54,90 zł
Federacja Rosyjska jest największym państwem świata, niemal dwa razy większym od USA. Dlaczego dla Rosjan to wciąż za mało?
Jeden z najwybitniejszych polskich historyków, profesor Andrzej Nowak, rekonstruuje tradycje i praktyki rosyjskiego imperializmu – od schyłku epoki carów po rządy Putina.
Rosja – wielka mediatorka i opiekunka „poniżonych przez Zachód”. Obrończyni rozsądku i „wartości konserwatywnych” wobec pogrążającej się w kryzysie moralnym Europy. Agresor, który każdą kolejną ekspansję nazywa „wyzwalaniem”. Skąd wzięły się te idee? Jak to możliwe, że koncepcje wywiedzione jeszcze z formuły Moskwy jako trzeciego Rzymu, unowocześnione przez słowianofilstwo, panslawizm i eurazjanizm, mogły przetrwać wielką cezurę rewolucji 1917 roku?
W pasjonującej, wielowymiarowej pracy autor wyjaśnia m.in., dlaczego w Rosji władza nie tylko może, ale musi odwoływać się do siły, jeśli ma utrzymać swój autorytet. Podsumowuje historię akademickiej refleksji nad rosyjskim imperializmem – od tabu, jakim było objęte to pojęcie, po swoistą „imperiologię”. Opisuje fenomen „szkoły polskiej” w sowietologii, a szukając jej tradycji, sięga po wstrząsająco aktualne diagnozy wielkich twórców polskiego romantyzmu. Historyczne rekonstrukcje prowadzą zaś do odpowiedzi na najważniejsze pytanie tej książki – jak możliwy był powrót do myślenia w kategoriach imperialnej rekonkwisty po upadku Związku Sowieckiego?
Finałem publikacji jest błyskotliwy rozdział poświęcony Putinowi jako historykowi. Cały czas bowiem w tle rozważań autora pozostaje kwestia Ukrainy – kraju, który rządca Kremla uważa za produkt grabieży dokonanej na historycznej Rosji, a samych Ukraińców, za pomocą czołgów i rakiet, próbuje przekonać do swojej wizji historii.
Nie sposób zrozumieć dawnej i współczesnej Rosji nie znając idei, którym hołdują jej władcy. W swojej nowatorskiej i dogłębnej analizie Andrzej Nowak brawurowo rozpisuje dialog między najważniejszymi aktorami tego dramatu historii: komunizmem, imperium i narodami olbrzymiego obszaru. Erudycja i talent pisarski autora sprawiają, że nawet lektura pism Stalina i przemówień Putina zamienia się w fascynującą przygodę intelektualną.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 768
Wstęp
„Jakkolwiek by to było smutne, w naszym kraju powrót w stronę totalitaryzmu na jakiś czas jest możliwy. Niebezpieczeństwa nie należy się jednak doszukiwać w organach ochrony porządku, w organach bezpieczeństwa, ani nawet nie w armii, ale w mentalności nas samych, w mentalności naszego narodu, naszej mentalności. Wydaje nam się, że jeżeli wprowadzi się twardą ręką [żostkoj rukoj] porządek, to wszystkim będzie się żyło lepiej, bardziej komfortowo i bezpieczniej, ale w gruncie rzeczy poczucie komfortu bardzo szybko przeminie, dlatego że owa twarda ręka zacznie nas bardzo szybko dusić i natychmiast odczujemy to na sobie”[1].
Autorem tych słów jest Władimir Putin. Wypowiedź pochodzi z końca 1991 roku, z pierwszego telewizyjnego wywiadu, którego udzielił on, pełniąc w tym czasie funkcję wicemera miasta Leningradu do spraw kontaktów zagranicznych. Wciąż można zobaczyć i posłuchać, jak artykułuje te frazy. W 2002 roku dziennikarz, który nagrał tę rozmowę (o okolicznościach i treściach tego niezwykłego podwójnego wywiadu z lat 1991 i 2002 Czytelnicy dowiedzą się więcej z pierwszego i ostatniego rozdziału niniejszej książki), puścił ich zapis ponownie, prosząc autora o komentarz z perspektywy dekady. Władimir Putin, w tym momencie już prezydent Federacji Rosyjskiej, odpowiedział krótko: Niecziego dobawit. Nie ma czego dodawać.
Minęło kolejnych dwadzieścia jeden lat, trwa czwarta kadencja prezydentury Putina. Nie ma chyba dziennikarza w Rosji, który mógłby jeszcze raz zapytać gospodarza Kremla o aktualność owych słów. Tylu dziennikarzy rosyjskich zginęło w ciągu tych dekad... Tylko do czerwca 2009 roku (od 1991) naliczono trzysta dwanaście takich przypadków; potem już rachuba się urwała[2]. Jedna z dziennikarek, Anna Politkowska, została nawet zabita w prezencie urodzinowym dla Władimira Putina 7 października 2006 roku. Jej panieńskie nazwisko brzmiało Mazepa (dla Rosjan to najstraszniejszy symbol „ukraińskiej zdrady” imperium rosyjskiego – tak nazywał się hetman kozacki, który na początku XVIII wieku wznowił walkę o niepodległość swego kraju). Była szczególnie dociekliwa w tropieniu systemu zbrodni, jaki odtworzył na bazie starych zasobów i metod swoich służb (KGB przemienione w FSB) prezydent Rosji. Dwa powody, żeby zabić, żeby pokazać „twardą rękę”.
Ta ręka stara się być niewidzialna, a przede wszystkim nie ponosić odpowiedzialności za swoje czyny. Ale działa nieprzerwanie. Dusi nie tylko tych, którzy ją wybrali w swoim kraju. Zabija nie tylko tych, którzy się jej działaniu sprzeciwiają w samej Rosji. W 2002 roku zbierała krwawe żniwo w Czeczenii, potem między innymi w Gruzji, teraz – z największym rozmachem – na ukraińskiej ziemi.
Najważniejszym bowiem uzasadnieniem dla jej działania, dla zgody na rezygnację z wolności we własnym kraju, jakiej udziela opisana przez Władimira Putina mentalność, jest nie tylko ideał swoistego „porządku” u siebie. Owo głębsze uzasadnienie odsłoniło się dosłownie dziewięćdziesiąt sekund po zacytowanym na początku krótkim komentarzu prezydenta Rosji do jego własnych słów o mentalności narodu rosyjskiego, która nieustannie grozi powrotem do despotycznego systemu rządów. Otóż kolejne pytanie, jakie zadał mu dziennikarz w 2002 roku, dotyczyło porównania Rosji obecnej, po pierwszym roku prezydentury Putina, z Rosją czasów Stalina. Intencja pytania była oczywista: podkreślić szczęśliwy w tym momencie dystans do totalitaryzmu, dalsze dążenie do poszerzania sfery wolności. Młody prezydent odpowiedział jednak nieoczekiwanie, bez wahania: „Przede wszystkim ona [Rosja – A.N.] stała się dużo mniejsza, niestety”[3]. Nie radość w porównaniu z czasami Stalina, ale – żal.
Żal za utraconą wielkością. Rozumianą zupełnie dosłownie, to jest terytorialną. Federacja Rosyjska, której przewodzi Putin, jest największym państwem świata; z ponad siedemnastoma milionami kilometrów kwadratowych powierzchni ma tyle ziemi, ile Brazylia i Australia razem wzięte, a blisko dwa razy więcej niż Chiny czy Stany Zjednoczone. A jednak Rosji i Rosjanom to za mało, stanowczo za mało. Pierwszą myślą gospodarza Kremla dotyczącą owych utraconych kilometrów kwadratowych – tych, których dla imperium z Moskwą w centrum najwięcej zebrał Stalin – było: „odzyskać je”. Niewątpliwie także ten odruch wyrażał nastawienie dużej części obywateli Rosji, którzy wybrali Putina w 2000 roku, a tym bardziej tych, którzy popierają go dziś, w roku 2023. To jest swoisty pakt spajający ten system polityczny. Wolność – dobra rzecz; porządek – jeszcze lepsza. Ale kiedy odzywa się poczucie zagrożenia wielkości dierżawy, kiedy ktoś kwestionuje jej, to jest Rosji, prawo do panowania nad sąsiadami, którzy do niej „należeli” i właściwie powinni być jej częścią – wtedy wolność musi ustąpić. Wtedy porządek polega na posłuszeństwie wobec władzy przywracającej wielkość państwa, czyli zwierzchność nad tymi, którzy po prostu nie mają prawa być „zagranicą”.
Zrozumienie dla tej mentalności, dla tego nastawienia, spotkać można czasem – albo skutecznie budować (przy pomocy tak sprawnie wykorzystywanych przez Rosję służb) – w Berlinie, Paryżu, Rzymie, Waszyngtonie, zwłaszcza wśród tak zwanych realistów. Trudniej o takie zrozumienie w krajach, które wyrwały się spod skrzydeł dwugłowego orła carskiego, w latach 1917–1991 zastąpionego przejściowo czerwoną gwiazdą: w Estonii, na Łotwie, Litwie, Ukrainie, w Gruzji czy Azerbejdżanie, ale także w Polsce, Czechach, Rumunii czy nawet Finlandii[4]. One chcą decydować o sobie, same wybierać swoich sojuszników czy „opiekunów”, a niekoniecznie wracać tam, gdzie im nakazuje „starsza siostra” z Moskwy.
Polska ma wśród owych wspólnot historycznych najgłębiej może zapisane doświadczenie zagrożenia przez ów „odruch”, jakiego świadectwo dał i daje Putin. Objawiało się ono wielokrotnie, co najmniej od wojen toczonych w XV–XVII wieku przez moskiewskich władców przeciw państwu polsko-litewskiemu w imię „zbierania ziem ruskich” poprzez osiemnastowieczne rozbiory i ich skutek, czyli życie i umieranie pod rosyjskim panowaniem w XIX stuleciu, aż po spotkania z sowiecką formą ekspansji, zawsze nazywanej „wyzwalaniem”, w latach 1920, 1939, 1944... Dość było tego, by wyrobić w polskiej refleksji politycznej i historycznej szczególną wrażliwość na imperialny aspekt rosyjskiej tradycji i praktyki.
Niczym odpowiedź na obie kwestie, które zacytowałem tutaj z wywiadu młodego Putina, brzmią słowa zapisane sto siedemdziesiąt lat wcześniej przez polskiego analityka rosyjskiej polityki, Maurycego Mochnackiego: „Absolutyzm nie jest [w Rosji – A.N.] przemijającą jak gdzie indziej instytucją, której byt nic wspólnego nie ma z bytem narodu, której uchylenie mogłoby stać się dobrodziejstwem. Ci, co myślą inaczej, są zapewne filantropami godnymi szacunku, lecz bez wątpienia wszech Rosji nie znają [...]. Tylko jedynowładztwo i wszechwładztwo caratu, jako fundamentalnego prawa, utrzymuje w ryzie ten potwór geograficzny, graniczący z Szwecją i Stanami Zjednoczonymi [...]. Rewolucje pałacowe Moskwie nie szkodzą, uduszą Pawła, będzie Piotr itd. Lecz dla tej samej przyczyny rewolucja mająca na celu ograniczenie woli panującego, rewolucja polityczna, jednym słowem, zmiana natury rządu, rozbiłaby natychmiast kolosa na drobne atomy. Jest więc patriotyzmem w Rosji niewola”[5].
Powrót do myślenia w kategoriach imperialnej rekonkwisty oraz do czynu realizującego tę odwieczną myśl w Rosji po 1991 roku to główny temat tej pracy. Ponieważ w wydanej kilka lat temu innej książce zebrałem swoje studia nad głębszymi motywami owej mentalności, o której mówią tutaj Putin i Mochnacki, utrwalonymi w historii Rosji XVIII i XIX wieku[6], tu skupiam się już tylko na wieku XX i początku naszego stulecia.
Przypisy