Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dom na przedmieściach Los Angeles. Z krokwi zwisa nagie ciało młodej kobiety. Opuchnięta twarz, kabel mocno owinięty wokół szyi. Tak zaczyna się kolejna sprawa detektywa Petera Deckera. Zamordowana kobieta była cenioną pielęgniarką, nigdy nie złamała prawa. A jednak ktoś uznał, że nie powinna dłużej żyć. Śledztwo idzie jak po grudzie, policja bezskutecznie szuka świadków i motywu zbrodni. Jednak Decker się nie poddaje. Gdy starannie prześwietla przeszłość ofiary, odkrywa, że miała więcej wrogów niż przyjaciół. Wszyscy są podejrzani, a niektórzy z nich nie zawahaliby się zabić. Deckera czeka jedno z najtrudniejszych śledztw w jego policyjnej karierze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 574
Tłumaczenie:
Na zdjęciach miała nabrzmiałą i posiniaczoną twarz, spuchnięte usta, podbite oczy. Deckerowi aż trudno było sobie wyobrazić, że przedstawiają tę samą kobietę o niezwykłej urodzie, która teraz siedzi przed nim. Terry zmieniła się przez tych piętnaście lat. Przeistoczyła się ze ślicznej szesnastolatki w elegancką, olśniewającą kobietę. Z wiekiem twarz się zaokrągliła, rysy stały się delikatniejsze, przypominała kameę z czasów wiktoriańskich. Przeniósł wzrok ze zdjęcia na jej twarz, unosząc brwi.
– Nieciekawie, co? – powiedziała.
– Mąż z pewnością nieźle cię urządził. – Gdyby Decker wystarczająco wytężył wzrok, dostrzegłby ślady pobicia. Miejscami skóra twarzy była zielonkawa. – Te zdjęcia zrobiono sześć tygodni temu?
– Mniej więcej. – Usiadła nieco inaczej na kanapie. – Ludzkie ciało jest niewiarygodne. Ciągle mnie zaskakuje.
Będąc lekarzem, Terry stykała się z tym na co dzień. To, że udało jej się ukończyć medycynę i wychować dziecko, mając za męża szaleńca, świadczyło o sile charakteru. Trudno było patrzeć na jej zmaltretowaną twarz na zdjęciach.
– Jesteś pewna, że tego chcesz? – spytał z naciskiem. – Spotkać się z nim tu, w Los Angeles?
– Odwlekałam to tak długo, jak mogłam, ale naprawdę nie ma sensu się ukrywać. Jeśli Chris zechce mnie odszukać, to mnie znajdzie. Nie martwię się jednak o siebie, tylko o Gabe’a. Jeśli Chris wpadnie w szał, może się zemścić na nim. Muszę zaczekać, aż Gabe osiągnie pełnoletność, nim będę mogła pomyśleć o sobie, panie poruczniku.
– Ile lat ma Gabe?
– Zgodnie z metryką za cztery miesiące skończy piętnaście. Ale pod względem psychicznym jest w pełni dojrzały.
Decker skinął głową. Siedzieli w elegancko urządzonym apartamencie hotelowym w Bel Air w Kalifornii. Zdecydowano się na różne odcienie beżu. Obok drzwi był dobrze zaopatrzony barek z marmurowym blatem do przygotowywania drinków. Terry siedziała z podwiniętymi nogami na kanapie naprzeciwko kamiennego kominka. Decker zajął miejsce na lewo od niej w fotelu z uszakami, z widokiem na prywatne patio z paprociami, palmami i kwiatami – prawdziwa oaza dla zranionej duszy.
– Dlaczego sądzisz, że wytrwasz, póki Gabe nie skończy osiemnastu lat?
Terry, nim odpowiedziała, zastanawiała się przez moment nad odpowiedzią.
– Poruczniku, przecież pan wie, jaki zimny i wyrachowany jest mój mąż. Wtedy pierwszy raz podniósł na mnie rękę.
– Co takiego się stało?
– Nieporozumienie. – Spojrzała w sufit, unikając wzroku Deckera. – Znalazł jakąś dokumentację lekarską i myślał, że usunęłam ciążę. Kiedy w końcu udało mi się go skłonić do tego, żeby przestał mnie bić, dotarło do niego, że źle odczytał imię. Aborcji poddała się moja przyrodnia siostra.
– Pomylił Melissę z Teresą.
– Mamy tak samo na drugie imię. Ja jestem Teresa Anne, a ona Melissa Anne. To głupi pomysł, ale mój ojciec jest głupi. Nadal posługuję się nazwiskiem McLaughlin, jak moja przyrodnia siostra, bo widnieje na wszystkich dyplomach i innych dokumentach. Źle odczytał imię i nie zapanował nad sobą. Nie, żeby zależało mu na dzieciach, ale na myśl, że mogłabym zabić jego potomka, zupełnie mu odbiło. – Wzruszyła ramionami. – Cieszę się, że nie miał broni pod ręką.
– Dlaczego za niego wyszłaś, Terry? – spytał Decker.
– Chciał, żebyśmy oficjalnie się pobrali. Cóż, nie mogłam mu odmówić, bo nas utrzymywał. Gdyby nie jego pieniądze, nigdy nie ukończyłabym medycyny. – Urwała na chwilę. – Na ogół zostawia mnie i Gabe’a w spokoju. Pracuje, pije, ćpa albo spotyka się z innymi kobietami. Gabe i ja nauczyliśmy się schodzić mu z drogi. Odnosimy się do siebie obojętnie, czasem z sympatią. Jest hojny, potrafi być czarujący, kiedy na czymś mu zależy. Daję mu to, czego chce, i mam spokój.
– Chyba że jest inaczej. – Decker uniósł zdjęcia. – Pani doktor, czego dokładnie pani ode mnie oczekuje?
– Zgodziłam się z nim spotkać, panie poruczniku, ale nie wrócę do niego. Przynajmniej nie od razu. Nie wiem, jak przyjmie tę wiadomość. Ponieważ nie mogę przed nim uciec, chcę, żeby wyraził zgodę na separację. Nie, nie nalegam na oficjalną separację małżeńską, bo to by nie przeszło. Chcę jedynie, żeby się zgodził, bym jeszcze trochę czasu mogła pomieszkać sama.
– Jeszcze trochę? To znaczy ile?
– Może trzydzieści lat – odparła z uśmiechem. – Prawdę mówiąc, chcę się przeprowadzić do Los Angeles, póki Gabe nie skończy szkoły średniej. Znalazłam dom do wynajęcia w Beverly Hills. Nie tylko chcę, żeby Chris zgodził się, byśmy mieszkali osobno, ale chcę również, by za wszystko płacił.
– Jak chcesz to osiągnąć?
– Przekona się pan. – Uśmiechnęła się. – Wytresował mnie, ale ja również wytresowałam jego.
– Jednak odczuwasz potrzebę, by się przed nim chronić.
– Kiedy się ma do czynienia z dzikim zwierzęciem, wszystko może się zdarzyć. Lepiej przedsięwziąć środki ostrożności.
– Jest wielu młodszych i silniejszych facetów ode mnie. Bardziej nadają się na ochroniarzy niż ja.
– Och, proszę! Chris mógłby pokonać każdego z nich. Jednak wobec pana zachowuje się bardziej… oględnie. Szanuje pana.
– Strzelał do mnie.
– Gdyby naprawdę chciał pana zabić, już by pan nie żył.
– Wiem o tym – powiedział Decker. – Chciał udowodnić, kto tu rządzi. – Wypuścił powietrze z płuc. – Ale jest coś ważniejszego. Chris lubi strzelać do ludzi. Likwidując mnie, zyskałby podwójnie.
Terry spuściła wzrok, nim powiedziała:
– Przechwalał się, że poprosił go pan o przysługę. Czy to prawda?
Decker wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Od czasu do czasu proszę go o informacje. Kiedy prowadzę śledztwo, korzystam ze wszystkich źródeł informacji, jakie tylko są dostępne. – Przyjrzał się jej twarzy: mlecznej cerze, złotobrązowym oczom, długim, kasztanowym włosom. Można było dostrzec kilka siwych pasm, jedyny dowód, że żyje w wiecznym stresie. Miała na sobie luźną długą sukienkę bez rękawów z jedwabistej tkaniny w pomarańczowe, zielone i żółte wzory geometryczne. Bose stopy wystawały spod rąbka sukienki. – Kiedy ma się tu pojawić?
– Poprosiłam go, żeby przyjechał do hotelu w niedzielę w południe. Uznałam, że to odpowiednia pora dla pana.
– Gdzie będzie wasz syn podczas tej rozmowy?
– W Los Angeles. Ćwiczy grę na fortepianie w kampusie Uniwersytetu Kalifornijskiego. Gabe ma komórkę. Jeśli mnie potrzebuje, dzwoni. Jest bardzo samodzielny. Musi być. – Spojrzała gdzieś w dal. – Jest bardzo dobry… Całkowite przeciwieństwo swojego ojca. Mając na względzie warunki, w jakich dorastał, do tej pory powinien już parę razy trafić do ośrodka resocjalizacyjnego. Ale jest wyjątkowo dojrzały. Martwi mnie to. Przemilczał przede mną tyle spraw, tyle faktów. Naprawdę zasłużył sobie na lepsze życie. – Uniosła dłonie do ust i zamrugała, żeby się nie rozpłakać. – Bardzo dziękuję panu za pomoc.
– Proszę zaczekać, aż coś zrobię, nim mi podziękujesz. – Decker spojrzał na zegarek. Pół godziny temu powinien być w domu. – Dobrze, Terry, przyjdę w niedzielę. Ale stawiam pewien warunek, to się odbędzie według mojego scenariusza. Zaraz ci powiem, w czym rzecz… – Milczał przez chwilę. – Po pierwsze i najważniejsze, musisz zaczekać w sypialni, póki nie przeszukam Chrisa. Dopiero wtedy będziesz mogła wyjść.
– Nie ma sprawy.
– Musisz też powiedzieć Gabe’owi, żeby nie wracał, nim go nie zawiadomisz, że wszystko w porządku. Nie chcę, żeby się pojawił w środku naszej rozmowy.
– To bardzo rozsądne.
W pokoju przez jakiś czas panowała cisza.
Wreszcie Terry wstała i oznajmiła:
– Bardzo dziękuję, panie poruczniku. Mam nadzieję, że honorarium jest odpowiednie?
– Bardziej niż odpowiednie. Jesteś bardzo hojna.
– Powiem panu jeszcze coś o Chrisie. Ma szeroki gest. Gdybym zaproponowała panu mniej, poczułby się znieważony.
– Słuchaj, jeśli nie chcesz, żebym się tym zajął, nie zrobię tego – powiedział Decker.
– Naturalnie, że nie chcę, żebyś się tym zajął – odparła Rina. – Na litość boską, przecież strzelał do ciebie!
– W takim razie zadzwonię do niej i jej odmówię.
– Nie sądzisz, że trochę na to za późno? – Rina wstała od stołu i zaczęła sprzątać naczynia – dwa talerze i dwie szklanki. Obecnie Hannah rzadko z nimi jadała. Jesienią rozpocznie studia w Izraelu. Zostały jej trzy miesiące szkoły, ale właściwie jakby już wyjechała.
Decker poszedł za żoną do kuchni.
– Powiedz mi, czego chcesz. – Kiedy Rina odkręciła wodę, zaproponował: – Ja pozmywam.
– Nie, ja to zrobię.
– A najlepiej, żebyś skorzystała ze zmywarki.
– Żeby zmyć dwa talerze?
Jeśli uwzględnić wszystkie szklanki, przybory kuchenne, garnki i rondle, zebrałoby się tego trochę, ale nie zamierzał się spierać.
– Powinienem naradzić się z tobą, nim wyraziłem zgodę. Przepraszam.
– Niepotrzebne mi twoje przeprosiny. Niepokoję się o twoje bezpieczeństwo. Peter, przecież to płatny zabójca.
– Nie zabije mnie.
– Czy to nie ty wciąż mi powtarzasz, że domowe nieporozumienia zawsze są najbardziej niebezpieczne, bo ludzi ponoszą nerwy?
– Tak, jeśli człowiek nie jest na to przygotowany.
– Nie uważasz, że twoja obecność jeszcze zaogni sytuację?
– To całkiem możliwe, ale jeśli Terry nie będzie miała nikogo obok siebie, może być jeszcze gorzej.
– To niech wynajmie sobie kogoś innego. Dlaczego musisz to być właśnie ty?
– Według niej mam największe szanse na to, żeby rozładować napięcie i rozbroić Chrisa.
– „Rozbroić” to odpowiednie słowo – powiedziała Rina. – Ten człowiek to chodząca bomba! – Pokręciła głową i odkręciła wodę. Bez słowa wręczyła Deckerowi pierwsze naczynie.
– Dziękuję za śniadanie. Łosoś po benedyktyńsku był naprawdę wyśmienity.
– Każdy zasługuje na ostatni posiłek.
– To wcale nie jest śmieszne.
Rina podała mu kolejne naczynie.
– Jeśli coś ci się stanie, nigdy ci tego nie daruję.
– Rozumiem.
– Jest mi obojętne, co ją spotka. Nie wątpię, że miła z niej kobieta, ale na własne życzenie ma to, co ma. – Rina poczuła, że ogarnia ją złość. – Dlaczego właśnie ty masz ją ratować z opresji? To bezczelność z jej strony prosić cię o pomoc.
– Zupełnie jakby była moim przeznaczeniem. – Decker odstawił naczynie i położył dłonie na ramionach żony. Czarne włosy opadały jej na plecy. Miała bojową minę. A Rina zwykle taka nie była. Zasadnicza, skupiona na celu… To owszem. Ale bojowa? – Zadzwonię do niej i odmówię.
– Peter, już nie możesz tego zrobić. Do spotkania zostało parę godzin. Poza tym, jeśli się wycofasz, Chris uzna cię za mięczaka, a to najgorsze, co mógłbyś zrobić. Nie masz wyjścia. – Stanęła na palcach i pocałowała go w czubek nosa. Był wysoki i potężny, ale Donatti też. – Uważam, że powinnam jechać z tobą.
– Wykluczone. Wolę się wycofać.
– Lubi mnie.
– I dlatego będzie go kusiło, żeby mnie zastrzelić. Podkochuje się w tobie.
– Wcale się we mnie nie podkochuje…
– Mylisz się.
– Cóż, w takim razie pozwól mi chociaż jechać z tobą do miasta. Możesz mnie podrzucić do moich rodziców. Odwiedzę ich.
– Zgoda. – Decker spojrzał na zegar kuchenny. – Zostaw zmywanie. Dokończę, kiedy wrócę.
– Już jedziesz?
– Chcę odpowiednio przygotować pokój przed pojawieniem się Chrisa.
– Świetnie. Pójdę po torebkę. Zadzwoń do mnie, jak będzie po wszystkim.
– Dobrze. Obiecuję.
– Taak, taak. – Rina odepchnęła go. – Czy małżonkowie nie przysięgają sobie, że będą się kochać, szanować i być sobie posłuszni?
– Coś w tym guście – powiedział Decker. – Nie chcę się przechwalać, ale dotrzymuję przysięgi.
– Jeśli chodzi o miłość i szacunek – zgodziła się z nim Rina. – Ale z posłuszeństwem masz duży kłopot.
Jakby zszedł z obrazu Diega Rivery – pojawił się z ogromnym bukietem kalii, który zasłaniał mu prawie cały tors. Donatti mierzył ponad metr dziewięćdziesiąt, czyli tyle samo co Decker.
– Niepotrzebnie. – Nim zdążył się zdziwić, Decker wziął kwiaty, rzucił je na marmurowy blat obok drzwi, następnie odwrócił Chrisa i popchnął, aż przyparł go do ściany. Ruchy Deckera były szybkie i bezwzględne. Przytknął lufę beretty do głowy Chrisa. – Przykro mi – powiedział – ale kompletnie straciła do ciebie zaufanie.
Donatti nic nie powiedział, kiedy Decker go obmacywał. Miał przy sobie broń dobrej jakości. Były to narzędzia jego pracy. Za paskiem automatyczny smith & wesson, a w bucie schował glocka kaliber .22. Ciągle trzymając przy karku Donattiego służbową berettę, Decker sprawdził mu kieszenie. Rzucił portfel na blat, kazał zdjąć buty, odpiąć pasek i zegarek.
– Zegarek?
– Wiesz, jak to się porobiło, Chris. Dzisiaj wszystko jest mikroskopijne. Kto wie, co w nim ukryłeś?
– To breguet.
– Nic mi to nie mówi, ale sprawia wrażenie drogiego. – Decker uwolnił go od złotego czasomierza. Był wyjątkowo ciężki. – Nie ukradnę ci go, tylko sprawdzę.
– To zegarek szkieletowy. Jak otworzysz kopertę, możesz zobaczyć mechanizm.
– Hm… Nie wybuchnie mi w ręku, prawda?
– To zegarek, nie broń.
– W twoich rękach wszystko może być bronią.
Donatti nie zaprzeczył. Decker kazał mu trzymać ręce w górze i stać bez ruchu pod ścianą. Wolno cofnął się o kilka centymetrów, żeby zrobić sobie miejsce. Ani na chwilę nie spuszczając wzroku z jego dłoni, Decker zaczął usuwać amunicję z pistoletów Donattiego.
– Możesz się odwrócić, ale nie opuszczaj rąk.
– Ty tu rządzisz.
Odwrócił się, aż znaleźli się twarzą w twarz. Pozbawiony broni Chris sprawiał wrażenie obojętnego. Jego niebieskie oczy były bez wyrazu. Trudno było powiedzieć, czy jest zły, czy rozbawiony.
Jedno nie ulegało wątpliwości. Kiedyś lepiej wyglądał. Dziś bladą skórę miejscami pokrywały plamy, na czole miał krosty. Zapuścił włosy, już nie był ostrzyżony na rekruta jak kilka lat temu, kiedy Decker widział go po raz ostatni. Zaczesywał je do tyłu, w stylu hrabiego Draculi, sięgały mu za uszy. Wciąż był tyczkowaty, ale miał szersze ramiona, niż zapamiętał Decker. Wystroił się na spotkanie z żoną – włożył niebieską koszulkę polo, spodnie z antracytowej gabardyny, a na nogi crocsy.
– Zaczynają mi drętwieć ręce.
– Opuść je powoli.
Gdy to zrobił, spytał:
– Co teraz?
– Usiądź. Żadnych gwałtownych ruchów. Wtedy ja też nie wykonam żadnych gwałtownych ruchów. W przeciwnym razie najpierw strzelę, a potem będę zadawał pytania. – Kiedy Donatti zamierzał usiąść w fotelu, Decker powstrzymał go. – Proszę na tej kanapie.
Donatti posłusznie klapnął na miękkich poduchach. Decker rzucił mu zegarek. Donatti złapał go jedną ręką i założył na przegub.
– Czy w ogóle tu jest?
– Tak, w sypialni.
– Dobry początek. Przyjdzie tu?
– Przyjdzie, kiedy dam jej znak, że wszystko w porządku.
– Gdzie Gabe?
– Nie ma go tutaj – powiedział Decker.
– Może to i lepiej. – Donatti ukrył twarz w dłoniach. Po chwili podniósł głowę. – Cóż, w sumie twoja obecność ma sens.
– Dzięki za uznanie.
– Słuchaj, nic jej nie zrobię.
– To po co cały ten arsenał?
– Zawsze chodzę uzbrojony. Czy mogę teraz porozmawiać ze swoją żoną?
Decker stanął obok marmurowego blatu hotelowego barku, wciąż trzymając w ręku berettę.
– Najpierw kilka podstawowych zasad – powiedział. – Po pierwsze, przez cały czas będziesz siedział. Nie zbliżaj się do niej. I żadnych gwałtownych ruchów, bo mogę się zdenerwować.
– Zgoda.
– Nie przeklinaj i zachowuj się grzecznie, wtedy jestem pewien, że wszystko gładko pójdzie.
– Taak… Jasne – szepnął.
– Jesteś blady. Chcesz wody? – Otworzył barek. – A może coś mocniejszego?
– Obojętne mi.
– Macallan, chivas, glenfiddich…
– Może być glenfiddich. – Chwilę później Decker wręczył mu kryształową szklaneczkę szkockiej. Nie skąpił przy nalewaniu. Donatti najpierw pociągnął mały łyk, a potem napił się więcej. – Dzięki. Teraz mi lepiej.
– Nie ma za co. – Decker mu się przyjrzał. – Już nie jesteś taki blady.
– Przez cały dzień nic nie miałem w ustach.
– Dopiero południe.
– W Nowym Jorku już prawie happy hour. Nie chciałem, żeby sobie pomyślała, że jestem słaby. Ale jestem. – Znów pociągnął łyk. – I ona o tym wie. Co jest, kurwa!
– Nie przeklinaj.
– Przeklinanie to mój najmniejszy problem. – Oddał Deckerowi pustą szklaneczkę.
– Powtórzyć? – Kiedy Donatti pokręcił głową, Decker zamknął szafkę. – Co się stało?
– Co się stało? Skończony idiota ze mnie.
– Delikatnie mówiąc.
– Zawsze miałem kłopoty z czytaniem ze zrozumieniem.
– Nie pojmujesz najważniejszego, Chris. Nie używa się własnej żony w charakterze worka treningowego, nawet gdyby usunęła ciążę.
– Nie sprałem jej, tylko ją uderzyłem.
– To też zabronione.
Donatti potarł czoło.
– Wiem. Jedynie cię poprawiam, bo uderzyłem ją z liścia. Gdybym przywalił jej pięścią, już by nie żyła.
– Czyli wiedziałeś, że ją bijesz bez opamiętania?
– Nigdy wcześniej nic takiego się nie wydarzyło i nigdy więcej się nie wydarzy.
– I powinna ci uwierzyć, ponieważ…
– Mogę zliczyć na palcach jednej ręki, ile razy poniosły mnie nerwy. Słuchaj, wiem, że się boi, ale nie musi się bać. Po prostu… – Zaczął podnosić się z kanapy, więc Decker zamachał mu bronią przed nosem. – Czy mogę się zobaczyć ze swoją żoną? Proszę.
– Tym razem przynajmniej powiedziałeś „proszę”. – Decker utkwił w nim wzrok. – Pozwól, że najpierw zadam ci kilka teoretycznych pytań. A co, jeśli ona nie chce z tobą rozmawiać?
– Skoro zgodziła się ze mną spotkać, to znaczy, że chce ze mną porozmawiać.
– Może nie chciała ci tego powiedzieć przez telefon. Wtedy zyskałbyś czas na zaplanowanie czegoś niebezpiecznego i najpewniej bardzo głupiego.
– Czy tak powiedziała? – Donatti uniósł wzrok.
– Pozwól, że ja będę zadawał pytania.
– Niczego sobie nie zaplanowałem. Zachowałem się jak idiota. To się nigdy więcej nie powtórzy. Tylko pozwól mi się zobaczyć z żoną, dobrze?
– A jeśli już nigdy więcej nie chce cię widzieć? Co, jeśli wystąpi o rozwód?
– Nie wiem. – Donatti splótł dłonie. – Nie zastanawiałem się nad tym.
– Wkurzyłbyś się, prawda?
– Przypuszczalnie tak.
– Co byś wtedy zrobił?
– Nic, kiedy ty byłbyś w pobliżu. – W końcu się ożywił. – Decker, Terry nie wystąpi o rozwód… Przynajmniej nie teraz, ponieważ po pierwsze i najważniejsze, mam dość pieniędzy, żeby rozpocząć bardzo kosztowną i długą batalię sądową o Gabe’a. Lepiej, żeby zaczekała, aż Gabe skończy osiemnaście lat. Terry jest osobą bardzo praktyczną. Mam jeszcze trzy i pół roku, nim ewentualnie wystąpi z takim żądaniem. Chciałbym zobaczyć się z Terry – wysapał.
– Jeszcze jedną szkocką? – spytał Decker.
– Nie. – Donatti pokręcił głową. – Dziękuję. – Odetchnął głęboko. – Jestem gotów.
Decker spojrzał na niego twardo.
– Będę obserwował każdy twój ruch.
– Nie ma sprawy. Nie poruszę się. Nie podniosę tyłka z kanapy. Czy możemy to już mieć za sobą?
Nie było sensu odwlekać tego, co nieuniknione. Decker zawołał Terry. Fotel przeznaczony dla niej postawił z boku, żeby nic nie stało na przeszkodzie między lufą jego pistoletu a głową Donattiego. Nie, żeby naprawdę przypuszczał, że dojdzie do strzelaniny, ale Decker był skautem i gliną, więc zawsze starał się być przygotowany. Terry ukryła nogi pod długą sukienką, ale jej postawa była królewska. Ta suknia też nie miała rękawów, długie, opalone ręce zdobiło kilka bransoletek. Patrzyła w oczy Donattiemu, chociaż on unikał jej wzroku.
– Dobrze wyglądasz – powiedział.
– Dziękuję.
– Jak się czujesz?
– Dobrze.
– A Gabe?
– Też.
Donatti westchnął i spojrzał na sufit. A potem przeniósł wzrok na jej twarz.
– Co mogę dla ciebie zrobić?
– Ciekawe pytanie – odparła. – Wciąż się nad tym zastanawiam.
Podrapał się w policzek.
– Zrobię wszystko.
– Czy mogę cię trzymać za słowo? – Nim zdołał coś powiedzieć, dodała: – Nie jestem gotowa, żeby wrócić do ciebie.
Donatti położył ręce na kolanach.
– Dobrze. Czy kiedykolwiek będziesz gotowa?
– Przypuszczalnie… Przypuszczalnie tak. Ale jeszcze nie teraz.
– Dobrze. – Chris spojrzał na Deckera. – Czy moglibyśmy porozmawiać bez świadków?
– Wykluczone. – Decker wziął kwiaty. – Przyniósł je dla ciebie.
Terry spojrzała na kalie.
– Później poproszę o przyniesienie wazonu. – I zwróciła się do Chrisa: – Są śliczne. Dziękuję.
Donatti zaczął się wiercić.
– Czyli… Jak sądzisz… Chciałem zapytać, jak długo chcesz tu jeszcze zostać.
– W Kalifornii czy w tym hotelu?
– Miałem na myśli z dala ode mnie, ale dobrze, jak długo zamierzasz jeszcze tu zostać?
– Nie wiem.
– Miesiąc? Dwa?
– Dłużej. – Oblizała usta.
– To trochę kosztowne. Oczywiście nie żałuję ci pieniędzy, ale…
– Przyznaję, że hotel jest drogi – powiedziała Terry. – Chcę wynająć dom. A ściślej mówiąc, żebyś ty wynajął dla mnie dom. Widziałam jeden, który mi się spodobał. Czekam, aż wypiszesz czek.
Decker był zaskoczony jej pewnym siebie tonem głosu. Jakby chciała sprowokować Chrisa do odmowy.
– Gdzie? – spytał Donatti.
– W Beverly Hills. Gdzież by indziej?
Kiedy zaczęła się podnosić z fotela, Decker powiedział:
– Co podać?
– Trochę mi zaschło w gardle.
– Siedź. Na co masz ochotę?
– Pellegrino bez lodu.
– Nie ma sprawy. A ty, Chris?
– To samo.
– Nalej mu szkockiej – powiedziała.
– Nic mi nie jest, Terry.
– Czy powiedziałam coś takiego? – warknęła. – Nalej mu szkockiej.
Donatti wyrzucił ręce w górę.
– Nie ma sprawy – zgodził się Decker – póki oboje siedzicie spokojnie.
– Nigdzie się nie wybieram – cierpko odparł Donatti. Gdy tylko napił się szkockiej, jakby się uspokoił. – Więc… Powiedz mi o tym domu, który mam wynająć.
– Znajduje się we Flats. To najlepsza dzielnica Los Angeles. Dwanaście tysięcy miesięcznie. Za mniejszą kwotę nic się tam nie wynajmie. Dom wymaga drobnego remontu, ale można się od razu wprowadzić. Wybrałam Beverly Hills głównie ze względu na dobre szkoły w pobliżu.
– Nie ma sprawy – powiedział Donatti. – Jeśli tego chcesz.
Sądząc po tej rozmowie, można było odnieść wrażenie, że w ich małżeństwie o wszystkim decyduje Terry. Możliwie, że na ogół tak było. Ale na ogół nie oznacza zawsze.
– Czy dostanę klucz? – spytał Donatti.
– Naturalnie. Przecież to ty wynajmiesz dom.
– Jak długo zamierzasz mieszkać… w tym wynajmowanym przeze mnie domu?
– Zwykle umowy wynajmu zawierane są na rok.
– To długo.
Terry się nachyliła.
– Chris, nie proszę o separację, chcę tylko osobno zamieszkać. Po tym, co się stało, to minimum, czego mogę się od ciebie domagać.
– Nie sprzeczam się z tobą, Terry, chcę tylko wiedzieć, choćby w przybliżeniu, jak długo to potrwa. Chcesz rok, niech będzie rok. Ty jesteś tu ważna, nie ja.
Milczała przez chwilę, nim powiedziała:
– Będziesz wiedział, gdzie jestem, będziesz miał klucz do domu. Będziesz mógł przyjeżdżać, kiedy tylko zechcesz. Nigdzie się nie wybieram. Czy to uczciwe rozwiązanie?
– Jak najbardziej. – Donatti zmusił się do uśmiechu. – Właściwie dobrze, jak będę miał metę na Zachodnim Wybrzeżu. W sumie to niezły pomysł.
– Czyli wyświadczyłam ci przysługę.
– Nie powiedziałbym. Dwanaście tysięcy miesięcznie… Jak duży jest ten dom?
Terry rzuciła mu uśmiech, taki nieco zalotny, nieco wesoły.
– Cztery sypialnie, Chris. Myślę, że to w sam raz.
Donatti wreszcie naprawdę się uśmiechnął.
– Dobra. – Pociągnął łyk whisky, roześmiał się głośno. – Dobra. Jeśli tego chcesz… W porządku. Może zatęsknisz za mną podczas tej rozłąki.
– Nie mogę zabronić ci marzyć.
– Bardzo śmieszne.
– Jesteś głodny? – Terry zmierzyła go od stóp do głów. – Schudłeś.
– Trochę się niepokoiłem.
– W ogóle znasz to uczucie?
Donatti spojrzał na Deckera nieprzeniknionym wzrokiem.
– Dowcipna z niej kobieta – poinformował cichym głosem.
– Jesteś głodny, Chris? – spytała Terry.
– Zjadłbym coś.
– Mają tutaj pierwszorzędną restaurację. – Spojrzała na wysadzany brylantami zegarek między złotymi bransoletkami. – Sama też chętnie coś zjem.
– Świetnie. – Zaczął się podnosić, ale spojrzał na Deckera. – Jak wstanę, nie zastrzelisz mnie?
– Zejdź do restauracji, Chris, i zamów coś dla siebie i Terry. Zarezerwuj dla mnie stolik obok drzwi. Za chwilę do ciebie dołączymy.
Donatti wyraźnie stracił humor.
– Będziemy w miejscu publicznym, Decker. Nic się nie wydarzy. Nie możemy mieć odrobiny prywatności?
– Będę siedział przy innym stoliku – powiedział Decker. – Możesz rozmawiać szeptem, jeśli nie chcesz, żebym usłyszał. No, idź już. Spotkamy się na dole.
Donatti wzniósł oczy.
– Dostanę z powrotem swoje gnaty?
– Kiedyś tak – obiecał Decker.
– Możesz zatrzymać amunicję, daj mi tylko broń.
– Kiedyś.
– Uważasz, że co zrobię? Znokautuję cię?
– Nawet o tym nie myślałem, ale skoro o tym wspomniałeś… Jesteś nieprzewidywalny. – Decker zwrócił się do Terry. – Będzie ci przeszkadzało, jeśli będę miał przy sobie broń?
– To zależy od niego – odparła Terry.
– Bez amunicji jest bezużyteczna. – Kiedy Decker nic nie powiedział, Chris dodał: – Daj spokój. To by świadczyło o twojej dobrej woli. Proszę tylko o to, co jest moją własnością.
– Słyszałem, co powiedziałeś, Chris. – Decker otworzył drzwi. – Ale nie zawsze możesz dostawać to, co chcesz.
Zmierzyli się wzrokiem, ale po chwili Donatti wzruszył ramionami.
– Jak sobie chcesz. – Wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Decker pokręcił głową.
– Luzak z niego. – Uważnie spojrzał na Terry. – Doskonale sobie z nim poradziłaś.
– Mam nadzieję. W najgorszym razie zyskam trochę czasu, żeby się zastanowić, co dalej.
Decker zauważył, że Terry drży.
– Dobrze się czujesz? – spytał.
– Tak, jestem tylko trochę… – Na jej czole pojawiły się kropelki potu. Wytarła twarz chusteczką. – Wie pan, co mówią, poruczniku? – Roześmiała się nerwowo. – Nigdy nie wolno pokazywać, że się spociliśmy.
Skoro Decker był w mieście – jakieś trzydzieści kilometrów od domu – Rina zarezerwowała stolik w jednej z licznych koszernych restauracji przy Pico Boulevard. Wyszli z domu jej rodziców o szóstej i pół godziny później siedzieli już i popijali z kieliszków wino z winnic Côte du Rhône. Chociaż Peter nigdy nie był specjalnym gadułą, tego wieczoru sprawiał wrażenie wyjątkowo powściągliwego, więc Rina usilnie starała się podtrzymywać rozmowę. Może Peter jest głodny. Uznała, że stanie się bardziej rozmowny, jak poprawi mu się humor. Ale nawet po spałaszowaniu antrykotu, frytek i surówki pozostał milczący.
– O czym tak rozmyślasz? – spytała w końcu.
– O niczym.
– Nie wierzę.
– Widzisz, właśnie w takich sytuacjach wy, kobiety, wszystko psujecie. Zawsze, kiedy mężczyźni milczą, przypisujecie to milczenie jakimś głębokim, wewnętrznym medytacjom, gdy tymczasem ja myślę o deserze, a konkretnie zastanawiam się, czy wart jest swoich kalorii.
– Jeśli chcesz, możemy zjeść do spółki.
– Co jak zawsze będzie miało taki skutek, że ja zjem dziewięć dziesiątych.
– To może darujmy sobie deser i jedynie napijmy się kawy. Wyglądasz na trochę zmęczonego.
– Naprawdę? – Decker pogładził się po rudo-siwych wąsach, jakby rozmyślał nad czymś głębokim. Jego zarost wciąż zachował trochę żywego, młodzieńczego koloru, natomiast włosy miał prawie zupełnie siwe, choć nadal bujne.
Uśmiechnął się do żony. Rina przebrała się w ciemnofioletową suknię z atłasu, którą trzymała w szafie matki. Chociaż była zbyt religijna, żeby pokazać dekolt, wycięcie podkreślało śliczną szyję. Na czterdzieste piąte urodziny podarował jej kolczyki z dwukaratowymi brylantami, które zawsze wkładała, gdy tylko nadarzała się okazja. Lubił oglądać ją w drogich rzeczach, choć przy swojej pensji niezbyt często mógł sobie pozwolić na kosztowne prezenty.
– Masz rację, jestem trochę zmęczony – dodał po chwili.
– W takim razie wracajmy do domu.
– Nie, nie. Kawa dobrze mi zrobi.
– Zgoda. – Rina dotknęła jego dłoni. – To nie tylko zmęczenie. Widzę, że coś cię gryzie. Co dzisiaj się wydarzyło?
– Już ci mówiłem. Wszystko przebiegło gładko.
– A jednak jesteś niespokojny.
Po chwili milczenia zaczął mówić, starannie dobierając słowa:
– Kiedy z nim rozmawiała, sprawiała wrażenie pewnej siebie… Jakby panowała nad sytuacją.
– Może dlatego, że obok miała ciebie.
– Z pewnością odgrywało to jakąś rolę. A on był skruszony, więc miała nad nim pewną przewagę. Sam nie wiem, Rino. Zachowywała się niemal apodyktycznie. Podczas obiadu głównie to ona mówiła.
– Słyszałeś, o czym rozmawiali?
– Widziałem ich. Terry wyraźnie dominowała.
– Może dużo mówi, kiedy jest zdenerwowana.
– Możliwe. Nim dołączyliśmy do niego w restauracji, rozmawialiśmy przez kilka minut. Nagle zaczęła się trząść i oblał ją zimny pot.
– No widzisz.
– Ale było jeszcze coś, Rino. Gdybym nie wiedział, co się wydarzyło wcześniej, przysiągłbym, że podczas obiadu zachowywała się zalotnie… a nawet prowokująco. Coś było dziwnego w tym wszystkim.
– Co w tym takiego dziwnego? Lubi go.
– Sześć tygodni temu pobił ją.
– Zna go, ale widocznie coś ją w nim pociąga. Źle wybrała, dlatego spotkało ją to, co spotkało. Nikt jej nie kazał odwiedzać go w więzieniu i uprawiać z nim seksu bez zabezpieczeń.
– Nie jest głupia, Rino. Jest troskliwą matką i dobrą lekarką.
– Jak wszyscy ma dobre strony i słabości. W przypadku Terry jej słabostki są groźne. – Nachyliła się. – Ale jak już mówiłam dziś rano, to nie nasz problem, Peter. Wynajęła cię, żebyś jej pomógł. Zapłaciła ci, a ty zrobiłeś, co do ciebie należało. Może przestań sobie tym zaprzątać głowę?
– Masz rację. – Usiadł prosto i pocałował jej dłoń. – Wybraliśmy się razem na kolację, a ty zasługujesz na męża, który nie śpi przy stoliku.
– To co z tą kawą?
– Marzę o kawie! – Uśmiechnął się szeroko. – I nawet zdecyduję się na deser.
– Co powiesz na placek z brzoskwiniami?
– Okej, popieram. A do tego zamówmy lody waniliowe albo coś w tym stylu.
Rina się uśmiechnęła.
– Jasne. Jak szaleć, to szaleć.
Komórka zadzwoniła akurat wtedy, gdy mknęli autostradą numer 405 i zaczęli zjeżdżać do doliny San Fernando. Ponieważ po obu stronach wyrastały góry, połączenie nie było najlepsze. Decker prowadził, więc Rina wyjęła telefon z kieszeni jego marynarki.
– Jeśli to Hannah, powiedz jej, że będziemy w domu za dwadzieścia minut.
– To nie Hannah. Nie wiem, czyj to numer. – Nacisnęła przycisk. – Halo?
W słuchawce była cisza. Przez chwilę Rina myślała, że ją rozłączyło, ale zobaczyła, że nadal ma połączenie.
– Halo? – spróbowała jeszcze raz. – Słucham?
– Kto to? – spytał Decker. Kiedy wzruszyła ramionami, powiedział: – Rozłącz się.
– Przepraszam – odezwał się jakiś mężczyzna i odchrząknął. – Szukam porucznika Deckera.
– Połączył się pan z jego komórką. Kto mówi?
– Gabe Whitman.
Rina musiała zmobilizować wszystkie siły, żeby nie okazać zaskoczenia.
– Wszystko w porządku? – spytała.
– Z kim rozmawiasz? – spytał Decker.
– Nie – powiedział Gabe. – Znaczy się nie wiem.
– Kto to, Rino? – spytał Decker.
– Gabe Whitman.
– O Boże! Powiedz mu, żeby się nie rozłączał.
– Zaraz przekażę mężowi słuchawkę – powiedziała do Gabe’a.
– Dziękuję.
Decker zjechał na pobocze, włączył światła awaryjne i wziął od Riny telefon.
– Tu porucznik Decker.
– Przepraszam, że pana niepokoję.
– Nic nie szkodzi. Co się stało?
– Nie mogę znaleźć mamy. Nie ma jej tutaj, nie odbiera telefonów. Tata też nie odbiera.
– Rozumiem. – Umysł Deckera pracował gorączkowo. – Kiedy ostatni raz rozmawiałeś z mamą?
– Wróciłem do hotelu między wpół do siódmej a siódmą. Mieliśmy iść na kolację. Ale nie było jej w pokoju. Nie ma jej samochodu i torebki, ale nie zostawiła żadnej wiadomości. To do niej niepodobne.
Deckerowi ścisnął się żołądek. Teraz dochodziła dziewiąta.
– Kiedy ostatni raz z nią rozmawiałeś, Gabe? – powtórzył pytanie.
– Gdzieś tak o czwartej, kiedy pana już tu nie było. Mama powiedziała, że wszystko przebiegło dobrze. Sprawiała wrażenie spokojnej. Powiedziała, że chce załatwić kilka spraw i wróci około szóstej. Nie wiem, czy nie przesadzam, ale z Chrisem… Sam nie wiem.
– Gdzie jesteś?
– W hotelu.
– W pokoju?
– Tak, proszę pana.
– Posłuchaj, Gabe. Zawracam i będę u ciebie za dwadzieścia minut. Czekaj na mnie w holu. Pójdź tam od razu. Chcę, żebyś przebywał w miejscu publicznym. Jasne?
– Dobrze. – Nastąpiła chwila ciszy. – W pokoju wszystko w porządku… Znaczy się nie widzę, żeby coś było nie tak.
– Ale to nie znaczy, że twój tata nie może się niespodziewanie pojawić. Lepiej, żebyście nie znaleźli się sam na sam.
– Racja. – Znów chwila milczenia. – Dziękuję.
– Nie musisz mi dziękować. Wyjdź i nie oglądaj się za siebie.
Piętnaście minut później Decker zatrzymał porsche przed hotelem. Pracowali teraz inni parkingowi niż po południu. Kiedy go zapytali, jak długo pozostanie w hotelu, odparł, że nie wie.
Hotel, zbudowany u podnóża Bel Air, otaczało sześć hektarów bujnej roślinności i tropikalnych kwiatów. Wieczorne powietrze było słodkie od jaśminów i gardenii. Szerokolistne palmy, paprocie i kwitnące krzewy tworzyły szpaler wzdłuż kamiennych alejek i porastały brzeg sztucznej laguny, po której pływały kaczki i łabędzie.
Gdy przeszli przez mostek, patrząc na wodę i ptaki szybujące w powietrzu, Decker powiedział do żony:
– Może weź samochód i jedź do domu.
– Hannah jest u przyjaciółki. Mogę zaczekać.
– Cóż, wolałbym, żebyś nie była w pobliżu, jeśli pojawi się Chris. Mam złe przeczucia.
– To może zaczekam w holu?
– Byłabyś tak dobra? To może trochę potrwać. Jeśli szybko nie znajdę Terry, będę musiał przeszukać cały hotel.
– Nie ma sprawy, o ile mnie nie wyrzucą. – Urwała. – Co zamierzasz zrobić z Gabe’em? Nie wiesz, co się dzieje. Z całą pewnością nie możesz go zostawić samego. Jest jeszcze niepełnoletni. – Gdy nic nie odpowiedział, zaproponowała: – Może zatrzymać się u nas.
– Według mnie to nie jest dobry pomysł.
– A według mnie nie masz wyboru.
– W Dolinie mieszka jego dziadek.
– Rano możesz do niego zadzwonić. Jedna noc spędzona u nas nie sprawi większej różnicy.
– Naprawdę prawdziwa z ciebie Matka Wygnańców.
– Taka już jestem – odparła Rina. – Dajcież mi waszych zmęczonych, waszych biedaków, wasze zgromadzone tłumy, tęskniące, by odetchnąć wolnością… I tak dalej, i tak dalej. Emma i ja mamy ze sobą o wiele więcej wspólnego niż takie samo nazwisko. – Rina z domu była Lazarus.
Hotel składał się z szeregu połączonych ze sobą, nierzucających się w oczy parterowych pawilonów, otynkowanych na różowo, z dachami z czerwonej dachówki. Hol mieścił się w osobnym budynku. Decker widział przez okno recepcję i jakąś kobietę w uniformie, szukającą czegoś w teczkach. Za biurkiem konsjerża nikt nie siedział. Przed kamiennym kominkiem stały tradycyjne meble. W jednym z beżowych foteli siedział chudy nastolatek – niczym Myśliciel, ale wyrzeźbiony przez Giacomettiego. Kiedy Decker wszedł z Riną do środka, chudy chłopak uniósł wzrok, a potem wstał. Decker uśmiechnął się do niego.
– Gabe?
Skinął głową. Ładny był z niego chłopak – orli nos, ostry podbródek, ciemnoblond czupryna, szmaragdowe oczy spoglądające zza okularów bez oprawek. Był szczupły i żylasty, jak jego ojciec, gdy miał naście lat. Chyba przekroczył już metr osiemdziesiąt wzrostu.
Decker wyciągnął rękę, a chłopak ją uścisnął.
– Jak sobie radzisz? – Gdy Gabe tylko bezradnie wzruszył ramionami, Decker dodał: – To moja żona. Zaczeka tu na mnie… Albo na nas. Nikt się z tobą nie kontaktował?
– Nie, proszę pana – powiedział, patrząc to na Rinę, to na Deckera. – Przepraszam, że tu państwa ściągnąłem. Prawdopodobnie nic takiego się nie wydarzyło.
– Dobrze, że zadzwoniłeś. Chodźmy do pokoju.
Kobieta w recepcji uniosła wzrok.
– Czy wszystko w porządku, panie Whitman?
– Tak. – Gabe zmusił się do uśmiechu. – Świetnie.
– Na pewno?
Gabe szybko skinął głową, a Decker zwrócił się do Riny:
– Do zobaczenia wkrótce.
– Nie śpiesz się.
Decker wyszedł z chłopakiem na chłodne wieczorne powietrze. Szli w milczeniu. W nocy alejki wyglądały inaczej niż za dnia. W sztucznym kolorowym oświetleniu, rozmieszczonym wśród roślinności, cały kompleks wyglądał trochę surrealistycznie, jak plan filmowy. Szli krętą alejką, mijając kolejne ogrody, aż znaleźli się przed bungalowem, w którym Gabe zamieszkał razem z matką. Otworzył drzwi, zapalił światło i weszli do środka.
– Nic się nie zmieniło – powiedział Gabe.
To prawda, wiele się tu nie zmieniło, odkąd Decker stąd wyszedł. Kwiaty, które Chris dał Terry, stały w wazonie na stoliku kawowym. Szklaneczka po szkockiej, którą pił Donatti, była w zlewozmywaku w barku. Wyniesiono śmieci, kanapę w pokoju dziennym rozłożono, na srebrnej tacy zostawiono spis potraw, które podawano do pokoju na śniadanie, i kilka czekoladek. Na stoliku kawowym stała woda, z głośników dobiegała muzyka klasyczna.
– Ty tu śpisz?
Gabe skinął głową.
Decker wszedł do sypialni. Łóżko Terry też przygotowano na noc.
– Czy kiedy tu się pojawiłeś koło szóstej, posłania były przygotowane do snu?
– Nie, proszę pana. Przychodzą zrobić to później. Koło ósmej. – Umilkł na chwilę. – No tak, nie powinienem ich wpuszczać.
– To nie ma znaczenia, Gabe. – Decker uważnie rozejrzał się po pokoju. W szafie było dużo ubrań i mały sejf. – Znasz szyfr? – spytał.
– Znam szyfr, którym matka zwykle się posługuje. Myślę, że i tu pasuje.
– Możesz spróbować otworzyć?
– Jasne.
Gabe wstukał szereg cyfr. Musiał ponowić próbę, ale ostatecznie drzwiczki się otworzyły. W środku były pieniądze i biżuteria.
– Czy masz coś, w czym można przewozić kosztowności? – spytał Decker.
– Dlaczego pan pyta?
– Jeśli twoja mama nie wróci, nie możesz tu zostać sam.
– Nic mi nie będzie.
– Nie wątpię, że umiesz zatroszczyć się o siebie, ale jestem gliną, a ty jesteś niepełnoletni. Naruszyłbym prawo, gdybym pozwolił ci tu zostać bez opieki osoby dorosłej. Poza tym, uwzględniając sytuację, nie chciałbym cię zostawić samego, nawet gdybyś miał osiemnaście lat.
– Dokąd mnie pan zabierze?
– Masz wybór. – Decker pomasował skronie. – Wiem, że twój dziadek i ciocia mieszkają w Los Angeles. Czy chciałbyś do nich zadzwonić? Chętnie cię do nich zawiozę.
– Czy to jedyne rozwiązanie?
– Możesz przenocować w moim domu. Miejmy nadzieję, że rano wszystko się wyjaśni.
– Wolę pojechać do pana niż do dziadka. Moja ciocia jest miła, ale trochę głupia. I jest niewiele starsza ode mnie.
– Ile lat ma Melissa?
– Dwadzieścia jeden. Niedawno miała urodziny.
– No dobrze. Czyli zrobimy tak. Pojedziesz z moją żoną do naszego domu. Ja tu zostanę i spróbuję się zorientować co i jak.
– Dlaczego nie mogę zostać z panem?
– Ponieważ może to trochę potrwać. Najlepiej będzie, jak pojedziesz z moją żoną do domu i pozwolisz mi skupić się na pracy. Skontaktuję się z tobą rano. Jeśli twoja mama wróci do hotelu, natychmiast do ciebie zadzwonię. A gdyby matka albo ojciec skontaktowali się z tobą, od razu daj mi znać, żebym niepotrzebnie nie tracił tu czasu. Dobrze?
– Dziękuję, proszę pana. – Gabe skinął głową. – Naprawdę doceniam to, co pan dla nas robi.
– Nie ma za co. – Decker wyjął notes. – Mam numer do twojej mamy. Daj mi numer do taty i do siebie.
Gabe spełnił prośbę, a potem powiedział:
– Wie pan, że mój tata stale zmienia telefony. Jednego dnia numer może działać, a następnego już być nieaktualny.
– Kiedy ostatni raz rozmawiałeś z ojcem?
– Niech pomyślę. Chris zadzwonił do mnie w sobotę rano… Koło jedenastej. Akurat wylądował. Powiedział mi, że jest na lotnisku i następnego dnia spotka się z mamą.
– Co mu powiedziałeś?
– Nie pamiętam. Chyba „świetnie”. Potem mnie spytał, jak się czuje mama, a ja powiedziałem, że dobrze. Rozmawialiśmy może ze dwie minuty… To dla nas typowe. – Gabe zagryzł usta. – Właściwie Chris niezbyt mnie lubi. Przeszkadzam mu, stoję między nim a mamą. Rzadko ze mną rozmawia, chyba że o muzyce albo o mamie. Ale musi mnie znosić, bo ja jestem ogniwem, które łączy go z mamą. Strasznie to wszystko pokręcone.
– Twój ojciec jest pokręcony. Przypadkiem nie znasz numeru jego lotu, co? – Gdy Gabe przecząco pokręcił głową, zadał następne pytanie: – A może wiesz, jakimi liniami lotniczymi zwykle lata?
– Jeśli nie leci wynajętym samolotem, najczęściej jest to pierwsza klasa American. Lubi się wyciągnąć.
– Jeśli opuściłby Los Angeles, jak sądzisz, dokąd by się udał?
– Mógł polecieć do domu. Albo do Nevady i zabawić tam jakiś czas.
– Jest właścicielem domów publicznych w Elko, prawda? – Kiedy chłopak się zarumienił, Decker dodał: – Nie znasz nazwy któregoś z nich?
– Jeden nazywa się Kopuła Rozkoszy. – Był już czerwony jak burak. – Pałac Rozkoszy… Jest właścicielem trzech czy czterech przybytków z „rozkoszą” w nazwie.
– Próbowałeś tam zadzwonić?
– Nie, nawet nie znam numerów telefonów. Ale mogą być w książce telefonicznej. Jeśli pan chce, mogę zadzwonić na informację.
– Nie, dziękuję. Spakuj, co ci będzie potrzebne, no i zabierz z sejfu pieniądze oraz biżuterię. Odprowadzę cię do holu.
– Bardzo mi przykro, że sprawiam tyle kłopotu. Bardzo mi głupio.
– Nie przejmuj się. – Objął Gabe’a za ramię. W pierwszej chwili chłopak zesztywniał, ale potem się odprężył. – I nie denerwuj się zbytnio. Prawdopodobnie wszystko się wyjaśni.
– Jak zwykle. Czasami wszystko się dobrze układa, a kiedy indziej źle. Boję się, żeby tym razem nie było źle.
Jechali do domu w milczeniu. Gabe wyglądał przez okno z miną porzuconego szczeniaka, a Rina nawet nie próbowała wciągnąć go w rozmowę. Całą uwagę skupiła na kierowaniu porsche Petera. Jeden Bóg wie, o ile koni mechanicznych kazał zwiększyć moc silnika. Do tego sprzęgło wymagało sporej siły, żeby zmienić bieg. Na szczęście autostrada była prawie pusta, więc Rina mogła jechać na tym samym biegu.
Jak tylko zaparkowała na podjeździe, Gabe wyskoczył z samochodu niczym zamknięty w klatce kot, którego w końcu uwolniono. Cały jego bagaż stanowiły szkolny plecak, który niósł za jeden pasek, laptop i mały worek marynarski. Chłopak był wysoki jak na swój wiek, miał patykowate nogi. Spodnie mu opadały, bo nie miał wcale bioder.
Rina wsadziła klucz do zamka.
– Mamy z porucznikiem Deckerem czworo dzieci, ale tylko najmłodsza córka jeszcze mieszka z nami. Ma siedemnaście lat. – Otworzyła drzwi i głośno zawołała „cześć”. Hannah odpowiedziała jej przez zamknięte drzwi swojej sypialni. – Mamy gościa – poinformowała ją Rina. – Czy mogłabyś tu przyjść na chwilkę?
– Teraz?
– Naprawdę nie trzeba – powiedział wyraźnie zażenowany Gabe.
Rina starała się przybrać pewną siebie minę, kiedy Hannah wymaszerowała ze swojego pokoju w piżamie i szlafroku. Młodzi obrzucili siebie szybkim spojrzeniem.
– Hannah, to Gabe Whitman – przedstawiła go Rina. – Tę noc spędzi u nas. Możesz go zaprowadzić do pokoju twoich braci i posłać mu łóżko?
– Sam mogę to zrobić – powiedział zaczerwieniony Gabe.
– Hannah też – odparła Rina.
– Czemu nie. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Chcesz coś zjeść? Właśnie miałam wziąć trochę czereśni. Chcesz zajrzeć do lodówki?
– Ja… Jasne. – Gabe poszedł za nią do kuchni.
Czasami rówieśnicy potrafią lepiej sobie poradzić niż najlepsza matka.
Hannah umyła czereśnie i dała Gabe’owi porcję w papierowej miseczce.
– Są naprawdę dobre. Pewnie mama je kupiła na bazarze.
– Owoce i warzywa są tu bardzo dobre.
– Tu? Skąd jesteś?
– Z Nowego Jorku.
– Z samego miasta?
– Z przedmieść. – Przyjrzał się owocom. – Znasz Nowy Jork?
– Mam tam mnóstwo koleżanek. – Zjadła czereśnię, wypluła pestkę. – A mój brat w Nowym Jorku studiuje medycynę.
– Moja mama przez jakiś czas pracowała w szpitalu Mount Sinai. Jest lekarzem, pracuje na oddziale ratunkowym.
– Interesujesz się medycyną?
– Boże broń. – W końcu wziął czereśnię i ją zjadł. – Wiesz, że potrafię sam posłać łóżko.
– Proszę bardzo. Mogę zapytać, dlaczego tu jesteś?
– Moja mama… zniknęła. Twój tata jej szuka. Powiedział, że to niezgodne z prawem, żebym sam został w hotelu, i zaproponował mi nocleg w swoim domu.
– To podobne do mojego taty.
– Równy z niego gość?
– Wyjątkowo równy – z uśmiechem odparła Hannah. – Udaje surowego gliniarza, ale ma miękkie serce. A moja matka jeszcze miększe. Obydwoje są okropnie łatwowierni. Chcesz coś do picia?
– Nie, dzięki. Wolałbym się już położyć. – Odstawił owoce na szafkę. – Dziękuję za czereśnie, ale nie jestem głodny.
– Uda ci się zasnąć?
– Obawiam się, że nie.
– Pokażę ci, jak obsługiwać telewizor. To trochę skomplikowane, bo jest z epoki kamiennej. Moi bracia już jakiś czas temu wyprowadzili się z domu. W której jesteś klasie?
– W dziesiątej. Razem z mamą niedawno się tu przenieśliśmy, więc na razie nie chodzę do szkoły.
– Czyli masz piętnaście lat?
– Bez czterech miesięcy. Dużo ludzi sądzi, że jestem starszy. To przez ten mój wzrost.
– Mam tak samo, ale wcale mi to nie przeszkadza. – Zeskoczyła z szafki. – Chodź za mną. I staraj się za bardzo nie przejmować całą tą sytuacją. Mój tata może być pobłażliwy wobec mnie, ale jako gliniarz jest bezwzględny. Dotrze do dna sprawy.
– To dobrze. – Gabe uśmiechnął się lekko. – Mam nadzieję, że kiedy mu się to uda, dno nie odpadnie.
Decker w pierwszej kolejności zadzwonił do swojej ulubionej detektyw, sierżant Marge Dunn.
– Mam pewną sprawę. Przyda mi się pomoc.
– Co się stało? – spytała, a po chwili dodała: – Czy ma to coś wspólnego z Terry McLaughlin?
– Zniknęła. – Decker wyjaśnił, co zaszło, a potem dodał: – W mieście mieszka jej ojciec i siostra. Do Melissy, jej siostry, już zadzwoniłem i przedstawiłem sytuację. Od kilku dni Terry nie kontaktowała się z nią. Poradziła mi też, żebym nie dzwonił do ojca. Prawie nie utrzymują ze sobą kontaktów.
– Czy była zaniepokojona?
– Owszem. Powiedziała, że Terry nigdy nie zostawiłaby Gabe’a bez bardzo ważnego powodu. Obiecałem, że będę ją informował na bieżąco. Jeśli chodzi o Donattiego, zadzwoniłem pod wszystkie znane mi numery i zostawiłem wiadomość. Ale to ślepa uliczka. Jest właścicielem kilku burdeli w Nevadzie. Złapałem recepcjonistkę, która wyjawiła mi, że Chris zapowiedział swoją wizytę jutro po południu.
– To nic nie znaczy.
– Jasne. Zadzwoniłem na policję w Elko, poprosiłem, żeby mnie poinformowali, jak tylko Donatti pojawi się w mieście.
– Pomogą nam?
– Trudno powiedzieć. Burdele zarabiają masę pieniędzy, możliwe więc, że tamtejsza policja nie będzie chciała donieść na jednego ze swoich. Staram się ustalić, co robił Donatti od chwili, kiedy przyleciał do Los Angeles. Sprawdzam linie lotnicze, firmy, które wynajmują samoloty i oferują prywatne odrzutowce. Oraz wypożyczalnie samochodów. Musi czymś jeździć. Jak na razie szczęście mi nie dopisuje.
– Przeszukałeś hotel?
– Jeszcze nie. Jeśli okaże się to konieczne, zadzwonię na posterunek w West Los Angeles. To ich rewir. Na razie próbuję sam to rozwiązać… Z małą pomocą.
– Już tam jadę.
– Wracałem do domu po kolacji na mieście. Jak tylko Gabe zadzwonił, zawróciłem i pojechałem do hotelu. Nie mam przy sobie żadnych zestawów ani toreb na dowody rzeczowe.
– Czy coś wygląda nie tak?
– Nie, właściwie wszystko wygląda tak samo jak wtedy, kiedy opuszczałem pokój. Ale jest tu szklaneczka, którą chciałbym zachować jako dowód rzeczowy.
– Wszystko przywiozę.
– Sensownie wyglądają tylko dwa powody, dlaczego Terry mogła wyjechać, nie informując o tym syna. Coś ją przestraszyło albo przyłożono jej spluwę do głowy. Wzięła torebkę, klucze, samochód, ale zostawiła kupę forsy i biżuterię.
– Nie wygląda to dobrze. Mówiłeś, że spotkanie przebiegło spokojnie…
– Tak mi się wydawało. Ale Donatti jest nieprzewidywalny. – Podał adres. – Marge, jeśli nie będzie dużego ruchu, jazda zajmie ci jakieś czterdzieści minut.
– Gdzie jest chłopak?
– Razem z Riną. Na dzisiejszą noc zabrałem go do naszego domu.
W słuchawce na moment zaległa cisza, wreszcie Marge spytała:
– Czy nie za bardzo się w to angażujesz?
– I kto to mówi? – odgryzł się Decker. – Gdybyś nie adoptowała Vegi po całej tej historii z ojcem Jowiszem, objęto by ją państwowym programem opieki nad nieletnimi. Prawdopodobnie zostałaby młodocianym przestępcą, dziesięć razy zaszłaby w ciążę, uzależniłaby się od narkotyków i skończyła jako prostytutka. Ale ponieważ zbytnio się zaangażowałaś, Vega właśnie kończy pisać pracę doktorską z astrofizyki. Więc nie mów mi, że źle robię, nadmiernie się w to angażując.
W słuchawce przez dłuższą chwilę znów panowała cisza, którą ponownie przerwała Marge:
– Masz za sobą ciężki dzień, Pete?
– Nie najłatwiejszy.
– Do zobaczenia wkrótce.
– Lepiej wcześniej niż później.
Marge pojawiła się ze sprzętem, torbami i rękawiczkami. W ciągu ostatniego roku trochę przybrała na wadze, ale prawie wyłącznie były to mięśnie. Przy stu siedemdziesięciu ośmiu centymetrach wzrostu i siedemdziesięciu dwóch kilogramach wagi była szczupła. Codziennie ćwiczyła w siłowni. Miała pobrużdżone czoło i delikatną pajęczynkę zmarszczek wokół brązowych oczu. Blond włosy – kiedyś jasnobrązowe – ściągnęła w kucyk, w uszach miała kolczyki z perełkami. Ubrała się w szare spodnie i czarny sweter, na nogi włożyła buty na gumowych podeszwach.
– Dzięki, że przyjechałaś – powiedział Decker.
– Ktoś musi cię odwieźć do domu – odparła Marge.
Wstępne przeszukanie hotelu zajęło im ponad trzy godziny. Najpierw sprawdzili bar i restaurację, potem wszystkie pokoje, na końcu zajrzeli do spa, pomieszczeń magazynowych, pustej sali bankietowej. Przez kolejną godzinę przeszukiwali pokój Terry. Kiedy skończyli umieszczać w torbach dość nikłe dowody rzeczowe, które udało im się znaleźć, zegar wybił pierwszą. Marge widziała, że Decker jest bardzo niespokojny, a przecież zwykle zachowywał się profesjonalnie, z dystansem.
– Co powiem chłopakowi? – zapytał.
– Prawdopodobnie śpi.
– Czy usnęłabyś, gdybyś była na jego miejscu?
– Nie. – Milczała przez dłuższą chwilę. – Jeśli nie śpi, powiesz mu, że zrobiłeś wszystko, co można było zrobić w niedzielną noc. Jutro zadzwonisz do firmy telekomunikacyjnej, żeby sprawdzić, czy matka korzystała z komórki, zadzwonisz do banku, żeby sprawdzić, czy korzystała z karty kredytowej, czy są jakieś podejrzane wypłaty z jej konta. – Marge uśmiechnęła się. – Bardziej prawdopodobne, że zlecisz to komuś innemu, bo jesteś człowiekiem zajętym, a to nawet wykracza poza zakres twoich kompetencji. Czy już zadzwoniłeś na posterunek w West Los Angeles?
– Owszem. Krótko przed twoim przybyciem poprosiłem o ustalenie, gdzie znajduje się samochód Terry. To mercedes E550 rocznik 2009. Ktoś musi tu się pojawić i przesłuchać wszystkich pracowników. Rozmawiałem tylko z dyżurną, która nic nie wie.
– Teraz jest szkieletowa załoga. I nie zmieni się to do rana.
– Dyżurna obiecała, że zadzwoni do mnie ktoś z działu poszukiwań osób zaginionych. Ktokolwiek odbierze telefon, musi wiedzieć, z kim ma do czynienia.
– Czyli wszystko pod kontrolą. Jedźmy do domu.
– Jestem zbyt zdenerwowany, żeby teraz porozmawiać z Gabe’em.
– Uspokoisz się, nim wrócimy do Doliny. Jeśli nie, kupię ci kubek gorącego kakao w całodobowym sklepie.
Decker się uśmiechnął.
– Gorące kakao?
– Kto raz zostanie matką, zawsze będzie matką. Vega może być zdolna i mieć karierę naukową przed sobą, ale nadal się o nią troszczę. – Marge poklepała go po ramieniu. – Wiemy lepiej niż ktokolwiek inny, że nawet najinteligentniejsze osoby zdolne są do popełniania niewyobrażalnych głupstw.
O drugiej w nocy dom był ciemny i cichy, tak jak powinno być. Decker zamknął drzwi wejściowe najciszej, jak umiał, spodziewając się, że Gabe wyłoni się z pokoju jego synów. Kiedy się nie pojawił, na palcach przeszedł do swojej sypialni, rozebrał się i wsunął pod kołdrę. Rina przewróciła się na bok i objęła go ramieniem.
– Wszystko w porządku?
– Nie ma o czym mówić.
Rina milczała przez chwilę, a potem westchnęła.
– Jesteś zdenerwowany. Przykro mi.
– Owszem, denerwuję się. Powinienem ją odwieść od zamiaru spotkania z nim.
– Tylko byś odwlókł to, co nieuchronne. – Rina usiadła w łóżku. – Z tego, co mi powiedziałeś podczas kolacji, nie zamierzała odejść od niego na zawsze.
– Masz rację, ale pozostaje faktem, że zaginęła. – Odwrócił się do niej. – Rino, co mam powiedzieć jej synowi?
– Że robisz, co w twojej mocy, i będziesz go informował. Ważniejsze, co zrobimy z nim. Naturalnie może tu zostać przez kilka dni, ale jeśli to dłużej potrwa, trzeba będzie podjąć decyzję.
– Cóż, w Los Angeles mieszka jego dziadek, ale chłopak go nie lubi. Terry też nie. Powiedział, że jego ciocia jest miła, ale głupia.
– Ile ma lat?
– Dwadzieścia jeden… Według Gabe’a jest bardzo niedojrzałą dwudziestojednolatką.
– Och, jest za młoda, żeby zajmować się nastolatkiem, na dodatek takim, który ma kłopoty. Pracuje? Uczy się?
– Nie wiem o niej nic poza tym, że ostatnio usunęła ciążę. – Decker westchnął głęboko. – Zajmę się tym rano. Prześpijmy się trochę.
– Dobry pomysł. – Wsunęli się pod kołdrę. Peter zapadł w sen, nim minęło dziesięć minut, ale Rina długo nie mogła usnąć, prześladowana obrazami zagubionego, samotnego chłopaka.
Rina wstała o szóstej, ale okazało się, że nie jest pierwsza na nogach. Gabe siedział po ciemku na kanapie w salonie z głową odchyloną do tyłu, z zamkniętymi oczami, w okularach bez oprawek. Koło nóg postawił torby ze swoimi rzeczami. Ubrany był w czarną koszulkę, dżinsy i adidasy, które na pierwszy rzut oka miały rozmiar dwanaście.
– Dzień dobry – odezwała się cicho Rina.
Chłopak gwałtownie uniósł głowę.
– Och. – Potarł oczy. – Witam.
– Gdzieś się wybierasz? – Kiedy wzruszył ramionami, dodała: – Może coś zjesz na śniadanie?
– Nie jestem głodny… Ale dziękuję.
– A co powiesz na gorącą czekoladę albo kawę?
– Jeśli parzy pani kawę, chętnie się napiję.
– Chodź, dotrzymasz mi towarzystwa w kuchni.
Z ociąganiem wstał i poszedł za nią. Zmrużył oczy, kiedy zapaliła światło, więc natychmiast je zgasiła i ograniczyła się do oświetlenia pod szafkami.
– Przepraszam. – Gabe usiadł przy kuchennym stole. – Rano zachowuję się jak nietoperz.
– Za wcześnie na iluminacje – przyznała mu rację Rina. – Na pewno nie jesteś głodny? Uważam, że dobrze by było, gdybyś coś zjadł i się wzmocnił. – Z całą pewnością nie wyglądał, jakby zgromadził duże zapasy energii.
Uśmiechnął się lekko.
– No dobrze.
– Może grzanka?
– Tak, bardzo proszę. – Urwał na chwilę. – Dziękuję za to, że pozwolili mi państwo przenocować u siebie.
– Wygodnie ci się spało?
– Tak, dziękuję.
– Przykro mi, Gabe. Jeśli czegoś potrzebujesz, powiedz mi, proszę.
– Czyli pani mąż nie… Chciałem powiedzieć, że moja matka się nie odnalazła?
– O ile mi wiadomo, nie. – Wsadziła do tostera dwie kromki chleba. – Porucznik Decker powinien niebawem wstać. Możesz go o wszystko wypytać.
Tylko skinął głową. Wyglądał jak siedem nieszczęść.
Położyła na talerzu dwie grzanki, postawiła je przed nim, a także dżem, masło i kubek gorącej kawy.
– Z mlekiem czy cukrem? – spytała.
– Tak, proszę.
– Proszę bardzo.
– Dziękuję. – Chłopak ugryzł suchą grzankę. – Wie pani, dokąd pojadę?
– Porucznik Decker powiedział mi, że masz ciocię i dziadka w Los Angeles.
– Tak, mam… – Skinął głową. – Więc zadzwoni do nich albo…
– Nie znam zasad postępowania w takich przypadkach. Pozwól, że zajrzę do sypialni, sprawdzę, czy mąż już wstał. – Weszła do sypialni akurat w chwili, gdy Decker skończył brać prysznic. – Kawa gotowa.
– Za chwilę zejdę na dół.
– Dobrze. Biedny chłopak zastanawia się, gdzie zamieszka, póki to wszystko się nie skończy.
– O ile się skończy. Już wstał?
– Wstał, spakował się i wygląda na bardzo przygnębionego. Dziwisz mu się?
– Podła sprawa. – Włożył spodnie i buty.
– Może powinniśmy przenocować go u nas jeszcze parę nocy… Póki sprawa się nie wyjaśni – powiedziała Rina.
– A potem co? – spytał Decker. – Szkoda mi go, Rino, ale to nie nasze zmartwienie.
– Nie powiedziałam tego.
– Znam cię. Masz zbyt miękkie serce. Już za bardzo się zaangażowałem w życie Terry i zobacz, dokąd mnie to przywiodło… I ją… Jeden Bóg wie, gdzie teraz jest. A gdzie chłopak?
– W kuchni.
Zapiął guziki koszuli.
– Porozmawiam z nim, a ty obudź naszą córkę. – Roześmiał się, zawiązując krawat. – Mnie trafiło się łatwiejsze zadanie.
Chłopak siedział ze wzrokiem utkwionym w blat stołu.
– Cześć, Gabe – powitał go Decker.
Uniósł wzrok.
– Dzień dobry.
Decker położył mu dłoń na ramieniu.
– Jeszcze nie znaleźliśmy twojej matki.
Zmusił się do uśmiechu, by ukryć, że usta mu drżą.
– A co z Chrisem?
– Jego też szukamy. Zostało nam jeszcze masę pracy. Więc jedyne, co mogę teraz powiedzieć, to nie denerwuj się, będziemy cię na bieżąco informować.
Kilka razy zamrugał.
– Jasne – mruknął.
– Ale musimy porozmawiać o kilku sprawach. Wiem, że twój ojciec jest jedynakiem, jego rodzice nie żyją. I wiemy o krewnych twojej mamy. Zanim do tego przejdziemy, czy jest ktoś w Nowym Jorku, z kim chciałbyś, żebym się skontaktował?
– Znaczy się krewni?
– Krewni, przyjaciele, kumple…
– Mam przyjaciół, ale nie chciałbym zamieszkać u żadnego z nich. Przynajmniej nie teraz.
– No dobrze, czyli zostają nam krewni twojej mamy.
– Prawie nie znam swojego dziadka. Mama nie utrzymuje z nim kontaktów.
– Czyli zostaje twoja bardzo niedojrzała ciocia.
– Chyba mógłbym z nią zamieszkać. – Spuścił wzrok. – Zresztą jakie mam inne możliwości?
– Opiekę nad tobą przejęłoby państwo. Wtedy trafiłbyś do rodziny zastępczej, a na pewno tego nie chcesz. – Decker nalał sobie kawy. – Powiedz mi, dlaczego nie chcesz zamieszkać z ciocią?
– Nie ma pieniędzy, żeby mnie utrzymać. Żyje z tego, co dostanie od mojej mamy. Cały czas imprezuje. Pali trawkę, a jej mieszkanie przypomina chlew. Wiem, że pozwoli mi u siebie zamieszkać. I właściwie nawet ją lubię. Ale nie jest osobą zbyt odpowiedzialną. – Ukrył twarz w dłoniach. – Życie jest do dupy!
Decker usiadł.
– Przykro mi, Gabe.
– To… – Zdjął okulary i wytarł je serwetką. – Nic mi nie będzie. Dziękuję za gościnę. – Zabębnił palcami w kuchenny stół. – Wie pan, że mam swoje pieniądze. Mam oszczędności, fundusz powierniczy i takie tam. Myśli pan, że sąd pozwoliłby mi zamieszkać samemu?
– Nie, bo masz dopiero czternaście lat.
Spojrzał na Deckera. Głos miał smutny.
– Czy mógłbym tu zostać jeszcze parę dni, póki coś się nie wyjaśni? Jestem naprawdę spokojny. Nie jem dużo i obiecuję, że nie będę przeszkadzał. Chętnie panu zapłacę…
– Daj spokój. – Czuł, że mu zaraz pęknie serce. – Naturalnie, że możesz u nas zostać na kilka dni. Już rozmawiałem o tym z żoną. Zgadza się ze mną. Właściwie to był jej pomysł.
Gabe zamknął oczy i po chwili je otworzył.
– Bardzo dziękuję. Naprawdę doceniam to. Przepraszam, że sprawiam tyle kłopotu.
– Żaden kłopot i nie musisz przepraszać. Masz problemy, współczuję ci. Będziemy działać systematycznie.
Do kuchni weszły Rina i Hannah.
– Przepraszam. – Gabe wstał.
Gdy tylko wyszedł z kuchni, Decker uniósł brwi.
– Poprosił, żebyśmy pozwolili mu zostać u nas kilka dni.
Rina spojrzała na Hannah, która wzruszyła ramionami i powiedziała:
– Nie mam nic przeciwko temu, o ile nie jest psycholem ani nic z tych rzeczy.
Decker wypuścił powietrze z płuc i mruknął:
– Nie wygląda na psychola, choć jego ojciec nim jest. A tak naprawdę nic nie wiem o tym chłopaku.
– Nie chce zamieszkać z krewnymi? – spytała Rina.
– Widocznie nie – odparł Decker.
– Ile dni wchodzi w rachubę? – dociekała Hannah.
– Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się znaleźć jego matkę lub ojca.
– Więc niech zostanie. – Uśmiechnęła się. – Nawet jeśli jest psycholem, niewiele jest tu rzeczy, które mógłby ukraść.
– Parę dni nie zrobi wielkiej różnicy – powiedział Decker. – Jeśli się okaże, że może to potrwać dłużej, wrócimy do tematu.
– Powinien chodzić do szkoły – zauważyła Rina.
– Tylko nie do mojej – sprzeciwiła się Hannah.
– Dlaczego nie? – spytał Decker. – Dużo w niej odmieńców.
– To ortodoksyjna szkoła dzienna, abba, a nie sądzę, żeby wyznawał naszą wiarę.
– Podobnie jak połowa dzieciaków w twojej szkole.
– Nieprawda – zaperzyła się Hannah. – Słuchajcie, mogę go zaprowadzić do naszej szkoły. Jest słodki i jestem pewna, że wszystkie dziewczyny zakochają się w nim do szaleństwa. Tylko nie miejcie do mnie pretensji, kiedy rabini wpadną w szał.
– Jak będzie siedział w domu, poczuje się jeszcze gorzej – powiedziała Rina i zwróciła się do Hannah: – Idź i powiedz mu, że zaprowadzisz go do swojej szkoły.
– Chcesz, żebym ja mu o tym powiedziała?
– Owszem – odparła Rina.
– Dziś wieczorem mam próbę chóru. Wrócę do domu późno.
– Zabierz go ze sobą – zaproponował Decker. – Zdaje się, że gra na fortepianie. Może wam akompaniować.
– Akurat! – prychnęła Hannah i wyszła, żeby przyprowadzić Gabe’a z pokoju swoich braci.
Kiedy zostali sami, Decker powiedział:
– Mam nadzieję, że się to na nas nie zemści.
– Niewykluczone – odparła Rina. – Ale nawet Bóg sądzi nas po naszych obecnych uczynkach, a nie po tym, co wie, że zrobimy kiedyś. Jak my, śmiertelnicy, możemy postępować inaczej?
– Brzmi bardzo ładnie, ale my, śmiertelnicy, musimy kierować się przeszłością do oceniania przyszłości, ponieważ nie jesteśmy Bogiem. – Pokiwał głową. – Jaki nastolatek nie chce zamieszkać z młodą, nieodpowiedzialną ciotką, która imprezuje i ćpa?
– Nastolatek zbyt dojrzały jak na swój wiek.
Siedział na jednym z dwóch łóżek, plecak położył koło nóg i patrzył gdzieś w dal, kiedy inni rozmawiali o jego losie. Nie po raz pierwszy znalazł się w takim położeniu. W pokoju pełno było trofeów sportowych, książek w miękkich oprawach, komiksów, płyt i filmów na DVD, na ogół z lat dziewięćdziesiątych. Wisiały plakaty z Michaelem Jordanem i Michaelem Jacksonem, jeden z Kobe Bryantem, kiedy miał z siedemnaście lat. Wśród płyt były krążki Green Day, Soundgarden i Pearl Jam.
Najzwyczajniejszy pokój w najzwyczajniejszym domu najzwyczajniejszej rodziny.
Co by dał za najzwyczajniejsze życie.
Miał dość ojca wariata, zupełnie nieprzewidywalnego, o gwałtownym charakterze. Miał dość matki maltretowanej psychicznie, a ostatnio również fizycznie. Bał się swojego taty, kochał mamę, ale obojga miał serdecznie dość. I chociaż szczerze ubóstwiał muzykę i grę na fortepianie, nie chciał być cudownym dzieckiem. Bo czuł się zobowiązany do stałego podnoszenia sobie poprzeczki.
A chciał być zupełnie zwyczajny. Czy to takie wygórowane życzenie?
Usłyszał pukanie do drzwi i wytarł oczy. Spojrzał w lustro i zobaczył, że są zaczerwienione. No świetnie! Dziewczyna na pewno pomyśli, że prawdziwy z niego palant.
Mamo, gdzie jesteś, do jasnej cholery? – myślał zrozpaczony. Chris, coś ty, do jasnej cholery, zrobił mamie?
Otworzył drzwi.
– Cześć.
– Cześć. – Uśmiechnęła się. – Jeśli chcesz się tu zamelinować na kilka dni, jesteś mile widzianym gościem.
– Twój tata już mi to powiedział. Dzięki. Naprawdę. – Zagryzł dolną wargę. – Jestem pewien, że do tego czasu wszystko się wyjaśni. Powiedz swoim rodzicom, że nie będę sprawiał kłopotów.
– Wystarczy, że ja sprawiam kłopoty za dwoje. – Znów się uśmiechnęła. – Niechętnie to mówię, kolego, ale moja mama chce, żebyś poszedł ze mną do szkoły.
– Do szkoły?
– Jestem tylko posłańcem, nie zabijaj mnie.
– Dobrze. – Roześmiał się. Cóż innego mógł zrobić? – Jasne. Czemu nie?
– To szkoła wyznaniowa.
– Jakiego wyznania?
– Żydowskiego.
– Jestem katolikiem.
– Nie szkodzi. Nie będziesz musiał robić nic sprzecznego z tym, w co wierzysz.
– Wierzę jedynie w to, że człowiek z natury jest zły. – Spojrzał na nią. – Z wyjątkiem twoich rodziców.
– Jeśli to dla ciebie za trudne, zapewne uda mi się mamę odwieść od tego pomysłu.
– Nie, w porządku. – Umilkł na chwilę. – Dam sobie radę. Będzie mi potrzebny jakiś notes czy coś z tych rzeczy?
– Dam ci notatnik. Powiedziałeś, że chodzisz do dziesiątej klasy?
– Tak.
– Uczysz się algebry czy różniczek i całek?
– Różniczek i całek.
– Zajmę się tym. Słyszałam też, że grasz na fortepianie.
– Masz fortepian? – Nieco się ożywił.
– Nie, ale w szkole mają pianino. Dobrze grasz?
Hannah po raz pierwszy zobaczyła prawdziwy uśmiech na jego twarzy.
– Dobrze – powiedział.
– To może zostałbyś po lekcjach, żeby akompaniować naszemu chórowi. Okropnie śpiewamy. Przyda nam się dobry akompaniator.
– Jasne, mogę wam pomóc.
– Chodźmy. – Dała mu znak ręką. – Wszystko ci pokażę. Może o tym nie wiesz, Gabe, ale patrzysz na wielką szychę w naszej szkole.