Połów. Poetyckie debiuty 2017 - Opracowanie zbiorowe - ebook

Połów. Poetyckie debiuty 2017 ebook

Opracowanie zbiorowe

0,0

Opis

Almanach z wierszami 10 najlepiej rokujących poetów, będących przed debiutem książkowym. W edycji 2017 znaleźli się: Paweł Bień, Maciej Konarski, Patryk Kosenda, Nina Manel, Paulina Pidzik, Jan Rojewski, Krzysztof Schodowski, Grzegorz Smoliński, Przemysław Suchanecki i Katarzyna Szweda. Wyborem oraz redakcją zajęli się Joanna Mueller, Marta Podgórnik oraz Marcin Sendecki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 61

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




zakupiono w sklepie:

Sklep Testowy

identyfikator transakcji:

1618767894176561

e-mail nabywcy:

[email protected]

znak wodny:

PAWEŁ BIEŃŚWIĘTO OFIAROWANIA

[W źrenicy nocy dwie kobiety]

W źrenicy nocy dwie kobiety

zamknięte w samochodzie

jedzą kebab. ciemno. w lusterku

senna budka strażnika parkingu:

wschód serialu. szklany spodek, ciężki dym.

symbol ma przewagę nad rzeczywistością.

[Nie mogąc za bardzo przebierać]

Nie mogąc za bardzo przebierać w okolicznościach, zaczął

tłumaczyć swoją obecność światłem na białe i czarne plamy.

aż wreszcie został – przekład w delcie martwego narzecza.

[Oglądałem telewizję]

Oglądałem telewizję – pokazywali wojnę na Ukrainie

i blondynkę. wszyscy łamali się gestem pojednania.

jej brat spalił się w samochodzie, przed domem.

jej pies merda chwacko ogonem, przed kamerą.

Berlin, wiosna

Tu, gdzie rzucali się jak pisklęta z parapetów,

na drugą stronę, teraz ojciec, piłka, syn i słońce

nad murkiem wyblakłego cmentarza parafialnego.

[W przeddzień wyjazdu]

W przeddzień wyjazdu, na krótko przed północą,

prasowałem koszule. pachniało: białe,

na wieszaku z logotypem nieistniejącego już

domu handlowego Bleyle.

die Kleidung, in der man sich wohlfühlt.

powinno się odchodzić razem

ze swoimi rzeczami, bo przecież

wszystko zasługuje na swój koniec,

choćby bez puenty.

Święto ofiarowania

Przez cały wieczór prowadzą zwierzęta,

przez całe miasto, prowadzą zwierzęta

do swoich salonów, garaży, na balkon.

zasypiają spokojnie przy otwartych oknach.

rano widok na dachy, piramidy i szklanki

miejscowego wyrobu. pytamy o owce prowadzone

ulicami. wszystkie ciała zwierząt zmieniono

w zapach święta krzepnący pod stopami.

dzieci mażą krwią po samochodach i murach,

śmieją się, piszą lepkimi dłońmi.

ale ja znam to wyłącznie z opowieści.

Przywiązanie

Pod moim oknem, od trzech pór roku,

rdzewieje bezpański rower.

[Wschodziły siane]

Wschodziły siane po ostatnich mrozach nasturcje; jesteś ciałem

błękitnym, patrząc w popiół w puencie gestu. a przecież wprost

nad tobą świeciło, co było gwiazdą.

[Tam, gdzie chemia z Niemiec]

Tam, gdzie chemia z Niemiec tanio i czerwone pióropusze

stacji paliw, robię ci tym wierszem sporo miejsca,

choć miało być o zapominaniu.

Pierwszy krok

Wiersze Pawła Bienia ujmują prostotą i powagą. Ich powagę – bez żadnego despektu dla autora – chciałoby się nazwać młodzieńczą, a zatem ufną, uważną, szlachetną, może odrobinę naiwną, lecz pewnie właśnie dzięki temu budzącą taką sympatię. Podobną sympatię budzi ich prostota, ich dążenie do skondensowania kreślonych obrazów w zwartej, dobitnej puencie, a nawet nieco na siłę „uniezwyklający” teksty tryb zapisu (choć w przyszłości może obrócić się w manierę).

Paweł Bień robi dopiero pierwszy krok jako poeta. Sądząc z tego, o czym chce opowiadać i jakie emocje kryją się za pisanymi przezeń wierszami, mam wielką nadzieję, że zajdzie daleko.

Marcin Sendecki

MACIEJ KONARSKINAUKI PRZYRODNICZE

Obserwacja uczestnicząca

od związków węgla, przewiązek form

fauna wrastała w miasto, nawet gdy miasta nie było.

mówisz, że jakiś bóg (myśląc populacja o strukturze firmy)

rozszerza asortyment, od środków do funkcji,

by wtłoczyć życie w kable, by nadać nową postać iskaniu

i jeśli wniknąć w szczeć pobliskiego siedliska,

można w rytm pulsu wyczuć ruch groupies

za grouponem. zlepionych na obraz, bez podobieństwa.

to o nas i nie każde zamieszkiwać znaczy mieszkać.

czasem tyle, co zaprószyć, zająć drugi brzeg.

wplątać się, pląsać w rytm ruchomych granic.

ich łącza synkopą otwierają pole, miejsce

wśród wymarłych rzędów, których ślady mieszczą gabloty.

wskaż punkty wspólne z przeszklonych powierzchni –

węgiel ich związków, ich węgiel związków.

Teologia stosowana

zwinięte dni i rozejm po wielkich bitwach na dywanie,

bo ciała z plastiku straciły rangę. zwarte były sale,

żar gnieździł się wtedy w żarówkach. popołudniami

katechezy, przekupieni bierzmowaniem klepaliśmy pacierz.

szeptaliśmy nabożnie, lecz szybko, w ślepych kuchniach,

gdzie blaty są lepkie i nie kleją się słowa.

tylko szum świetlówek – migotanie komór,

gdy się zmieniają godziny przyjęć.

moment był duszny jak podział zygoty,

kiedy z wody żywota pobieraliśmy próbki.

tylko zamieszać, spojrzeć pod światło i przejść

od błędnych diagnoz do zwarć na stykach,

aż w żarniku dostrzeże się układ drobin,

nimb zyska fizyczny sens.

Anarchitektura wnętrz

gdzie zza powierzchni wygłuszanej – hałas bytowy,

wykarmi się i deweloper skończony,

a na architekturę poczeka. w tej dzielnicy

ciało przy ciele zamieszkuje, nie mieszka,

nie dostrzegając celi mierzonej w dioptriach.

dla adaptacji dobiera niepokój, nie pokój.

jego zabudowa nie zna sutereny,

co ledwie mogę wywęszyć z obostrzeń,

gdy problem rozbić o pozycję w stadzie –

miedzę, zza której pobudzi mój układ nagrody

złudzenie ściany, byle przepierzenia

roszczącego sobie prawo do znaczenia

czasu. zawartość wabi

się domostwo. przyjęta za wartość, bawi

się okostną, jej wilgoć

podciągana od posadzki wzdłuż naroża,

ćmi bliżę moją powłoką –

tępym narzędziem dla technik wyjścia.

Plądrofonia

postrzec ramiona przez pryzmat światła,

gałąź sprowadzić do miąższu lub pestek. nigdy obrzeży.

badania wykażą, że duch jest przetworem z materii,

że jątrzy po trzy na styku powierzchni. tych jeszcze nie znamy,

ale znów się jej przyglądam, gdy przegląda się w lustrze,

jedynie zmniejszając interwały, miejsca pomiędzy szańcami.

jeśli pamiętasz stare płyty, z nich szczep zmutuje

w ślinę, na peryferiach spierzchłych ust

w słowo. tok

obrócony w przemyt poza granice melodii,

gdzie nagie staną się dziąsła, jak naga jest stopa

zwrotu. o ciele nie ma mowy.

mowa nie staje się ciałem.

Dla zrozumienia istoty laktacji

dany jest moment, który wypiera wrzawa,

i więźnie w gardle tłuszczy to, co miotano w kocioł.

dane niech będzie też ciało o masie m,