Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Bądź świadkiem pojedynku, w którym stawką jest wolność.
Kuba Sobański, krakowski adwokat i nieuchwytny seryjny morderca, dochował się uczennicy. Osiemnastoletnia Sonia Wodzińska zmaga się z tymi samymi żądzami, co jej mentor, choć w przeciwieństwie do niego nie potrafi ich kontrolować. Ostatecznie wiedziona niedojrzałym instynktem przestaje słuchać rad Kuby i zaczyna działać na własną rękę.
W wyniku jej nieodpowiedzialnego zachowania Kubie i Soni zaczyna grozić śmiertelne niebezpieczeństwo, a oni sami staną przed najtrudniejszym pojedynkiem, w którym stawką będzie wolność ich obojga. Jak wiele będą w stanie dla siebie poświęcić i czy w tej namiętnej relacji w ogóle jest miejsce na zaufanie?
Adrian Bednarek
Urodzony w 1984 roku w Częstochowie. Uwielbia pisać historie, w których głównymi bohaterami są skomplikowane czarne charaktery. Autor 14 opublikowanych powieści oraz kilku opowiadań. Laureat nagród Złoty Kościej 2018 za powieść „Skazany na zło”, Złoty Kościej 2021 za powieść „Zapomniany”, zdobywca tytułu Thriller Roku 2021 wortalu Granice.pl za powieść „Zapomniany”. Czytelnicy określają go mianem mistrza thrillerów psychologicznych i jedynym w swoim rodzaju kreatorem psychopatycznych postaci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 432
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Darii. Bez Twojego wsparcia diabły nigdy nie wyszłyby z mojej głowy na papier.
W zemście i w miłości kobieta jest większym barbarzyńcą niż mężczyzna.
– Fryderyk Nietzsche
Delikatny chłód majowej nocy wdzierał się przez otwarte drzwi balkonowe, działając na jej rozgrzane ciało niczym powiew z klimatyzatora. Kolejny wieczór spędzała w rodzinnej posiadłości sama. Ojciec jak zwykle przebywał w podróży służbowej sponsorowanej przez podatników, matka zaliczała następne party z przyjaciółkami lub seks z sowicie opłacanym kochankiem, a brat włóczył się po knajpach w nadziei, że jakaś naiwna niunia dostrzeże drzemiący w nim potencjał. Taki stan rzeczy jej odpowiadał, uwielbiała samotność. Wtedy mogła robić, co tylko chciała.
Wnętrze pokoju oświetlał jedynie ekran monitora. Ciszę zakłócały: granie świerszczy za oknem, wentylator komputera i jej ciche jęki. Drżącymi z podniecenia dłońmi uderzała w klawiaturę, wystukując swoje fantazje w otwartym oknie czatu, który prowadziła z użytkownikiem o nicku Pewny_siebie 31, jej nowym ulubionym towarzyszem zabaw. Napisała swoją kwestię i czekając, aż on odpowie, wsunęła lewą dłoń pod koszulę nocną i zbliżyła palec wskazujący do wilgotnego krocza. Zamierzała dojść po raz trzeci tej nocy.
Poznali się temu w pokoju czatowym o nazwie „Bez zahamowań”, który odwiedzała niemal każdego samotnego wieczoru w poszukiwaniu odskoczni od realnego życia. Pewny_siebie 31 od razu przypadł jej do gustu. Nie pytał, jak ma na imię, co u niej słychać, nie skamlał o wysłanie zdjęć ani nie proponował zabawy przed kamerą, co było nagminne wśród chłopaków szukających masturbacji na czacie. On pozostawiał wszystko wyobraźni. W każdym zdaniu, każdym słowie, które pisał, wyczuwała jego dojrzałość i właśnie to pociągało ją najbardziej.
Oczywiście zdawała sobie sprawę ze swojej atrakcyjności. Nie należała do grona zakompleksionych dziewczyn, które buszowały po pokojach erotycznych, udając wyzwolone i seksowne cizie. Gdyby chciała, mogłaby mieć każdego chłopaka w swoim wieku. Ale siedemnastolatkowie jej nie interesowali. Byli mało skomplikowani. Myśleli, że używając tanich tekstów rodem z żałosnych piosenek boys bandów, zdobędą jej serce i dzięki temu będą mogli spacerować z nią po parku, trzymając za rękę w tygodniu, a w weekend pieprzyć w chatach swoich rodziców. Na sam dźwięk tych niedojrzałych, przechodzących mutację głosów ożywała w niej nienawiść, jakiej nie czuła do niczego innego na świecie. Najchętniej nabiłaby ich wszystkich na drewniane pale, pozbawiając powoli życia.
Wprost nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie osiągnie pełnoletniość i prawdziwi mężczyźni zaczną chodzić z nią do łóżka bez obaw, że jej rodzice wpadną na pomysł oskarżenia ich o molestowanie albo wymyślą inną uprzykrzającą życie pierdołę, która akurat przyjdzie im do głowy. Na razie musiała zadowolić się czatowymi rozmowami.
Pewny_siebie 31 dziś kazał jej czekać wyjątkowo długo. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie rozmawia z kimś jeszcze. Naturalnie zapewniał ją, że nie. Podobnie jak o tym, że jest trzydziestojednoletnim przystojnym singlem i że jego penis ma dwadzieścia dwa centymetry długości. W każdej kwestii mógł kłamać, ale jej to nie interesowało. Liczyła się wyobraźnia.
Odpowiedział po kilku minutach jej intensywnej masturbacji. Pisał coraz więcej i szybciej. Odchyliła się nieco na fotelu, podciągnęła koszulę i podniecona wpatrywała się w ekran, czytając kolejne kwestie. Pieściła się, używając do tego już trzech palców. Drugą ręką ścisnęła lewą pierś. Robiła dokładnie to, co on pisał. Jej dłonie stały się dłońmi kochanka. Pewny_siebie 31 wylewał z siebie potok podniecających słów.
Czuła, że to jest ten moment. Wkraczali w decydującą fazę. Wilgotną dłonią napisała: „Kontynuuj, jestem blisko”. A potem wróciła do sprawiania sobie przyjemności.
Według ustalonej fabuły ona była nastoletnią turystką, on przystojnym brunetem jadącym na spotkanie na najwyższym piętrze w londyńskim domu handlowym Harrods. Brał ją w oszklonej windzie, przykuwając zazdrosne spojrzenia bogatych Anglików. Dobrze znała ten londyński przybytek luksusu. To było jej ulubione miejsce wiosennych zakupów. On twierdził, że też je zna, co przydawało fabule pikanterii i realizmu. Pewny_siebie 31 nie przestawał pisać. Zachowywał się tak, jakby chciał zamęczyć jej ciało rozkoszą.
Zmienili pozycję. Teraz oparł ją plecami o szybę windy. Jedną jej nogę ułożył na swoim barku, ponownie w nią wszedł i poruszał się gwałtownie, ściskając jej policzki. Zrobiła dokładnie to, co napisał. Przycisnęła plecy do oparcia fotela, oparła nogę na biurku, chwyciła się za twarz. Niemal czuła siłę jego rąk i penisa. Świat rzeczywisty przestał dla niej istnieć. Przed oczami zrobiło jej się ciemno, oddech przyspieszył, łydki zaczęły drżeć. Wszystkie mięśnie na jej ciele napinały się i rozluźniały. Już prawie doszła…
I wtedy ciemny pokój opanowała jasność, zatrzymując ją bez ruchu z lewą dłonią głęboko w sobie, a prawą zaciśniętą na policzkach. Poczuła nieprzyjemne kłucie w gardle, jakby połknęła jabłko razem z ogryzkiem. Szok minął po kilku sekundach, opuściła nogę i wyjęła rękę spod koszuli. Siedziała tyłem do wejścia, chciała się odwrócić, ale jedyne, na co się zdobyła, to wytarcie wilgotnej dłoni o bawełniany materiał.
Usłyszała kroki. Odbicie nieproszonego gościa pojawiło się na monitorze. Została przyłapana w bardzo niekomfortowej sytuacji. Powinna czuć wstyd, ale poczuła tylko nienawiść rozgrzewającą krew w żyłach.
Była kilometr przed końcem autostrady prowadzącej do orgazmu, kiedy on wszystko popsuł. Jego śmierdzący oddech zdążył się roznieść po całym pokoju. Cuchnęło od niego jak z wytwórni spirytusu.
– No proszę, co za niecodziennie przyjemny widok. Przeszkodziłem ci w czymś? – spytał rozbawionym tonem. – Nie spodziewałem się, że tak sprośne rzeczy chodzą ci po główce. Bardzo mnie to cieszy.
Nienawidziła brata jeszcze bardziej niż pozostałych chłopaków w jego wieku. Mieszkali razem, chodzili do tej samej klasy i robili wiele rzeczy, na które nigdy nie miała ochoty. Zacisnęła zęby. Nie odpowiedziała na jego zaczepkę.
– Co my tu mamy… – Pochylił się nad nią.
Wiedziała, że i tak jej nie dotknie. Od jakiegoś czasu darzył ją pewnego rodzaju szacunkiem, na który ciężko sobie zapracowała, ale schylając się, otarł swoją przepoconą koszulkę o jej ramię. Poczuła dreszcze na plecach. Przypominały wściekle drapiące robaki. Podrażniona obróciła fotel w jego stronę.
– Wyjdź stąd – powiedziała zdecydowanie.
Brat nie przejął się tymi słowami. Zerknął na jej spocone uda i zaczął czytać tekst wyświetlony na ekranie.
– Przyciskam cię do ściany, twoje pośladki opierają się o chłodne szkło windy, przykuwając zazdrosne spojrzenia tych, którzy nie mają prawa choćby śnić o tym, by cię mieć. Jesteś moja, chcę ogłosić to całemu światu w jedyny sposób godny twojej doskonałości. Unoszę twoją nogę i kładę na swoim ramieniu. Znów zaczynam cię posuwać. Robię to coraz szybciej, chwytając w dłoń twoje aksamitne policzki. Uderzasz obcasem o konsolę z guzikami. Uruchamiasz windę. Jedzie w górę, a wraz z nią my, na szczyt naszego pożądania – czytał komicznie podnieconym głosem, stojąc przed nią z krokiem na wysokości jej głowy. Zobaczyła, że ma wzwód. Zebrało jej się na wymioty. – Od zawsze wiedziałem, że lubisz miejsca publiczne – zadrwił z niej.
Jego głos drażnił jej mózg niczym dźwięk maszyny do borowania zębów. Drapanie na plecach się nasiliło. W jej ciemnoniebieskich oczach płonęło wciąż jeszcze niedogaszone podniecenie i świeżo rozpalona nienawiść. Nie tylko do niego, ale do wszystkich małolatów, którzy myślą, że są zajebiści. Z trudem przełknęła ślinę i podniosła się z prędkością kobry królewskiej gotowej wstrzyknąć śmiercionośny jad przeciwnikowi.
Brat zrobił krok w tył. Wystraszył się.
Na białkach jego rozmytych, szarych gałek ocznych wyblakłą czerwienią lśniły siateczki żyłek. Znów, oprócz alkoholu, raczył się marihuaną. Wyglądał odrażająco. Jego twarz pokrywały początki zarostu, jasne, utrwalone lakierem włosy miał zaczesane do góry. Ubrany był w obcisłą różową koszulkę podkreślającą nieudane próby wyrzeźbienia mięśni. Do tego czarne rurki, a na prawej ręce zegarek z białym paskiem. Gdyby go nie znała, pomyślałaby, że jest gejem. Ale znała, więc dobrze wiedziała, jakie są jego upodobania.
– Bądź tak uprzejmy i wyjdź z mojego pokoju – powiedziała opanowanym tonem. Sama się zdziwiła, że nie krzyknęła. – Chcesz na mnie patrzeć? Myślałam, że dorosłeś. – Kosmyk jej kasztanowych włosów opadł na twarz. Odgarnęła go na bok.
– Dorosłem, chcesz zobaczyć, jak bardzo? – Bezczelnie wskazał palcem na swój wzwód. – Pachniesz… – Udał, że zaciąga się powietrzem. – Pachniesz seksem, siostrzyczko. Szkoda, że to zabawa z własnymi paluszkami. Chyba najwyższa pora zmienić ten stan rzeczy.
– Wynocha! – Spróbowała uderzyć go w twarz.
Choć był zalany, zrobił unik. Trafiła w ramię. Cofnął się o dwa kroki. Spojrzał na swoją koszulkę. Złapał za fragment materiału, którego dotknęła, i przyłożył sobie do nosa.
– Mmmm… Twój wirtualny macho dałby się pokroić za ten zapach… – Język mu się plątał, ewidentnie nie zamierzał wyjść, a ona nie potrafiła go do tego zmusić. – Ciekawe, czy wie, że jesteś taka waleczna.
– Won stąd! – Zamachnęła się ponownie. Tym razem pięścią.
Znów zrobił unik.
– Uspokój się, siostrzyczko! – Zdawał się świetnie bawić. – Wybacz, że ci przerwałem. No już, wracaj do swojego księcia, zanim ucieknie.
Nie zwracał uwagi na żadną groźbę ani próby ataku. Chwiejnym krokiem ruszył na balkon. Jej balkon! Idąc, wyciągnął z kieszeni pomiętą paczkę papierosów, a z niej skręta. Poczuła się bezradna. On wciąż się śmiał – ona musiała to znosić. Drapanie po plecach stawało się coraz bardziej intensywne.
– À propos – powiedział, nawet się nie odwracając. – Chętnie popatrzę, jak kończysz swoją zabawę. Nie krępuj się. A jeśli on cię nie zadowoli, zawsze możesz liczyć na mnie. Na pewno się nie zawiedziesz.
Wychodząc na balkon, roześmiał się na cały głos. Zaciskała dłonie w pięści. Czerwone tipsy wbiły się w skórę, powodując pieczenie. Cała się trzęsła. Widziała, jak rozbawiony odpala jointa i opiera się o poręcz balustrady. Jego śmiech doprowadzał ją do szaleństwa, drażnił każdy nerw na plecach. Już nie czuła zwykłego drapania, teraz miała na sobie stado jadowitych mrówek. Zdecydowanym krokiem wyszła na balkon. Była gotowa zrobić wszystko, żeby tylko zrzucić te mrówki.
Na ekranie komputera cały czas pojawiały się nowe kwestie.
Pewny_siebie 31 pytał:
„Wciąż przeżywasz rozkosz?”.
„Dochodzisz do siebie?”.
„Halo, jesteś?”.
„Zrobiłem coś nie tak, kotku?”.
„Dobra, nie to nie. Mogłaś chociaż powiedzieć, że nasza zabawa Ci się znudziła”.
„Rozmawiasz z kimś?”.
„Okej, moja cierpliwość się wyczerpała. Miłej nocki i dziękuję za wspólną zabawę. Cześć”.
Przez kolejnych osiem minut na ekranie nie wyświetlał się żaden komunikat. Potem użytkownik AdultsOnly napisał:
„Przepraszam, że się nie odzywałam. Miałam mały, a właściwie całkiem duży, problem. Na szczęście już go rozwiązałam. Powiem Ci, że nigdy w życiu nie czułam się lepiej niż teraz. Proszę, wracajmy do naszej zabawy. Tak bardzo Cię pragnę…”.
„Jesteś jeszcze?”.
„O kurczę, sorry, nie wiedziałam, że nie było mnie tak długo”.
„I tak nie musiałeś być ordynarny”.
„Pozostaje mi poszukać kogoś innego, szkoda… Pa”.
Na każdą pojawiającą się kwestię odpowiadał chłodny, oficjalny komunikat: „Użytkownik o nicku Pewny_siebie 31 wylogował się z czatu, spróbuj nawiązać kontakt później”.
Trauma po śmierci bliskiej osoby może trwać w nieskończoność. Ludzie słabi nie umieją pogodzić się z losem i zaakceptować nowej rzeczywistości kłującej od środka niczym kolce połkniętej róży. Taka trauma odbiera radość i zabija motywację, stając się jedynym towarzyszem każdego kolejnego dnia.
Ludzie silni godzą się z tym, co nieuniknione, akceptują nową sytuację i próbują wykorzystać traumę do wzmocnienia samych siebie.
Zaliczam się do wyjątkowego grona tych, którzy są kimś więcej. Do tej pory każdą traumę przekuwałem w sukces. Zmieniło się to dopiero w pewną wiosenną noc, poprzedzającą dwa tygodnie powodzi, które nawiedziły Kraków. Trauma po stracie Ady Remiszewskiej stanowi nową odmianę bólu. Każdego dnia od ponad dwóch lat zaraz po otwarciu oczu połknięta róża przypomina, że Ada wciąż nie opuściła wewnętrznego czegoś, co ludzie słabi nazywają duszą, a ja – jej brakiem.
Zaraz po jej śmierci zawisłem w próżni. Zostałem sam i nic nie mogło tego zmienić. Zanim ją poznałem, samotność bardzo mi odpowiadała. Dopiero Ada zakorzeniła we mnie strach przed brakiem kontaktu z kimś, kto mógłby być mi bliski. Zabijając ją, popełniłem największy błąd swojego życia, choć wtedy myślałem, że to najlepsze rozwiązanie. Umierając, zabrała ze sobą moje demony. Potrzeba, którą pielęgnowałem przez lata, zniknęła.
Niby mogło być gorzej. Mogłem iść do więzienia na resztę życia. Jej zwłoki, zabrane przez wylewającą Wisłę w trakcie jednej z największych powodzi w dziejach miasta, odnaleziono dopiero po dwóch tygodniach. Nie została zidentyfikowana, zagadki jej zabójstwa do dziś nie rozwiązano. Dzięki temu jestem bezpieczny. Tyle że bezpieczeństwo bez niej smakuje jak gnijący kawałek królewskiej pomarańczy. Trwanie w beznadziei oznacza nieustanną potrzebę otumaniania myśli.
Na początku używałem wódki. Praktycznie co wieczór otwierałem schłodzonego absoluta. W ten sposób znalazłem się na równi pochyłej. Dopiero pewnego zimowego popołudnia, kiedy w kokainowo-absolutowym transie uprawiałem seks z czterdziestopięcioletnią, odrażającą prostytutką, zrozumiałem, że straciłem sens. Mój świat emanował paletą szarości. Stagnacja zżerała mnie żywcem.
Znieczulanie poskutkowało też poważnym zapuszczeniem się w pracy. Gdyby nie Sandra, moja kancelaria zbankrutowałaby w pierwszym półroczu istnienia. Opanowałem się dopiero po najbardziej odrażającym seksie swojego życia. Wychodząc z taniego burdelu, zdecydowałem, że muszę coś zmienić.
Na nowy znieczulacz wybrałem karierę. Odstawiłem część używek i postanowiłem, że każdą wygraną sprawę zadedykuję Adzie. Chciałem być kimś, kogo ona sama, gdyby żyła, mogłaby potrzebować. W końcu zamordowała kilka prostytutek. Podobnie jak ja była kimś więcej.
Praca w imię pamięci bliskiej osoby jest wyjątkowo silnym motywatorem. Wciąż działam jak szalony, na brak klienteli nie mogę narzekać. Prawie każdego dnia dochodzi do zabójstw w wyniku wypadków, małżeńskich kłótni, pijackich awantur czy podczas jazdy samochodem. Sprawcy są w stanie zapłacić każdą cenę za wolność.
Intensywnie bronię nie tylko pechowców, ale również ludzi uważanych przez tak zwaną porządną część społeczeństwa za największe szumowiny. Schowani za maskami swojej codzienności w gruncie rzeczy są złaknionymi wolności bestiami gotowymi zaryzykować wszystko dla zaspokojenia własnych żądz. Znakomicie ich rozumiem. Wyjątek stanowią gwałciciele. Ich składam Adzie w ofierze w zupełnie inny sposób. Sama, jako niewolnica w burdelu dla najbogatszych, była gwałcona regularnie.
Sprawy gwałcicieli biorę chętnie, po atrakcyjnej stawce i równie atrakcyjnie przegrywam, zrzucając winę na niesprawiedliwy sąd i upierdliwego prokuratora. Czuję, że jestem jej to winien. Znalazłem cel, ale bez niej wszystko i tak jest puste. Nienawidzę świata jeszcze bardziej niż kiedyś. Choć znałem ją kilka tygodni, przyćmiła kobietę, przez którą sam zabiłem trzynaście osób. Dopiero niecałe dwa miesiące temu zainteresowałem się czymś innym niż składanie jej hołdu. Wtedy jeszcze nie sądziłem, że dziś dostąpię zaszczytu obejrzenia mojego nowego obiektu zainteresowań z bliska. Ciałem wciąż jestem na sali rozpraw, ale brak mojej duszy myśli już tylko o piątkowym wieczorze w raju.
– Wysoki sądzie! – krzyczy młody prokurator, który w drodze do stanowiska wylizał prawdopodobnie wszystkie możliwe odbyty w kręgach krakowskiego sądownictwa. – Ojczym zmarłej dziewczynki zeznał, że oskarżony codziennie przejeżdżał tamtą drogą w porze obiadowej, kiedy dziewczynka wracała ze szkoły. Podważanie tych zeznań przez obronę na podstawie awarii prądu, a co za tym idzie monitoringu, w dniu wypadku jest bzdurą!
Szybko wracam do rzeczywistości. Jestem rozkojarzony, a dzisiejszą sprawę cholernie chcę wygrać. Czterdzieści tysięcy, które kancelaria ma otrzymać za wywalczenie uniewinnienia, piechotą nie chodzi.
– Jeżeli awaria monitoringu jest bzdurą, to jak wielką bzdurą jest samo oskarżenie mojego klienta o zabicie własnego dziecka? – po raz kolejny staram się przypomnieć sędziemu, jak abstrakcyjnie to brzmi. Muszę ze względu na przeciwnika.
Prokurator jest do bólu ambitnym karierowiczem. Do tej pory prowadził trzy sprawy, wszystkie wygrał. Wygląda jak klasowa ofiara losu, zawsze zgłaszająca się do odpowiedzi i karnie nurkująca głową w muszli klozetowej na długiej przerwie. Ma metr siedemdziesiąt wzrostu, co najmniej piętnaście kilo nadwagi i okrągłą, pokrytą wgłębieniami po trądziku twarz. Nosi szkła powiększające, a wyraz jego twarzy kojarzy mi się z karłowatym ogrem z bajek o Gumisiach. Jego rodzina od trzech pokoleń należy do elity krakowskich notariuszy, ale on, zamiast skupić się na rodzinnym biznesie, wybrał bardziej emocjonującą grę. Dziś mierzę się z nim po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni.
– Mecenasie Sobański, przypominam, że oskarżenie ma możliwość dochodzenia swoich racji w sądzie. Podobnie jak oskarżony ma prawo się bronić. – Sędzia nie wydaje się usatysfakcjonowany moimi słowami.
Prostak, którego bronię w tej pogmatwanej sprawie, należy do dziwnego gatunku. Został oskarżony o celowe potrącenie swojej córki ze skutkiem śmiertelnym i ucieczkę z miejsca wypadku. Według oskarżenia Jerzy Wadowski, bo tak się nazywa, wiedział dokładnie, którędy dziewczynka będzie wracała ze szkoły, i z premedytacją pozbawił ją życia. Tak doskonały timing jest możliwy, jeśli długo się kogoś obserwuje.
Według mnie Wadowski był zbyt słaby, żeby zabić córkę własnoręcznie i zakopać gdzieś w lesie. Wolał zrobić to na odległość i liczyć na adwokata. W końcu jest właścicielem dużej firmy handlującej drewnem i stać go, żeby zapłacić za wolność.
– Wobec tego pragnę przypomnieć, że domysły ojczyma nie mają żadnego znaczenia. Podobnie jak faszerowanie nas wszystkich kolejnymi zdjęciami z miejsca wypadku. Ojciec ofiary, który w tej chwili jest niewinny, musi oglądać swoje martwe dziecko na chodniku, że o matce nie wspomnę… – Celuję w serce wysokiego sądu. Choć z matką chyba trochę się zagalopowałem. Krótko obcięta blondynka po czterdziestce, wyglądająca, jakby z każdą godziną starzała się o rok, siedzi po prawej ręce prokuratora jako oskarżyciel prywatny. Wcześniej musiała dokonać identyfikacji ciała. Oglądanie zdjęć pewnie powiększa jedynie nienawiść do byłego męża. – Poza tym brak nagrania z monitoringu nie jest bzdurą, tylko bardzo ważnym zdarzeniem losowym świadczącym na korzyść mojego klienta.
W dniu, w którym Wadowski zdecydował się ostatecznie uwolnić od alimentów sięgających osiemnastu tysięcy miesięcznie, w całej dzielnicy Widok wysiadł prąd. Nie pierwszy raz w tym roku.
Jestem pewien, że sam atak planował od dawna, a awaria stanowiła idealną okazję do podjęcia działań. Potrafię odgadnąć jego tok rozumowania. Spodziewał się, że matka go oskarży, dlatego ja, jako adwokat, stanowię ostatnią i najważniejszą część jego planu. Mimo myśli krążących wokół wieczoru nie zamierzam go zawieść.
Głównymi dowodami prokuratury są niewielkie wgniecenia na masce czarnego mercedesa klasy C coupé. Na szczęście nie ma na nich śladów krwi ani nawet włókien z ubrań dziewczynki. Wadowski szybko umył samochód. Chemia stosowana w myjniach likwiduje dowody z bezwzględną skutecznością Terminatora. Nieliczni świadkowie wypadku zostali łatwo zwalczeni przez Sandrę. Wymyślenie pytań, po których żaden nie mógł z absolutną pewnością stwierdzić, czy dziewczynkę potrącił mercedes klasy C, E, sedan, coupé czy może przypadkiem bmw serii 5 albo audi A6, zajęło jej pięć minut. Mnie pozostało nauczyć się ich na pamięć i zadać w odpowiedniej kolejności.
– Wysoki sądzie, jedną z podstaw do udowodnienia winy są wyniki analizy technicznej z miejsca zdarzenia. Pomimo ogólnej niechęci jestem zmuszony pokazać kolejne fotografie. – Prokurator włącza podpięty do laptopa projektor kupiony za pieniądze podatników specjalnie na takie okazje.
Stara się przedstawić Wadowskiego jako diabła, który za pomocą swojego czarnego sługi ze srebrną gwiazdą na masce dokonał najbardziej podłego aktu przemocy, jaki ludzkość może sobie wyobrazić.
Przez jego genialny pomysł znów muszę przyglądać się blondwłosej jedenastolatce leżącej z głową na krawężniku i resztą ciała na prawym pasie jezdni, na której co dwieście metrów znajdują się przejścia dla pieszych. Dziewczynka zwykle przechodziła pomiędzy przejściami. Ot, taka mała dziecięca głupota, bezwzględnie wykorzystana przez tatusia.
Fotografia pokazuje prawą połowę twarzy przytuloną do chodnika i usta wyciągnięte do przodu, jakby chciała dać tacie buzi na dobranoc. Rozpuszczone, jasne włosy opadają na ramiona. Ich piękny kolor blaknie pod pajęczyną krwawych linii. Dziewczynka ma na sobie granatowy szkolny mundurek, którego barwa po wypadku przypomina krwiste moro. W ogóle wszędzie wokół jest mnóstwo krwi. Wydaje się, że jedenastolatka za życia była cysterną nią wypełnioną. Po śmierci nastąpił wybuch i cała zawartość wydostała się na zewnątrz. Siła uderzenia złamała jej lewą rękę w łokciu, kość przebiła skórę i bawełniany materiał ubrania. Prawą nogę ma przekręconą prawie o sto osiemdziesiąt stopni. Wygląda jak u zepsutej lalki. Buty zgubiła jeszcze przed upadkiem. Umarła szybko, podczas zderzenia z krawężnikiem skręciła kark.
– Co pan chce udowodnić? – pytam, bo tracę czas, oglądając tę nudną prezentację.
Prokurator robi zbliżenie na fragment, który obejmuje kawałek pleców dziewczynki i dziurawą nawierzchnię drogi. Przykłada kursor do słabo widocznych śladów znajdujących się na asfalcie.
– Według techników ślady hamowania znalezione na miejscu zdarzenia zostawił samochód mający opony marki Michelin o wymiarach dwieście sześćdziesiąt pięć na trzydzieści na dziewiętnaście – mówi. Wadowski, zabijając córkę, musiał w ostatniej chwili się zawahać. Stąd minimalne ślady hamowania. – Dokładnie takie same opony ma mercedes oskarżonego.
Tylko na to czekam. Momentalnie przystępuję do ataku.
– Podobnie jak, w przybliżeniu, dwa tysiące samochodów jeżdżących po krakowskich drogach i kolejne dwadzieścia pięć tysięcy w całym kraju. Według danych w samym tylko poprzednim roku dilerzy sprzedali ponad osiem tysięcy kompletów identycznych opon marki Michelin. Może przesłuchajmy wszystkich posiadaczy takich opon? – nie kryję ironii.
– Wysoki sądzie, samochód oskarżonego ma dokładnie takie same opony, na jego masce znajdują się wgniecenia świadczące o uderzeniu w punkt ważący około trzydziestu, czterdziestu kilogramów. Tłumaczenia oskarżonego, że szkody powstały przez przypadkowe zahaczenie stalowego słupa podtrzymującego wiatę garażową przed jego domem, są doprawdy śmieszne. Otarcia na słupie zostały wykonane celowo, prawdopodobnie kilka godzin przed wypadkiem lub po nim. Ślady opon plus ewidentny finansowy motyw i zeznania świadków zręcznie, lecz w sposób budzący wątpliwości podważone przez obronę świadczą, że mamy na sali bezwzględnego mordercę. – Prokurator wypowiada słowa doniośle, z wielką powagą. Mimo najszczerszych chęci wciąż jest nieopierzonym amatorem, a ja kimś więcej, dlatego nie przegram.
– Wysoki sądzie, oskarżenie twierdzi, że na drodze znaleziono ślady hamowania. Idąc tym tokiem, nasuwa się jedno pytanie: jaki cel miałby zabójca, hamując przed uderzeniem w osobę, którą zamierza zabić? Jeżeli prokurator chce użyć śladów hamowania jako dowodu, należy najpierw zmienić akt oskarżenia na nieumyślne spowodowanie śmierci w wypadku drogowym i ucieczkę z miejsca zdarzenia, co oznacza otwarcie nowego przewodu sądowego. Przypominam, że mój klient jest sądzony z oskarżenia publicznego. Bardzo proszę pana prokuratora o zdecydowanie się, jakie naprawdę stawia zarzuty. – Każde słowo wypowiadam pewnie, patrząc zza swojej ławy w oczy sędziego. Mówiąc, myślę o Adzie, czuję, że jestem coraz bliżej kolejnej wygranej, którą będę mógł jej zadedykować.
Sędzia chwilę się zastanawia, po czym mówi:
– Argumenty obrony są słuszne. Czy oskarżenie ma do dodania coś konkretnego?
W końcu zdobyłem sędziego. Nie sercem, lecz tym, co czuję najlepiej, logiką w najczystszej postaci. Choćby nie wiem jak żałował dziewczynki i nie wiem jak bardzo uważał, że Wadowski jest winny, przy braku dowodów musi uniewinnić mojego klienta.
– Proszę o pięć minut konsultacji – mówi prokurator.
– Zezwalam – wyrokuje sędzia.
Tłuściutki lizodup zaczyna naradę z oskarżycielem prywatnym – matką. Będzie musiał jej wytłumaczyć, że zabójca wyjdzie na wolność tylko dlatego, że on jest gorszym graczem ode mnie. Czekam spokojnie obok swojego klienta.
– Nieźle załatwiłeś skurwysynów, mogą mnie pocałować w dupę – szepcze mi do ucha Wadowski. Dzięki Sandrze sędzia nie zastosował środka zapobiegawczego w postaci aresztu. Mój klient każdą noc spędza w domu. Musi dużo pić, bo zalatuje od niego wódą.
Jest ordynarnym, prostym typem ze wsi, który dostał w spadku niewielki las i jakimś cudem wymyślił, że będzie handlował drewnem. O dziwo dorobił się na swoim pomyśle. Niestety, wraz ze statusem społecznym nie wzrósł poziom jego kultury osobistej. Zachowuje się jak burak, niemal każde zdanie kończy przekleństwem. Kazałem mu siedzieć cicho i odmawiać wszelkich zeznań. Jego wypowiedzi mogłyby nas pogrążyć. Gość wygląda jak typowy chłop z pijackim nosem i czarnymi, przetłuszczonymi włosami uczesanymi na grzybka. Całe szczęście, że do sądu wkłada garnitur. Po naszej pierwszej rozmowie myślałem, że przyjdzie w kufajce i kalesonach.
Wdycham jego oddech i obserwuję matkę dziewczynki. Już przy pierwszym spotkaniu w jej oczach dostrzegłem ból połączony z wyniszczającą niemocą. Trauma po stracie bliskiej osoby… Już wtedy wiedziała, że gdyby zrzekła się alimentów i pozwoliła swojemu nowemu mężczyźnie utrzymywać jej córkę, mała Ania wciąż cieszyłaby się życiem. Dziewczynka padła ofiarą pazerności mamusi. Według dokumentów ze sprawy rozwodowej ojciec nie chciał mieć nic wspólnego z żadną z nich. Wystarczyło dać mu spokój.
– Wysoki sądzie, oskarżenie nie ma nic do dodania – odzywa się niepewnie prokurator. Jego głos świadczy o kapitulacji.
– Czy obrona ma coś do dodania? – pyta sędzia.
Wstaję i odpowiadam:
– Nie, wysoki sądzie. Wszystko, co miało zostać powiedziane, zostało powiedziane.
– W takim razie zarządzam przerwę dla odpoczynku do poniedziałku, do godziny dziesiątej. Proszę obie strony o przygotowanie mów końcowych. Po mowach sąd uda się na naradę i ogłosi wyrok.
W reakcji na słowa sędziego matka dziewczynki zaczyna głośno szlochać.
Jej płacz pieczętuje hołd złożony Adzie Remiszewskiej, najwspanialszej istocie, jaka kiedykolwiek chodziła ulicami raju.
Po wyjściu z sali rozpraw robię wszystko, żeby uniknąć rozmowy z prostakiem będącym moim klientem. Na szczęście nawet tak prymitywne stworzenie jak Wadowski potrafi domyślić się, że jego towarzystwo jest niemile widziane. Zanim jednak impuls zdąży przesłać sygnał z mózgu do nóg, które będą mogły iść w kierunku przeciwnym niż mój, chwyta mnie owłosioną łapą za bark i na moment zatrzymuje.
– Wychodzi na to, że w poniedziałek widzimy się po raz ostatni w tym pierdolonym budynku.
– Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent jesteś wolny. – Od sprawy Rozpruwacza z Krakowa do każdego klienta zwracam się po imieniu. Bardzo ułatwia mi to pracę.
– Będzie uniewinnienie, tego samego dnia będą pieniądze. – Klepie mnie mocno w ramię i odchodzi. Może wrócić do domu i po raz kolejny utopić w wódce traumę po zabiciu własnego dziecka.
Wchodzę do gabinetu przysługującego adwokatom. W środku czeka na mnie kobieta będąca prawdopodobnie najlepszym dowodem potwierdzającym teorię, że pozory mylą. Jak zwykle opiera się tyłkiem o biurko. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek skorzystała z fotela. Ma na sobie czarne, sięgające łydek kozaki, czarne pończochy, szarą spódniczkę kończącą się w połowie ud i czerwony sweter ze srebrnymi ćwiekami na ramionach. Swoją ekstrawagancję podkreśla irokezem czarnych włosów postawionym za pomocą substancji trwalszej od klejów modelarskich. Tak prezentuje się wyjątkowo utalentowana prawniczka, która regularnie odmawia warszawskim, krakowskim i poznańskim rekinom naszego biznesu. W podobnych strojach przychodzi na wszystkie rozprawy, których nie prowadzi osobiście. Na początku wzbudzała niemałą sensację, z czasem większość pracowników sądu się przyzwyczaiła.
– Nieźle wybrnąłeś. Przez moment myślałam, że dopadło cię zwątpienie, ale tylko się zawiesiłeś – mówi, nie podnosząc wzroku znad tabletu. – Swoją drogą straszny amator z tego nowego prokuratora. Świadkowie powinni być przekonani, że widzieli czarnego merca C coupé bardziej niż tego, że rano bezpośrednio po śniadaniu pobiegli do kibla.
– Widziałaś tych świadków? – pytam retorycznie, ściągając wydzielającą nieprzyjemny zapach togę. Proszek, którego użyto w pralni, zawierał chyba ekstrakt ze stęchlizny. – Emeryt, który nie umie odróżnić merca od wartburga, kasjerka, dla której każde auto powyżej pięćdziesięciu kawałków to luksusowa limuzyna, i nastolatka, która bardziej zajęta była swoim iPhone'em niż wypadkiem. Tłuścioszek nie miał szans.
– Może masz rację, ale i tak na jego miejscu zadbałabym o odpowiednie przygotowanie świadków. Gdybym dostała ich na godzinę przed rozprawą, to w oczach sądu dziadek byłby pasjonatem mercedesów, kasjerka zapamiętałaby charakterystyczny znaczek auta przypominający celownik, a ajfoniara nie dość, że rozpoznałaby rodzaj, markę i kolor, to jeszcze powiedziałaby, że jechał nim mężczyzna z włosami uczesanymi po staropolsku.
– Całe szczęście nie jesteś prokuratorem – stwierdzam fakt, świadom, że Sandra doskonale poradziłaby sobie po obu stronach barykady. – Czterdzieści kawałków prawie nasze.
– Dwadzieścia do firmy i po dyszce na rozpieprzenie. Zgłaszasz sprzeciw? – pyta, choć brzmi, jakby już podjęła decyzję.
Tym samym przypomina mi pewną rozmowę, o której bardzo chciałbym zapomnieć. Zawsze potrafiłem kierować Sandrą łatwiej niż samochodem z automatyczną skrzynią biegów. Nawet nakłonienie jej do rzucenia pracy w najlepszej kancelarii w mieście i przejście do mojej, nowo otwartej, nie stanowiło problemu. Zbuntowała się tylko raz i była skuteczniejsza niż czarna wdowa wstrzykująca neurotoksynę do krwi swojej ofiary.
W czasie gdy wciąż zapijałem smutki związane z Adą, a moja firma jakoś trzymała się na powierzchni, zgłosił się wicedyrektor krakowskiego urzędu skarbowego. Żona oskarżyła go o znęcanie się nad synem. Sprawa wydawała się niezwykle trudna. Przerastała mnie, więc jak zwykle chciałem wykorzystać Sandrę. Niestety, tym razem ona postanowiła wykorzystać mnie. Ni stąd, ni zowąd zakomunikowała, że albo uczynię ją swoją wspólniczką z równym prawem do podejmowania decyzji, albo odchodzi. Nigdy nie widziałem jej takiej stanowczej. Dała mi trzy minuty na zastanowienie. Wiedziałem, że nie żartuje. Oddałem jej połowę firmy. Sprawę wygraliśmy. Dzięki niej rośniemy w siłę i jesteśmy konkurencyjni wobec największych kancelarii w mieście. Czasami myślę, że bez jej pomocy mógłbym bronić pseudokibiców przed zakazami stadionowymi.
– Wolałbym dychę zostawić, a resztę rozpieprzyć – stwierdzam zniesmaczony świeżym wspomnieniem szantażu.
– Ty zawsze wolisz rozpieprzać kasę. Ujmę to inaczej: statut naszej spółki mówi, że w przypadku rozbieżności zdań co do inwestowania zarobionych środków decydujące zdanie należy do wspólnika domagającego się ulokowania pieniędzy na koncie firmy. Próbowałam po dobroci…
– Nienawidzę statutu naszej spółki. – Siadam obok niej na biurku.
– Takie życie. Lepiej zastanówmy się, jaką sprawę bierzemy teraz. – Przechyla tablet w moim kierunku.
– Co jest do wyboru? – Nie wysilam się, żeby przeczytać informacje z ekranu.
– Student bez prawa jazdy, który potrącił babcię na przejściu dla pieszych autem swojego ojca. Biznesmen, który w pijackim amoku pobił żonę tak skutecznie, że złamał jej kręgosłup, i radny złapany przez drogówkę z trzema kilogramami koksu i uzi w bagażniku. Twierdzi, że fanty zostały mu podrzucone. Wszystkie wydają się ciekawe i dobrze płatne, trudny wybór – mówi tonem nastolatki zastanawiającej się, czy włożyć czerwoną czy różową spódniczkę na dyskotekę.
– Radnego omijałbym z daleka. – Sprawa gościa z urzędu skarbowego wciąż wywołuje na moim ciele nieprzyjemne dreszcze. – Cuchnie polityką. Lepiej nie zapraszać ich do naszego świata.
– Przyznaję ci rację. – Dźwięk rozbijania szyby kamieniem informuje, że przyszedł nowy mail. Sandra uderza palcami po ekranie tabletu w tempie pociągu linii Tokio–Osaka. Moje oczy za nią nie nadążają. – Chyba właśnie dostaliśmy nową ofertę. – Chwilę milczy, czytając maila. – Ooo, twoja ulubiona! Osiemnastolatek i czterdziestodwuletnia menedżerka jednej z restauracji jego ojca. Masz ochotę ją wziąć?
Dobrze wiem, co Sandra rozumie przez wyrażenie „twoja ulubiona”. Przy podpisywaniu umowy oznajmiłem wspólniczce, że bez względu na wszystko gwałcicieli pakujemy za kratki. Nie widziała przeciwwskazań. Przeciwnie, uznała mnie za prawdziwego dżentelmena wrażliwego na krzywdę kobiet.
– Obojętne – odpowiadam zgodnie z prawdą. Odkąd wyszedłem z sali rozpraw, moje myśli wypełnia tylko wieczorne spotkanie.
– To znaczy, że chcesz go skazać czy bronić? – Sandra nie rozumie.
– Obojętne, jaką sprawę weźmiemy, byle nie polityka. Poza tym może najpierw wygrajmy tę, zróbmy sobie tydzień urlopu i wtedy pomyślimy. – Równo z moimi słowami z niewielkiej skórzanej torebki, która leży za Sandrą, wydobywa się dźwięk przypominający śmiech klowna. SMS.
Moja wspólniczka jak na komendę odkłada tablet i wyjmuje czerwony telefon. Nie mogę się powstrzymać i zerkam do wnętrza jej torebki. Dostrzegam jeszcze jeden, czarny model tego samego telefonu, słuchawki i małpkę żołądkowej. W ostatnim czasie Sandra stała się posiadaczką większej liczby elektronicznych gadżetów niż brazylijski piłkarz po transferze do Europy. Jednak nie zrezygnowała ze swojej największej słabości – alkoholu.
– Wybacz, Kuba, ale muszę lecieć – oznajmia, odpowiadając na wiadomość. Nie mam pojęcia, z kim i o czym pisze, ale nagle praca całkowicie traci na znaczeniu. – Świetny pomysł z tym tygodniowym urlopem. A na razie cieszmy się weekendem. Poradzisz sobie z przygotowaniem mowy końcowej?
– Pewnie, baw się dobrze – odpowiadam.
Podaje mi rękę na pożegnanie. Wciąż siedzę na biurku, czekając, aż wyjdzie. Mam ochotę pobyć chwilę sam.
– A, Kuba. Jeszcze jedno! – Już prawie otwiera drzwi, kiedy coś jej się przypomina. – Wiem, co robisz dziś wieczorem – mówi. Nie wątpię, choć wcześniej ani razu się na ten temat nie zająknęła. – Pamiętaj, że to jest poza mną. Mnie to nie dotyczy, nie zamierzam o tym z tobą rozmawiać, rozumiemy się?
Kiwam głową na potwierdzenie.
– Super, to widzimy się w poniedziałek. – Wychodzi.
Wolny od demonów, otulony tęsknotą za Adą wracam do domu. Ja, dawna dusza towarzystwa, stałem się samotnikiem. Osoba, z którą łączyła mnie ostatnia namiastka przyjaznych kontaktów, została moim wspólnikiem i rozkazuje mi, gdzie mogę lokować własne pieniądze. Od ponad dwóch lat nie byłem na randce, wakacjach czy choćby w kinie. Odkąd przestałem zalewać ból wódką, każde wolne popołudnie spędzam w ten sam sposób. Jogging albo podciąganie na drążku, a potem jajecznica lub pizza, przygotowania do kolejnej rozprawy i oczekiwanie na nadejście zmroku.
Samotne wieczory stały się dla mnie czymś w rodzaju nowych rytuałów. Każdego dnia po zachodzie słońca wyjmuję z sejfu ukrytego w łazience siedem kolorowych bransoletek. Wszystkie, z wyjątkiem jednej, mają wygrawerowane po wewnętrznej stronie imiona. Stanowiły trofea Ady Remiszewskiej. Jeden trup – jedna bransoletka. Biorę je do sypialni, rozbieram się do naga i zaczynam podróż do krainy, która nie istnieje. Kładę bransoletki na brzuchu, tę jedyną bez napisu układam w okolicach krocza. Była przeznaczona dla ostatniej ofiary. Niestety, tuż po tym, jak Ada pozbawiła ją życia, ja zabiłem Adę. Nie zdążyła już wygrawerować imienia…
Zamykam oczy, oddając się masturbacji. Potrafię długo fantazjować o Adzie, przypominając sobie jej kocie spojrzenie, seksownie kontrastujące z kilkoma piegami na policzkach, nienaganną figurę, intrygującą twarz i tę wspaniałą charyzmę. Wyobrażam sobie, jak jej dłonie, którymi mordowała, pieszczą mojego penisa. Później językiem masuję jej zranione krocze, które widziałem tylko na zdjęciach, i doprowadzam ją w ten sposób do orgazmu.
Sam rzadko dochodzę, zwykle raz na kilka dni, bo w końcu obrazy mimowolnie zmieniają się w pokaz slajdów z ostatnich chwil jej życia. Widzę, jak stoi nad zwłokami prostytutki, gotowa do przeprowadzania swojej rytualnej operacji, potem ją obejmuję, wbijając nóż w żebra. Rozpoczynamy wspólne tango, które kończy się śmiercią Ady. Wykrwawiając się, zabiera ze sobą największą potrzebę mojego życia – potrzebę zabijania.
Klęcząc nad jej ciałem, przysięgałem, że jest ostatnią. Że żadnej już nie zabiję, bo żadna nie będzie tak wyjątkowa jak ona. Słowa dotrzymuję…
Po oddaniu się nowym rytuałom wciągam dwie kreski kokainy, popijam je trzema piwami i zasypiam, oglądając najdziwniejsze telewizyjne programy, jakie głupota ludzka jest w stanie stworzyć dla zaspokojenia jeszcze większej głupoty. Tak mija każdy wieczór, ale nie dzisiejszy.
Dzisiaj odbywam dwugodzinny jogging, po powrocie zjadam pół pizzy i nawet nie zerkam w stronę sejfu. Wyjątkowo nie mam czasu na oddanie się rytuałowi. Biorę gorący prysznic, podczas którego uświadamiam sobie, że niemal zapomniałem, jak to jest szykować się do piątkowego wieczoru na mieście.
Zaczynam od uczesania. Swoje jasne niczym słoma włosy zwykle czeszę, robiąc przedziałek z prawej strony. Wyglądam przez to jak rasowy japiszon, idealnie wpasowując się w atmosferę sądu. Dzisiaj roztrzepuję kudły we wszystkich kierunkach, dzięki czemu moja twarz zyskuje na atrakcyjności. Jeszcze chwilę przeglądam się w lustrze. Mimo upływu lat i zbyt dużej ilości używek dzięki regularnym ćwiczeniom udaje mi się zachować nienaganną sylwetkę. Piękny obraz szpeci blizna w okolicy żeber po prawej stronie. Jest trofeum przypominającym o Natalii, mojej wyjątkowej sąsiadce, która próbowała się bronić.
Zadowolony ze swojego wyglądu idę do sypialni i próbuję znaleźć strój odpowiedni na dzisiejszy wieczór. Długo się zastanawiam, trudno nadążyć za modą, jeśli wieczory spędza się na masturbacji z bransoletkami należącymi do martwej kobiety. W końcu stawiam na ponadczasowy styl: lekko przetarte dżinsy, szary T-shirt i dżinsową kurtkę. Na rękę zakładam rado d-star kupiony za część kasy wypłaconej przez Rozpruwacza z Krakowa, ojca Ady, którego miałem obronić przed więzieniem, a niby nie ze swojej winy wpakowałem w dwadzieścia pięć lat. Zapłacił mi za to, żebym upewnił się, że Ada wyjechała z Polski i nigdy tu nie wróciła. W pewnym sensie dotrzymałem słowa.
Ponownie przeglądam się w lustrze, tym razem w drzwiach garderoby. Czuję przyjemne dreszcze biegnące wzdłuż ciała. Nie wiem, czy to za sprawą stroju, uczesania, czy może jakaś część mnie przypomina, że świat nie skończył się na Adzie Remiszewskiej.
Zapalam papierosa i zamawiam taksówkę. Po kwadransie siedzę w wysłużonym oplu i wdycham specyficzną mieszankę potu kilkuset tysięcy ciał, które przede mną usiadły na tylnym fotelu. Jadąc, podziwiam miasto, które wraz z nadejściem ciepłego, wiosennego wieczoru staje się bardziej ożywione i zachęca swą magią do grzechu. W szybie widzę swoje odbicie. Podobnie jak Kraków ja też prezentuję się świetnie. A dzisiejszego wieczoru szczególnie zależy mi na odpowiednim wyglądzie. Mam spotkanie z Julią Merk, która pokonała heroinowego diabła i z impetem wróciła do raju.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Polecamy również:
ONA ma na imię Alicja. Jest jedyną kobietą, której pożądam. Gdy byliśmy nastolatkami, potajemnie odwiedzałem jej pokój, śledziłem ją, poznawałem sekrety i próbowałem się do niej zbliżyć. Ona nigdy nie zwracała na mnie uwagi. Potem wyjechała, ale ja z niej nie zrezygnowałem. Zmieniłem wygląd, rozkochałem w sobie jej przyjaciółkę, nauczyłem się trudnej sztuki manipulowania ludzkimi uczuciami. Po sześciu latach Ona wróciła, a ja wreszcie jestem gotowy. Nie obchodzi mnie, że wkrótce ma wyjść za mąż. Nie obchodzi mnie, że jest zakazaną trucizną, a to, co zamierzam, wywoła chaos. Ona mnie pokocha, nawet jeśli nasz świat będzie musiał stanąć w płomieniach.
Spowiedź diabła
ISBN: 978-83-8313-058-3
© Adrian Bednarek i Wydawnictwo Zaczytani 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Jędrzej Szulga
Korekta: Emilia Kapłan
Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Zaczytani należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek