W sieci pożądania - Bekher Nana,Michalak AT. - ebook + książka

W sieci pożądania ebook

Bekher Nana, Michalak AT.

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Ta książka powstała dzięki Wam. W odpowiedzi na Wasze prośby, zaczęłyśmy wspólnie pisać i nigdy nie spodziewałybyśmy się, ile radości nam to sprawi. Oddajemy w Wasze ręce naszą ukochaną historię, dopieszczoną i z odrobiną pikanterii. Mamy nadzieję, że będziecie równie dobrze bawić się, czytając, jak my, pisząc ją dla Was”.

– Nana Bekher i AT. Michalak

Riley i Hudsona połączył płomienny romans na plażach słonecznego Barbadosu. Kiedy jednak kobieta zaczyna marzyć o wspólnej przyszłości, on bez słowa znika. Riley zostaje ze złamanym sercem. Postanawia całkowicie odmienić swoje życie. Poznaje mężczyznę, który gwarantuje jej miłość oraz poczucie bezpieczeństwa. Wtedy znowu pojawia się Hudson.

Kim tak naprawdę jest mężczyzna, który roztrzaskuje jej świat?

Jakie skrywa tajemnice i czy na pewno pojawił się w jej życiu przypadkiem?

„Ten duet to prawdziwa mieszanka wybuchowa! Jestem totalnie zauroczona historią, jaką stworzyły dziewczyny. Doskonale poprowadzona akcja, która nie zwalnia ani na moment. Przemyślana fabuła wciąga w świat bohaterów. Gwarantuję, że nie będziecie chcieli z niego wyjść, dopóki nie przeczytacie ostatniej strony. Gorąco polecam!”

– Kinga Litkowiec

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 400

Oceny
4,4 (149 ocen)
96
26
16
9
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
eljasia

Dobrze spędzony czas

W powieści poznajemy losy Riley, która w końcu postanawia iść na urlop, a na wypoczynek wybiera gorący Barbados . Jej wyczekiwany urlop na gorącej wyspie zaczyna się dość niefortunnie, a to za sprawą przystojnego Hudsona, na widok którego robi się od razu gorąco i to wcale nie za sprawą słońca. Przypadki tej dwójki doprowadzają do ich gorącego i bardzo namiętnego wakacyjnego romansu. Kiedy powoli zaczynają się wykluwać uczucia tej dwójki, niespodziewanie Hudson znika z życia dziewczyny, która doszczętnie zraniona postanawia wywrócić swoje życie do góry nogami i z nowymi celami, w nowym miejscu rozpoczyna je na nowo. Niestety nic nie jest takie jakie się wydawało, a ponowne spotkanie gorącego kochanka z wakacji będzie jak bomba, która może zniszczyć nie jedno życie. Dziewczyny napisały naprawdę obszerną powieść, w której znajdziemy dużo gorącej namiętności, miłości jak również spokoju i bezpieczeństwa. Akcja jest naprawdę od samego początku książki szybka i dynamiczna, ale w powieści ró...
20
Svieta

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka! I tak wodziła za nos... ehhh cudo!
10
Son2ka5

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka aż ciężko się oderwać , a te zwroty akcji warta uwagi
10
daryjka_94

Nie oderwiesz się od lektury

świetna historia pełna pożądania i niespodziewanych zwrotów 💓
10
Maadzia3

Nie oderwiesz się od lektury

fajna:)
10

Popularność




Au­tor­ki: Nana Be­kher, AT. Mi­cha­lak
Re­dak­cja: Jo­lan­ta Olej­ni­czak-Ku­lan
Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak
Skład: Ro­bert Ku­pisz
Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Anna Jam­róz
Zdję­cia na okład­ce: Kon­rad­bak/Dre­am­sti­me.com
Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Ro­man Ksią­żek
Kie­row­nik re­dak­cji: Agniesz­ka Gó­rec­ka
© Co­py­ri­ght by Nana Be­kher © Co­py­ri­ght by AT. Mi­cha­lak © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal
Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­obraź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.
Biel­sko-Bia­ła 2022
Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o. ul. Za­po­ra 25 43-382 Biel­sko-Bia­ła tel. 338282828, fax 338282829pas­cal@pas­cal.plwww.pas­cal.pl
ISBN 978-83-8103-923-9
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Na­szym Czy­tel­ni­kom,bo bez Was nie by­ło­by nas

ROZ­DZIAŁ 1

RI­LEY

– Do­brze, że cię wi­dzę. – Za­trzy­ma­łam się, gdy usły­sza­łam głos Hen­ry’ego, jed­ne­go z mo­ich współ­pra­cow­ni­ków. – Prze­sła­łem ci na ma­ila ma­te­ria­ły do no­wej kam­pa­nii i Upton po­twier­dził spo­tka­nie o dru­giej – po­wie­dział, a ja prze­wró­ci­łam ocza­mi. Jesz­cze tego mi bra­ko­wa­ło. To wy­jąt­ko­wo trud­ny i ma­rud­ny klient.

– Dla­cze­go ja? – jęk­nę­łam i po­ma­sze­ro­wa­łam w stro­nę swo­je­go biu­ra.

– Je­steś pra­wą ręką Ros­sa – od­parł z prze­ką­sem. Wie­dzia­łam, że to go boli.

– A ty moją – skwi­to­wa­łam. – Zaj­mij się nim, ja mam spo­ro pra­cy.

– Upton chce cie­bie, Ri­ley – po­wie­dział to tak, że aż prze­szedł mnie nie­przy­jem­ny dreszcz. – Omów­cie spra­wy pod­czas lun­chu, może bę­dzie bar­dziej zno­śny. – Na jego twa­rzy po­ja­wił się cy­nicz­ny uśmiech.

– Tak? A co to ta­kie­go lunch? – rzu­ci­łam z iro­nią.

– Po­wo­dze­nia, sze­fo­wo! – do­dał, po czym ob­ró­cił się i pew­nym kro­kiem po­szedł w stro­nę swo­je­go biu­ra.

Nim zdą­ży­łam na­ci­snąć na klam­kę, zła­pa­ła mnie Ro­xan­ne, na­sza se­kre­tar­ka, aby po­in­for­mo­wać, że za pół go­dzi­ny przyj­dzie nowy sta­ży­sta, któ­re­mu mam po­wie­dzieć, co mniej wię­cej ma ro­bić, bo pre­zes jest na spo­tka­niu poza fir­mą i wró­ci do­pie­ro po obie­dzie. Po pro­stu świet­nie! Od­kąd zo­sta­łam pra­wą ręką pre­ze­sa, zgu­bi­łam gdzieś ży­cie pry­wat­ne i wol­ny czas.

Pół­to­ra roku temu Ma­xi­mi­lian Ross, pre­zes jed­nej z naj­lep­szych agen­cji re­kla­my w Ko­lo­ra­do, awan­so­wał mnie i mia­no­wał sze­fo­wą. Oczy­wi­ście, ucie­szy­łam się. Ross do­ce­nił moją pra­cę, po­świę­ce­nie, za­an­ga­żo­wa­nie w roz­wój fir­my, do­sta­łam pod­wyż­kę, jed­nak wszyst­ko mia­ło swo­ją cenę. Od­da­łam się pra­cy cał­ko­wi­cie, za­po­mi­na­jąc, że wo­kół mnie ist­nie­je świat, a zwłasz­cza mój chło­pak Troy. Im wię­cej cza­su spę­dza­łam w biu­rze, tym mniej było mnie w domu.

Ja i Troy za­czę­li­śmy się od sie­bie od­da­lać. Kil­ka razy pla­no­wa­li­śmy ja­kiś cho­ciaż dwu­dnio­wy wy­pad tyl­ko we dwo­je, ale za­wsze w koń­cu coś się dzia­ło i nic z tego nie wy­cho­dzi­ło. Mia­łam wol­ną tyl­ko nie­dzie­lę i za­zwy­czaj je­dy­nie póź­ne po­po­łu­dnie. Cały czas do­sta­wa­li­śmy nowe, bar­dzo do­bre zle­ce­nia, a ja sta­ra­łam się da­wać z sie­bie mak­si­mum. Ow­szem, fi­nan­so­wo opła­ci­ło mi się to.

Chcia­łam na­wet zro­bić Troy­owi nie­spo­dzian­kę i na czter­na­ste­go lu­te­go, w wa­len­tyn­ki, za­re­zer­wo­wa­łam sto­lik w re­stau­ra­cji Le Ju­les Ver­ne u pod­nó­ża sa­mej wie­ży Eif­fla. Wzię­łam też wol­ne w pra­cy na czte­ry dni. Sza­leń­stwo, praw­da? Ale uzna­łam, że po­win­nam ja­koś zre­kom­pen­so­wać mu to wszyst­ko, te nie­uda­ne wy­ciecz­ki, sa­mot­ne wie­czo­ry, na­gle od­wo­ła­ne spo­tka­nia. Jed­nak się spóź­ni­łam.

Sa­mo­lot do Pa­ry­ża mie­li­śmy o pią­tej rano. Nie mó­wi­łam nic Troy­owi do ostat­niej chwi­li, za­dzwo­ni­łam do nie­go tej nocy i po­wie­dzia­łam, by się spa­ko­wał, bo za­raz le­ci­my do Fran­cji. Pa­mię­tam, że przy­je­chał do mnie, sta­nął w pro­gu zre­zy­gno­wa­ny i zmie­sza­ny, po czym po­in­for­mo­wał mnie, że to ko­niec. Ko­niec mię­dzy nami. Są­dzi­łam, że się prze­sły­sza­łam. Wła­śnie pro­po­no­wa­łam mu kil­ka dni w Pa­ry­żu, a on ze mną zry­wał.

Czu­łam się tak, jak­by ser­ce mi pę­ka­ło, ale nóż wbił mi w mo­men­cie, gdy mi wy­znał, że od kil­ku ty­go­dni spo­ty­ka się z kimś. Bo ja nie mia­łam dla nie­go cza­su, cią­gle by­łam po­chło­nię­ta pra­cą i ta­kie tam bzde­ty. Nie wie­dzia­łam już, czy bar­dziej jest mi przy­kro, czy je­stem na nie­go wście­kła.

Wy­rzu­ci­łam go za drzwi i opróż­ni­łam bu­tel­kę wina. Ni­g­dy do­tąd nie czu­łam się tak par­szy­wie. Okej, wiem, że nasz zwią­zek nie był ide­al­ny, ja sama po­świę­ca­łam nam mało cza­su, ale na­praw­dę chcia­łam to zmie­nić, a on to wszyst­ko znisz­czył, pie­prząc inną na boku.

Wte­dy zro­zu­mia­łam, że li­czy się tyl­ko pra­ca. Je­dy­nie na niej mogę po­le­gać, ona mnie nie za­wie­dzie. Od­da­łam się jej bez resz­ty. By­łam sama. Wy­cho­wa­łam się w domu dziec­ka, nie mia­łam ro­dzi­ców, przy­ja­ciół, zna­jo­mych, mia­łam tyl­ko współ­pra­cow­ni­ków z agen­cji. Nie cho­dzi­łam na im­pre­zy, nie spo­ty­ka­łam się z in­ny­mi fa­ce­ta­mi, bo naj­zwy­czaj­niej w świe­cie bra­ko­wa­ło mi na to cza­su, zresz­tą na­wet nie­spe­cjal­nie mi na tym za­le­ża­ło.

Nie­ste­ty, ten na­tłok za­jęć spra­wił, że pra­wie za­po­mi­na­łam, jak się na­zy­wam. Po­trze­bo­wa­łam urlo­pu i tym ra­zem nie było szans, bym od­pu­ści­ła. Mu­sia­łam gdzieś wy­je­chać. Na­wet zna­la­złam swo­je miej­sce do­ce­lo­we. My­śla­łam, że Ross do­sta­nie sza­łu, jak się do­wie, że wzię­łam dwa ty­go­dnie wol­ne­go, ale, o dzi­wo, stwier­dził, że za­słu­ży­łam. Za­zna­czył jed­nak oczy­wi­ście, że mam tyl­ko czter­na­ście dni urlo­pu, bym przy­pad­kiem go nie prze­dłu­ży­ła. Nie za­mie­rza­łam tego ro­bić. Uzna­łam, że te dwa ty­go­dnie w zu­peł­no­ści mi wy­star­czą.

Moje roz­my­śla­nia prze­rwa­ła Ro­xan­ne, przy­no­sząc mi ma­te­ria­ły do kam­pa­nii re­kla­mo­wej my­de­łek na­tu­ral­nych i moje ulu­bio­ne mię­to­we lat­te.

– Tro­chę pra­cy i tro­chę ener­gii – po­wie­dzia­ła, sta­wia­jąc mi kawę na biur­ku.

– Dzię­ku­ję ci, tego mi było trze­ba. – Uśmiech­nę­łam się do niej i się­gnę­łam po ku­bek.

– Do­sta­li­śmy jesz­cze prób­ki – do­da­ła ra­do­śnie, po czym po­sta­wi­ła pu­deł­ko na bla­cie i otwo­rzy­ła po­kry­wę.

– O rany! – Po­chy­li­łam się nad pu­deł­kiem, z któ­re­go uno­sił się aro­ma­tycz­ny za­pach.

W środ­ku znaj­do­wa­ły się prób­ki ko­lo­ro­wych, pach­ną­cych my­de­łek w róż­nych kształ­tach. Za­czę­ły­śmy z Ro­xan­ne wy­kła­dać je na blat, uważ­nie je oglą­da­jąc. Były ja­śmi­no­we, wi­śnio­we, po­ma­rań­czo­we, la­wen­do­we, mio­do­we, a na­wet szał­wio­we.

– O! To bę­dzie moje ulu­bio­ne – po­wie­dzia­ła, ob­ra­ca­jąc w dło­niach la­wen­do­we.

– Mar­chew­ko­we? – Zdzi­wi­łam się, wy­cią­ga­jąc ko­lej­ne my­dło z pu­deł­ka. – Prze­te­stu­je­my. – Za­śmia­łam się. – Zo­sta­wię je w na­szej to­a­le­cie.

– Je­steś nie­moż­li­wa – prych­nę­ła. – Prze­rób jesz­cze jed­no biu­ro na sy­pial­nię – za­drwi­ła.

– Nie jest to taki głu­pi po­mysł – od­par­łam, pusz­cza­jąc do niej oko.

– Po­win­naś w koń­cu wziąć urlop i gdzieś wy­je­chać – za­su­ge­ro­wa­ła.

– Tak wła­śnie zro­bię.

– No pew­nie, za ja­kieś dzie­sięć lat. – Po­trzą­snę­ła gło­wą.

– I tu się my­lisz – po­wie­dzia­łam i otwo­rzy­łam stro­nę in­ter­ne­to­wą z moją re­zer­wa­cją, po czym od­wró­ci­łam lap­top w jej kie­run­ku. – I co ty na to? – za­py­ta­łam.

– Bar­ba­dos? – Z nie­do­wie­rza­nia aż prze­tar­ła oczy. – Ross wie? – upew­ni­ła się.

– Oczy­wi­ście – przy­tak­nę­łam. – Wkrót­ce jadę do tego raju, gdzie spę­dzę całe dwa ty­go­dnie. I żeby nie przy­szło wam do gło­wy do mnie dzwo­nić!

– Ja­sne – skrzy­wi­ła się. – Zna­jąc cie­bie, co­dzien­nie będą kon­tro­l­ne te­le­fo­ny, chy­ba że wpad­niesz w si­dła ja­kie­goś przy­stoj­nia­ka, któ­ry nie wy­pu­ści cię z sy­pial­ni – za­chi­cho­ta­ła, a mnie aż ści­snę­ło w pod­brzu­szu.

Kie­dy ostat­nio upra­wia­łam seks? No tak, dwa mie­sią­ce temu z ko­le­gą z pra­cy. Wy­jąt­ko­wo da­łam się wte­dy na­mó­wić na drin­ka po cięż­kim dniu, ale mie­li­śmy oka­zję do świę­to­wa­nia. Suk­ce­syw­ne za­koń­cze­nie kam­pa­nii re­kla­mo­wej wpro­wa­dza­ją­cej na ry­nek nową li­nię ko­sme­ty­ków na­tu­ral­nych. Na­wet Ross wy­brał się z nami do baru. Tak na­praw­dę wy­pi­łam tyl­ko dwa drin­ki, po któ­rych za­czę­ło szu­mieć mi w gło­wie. Par­ker za­pro­po­no­wał, że od­wie­zie mnie do domu, a wy­lą­do­wa­li­śmy w jego łóż­ku. Nie za­prze­czam – było su­per – ale wiem, że coś wię­cej bar­dzo skom­pli­ko­wa­ło­by spra­wy mię­dzy nami, poza tym nic do nie­go nie czu­łam, prócz po­żą­da­nia, dla­te­go od razu mu po­wie­dzia­łam, że nie mo­że­my tego po­wtó­rzyć. Par­ker miał nie­co inne zda­nie na ten te­mat, bo kil­ka razy pro­po­no­wał wspól­ne wyj­ście, ja mu jed­nak od­ma­wia­łam.

– Wy­bra­łaś wa­ka­cje w stycz­niu?

– O tej po­rze na Bar­ba­do­sie jest bar­dzo cie­pło, poza tym w se­zo­nie Ross mnie nie pu­ści.

– Nie­ste­ty, to praw­da. – Skrzy­wi­ła się lek­ko.

– Za­mie­rzam na mak­sa wy­ko­rzy­stać ten urlop – po­wie­dzia­łam pew­nie.

– I pra­wi­dło­wo. – Ro­xan­ne po­sła­ła mi sze­ro­ki uśmiech.

***

Spo­tka­nie z Upto­nem jak zwy­kle było trud­ne. Mia­łam wra­że­nie, że Ross mnie uka­rał, od­da­jąc tego klien­ta, tyl­ko nie wie­dzia­łam, za co. By­łam pra­co­wi­ta, su­mien­na, uczci­wa, kre­atyw­na, moc­no za­an­ga­żo­wa­na w swo­ją pra­cę, a do­sta­łam go­ścia, któ­ry co spo­tka­nie wy­my­ślał nowe rze­czy i do­kła­dał mi do­dat­ko­wej ro­bo­ty. To była już trze­cia kam­pa­nia, któ­rą z nim prze­pro­wa­dza­łam, i za każ­dym ra­zem wy­glą­da­ło to tak samo.

Kie­dy ze­gar wska­zał czwar­tą, zro­bi­łam się strasz­nie głod­na. O tej po­rze po­win­nam była też zbie­rać się do domu, ale chcia­łam skoń­czyć dzi­siej­szą pra­cę, nie mia­łam ocho­ty zo­sta­wiać ni­cze­go na ju­tro. Po­trze­bo­wa­łam jesz­cze go­dzi­ny, by być wol­na. My­śla­łam, że więk­szość pra­cow­ni­ków po­szła już do domu, ale na ko­ry­ta­rzu spo­tka­łam Par­ke­ra.

– Nie mów, że jesz­cze zo­sta­jesz. – Zgro­mił mnie wzro­kiem.

– Upton ma ko­lej­ne su­ge­stie i chcę to dziś skoń­czyć – od­po­wie­dzia­łam.

– Za dużo pra­cu­jesz – stwier­dził.

– A co in­ne­go mam ro­bić? – Prze­wró­ci­łam ocza­mi.

– Na przy­kład spo­tkać się ze mną. – Za­trzy­mał się i omiótł moją syl­wet­kę wy­głod­nia­łym spoj­rze­niem.

– Par­ker, roz­ma­wia­li­śmy o tym – przy­po­mnia­łam mu, czu­jąc, jak bar­dzo bra­ku­je mi bli­sko­ści z fa­ce­tem.

– Nie – za­prze­czył. – To ty mó­wi­łaś, ja słu­cha­łem.

– Mniej­sza z tym. – Wes­tchnę­łam z lek­ką tę­sk­no­tą. – Tak bę­dzie le­piej.

– To też tyl­ko two­je zda­nie – po­wie­dział, wsu­wa­jąc dło­nie w kie­sze­nie spodni, po czym na­chy­lił się do mo­je­go ucha i do­dał: – Gdy­byś jed­nak chcia­ła się ro­ze­rwać, wpad­nij albo daj znać, przy­ja­dę do cie­bie.

Za­drża­łam, a on po tych sło­wach po­słał mi enig­ma­tycz­ny uśmiech i od­szedł.

Nie, nie. Ty do mnie nie przy­je­dziesz, bo zo­sta­niesz na noc. Rano obu­dzi­my się obok sie­bie i bę­dzie nie­zręcz­nie.

Cho­le­ra ja­sna! O czym ja w ogó­le po­my­śla­łam? Na­praw­dę by­łam głod­na. W każ­dym zna­cze­niu tego sło­wa.

Do domu wró­ci­łam oko­ło szó­stej. Wstą­pi­łam jesz­cze do mo­jej ulu­bio­nej knajp­ki po ko­la­cję i od razu wzię­łam coś na śnia­da­nie. Lu­bi­łam go­to­wać, ale rzad­ko to ro­bi­łam. Głów­nie z bra­ku cza­su. Ale ro­bić to sa­mej dla sie­bie to też nie było to samo co na przy­kład go­to­wa­nie dla Troya. Cza­sem ża­ło­wa­łam, że to wszyst­ko tak się po­to­czy­ło. Może ja i Troy nie by­li­śmy so­bie pi­sa­ni. Mimo wszyst­ko chcia­ła­bym kie­dyś od­na­leźć mi­łość, za­ko­chać się i być ko­cha­ną, oba­wia­łam się jed­nak, że już nie po­tra­fię. Pra­ca sta­ła się ca­łym moim świa­tem i za­wład­nę­ła moim ży­ciem. Cie­szy­łam się, że wkrót­ce lecę na Bar­ba­dos i w koń­cu od­pocz­nę. Na­ła­du­ję ba­te­ryj­ki i peł­na ener­gii wró­cę do ro­bo­ty.

Do­cho­dzi­ła ósma, a ja bez­na­mięt­nie ga­pi­łam się w te­le­wi­zor. Gdy­bym za­bra­ła pra­cę do domu, pew­nie wła­śnie ślę­cza­ła­bym nad zle­ce­niem. To był je­den z tych bar­dzo nie­licz­nych wie­czo­rów, któ­ry mia­łam wol­ny. Gdzieś w gło­wie prze­wi­ja­ły mi się sło­wa Par­ke­ra, nie da­wa­ły mi spo­ko­ju, a całe moje cia­ło wręcz krzy­cza­ło: jedź do nie­go!

Raz się żyje!

Szyb­ko się prze­bra­łam. Nie da­jąc znać Par­ke­ro­wi, po pro­stu wsia­dłam w sa­mo­chód i ru­szy­łam w kie­run­ku jego miesz­ka­nia. Parę mi­nut póź­niej by­łam już na miej­scu. Męż­czy­zna otwo­rzył mi drzwi, nie kry­jąc za­sko­cze­nia, ale i za­do­wo­le­nia.

– Hej – po­wie­dział ochry­płym gło­sem.

– Je­śli masz inne pla­ny... – Urwa­łam.

Par­ker nic nie mó­wiąc, po pro­stu wcią­gnął mnie do środ­ka i wpił się na­mięt­nie w moje usta. Ca­ło­wa­li­śmy się za­pa­mię­ta­le, go­rącz­ko­wo po­zby­wa­jąc się swo­ich ubrań. Ser­ce dud­ni­ło mi jak sza­lo­ne, nogi mię­kły, a bie­li­zna sta­wa­ła się mo­kra. Par­ker się­gnął po pre­zer­wa­ty­wę, po czym chwy­cił mnie w pa­sie i uniósł tak, że oplo­tłam no­ga­mi jego bio­dra. Przy­szpi­lił mnie do ścia­ny, ob­sy­pu­jąc moje cia­ło go­rą­cy­mi po­ca­łun­ka­mi. Wplo­tłam pal­ce w jego wło­sy, lek­ko za nie po­cią­ga­jąc, a wte­dy on płyn­nym ru­chem wbił się we mnie. Za­klę­łam w du­chu, bo po­czu­łam ogrom­ną ulgę. Roz­py­chał mnie i tak przy­jem­nie wy­peł­niał po same brze­gi, że nie by­łam w sta­nie po­wstrzy­mać dłu­gie­go i gło­śne­go jęku, któ­ry opu­ścił moje gar­dło. Na­wet nie zda­wa­łam so­bie spra­wy, jak tego po­trze­bo­wa­łam. Par­ker za­czął się po­ru­szać, wcho­dząc moc­niej i głę­biej, aż przy­gry­złam war­gę nie­mal­że do krwi.

Po chwi­li prze­nie­śli­śmy się na łóż­ko. Męż­czy­zna ob­ró­cił nas tak, że to ja by­łam na gó­rze, więc chwi­lo­wo prze­ję­łam ini­cja­ty­wę i za­czę­łam go ujeż­dżać. Od­chy­li­łam się nie­co do tyłu, opar­łam dło­nie o jego uda i ryt­micz­nie na­bi­ja­łam się na jego fiu­ta. Par­ker zła­pał mnie za bio­dra i za­czął ener­gicz­nie prze­su­wać po so­bie, po­war­ku­jąc przy tym ochry­ple. Czu­łam go tak do­kład­nie, każ­dy cen­ty­metr, każ­de pul­so­wa­nie, i wie­dzia­łam, że za­raz osią­gnę speł­nie­nie. Ści­snął mnie moc­niej, uniósł lek­ko, po czym na­bił na sie­bie tak moc­no, że gło­śno do­szłam z jego imie­niem na ustach, a on skoń­czył w na­stęp­nym ru­chu. To było cho­ler­nie do­bre, ale wie­dzia­łam, że za parę mi­nut wró­cę do sie­bie do domu, a ju­tro w pra­cy będę uni­ka­ła Par­ke­ra jak ognia.

ROZ­DZIAŁ 2

RI­LEY

Rano wsta­łam w cał­kiem do­brym hu­mo­rze i by­łam za­spo­ko­jo­na. Do mo­jej gło­wy pró­bo­wał się do­bić mo­ral­ny kac, ale sku­tecz­nie go prze­pę­dzi­łam. Jako do­ro­śli i wol­ni lu­dzie w koń­cu nie ro­bi­li­śmy nic złe­go. Przy­zna­łam jed­nak, że sy­tu­acja była nie­co nie­zręcz­na, bo pra­co­wa­li­śmy ra­zem. Mimo że nie wi­dy­wa­li­śmy się tak czę­sto w biu­rze, bo sie­dzie­li­śmy na in­nych pię­trach, to była jed­na fir­ma i ten sam bu­dy­nek. A gdy już uda­wa­ło mi się wy­rwać na lunch, wła­śnie Par­ke­ra spo­ty­ka­łam w knajp­ce na par­te­rze. Dziś po­sta­no­wi­łam od­pu­ścić so­bie prze­rwę. Zresz­tą mia­łam tyle pra­cy, że nie wie­dzia­łam w ogó­le, czy uda mi się wró­cić przed wie­czo­rem do domu.

Do fir­my do­tar­łam o wpół do ósmej – jak zwy­kle przed cza­sem. Zro­bi­łam so­bie kawę i za­bra­łam się do ro­bo­ty. Ow­szem, by­łam pra­co­ho­li­kiem, ale dzię­ki temu, że pra­ca tak mnie po­chła­nia­ła, nie mia­łam cza­su roz­my­ślać nad swo­ją sa­mot­no­ścią. Z jed­nej stro­ny prze­szka­dza­ło mi to, z dru­giej już się przy­zwy­cza­iłam. Je­dy­ne, cze­go się ba­łam, to to, że prze­pra­cu­ję całe ży­cie, nie zdą­żę się z ni­kim zwią­zać i zo­sta­nę zu­peł­nie sama. Mój szef jed­nak dbał o to, bym za czę­sto o tym nie my­śla­ła. Czas do po­łu­dnia spę­dzi­łam w biu­rze, nie wy­cho­dząc na­wet na chwi­lę. Ross wpadł do mnie na mo­ment, by mi po­wie­dzieć, że chce ze mną po­roz­ma­wiać, i po­le­cić, że­bym nie wy­cho­dzi­ła dziś wcze­śniej z pra­cy.

Ja i wcze­śniej­sze wyj­ście z pra­cy? Mo­gła­bym tu do­stać do­dat­ko­wy etat jako stróż.

W po­rze obia­do­wej zro­bi­łam się do­syć głod­na, więc za­pi­sa­łam pro­jekt i skie­ro­wa­łam się z biu­ra w stro­nę win­dy. Gdy drzwi się otwo­rzy­ły, zo­ba­czy­łam Par­ke­ra. Męż­czy­zna po­słał mi sze­ro­ki uśmiech i za­chę­cił dło­nią, bym we­szła.

– Skoń­czy­łeś na dziś? – za­py­ta­łam, prze­ry­wa­jąc nie­zręcz­ną ci­szę.

– Tak, prze­cież to pią­tek – skwi­to­wał. Dla mnie to nie sta­no­wi­ło róż­ni­cy. – Ty też?

– Nie, nie. – Za­śmia­łam się lek­ko. – Idę coś zjeść.

– To może pod­ja­dę póź­niej po cie­bie i wró­ci­my do mnie? – za­pro­po­no­wał nie­spo­dzie­wa­nie.

– Par­ker, mam wra­że­nie, że nie słu­chasz. – Po­ki­wa­łam gło­wą.

– Ri­ley, da­łaś mi do zro­zu­mie­nia, że nic z tego nie bę­dzie, dla­te­go nie pro­po­nu­ję ci wspól­nej przy­szło­ści, ślu­bu, dzie­ci, domu z ogród­kiem, tyl­ko do­brą za­ba­wę – po­wie­dział, sta­jąc bli­sko mnie. – A nie za­prze­czysz, że wczo­raj było nam bar­dzo do­brze – wy­chry­piał, na­chy­la­jąc się i za­kła­da­jąc mi pa­smo wło­sów za ucho.

Za­drża­łam, czu­jąc jego do­tyk na skó­rze. Oczy­wi­ście, że było nam bar­dzo do­brze, ale ro­mans z ko­le­gą z pra­cy nie wró­żył nic do­bre­go. Roz­nio­sło­by się to po ca­łej fir­mie. A gdy­by nam się nie uda­ło, by­ło­by do­syć dziw­nie spo­ty­kać się póź­niej w biu­rze, dla­te­go wo­la­łam tego unik­nąć. Par­ker prze­wier­cał mnie wzro­kiem, cze­ka­jąc na od­po­wiedź, choć prze­cież był pew­ny, że dzię­ki nie­mu mia­łam nie­sa­mo­wi­ty or­gazm. Gdy win­da się za­trzy­ma­ła, męż­czy­zna od­su­nął się ode mnie.

– Moje pię­tro – od­par­łam, mi­nę­łam go i wy­szłam na ko­ry­tarz.

Wciąż czu­łam na so­bie jego spoj­rze­nie, któ­re mnie roz­pa­la­ło.

– Ri­ley! – za­wo­łał mnie, a ja się od­wró­ci­łam. Nie my­li­łam się, aż pło­nął. – Wiesz, gdzie mnie szu­kać – rzu­cił krót­ko.

– Na ra­zie! – od­po­wie­dzia­łam i ru­szy­łam do bu­fe­tu.

Tym ra­zem za­mie­rza­łam grzecz­nie sie­dzieć w domu. Oczy­wi­ście, jak już do nie­go do­trę. Za kil­ka dni mam le­cieć na Bar­ba­dos, a do tego cza­su mu­szę do­koń­czyć wszyst­kie roz­po­czę­te spra­wy, ina­czej szef nie da mi spo­ko­ju. Cze­ka­ło mnie jesz­cze kil­ka bar­dziej pra­co­wi­tych dni, ale wie­dzia­łam, że nie­dłu­go od­pocz­nę. Na week­end za­pla­no­wa­łam za­ku­py. W so­bo­tę mia­łam skoń­czyć wcze­śniej, więc resz­tę dnia chcia­łam po­świę­cić na bie­ga­nie po skle­pach. Je­śli cze­goś mi brak­nie, do­ku­pię w nie­dzie­lę, bo w na­stęp­ny week­end już wy­la­tu­ję. Cie­szy­łam się jak małe dziec­ko na ten urlop i nie mo­głam się go już do­cze­kać.

Naj­pierw jed­nak obiad – żo­łą­dek do­ma­gał się je­dze­nia. Bę­dąc w związ­ku z Troy­em, sta­ra­łam się zdro­wo od­ży­wiać, po­nie­waż mój chło­pak był die­te­ty­kiem. Uło­żył mi plan ży­wie­nio­wy, uwzględ­nia­jąc mój sza­lo­ny tryb ży­cia, a ja na­praw­dę pró­bo­wa­łam się go trzy­mać, jed­nak na dłuż­szą metę bra­kło mi mo­bi­li­za­cji, a gdy roz­sta­łam się z Troy­em, to i chę­ci się skoń­czy­ły. Za­czę­łam ja­dać szyb­kie da­nia z bu­dek z fast fo­odem, a gdy mia­łam wię­cej cza­su albo ocho­tę na coś eks­tra, za­ma­wia­łam po­sił­ki z mo­jej ulu­bio­nej knajp­ki lub re­stau­ra­cji. Troy za­wsze szy­ko­wał mi do pra­cy lunch, za­zwy­czaj była to sa­łat­ka owo­co­wa, kok­tajl lub pud­ding. Bra­ko­wa­ło mi tego. Bra­ko­wa­ło mi tego, że ktoś się mną in­te­re­su­je, że ko­goś ob­cho­dzę.

Zja­dłam obiad i choć mia­łam jesz­cze wol­ne pięt­na­ście mi­nut, wró­ci­łam do biu­ra. Nie było sen­su tra­cić cza­su. Skoń­czę wcze­śniej, to wcze­śniej wró­cę do domu.

– Pan­no Mit­chell... – Pod­nio­słam wzrok znad kla­wia­tu­ry, sły­sząc głos sze­fa. – Moje gra­tu­la­cje. Upton jest za­chwy­co­ny – do­dał z sze­ro­kim uśmie­chem.

– Spró­bo­wał­by nie być – prych­nę­łam, na co męż­czy­zna nie­co się skrzy­wił, ale nie sko­men­to­wał mo­jej wy­po­wie­dzi.

Ma­xi­mi­lian Ross był do­stoj­nym męż­czy­zną w śred­nim wie­ku. Miał dwój­kę dzie­ci: syna i cór­kę, ale od pięt­na­stu lat był roz­wod­ni­kiem. Stwo­rzył tę fir­mę i od­dał jej się cał­ko­wi­cie, sta­wia­jąc ją na pierw­szym miej­scu – przed ro­dzi­ną. Kie­dyś mi po­wie­dział, że po­cząt­ko­wo uwa­żał, iż to po­świę­ce­nie dla pra­cy znisz­czy­ło jego mał­żeń­stwo, ale z cza­sem do­szedł do wnio­sku, że po pro­stu on i żona nie pa­so­wa­li do sie­bie. Nie wie­dzia­łam, co tak na­praw­dę o tym my­śleć. W koń­cu nie mia­łam po­ję­cia, jak wy­glą­da­ło jego mał­żeń­stwo. Cza­sa­mi od­no­si­łam wra­że­nie, że idę w jego kie­run­ku. Bar­dzo sku­pia­łam się na ro­bo­cie, od­da­wa­łam jej cał­ko­wi­cie. I tym spo­so­bem po­świę­ci­łam już je­den zwią­zek. Może cze­kał mnie taki sam los, jaki spo­tkał mo­je­go sze­fa?

– Mam dla pani pro­po­zy­cję nie do od­rzu­ce­nia – po­wie­dział po chwi­li.

Wszyst­kie jego pro­po­zy­cje były nie do od­rzu­ce­nia.

– Jaką? – za­py­ta­łam z za­cie­ka­wie­niem.

– Fir­ma Clarks & Go­ods wcho­dzi na ry­nek z nową li­nią ko­sme­ty­ków – od­po­wie­dział. – Agen­cja Fi­rios... – Och, na­sza naj­więk­sza kon­ku­ren­cja. – Mia­ła się za­jąć ich kam­pa­nią re­kla­mo­wą, ale nie speł­ni­ła ocze­ki­wań – wy­ja­śnił. – Ro­zu­mie pani, co to dla nas zna­czy?

Do­sko­na­le.

– Zło­ży­my im pro­po­zy­cję?

– Do­kład­nie tak. – Uśmiech­nął się ta­jem­ni­czo. – Oczy­wi­ście, chciał­bym, by to pani się tym za­ję­ła.

– Dzię­ku­ję. – Pod­nio­słam na nie­go spoj­rze­nie.

– Spo­tka­nie z nimi od­bę­dzie się w Dal­las, dzie­sią­te­go lu­te­go – po­in­for­mo­wał.

– Dzie­sią­te­go? – po­wtó­rzy­łam.

– Tak – przy­tak­nął.

– Dzie­wią­te­go wra­cam z urlo­pu – przy­po­mnia­łam mu.

– Pan­no Mit­chell, wszyst­ko już spraw­dzi­łem. – Na te sło­wa unio­słam brwi. – O go­dzi­nie pierw­szej wy­lą­du­je pani w Co­lo­ra­do Springs, a o szó­stej ma pani lot do Dal­las.

– W ten sam dzień? – Nie opusz­czał mnie cień na­dziei, że szef żar­tu­je.

– Tak, pan­no Mit­chell. Czy to ja­kiś pro­blem? – za­py­tał tak, że nie mo­głam od­po­wie­dzieć ina­czej.

– Nie – za­pew­ni­łam krót­ko.

Po pra­wie dzie­się­cio­go­dzin­nym lo­cie z Bar­ba­do­su nie będę ma­rzy­ła o ni­czym in­nym jak o tym, by po­now­nie wsiąść do sa­mo­lo­tu.

– Fi­nan­so­wo bar­dzo się to pani opła­ci – za­chę­cił. – Z pew­no­ścią każ­dy chciał­by być na pani miej­scu.

Nie za­sta­na­wia­łam się nad tym. My­śla­mi by­łam już na zło­ci­stej pla­ży w Brid­ge­town. Roz­ko­szo­wa­łam się pro­mie­nia­mi słoń­ca, wsłu­chi­wa­łam w szum fal i de­lek­to­wa­łam pysz­ny­mi drin­ka­mi ser­wo­wa­ny­mi przez przy­stoj­ne­go kel­ne­ra. Obie­ca­łam so­bie, że nie zmar­nu­ję ani mi­nu­ty z urlo­pu, i do­trzy­mam sło­wa. To bę­dzie mój czas, a po­tem wró­cę do rze­czy­wi­sto­ści.

– Pan­no Mit­chell? – Jak przez mgłę usły­sza­łam głos sze­fa. – Od­pły­nę­ła pani – stwier­dził nie­co su­ro­wo.

– Do­słow­nie... – Roz­ma­rzo­na po­sła­łam mu lek­ki uśmiech.

– Będę u sie­bie – po­wie­dział, po czym wstał z fo­te­la. – Czy prze­sła­ła mi już pani pro­jekt Gros­sa?

– Jesz­cze go spraw­dzam, za dwa­dzie­ścia mi­nut bę­dzie go pan miał w ma­ilu – za­pew­ni­łam go.

– W po­rząd­ku, w ta­kim ra­zie będę cze­kał.

Z pew­no­ścią. Prych­nę­łam w my­ślach.

Tak na­praw­dę skoń­czy­łam już pra­cę nad tym pro­jek­tem, ale mu­sia­łam się upew­nić, że jest do­pra­co­wa­ny w naj­mniej­szym szcze­gó­le, by nie zo­sta­wić sze­fo­wi pola do ko­men­to­wa­nia. Zresz­tą on był świa­do­my, że wszyst­ko, co mu od­da­ję, jest do­pra­co­wa­ne i do­piesz­czo­ne w każ­dym aspek­cie.

ROZ­DZIAŁ 3

RI­LEY

Wy­szłam z bu­dyn­ku lot­ni­ska, ścią­gnę­łam oku­la­ry prze­ciw­sło­necz­ne i ro­zej­rza­łam się do­oko­ła.

O cho­le­ra!

Na­wet w snach tak so­bie tego nie wy­obra­ża­łam. Już nie czu­łam, że tra­fi­łam do raju, ja by­łam tego pew­na. Słoń­ce jesz­cze świe­ci­ło, ogrze­wa­jąc mnie swo­imi pro­mie­nia­mi, a de­li­kat­ny po­dmuch wia­tru był nie­mal­że nie­wy­czu­wal­ny. Zdję­łam kurt­kę i prze­rzu­ci­łam ją przez wa­liz­kę. Ależ tu pięk­nie! W po­wie­trzu uno­sił się za­pach mor­skiej bry­zy, eg­zo­tycz­nych kwia­tów i do­brej za­ba­wy. Już nie mo­głam się do­cze­kać, aż do­trę do ho­te­lu i na do­bre roz­pocz­nę urlop.

Za­re­zer­wo­wa­łam naj­lep­szy apar­ta­ment w pię­cio­gwiazd­ko­wym ho­te­lu Gol­den Pe­arl. Były to moje naj­droż­sze wa­ka­cje, ale wie­dzia­łam, że dru­gie ta­kie szyb­ko nie na­dej­dą, więc nie ża­ło­wa­łam tych pie­nię­dzy. Mia­łam odło­żo­ne fun­du­sze na ta­kie przy­jem­no­ści, lecz do tej pory nie było oka­zji, by ich użyć.

Po­cią­gnę­łam za sobą wa­liz­kę i gdy zo­ba­czy­łam nad­jeż­dża­ją­cą tak­sów­kę, pod­bie­głam do kra­wę­dzi chod­ni­ka, by ją za­trzy­mać.

– To moja tak­sów­ka. – Wzdry­gnę­łam się, sły­sząc za sobą ni­ski mę­ski głos.

Od­wró­ci­łam się, by spoj­rzeć na czło­wie­ka, któ­ry mnie lek­ko wy­stra­szył. Wy­so­ki, do­brze zbu­do­wa­ny bru­net zgro­mił mnie wzro­kiem. Jego spoj­rze­nie wy­ra­ża­ło zmę­cze­nie i po­iry­to­wa­nie. Na ze­wnątrz było ja­kieś trzy­dzie­ści stop­ni, a on wci­snął się w ele­ganc­ki do­pa­so­wa­ny gar­ni­tur. Może przy­le­ciał na ja­kieś biz­ne­so­we spo­tka­nie?

Był nie­zwy­kle przy­stoj­ny i in­try­gu­ją­cy. Pro­mie­nie słoń­ca od­bi­ja­ły się od jego wło­sów i nada­wa­ły im zło­ci­sty blask, a jego lek­ko przy­mru­żo­ne oczy sta­wa­ły się co­raz bar­dziej ta­jem­ni­cze.

– To moja tak­sów­ka – po­wtó­rzył.

– Tak? A jest pod­pi­sa­na pań­skim na­zwi­skiem? – Prze­wró­ci­łam ocza­mi.

– Pani so­bie żar­tu­je? – Zde­ner­wo­wa­ny prze­stą­pił z nogi na nogę, wsu­wa­jąc dło­nie w kie­sze­nie spodni. – Do­pie­ro co wy­lą­do­wa­łem, sie­dzia­łem pięć go­dzin w sa­mo­lo­cie.

– A ja je­stem po pra­wie dzie­się­cio­go­dzin­nym lo­cie – oznaj­mi­łam. – Nie, nie żar­tu­ję – fuk­nę­łam.

– Bez­czel­na – rzu­cił pod no­sem. Ot, i jego urok prysł.

Znie­cier­pli­wio­ny kie­row­ca za­czął nas po­na­glać.

– Pro­szę. – Roz­gnie­wa­ny nie­zna­jo­my otwo­rzył mi drzwi. – Bo za­raz się oka­że, że aby się do­stać do ho­te­lu, musi pani po­ko­nać całą wy­spę.

– Zdzi­wił­by się pan – od­po­wie­dzia­łam, mie­rząc go wzro­kiem i za­pa­mię­tu­jąc jego wy­gląd.

Męż­czy­zna już się nie ode­zwał, tyl­ko po­krę­cił gło­wą, po czym za­mknął drzwi i wło­żył moją wa­liz­kę do ba­gaż­ni­ka. Kie­row­ca ru­szył, a ja uświa­do­mi­łam so­bie, że nie po­dzię­ko­wa­łam fa­ce­to­wi na­wet za ten ba­gaż. Od­wró­ci­łam się jesz­cze na chwi­lę, żeby na nie­go spoj­rzeć.

Cho­le­ra! Na­praw­dę faj­ny. Choć był tro­chę bu­co­wa­ty, to mnie za­in­try­go­wał. Wy­glą­dał na ja­kie­goś przed­się­bior­cę. Z pew­no­ścią przy­le­ciał tu w in­te­re­sach, co ra­czej nie jest po­cie­sza­ją­ce, gdy wo­kół wszy­scy wy­po­czy­wa­ją i się re­lak­su­ją. W Co­lo­ra­do Springs było do­syć chłod­no. Po­go­da się po­psu­ła i gdy je­cha­łam na lot­ni­sko, na­wet za­czę­ło pa­dać, dla­te­go za­bra­łam ze sobą na wszel­ki wy­pa­dek kurt­kę, ale on w tym gar­ni­tu­rze pew­nie się go­to­wał. Ow­szem wy­glą­dał za­bój­czo, mógł­by jed­nak nie­co z sie­bie zrzu­cić...

Boże, o czym ja my­śla­łam?!

Le­d­wo się za­czę­ły moje wa­ka­cje, a mój umysł wziął so­bie wol­ne i po­sta­no­wił jak ja kom­plet­nie wy­po­cząć. Kil­ka mi­nut póź­niej, pod­czas któ­rych roz­my­śla­łam o nie­zna­jo­mym, do­tar­łam do ho­te­lu. Niech mnie ktoś uszczyp­nie, my­śla­łam. Wciąż nie wie­rzy­łam, że je­stem na Bar­ba­do­sie na wa­ka­cjach i że na­wet szef ży­czył mi uda­ne­go urlo­pu i za­po­mnie­nia o pra­cy – w to naj­trud­niej było uwie­rzyć. Za­bra­łam ba­ga­że i ra­do­snym kro­kiem we­szłam do środ­ka. Za­trzy­ma­łam się w pro­gu, przy­glą­da­jąc się pięk­ne­mu wnę­trzu. Wy­glą­da­ło jak pa­łac, ale bar­dzo no­wo­cze­sny. Ścia­ny po­kry­wa­ła far­ba w cie­płym żół­tym ko­lo­rze, a wszyst­kie me­ble, do­dat­ki i cały wy­strój utrzy­ma­no w la­zu­ro­wym od­cie­niu. Po­de­szłam do re­cep­cji, a tam przy­wi­ta­ła mnie mło­da dziew­czy­na.

– Ser­decz­nie wi­ta­my w na­szym ho­te­lu – po­wie­dzia­ła i po­sła­ła mi sze­ro­ki uśmiech. – W czym mogę pani po­móc?

– Ale tu pięk­nie... – Nie mo­głam wyjść z za­chwy­tu. – Mam za­re­zer­wo­wa­ny apar­ta­ment na na­zwi­sko Mit­chell – do­da­łam.

– Se­kund­kę. – Dziew­czy­na za­czę­ła wy­stu­ki­wać coś na kla­wia­tu­rze i spoj­rza­ła na mo­ni­tor. – Pani Ri­ley Mit­chell? – upew­ni­ła się.

– To ja – po­twier­dzi­łam z za­do­wo­le­niem.

– Już pa­nią mel­du­ję – po­in­for­mo­wa­ła mnie i po­da­ła mi ja­kieś do­ku­men­ty. – Pro­szę o pod­pis tu. – Wska­za­ła.

– Ja­sne – od­par­łam.

Oczy­wi­ście naj­pierw mu­sia­łam się za­po­znać z pi­smem. Była to umo­wa oraz re­gu­la­min ho­te­lu. Za­czę­łam go czy­tać, mimo że przej­rza­łam go wcze­śniej, bo był do­stęp­ny na stro­nie ho­te­lu. Po chwi­li przy­szła dru­ga ko­bie­ta, chy­ba me­ne­dżer­ka, bo prze­ka­za­ła tej pierw­szej ja­kieś pa­pie­ry i za­czę­ła tłu­ma­czyć coś na te­mat re­zer­wa­cji. Gdy pod­pi­sy­wa­łam do­ku­ment, usły­sza­łam zna­ny mi już głos. Męż­czy­zna roz­ma­wiał przez te­le­fon, ale był na tyle bli­sko, że go roz­po­zna­łam. Za­nim się od­wró­ci­łam, pod­nio­słam wzrok na me­ne­dżer­kę, któ­ra pro­mien­nie się do nie­go uśmie­cha­ła.

– Dzień do­bry, pa­nie Craw­ford – po­wie­dzia­ła ra­do­śnie. – Wi­ta­my w na­szym ho­te­lu.

– Dzień do­bry – od­po­wie­dział i sta­nął tuż obok mnie.

O cho­le­ra! Po­wo­li od­wró­ci­łam się w jego stro­nę, a on spoj­rzał na mnie py­ta­ją­co. Jego na pew­no się tu nie spo­dzie­wa­łam.

– To pani – bąk­nął i oparł się o blat, nie od­ry­wa­jąc ode mnie wzro­ku.

– Śle­dzi mnie pan? – za­py­ta­łam, a on za­śmiał się tak, że aż prze­łknę­łam śli­nę.

– Oczy­wi­ście – za­drwił. – Od dłuż­sze­go cza­su pa­nią śle­dzę, wiem o pani wszyst­ko, nie znam je­dy­nie pani imie­nia.

– Cie­ka­we.

– Hud­son – po­wie­dział i wy­cią­gnął do mnie rękę.

– Ri­ley – od­po­wie­dzia­łam i uści­snę­łam jego dłoń.

Gdy mnie do­tknął, po­czu­łam przy­jem­ne cie­pło roz­cho­dzą­ce się po moim cie­le. Uniósł lek­ko ką­cik ust, po­sy­ła­jąc mi de­li­kat­ny uśmiech. Kto wie, może na­wet zy­ska przy bliż­szym po­zna­niu...

– Pro­szę, klucz do pani apar­ta­men­tu – prze­rwa­ła nam re­cep­cjo­nist­ka, wrę­cza­jąc mi kar­tę do drzwi.

– Dzię­ku­ję.

– Mój apar­ta­ment rów­nież jest go­to­wy? – za­py­tał Hud­son, prze­no­sząc wzrok na dziew­czy­nę.

– Oczy­wi­ście – od­po­wie­dzia­ła szyb­ko me­ne­dżer­ka. – Apar­ta­ment 2A jest do pań­skiej dys­po­zy­cji – do­da­ła.

– Świet­nie! – przy­tak­nął.

2A? Za­my­śli­łam się i zer­k­nę­łam na do­ku­men­ty. 2A. Prze­cież to mój apar­ta­ment. Spoj­rza­łam na dziew­czy­nę, któ­ra chy­ba po­wo­li orien­to­wa­ła się, że coś jest nie tak.

– 2A to mój apar­ta­ment – wtrą­ci­łam i na­gle wszyst­kie spoj­rze­nia skie­ro­wa­ły się w moją stro­nę.

– Jak to? – Me­ne­dżer­ka aż wy­trzesz­czy­ła oczy.

– Ja mam za­re­zer­wo­wa­ny 2A – po­wtó­rzy­łam, a Hud­son zmarsz­czył brwi.

– To jest ukry­ta ka­me­ra? – Ro­zej­rzał się wo­kół.

– Pro­szę dać nam chwi­lę, za­raz to wy­ja­śni­my – za­pew­ni­ła zde­ner­wo­wa­na ko­bie­ta.

Obie prze­glą­da­ły do­ku­men­ta­cję, spraw­dza­ły coś w kom­pu­te­rze, a ja z Hud­so­nem cze­ka­li­śmy na roz­wią­za­nie. Dwa mie­sią­ce temu re­zer­wo­wa­łam tu miej­sce i apar­ta­ment był wol­ny. To w re­zer­wa­cji Hud­so­na mu­sia­ło dojść do po­mył­ki.

– By­łam pierw­sza – rzu­ci­łam do Hud­so­na.

– Bo ukra­dłaś mi tak­sów­kę – przy­po­mniał.

– Mam na my­śli re­zer­wa­cję – spro­sto­wa­łam.

– To mój apar­ta­ment – po­wie­dział, na co za­czę­łam się śmiać.

– Zno­wu za­czy­nasz? – za­kpi­łam z nie­go. – Moja tak­sów­ka, mój apar­ta­ment – wy­mie­ni­łam drwią­co, a on wy­raź­nie się zi­ry­to­wał. – Czy ty je­steś ja­kimś kró­lem?

– Tak się skła­da, że je­stem tu już któ­ryś raz z ko­lei i za­wsze re­zer­wu­ję ten apar­ta­ment, a co roku przy­jeż­dżam tu w stycz­niu w tym sa­mym ter­mi­nie – wy­sy­czał. – Wszy­scy tu­taj o tym wie­dzą, praw­da? – zwró­cił się do ko­biet. One prze­ra­żo­ne spoj­rza­ły na nie­go.

– Jak­byś nie mógł w se­zo­nie... – prych­nę­łam. – Kto przy­jeż­dża na urlop w stycz­niu?

– I kto to mówi? – Prze­niósł gniew­ny wzrok na mnie.

– Bar­dzo prze­pra­sza­my za za­ist­nia­łą sy­tu­ację – za­czę­ła mó­wić me­ne­dżer­ka. – Zda­je się, że do­szło do po­mył­ki, oczy­wi­ście z na­szej stro­ny.

– Bez wąt­pie­nia – za­grzmiał Hud­son.

– Pro­szę wy­ba­czyć Agnes. – Ko­bie­ta spoj­rza­ła wście­kle na dziew­czy­nę. – Jest jesz­cze na okre­sie prób­nym, któ­ry z pew­no­ścią nie zo­sta­nie jej prze­dłu­żo­ny – mó­wiąc to, po­pa­trzy­ła na re­cep­cjo­nist­kę, a ta mało się nie roz­pła­ka­ła.

– A... ale... – wy­ją­ka­ła.

– Ty już le­piej nic nie mów. – Za­ci­snę­ła usta. – Sze­fo­wa ci tego nie da­ru­je – do­da­ła ci­szej, ale i tak to sły­sze­li­śmy.

– Prze­pra­szam – po­wie­dzia­ła drżą­cym gło­sem.

Czu­łam się nie­zręcz­nie i było mi żal tej dziew­czy­ny. Ow­szem, po­peł­ni­ła błąd, ale z pew­no­ścią nie­świa­do­mie. Sko­ro pra­co­wa­ła tu od nie­daw­na i jesz­cze była na okre­sie prób­nym, mo­gła nie wie­dzieć, że ten oto tu­taj jest trak­to­wa­ny jak ja­kieś bó­stwo.

– Do­brze, co w taki ra­zie pa­nie pro­po­nu­ją? – za­py­ta­łam.

– Przez dwa dni mamy jesz­cze wol­ny apar­ta­ment 1C i mo­że­my za­pro­po­no­wać po­kój na ostat­nim pię­trze – po­wie­dzia­ła z na­dzie­ją, że ja­koś uda nam się do­ga­dać.

– Ostat­nie pię­tro? – Hud­son zmarsz­czył brwi.

– Od­stą­pię ci je – stwier­dzi­łam.

– Nie, nie. – Po­krę­cił gło­wą. – To ja ci od­stą­pię ten po­kój.

– Nie chcę tak wy­so­ko.

– A niby dla­cze­go? – Zmie­rzył mnie wzro­kiem.

– Bo nie lu­bię. – Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

– I po­my­śleć, że przy­le­cia­łaś sa­mo­lo­tem – rzu­cił z sar­ka­zmem.

– Po­kój jest rów­nież bo­ga­to wy­po­sa­żo­ny – za­chę­ca­ła me­ne­dżer­ka. Mło­da re­cep­cjo­nist­ka była tak wy­stra­szo­na, że nie po­tra­fi­ła wy­krztu­sić z sie­bie sło­wa. – Ofe­ru­je­my mi­ni­bar, te­le­wi­zję, do­stęp do In­ter­ne­tu, wan­nę z hy­dro­ma­sa­żem, a wi­dok z bal­ko­nu na oce­an wprost za­pie­ra dech w pier­siach.

– Spodo­ba ci się. – Pu­ści­łam Hud­so­no­wi oko.

– Chy­ba so­bie kpisz. – Oparł się dłoń­mi o blat, po­trzą­sa­jąc gło­wą.

– Nie rób scen. – Na­chy­li­łam się tak, by tyl­ko on mnie sły­szał. – Chy­ba nie chcesz, by ta dziew­czy­na stra­ci­ła pra­cę.

Nie mia­łam ocho­ty od­da­wać mu apar­ta­men­tu na par­te­rze, dla­te­go li­czy­łam, że uda mi się go prze­ko­nać, by to wła­śnie on wziął po­kój na ostat­nim pię­trze. Oczy­wi­ście po­świę­ci­ła­bym się, ale mu­sia­łam spró­bo­wać.

Hud­son po­pa­trzył na mnie, marsz­cząc brwi. Enig­ma­tycz­ne spoj­rze­nie męż­czy­zny dało mi do zro­zu­mie­nia, że w jego gło­wie ro­dzi się ja­kiś nie­ty­po­wy po­mysł, bo on też nie za­mie­rzał ła­two od­pu­ścić.

– Okej – po­wie­dział po chwi­li i pa­trząc na re­cep­cjo­nist­kę, kon­ty­nu­ował: – we­zmę ten po­kój na ostat­nim pię­trze i za­po­mni­my o ca­łej spra­wie, je­śli prze­ko­na pani Ri­ley, by zja­dła ze mną ko­la­cję.

Za­mu­ro­wa­ło mnie. Tyl­ko tyle i aż tyle.

W oczach dziew­czy­ny za­krę­ci­ły się łzy. Bez dwóch zdań za­le­ża­ło jej na tej pra­cy, a ja też nie chcia­łam, by stra­ci­ła ją przez tę sy­tu­ację. Ale pro­po­zy­cja Hud­so­na mnie za­sko­czy­ła. Nie ro­zu­mia­łam, dla­cze­go za­su­ge­ro­wał ko­la­cję ze mną?

– Bar­dzo pa­nią pro­szę – po­wie­dzia­ła bła­gal­nie, pa­trząc na mnie szklą­cy­mi się od łez ocza­mi. – Jest mi strasz­nie głu­pio z po­wo­du tej po­mył­ki. Obie­cu­ję, że już ni­g­dy do cze­goś po­dob­ne­go nie do­pusz­czę, o ile tyl­ko będę mia­ła taką szan­sę – do­da­ła ci­cho i spu­ści­ła wzrok.

Nie mia­łam ser­ca jej od­mó­wić i jemu chy­ba też.

– Zga­dzam się – od­po­wie­dzia­łam, a dziew­czy­na ode­tchnę­ła z ulgą i za­czę­ła mi dzię­ko­wać.

– Bar­dzo dzię­ku­je­my i jesz­cze raz naj­moc­niej prze­pra­sza­my – ode­zwa­ła się me­ne­dżer­ka. – Oczy­wi­ście zwró­ci­my panu pie­nią­dze – do­da­ła.

– Nie ma ta­kiej po­trze­by – od­parł, a ja unio­słam brwi. To był gest.

– Prze­pra­szam – po­wtó­rzy­ła skru­szo­na re­cep­cjo­nist­ka.

– W po­rząd­ku, po­pro­szę o klucz, a my... – od­wró­cił się do mnie – ...wi­dzi­my się o wpół do siód­mej.

– Zje­my tu­taj? – za­py­ta­łam za­cie­ka­wio­na.

– Nie­spo­dzian­ka – od­parł, po czym wziął klucz i ru­szył w kie­run­ku win­dy, a za­raz za nim po­szedł boy ho­te­lo­wy z ba­ga­żem.

Ten męż­czy­zna z pew­no­ścią był in­try­gu­ją­cy. Naj­pierw spo­tka­nie na par­kin­gu lot­ni­ska, po­tem w ho­te­lu. Wła­ści­wie to cie­szy­łam się, że po­now­nie na sie­bie wpa­dli­śmy – może w nie naj­lep­szej sy­tu­acji. By­łam cie­ka­wa jego i tej nie­spo­dzian­ki.

Po chwi­li i ja po­szłam w stro­nę swo­je­go apar­ta­men­tu. Kie­dy we­szłam do środ­ka, zro­zu­mia­łam, dla­cze­go Hud­son wła­śnie w nim się za­trzy­my­wał. To było ist­ne kró­le­stwo.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki