardzo zdesperowana. W drodze, niejako na rozgrzanie wypija zabarwioną tigerem setkę z plastikowego kubka na kawę.

– Wejdziesz? W końcu wiszę ci browar, a chętnie podzielę się baterią – pyta, gdy parkuję na podjeździe bezpośrednio pod drzwiami prowadzącymi do posiadłości Wodzińskich.

Sonia jest młoda, piękna i wyjątkowa. W dodatku ma ochotę wypić ze mną wódkę. Trudno znaleźć racjonalny powód, żeby odmówić.

– Następnym razem. Dzisiaj naprawdę chcę posiedzieć w samotności. – Choć jestem szczery, nie brzmię zbyt wiarygodnie i nie dbam o to. – Potrzebuję odpoczynku.

Sonia łatwo się nie poddaje i prowokacyjnie oblizuje zakrętkę od butelki.

– A co, jeśli będę nachalna? – pyta kokieteryjnym tonem.

– W tej chwili byłbym dla ciebie tylko zastępstwem Przemka – nawiązując do brata, chcę sprawić, żeby odechciało jej się seksu. Im szybciej przejdzie jej chcica, tym szybciej wysiądzie z samochodu. – A ja nie bywam niczyim zastępstwem.

– Jakiś ty wrażliwy… – mówi uszczypliwie. – Wobec tego życzę spokojnych snów. – Zniesmaczona wysiada. – Przynajmniej ty możesz na takie liczyć. Zdzwonimy się, pa. – Trzaska drzwiami.

Odjeżdżam. Czwarty raz z rzędu nie udaje mi się z nią pożegnać w przyjazny lub choćby neutralny sposób.

4

Otworzyła drzwi, rozbroiła alarm i weszła do przedpokoju. Obśliniona zakrętka od butelki przypominała, że przed chwilą zrobiła z siebie idiotkę. Znów pokazała, jak desperacko potrzebuje jego towarzystwa. Gdyby chciała, mogłaby wyjść z każdym, kogo spotkała we Franticu, ale dobrze wiedziała, że tylko on potrafi odepchnąć nawiedzającego ją każdej nocy potwora.

Zapaliła światło w kuchni i postawiła butelkę na blacie. Westchnęła z rezygnacją. Znów będzie musiała spędzić samotną noc w tym domu – domu, w którym przeżywała ciągnący się latami koszmar. Zawsze gdy do niego wracała, marzyła, żeby w końcu móc się z niego wynieść. I tak po śmierci Przemka większość czasu mieszkała sama. Rodzice wyjeżdżali jeszcze częściej niż za jego życia. Choć dzięki Kubie sąd oficjalnie ją uniewinnił, oni raczej domyślali się, że zabiła, a na pewno obarczali ją winą za śmierć ich syna.

Matka patrzyła na nią ze specyficznym dystansem. Ojciec zwykle krzyczał, jakby się bał, że może stracić kontrolę nad córką. Byli słabi, ale cały czas mieli przewagę. Dzięki udziałom ojca w elektrowni gwarantowali wyjebane zapasy forsy, z których nie chciała rezygnować. Gdy wracali z kolejnych wyjazdów, natychmiast próbowała podjąć dyskusję o kupnie mieszkania. Było ich stać, wystarczyło, żeby w końcu zechcieli się jej pozbyć. Tak jak rodzice Kuby pozbyli się jego…

Niestety, uparcie twierdzili, że dopóki nie skończy liceum i nie odbuduje się psychicznie, musi mieszkać „z nimi”. Na nic zdały się tłumaczenia, że czuje się znakomicie, nie pomogły wybitne oceny na świadectwie i wzorowe zachowanie. Miała zostać w rodzinnym domu i nie podlegało to żadnej dyskusji. Czekał ją co najmniej rok samotnej męczarni wypełnionej wspomnieniami. Luksusowa willa kojarzyła jej się z więzieniem, w którym wszystkie cele są otwarte, bo więzień i tak nie ma dokąd uciec. Nienawidziła tego miejsca.

Z lodówki wyjęła bidon z przygotowanym wcześniej koktajlem proteinowym. Zawsze starała się wypić jeden przed snem. Uzupełniał jej rygorystyczną dietę, dzięki której była w znakomitej formie. Biegała, robiła brzuszki, skakała na skakance, od stycznia uprawiała jogę, w przyszłym miesiącu miała zacząć na poważnie ćwiczyć sztuki walki. Robiła to wszystko, bo Kuba jej kazał. Twierdził, że sprawność fizyczna zwiększa szansę nieponoszenia konsekwencji swojego przeznaczenia.

Odkręciła flaszkę. Zakrętka w końcu wyschła. Jej nienawiść do tego alkoholu była równie silna co nienawiść do rodziców i prawie tak samo silna jak tęsknota za Kubą. Wciąż nie mogła się pogodzić z faktem, że nigdy nie będzie mieć go tylko dla siebie. W przeciwieństwie do niej, on wcale nie pragnął towarzystwa. Był samotnym myśliwym i nie chciał dzielić się sobą. Gdyby nie przypadek, gdyby nie zobaczyła, jak pozbawia życia Julię, swoją dawną miłość, nigdy nie miałaby szansy otrzymania jego pomocy. Zawdzięczała mu nie tylko uniewinnienie w sądzie. Wyłącznie dzięki niemu wiedziała, co należy zrobić, żeby nocne straszności ustały.

Otworzyła bidon i postawiła obok wódki. Zastanawiała się przez chwilę. Jeśli zrezygnuje z alkoholu, wypije koktajl i zostanie na jednym drinku obalonym w aucie, będzie to dobre dla jej formy. Ale wtedy znów czeka ją noc wypełniona wspomnieniami dramatów, które miały już nigdy nie wrócić…

Od osiągnięcia chwilowego spokoju dzieliło ją tak niewiele. Wystarczyło, żeby Kuba nabrał na nią ochoty i dał się zaprosić do środka. Wówczas nie stałaby przed takim dylematem. Jego ciepło, zrównoważone szaleństwo, zrozumienie i akceptacja swojej prawdziwej natury podniecały ją, wywołując przerażenie jej wewnętrznego potwora. Gdy Kuba w niej był, potwór siedział cichutko niczym posłuszny pies kapitulujący przed silniejszym rywalem.

– Niestety Kuba zadowala się tanimi wymówkami, żeby trzymać nas na dystans – bezradnym głosem wypowiedziała swoje myśli. – Pierdol się, panie Sobański.

Mogła go obrażać, gdy nie słyszał, ale i tak dobrze wiedziała: tęskni za nim prawie tak bardzo jak za magiczną nocą w Sopocie, która zmieniła ją na zawsze. Często wracała do niej myślami. Stanowiła prawdziwe namaszczenie, wlała w jej duszę kroplę spokoju. Moment odebrania życia, niezwykła ekstaza, ulga wypełniająca jej ciało i wyczerpujący orgazm wewnętrznego potwora pokazały jej, że istnieje prawdziwe szczęście. Przez dłuższy czas potrafiła utrzymywać równowagę. Zwłaszcza gdy sypiała z Kubą, ale wraz z nadejściem wiosny potwór znów jej zapragnął. Siał spustoszenie w jej głowie, przypominał, że dawny ból nie umarł.

Przelała połowę zawartości butelki do bidonu. Mieszanie odżywek z alkoholem nie było najlepszym pomysłem, ale przynajmniej ścinało z nóg, a o to jej chodziło. Wzięła pierwszy, niepewny łyk. Odżywka o smaku wanilii, otręby, jogurt naturalny i wódka w połączeniu ze sobą smakowały jak słodko-gorzkie piekło. Piła nasenną miksturę trzeci dzień z rzędu. Kubie powiedziała, że pije tylko raz w tygodniu. Chciała, żeby myślał, że jest silniejsza.

Z butelką i bidonem poszła na górę, wprost do swojego pokoju. Po drodze zastanawiała się, czy gdyby Kuba wiedział, że się tak katuje, to częściej by u niej zostawał. Czy uprawialiby seks we wszystkich zakamarkach tego przeklętego domu, jak robili to jeszcze całkiem niedawno? Czy po powrocie z krainy rozkoszy drapałby ją po udzie, wąchał jej włosy, zamykał w swoim bezpiecznym objęciu i godzinami odpowiadał na jej pytania dotyczące Rzeźnika Niewiniątek? Wspólne chwile zniknęły jak kurz zdmuchnięty przez wiatr, gdy powiedziała mu, że potrzeba wróciła i jest silniejsza niż wcześniej.

Dobrze pamiętała ten dzień, trzy tygodnie temu. Siedzieli u Kuby, wciągali kokainę, w kuchence mikrofalowej prażył się popcorn. To był jeden z tych dni, w których nie liczyła kalorii. Mieli w planach tani horror z dużą ilością krwi, a później ewentualny wypad na rynek, żeby przepłacić w knajpce za butelkę średniej jakości czerwonego wina. Z planów nic nie wyszło, bo ona pochwaliła się potencjalnym obiektem spełnienia. Gdy mówiła, on w milczeniu palił papierosa. Potem kazał jej przysiąc, że nie zrobi nic bez jego zgody. Przysięgła. Wiedziała, że tylko dzięki niemu pozostaje wolna. Od tamtej pory nie był już taki jak wcześniej. Tamtego dnia spał z nią ostatni raz.

Położyła się na łóżku i pociągnęła kolejny łyk znieczulacza. Tym razem mikstura źle weszła. Zakrztusiła się, splunęła na podłogę. Łóżko, które jeszcze sekundę wcześniej kojarzyło jej się z namiętnymi chwilami z Kubą, nagle przypomniało o Przemku. Znów się zaczynało. Bieg myśli, którego nie była w stanie zatrzymać. Gdziekolwiek by nie spojrzała, cały czas widziała brata. Na łóżku, na podłodze, na fotelu. Kiedy zamknęła oczy, on pojawiał się pod powiekami. Znów była słabą dziewczynką, ofiarą dzikości, szaleństwa i pożądania skumulowanych we wnętrzu jednego człowieka. Nie potrafiła powstrzymać łez.

Po wypiciu wódki płakała za każdym razem. Samotność zżerała ją jak ciężka choroba. Przed Kubą musiała być twarda, przed światem słodka, przed samą sobą nie miała już sił udawać. Gardło zapiekło, jakby ktoś wsadził jej do ust kawałek zardzewiałej stali. Poczuła krótki, choć intensywny, odruch wymiotny. Po chwili zakręciło jej się w głowie. Twarz brata zaczęła przesłaniać lekka mgła.

Znów się napiła, łzy ustały. Poczuła odwagę, wewnętrzny potwór już nie wydawał się tak groźny. Spojrzała na bidon i na butelkę. Dolała wódki. Z każdym kolejnym łykiem mgła zasłaniająca twarz Przemka gęstniała, w końcu miała całkowicie go zakryć, a wtedy Sonia Wodzińska będzie mogła zasnąć z nadzieją na imitację spokojnego snu, za którym tak bardzo tęskniła.

5

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Polecamy również:

ONA ma na imię Alicja. Jest jedyną kobietą, której pożądam. Gdy byliśmy nastolatkami, potajemnie odwiedzałem jej pokój, śledziłem ją, poznawałem sekrety i próbowałem się do niej zbliżyć. Ona nigdy nie zwracała na mnie uwagi. Potem wyjechała, ale ja z niej nie zrezygnowałem. Zmieniłem wygląd, rozkochałem w sobie jej przyjaciółkę, nauczyłem się trudnej sztuki manipulowania ludzkimi uczuciami. Po sześciu latach Ona wróciła, a ja wreszcie jestem gotowy. Nie obchodzi mnie, że wkrótce ma wyjść za mąż. Nie obchodzi mnie, że jest zakazaną trucizną, a to, co zamierzam, wywoła chaos. Ona mnie pokocha, nawet jeśli nasz świat będzie musiał stanąć w płomieniach.

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43

Wyrok diabła

ISBN: 978-83-8313-092-7

© Adrian Bednarek i Wydawnictwo Zaczytani 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Jędrzej Szulga

Korekta: Emilia Kapłan

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Zaczytani należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek