Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Przyszłość piłki nożnej nie będzie należała po prostu do tych, którzy dysponują najlepszymi danymi, lecz do tych, którzy wyciągną najlepsze wnioski z zebranych informacji”.
Piłka nożna to prosta gra? Tak było kiedyś. Dziś wygrywanie nie zależy już tylko od tego, co dzieje się na murawie. Teraz bitwa odbywa się w zaciszu gabinetów i w komputerach futbolowych analityków, a udział w niej biorą najbardziej lotne umysły z całego świata, które za wszelką cenę starają się choć odrobinę wyprzedzić konkurencję.
Pojawienie się zaawansowanych metod obliczeniowych i szczegółowych analiz zdążyło już wpłynąć na kształt współczesnego futbolu. Gole oczekiwane na stałe weszły do piłkarskiego słownika – ale to nie wszystko. Obecnie można rozłożyć na czynniki pierwsze występ konkretnego piłkarza, przeanalizować rolę szczęścia na boisku, zmierzyć, co tak naprawdę prowadzi do zwycięstwa, oraz dojść do wniosku, że łatwiej wygrać derby na boisku lokalnego rywala niż jakikolwiek inny mecz wyjazdowy.
Poznaj opowieść o zawodowym hazardziście, który został właścicielem klubu mającego ambicje zagrać w Premier League, czy amerykańskim profesorze ekonomii, któremu powierzono szefowanie dawnemu piłkarskiemu gigantowi. Ceniony i nagradzany autor Christoph Biermann porozmawiał z naukowcami, trenerami, menedżerami, skautami oraz psychologami pracującymi w największych klubach na świecie. Podróżował po całej Europie i Stanach Zjednoczonych, by odkryć, że REWOLUCJA W ZBIERANIU PIŁKARSKICH DANYCH dopiero się zaczęła.
Z tej drogi nie ma już odwrotu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 322
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Birgit
Jakże zmienił się futbol! Wszystko stało się bardziej skomplikowane. I piękniejsze.
Xabi Alonso
Christoph Biermann jest dla mnie postacią wielkiego formatu. Ale według mojej ostrożnej oceny jego wzrost tylko w 4,83 procent stanowi wyjaśnienie, dlaczego w Niemczech uważa się go za jednego z najwybitniejszych autorów swojego pokolenia. O ile nie największego.
Urodził się w 1960 roku w Krefeld i podczas studiów na germanistyce i wydziale historii w Bochum stracił głowę dla miejscowego VfL, klubu niemodnego, jednego z tych, które Niemcy określają mianem Die graue Maus (szarej myszki). Przez 25 lat oglądał niemal wszystkie domowe spotkania drużyny, o której jej fani mówili, że „nigdy nie spadnie” – w obecnej chwili to raczej zespół, który „nigdy nie awansuje”, bo od 2010 roku utknął na dobre w 2. Bundeslidze – ale nawet dość prozaiczne widowiska na Ruhrstadion nie zniechęciły go do piłki nożnej na resztę życia. Wręcz przeciwnie: Biermann odkrył, że uzależnił się od pełnego mistycyzmu dostojeństwa i silnego poczucia sensu, jakimi emanuje futbol, zwłaszcza w (postindustrialnym) centrum tego sportu. „Piłka nożna skupia w sobie cały świat, a w Zagłębiu Ruhry jest to łatwiejsze niż gdziekolwiek indziej w Niemczech” – napisał w Wenn wir vom Fußball träumen (Gdy śnimy o piłce nożnej), najbardziej osobistej z jego dziewięciu wyjątkowo błyskotliwych i wielokrotnie nagradzanych książek.
Zanim zaczął pisać o piłce nożnej, Biermann był redaktorem magazynu muzycznego z Bochum, później zaś nagrał siedmiocalowy singiel na cześć swego ulubionego zespołu. Autoironiczny utwór Deutscher Meister wird nie der VfL! (VfL nigdy nie będzie mistrzem!) puszczano kiedyś na stadionie, choć w jeszcze absurdalniejszej wersji ze strony B płyty, w której słowa refrenu zastąpiono przesadnie optymistycznym „Tylko VfL będzie mistrzem!”.
W karierze dziennikarskiej przejawiał większy rozsądek. Wyrobił sobie nazwisko jako freelancer i zaczął zdobić swoim oryginalnym spojrzeniem na futbol, ujętym w wypieszczone, odpowiednio zabarwione uczuciem zdania, strony wielu przeintelektualizowanych periodyków, takich jak „Süddeutsche Zeitung”, „Der Spiegel” i magazyn „11FREUNDE”. Choć niechętnie odwraca oczy od rozlicznych bolączek piłki nożnej, wciąż jest oczarowany jej nieprzemijającą magią, archaiczną emocjonalnością, związanymi z nią historiami i opowieściami. Biermann ma też świetne poczucie humoru – szczególnie jak na Niemca.
Co jednak ważniejsze, Christoph należy do tych rzadko spotykanych autorów, którzy zarówno czytelników, jak i poruszane tematy traktują w niezawodnie uczciwy sposób. Nigdy nie wygładza niezliczonych sprzeczności do momentu, aż jego tekst zacznie pasować do z góry przyjętego, prostego wyobrażenia niczym rękawica do ręki bramkarza, nie stara się też wydobyć znaczenia z czegoś, co go nie ma. Piłka nożna nie jest dla niego jednowymiarowa; to w jego ujęciu coś prawdziwego – ledwie zrozumiały splot niesamowicie wyrafinowanych pomysłów i nieudolności, epickich emocji i rozmokłych banałów. Biermann obnaża wewnętrzne sprzeczności futbolu, a przy okazji niekonsekwencje własnej argumentacji.
Jedną z postaci, które pojawiają się w książce Umysł nieracjonalny.Krótka historia teorii perspektywy*, pasjonującej opowieści Michaela Lewisa o dwóch izraelskich ekonomistach, którzy obnażyli systemowe błędy ludzkiego rozumowania, jest Daryl Morey, dyrektor generalny występującej w NBA drużyny Houston Rockets. Według Lewisa Morey „rozumiał, jak trudno jest o stuprocentowo pewną wiedzę. Nigdy nie był jej bliżej niż w swoim podejściu do podejmowania decyzji: po prostu nie podążał za pierwszą myślą, jaka mu się nasunęła. Przedstawił nową definicję nerda: to ktoś, kto zna własny umysł wystarczająco dobrze, by mu nie ufać”. Po trzech dekadach pisania o futbolu Biermann podchodzi do tej pracy podobnie. Jest otwarty na wątpliwości, dzięki czemu jego punkt widzenia jest jeszcze bardziej przekonujący i wiarygodny.
Ta książka opisuje luźną sieć renegatów danych, pochłoniętych obsesją wyrażenia piłki nożnej pod postacią przeczących utartym schematom statystyk. Podejrzewam, że pomysłowe wysiłki tych ludzi pociągały go po części dlatego, że sam w mistrzowski sposób opanował sztukę przekładania na słowa tego, co dzieje się na boisku. Jest jednak zbyt skromny, żeby to przyznać.
Piłkarscy hakerzy to z pozoru książka o kodach, algorytmach i modelach statystycznych, ale ostatecznie, jak wszystko, co pisze Biermann, to tak naprawdę rzecz poświęcona miłości. Jego miłości do piłki nożnej, rzecz jasna. Ale nie tylko: Christopha napędza dreszczyk emocji, który wywołuje w nim świadomość, że zbliża się odrobinę do wiedzy na temat tego, co się dzieje w tej prostej, powikłanej i szalonej grze, a także jeszcze głębsza satysfakcja, że może podzielić się z innymi tymi cudownymi odkryciami.
Raphael Honigstein
Pewnego wieczoru na początku lata 2011 roku siedziałem ze łzami w oczach na Wembley, przytłoczony ogromem chwili. Minęły cztery dekady od mojej pierwszej w życiu wizyty na stadionie, ale z każdą minutą finału Ligi Mistrzów uświadamiałem sobie coraz wyraźniej, że nigdy w życiu nie widziałem lepszego meczu piłkarskiego. Prowadzony przez sir Alexa Fergusona Manchester United zagrał w starciu z FC Barceloną Pepa Guardioli bardzo dobrze, ale i tak nie miał żadnych szans. Katalończycy mieli w składzie fantastycznych piłkarzy, nade wszystko Lionela Messiego, zawodnika meczu. W barwach Czerwonych Diabłów występowało kilku dobrych graczy, lecz piękno barcelońskiego kolektywu zepchnęło kunszt jednostek na dalszy plan. Katalończycy w najważniejszych spotkaniach sezonu zaprezentowali futbol na nowym poziomie ewolucji. Pep Guardiola wydobył ze swoich piłkarzy geniusz dzięki misternemu planowi rozpisanemu z bezprecedensową perfekcją. Manchester United przegrał tego wieczoru jedynie 1:3, ale tak naprawdę był zdecydowanie gorszą drużyną.
Choć Barça trzymała się planu, pokazywała futbol swobodny i naturalny, figlarny i elegancki. Guardiola nie wtłaczał zawodników w ciasny gorset taktyczny, lecz nadawał ramy ich kreatywności. Wyglądało to na nowość, ale korzenie takiego sposobu gry sięgały głęboko, do piłki, która narodziła się w Holandii w latach 60. To wtedy Johan Cruyff po raz pierwszy zetknął się w Ajaxie Amsterdam z Totaalvoetbal, by później stać się jego największym propagatorem. Cruyff przybył do Barcelony, znajdując się pod wpływem tej idei, a w stolicy Katalonii rozwinął swoje piłkarskie pomysły i w decydujący sposób wpłynął na metody szkolenia młodzieży w klubie.
Ponownie odwiedziłem Londyn latem 2017 roku; tym razem jednak nie wylądowałem na wypełnionym zachwyconymi, wiwatującymi fanami stadionie, ale w sali konferencyjnej, która znajdowała się w co-workingowym biurze z widokiem na Tamizę. Młodzi ludzie pracowali obok nad jakimiś cyfrowymi projektami, dokładając starań, by wyglądać jednocześnie na potwornie poważnych i wyraźnie zrelaksowanych. Dostałem dobrą kawę, do tego za darmo, a wkrótce potem zobaczyłem na ekranie komputera wspaniały mariaż: oglądałem mecz piłki nożnej z wielu różnych kamer – przypominało to obrazek z wozu transmisyjnego skurczonego do rozmiarów laptopa – jednocześnie zaś mogłem przyjrzeć się różnym informacjom na temat spotkania, które dostarczali pracownicy firm zajmujących się danymi oraz przekazywały kamery termowizyjne podłączone do systemów śledzących. Każda akcja boiskowa, każdy ruch i sprint danego zawodnika zostały zmierzone i policzone. Nigdy wcześniej w przypadku piłki nożnej nie widziałem, by tak płynnie połączono obraz wideo i tego typu informacje.
Użyte w tym wypadku oprogramowanie stworzyła na potrzeby Formuły 1 firma SGB, która współpracuje z połową zespołów startujących w wyścigach. A Formuła 1 to najbardziej zaawansowany technologicznie sport na naszej planecie. W bolidzie znajdują się dziesiątki czujników, po każdym wyścigu zbiera się dziesięć terabajtów danych. W dniu zawodów spływające informacje interpretuje 200 specjalistów, którzy obliczają i analizują zawczasu każdy manewr kierowcy na torze. Jesienią 2014 roku w trakcie odbywającego się w Abu Zabi Grand Prix SGB zaprezentowało swój wynalazek władcom Zjednoczonych Emiratów Arabskich, do których należy między innymi Manchester City. Ci uznali, że podobny program przydałby się także ich drużynie piłkarskiej, więc firma zabrała się do pracy nad oprogramowaniem, na które patrzyłem teraz w osłupieniu w pozbawionej okien sali konferencyjnej.
Osiem lat wcześniej w Die Fußball-Matrix, pierwszej wersji tej książki, napisałem, że „piłka nożna stała się grą liczb”. Tak mi się wtedy wydawało, choć nie miało to wówczas dużo wspólnego z rzeczywistością. Jeszcze nie. Uległem temu złudzeniu, gdy po raz pierwszy zasiadłem przed mnóstwem stron pełnych statystyk dotyczących meczów piłkarskich na najwyższym poziomie. Odnotowywały każdy strzał, każde podanie, każdy sprint i wiele innych akcji boiskowych. Tyle że był pewien problem: między tymi danymi a samymi meczami nie było zbyt dużego związku.
Ale tego dnia w Londynie dotarło do mnie, że naprawdę doszło do rewolucji. Nie chodziło tylko o większą ilość danych, ale także umiejętność ich interpretacji – a wszystko to dzięki pracy informatyków i statystyków, którzy przedzierają się przez nie pod okiem piłkarskich ekspertów. Ta wiedza nie została jeszcze opisana w artykułach skierowanych do szerokiego grona odbiorców, ale jest już dostępna, już istnieje. Jeśli człowiek ją zignoruje, może winić wyłącznie siebie samego. Czy nam się to podoba, czy nie, futbol osiągnął swój cyfrowy punkt zwrotny.
Wiosną 2017 roku wsiadłem na pokład promu, który przewiózł mnie przez nieprzyjazny Północny Atlantyk z Islandii na archipelag Vestmannaeyjar, gdzie miałem się spotkać z Heimirem Hallgrímssonem, selekcjonerem reprezentacji kraju o najmniejszej liczbie ludności, który kiedykolwiek awansował do finałów mistrzostw świata. W starym, wymęczonym laptopie z terkoczącym twardym dyskiem mój rozmówca nie miał żadnych modnych narzędzi analitycznych, które zobaczyłem później w Londynie. Większość jego piłkarzy nie grała w słynnych klubach i nie występowała w Lidze Mistrzów. Islandzka drużyna narodowa na mecze wyjazdowe latała klasą ekonomiczną. Hallgrímsson oprowadził mnie po małej wyspie, na której – gdy tylko pozwalał mu na to czas – wciąż jeszcze pracował jako dentysta (usunął mi też przy okazji kamień z zębów, ale to już inna historia). Następnego dnia udaliśmy się do Reykjaviku, stolicy kraju, aby obejrzeć w akcji kilka drużyn młodzieżowych. Hallgrímsson posiadał tyle samo wiedzy na temat piłki nożnej co Pep Guardiola, choć miała ona inny charakter. Miał do czynienia z mniej utalentowanymi zawodnikami i musiał czerpać ze znacznie uboższych źródeł, dlatego wiedział, jak radzić sobie z niedoborami. Zwracał uwagę na najmniejsze drobiazgi, które mogły dać przewagę jego drużynie.
Islandzki szkoleniowiec znalazł coś, co okazało się decydujące dla powodzenia jego zespołu. I dlatego dołącza do grona innych niezwykłych bohaterów tej książki. Pojawia się tu i zawodowy hazardzista, który kupił klub swojego dzieciństwa, i niemiecko-amerykański psefolog**, który został piłkarskim dyrektorem generalnym, i pracownik banku z Irlandii Północnej, który stworzył błyskotliwą analizę gry Borussii Dortmund, i nieco zaniedbany, zarośnięty skaut klubu Bundesligi, zatrudniony później przez Arsenal za siedmiocyfrową kwotę. Przeczytacie tu także o nieco nieobliczalnym trenerze, wobec którego statystyki są bezradne, oraz o dwóch byłych graczach z Bundesligi, którzy zostali analitykami piłkarskimi.
Nie nastawiałem się na znalezienie tych wyjątkowych, upartych i nieco zwariowanych postaci, ale niemal nie sposób było tego uniknąć podczas wyprawy na te wciąż w dużej mierze niezbadane tereny. Łatwo rozpoznać takich ludzi: mają więcej pytań, niż oferują odpowiedzi, i nie chcą tłumaczyć, jak coś funkcjonuje, dopóki sami tego nie zrozumieją. To poszukiwacze przygód, a ta przygoda dopiero się zaczyna. Wszyscy działają z tych samych pobudek co Heimir Hallgrímsson – szukają czegoś, co da im minimalną przewagę. Różnica polega na tym, że starają się to znaleźć w danych i możliwościach, jakie daje ich przetwarzanie.
Piłka nożna z najwyższej półki, jak ta, którą Barcelona prezentowała w 2011 roku, nadal potrafi mnie czasem oczarować, pociągają mnie też jednak błyskotliwe obietnice ery cyfrowej. Ale tak naprawdę zawsze bardziej interesowały mnie drużyny skazane na pożarcie, zwłaszcza zespoły, które wcielają się w tę rolę z pełną przebiegłości werwą. I to oni – piłkarscy hakerzy – podkopują system i próbują z nim wygrać.
Choć nie zdawałem sobie z tego sprawy, szukałem takich wichrzycieli już wtedy, gdy pojechałem na zorganizowaną w Bostonie największą na świecie konferencję poświęconą analityce sportowej, a także kiedy udałem się do pewnego maleńkiego klubu w Danii, gdzie spotkałem się z pracownikiem dostawcy energii z Hamburga, człowiekiem, któremu udało się przekuć garść informacji w oszałamiająco precyzyjną metodę oceny zawodników.
W Die Fußball-Matrix napisałem również: „Dane to część trwającej właśnie ewolucji, za sprawą której piłka nożna z gry opinii zmienia się w grę wiedzy”. To zdanie wyrażało głównie nadzieję, że tak się stanie. Ze względu na swą arbitralność i zamienność wygłaszane przez ludzi opinie już wtedy działały mi na nerwy. Ale wówczas nie miałem jeszcze pojęcia, ile absurdu jest w tym, jak konstruujemy nasze sądy – nie tylko jeśli chodzi o piłkę nożną. Dlatego ta książka traktuje również o tym, że możemy – tak my, fani, jak i klubowi włodarze – zmienić i udoskonalić sposób, w jaki myślimy o piłce.
Przyszłość piłki nożnej nie będzie należała po prostu do tych, którzy dysponują najlepszymi danymi, lecz do tych, którzy wyciągną najlepsze wnioski z zebranych informacji. Pod tym względem piłka nożna nie różni się od innych dziedzin życia.
Berlin, marzec 2019
Dwaj zawodowi piłkarze mają poczucie, że ich występy ocenia się w błędny sposób, więc znajdują nową metodę czytania gry. A do tego pytanie: dlaczego wszyscy jesteśmy stronniczy i przeceniamy znaczenie wyników?
ODDAJMY SPRAWIEDLIWOŚĆ VEDADOWI IBIŠEVICIOWI
Po raz pierwszy ze Stefanem Reinartzem spotkałem się w pewien poniedziałkowy wieczór jesienią 2011 roku. Miał wtedy 22 lata, grał na pozycji pomocnika w bundesligowym Bayerze Leverkusen i nawet jak na niemieckie standardy punktualności pojawił się nieco wcześniej, niż trzeba. Mieliśmy wspólnie wystąpić w audycji na żywo w kolońskim radiu. Ale przedtem chciał mi coś pokazać.
Reinartz często sprawia niepokojące wrażenie na ludziach, którzy go dobrze nie znają. Potrafi patrzeć na ciebie z twarzą zupełnie pozbawioną wyrazu. Dopiero gdy powoli krzywi brew, człowiek zaczyna podejrzewać, że za tą pustą maską kryje się ktoś bardzo dowcipny, a może wręcz przezabawny. Ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Ten dość wysoki mężczyzna stał przede mną jak prokurator przed oskarżonym. W ręku trzymał akt oskarżenia: teczkę z wycinkami gazet przedstawiającymi oceny zawodników z meczów Bundesligi – takie same oceny co tydzień pojawiają się w druku i na stronach internetowych na całym świecie.
W geście milczącego oburzenia wygrzebał kilka kartek i ułożył je starannie na stole. Koloński dziennik „Kölner Stadt-Anzeiger” ocenił postawę Renato Augusto, jego brazylijskiego kolegi z drużyny, w meczu z SC Freiburg na 2 w 6-punktowej skali. (W Niemczech oceny piłkarskie wzorowane są na ocenach szkolnych, gdzie 1 to „bardzo dobry”, czyli odpowiednik naszej 6, a 6 to „niedostateczny”, jak 1 w Polsce). Zarówno „Kicker”, najstarszy i najbardziej szanowany niemiecki magazyn piłkarski, jak i ogólnokrajowy tabloid „Bild” przyznały Augusto 5 – „mierny”. Gdyby Brazylijczyk był w szkole, mógłby nie zdać do następnej klasy.
Ogólnie rzecz biorąc, oceny występu zawodnika Bayeru były od Sasa do Lasa:
„Kölner Stadt-Anzeiger”
Sport1
„Rheinische Post”
„Kicker”
„Bild”
2
2.5
4.5
5
5
Podobnie było z występem Vedada Ibiševicia w ten sam weekend. Jego postawa w barwach TSG 1899 Hoffenheim w spotkaniu z Werderem Brema podzieliła przedstawicieli mediów: jedni uważali, że zaprezentował się całkiem nieźle, inni – że był fatalny.
„Westdeutsche Zeitung”
Sportal
Sport1
„Kicker”
„Bild”
2
3
3.5
4
5
Reinartz podał jeszcze kilka podobnych przykładów. W związku z nimi nasuwało się jedno proste pytanie, które piłkarz Bayeru chętnie mi zadał w imieniu wielu zdziwionych kolegów: „Na jakiej zasadzie wystawia się te oceny?”.
Tak wyglądał wstęp do jego mowy oskarżycielskiej. Nie byłem do końca pewien, czy przypadkiem nie znał już odpowiedzi. Wielu dziennikarzy musi zacząć pisać relacje z meczów, kiedy gra wciąż się toczy – wyjaśniłem w obronnym tonie. Dlatego nie można oczekiwać, że wszystko prawidłowo ocenią. Jeśli wraz z artykułem muszą też dostarczyć oceny graczy, to tak naprawdę szacują występ zawodników na podstawie zaledwie jednego czy dwóch istotnych momentów, które widzieli albo wręcz obejrzeli na powtórkach. Ale nawet gdyby mieli więcej czasu, w jaki sposób mogliby ocenić 22 zawodników? Ponieważ dziennikarze nie są wtajemniczani w przedmeczowe założenia drużyny, nie mają pojęcia, czy obrońca rzadko włączał się do ataków, ponieważ nie był w formie, czy też po prostu ściśle wykonywał zalecenia trenera, by trzymać się własnej połowy. Powiedziałem również, że niektórzy dziennikarze polegają na zdaniu kolegów z loży prasowej i przeprowadzają szybkie badanie opinii publicznej w rodzaju: „Reinartz na trójkę czy czwórkę?”.
Nie da się rzecz jasna całkowicie wykluczyć, że sprawozdawca po prostu nie ma pojęcia, o czym pisze. A wśród moich kolegów po fachu są pewnie i tacy, którzy załatwiają własne sekretne interesy, wspaniałomyślnie traktując tych, którzy dają im cynk na temat atmosfery w szatni drużyny, albo karząc piłkarzy, którzy nie grają wedle ich zasad lub – co gorsza – woleli porozmawiać z innym dziennikarzem. Podobne sytuacje nie są już wprawdzie tak powszechne jak kiedyś, ale wciąż się zdarzają.
Ogólnie rzecz biorąc, w imieniu współoskarżonych powołałem się na okoliczności łagodzące. Wydawało się, że Reinartz, choć nie do końca usatysfakcjonowany, traktuje moje wyjaśnienia z wyrozumiałością. Co ciekawe, nie sprzeciwiał się idei oceniania zawodników jako takiej. Wręcz przeciwnie, uważał, że bycie ocenianym to naturalna część życia zawodowego piłkarza. Został graczem Bayeru Leverkusen w wieku 10 lat i od 16 do 21 roku życia grał na każdym szczeblu młodzieżowej reprezentacji. A młodzi zawodnicy muszą na co dzień radzić sobie z faktem, że są oceniani. Czy wypadł na treningu wystarczająco dobrze, żeby w weekend znaleźć się w składzie? Czy po swoich występach może liczyć na przejście do następnej, starszej grupy? Reinartz niezliczoną ilość razy widział, jak klub rezygnował z jego kolegów z drużyny, bo byli za wolni czy za mali, mieli niedostatki techniczne, brakowało im zmysłu taktycznego lub okazywali się zbyt słabi psychicznie. Nawet wśród graczy, z którymi występował w reprezentacji do lat 20 i do lat 21, byli tacy, którzy nigdy nie zagrali w najwyższej klasie rozgrywkowej.
A potem, gdy już został zawodowym piłkarzem, wszystko zrobiło się jeszcze trudniejsze. Czy był lepszy od kolegi, który rywalizował z nim o miejsce w składzie w drużynie z Bundesligi? A może był lepszy niż większość niemieckich piłkarzy występujących na tej pozycji i z tego względu mógł liczyć na powołanie do kadry? Czy jednak byłoby dla niego lepiej, gdyby grał w obronie, a nie w pomocy?
Reinartz nie miał z tym żadnego problemu. Gdy narzekał na oceny, które pojawiały się w mediach, chodziło mu o coś zupełnie innego. Skoro musiał być nieustannie oceniany, chciał, żeby robiono to uczciwie i na podstawie obiektywnych kryteriów. Jak się okazało, właśnie dlatego odznalazł swoje powołanie.
Nie dało się zaprzeczyć, że w większości przypadków winni byli dziennikarze. Wystawiali oceny bez żadnych obiektywnych podstaw, nie można więc było powiedzieć, że są one sprawiedliwe. Na szczęście Reinartz okazał się wyrozumiałym prokuratorem.
Pozostawaliśmy w kontakcie i dzwoniliśmy do siebie od czasu do czasu, wpadaliśmy też na siebie w różnych dziwnych miejscach – piłkarze, nawet emerytowani, zazwyczaj bowiem nie bywają na konferencjach poświęconych analityce sportowej.
Dwa lata po naszym spotkaniu przy okazji występu w audycji radiowej Reinartz odezwał się do mnie ponownie. Czy mogliby umówić się ze mną na kawę i o coś zapytać? Okazało się, że „oni” to Reinartz i jego były kolega z Leverkusen Jens Hegeler, który grał wówczas w Hercie Berlin, a w 2017 roku przeniósł się do Bristolu City. Reinartz również właśnie zmienił pracodawcę – przeszedł z Bayeru do Eintrachtu Frankfurt. Spotkaliśmy się w mroźny zimowy dzień w pewnej berlińskiej kawiarni. Rozmowa szybko przybrała nieoczekiwany obrót – obaj długo wypytywali mnie o wykorzystanie danych meczowych w piłce nożnej. Interesowało ich przede wszystkim, czy istnieje jakiś określony zestaw danych, za pomocą którego dałoby się w miarę rzetelnie przewidzieć wynik spotkania. Czy drużyny, której zawodnicy więcej biegają, częściej sprintują, dokładniej podają bądź oddają więcej strzałów na bramkę, wygrywają więcej meczów?
Obaj w trakcie odpraw przedmeczowych często słyszeli, jak trenerzy wspominają o tych czynnikach. Szkoleniowcy błagali zawodników, by pamiętali, że „wygranie większej liczby starć” jest kluczowym warunkiem zdobycia trzech punktów, bądź podkreślali, że chcąc wygrać mecz, trzeba biegać więcej i szybciej od rywala lub prędzej rozgrywać piłkę.
Mogłem im powiedzieć tylko to, co sami już doskonale wiedzieli: z pewnością większa liczba pokonanych kilometrów, celniejsze podania i częstsze strzały to nic złego, ale o ile mi wiadomo, według statystyk przewaga w żadnym z tych aspektów nie gwarantuje zwycięstw. Jeśli trener mówi im coś innego, po prostu gada bzdury.
Ta odpowiedź najwyraźniej zadowoliła moich rozmówców i z wolna przeszli do wyjaśnień, dlaczego w ogóle mnie o to zapytali. Obaj doszli bowiem do prostego wniosku na temat tego całego piłkarskiego biznesu i statystyk: skoro obecnie wykorzystywane statystyki nie mówiły nic o prawdopodobieństwie wygranej, należało znaleźć nowe, lepsze dane. Na pierwszy rzut oka ich pomysł wydawał się prosty: zsumowali liczbę udanych dryblingów w trakcie meczu. Wypływające stąd wstępne wnioski badał właśnie analityk sportowy, którego obaj opłacili. Wkrótce miało się okazać, że ta nowatorska koncepcja przerodziła się w coś całkiem istotnego.
Zafascynowało mnie, że dwóch zawodowych piłkarzy poświęca się zrewolucjonizowaniu metod analizy piłki nożnej, wykorzystując do tego nowego rodzaju dane. Przypomniało mi się też, jak Reinartz narzekał na noty meczowe. Kierowani poczuciem niesprawiedliwości, poświęcili mnóstwo energii i czasu, by znaleźć lepszy sposób oceniania występów poszczególnych zawodników.
Mieli też dość głupot, które na okrągło opowiadali im trenerzy. Stefan i Jens należeli do wąskiej grupy piłkarzy, którzy nie tylko chcą grać jak najlepiej, lecz pragną także naprawdę zrozumieć futbol. Niektórzy po zawieszeniu butów na kołku zostawali szkoleniowcami czy dyrektorami sportowymi, ale nigdy wcześniej nie spotkałem profesjonalnego gracza, który wciąż biegając po boisku, interesował się analityką.
Podczas Euro 2016 telewidzowie mogli zobaczyć efekty tego, co Reinartz i Hegeler wyjaśnili mi w ogólnym zarysie trzy lata wcześniej. Od tego czasu opracowali na tej podstawie działający model: przypisali wartości liczbowe podaniom i dryblingom na podstawie tego, ilu przeciwników – zwłaszcza graczy defensywnych – minęła zagrana do przodu piłka. Nazwali tę nową kategorię statystyczną „Packing” – była to angielsko-niemiecka zbitka, powstała na bazie niemieckiego czasownika „packen” (pakować), którego w kontekście sportowym używa się potocznie na określenie poradzenia sobie z rywalem.
Ni stąd, ni zowąd występujący w telewizji w roli eksperta Mehmet Scholl przedstawił tę nową kategorię statystyczną milionom widzów. Zrobiła na nim tak wielkie wrażenie, że były reprezentant Niemiec i zwycięzca Ligi Mistrzów w barwach Bayernu Monachium mocno – choć może nieco niezdarnie – bazował na tych danych, starając się przeprowadzać swoje analizy meczów na mistrzostwach Europy we Francji na twardym gruncie statystyk. Nie do końca mu się powiodło. Scholl uprościł całą koncepcję do tego stopnia, że nie tyle ułatwiała zrozumienie boiskowych wydarzeń, ile wydała się banalna. Być może powinien był lepiej wyjaśnić zasady, na których owa metoda się opiera. W każdym razie Packing zdziwił i zdezorientował większość widzów; a szkoda, bo jeśli zastosować ten sposób analizy właściwie, wiele można z niego wyciągnąć. Tymczasem dla wielu przywiązanych do tradycji fanów piłki nożnej nieudana próba Scholla, by wyjaśnić wynik za pomocą dziwnych danych dotyczących podań, była jedynie kolejną ilustracją szerszego, godnego pożałowania trendu – nadęci mądrale niepotrzebnie komplikują prostą grę.
Jednym z najbardziej pociągających aspektów futbolu jest to, że każdy ma prawo do własnej opinii. A mówiąc nieco inaczej: piłce nożnej służy, że każdy z nas może wydawać sądy na temat meczów i zawodników. Oceny graczy w mediach są tak popularne, ponieważ dają nam możliwość porównania ich z naszymi własnymi spostrzeżeniami. W dzisiejszych czasach wszyscy jesteśmy członkami jury, cały czas oceniamy ludzi na podstawie tego, jak się prezentują w programach typu reality show czy co zamieszczają w mediach społecznościowych. Gdziekolwiek się człowiek obróci, czyhają na niego sondaże i prośby o opinię odbiorcy. Wszyscy interesują się zdaniem innych na dosłownie każdy temat. Facebook, Twitter i Instagram są wirtualnymi gmachami sądów, przewodniczą opinii publicznej – i tak przez całą dobę, siedem dni w tygodniu.
Piłka nożna to gra wywołująca emocje i dlatego rzadko kiedy dyskutuje się o niej w racjonalny sposób – argumenty są zazwyczaj oparte na uczuciach, a nie faktach. Mamy naturalną skłonność, by wychwalać tych, którzy strzelają zwycięskie gole dla naszych drużyn, i przeklinać graczy popełniających kosztowne błędy. Ale piłka nożna to nie tylko cudownie prosta, pełna emocji gra. To także bardzo złożona dyscyplina, która okazuje się jeszcze bardziej skomplikowana, gdy przyjrzeć się jej bliżej.
Z biegiem czasu coraz trudniej, a nie łatwiej było mi należycie oceniać zawodników i mecze. A przecież w moim przypadku powinno być odwrotnie, w końcu miałem zaszczyt być na setkach spotkań rozgrywanych na najwyższym poziomie, rozmawiałem z wieloma fascynującymi trenerami, wspaniałymi dyrektorami sportowymi i interesującymi zawodnikami. Patrzyłem z bliska, jak stale pogłębia się i poszerza wiedza na temat piłki nożnej. Można wręcz odnieść wrażenie, że wszyscy nieustannie dowiadują się o futbolu czegoś nowego i starają się lepiej zrozumieć ten sport. Ale zasadnicze pytanie brzmi: co robimy z tą całą wiedzą?
CUDOWNY ŚWIAT BŁĘDÓW POZNAWCZYCH
W ciągu ostatnich dziesięciu lat Jörg Schmadtke był jednym z najskuteczniejszych ludzi w Bundeslidze – o ile nie patrzy się tylko na trofea i pozycje w tabeli. Od momentu objęcia stanowiska dyrektora sportowego w drugoligowej Alemannii Aachen w 2001 roku, eksbramkarz Borussii Mönchengladbach*** nigdy nie zdobył ze swoją drużyną mistrzostwa ani Pucharu Niemiec. Mimo to notował nadzwyczajne rezultaty, ponieważ jego zespoły osiągały zazwyczaj lepsze wyniki, niż oczekiwano.
Dzięki temu, że drużyna z Akwizgranu dotarła do finału krajowego pucharu, za jego ery mocno zadłużony klub zagrał w Pucharze UEFA, a ponadto w 2006 roku po raz pierwszy od 30 lat awansował do najwyższej klasy rozgrywkowej. Podczas jego rządów w Hannoverze 96 (2009–2013) zespół ze stolicy Dolnej Saksonii dwukrotnie zakwalifikował się do europejskich pucharów i rozegrał swój najlepszy sezon w Bundeslidze w historii. W 2017 roku zaś Schmadtke zdołał wprowadzić 1. FC Köln, jeden z najbardziej zasłużonych, ale i kapryśnych niemieckich klubów, do Ligi Europy (drużyna ta zagrała wtedy w europejskich pucharach po 25 latach przerwy).
Rolę dyrektora sportowego w Bundeslidze opisuje się na bardzo różne sposoby. Dla Schmadtkego kluczową częścią jego pracy było zawsze wyszukiwanie zawodników. Często pełnił funkcję głównego skauta i podróżował po świecie, próbując znaleźć nowych kandydatów do gry w zespole. Podczas tych wojaży wychwycił wielu bardzo dobrych napastników. Choć nie mówi tego wprost, musiał mierzyć się z jednym z największych problemów skautingu – regularnymi błędami w ocenie piłkarzy. Albo – jak nazywają to psychologowie – błędami poznawczymi.
„Wysyłałem skautów na mecze, nie mówiąc im, który zawodnik mnie interesuje” – powiedział mi w Londynie, tuż przed starciem z Arsenalem, pierwszym od 25 lat spotkaniem zespołu z Kolonii na europejskiej arenie. Nie trzymał pracowników w niewiedzy, żeby robić im jakiś dziwny sprawdzian zdolności, nie był to też złośliwy podstęp, który miał ich wytrącić z równowagi. „Chciałem, aby obejrzeli mecz świeżym okiem, bez uprzedzeń – wyjaśnił mi. – Przecież byłoby idealnie, gdyby spodobał im się właśnie zawodnik, którym się interesowałem”. Schmadtke starał się nie zawężać perspektywy skautów, lecz ją poszerzać. W ten sposób instynktownie próbował uniknąć zjawiska, które ekonomiści behawioralni nazywają efektem potwierdzenia. Gdy skaut wie, że jego przełożony ma na oku konkretnego zawodnika, może patrzeć na niego inaczej, co utrudnia mu obiektywną ocenę. Mamy bowiem skłonność do przefiltrowywania informacji, które nie pasują do wcześniejszych wyobrażeń.
Ale to tylko jeden z rodzajów błędów poznawczych, pojawiają się one bowiem pod wieloma postaciami. Skauci, którzy lubią dynamicznych, silnych zawodników, mogą przeoczyć braki techniczne lub niedostatki inteligencji piłkarskiej albo uznawać te wady za mniej istotne. Z kolei ci, którzy mają zamiłowanie do eleganckich techników, robią na odwrót: bywają bardziej pobłażliwi, gdy oceniają umiejętność odzyskiwania piłki.
„Kiedy siedzę na trybunach i jest mi zimno, wszystko staje się trudne” – powiedział mi Schmadtke, przyznając, że zły nastrój skauta podczas meczu również może negatywnie wpłynąć na jego werdykt, bo w łagodny letni wieczór obserwowany zawodnik mógłby zostać oceniony znacznie lepiej. Jak wielu łowców talentów borykało się z podobnymi problemami w trakcie spotkań rozgrywanych w deszczowe popołudnie we wschodniej Europie lub w mroźny wieczór w Skandynawii? Trzęsąc się z zimna, w podłym nastroju, mogli przeoczyć, w jak wyrafinowany sposób boczny obrońca wyprowadza akcję spod własnej bramki lub jak umiejętnie środkowy napastnik potrafi przebić się przez linię defensywną rywala, przez co zawodnicy ci ostatecznie wylądowali w konkurencyjnym klubie, którego skauci obserwowali tych samych piłkarzy w przyjemny, słoneczny dzień. Istnieje również niebezpieczeństwo, że dojdzie do odwrotnej sytuacji: można przecenić gracza występującego na ładnym, wygodnym stadionie wypełnionym entuzjastycznymi kibicami, ponieważ w takich warunkach obserwator ulega magii widowiska.
W ciągu ostatnich kilku lat poświęcono wiele uwagi znaczeniu błędów poznawczych, między innymi dzięki przełomowej pracy izraelskiego ekonomisty Daniela Kahnemana, laureata Nagrody Nobla za odkrycia w tej dziedzinie. Jego książka Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym****stała się międzynarodowym bestsellerem. Kahneman i inni naukowcy odkryli 188 różnych błędów poznawczych, które po części są ze sobą powiązane. Wszystkie natomiast mają źródło w skłonności ludzkiego mózgu do złej oceny sytuacji, gdy człowiek musi myśleć szybko – to przeciwieństwo spokojnej analizy. Nasze pospieszne osądy często okazują się błędne, ponieważ znacznie przeceniamy własne zdolności podejmowania właściwych decyzji w krótkim czasie. To właśnie tego typu szybkie, nieprzemyślane werdykty i oceny leżą u podstaw problemów, które napotkali Stefan Reinartz i Jens Hegeler, co skłoniło ich do opracowania własnego zbioru danych piłkarskich.
Dane same w sobie nie muszą jednak prowadzić do celniejszej analizy. Wręcz przeciwnie, z łatwością mogą przyczynić się do popełniania kolejnych błędów poznawczych. Istnieje ogromna pokusa, aby dobrać statystyki, które potwierdzają wcześniejszy pogląd na danego zawodnika, i odrzucić informacje komplikujące obraz. Menedżerowie prezentują taką skłonność, gdy kręcą niekiedy głową, patrząc na słabe statystyki danego zawodnika w sytuacjach stykowych, zawczasu bowiem uznali go za gracza zbyt rzadko wygrywającego starcia z rywalem, a jednocześnie ignorują fakt, że piłkarz wykonywał więcej sprintów niż zwykle, aby odciąć przeciwnikom możliwości podania.
Fani piłki nożnej z miejsca rozumieją, co miał na myśli szwajcarski pisarz Max Frisch, zauważając: „Przymierzamy historie jak ubrania”*****. Piłka nożna to gigantyczna fabryka opowieści, a każdy sezon jest jak nowa seria telenoweli pod tytułem „Premier League”, „Liga Mistrzów” czy „mistrzostwa świata”. Każde rozgrywki mają nierozpisaną wcześniej fabułę, która zachwyca widzów nieprzewidzianymi zwrotami akcji. Outsiderzy podnoszą się z otchłani rozpaczy, by zostać bohaterami. Wszystkie zmagania, ligi i kluby mają własną historię. W końcu kto mógłby nie zakochać się w bajce, której bohaterem było Leicester City, triumfator Premier League w 2016 roku, sprawca największej sensacji w dziejach angielskiego futbolu? I jak nie zachwycać się fantastyczną karierą Jamiego Vardy’ego, nieprzewidywalnego napastnika, który występując w półamatorskiej drużynie, biegał po murawie z elektroniczną obrożą pod getrami, bo został skazany na areszt domowy po zmroku za ciężkie pobicie?
Ale bywają kluby, które wpadają nagle w nieoczekiwany kryzys. Tak stało się chociażby z 1. FC Köln po tym, jak zespół ten po długiej przerwie ponownie zagrał w europejskich pucharach – właśnie dlatego Schmadtke opuścił kolońską drużynę jeszcze w tym samym sezonie. Słowa Maxa Frischa po raz kolejny okazały się prawdziwe. Opowieść o upartym, lecz wybitnym dyrektorze sportowym, który ma fenomenalne oko do wyławiania kolejnych talentów piłkarskich, przestała pasować do rzeczywistości. Historię Köln przedstawiano teraz zupełnie inaczej – jako historię dyrektora sportowego, który stał się zbyt nieprzejednany i z wolna stracił orientację na rynku transferowym.
Zaczynamy rozumieć, w jaki sposób tworzy się ten rodzaj mocno wybiórczych opowieści, do których dowolnie dopasowuje się poszczególne elementy, gdy chodzi o nas samych. W końcu również dokładamy starań, by ułożyć wiele chwil i pojedynczych wydarzeń w spójną całość. Ale nasza narracja ciągle się zmienia. Niemal nikt nie trzyma się tej samej autobiograficznej opowieści, którą na własny użytek stworzył dziesięć lat wcześniej. Wraz z kolejnymi życiowymi doświadczeniami coraz to inne rzeczy nabierają dla nas większego znaczenia, a do tego z perspektywy czasu różne sprawy wyglądają zupełnie inaczej. Niekoniecznie okłamujemy się w ten sposób czy rozmyślnie naginamy fakty. Po prostu jako ludzie mamy głęboko zakorzenioną potrzebę, by ułożyć nasze życie w spójną historię. Psychologowie społeczni nazywają tę skłonność mianem efektu opowieści.
Przyjrzyjcie się różnorodnym narracjom, które pojawiają się, gdy trenerzy z meczu na mecz dokonują znaczących zmian taktycznych, stosują dużą rotację w drużynie albo robią obie te rzeczy naraz. Na przykład nieodłączną częścią opowieści o „geniuszu” Pepa Guardioli są jego nadzwyczaj częste ingerencje w sposób gry drużyny, dzięki czemu zyskał opinię szkoleniowca, który wciąż przesuwa granice futbolu, zarówno w teorii, jak i na murawie. Katalończyk zawdzięcza swój pozytywny wizerunek w dużej mierze temu, że jego zespoły wygrywają większość swoich spotkań. Ale można to przecież wyjaśnić w dużo bardziej banalny sposób – za pomocą pieniędzy. Guardiola pracował w klubach, które miały najdroższą lub niemal najdroższą kadrę w lidze i które wyraźnie przeważały pod względem finansowym nad rywalami. W Barcelonie, Monachium i Manchesterze miał do dyspozycji najlepszych piłkarzy. Zanim objął stery tamtejszych drużyn, zazwyczaj odnosiły już one zwycięstwa i kontynuowały tę passę także po jego odejściu. Te ekipy wygrałyby prawdopodobnie większość meczów także bez wyszukanych decyzji taktycznych szkoleniowca.
Trenerzy zespołów spoza czołówki, którzy starają się wprowadzać taktyczną różnorodność i z tego powodu często przegrywają, są w zupełnie odmiennej sytuacji – istnieje ryzyko, że przylgnie do nich inna łatka. Zarówno eksperci, jak i kibice szybko zaczynają im zarzucać, że „nie potrafią wybrać najlepszej jedenastki” lub ich drużynie „brakuje tożsamości”. Ludzie szydzą z nich, że są kombinatorami, którzy wiecznie poszukują ciągle umykającej im recepty na sukces.
Do czasu sensacyjnego zwycięstwa w Premier League z Leicester City, dzięki któremu Claudio Ranieri błyskawicznie zyskał opinię geniusza i zasłużył sobie na pomnik, włoski trener był uznawany za jednego z najbardziej niesławnych kombinatorów. Zdobył z Lisami tytuł, wystawiając w każdym meczu niemal tę samą jedenastkę, a mało który rywal w ligowej stawce wykorzystał w trakcie sezonu mniejszą liczbę zawodników. Ale gdy w kolejnym sezonie jego drużyna musiała rywalizować w Lidze Mistrzów, zmieniał wyjściową jedenastkę, aby piłkarze sprostali poważniejszym obciążeniom, a w efekcie – co nie było zaskoczeniem – przegrał kilka spotkań więcej. Wkrótce uznano, że znów za bardzo majstruje przy drużynie. Nie mógł uniknąć takiej narracji. Bo po prostu od narracji nie ma ucieczki. Ludzie są już tak skonstruowani, że muszą nadawać sens rzeczywistości, snując opowieści, nawet jeśli rzadko okazuje się to najbardziej przydatnym sposobem analizy problemów i wyszukiwania rozwiązań.
Błędy poznawcze są rozpowszechnione we wszystkich dziedzinach życia: w pracy, w związkach międzyludzkich czy w wyjaśnianiu wydarzeń politycznych. W piłce nożnej również jest ich mnóstwo. Weźmy inny przykład błędnego myślenia, tak zwaną iluzję grupowania, za sprawą której dostrzegamy rzekome wzorce w nagromadzeniu wydarzeń. Drużyna, która w dwóch kolejnych meczach traci bramki po stałych fragmentach gry, natychmiast prowokuje dyskusję na temat jej słabości przy rzutach rożnych i wolnych dla rywali. Z kolei gdy zespół da sobie kilka razy wbić gola pod koniec meczu, niezawodnie odzywają się głosy ekspertów na temat przygotowania kondycyjnego piłkarzy. W obu przypadkach mogą to być trafne spostrzeżenia, a nie zwykły zbieg okoliczności. Ale nie da się tego stwierdzić z całą pewnością, bo próbka jest po prostu za mała.
Jednym z najpopularniejszych błędów poznawczych w świecie futbolu jest efekt pewności wstecznej (zwany też efektem wiedzy po czasie). Polega on na tym, że po fakcie ludzie przekonują samych siebie, że od początku wiedzieli, jaki będzie wynik. Jedna drużyna niespodziewanie ląduje w strefie spadkowej, inna natomiast nieoczekiwanie walczy o tytuł. Nie trzeba wiele, by pomyśleć: „Miałem przeczucie, że tak się stanie”. (Dzieje się tak również dlatego, że ciągle przeceniamy własną zdolność do wydania kompetentnego osądu). Zawsze wiedzieliśmy, że ten konkretny gracz to potrafi! Albo nie potrafi. Zgoda, nikt nie ma chyba tyle tupetu, by udawać, że przewidział cud, jakim było zdobycie mistrzostwa przez Leicester, czy niesamowitą drogę na szczyt Jamiego Vardy’ego, ale wszyscy mamy tendencję do zapamiętywania naszych piłkarskich prognoz jako celniejszych, niż były w rzeczywistości. Właśnie dlatego notowanie własnych przewidywań przed sezonem i późniejsze ich sprawdzanie to bardzo pożyteczne ćwiczenie z pokory.
Piłka nożna jest grą, w której pada niewielka liczba bramek, dlatego w jej naturze leży to, że podczas meczu pojawiają się pojedyncze wydarzenia, które zapadają w pamięć. W powszechnym odbiorze to dyscyplina, w której o wyniku przesądzają rozstrzygające momenty. Zapamiętujemy fantastyczny wślizg wykonany w ostatniej chwili, zabójcze podanie, a przede wszystkim cudowną bombę z 25 metrów w samo okienko. O podobnych chwilach opowiada się na okrągło, aż w końcu obrastają legendą. I to one decydują o tym, jak postrzegamy i rozumiemy futbol.
Ale jest pewien problem. Pod terminem „heurystyka dostępności” kryje się błędne założenie naszego umysłu, że zapamiętujemy rzeczy ważne. Z tego względu niesłusznie kojarzymy niektórych napastników wyłącznie z jakimiś potwornymi pudłami, które utkwiły nam w głowie lub o których przypominają nam media społecznościowe, wypluwające raz za razem te same filmiki. W każdym kraju kibice mają własne, wyjątkowe wspomnienia w kategorii „ależ to była okazja!”. Niemcy na zawsze zapamiętają Franka Milla, napastnika Borussii Dortmund, który najpierw fachowo objechał bramkarza Bayernu Monachium Jeana-Marie Pfaffa, po czym z pięciu metrów trafił w słupek pustej bramki. W Anglii napastnik Liverpoolu Ronny Rosenthal nie miał życia po zmarnowaniu setki w meczu z Aston Villą. Jak to mówią: „Moja babcia by to strzeliła!”.
W dyscyplinach, gdzie zdobywa się dużo punktów, takich jak koszykówka czy baseball, też oczywiście zdarzają się szczególne momenty, które decydują o mistrzostwie, dzięki czemu – jak łatwo zgadnąć – zapadają fanom w pamięć. Ale jak pojedynczy rzut może stać się symbolemnajzwyklejszego meczu koszykarskiego, który kończy się wynikiem 102:93? Mniejsze znaczenie jednostkowych wydarzeń automatycznie sprawia, że sporty, w których pojawia się duża liczba punktów, wydają się bardziej ustrukturyzowane i złożone niż piłka nożna. W tej ostatniej koncentrujemy się na decydujących momentach i to w ich kontekście interpretujemy po fakcie przebieg meczu. W amerykańskich sportach wygląda to inaczej, dlatego znacznie bardziej rozpowszechniona jest w nich analiza statystyczna.
Można zasadnie twierdzić, że to właśnie kluczowe znaczenie pojedynczych akcji sprawia, że piłka nożna daje tyle frajdy, zwłaszcza kibicom. Problem pojawia się wtedy, gdy ważne i kosztowne decyzje – dotyczące na przykład przyszłości szkoleniowca lub transferu zawodnika – podejmuje się z powodu błędów poznawczych; gdy dyrektorzy sportowi, trenerzy lub inne kluczowe postacie wolą sięgać po różnorakie opowieści, zamiast dokładnie przeanalizować sytuację. Jeśli decydenci myślą szybko, a nie powoli.
Tak to wygląda szczególnie w odniesieniu do matki wszystkich błędów poznawczych w piłce nożnej – tak zwanego efektu wyniku. To zjawisko powoduje, że mamy niefortunną skłonność do wyciągania wniosków na podstawie rezultatów, a nie zamiarów i strategii trenera. Mówiąc prościej: jeśli wynik jest pozytywny, zakładamy, że taktyka na spotkanie i podjęte przez szkoleniowca przed meczem decyzje były słuszne. Jeśli natomiast rezultat jest niekorzystny, szybko uznajemy, że przyjęta przez niego taktyka musiała być błędna. W piłce nożnej tego typu myślenie jest szczególnie rozpowszechnione, ponieważ mecze kończą się niskimi wynikami. Piłkarzy i szkoleniowca spotyka o wiele bardziej dotkliwa krytyka po przegranej niż po wygranej. Można powiedzieć, że to całkiem słuszne i logiczne. Ale taki punkt widzenia nie uwzględnia kolejnego naprawdę dużego problemu, z którym mamy do czynienia w przypadku futbolu: często zdarza się w nim spory rozziew między jakością gry a wynikiem.
* W Polsce książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Sonia Draga w 2018 roku.
** Psefologia – nauka o wyborach politycznych oraz zachowaniach elektoratu oraz ich przyczynach (jeżeli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od tłumaczy).
*** W barwach Borussii Schmadtke nie zagrał ani jednego oficjalnego spotkania, był tam tylko rezerwowym, wcześniej natomiast występował regularnie w Fortunie Düsseldorf i S.C. Freiburg.
**** W Polsce ukazała się w 2011 roku nakładem Wydawnictwa Media Rodzina, w przekładzie Piotra Szymczaka.
***** M. Frisch, Powiedzmy, Gantenbein…, przeł. J. Frühling, Kraków 2008.
Football Hackers
Copyright © Christoph Biermann 2019
Copyright © for the translation by Grzegorz Krzymianowski 2022
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2022
Redakcja – Krzysztof Cieślik
Korekta – Dominik Leszczyński, Paulina Stoparek
Korekta merytoryczna – Andrzej Gomołysek
Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc
Adaptacja okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I, Kraków 2022
ISBN mobi: 9788382104660
ISBN epub: 9788382104677
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka
Promocja: Piotr Stokłosa, Szymon Gagatek, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Karolina Prewysz-Kwinto, Paulina Gawęda, Beata Nowak, Piotr Jankowski
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga, Mateusz Wesołowski
E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Paweł Kasprowicz, Marcin Mendelski
Administracja: Klaudia Sater, Monika Kuzko, Małgorzata Pokrywka
Finanse: Karolina Żak, Honorata Nicpoń
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl