Passion. Love&Wine. Tom 2 - Nana Bekher - ebook

Passion. Love&Wine. Tom 2 ebook

Bekher Nana

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Zakazane uczucie, rodzinne sekrety i urokliwy pensjonat z winnicą

Grant Tumbler po rozstaniu z narzeczoną sprzedaje dom w Atlancie, zostawia firmę pod opieką wspólnika i wyjeżdża do Redwood, aby przejąć stery w rodzinnej posiadłości Love&Wine. Oprócz nowych obowiązków mężczyznę absorbuje romans z młodszą od niego skromną córką pastora – Isabelle Barrington.

Rodzice dziewczyny – konserwatywni i nadopiekuńczy – są niezadowoleni, że córka angażuje się w relację z Grantem, który za kilka miesięcy ma opuścić Redwood. Jednak Isabelle przypadkiem dowiaduje się o czymś, co diametralnie zmienia jej stosunek do rodziny. Dodatkowo okazuje się, że przez niezałatwione porachunki Granta z byłymi współpracownikami jego bliscy są w niebezpieczeństwie.

Czy Isabelle będzie miała odwagę sprzeciwić się rodzicom? Czy Grantowi uda się ochronić ukochaną? Czy uczucie tych dwojga przetrwa?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 310

Oceny
4,4 (51 ocen)
36
5
6
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
muniuskaaaa

Dobrze spędzony czas

Autorka,jak zawsze nas zaskakuje. Jest miło przyjemnie,aż nagle coś się zdarza. Napięcie rośnie i trzyma do samego końca. Bohaterowie pięknie wykreowani z świetnymi charakterami nawet mając za sobą czarna przeszłość, potrafią mieć kulturę i dobre maniery. To Oni sprawiają,że chce się czytać. Fabuła wciągająca i chociaż tutaj była przewidywalna, lekka a później napięta to idealnie wygrało się w sytuację W kolejnej części poznajemy bliżej Granta. Kolejnego spadkobiercę winnicy, któremu ty razem przypadło pilnować i dbać o dobro majątku rodzinnego oraz wspomnień dzieciństwa. Ta historia ma w sobie emocje, które często towarzyszą nam w życiu. Zakłopotanie, rozterki i wiele innych nadające sens życia i poznające, kto przyjaciel a kto wróg. Miłość, to ona pcha nas do różnych głupot,ale gdyby nie ona, nie zaznało by się prawdziwego uczucia, które pozwala nam wylatywać. Ponad chmury, tak, jak to czuła bohaterka. Ta siła, która staje się buntem przeciw całemu światu. Ta moc i nadzieję,ż...
00
Kamilap1984

Nie oderwiesz się od lektury

kolejna część serii i nadal super albo w sumie i lepiej. polecam
00
Magda-25

Z braku laku…

Jakoś tak wynudziłam sie. Napisana jest dobrze, styl i język sa w porządku. Tarelacja rozwija sie powoli ale w zasadzie jedyna wieksza akcja jakos tak moment i po dwoch stronach rozwiszana... a epilogu w zasadzie brak... Pani z polskiego zawsze powtarzala, ze zakonczenie jest wazne. Skoro wstep troch3 trwa to zakonczenie też powinno. Generalnie polecam, bo moze to wrazenie to moja fanaberia
00
Magda_222

Nie oderwiesz się od lektury

super książka. polecam mega
00
Aneta88_88

Całkiem niezła

poprzednia cześć bardziej mi się podobała. jak dla mnie relacja bohaterów była zbyt przesłodzona
00

Popularność




Karta tytułowa

Autorka: Nana Bekher

Redakcja: Magdalena Binkowska

Korekta: Zofia Siewak-Sojka

Projekt graficzny okładki: Joanna Lisowska

eBook: Atelier Du Châteaux

Elementy graficzne makiety: Shutterstock: ArtistMiki

Zdjęcia na okładce: Dreamstime: Konstantin Meldyashev; Shutterstock: Stevan ZZ; Justyna Tylkowska (zdjęcie bio autorki)

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Knapek

Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka

 

© Copyright by Nana Bekher

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Ta ksią żka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki, bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2023

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN 978-83-8317-244-6

Rozdział 1

Grant

Szy­ko­wa­łem się do ju­trzej­sze­go wy­jaz­du do Re­dwo­od. Przez kil­ka dni mia­łem tam prze­by­wać jesz­cze z Cal­lie i praw­do­po­dob­nie z Lar­sem. Nie by­łem za­chwy­co­ny, kie­dy sio­stra po­wie­dzia­ła mi, że dała mu dru­gą szan­sę i się spo­ty­ka­ją. Na­dal twier­dzi­łem, że to nie jest fa­cet dla niej, ale nie mo­głem sta­wać jej na dro­dze. Wy­star­cza­jąco ją skrzyw­dzi­łem, a je­śli on da­wał jej szczęście, by­łem go­tów od­pu­ścić. Po moim wy­je­ździe z Re­dwo­od mia­łem sła­by kon­takt z ro­dze­ństwem i ro­dzi­ca­mi. W uro­dzi­ny dzwo­ni­li­śmy do sie­bie, a w domu ro­dzin­nym spo­ty­ka­li­śmy tyl­ko na świ­ęta. Tak na­praw­dę ka­żde z nas po­szło w swo­ją stro­nę i za­jęło się wła­sny­mi spra­wa­mi. Nie po­kłó­ci­li­śmy się ani nie ob­ra­zi­li­śmy na sie­bie, po pro­stu pra­ca, co­dzien­no­ść, ru­ty­na spra­wi­ły, że ten kon­takt stał się sła­by. Na­wet z Cal­lie nie roz­ma­wia­łem, choć jako dzie­ci by­li­śmy prak­tycz­nie nie­roz­łącz­ni. Ca­leb to fa­cet, więc o nie­go nie mu­sia­łem się mar­twić. Zresz­tą on cho­dził wła­sny­mi ście­żka­mi. Se­ila wy­da­wa­ła się od­wa­żna i świet­nie so­bie ra­dzi­ła. Na­to­miast Cal­lie była z nas naj­młod­sza, a ja od­gry­wa­łem rolę star­sze­go bra­ta, któ­ry jej bro­nił, chro­nił ją i od­ga­niał na­tręt­nych chło­pa­ków. No tak, była moim oczkiem w gło­wie, dla­te­go to, co zro­bił Lars, ude­rzy­ło we mnie sto­krot­nie moc­niej, ni­żby mi spu­ścił ło­mot. Ona na­praw­dę cier­pia­ła i gdy­bym mógł cof­nąć czas, zro­bi­łbym wszyst­ko, by oni ni­g­dy się nie spo­tka­li. Dla­te­go chcia­łem po­je­chać tam kil­ka dni wcze­śniej, żeby bli­żej przyj­rzeć się ich re­la­cji i za­cho­wa­niu Lar­sa.

Przez ostat­nie ty­go­dnie przy­go­to­wy­wa­łem mo­ich wspó­łpra­cow­ni­ków do tego, że będę pro­wa­dził fir­mę zdal­nie. Oczy­wi­ście miał zo­stać tu­taj mój przy­ja­ciel i moja pra­wa ręka, Co­lin Bu­ford. To on miał mnie w tym cza­sie za­stępo­wać i czu­wać nad wszyst­kim tu, na miej­scu. Ja mu­sia­łem za­ła­twić jesz­cze jed­ną spra­wę, któ­rą nie ukry­wam, chęt­nie bym po­mi­nął. Wie­czo­rem mia­łem spo­tkać się z Jess i za­de­cy­do­wać, co zro­bi­my z na­szy­mi wspól­ny­mi rze­cza­mi. Jed­na zda­wa­ła się do­syć duża: dom. Co praw­da to ja go ku­pi­łem, ale praw­nie uczy­ni­łem Jess wspó­łwła­ści­ciel­ką. Chcia­ła do­ko­nać kil­ku zmian, więc za­nim się prze­pro­wa­dzi­li­śmy, zro­bi­li­śmy re­mont, za któ­ry za­pła­ci­li­śmy po po­ło­wie. Od na­sze­go roz­sta­nia dom wła­ści­wie stał pu­sty. Jess wy­pro­wa­dzi­ła się do ko­chan­ka, a ja kil­ka dni pó­źniej też się wy­nio­słem. Nie po­tra­fi­łem miesz­kać w miej­scu, w któ­rym mie­li­śmy żyć ra­zem, gdzie mie­li­śmy stwo­rzyć ro­dzi­nę. Chcia­łem sprze­dać ten dom, mimo iż wie­dzia­łem, że spo­ro na tym stra­cę. Po­je­cha­łem tam dwa ty­go­dnie temu, by za­brać resz­tę rze­czy, i za­uwa­ży­łem, że Jess nie za­bra­ła wszyst­kich swo­ich. Za­sta­na­wia­łem się, czy aby nie chcia­ła go za­trzy­mać, uwa­ża­łem jed­nak, że sprze­daż jest naj­roz­sąd­niej­szym roz­wi­ąza­niem.

Mia­łem dziś wcze­śniej wy­jść z pra­cy, ale tro­chę się za­sie­dzia­łem i nim się zo­rien­to­wa­łem, była pi­ąta. Na­wet moja se­kre­tar­ka, Emi­ly, już wy­szła.

– Ty jesz­cze tu? – za­py­tał Co­lin, wcho­dząc do mo­je­go biu­ra.

– Wła­śnie się zbie­ram.

– O któ­rej ju­tro masz lot?

– W samo po­łud­nie. W Re­dwo­od na pew­no będę przed siód­mą.

– Two­je auto do­ta­rło?

– Tak, Cal­lie wczo­raj dzwo­ni­ła, że już jest.

– No, sta­ry, ja nie wiem, jak ty wy­trzy­masz bez pra­cy tu­taj.

– Na­wet mi nie mów. Na szczęście na ran­czu szy­ku­je się spo­ro ro­bo­ty, więc będę miał za­jęcie.

– Przy­da ci się ja­kaś la­ska – rzu­cił za­dzior­nie.

– Nie będę miał na nie cza­su.

– Na miej­scu na pew­no ja­kąś znaj­dziesz. – Nie da­wał za wy­gra­ną.

– Zo­ba­czy­my.

Co­lin był moim przy­ja­cie­lem i wie­dział, jak ukła­da­ło się mi­ędzy mną a Jess. Zda­wa­łem so­bie spra­wę, że nam nie ki­bi­co­wał. Od po­cząt­ku uwa­żał, że była ze mną dla kasy. Przy­zwy­cza­iłem ją do luk­su­so­we­go ży­cia, z któ­re­go chęt­nie ko­rzy­sta­ła. Gdy dzia­ło się źle, wy­co­fy­wa­ła się. Często wte­dy się kłó­ci­li­śmy i roz­sta­wa­li­śmy, ale wra­ca­ła do mnie, kie­dy za­czy­na­ło mi się ukła­dać. Okej, mia­łem klap­ki na oczach, ko­cha­łem ją do sza­le­ństwa i nie do­strze­ga­łem tego. Po na­szym osta­tecz­nym roz­sta­niu, gdy Jes­si­ca od­da­ła mi pie­rścio­nek za­ręczy­no­wy, czu­łem się do­syć kiep­sko. Pi­łem, za­nie­dba­łem sie­bie i fir­mę, ale z po­mo­cą Co­li­na z po­wro­tem sta­nąłem na nogi. Tyle że po tym wszyst­kim on uznał, że po­wi­nie­nem zna­le­źć so­bie nową mi­ło­ść, choć ja w ogó­le o tym nie my­śla­łem. Nie szu­ka­łem sta­łe­go zwi­ąz­ku, zresz­tą na­wet nie mia­łem na to cza­su. Wie­dzia­łem, że będę mu­siał za­jąć się ran­czem i to było dla mnie prio­ry­te­tem.

Po­je­cha­łem do domu, wzi­ąłem prysz­nic i zja­dłem ko­la­cję, za­nim wy­sze­dłem na spo­tka­nie z Jess. Nie czu­łem się szcze­gól­nie do­brze. Nie wi­dzia­łem się z nią od tam­te­go dnia, w któ­rym od­da­ła mi pie­rścio­nek i skła­ma­łbym, gdy­bym po­wie­dział, że o niej nie my­śla­łem. Chy­ba na­wet coś do niej czu­łem prócz zło­ści, ale to nie mia­ło już żad­ne­go zna­cze­nia. Za­ko­ńczy­łem ten etap i nie było szan­sy na po­wrót. Na dłu­ższą metę zwi­ązek opie­ra­jący się na roz­sta­niach i po­wro­tach nie miał sen­su. Parę mi­nut po siód­mej zna­la­złem się na dru­gim ko­ńcu mia­sta, w Mid­town. Nasz dom stał w dziel­ni­cy An­sley Park, jed­nej z bar­dziej za­mo­żnych w Atlan­cie. Na pod­je­ździe par­ko­wał sa­mo­chód Jess, więc już była na miej­scu. Mia­łem tyl­ko na­dzie­ję, że nie przy­je­cha­ła z tym pa­lan­tem, bo nie ręczę za sie­bie. Już raz mu obi­łem gębę i zro­bi­łbym to dru­gi raz. Wsze­dłem do środ­ka i od razu usły­sza­łem stu­kot szpi­lek.

– To ja! – ode­zwa­łem się.

Po­ło­ży­łem klu­cze na ko­mo­dzie w holu i po­sze­dłem w kie­run­ku sa­lo­nu, bo stam­tąd do­bie­gał cha­rak­te­ry­stycz­ny od­głos. Po chwi­li po­ja­wi­ła się Jes­si­ca, tasz­cząc spo­rą wa­liz­kę.

– Hej, Grant. – Od­sta­wi­ła ba­gaż. – Spa­ko­wa­łam resz­tę swo­ich rze­czy.

– Spo­ko – przy­tak­nąłem.

Na mo­ment za­pa­dła nie­zręcz­na ci­sza. Ucie­ka­łem wzro­kiem, by nie pa­trzeć jej pro­sto w oczy, ale czu­łem jej spoj­rze­nie.

– Grant, prze­pra­szam – po­wie­dzia­ła.

– Jess, nie przy­je­cha­łem tu, żeby zno­wu słu­chać, jak jest ci przy­kro i że mnie prze­pra­szasz.

– Wiem… – Spu­ści­ła wzrok. – Więc co zro­bi­my z tym do­mem? – Ro­zej­rza­ła się po wnętrzu.

– Chcę go sprze­dać.

– Sprze­dać?

Nie ro­zu­mia­łem jej za­sko­cze­nia.

– W tej sy­tu­acji to chy­ba naj­lep­sze roz­wi­ąza­nie.

– Lu­bi­łam ten dom – uśmiech­nęła się lek­ko – i zo­sta­wi­li­śmy tu pi­ęk­ne wspo­mnie­nia.

– Jess…

– Grant, może jed­nak go za­trzy­ma­my?

– A niby po co? Zresz­tą je­że­li tak bar­dzo ci za­le­ży i chcesz tu z nim za­miesz­kać, dro­ga wol­na. – Mach­nąłem ręką. – Po pro­stu mnie spłać.

– Grant, nie stać mnie.

– No to przy­kro mi, ale nie po­da­ru­ję wam domu! – wark­nąłem po­iry­to­wa­ny.

– Nie je­stem już z Da­nie­lem – wy­zna­ła.

– Nie je­steś? – po­wtó­rzy­łem ci­cho, za­sko­czo­ny tą in­for­ma­cją.

– Wła­ści­wie to roz­sta­li­śmy się dwa ty­go­dnie temu – od­pa­rła zmie­sza­na. – Chcia­łam się wcze­śniej do cie­bie ode­zwać, ale…

– Jess, to nie moja spra­wa.

Nie ro­zu­mia­łem swo­ich uczuć, bo po­czu­łem ulgę. Po­nie­kąd ucie­szy­ło mnie, że już z nim nie była, że znów była wol­na, ale prze­cież to nic dla mnie nie zna­czy­ło.

– Wiem, po pro­stu…

– Daj spo­kój, Jess.

Od­wró­ci­łem się ty­łem do dziew­czy­ny. Nie chcia­łem, by mie­sza­ła mi w gło­wie. Usły­sza­łem, że do mnie pod­cho­dzi, ale sta­łem nie­wzru­szo­ny.

– Grant – szep­nęła – prze­pra­szam cię.

– Zno­wu to ro­bisz – syk­nąłem przez za­ci­śni­ęte usta.

– Na­wet nie wiesz, jak bar­dzo ża­łu­ję na­sze­go roz­sta­nia.

– Tak? A niby cze­mu? – Od­wró­ci­łem się i gniew­nie zmie­rzy­łem ją wzro­kiem.

– Bo wci­ąż coś do cie­bie czu­ję – od­po­wie­dzia­ła i opa­rła dło­nie na moim tor­sie.

Chcia­łem je strącić, ale coś mnie blo­ko­wa­ło. Po­czu­łem cie­pło roz­cho­dzące się wzdłuż kręgo­słu­pa, gdy prze­su­wa­ła dło­ńmi po moim cie­le.

– Wiem, że mo­gli­by­śmy spró­bo­wać jesz­cze raz. Czu­ję, że i ja nie je­stem ci obo­jęt­na. Daj nam szan­sę, Grant. – Spoj­rza­ła na mnie ma­śla­nym wzro­kiem, a jej ręce owi­nęły się wo­kół mo­jej szyi.

W tym mo­men­cie wszel­kie po­sta­no­wie­nia tra­fił szlag. Przy­ci­ągnąłem ją do sie­bie i wpi­łem w jej usta, choć wie­dzia­łem, że nie po­wi­nie­nem tego ro­bić. Jess za­częła roz­pi­nać mi roz­po­rek. Nie prze­rwa­łem jej, wręcz prze­ciw­nie. Czu­łem, jak­by cała krew od­pły­nęła z mo­ich żył i sku­mu­lo­wa­ła się w tym jed­nym miej­scu. Nie mo­głem się do­cze­kać, aż uwol­ni mo­je­go fiu­ta, bo chcia­łem w ko­ńcu ją po­czuć. Po­spiesz­nie po­zby­wa­li­śmy się ubrań i po już chwi­li sta­li­śmy zu­pe­łnie nadzy.

– Tak strasz­nie cię pra­gnę, Grant – jęk­nęła w moje usta.

– Chcesz, bym cię pie­przył? – wark­nąłem.

– Tak! – nie­mal krzyk­nęła. – Po­trze­bu­ję cię, mu­szę cię po­czuć – stęk­nęła nie­cier­pli­wie i po­ci­ągnęła mnie za sobą na sofę.

– Mo­ment – po­wie­dzia­łem i si­ęgnąłem do kie­sze­ni spodni. Na szczęście mia­łem w port­fe­lu pre­zer­wa­ty­wę.

Po­chy­li­łem się nad nią, roz­sze­rza­jąc jej uda. Prze­su­nąłem dło­nią po jej wzgór­ku ło­no­wym, po czym wsu­nąłem w nią dwa pal­ce. Jej gar­dło opu­ścił dłu­gi jęk. Była ku­rew­sko mo­kra i bar­dzo chęt­na, bym ją ze­rżnął. Pod­ci­ągnąłem jej nogę i moc­no wbi­łem się w jej w cip­kę, aż krzyk­nęła. Od razu za­cząłem ją ostro pie­przyć, na­wet nie­co bru­tal­nie, a ona ocho­czo wy­su­wa­ła bio­dra w moim kie­run­ku. W łó­żku zgry­wa­li­śmy się na­praw­dę ide­al­nie, ale wi­docz­nie to nie wy­star­czy­ło. Czu­łem, że Jess jest już bli­sko, bo za­częła się na mnie za­ci­skać. Unio­słem się tro­chę, chwy­ci­łem ją za bio­dra i ener­gicz­nie na­bi­ja­łem na sie­bie. Jej gło­śne jęki wy­pe­łnia­ły cały sa­lon, a gdy do­szła, wy­gi­ęła moc­no ple­cy w łuk i za­ci­snęła dło­nie na brze­gach sofy. Pchnąłem w nią jesz­cze dwa razy, po czym za­sty­głem w bez­ru­chu. Jess zła­pa­ła mnie za szy­ję i przy­ci­ągnęła do sie­bie, na­mi­ęt­nie ca­łu­jąc. Wy­su­nąłem się z niej, prze­ry­wa­jąc po­ca­łu­nek.

– Co jest? – za­py­ta­ła zdez­o­rien­to­wa­na.

– Jess… Nic z tego nie będzie.

– Grant, prze­cież wła­śnie upra­wia­li­śmy seks.

– Masz ra­cję. To był wła­śnie tyl­ko seks – od­pa­rłem i za­cząłem się ubie­rać.

Jess rów­nież si­ęgnęła po swo­je ubra­nia, ale nie kry­ła nie­za­do­wo­le­nia, bo chy­ba mia­ła po tym nu­mer­ku ja­kieś ocze­ki­wa­nia.

– My­śla­łam, że… – Po­trząsnęła gło­wą. – Więc co? Nie da­jesz nam szan­sy?

– No ale co ty my­śla­łaś, że jak roz­sta­łaś się z Da­nie­lem, to mo­żesz do mnie wró­cić i będzie jak daw­niej? – rzu­ci­łem z wy­rzu­tem. – Pa­mi­ętasz, co ci wte­dy po­wie­dzia­łem? – za­py­ta­łem, a ona spu­ści­ła wzrok. Pa­mi­ęta­ła. – Po­wie­dzia­łem ci, że Da­nie­lo­wi nie za­le­ży na sta­łym zwi­ąz­ku, że chce po pro­stu po­bzy­kać, ale ty twier­dzi­łaś, że tak bar­dzo się ko­cha­cie, że dla cie­bie się zmie­ni. To masz tę zmia­nę. Ile wy­trzy­mał? Mie­si­ąc?

– Grant, bo ty nic nie ro­zu­miesz – za­łka­ła, a po jej po­licz­kach spły­nęły łzy.

– Ale cze­go nie ro­zu­miem? – Już nie wie­dzia­łem, o co jej cho­dzi.

– Ja… – Po­ci­ągnęła no­sem. – Ja je­stem w ci­ąży – wy­zna­ła i się roz­pła­ka­ła.

Po­czu­łem, jak­bym do­stał obu­chem w gło­wę. Jess była w ci­ąży? Za­cząłem na szyb­ko ana­li­zo­wać, ale nie było mo­żli­wo­ści, aby to było moje dziec­ko. Za­nim się osta­tecz­nie roz­sta­li­śmy, nie spa­li­śmy ze sobą od ja­ki­chś dwóch ty­go­dni. To na sto pro­cent dziec­ko Da­nie­la.

– Jess, czy ty chcia­łaś mi pó­źniej wmó­wić, że to moje dziec­ko? – Zde­ner­wo­wa­łem się, bo tak to wy­gląda­ło.

– Nie, coś ty. – Ota­rła łzy. – Prze­cież po­wie­dzia­ła­bym ci praw­dę.

– No nie wiem.

– Zresz­tą, chcia­łam od razu ci po­wie­dzieć.

– Ale cze­go ode mnie ocze­ki­wa­łaś? – Zmarsz­czy­łem brwi.

– Grant, chcie­li­śmy stwo­rzyć ro­dzi­nę, mieć dzie­ci, te­raz to się może udać.

Nie wie­rzy­łem w to, co sły­szę.

– A co? Da­niel nie chce dziec­ka? – za­py­ta­łem ce­lo­wo, bo zna­łem Da­nie­la i spo­dzie­wa­łem się, co jej po­wie­dział.

– Prze­cież go znasz. – Pod­nio­sła na mnie za­pła­ka­ne oczy. – Ka­zał mi usu­nąć.

Wła­śnie tego się po tym dup­ku spo­dzie­wa­łem.

– Jess, przy­kro mi, że tak wy­szło, ale to nic nie zmie­nia. Ow­szem, pla­no­wa­li­śmy ro­dzi­nę, nie wy­szło, jed­nak two­je dziec­ko ma ojca i nie je­stem ani nie będę nim ja. Mu­sisz to sama ogar­nąć. Dla­te­go sprze­daj­my ten dom, bo pie­ni­ądze te­raz ci się przy­da­dzą.

– Za­słu­ży­łam so­bie na to – szep­nęła.

Nie sko­men­to­wa­łem.

– Ju­tro wy­je­żdżam do Re­dwo­od – po­wie­dzia­łem, co ją wy­ra­źnie za­sko­czy­ło. Nie mó­wi­łem jej tego wcze­śniej, bo nie wi­dzia­łem ta­kiej po­trze­by. – W ra­zie cze­go jest Co­lin, więc jak coś, to pod­je­dzie.

– Ro­zu­miem – od­pa­rła roz­cza­ro­wa­na.

– Będę le­ciał. – Po­my­śla­łem, że to naj­lep­szy mo­ment, żeby się ewa­ku­ować. – Za­nie­ść ci wa­liz­kę do auta, czy coś jesz­cze do niej wrzu­casz?

– Nie, to wszyst­ko. Dzi­ęku­ję.

Wzi­ąłem wa­liz­kę i za­nio­słem do jej sa­mo­cho­du. Seks z nią i in­for­ma­cja o ci­ąży uświa­do­mi­ły mi, że już nie ma do cze­go wra­cać. Na­wet je­śli w łó­żku było nam do­brze, cze­goś bra­ko­wa­ło. To uczu­cie mi­ędzy nami się wy­pa­li­ło, wy­ga­sło, nie da­jąc na­dziei na to, że po­now­nie się roz­pa­li. Chy­ba wy­czer­pa­li­śmy li­mit roz­stań i po­wro­tów. Poza tym Jess była w ci­ąży i po­win­na się te­raz sku­pić na dziec­ku, a nie na od­zy­ska­niu mnie. Zna­łem Da­nie­la i wie­dzia­łem, że ni­g­dy nie ci­ągnęło go do sta­łych zwi­ąz­ków, a tym bar­dziej dzie­ci, ale kto wie? Może jak Jess uro­dzi, to jed­nak po­czu­je się oj­cem? Jed­no w tym wszyst­kim było pew­ne: ja nie we­zmę w tym udzia­łu.

Po­że­gna­łem się z Jess i od­je­cha­łem. Wie­rzy­łem, że wszyst­ko so­bie po­ukła­da, ale beze mnie. Mnie cze­ka­ją te­raz trzy mie­si­ące pra­cy i miesz­ka­nia w Re­dwo­od. A po­tem? No cóż, czas po­ka­że.

Rozdział 2

Grant

O wpół do siód­mej by­łem na lot­ni­sku w Med­ford, gdzie cze­ka­ła na mnie Cal­lie. Ucie­szy­łem się, gdy zo­ba­czy­łem uśmiech na jej twa­rzy, na­wet je­śli po­wo­dem jej ra­do­ści był Lars. Ni­g­dy bym nie po­my­ślał, że moja sio­stra i on… Okej, na­dal nie mo­głem się do tego przy­zwy­cza­ić, ale obie­ca­łem so­bie, że je­śli Cal­lie jest z nim szczęśli­wa, nie będę się wtrącał.

– Hej, mała!

– Hej, brat! Cie­szę się, że już je­steś.

– Coś się sta­ło? – za­py­ta­łem po­dejrz­li­wie.

– Co? Nie. Wsia­daj, za­raz ci opo­wiem.

Za­jąłem miej­sce, ale bar­dziej mnie in­te­re­so­wa­ło, co Cal­lie chcia­ła mi prze­ka­zać.

– Mów, co jest – na­le­ga­łem.

– Naj­pierw za­pnij pasy.

– No tak, za­po­mnia­łem, że za kie­row­ni­cą Cal­lie Tum­bler – za­drwi­łem.

– Chcesz? Mo­żesz pro­wa­dzić – rzu­ci­ła i zmarsz­czy­ła brwi.

– W po­rząd­ku, jedź i mów, co wy­my­śli­łaś.

– Nie ja, a Lars – od­pa­rła.

– Jezu… – prych­nąłem.

– Grant!

– Okej, co ta­kie­go wy­my­ślił Lars?

– Za­bie­ra mnie do Pa­ry­ża – wy­zna­ła wy­ra­źnie za­do­wo­lo­na.

– Wow, ale ro­man­tyk – za­śmia­łem się.

– Prze­sta­niesz drwić? – upo­mnia­ła mnie. – Sta­ra się.

– No okej, a po co do tego Pa­ry­ża?

– Do­my­śl się – od­pa­rła i pu­ści­ła do mnie oko, na co się skrzy­wi­łem. – Głu­pio py­tasz. No co mo­żna ro­bić w Pa­ry­żu?

– Prze­cież Lars wsze­dł z Fran­cu­za­mi w ja­kąś spó­łkę – przy­po­mnia­łem.

– Tak, ale spo­koj­nie, tym ra­zem będzie miał urlop.

– Cal­lie, ja po pro­stu za­wsze chcę wi­dzieć ten uśmiech na two­jej twa­rzy.

– Oj, bra­cisz­ku, prze­stań się już tak o mnie mar­twić. Ja­koś mu­szę sta­wić czo­ło tym wszyst­kim spra­wom i da­wać radę.

– Świet­nie so­bie da­jesz radę, Iskier­ko – po­wie­dzia­łem, a ona się zno­wu uśmiech­nęła.

Ja­kiś czas pó­źniej do­tar­li­śmy na miej­sce. Lar­sa nie było, ale Cal­lie po­wie­dzia­ła, że ju­tro wró­ci, bo od wczo­raj za­ła­twiał in­te­re­sy w Se­at­tle. Do Pa­ry­ża lecą do­pie­ro we wto­rek, więc przed nami był jesz­cze cały week­end. Za­nio­słem ba­ga­że do mo­je­go daw­ne­go po­ko­ju i część z nich roz­pa­ko­wa­łem. Resz­tę zo­sta­wi­łem na ju­tro. Czu­łem się zmęczo­ny, więc zja­dłem ko­la­cję, wzi­ąłem prysz­nic, po czym po­ło­ży­łem się spać.

Nie pa­mi­ęta­łem, kie­dy ostat­nio tak do­brze spa­łem. Wsta­łem wy­po­częty, wy­spa­ny i zre­lak­so­wa­ny. Wzi­ąłem prysz­nic, ubra­łem się, wy­pi­łem kawę i po­sze­dłem do pen­sjo­na­tu zo­ba­czyć, co tam się dzia­ło.

– Cze­ść, brat! – za­wo­ła­ła Cal­lie, gdy mnie zo­ba­czy­ła.

– Hej – od­pa­rłem, roz­gląda­jąc się po wnętrzu. – Już dzia­łasz? Dużo pra­cy?

– Dziś w mia­rę.

– Po­móc ci w czy­mś?

– Nie, ra­czej nie. A wła­ści­wie… Mó­głbyś pod­je­chać do pa­sto­ra Bar­ring­to­na?

– Okej, ale po co?

– Da­vin na­szy­ko­wał wina dla nie­go. Mia­łam je za­wie­źć, ale jak nie masz co ro­bić…

– Do­bra, mogę po­je­chać – po­twier­dzi­łem.

Na­gle w mo­jej kie­sze­ni za­wi­bro­wał te­le­fon. Si­ęgnąłem po nie­go i od­czy­ta­łem wia­do­mo­ść. Jess po raz ko­lej­ny mnie prze­pra­sza­ła, a ja szcze­rze nie mia­łem już do tego siły.

– Ja pier­do­lę – rzu­ci­łem pod no­sem.

– Co jest? – za­in­te­re­so­wa­ła się Cal­lie.

– Nic ta­kie­go. – Prze­cze­sa­łem dło­nią wło­sy i scho­wa­łem te­le­fon do kie­sze­ni.

– No do­brze, sko­ro nie chcesz po­wie­dzieć…

– To po pro­stu Jess.

– Wró­ci­li­ście do sie­bie? – za­py­ta­ła za­sko­czo­na.

– Nie, nie, choć…

– Grant, co jest?

– Spo­tka­li­śmy się wczo­raj… Sprze­da­je­my w ko­ńcu dom.

– Och…

– Jes­si­ca jest w ci­ąży – wy­zna­łem.

– Chy­ba nie z tobą?

– Nie, z Da­nie­lem.

– Nie mów, że chcia­ła wro­bić cię w dziec­ko!

– Ra­czej nie, nie by­ło­by to mo­żli­we, ale chcia­ła, że­by­śmy do sie­bie wró­ci­li.

– I co ty na to? – Spoj­rza­ła na mnie uwa­żnie.

– No co ja na to? – Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi. – Nic. Dla mnie to sko­ńczo­ny te­mat.

– Ko­chasz ją jesz­cze?

– Nie wiem, Cal­lie. Coś czu­ję, ale nie wiem co. Nie sądzę, że to mi­ło­ść, po pro­stu przy­zwy­cza­je­nie, bo tro­chę ze sobą by­li­śmy. Wiem jed­nak, że po tym wszyst­kim nie po­tra­fi­łbym z nią zo­stać.

– Za dużo się wy­da­rzy­ło.

– Tak – wes­tchnąłem. – No cóż, to nie ko­niec świa­ta, ży­cie to­czy się da­lej, a ja czu­ję, że pra­ca tu po­chło­nie mnie bez resz­ty.

– Że­byś wie­dział – za­śmia­ła się sio­stra.

– Do­bra, jadę do Bar­ring­to­nów. Gdzie to wino?

– Skrzyn­ka stoi na schod­kach przed wi­niar­nią.

– Okej.

Po­sta­no­wi­łem nie od­pi­sy­wać Jess. Przy­jąłem do wia­do­mo­ści jej prze­pro­si­ny, ale wie­dzia­łem, jak to się może sko­ńczyć. Gdy­bym od­pi­sał, ona znów by na­pi­sa­ła, na co ja bym od­pi­sał, ona by wte­dy za­dzwo­ni­ła i spędzi­li­by­śmy z go­dzi­nę na te­le­fo­nie. To już nie mia­ło naj­mniej­sze­go sen­su.

Po­sze­dłem do wi­niar­ni po skrzyn­kę, wło­ży­łem ją do sa­mo­cho­du i po­je­cha­łem do Bar­ring­to­nów. Pa­stor aku­rat gdzieś wy­sze­dł, za to były jego żona i cór­ka. Pani Ja­net wła­śnie wy­ci­ąga­ła cia­sto z pie­kar­ni­ka.

– Isa­bel­le, nie stój tak – zwró­ci­ła się do cór­ki. – Na­staw wodę na kawę i za­proś pana Tum­ble­ra. Ja za­nio­sę skrzyn­kę do piw­ni­cy.

– Do­brze, mamo – przy­tak­nęła nie­śmia­ło dziew­czy­na.

– To ja po­mo­gę z tą skrzyn­ką! – za­pro­po­no­wa­łem. – I wy­star­czy po pro­stu Grant.

– W ta­kim ra­zie bar­dzo ci dzi­ęku­ję. Tędy pro­szę – od­pa­rła i wska­za­ła dło­nią dro­gę.

Za­nio­słem skrzyn­kę do piw­ni­cy i wró­ci­li­śmy do kuch­ni, gdzie Isa­bel­le szy­ko­wa­ła cia­sto. Po chwi­li si­ęgnęła po fi­li­żan­ki.

– Więc te­raz ty, Gran­cie, przej­mu­jesz ste­ry w po­sia­dło­ści? – za­py­ta­ła pani Ja­net.

– Tak, te­raz moja ko­lej.

– Pro­szę – po­wie­dzia­ła Isa­bel­le, sta­wia­jąc cia­sto na sto­le. – Tyl­ko ostro­żnie, bo jesz­cze go­rące.

– Pi­ęk­nie pach­nie. – Zer­k­nąłem na dziew­czy­nę, któ­ra mo­men­tal­nie się za­ru­mie­ni­ła.

– Dziś pie­kła Isa­bel­le – ode­zwa­ła się jej mat­ka.

– Cia­stom mamy nie do­rów­nam, ale mam na­dzie­ję, że będzie sma­ko­wa­ło. – Uśmiech­nęła się tak pro­mien­nie, że aż wzdłuż mo­je­go kręgo­słu­pa prze­sze­dł prąd.

– Z pew­no­ścią będzie – od­pa­rłem nie­co zmie­sza­ny.

Po chwi­li dziew­czy­na po­da­ła kawę i za­jęła miej­sce na­prze­ciw mnie. Od­gar­nęła do tyłu dłu­gie pa­smo blond wło­sów i wbi­ła we mnie szma­rag­do­we spoj­rze­nie, upi­ja­jąc łyk kawy. Prze­łk­nąłem śli­nę, czu­jąc się na­praw­dę onie­śmie­lo­ny. Isa­bel­le była bar­dzo ład­na, ale ja ja­koś ni­g­dy wcze­śniej nie zwra­ca­łem na nią spe­cjal­nie uwa­gi. Pew­nie pa­stor już nie­jed­ne­go chło­pa­ka mu­siał po­go­nić. Pa­mi­ętam, jak po­je­cha­li­śmy ra­zem do Wil­liams… Szyb­ko się uwi­nęli­śmy, więc za­pro­si­łem ją na ko­la­cję. Spędzi­li­śmy miło czas, na­wet bar­dzo miło, tro­chę po­ga­da­li­śmy, a Isa­bel­le zwie­rzy­ła mi się, że ma­rzy jej się wy­jazd z Red­wood, ale zda­je so­bie spra­wę, że oj­ciec jej nie po­zwo­li. Na mi­sje czy szko­le­nia mo­gła je­ździć, ale on miał względem niej pla­ny, więc mu­sia­ła się pod­po­rząd­ko­wać. Szko­da mi jej było, bo choć się uśmie­cha­ła, w jej oczach do­strze­głem smu­tek. Utwier­dzi­łem się w tym, kie­dy dla żar­tów za­pro­po­no­wa­łem jej pra­cę w mo­jej fir­mie, a ona od razu to pod­chwy­ci­ła. Była po­słusz­na i nie sprze­ci­wia­ła się ojcu, któ­ry jej wmó­wił, że wie naj­le­piej, co jest dla niej do­bre, choć w głębi du­szy chcia­ła cze­goś in­ne­go.

– I co pla­nu­jesz, Grant? – za­py­ta­ła pani Ja­net. – Za­mknąłeś fir­mę w Atlan­cie?

Jak oni tu wszy­scy byli do­brze po­in­for­mo­wa­ni i wie­dzie­li, czym się zaj­mu­je­my.

– Nie, nie. Fir­ma musi dzia­łać, ale obec­nie za­stępu­je mnie mój przy­ja­ciel – wy­ja­śni­łem.

– Czy­li pla­nu­jesz wró­cić do Atlan­ty?

– Tak. Nie mogę so­bie po­zwo­lić, by rzu­cić wszyst­ko i prze­nie­ść się tu­taj z po­wro­tem. Atlan­ta jest moim do­mem.

– No tak – przy­tak­nęła bez prze­ko­na­nia.

– W ta­kiej Atlan­cie musi być pi­ęk­nie – roz­ma­rzy­ła się Isa­bel­le.

– A co ma być pi­ęk­ne­go w wiel­kim mie­ście? – prych­nęła mat­ka dziew­czy­ny. – Nie­bez­pie­cze­ństwo i zło, któ­re czai się za ka­żdym ro­giem – do­da­ła, na co Isa­bel­le prze­wró­ci­ła ocza­mi, cze­go oczy­wi­ście ko­bie­ta nie za­uwa­ży­ła. – Je­steś mło­da i nie­win­na. Wiesz, co oni by tam z tobą zro­bi­li? – Pani Ja­net mó­wi­ła po­wa­żnie.

– Mamo… – Isa­bel­le była wy­ra­źnie za­wsty­dzo­na.

– Ko­cha­nie, wiesz, że nie­win­na dziew­czy­na jest ła­twym ce­lem dla tych wszyst­kich zbo­cze­ńców.

– Jed­nak chy­ba tro­chę prze­sa­dzasz. – Isa­bel­le skrzy­wi­ła się. – Poza tym za­wsty­dzasz mnie, mamo.

– To, że je­steś wci­ąż dzie­wi­cą, to ża­den wstyd – do­da­ła mat­ka, a dziew­czy­na spu­ści­ła wzrok. – Zresz­tą Grant może to po­twier­dzić. – Prze­nio­sła spoj­rze­nie na mnie.

– Że Isa­bel­le jest dzie­wi­cą? – wy­pa­li­łem, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od dziew­czy­ny. Nie wie­dzia­łem, dla­cze­go ta in­for­ma­cja w ja­kiś spo­sób mnie po­bu­dzi­ła. Isa­bel­le była dzie­wi­cą… Cho­le­ra!

– O nie­bez­pie­cze­ństwach czy­ha­jących w wiel­kich mia­stach – spro­sto­wa­ła pani Ja­net.

– Pani Bar­ring­ton, tak na­praw­dę wszędzie może być nie­bez­piecz­nie, na­wet w Re­dwo­od – po­wie­dzia­łem, na co ona po­kręci­ła gło­wą. – Wia­do­mo, że na­le­ży za­cho­wać ostro­żno­ść, ale nie daj­my się zwa­rio­wać. Ja, na przy­kład, miesz­kam w bar­dzo spo­koj­nej dziel­ni­cy i nic złe­go tam się nie wy­da­rzy­ło.

– Jesz­cze – do­da­ła pani Ja­net, a ja uzna­łem, że nie ma sen­su tego ci­ągnąć.

– Tak, jesz­cze – przy­tak­nąłem. – No cóż, bar­dzo dzi­ęku­ję za kawę i cia­sto, będę się zbie­rał. Obie­ca­łem po­móc Cal­lie – do­da­łem i wsta­łem od sto­łu.

– To my dzi­ęku­je­my za wina. Isa­bel­le, od­pro­wa­dź na­sze­go go­ścia.

– Oczy­wi­ście, mamo.

Isa­bel­le od­pro­wa­dzi­ła mnie aż do sa­mo­cho­du. Zda­wa­łem so­bie spra­wę, że jej mat­ka pew­nie sta­ła w oknie i nas ob­ser­wo­wa­ła.

– Prze­pra­szam za moją mamę – po­wie­dzia­ła nie­śmia­ło.

– W po­rząd­ku, nie masz za co. Twoi ro­dzi­ce są…

– Wy­jąt­ko­wo na­do­pie­ku­ńczy – do­ko­ńczy­ła za mnie.

– To wi­dać. – Uśmiech­nąłem się lek­ko. – Słu­chaj, może mia­ła­byś ocho­tę, na przy­kład, wy­brać się na spa­cer? – Sam by­łem za­sko­czo­ny, że jej to za­pro­po­no­wa­łem. Co mi strze­li­ło do gło­wy? Może po pro­stu chcia­łem, żeby dziew­czy­na mia­ła ja­kąś roz­ryw­kę?

– Dzi­ęku­ję, ale mój oj­ciec się nie zgo­dzi – od­mó­wi­ła grzecz­nie.

– Nie musi o tym wie­dzieć – od­pa­rłem ta­jem­ni­czo, a ona roz­chy­li­ła lek­ko usta, po czym uśmiech­nęła się ło­bu­zer­sko. – Po­my­śl o tym – do­da­łem, otwie­ra­jąc drzwi auta.

– Na ra­zie, Grant.

– Do zo­ba­cze­nia, Isa­bel­le.

Wsia­dłem do sa­mo­cho­du i ru­szy­łem w kie­run­ku domu. Isa­bel­le Bar­ring­ton w ja­kiś spo­sób mnie in­try­go­wa­ła. Kom­plet­nie tego nie ro­zu­mia­łem, ale spra­wi­ła, że chcia­łem spo­tkać się z nią tak zu­pe­łnie na lu­zie. Po­ga­dać, jak wte­dy przy ko­la­cji, spędzić nie­co cza­su w jej to­wa­rzy­stwie. Nie mia­łem po­jęcia, w co się pa­ko­wa­łem, ale by­łem świa­do­my, że pa­sto­ro­wi się to nie spodo­ba.

Rozdział 3

Isabelle

Gdy Grant od­je­chał, wró­ci­łam do domu i za­bra­łam się za sprząta­nie. Mama wła­śnie szy­ko­wa­ła się do pra­cy. Z za­wo­du była cu­kier­nicz­ką, i to z ogrom­nym ta­len­tem. Kil­ka lat temu od­wa­ży­ła się i otwo­rzy­ła cu­kier­nię Swe­et Esca­pe, ści­ąga­jąc go­ści z oko­licz­nych mia­ste­czek na swo­je pysz­ne wy­pie­ki. Po­ma­ga­łam jej w cu­kier­ni od wtor­ku do pi­ąt­ku, a ta­kże do­star­cza­łam nie­któ­re cia­sta. Nie mia­łam pra­wa jaz­dy, ale lu­bi­łam spa­ce­ry, więc nie prze­szka­dza­ło mi, gdy trze­ba było do­star­czyć pie­szo ja­kieś mniej­sze za­mó­wie­nia. W ostat­nie dwie so­bo­ty za­stępo­wa­łam jej pra­cow­ni­cę Ma­de­li­ne, dla­te­go w tym ty­go­dniu mia­łam dwa dni wol­ne.

To oczy­wi­ste, że zna­łam się z Tum­ble­ra­mi. Re­dwo­od nie było duże i ka­żdy tu znał się z ka­żdym, a po­nad­to przy­ja­źni­łam się z Cal­lie. Wie­dzia­łam, że mia­ła star­szą sio­strę Se­ilę i dwóch star­szych bra­ci, Ca­le­ba, któ­ry ra­czej był od­lud­kiem, i Gran­ta, za któ­rym uga­nia­ły się star­sze dziew­czy­ny. Przez całą szko­łę śred­nią spo­ty­kał się z Me­gan Rey­nolds, miej­sco­wą pi­ęk­no­ścią. Nic dziw­ne­go, żad­na dziew­czy­na nie mia­ła przy niej szans, a i Grant nie in­te­re­so­wał się in­ny­mi. Wi­dy­wa­łam go je­dy­nie, gdy przy­je­żdżał z ro­dze­ństwem na świ­ęta do ro­dzi­ców. Wte­dy Tum­ble­ro­wie przy­cho­dzi­li całą ro­dzi­ną na na­bo­że­ństwo, a ja ukrad­kiem mu się przy­gląda­łam. Rok po sko­ńcze­niu szko­ły śred­niej Grant roz­stał się z Me­gan, wy­je­chał do Atlan­ty i już tam zo­stał. Ja zaś mia­łam zu­pe­łnie inne pla­ny. Wła­ści­wie mój tata je miał względem mnie. Wy­słał mnie do Wi­llow Cre­ek, do nowo otwar­tej fi­lii uczel­ni teo­lo­gicz­nej, sto­sun­ko­wo nie­da­le­ko, bo sto dzie­wi­ęćdzie­si­ąt mil od domu. Po­nie­kąd li­czy­łam, że wy­bie­rze głów­ną uczel­nię w Ho­uston, w du­żym mie­ście, ale to mu chy­ba prze­szka­dza­ło, a po­pu­la­cja Wil­low Cre­ek była o po­ło­wę mniej­sza niż Re­dwo­od. Mój rocz­nik li­czył dwu­dzie­stu ab­sol­wen­tów. Ży­cie to­wa­rzy­skie prak­tycz­nie nie ist­nia­ło. Mo­imi je­dy­ny­mi roz­ryw­ka­mi były spa­ce­ry po par­ku, spo­tka­nia na wie­czor­ne me­dy­ta­cje, czy­ta­nia, pró­by chó­ru lub wy­kła­dy uzu­pe­łnia­jące z teo­lo­gii oraz fi­lo­zo­fii. Czu­łam się tam jak na od­lu­dziu, jed­nak tata mi tłu­ma­czył, że dzi­ęki temu moje my­śli będą spo­koj­niej­sze, ogra­ni­czę bo­dźce, któ­re mogą mnie roz­pra­szać i bar­dziej sku­pię się na na­uce. Mu­sia­łam przy­znać, że miał ra­cję, jed­nak z cza­sem za­częło mi bra­ko­wać nor­mal­ne­go ży­cia. Po­wrót do Re­dwo­od był orze­źwia­jący. Nie sądzi­łam, że tak będzie mi bra­ko­wać tego na­sze­go mia­stecz­ka, że będę tęsk­nić. Nie­dłu­go po­tem wy­je­cha­łam na na­uki do nie­wiel­kie­go Oakrid­ge i wró­ci­łam do­pie­ro po no­wym roku. Zno­wu w za­mkni­ęciu, w od­osob­nie­niu… No cóż, wi­dać taki mój los. Mogę za­po­mnieć o wy­je­ździe do du­że­go mia­sta, pra­cy tam, miesz­ka­niu. Nie wy­rwę się stąd i będzie mi ła­twiej, je­śli prze­sta­nę o tym ma­rzyć.

Gdy sko­ńczy­łam sprzątać, wró­cił tata.

– O, có­ruś, do­brze, że je­steś. – Ode­tchnął z wy­ra­źną ulgą.

– Coś się sta­ło?

– Mia­łem pod­je­chać jesz­cze do pani Sam­son. Po stra­cie męża nie może się po­zbie­rać, a na pew­no po­czu­je się choć tro­chę le­piej, gdy udzie­li­my jej wspar­cia.

– Nie wiem, czy spro­stam ta­kie­mu za­da­niu. – Za­wa­ha­łam się.

– Ko­cha­nie, masz do­bre ser­ce, po pro­stu po­sie­dź z nią, po­roz­ma­wiaj, wy­słu­chaj – od­pa­rł i po­krze­pia­jąco po­gła­dził mnie po ra­mie­niu.

– Do­brze, spró­bu­ję.

– Dzi­ęku­ję, có­recz­ko – uśmiech­nął się – bo ja mu­szę za pół go­dzi­ny być w szpi­ta­lu i wła­ści­wie już po­wi­nie­nem je­chać.

– Prze­bio­rę się i pój­dę do pani Sam­son.

Oj­ciec pod­sze­dł do mnie, po­ca­ło­wał w czo­ło i wy­sze­dł z domu. Po­nie­kąd tak wy­gląda­ła na­sza co­dzien­no­ść. Ra­zem z mamą by­łam za­an­ga­żo­wa­na w ży­cie ko­ścio­ła i po­ma­ga­łam ta­cie. W week­en­dy mia­łam naj­wi­ęcej pra­cy. Często w so­bo­ty ro­dzi­ce or­ga­ni­zo­wa­li spo­tka­nia z in­ny­mi ro­dzi­na­mi z ko­ścio­ła, głów­nie z oso­ba­mi star­szy­mi lub mło­dzie­żą. Nie­dzie­le były zaś naj­bar­dziej in­ten­syw­ne, gdyż przy­go­to­wy­wa­li­śmy się do na­bo­że­ństw. W ty­go­dniu na­sze dni wy­gląda­ły pew­nie jak w przy­pad­ku wi­ęk­szo­ści in­nych ro­dzin, choć je­śli ktoś po­trze­bo­wał wspar­cia, to słu­ży­li­śmy po­mo­cą. Nie mia­łam ro­dze­ństwa, więc i moja więź z mamą i tatą wy­da­wa­ła się sil­niej­sza. By­li­śmy ze sobą zży­ci. Ogól­nie na­sza ro­dzi­na była do­syć mała, bo moi ro­dzi­ce rów­nież nie mie­li sióstr ani bra­ci.

Prze­bra­łam się i parę mi­nut pó­źniej uda­łam się do pani Sam­son. Była sa­mot­ną ko­bie­tą po sze­śćdzie­si­ąt­ce i miesz­ka­ła na dru­gim ko­ńcu mia­sta. Mie­si­ąc temu po dłu­giej wal­ce z cho­ro­bą zma­rł jej mąż i za­ła­ma­ła się. Pa­ństwo Sam­son nie mie­li dzie­ci, a naj­bli­ższa ro­dzi­na ze stro­ny ko­bie­ty miesz­ka­ła w No­wym Jor­ku. Gdy pani Sam­son zo­sta­ła sama, sta­ra­li­śmy się ją wspie­rać i jej po­ma­gać, żeby nie czu­ła, że wszy­scy ją opu­ści­li. W dro­dze do jej domu prze­cho­dzi­łam obok uli­cy krzy­żu­jącej się z tą, któ­ra pro­wa­dzi­ła do po­sia­dło­ści Tum­ble­rów. Mi­mo­wol­nie my­śla­mi wró­ci­łam do Gran­ta. Oczy­wi­ście, że chcia­łam przy­jąć jego za­pro­sze­nie na spa­cer, ale tata w ży­ciu by mnie nie pu­ścił, a źle bym się czu­ła, gdy­bym go okła­ma­ła. Nie! Tego nie mo­głam zro­bić. Wie­dzia­łam, co by oj­ciec po­wie­dział i jak by to wy­gląda­ło. Mło­dzi Tum­ble­ro­wie nie byli zbyt re­li­gij­ni. Cal­lie, od­kąd tu przy­je­cha­ła, nie po­ja­wi­ła się na żad­nym na­bo­że­ństwie, a i Grant nie wy­glądał na ta­kie­go, co w nie­dzie­lę pędzi do ko­ścio­ła. Tata lu­bił Tum­ble­rów, ale spo­tka­nie sam na sam z Gran­tem z pew­no­ścią uzna­łby za rand­kę, a to już by mu się nie spodo­ba­ło. Nie wie­dzia­łam, dla­cze­go Grant za­pro­po­no­wał mi spa­cer. Może po pro­stu chciał być miły? Może zro­bił to, bo miał pew­no­ść, że i tak się nie zgo­dzę? Tego nie wie­dzia­łam, za to czu­łam, że nie będzie mi to da­wa­ło spo­ko­ju.

Ja­kiś czas pó­źniej do­ta­rłam do domu pani Sam­son. Ko­bie­ta ugo­ści­ła mnie kawą i cia­stecz­ka­mi. Usia­dły­śmy w ogro­dzie, gdzie spędzi­ły­śmy pra­wie dwie go­dzi­ny na roz­mo­wie. Ona na­praw­dę czu­ła się sa­mot­na. Zda­wa­ła so­bie spra­wę z tego, że jej mąż wal­czył nie­mal o ka­żdy dzień. Dłu­go zma­gał się z cho­ro­bą, a w ostat­nich mie­si­ącach nie wsta­wał już z łó­żka, dla­te­go wy­zna­ła, że była przy­go­to­wa­na na jego ode­jście, jed­nak nie przy­pusz­cza­ła, że po jego śmier­ci po­czu­je taką pust­kę. Ku­zyn­ka z No­we­go Jor­ku obie­ca­ła ją od­wie­dzić, ale, nie­ste­ty, od po­grze­bu pana Sam­so­na nie mia­ła jesz­cze cza­su, by przy­je­chać. Za­pro­si­ła Pa­nią Sam­son, żeby przy­je­cha­ła do niej, ale ko­bie­ta nie chcia­ła opusz­czać domu, Re­dwo­od, bo to tu­taj były jej wspo­mnie­nia zwi­ąza­ne z mężem. Za­pro­po­no­wa­łam jej, że ju­tro mo­że­my wy­brać się na cmen­tarz. Była za­sko­czo­na, że po­świ­ęcę swój czas, żeby być z nią, ale ja na­praw­dę chcia­łam, żeby choć tro­chę po­czu­ła się le­piej.

W dro­dze po­wrot­nej po­my­śla­łam, że wstąpię do Neve, mo­jej przy­ja­ció­łki. Z nią rów­nież zna­łam się od cza­sów szkol­nych. Dziew­czy­na była w wie­ku Cal­lie i cho­dzi­ła do rów­no­le­głej kla­sy. Po za­ko­ńcze­niu szko­ły śred­niej wła­ści­wie wszy­scy z mo­je­go rocz­ni­ka się po­roz­je­żdża­li, wy­bie­ra­jąc uczel­nie w du­żych mia­stach. Po­nie­waż nie uczest­ni­czy­łam w ży­ciu to­wa­rzy­skim tak jak moi ró­wie­śni­cy, nie mia­łam zbyt wie­lu zna­jo­mych, a przy­ja­źni­łam się wła­śnie tyl­ko z Cal­lie i Neve. Jed­nak one rów­nież wy­je­cha­ły. Ży­cie Neve się nie­co skom­pli­ko­wa­ło, bo za­raz na po­cząt­ku pierw­sze­go roku stu­diów po­zna­ła chło­pa­ka, w któ­rym tak bar­dzo się za­ko­cha­ła, że jesz­cze przed za­ko­ńcze­niem se­me­stru zo­sta­ła jego żoną. Gdy kil­ka mie­si­ęcy pó­źniej oka­za­ło się, że jest w ci­ąży, mąż ją zo­sta­wił. Nie roz­wie­dli się, ale Neve zde­cy­do­wa­ła się wró­cić do Re­dwo­od i tu uro­dzi­ła cór­kę, któ­rą wy­cho­wy­wa­ła z po­mo­cą ro­dzi­ców. Te­raz, gdy wró­ci­ła, odświe­ży­ły­śmy kon­tak­ty i znów się przy­ja­źni­ły­śmy. Mu­sia­łam przy­znać, że w po­rów­na­niu z ży­ciem in­nych w moim bra­ko­wa­ło ja­kie­goś dresz­czy­ku. Oczy­wi­ście, nie mia­łam na my­śli tak ogrom­nych zmian, ale chcia­ła­bym, żeby w ko­ńcu wy­da­rzy­ło się coś, co po­zwo­li­ło­by mi po­czuć, że żyję pe­łnią ży­cia.

– Hej, Neve! – za­wo­ła­łam, wi­dząc na scho­dach przy­ja­ció­łkę.

– Isa­bel­le, w ko­ńcu! – Opa­rła dło­nie na bio­drach. – Wie­ki cię tu nie było – rzu­ci­ła, bo fak­tycz­nie ostat­nio wi­dy­wa­ły­śmy się tyl­ko w ko­ście­le.

– Przy­zna­ję się do winy, ale ostat­nio mia­łam tro­chę na gło­wie.

– Po­wiedz w ko­ńcu, że ja­kiś fa­cet za­wró­cił ci w gło­wie – za­śmia­ła się.

– Nic z tych rze­czy – od­pa­rłam, choć w pierw­szej chwi­li po­my­śla­łam o Gran­cie. – Mie­li­śmy spo­ro pra­cy, ale po­sta­ram się częściej wpa­dać.

– Słu­chaj, a co byś po­wie­dzia­ła, gdy­by­śmy wy­sko­czy­ły do ka­wiar­ni albo cho­ciaż na spa­cer? – za­pro­po­no­wa­ła Neve. – Może ju­tro? Od­bie­ram pó­źniej Lisę z przed­szko­la, bo ma do­dat­ko­we za­jęcia.

– Chęt­nie, ale może w ja­kiś inny dzień? Obie­ca­łam pani Sam­son, że ju­tro pój­dę z nią na cmen­tarz.

– Oj, bie­dacz­ka, bar­dzo prze­ży­ła śmie­rć męża – wes­tchnęła.

– Na­praw­dę jest roz­bi­ta.

– To w ta­kim ra­zie prze­ło­ży­my spa­cer na inny dzień. – Uśmiech­nęła się. – A sły­sza­łaś, że Grant Tum­bler wró­cił do Re­dwo­od?

– Wró­cił na trzy mie­si­ące – spre­cy­zo­wa­łam.

– Czy­li już wiesz.

– Wiem… Wła­ści­wie to dziś z nim roz­ma­wia­łam, bo przy­wió­zł nam wino – do­da­łam i po­czu­łam, że pie­ką mnie po­licz­ki.

– A ma ko­goś, czy jest wol­ny? – za­py­ta­ła nie­spo­dzie­wa­nie Neve.

– Nie mam po­jęcia, nie roz­ma­wia­łam z nim o tak pry­wat­nych spra­wach. – Jej py­ta­nie mnie zdzi­wi­ło. Czy­żby pla­no­wa­ła uwie­ść Gran­ta? – A dla­cze­go py­tasz? – Mu­sia­łam to wie­dzieć.

– Cie­ka­we, czy zej­dzie się z Me­gan.

– A dla­cze­go mia­łby to zro­bić? – Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

– Me­gan ja­kiś czas temu wró­ci­ła do mia­sta, a że byli dość dłu­go parą, to kto wie? – po­wie­dzia­ła ta­jem­ni­czo.

– Nie, nie sądzę. – Ner­wo­wo po­trząsnęłam gło­wą. – Sko­ro się roz­sta­li, mie­li po­wód. Ka­żde po­szło w swo­ją stro­nę i uło­ży­ło so­bie ży­cie po swo­je­mu.

– Oj tam, wiesz, co mó­wią, sta­ra mi­ło­ść nie rdze­wie­je – prych­nęła, co mnie do­dat­ko­wo po­ru­szy­ło. Nie ro­zu­mia­łam swo­ich uczuć.

– To nie wiem – od­po­wie­dzia­łam z lek­ką iry­ta­cją. – Je­śli Bóg chce, by byli ra­zem i taki ma dla nich plan, to się zej­dą, ale nie nam się w to wtrącać.

– Ty za­zdro­śni­co – za­śmia­ła się.

– Ja za­zdro­sna? – obu­rzy­łam się. – Chy­ba żar­tu­jesz!

– Do­bra, nie było te­ma­tu. To kie­dy uma­wia­my się na spa­cer?

– Jak naj­szyb­ciej – spio­ru­no­wa­łam ją wzro­kiem – bo po­win­naś prze­wie­trzyć gło­wę. Ga­dasz strasz­ne głu­po­ty – wy­pa­li­łam, na co ona się ro­ze­śmia­ła. – Pój­dę już, mu­szę jesz­cze przy­go­to­wać obiad.

– To do zo­ba­cze­nia!

– Na ra­zie!

Spe­szo­na, nie­ma­lże ucie­kłam. Co ona in­sy­nu­owa­ła? Nie by­łam za­zdro­sna o Gran­ta, bo mi­ędzy nami nic się nie wy­da­rzy­ło. To było nie­do­rzecz­ne, jed­nak ci­ągle nie ro­zu­mia­łam, dla­cze­go tak mnie to po­ru­szy­ło. Mu­sia­łam jak naj­szyb­ciej po­ukła­dać my­śli, bo w ko­ńcu sama się ośmie­szę, a Gran­ta dla wła­sne­go do­bra po­win­nam uni­kać.

Rozdział 4

Grant

Wie­czo­rem sie­dzia­łem z Cal­lie i Lar­sem w sa­lo­nie. Ci­ągle nie mo­głem się przy­zwy­cza­ić. Cho­le­ra, dla­cze­go aku­rat on? Je­śli do tej pory sądzi­łem, że moja sio­stra szyb­ko się nim znu­dzi, to wi­dok jej szczęśli­wej w jego ra­mio­nach po­zba­wił mnie wszel­kich złu­dzeń. Cal­lie na­praw­dę nie wi­dzia­ła świa­ta poza nim, a i on wy­da­wał się ja­kiś inny. Pa­trzył na nią z czu­ło­ścią, z mi­ło­ścią, z po­żąda­niem, z taką fa­scy­na­cją. Wi­dzia­łem to bar­dzo wy­ra­źnie i wła­śnie dla­te­go by­łem tro­chę spo­koj­niej­szy.

– Co nam za­pla­no­wa­łeś na ten ty­dzień w Pa­ry­żu? Co będzie­my ro­bić? – za­py­ta­ła Cal­lie Lar­sa.

– Do­my­śl się. – Po­ru­szył zna­cząco brwia­mi.

– Cal­lie jest ar­tyst­ką – wtrąci­łem. – Może byś jej po­ka­zał ja­kieś atrak­cje, bu­dow­le, dzie­ła sztu­ki?

– Ko­cha­nie, po­patrz na mnie – zwró­cił się do mo­jej sio­stry, wska­zu­jąc na sie­bie, a ja prze­wró­ci­łem ocza­mi. – Praw­da, że je­stem dzie­łem sztu­ki?

– Oj, Lars, wi­dzę, że będziesz mu­siał częściej za­bie­rać mnie do tego Pa­ry­ża – po­wie­dzia­ła, po czym wsta­ła. Gdy prze­cho­dzi­ła obok nie­go, chwy­cił ją za rękę i po­ci­ągnął tak, że wy­lądo­wa­ła na jego ko­la­nach.

– Mo­że­my tam za­miesz­kać – od­pa­rł, co mnie tro­chę zdzi­wi­ło.

– Sła­bo znasz moją sio­strę – prych­nąłem. – Cal­lie wy­bra­ła­by ra­czej Rzym niż Pa­ryż – do­da­łem i spoj­rza­łem na nią.

– Pa­ryż z pew­no­ścią też jest fa­scy­nu­jący – po­wie­dzia­ła i ob­jęła go za szy­ję.

– A i Rzym mo­że­my zwie­dzić – rzu­cił, pa­trząc jej pro­sto w oczy. – Nic nie stoi na prze­szko­dzie – do­dał, a ona go po­ca­ło­wa­ła.

Tak, do tego wi­do­ku jesz­cze się nie przy­zwy­cza­iłem. Chrząk­nąłem, by przy­po­mnieć im o swo­jej obec­no­ści, a Cal­lie od­su­nęła się nie­co od Lar­sa.

– Mam kil­ka e-ma­ili do wy­sła­nia, więc po­ga­daj­cie so­bie, a ja się po­sta­ram w mia­rę szyb­ko to za­ła­twić – po­wie­dział Lars.

– Ja­sne – od­pa­rła Cal­lie, wsta­jąc z jego ko­lan.

Za­nim po­sze­dł do po­ko­ju, po­ca­ło­wał ją jesz­cze raz, a po­tem zo­sta­wił nas sa­mych. Przy­gląda­łem się sio­strze, sta­ra­jąc się ja­koś to so­bie po­ukła­dać.

– Dla­cze­go tak na mnie pa­trzysz? – zwró­ci­ła się do mnie.

– Za­sta­na­wiam się, co ty w nim wi­dzisz. – Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

– Zno­wu za­czy­nasz? – Zmarsz­czy­ła gniew­nie brwi. – Za­ko­cha­łam się, a ty obie­ca­łeś to za­ak­cep­to­wać.

– A obie­casz mi jed­no?

– Co ta­kie­go?

– Je­śli kie­dy­kol­wiek źle cię po­trak­tu­je…

– Grant – prze­rwa­ła mi.

– Cal­lie, słu­chaj – na­ka­za­łem. – Je­śli kie­dy­kol­wiek źle cię po­trak­tu­je, na­tych­miast mi o tym po­wiesz. Do­brze? – Spoj­rza­łem na nią z po­wa­gą.

– Do­brze, już nie sza­lej – fuk­nęła. – Po­wi­nie­neś zna­le­źć so­bie dziew­czy­nę.

– Nie mam cza­su na dziew­czy­ny, mu­szę się za­jąć ran­czem. – Chcia­łem tro­chę zbić Cal­lie z tro­pu, bo pla­no­wa­łem wy­ci­ągnąć od niej nu­mer te­le­fo­nu Isa­bel­le, ale mu­sie­li­śmy nie­co zmie­nić te­mat, by przy­pad­kiem cze­goś so­bie nie ubz­du­ra­ła.

– Dasz radę. A! – przy­po­mnia­ła so­bie. – Wu­jek Jo­seph nie­dłu­go wra­ca, więc pew­nie cię od­wie­dzi.

– O, to do­brze. Ca­leb się do cie­bie od­zy­wał?

– Ostat­nio w moje uro­dzi­ny. – Skrzy­wi­ła się lek­ko.

– Mam na­dzie­ję, że nas nie wy­sta­wi.

– No nie, może i Ca­leb nie jest przy­kła­dem czło­wie­ka od­po­wie­dzial­ne­go, ale mamy w ko­ńcu ja­kąś umo­wę, a poza tym jest ostat­ni, więc ma od­po­wied­nio dużo cza­su, by się z tym oswo­ić.

– Mam na­dzie­ję, bo ja na pew­no nie będę mógł tu sie­dzieć za nie­go.

– Daj­my mu szan­sę.

– Słu­chaj, Cal­lie… Masz może nu­mer do Isa­bel­le Bar­ring­ton? – za­py­ta­łem, a ona tak na mnie spoj­rza­ła, jak­by chcia­ła po­wie­dzieć, że do­sko­na­le wie, o co mi cho­dzi.

– Mam – przy­tak­nęła.

– A dasz mi go? – Czu­łem, że za­raz za­cznie mi wier­cić dziu­rę w brzu­chu.

– A po co ci?

A nie mó­wi­łem!

– Po­trze­bu­ję.

– Do cze­go? – do­cie­ka­ła.

– W ko­ńcu w ja­kiś spo­sób wspó­łpra­cu­je­my z Bar­ring­to­na­mi.

– To dam ci nu­mer do pa­sto­ra – wy­pa­li­ła i si­ęgnęła po te­le­fon.

– Nie chcę nu­me­ru do pa­sto­ra! – pod­nio­słem głos, a Cal­lie zmarsz­czy­ła czo­ło.

– No już, masz – po­wie­dzia­ła i po­da­ła mi te­le­fon, bym spi­sał so­bie nu­mer Isa­bel­le. – Grant, je­steś moim bra­tem, ko­cham cię i chcę dla cie­bie jak naj­le­piej, ale kie­dy mó­wi­łam, że po­wi­nie­neś zna­le­źć so­bie dziew­czy­nę, nie mia­łam na my­śli Isa­bel­le – do­da­ła, sta­jąc w pro­gu.

– Cal­lie, chy­ba za dużo so­bie do­po­wia­dasz – pró­bo­wa­łem ją zbyć. – Isa­bel­le mnie nie in­te­re­su­je.

– To faj­na dziew­czy­na, ale pa­mi­ętaj, że jej oj­ciec jest pa­sto­rem i to nie przej­dzie – po­wie­dzia­ła.

– Daj już z tym spo­kój. – Mach­nąłem ręką. – Cho­dzi tyl­ko o wspó­łpra­cę.

– Ja­sne. – Chy­ba nie uwie­rzy­ła.

Spo­dzie­wa­łem się, że sio­stra będzie mia­ła ja­kieś ale, jed­nak póki co Isa­bel­le nie zgo­dzi­ła się na spo­tka­nie, więc je­śli do nie­go doj­dzie, za­pew­ne nie będzie w spra­wach pry­wat­nych.

Rano, gdy Cal­lie była już w pen­sjo­na­cie, po­sta­no­wi­łem wy­ko­rzy­stać mo­ment i po­ga­dać z Lar­sem. Sie­dział w kuch­ni przy sto­le, po­pi­jał kawę i wy­stu­ki­wał coś na kla­wia­tu­rze.

– Pra­cu­jesz? – za­py­ta­łem i si­ęgnąłem po fi­li­żan­kę, by na­lać so­bie kawy.

– Tak – od­pa­rł krót­ko.

– Lars, nie wiem, cze­mu Cal­lie tak się za­fik­so­wa­ła na two­im punk­cie, ale je­stem w sta­nie za­ak­cep­to­wać jej wy­bór – po­wie­dzia­łem, na co on bez­czel­nie się za­śmiał.

– Nie po­trze­bu­ję two­jej ak­cep­ta­cji.

– Słu­chaj, McFad­den – usia­dłem na­prze­ciw nie­go – to moja sio­stra, a nie ko­lej­na two­ja dziw­ka i nie po­zwo­lę ci, byś ją źle trak­to­wał!

– Prze­stań! – wark­nął i za­ci­snął pi­ęść. – Za­le­ży mi na Cal­lie i to tak na po­wa­żnie… Na sta­łe – od­pa­rł, błądząc gdzieś wzro­kiem.

– To do­brze, bo nie dam ci jej skrzyw­dzić. Cal­lie za­słu­gu­je na wszyst­ko, co naj­lep­sze.

– I ja jej to daję – za­pew­nił.

– Oby tak było, McFad­den. – Spoj­rza­łem na nie­go z po­wa­gą, nie prze­ry­wa­jąc kon­tak­tu wzro­ko­we­go. – I jesz­cze jed­na spra­wa…

– Jaka? – za­in­te­re­so­wał się.

– Z ko­ńcem mie­si­ąca od­dam ci część pie­ni­ędzy.

– Po­wie­dzia­łem ci, że ich nie chcę.

– Ale ja chcę ci je od­dać.

– To w ko­ńcu je­steś win­ny czy nie? – Pod­nió­sł na mnie wzrok.

– Nie je­stem! – syk­nąłem. – Nie chcę mieć u cie­bie dłu­gu.

– To ja też ci coś po­wiem.

– Słu­cham.

– Zle­ci­łem de­tek­ty­wo­wi od­na­le­zie­nie Swa­na i Pea­coc­ka.

Tu mnie za­sko­czył.

– W ko­ńcu mi uwie­rzy­łeś?

– Roz­wa­żam ró­żne opcje – od­po­wie­dział.

– I jak? Wia­do­mo już coś?

– A ty sądzisz, że będę cię in­for­mo­wał?

– Za­bi­jesz ich?

– Mam po­de­słać ci zwło­ki? – za­kpił.

– Lars, to nie są mili go­ście, tyl­ko ban­dy­ci. Udo­wod­ni­li, że nie cof­ną się przed ni­czym.

– I ty z nimi wspó­łpra­co­wa­łeś?

– Nie sądzi­łem, że mnie wy­sta­wią.

– Na dru­gi raz uwa­żaj, komu ufasz – po­uczył mnie.

– Wła­śnie tak ro­bię – rzu­ci­łem wy­mow­nie. – Lars, co­kol­wiek po­sta­no­wisz, bądź ostro­żny.

– Mar­twisz się o mnie? Ja­kie to wspa­nia­ło­my­śl­ne – za­drwił.

– Nie, wła­ści­wie mam cię gdzieś – po­wie­dzia­łem i pod­nio­słem się z krze­sła – ale moja sio­stra cię ko­cha, a wy­star­cza­jąco się na­cier­pia­ła – do­da­łem, po czym od razu wy­sze­dłem.

Ow­szem, Lars nie na­le­żał do przy­jem­niacz­ków i tak na­praw­dę nie mia­łem po­jęcia, czy miał czy­jeś ży­cie na su­mie­niu, ale tam­ci dwaj nie będą się wa­hać i na pew­no po­ci­ągną za spust. Na­praw­dę po­wi­nien uwa­żać.

Za­nim po­sze­dłem do Cal­lie, wstąpi­łem na chwi­lę do staj­ni. Choć sy­tu­acja się nor­mo­wa­ła, to wci­ąż sta­li­śmy przed dy­le­ma­tem, czy sprze­dać ko­nie, czy będzie nas stać na ich utrzy­ma­nie, a może za­trzy­mać jed­ne­go? Za pie­ni­ądze ze sprze­da­ży mo­gli­by­śmy roz­wi­nąć win­ni­cę. Nie za­ro­bi­my ko­ko­sów, ale mie­li­śmy jesz­cze spo­ro miej­sca na nowe sa­dzon­ki i war­to było wy­ko­rzy­stać zie­mię.

Gdy wsze­dłem do pen­sjo­na­tu, Cal­lie mel­do­wa­ła aku­rat no­we­go go­ścia, więc przy­wi­ta­łem się i za­jąłem miej­sce tuż za sio­strą, przy­gląda­jąc się, jak prze­bie­ga cała pro­ce­du­ra. Chwi­lę pó­źniej za­pro­wa­dzi­ła go­ścia do po­ko­ju i wró­ci­ła do re­cep­cji.

– Wy­glądasz, jak­by cię to prze­ra­ża­ło – po­wie­dzia­ła do mnie.

– Ra­czej jak­bym nie­ko­niecz­nie się w tym wi­dział. – Skrzy­wi­łem się.

– Więc ciesz się, że pro­wa­dzi­my mały pen­sjo­nat, a nie duży ho­tel.

– A nie my­śla­łaś o tym, by roz­bu­do­wać pen­sjo­nat? Przy­da­ły­by się do­dat­ko­we po­ko­je, mo­gli­by­śmy po­my­śleć o dom­ku go­ścin­nym – za­pro­po­no­wa­łem, bo tak na­praw­dę mie­li­śmy jesz­cze spo­ro nie­wy­ko­rzy­sta­ne­go miej­sca.

– Nie za­sta­na­wia­łam się nad tym – od­pa­rła, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi. – Na­wet nie wiem, czy ran­czo zo­sta­nie w ro­dzi­nie.

– Chcesz je sprze­dać? – zdzi­wi­łem się.

– Prze­cież ty i Ca­leb tego chcie­li­ście – przy­po­mnia­ła mi.

– Po­trze­bo­wa­li­śmy pie­ni­ędzy. Ca­leb na swo­je wy­dat­ki, ja na… – urwa­łem na chwi­lę, bo zro­bi­ło się nie­co nie­zręcz­nie. – Ja głów­nie chcia­łem spła­cić Lar­sa i unik­nąć tego wszyst­kie­go.

– Kto by przy­pusz­czał, że to będzie mia­ło taki fi­nał?

– Na pew­no nie ja. Mó­głbym co nie­co po­wie­dzieć o McFad­de­nie, ale do gło­wy by mi nie przy­szło, że to psy­cho­pa­tycz­ny prze­śla­dow­ca.

Za­śmia­ła się na te sło­wa.

– Może nie psy­cho­pa­tycz­ny, ale lubi mieć kon­tro­lę.

– Cal­lie, pa­mi­ętaj, że gdy­by…

– Wiem! – prze­rwa­ła mi i prze­wró­ci­ła wy­mow­nie ocza­mi. – Prze­stań mi to po­wta­rzać.

– Do­brze, już od­pusz­czam – po­wie­dzia­łem, choć nie do ko­ńca tak mia­ło być. Mimo wszyst­ko mu­sia­łem mieć na nią oko.

– I tak trzy­maj! – po­wie­dzia­ła.

Rozdział 5

Grant

Cal­lie i Lars od kil­ku dni byli w Pa­ry­żu, a ja zaj­mo­wa­łem się ran­czem. W pen­sjo­na­cie, oprócz Ma­ri­ny i Ca­ro­li­ne, na re­cep­cji po­ma­ga­ła mi pani An­der­son, choć chy­ba ra­czej ja po­ma­ga­łem jej, bo świet­nie się czu­ła w tym miej­scu, a mia­ła tak ga­da­ne, że wca­le bym się nie zdzi­wił, gdy­by ści­ągnęła tu na wy­po­czy­nek pre­zy­den­ta. Ja głów­nie zaj­mo­wa­łem się całą pa­pie­ro­lo­gią, po­zy­ski­wa­niem klien­tów, za­mó­wie­nia­mi, do­sta­wa­mi i wszyst­ki­mi kosz­ta­mi, ja­kie po­no­si­li­śmy. Tro­chę tego było. Ogól­nie wszyst­ko do­brze funk­cjo­no­wa­ło, ale…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej