Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy z komendy weneckiej policji wycieka ważna informacja, komisarzowi Brunettiemu powierzone zostaje zadanie wykrycia, który z jego kolegów jest za to odpowiedzialny. Zanim zdoła rozpocząć śledztwo, w gabinecie komisarza niespodziewanie pojawia się przyjaciółka jego żony, która boi się, że jej syn zażywa narkotyki. Kilka tygodni później Tullio Gasparini, mąż kobiety, zostaje znaleziony u stóp mostu, nieprzytomny, z poważną raną głowy. Brunetti skłonny jest doszukiwać się związku między tym faktem a podejrzanym zachowaniem chłopca. Prawda okazuje się jednak bardziej skomplikowana.
W sytuacji gdy stan Gaspariniego nie ulega widocznej poprawie, a śledztwo prowadzi donikąd, wsparciem dla Brunettiego są rodzina i zamiłowanie do dzieł literatury klasycznej. Próbując zrozumieć prawdziwy cel wymiaru sprawiedliwości, sięga po Antygonę i w świetle lektury tragedii Sofoklesa zmuszony jest rozważyć straszliwe konsekwencje, do których mogą prowadzić porywy wrażliwego serca.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Dla Ann Hallenberg
Prawo skazuje, a miłość daruje winy.
Händel, Esther, akt II, scena 3
Rozdział 6
W następnym tygodniu zgłoszono w komendzie bardzo niewiele przestępstw, jakby odjeżdżający turyści postanowili zabrać je ze sobą. Brunetti zadzwonił do znajomego karabiniera z pytaniem o sytuację z narkotykami w szkołach i usłyszał, że bada ją już specjalny oddział ulokowany w Treviso. Uspokoiwszy sumienie, nie szukał dalszych informacji. Spędził trochę czasu, czytając akta nagromadzone na jego biurku; pięć teczek zawierało życiorysy ludzi, którzy w ramach rotacji mieli w lutym zasilić szeregi funkcjonariuszy komendy. Znalazł czas, żeby pojechać na strzelnicę w Mestre i spełnić wprowadzony w ubiegłym roku wymóg odbywania treningu strzeleckiego przynajmniej raz na dwanaście miesięcy. Zachęcono go tam do wypróbowania nowych pistoletów; na unowocześnienie broni signorina Elettra jakoś znalazła fundusze dla komisarzy i funkcjonariuszy wyższych rangą. Po przetestowaniu trzech, a potem własnej służbowej broni komisarz uznał, że jeden z tych nowych pistoletów jest lżejszy i mniejszy, a dzięki temu będzie mniej ciążył w tych kilku przypadkach, gdy nie zapomni go zabrać.
Kierownik strzelnicy był wysokim i silnym mężczyzną, który przypuszczalnie spędził na tym stanowisku kilka ostatnich lat służby przed przejściem na emeryturę. Powiedział Brunettiemu, że wybrany przez niego pistolet będzie dostępny albo w maju, albo dopiero pod koniec lata.
Brunetti przesunął broń po ladzie, własną włożył do kabury, a kaburę do teczki.
– Mam dzwonić? – zapytał i zatrzasnąwszy teczkę, szykował się do wyjścia.
– Nie, commissario. Jestem w kontakcie z signoriną Elettrą. Zatelefonuję do niej, gdy je przywiozą. Wtedy może pan wrócić i go wypróbować; sprawdzić, czy nadal będzie pan wolał nowy model.
Komisarz podziękował i rzekł:
– Cóż, w takim razie cieszę się na następne spotkanie. – Naszła go pewna myśl i zapytał: – A co się dzieje z naszymi starymi pistoletami?
– Ma pan na myśli te, które wymieniamy na nowe?
– Owszem.
– Wysyła się je do odlewni i przetapia.
Brunetti skinął głową, zadowolony z odpowiedzi.
– To lepsze niż składowanie ich w jakimś magazynie.
– Oczywiście, panie komisarzu. Z bronią są tylko kłopoty.
Brunetti wyciągnął dłoń na pożegnanie.
– Będę pamiętał pańskie słowa – powiedział i się uśmiechnął, sugerując, że to żart. Nie lubił broni, nie lubił mieć jej przy sobie, w tych kilku nielicznych sytuacjach, gdy ją nosił, czuł się nieswojo i przez wszystkie lata służby nawet do nikogo z niej nie wycelował. Jego pistolet często całymi tygodniami spoczywał w zamkniętej na klucz metalowej skrzynce na półce z bielizną. Naboje leżały w podobnej zamkniętej skrzynce, dzieląc miejsce na półce ze środkami czystości w szafie wnękowej za kuchnią.
Życie biegło dalej, spokojnie i monotonnie, dopóki pewnej nocy dzwonek telefonu nie wyrwał Brunettiego z głębokiego snu bez śnienia. Gdy wreszcie odebrał, miał wrażenie, że telefon dzwonił całą wieczność.
– Sì? – zapytał, wciąż otępiały od snu, ale świadom, co musi oznaczać ten telefon.
W słuchawce usłyszał kobiecy głos.
– Guido?
Dopiero po sekundzie poznał, że to Claudia Griffoni, jego koleżanka i przyjaciółka.
– Tak, Claudio, o co chodzi?
– Jestem w szpitalu – wyjaśniła. – Doszło chyba do napaści na pewnego mężczyznę.
– Gdzie? – zapytał, wstał z łóżka i wyszedłszy na korytarz, sięgnął do klamki, żeby zamknąć drzwi sypialni.
– Niedaleko San Stae.
– Kiepsko z nim?
– Na to wygląda.
– Co się stało?
– Mniej więcej przed godziną ktoś zadzwonił do szpitala z informacją, że znalazł mężczyznę leżącego u stóp mostu. Myślał, że upadł; na chodniku była krew.
– Ale? – zapytał komisarz, wiedząc, że gdyby tak było, Griffoni nie dzwoniłaby do niego.
– Ale gdy go tu przywieźli, lekarz na Pronto Soccorso dostrzegł ślady na lewym nadgarstku, które mogły pochodzić od paznokci. Jakby ktoś go złapał za przegub. – Zanim Brunetti zdążył zapytać, Griffoni powiedziała: – Pobrał próbki. W miejscu, gdzie ofiara uderzyła głową o chodnik, było dużo krwi. Lekarz twierdzi, że mężczyzna doznał wstrząśnienia mózgu. Wygląda na to, że upadając, musiał uderzyć o metalową poręcz. Próbuje ustalić, jak poważne są obrażenia. – Westchnęła. – Zadzwonili do komendy. Dziś mam dyżur.
– Czy most zabezpieczono?
– Tak. Dwaj vigili urbani patrolowali rejon Rialto, więc się tam zjawili. Dopilnuję, żeby nikt nie zbliżał się do mostu. Ekipa techniczna zmierza na miejsce zdarzenia.
– Jacyś świadkowie?
Griffoni bąknęła coś pod nosem.
– Mam tam przyjechać?
– Tam albo tutaj.
– Powiedz, który to most, to pojadę najpierw tam, a potem do szpitala.
– Chwileczkę. Mam to zapisane. – Słyszał w słuchawce odgłos szukania. – Ponte del Forner. To...
– Wiem, gdzie to jest – wtrącił.
– Mam wysłać łódź?
– Dzięki, Claudio, ale nie. Mogę tam dotrzeć w ciągu kwadransa. Będzie szybciej.
– W porządku. W takim razie do zobaczenia tutaj. Potem.
Wyłączył telefon i otworzył drzwi sypialni. Umieścił słuchawkę z powrotem w bazie i podszedł do łóżka. W świetle rzucanym przez księżyc w pełni wydawało się, że górna połowa głowy jasnowłosej Paoli się jarzy. Brunetti włączył nocną lampkę, zobaczył, że dochodzi druga, podszedł do armadio i się ubrał. Rzucił piżamę na swoją stronę łóżka i położył żonie dłoń na ramieniu.
– Paola, kochanie.
Rytm jej oddechu się zmienił i odwróciła twarz do męża. Mruknęła coś pytająco.
– Muszę wyjść.
Burknęła w odpowiedzi.
– Zadzwonię.
Znowu burknęła.
Zamierzał powiedzieć, że ją kocha, ale nie chciał, żeby odpowiedzią na tego rodzaju wyznanie było kolejne burknięcie.
W korytarzu włożył płaszcz i cicho wyszedł z mieszkania.
Nocne powietrze było gęste od caigo, tej szczególnej weneckiej wilgoci, która wypełnia płuca, przesłania widok i pozostawia kleistą, śliską warstwę na powierzchni chodnika. Komisarz szedł w kierunku mostu Rialto, rozkoszując się niemal poczuciem, że jest w opuszczonym mieście spowitym czymś więcej niż mgiełką i czymś mniej niż mgłą. Zatrzymał się i nasłuchiwał, ale nie było słychać żadnych kroków. Ruszył ponownie w stronę Campo Sant’ Aponal. Zbliżał się do miejsca noszącego ślady użycia przemocy, której następstwem był ból i obrażenia ofiary, nie czuł jednak przygnębienia, a jedynie spokój płynący ze świadomości, że kroczy po swoim mieście takim, jakim było kiedyś: sennej, prowincjonalnej Wenecji, gdzie bardzo niewiele się działo, a ulice często ziały pustkami.
Gdy wszedł na campo, minął go jakiś mężczyzna ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Przed kościołem ujrzał kolejnego mężczyznę i kobietę, spacerujących pod rękę; ich głowy obracały się z boku na bok w zachwycie. Gdy znaleźli się bliżej, Brunetti usłyszał stukanie traperów, a gdy zrównali się z nim, spostrzegł ich ciężkie plecaki. Nie zwrócili na niego uwagi i wcale go to nie zdziwiło.
Przeciął plac, kierując się ku San Cassiano. W niemal całkowitej ciemności wiele punktów orientacyjnych zniknęło, lecz komisarz zdał się we wszystkim na swoje stopy i zakodowaną w nich pamięć o tych wąskich mostach i jeszcze węższych calli, do których prowadziły. Minął stojący po prawej kościół, pokonał most, skręcił w prawo, w lewo, jeszcze jeden most i pięćdziesiąt metrów przed sobą zobaczył we mgle nagły błysk skierowanej w jego stronę latarki.
– Ty tam, most jest zamknięty – powiedział męski głos o normalnym natężeniu. – Wracaj na Calle Della Regina. – Mężczyzna posługiwał się dialektem weneckim, jakby tylko miejscowy mógł spacerować w tej części miasta o tej porze nocy.
– To ja, Brunetti – powiedział komisarz, nie zatrzymując się.
– Och, dzień dobry, commissario – rzekł mężczyzna i gdy salutował, snop światła latarki powędrował na chwilę do góry. Z niezrozumiałej dla Brunettiego przyczyny mgła w pobliżu mostu wydawała się mniej gęsta. Mężczyzna też musiał zdać sobie z tego sprawę, wyłączył bowiem latarkę i przypiął ją z powrotem do pasa.
Brunetti zauważył, że to jeden z vigili urbani, a nie któryś z jego ludzi. I właśnie wtedy usłyszał hałas i męskie głosy dolatujące zza pleców strażnika miejskiego.
– Czy to ekipa techniczna? – zapytał.
– Tak, panie komisarzu. – Gdy mężczyzna wypowiedział te słowa, mgła po drugiej stronie mostu się rozwiała i komisarz zobaczył tam błyski światła.
Ruszył w stronę mostu ze strażnikiem miejskim u boku. Zatrzymał się przy pierwszym stopniu schodów i zawołał:
– Komisarz Brunetti. Mogę wejść?
– Tak jest – odpowiedział czyjś donośny głos i Brunetti doszedł na szczyt mostu, zwracając uwagę na grubą metalową poręcz. Vigile został z tyłu i wrócił do wylotu ulicy, żeby nie wpuszczać na nią ludzi.
Ze szczytu mostu komisarz widział, jak dwaj technicy w białych kombinezonach działają według swoich przejrzystych procedur, sprawdzając, czy na ziemi nie ma niczego, co należało do ofiary lub domniemanego napastnika. Ambrosio, jeden z ludzi Bocchesego, wysoki i przeraźliwie chudy nawet w bufiastym białym kombinezonie, podszedł po schodach do Brunettiego.
– Sprawdzamy, czy razem z nim z mostu nie spadło coś jeszcze.
– Lekarz powiedział komisarz Griffoni, że prawdopodobnie ktoś go chwycił i ściągnął w dół schodów – rzekł Brunetti.
– Tak, panie komisarzu – odparł Ambrosio bezbarwnym głosem, którym ludzie z ekipy technicznej posługiwali się w odpowiedzi na sugestie swoich kolegów. – Zadzwoniła do nas z tą informacją. Szukamy śladów innej osoby lub tego, co mogło się tu wydarzyć. – Technik machnięciem ręki wskazał teren, na którym wciąż pracowali jego koledzy.
– Jacyś świadkowie? – zapytał Brunetti.
Ambrosio wzruszył ramionami.
– Odkąd tu dotarliśmy, dwoje ludzi wychyliło się z okien, żeby zobaczyć, co robimy, ale gdy zapytaliśmy, czy coś słyszeli, zaprzeczyli.
Przesłuchiwanie ewentualnych świadków nie należało do obowiązków ekipy technicznej, więc komisarz rzekł:
– Jutro przyślemy paru ludzi, żeby chodzili od drzwi do drzwi. – Wiedział, że zarówno „Il Gazzettino”, jak i „Nuova Venezia” poinformują o incydencie, i zapamiętał, że ma polecić komuś, żeby zadzwonił do obu redakcji i poprosił o zamieszczenie apelu o kontakt z komendą policji wszystkich, którzy słyszeli lub widzieli zajście nieopodal San Stae. Takie apele rzadko wywoływały reakcję, ale to nie był powód, żeby nie spróbować.
Brunetti zawołał do ludzi u stóp mostu:
– Mogę zejść?
– Tak, panie komisarzu. Sprawdziliśmy ten teren.
– Znaleźliście coś? – zapytał, ruszając po schodach w ich kierunku.
– To, co zwykle leży na ulicy: niedopałki, bilet na prom, papierek po cukierku.
– Nie zapominaj o psiej kupie – powiedział drugi, gdy podniósł się, wsparł pod boki i odchylił do tyłu, jakby liczył, że dzięki temu wyprostuje kręgosłup. – To najgorsze w tej robocie – dodał, zwracając się do Brunettiego. – Nie ma ich tyle co kiedyś, ale i tak wystarczy. Aż nadto.
Postanawiając zignorować tę uwagę, komisarz zapytał Ambrosia, który podszedł do niego:
– To tam uderzył głową?
Ambrosio przytaknął i wskazał miejsce na trotuarze u stóp mostu, gdzie Brunetti spostrzegł szeroką czerwoną plamę.
– Znaleźliśmy też ślady krwi na poręczy, panie komisarzu – powiedział. – Wygląda na to, przynajmniej dla mnie, że uderzył głową tutaj, potem otarł nią o murek, a w końcu wylądował na dole i leżał tam, krwawiąc, dopóki ten gość go nie znalazł i nie zadzwonił do szpitala. – Słowom tym towarzyszył ostatni gest w kierunku podestu u stóp schodów.
Brunetti dostrzegł czerwoną smugę na poręczy i jeszcze jedną na wewnętrznej powierzchni murku, uprawdopodobniające rekonstrukcję zdarzeń dokonaną przez technika.
– Dużo macie jeszcze do zrobienia? – zapytał pozostałych dwóch mężczyzn.
Wyższy z nich, który przeszukiwał miejsce u stóp mostu, odparł:
– Nie, panie komisarzu. Teraz, gdy już wszystko pozbieraliśmy, nie. Zdjęliśmy odciski palców z poręczy i pobraliśmy próbki z tych trzech miejsc, więc musimy tylko się spakować i posprzątać.
– Posprzątać? Jak? – zdziwił się Brunetti, żałując, że nie oparł się pokusie zadania pytania.
– Trzymamy w łodzi wiadro, panie komisarzu. Z liną. Do zmycia krwi możemy użyć wody z kanału. – Technik mówił o tym tak swobodnie, jakby wskazywał drogę. – Po wszystkim wrócimy do komendy. Jeżeli poczeka pan pięć minut, możemy pana podwieźć.
– Nie, dziękuję. Wybieram się do szpitala.
– Możemy pana wysadzić po drodze. To żaden kłopot.
Brunetti wiedział, że tak będzie szybciej, podobnie jak wiedział, że na Pronto Soccorso mają w dyżurce automat z kawą. Przyjeżdżał tam w następstwie tylu wypadków, że personel izby przyjęć zaczął go traktować jak swojego i pozwalał korzystać z automatu bez względu na porę, o której się zjawiał.
– Dzięki – powiedział i ruszył w kierunku policyjnej motorówki, która cumowała przy murze obok mostu.
Motorówka dotarła do szpitalnej przystani dla karetek tuż po trzeciej, w porze złych wieści. Brunetti podziękował pilotowi i zszedł z pokładu na pomost. Skierował się do Pronto Soccorso, gdzie osiem osób siedziało na krzesłach pod ścianą w oczekiwaniu na swoją kolej. Mężczyzna w portierni rozpoznał go i dał mu znak ręką, że może przejść dalej. Brunetti zapytał o człowieka, którego przyjęto z urazem głowy. Usłyszał, że ranny przypuszczalnie wciąż przebywa na radiologii: w tym momencie nie było dla niego łóżka. Zanim zdążył zadać kolejne pytanie, portier powiedział, żeby zrobił sobie kawę, i dodał, że prawdopodobnie zastanie przy automacie swoją koleżankę, która zaledwie kilka minut temu wróciła z radiologii.
Siłą przyzwyczajenia komisarz zapukał do drzwi dyżurki. Usłyszał szuranie krzesłem, zbliżające się kroki, po czym drzwi się otworzyły i zobaczył w nich uśmiechniętą Griffoni. O trzeciej nad ranem, zmęczona i wymizerowana, bez makijażu, w spranych czarnych dżinsach, brązowych butach i luźnych skarpetkach oraz męskim swetrze z szarej wełny co najmniej o trzy numery za dużym wyglądała wystarczająco dobrze, by wziąć udział w sesji zdjęciowej.
– Piję kawę – powiedziała na powitanie – i ratuję swoje życie. – Wróciła do stołu i wypiła to, co pozostało w filiżance, a potem odstawiła ją do zlewu. – Maszyna jest wciąż włączona. Masz ochotę?
Brunetti nie widział powodu, by nie mógł przyrządzić jej sobie sam, i miał już to powiedzieć, gdy Griffoni dodała:
– Nie jestem służącą, Guido. Wyglądasz na bardziej zmęczonego niż ja.
– W takim razie tak, poproszę – odparł komisarz, odsunął krzesło i czekał w milczeniu, dopóki nie przyniosła mu kawy, informując, że cukier już jest w filiżance. – Dzięki, Claudio. Długo przebywałem na dworze. Nie miałem pojęcia, jak bardzo jest zimno.
– I wilgotno. Nie zapominaj o wilgoci – przypomniała Griffoni, trzęsąc się w bardzo teatralny sposób, a potem odsunęła krzesło, żeby usiąść naprzeciw Brunettiego. – Znaleźliście coś?
– Zwykłe śmieci na ziemi – odpowiedział i wypił łyk kawy.
– Okropna, prawda? – powiedziała Griffoni na widok jego miny. – Gdyby ktoś zaserwował ją w Neapolu, dostałby kulkę.
Brunetti dopił kawę i zaniósł filiżankę i spodek do zlewu.
– Mnie smakowała, ale z drugiej strony, gdybym był alkoholikiem, przypuszczalnie piłbym balsam po goleniu.
– Chyba właśnie to zrobiłeś – odparła.
Komisarz się uśmiechnął i oparł o zlew.
– Mów.
– Ma około pięćdziesięciu lat i doznał bardzo poważnego wstrząśnienia mózgu. Lekarz nie jest neurologiem, więc tylko tyle może stwierdzić. Mężczyzna ma sińce i skaleczenia na głowie i twarzy, prawdopodobnie wskutek upadku, oraz czerwone ślady na wewnętrznej stronie nadgarstka, o których ci mówiłam. – Griffoni odetchnęła kilka razy i ciągnęła: – Po tym, jak do ciebie zatelefonowałam, lekarz powiedział, że najpoważniejszych obrażeń doznał na skroni. – Umilkła, szukając odpowiedniego słowa. – Powiedział, że w jego czaszce jest coś jakby wgniecenie.
Oczy komisarza zwęziły się na dźwięk tego słowa.
– Sądzi, że mogło się to stać, gdy upadając, uderzył głową w poręcz.
– Jak się nazywa? – zapytał Brunetti, podchodząc bliżej stołu.
– Nie wiem. Miał w kieszeni dwa klucze do domu, ale żadnego dowodu tożsamości. Ani płaszcza.
– Przypuszczalnie mieszka niedaleko – zauważył komisarz. – Mogę go zobaczyć?
Griffoni pokręciła głową.
– Pielęgniarka zabroniła mi wracać przed piątą. Brakuje im personelu i nie chcą na oddziale nikogo, kto nie jest lekarzem lub pacjentem.
– Próbowałaś...?
– Próbowałam wszystkiego oprócz gróźb, ale oni nie żartowali – odparła Griffoni, zanim dokończył pytanie. – Ta, z którą rozmawiałam, starała się być miła. Tylko wtedy mają czas wprowadzić informacje o pacjencie do komputera i naprawdę nie życzą sobie niczyjej obecności. – Widząc, że Brunetti zamierza coś powiedzieć, dodała: – Zaufaj mi, Guido. – Spojrzała na zegarek i powiedziała: – Została tylko godzina z kawałkiem. – Starała się, by zabrzmiało to zachęcająco, ale sprawiała wrażenie zmęczonej.
Brunetti pogodził się ze zwłoką i w tym momencie albo wyczerpały się jego zasoby adrenaliny, albo stracił ducha, bo zaczął drżeć z wyczerpania. Dotychczas pochylał się wsparty obiema rękami na krześle, teraz jednak musiał na nim usiąść.
Oparł się łokciami na stole, pochylił i ukrył twarz w dłoniach, masując powieki. Nagle zapragnął umyć twarz i ręce w gorącej wodzie.
Griffoni wstała i oznajmiła, że idzie poszukać łazienki, ale komisarz nie spojrzał na nią; w rzeczywistości nie otworzył nawet oczu. Usłyszał, jak zamykają się drzwi dyżurki i położył ręce na stole, a na rękach wsparł głowę.
Kiedy się ocknął, Claudia wypowiadała jego imię. Potem poczuł na ramieniu jej dłoń.
– Guido, już po piątej. Możemy już pójść na górę.
W milczeniu, zmęczony, dawno wyzuty z energii, której dostarczyła mu kawa, Brunetti poszedł za Claudią Griffoni na oddział radiologii. Pielęgniarka w dyżurce skinęła głową, gdy weszli, i powiedziała:
– Nadal jest nieprzytomny.
– Możemy go zobaczyć? – zapytała Griffoni.
Pielęgniarka spojrzała na Brunettiego, który rzekł:
– Też jestem z policji.
Skinęła głową. Griffoni minęła dyżurkę i ruszyła korytarzem. Na jego końcu, przy lewej ścianie stały nosze na kółkach, a na nich leżała przykryta kocem postać. Spod koca wychodziły przewody elektryczne, pełznące w górę po metalowej rurce ku znajdującemu się na jej czubku urządzeniu, które przypominało skrzynkę z bezpiecznikami.
Griffoni wskazała ruchem głowy i podeszła do łóżka. Brunetti stanął obok niej i spojrzał na człowieka na noszach.
Leżał tam mężczyzna o gęstych włosach, którego widywał z professoressą Croserą.
Nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc ukazały sięnastępujące powieści Donny Leon:
ŚMIERĆ W LA FENICE
1998
2006 (seria kieszonkowa)
ŚMIERĆ NA OBCZYŹNIE
1999
STRÓJ NA ŚMIERĆ
1999
ŚMIERĆ I SĄD
1999
ACQUA ALTA
1999
2011 (seria kieszonkowa)
CICHO, WE ŚNIE
2001
2009 (seria kieszonkowa)
SZLACHETNY BLASK
2002
ZGUBNE ŚRODKI
2003
2007 (seria kieszonkowa)
ZNAJOMI NA STANOWISKACH
2004
2008 (seria kieszonkowa)
MORZE NIESZCZĘŚĆ
2005
2007 (seria kieszonkowa)
PERFIDNA GRA
2006 (seria kieszonkowa)
SŁOWO OFICERA
2007 (seria kieszonkowa)
FAŁSZYWY DOWÓD
2008 (seria kieszonkowa)
KREW Z KAMIENIA
2009 (seria kieszonkowa)
MĘTNE SZKŁO
2010 (seria kieszonkowa)
OKROPNA SPRAWIEDLIWOŚĆ
2010 (seria kieszonkowa)
DZIEWCZYNA Z JEGO SNÓW
2011 (seria kieszonkowa)
UKRYTE PIĘKNO
2012 (seria kieszonkowa)
KWESTIA WIARY
2013 (seria kieszonkowa)
PO NITCE DO KŁĘBKA
2014 (seria kieszonkowa)
DZIKA ZACHŁANNOŚĆ
2015 (seria kieszonkowa)
ZŁOTE JAJO
2016 (seria kieszonkowa)
GRA POZORÓW
2017 (seria kieszonkowa)
WODA WIECZNEJ MŁODOŚCI
2018 (seria kieszonkowa)
ZAUROCZENIE
2019 (seria kieszonkowa)
DOCZESNE SZCZĄTKI
2020 (seria kieszonkowa)