Pozostaniesz moim snem - Karolina Klimkiewicz - ebook + książka
NOWOŚĆ

Pozostaniesz moim snem ebook

Karolina Klimkiewicz

0,0

38 osób interesuje się tą książką

Opis

PS. Moje serce bije coraz mocniej... Nessa kocha romanse i zdarza się jej bujać w obłokach. To nie przypadek, że pewnego zimowego dnia właśnie ona znajduje tajemniczy list. Jednak dane adresata się zatarły, więc dziewczyna odsyła zgubę do nadawcy, Landona. W ten sposób zaczyna się niezwykła korespondencyjna znajomość. Nessa z każdym kolejnym listem czuje, że Landon coraz bardziej zaprząta jej myśli. Jest inny niż wszyscy jej znajomi i pisze w taki niezwykły, staroświecki sposób... Czy Nessie uda się odnaleźć szczęście w tym magicznym, zimowym czasie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Re­dak­cja: Dag­mara Po­wolny
Ko­rekta: Alek­san­dra Wie­to­cha, ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Ilu­stra­cja na okładce: Pau­lina Fo­ryś
Opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki i skład: Mał­go­rzata Ćwie­luch
© Co­py­ri­ght for text by Ka­ro­lina Klim­kie­wicz, 2024 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024 All ri­ghts re­se­rved
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki moż­liwe są tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82999-68-6
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla prze­zna­cze­nia.

Do­brze, że je­steś

i wska­zu­jesz to,

co w ży­ciu ważne.

Bo wła­śnie ta­kie są sny: prze­pla­tają się

ze wspo­mnie­niami i sce­nami, lecz ni­gdy nie są

praw­dziwe. I wła­śnie za to ich nie­na­wi­dzę.

Beth Re­vis, W ot­chłani

Pro­log

Sta­ro­żytne wie­rze­nia gło­szą, że jedna du­sza przy­pada na jedno ciało. Zda­rza się jed­nak tak, że z tej sa­mej po­je­dyn­czej cząstki ma­te­rii po­wstaje wię­cej niż jedna du­sza. Ta sama du­sza zo­staje wów­czas po­dzie­lona i umiesz­czona w dwóch róż­nych oso­bach. Na­zy­wamy ją lu­strzaną du­szą lub bliź­nia­czym pło­mie­niem.

Spo­tka­nie z wła­sną cząstką du­szy jest jak hu­ra­gan w sło­neczny dzień. Jest piękne, a za­ra­zem nisz­czy­ciel­skie. Pustka, którą do tej pory od­czu­wa­li­śmy, na­gle się za­skle­pia. Tak jakby bra­ku­jący ele­ment, któ­rego szu­ka­li­śmy przez całe do­tych­cza­sowe ży­cie, na­gle, bez ostrze­że­nia, wkom­po­no­wał się w na­sze wnę­trze, roz­świe­tla­jąc je ni­czym pło­mień. Świat, który zna­li­śmy, prze­staje ist­nieć. Oka­zuje się, że do tej pory ży­li­śmy w mroku.

***

Biel. Białe, cie­płe świa­tło otu­la­jące całą prze­strzeń. Tylko ja i ona. Czy­sta, bez­pieczna i bez­gra­niczna. Wła­śnie ta­kie są sny. Moje sny. Na ze­wnątrz sza­leje wi­chura, lu­dzie się kłócą i krzyw­dzą na­wza­jem. Jed­nak tu­taj, tu­taj jest do­brze.

Do­tąd to miej­sce na­le­żało tylko do mnie. Mo­głam je kre­ować na wła­sny spo­sób. Być księż­niczką, wo­jow­niczką czy po­grom­czy­nią smo­ków. Dzi­siej­szej nocy wszystko się zmie­niło. Na­gle z mo­jej bieli wy­ło­nił się on. Szedł w moim kie­runku, za­gu­biony. Sie­dzia­łam na pu­cho­wej po­duszce i de­lek­to­wa­łam się spo­ko­jem, li­cząc, że ta noc po­trwa jak naj­dłu­żej, że nie będę mu­siała wra­cać do szkoły, gdzie nikt poza Astrid nie trak­tuje mnie po­waż­nie. Do domu, w któ­rym z dnia na dzień dzieje się co­raz go­rzej.

– Wi­taj! – Sta­nął przede mną, spo­glą­da­jąc na mnie z góry. De­li­kat­nie się uśmiech­nął, roz­glą­da­jąc jed­no­cze­śnie.

– Cześć. – Od­su­nę­łam się ka­wa­łek, aby zro­bić mu miej­sce.

„Czuję się bez­piecz­nie, mimo że go nie znam” – prze­mknęło mi przez głowę. „Zna­lazł się w moim śnie, nie może więc być ni­kim złym”.

– Gdzie je­ste­śmy?

– To – wska­za­łam dło­nią nie­skoń­czoną prze­strzeń – mój azyl.

– A co ja tu ro­bię? – za­py­tał wciąż za­kło­po­tany.

– Nie wiem, może za­błą­dzi­łeś? – Ro­ze­śmia­łam się.

Nie­zna­jomy dłuż­szą chwilę przy­glą­dał mi się ba­daw­czo, a z jego spoj­rze­nia stop­niowo ula­ty­wały nie­pew­ność i nie­uf­ność. Usiadł w końcu obok mnie. Wy­dał mi się nad wy­raz po­ważny i do­stojny. Na­wet gdy sie­dział, spra­wiał wra­że­nie spię­tego i prze­sad­nie uprzej­mego.

– Jak masz na imię? – ode­zwał się po dłuż­szej chwili.

– Hmm – mruk­nę­łam pod no­sem. – A czy tu­taj to jest ważne?

– Nie wiem, a nie jest? Imię to ważna kwe­stia, nie uwa­żasz?

– Może tam, na ze­wnątrz. Tu­taj, gdzie ani ty, ani ja nie je­ste­śmy re­alni, to chyba nie jest aż tak istotne.

– Prze­cież mu­szę się do cie­bie ja­koś zwra­cać – nie ustę­po­wał.

– Okej – wes­tchnę­łam w ge­ście ka­pi­tu­la­cji. – To ja będę twoją pa­nią ze snu, a ty moim Mr Dream?

– A może Rêve?

– Ma­rze­nie?

– Znasz fran­cu­ski?

– To za dużo po­wie­dziane. – Wy­mie­ni­li­śmy uśmie­chy, a on jakby się roz­luź­nił.

– To mamy usta­lone. – Jego spoj­rze­nie prze­szyło mnie na wy­lot. A ja my­śla­łam tylko o tym, że gdy na­sta­nie ra­nek, chcia­ła­bym, żeby oka­zał się kimś wię­cej niż tylko ma­rze­niem.

Nessa

24.11.2023

North Ber­wick (Szko­cja)

Gę­ste chmury na do­bre za­wi­sły nad North Ber­wick. Od kilku ty­go­dni nie prze­pusz­czają żad­nego zbłą­ka­nego pro­mie­nia sło­necz­nego, jak zwy­kle pod ko­niec li­sto­pada. A jed­nak szkocka aura dziś jest bar­dziej do­kucz­liwa niż za­zwy­czaj. Zimny deszcz, za­le­wa­jący szare domy i ulice, za­po­wiada na­dej­ście zimy.

Otu­lam się ra­mio­nami i raz po raz gła­dzę weł­nianą fak­turę swe­tra. Para z cie­płego dy­nio­wego latte wi­ruje wo­kół mo­jej twa­rzy. Mi­mo­wol­nie za­my­kam oczy, a przez moje ciało prze­cho­dzi dreszcz. Pod­no­szę po­wieki i kie­ruję wzrok w stronę szyby po­kry­tej smu­gami desz­czu. Z nie­do­wie­rza­niem po­trzą­sam głową i nie mogę po­wstrzy­mać uśmie­chu. W kie­runku ka­wiarni bie­gnie Astrid, w dło­niach trzyma kar­to­nowe pu­dła, kom­plet­nie mo­kre, tak samo jak ona. Mimo ta­kiej po­gody jest ubrana w kusą su­kienkę na ra­miącz­kach, na którą na­rzu­ciła tylko kasz­mi­rowy swe­ter.

Dźwięk dzwo­neczka za­wie­szo­nego nad drzwiami wej­ścio­wymi roz­nosi się po po­miesz­cze­niu, głosy na chwilę milkną. Spoj­rze­nia pi­ją­cych kawę i za­ja­da­ją­cych cia­sto sku­piają się na prze­mo­czo­nej do su­chej nitki blon­dynce, która swym wtar­gnię­ciem za­kłó­ciła cie­pły głos Bretta Younga w pio­sence In Case You Didn’t Know.

Nie pod­no­sząc się z miej­sca, uśmie­cham się do niej i ma­cham dło­nią na po­wi­ta­nie. Astrid wraz z pu­dłami prze­ci­ska się w moją stronę i zo­sta­wia przy tym wiel­kie ka­łuże na do­piero co umy­tej po­sadzce.

– Da­lej nie mo­głaś usiąść – karci mnie, od­kła­da­jąc pu­dła na krze­sło obok ostat­niego sto­lika w rogu ka­wiarni.

Ściąga swe­ter, który wy­gląda te­raz jak mo­kra ścierka, i spo­gląda na niego z ża­lem.

– Didi mnie za­bije – sa­pie.

– Chyba ma po­wód? – Pa­trzę z ża­lem w stronę swe­terka. Spo­glą­dam na pu­dła i wi­dząc gry­mas nie­za­do­wo­le­nia na twa­rzy Astrid, nie drążę wątku jej re­la­cji ze star­szą sio­strą. – Latte? – zmie­niam te­mat. Się­gam w stronę opar­cia krze­sła i ścią­gam z niego za­mszową kurtkę. – Za­rzuć to na plecy, bo się roz­cho­ru­jesz.

Ostat­nio Astrid ma gor­szy czas. W szkole nie ra­dzi so­bie naj­le­piej, ro­dzice od­cięli ją od kasy, aż nie po­prawi stopni. A na do­da­tek jej chło­pak Vin­cent, z któ­rym spo­tyka się od dwóch lat, pod­jął de­cy­zję o stu­diach za gra­nicą. Nie wy­brał co prawda jesz­cze miej­sca, ale tak czy ina­czej, bę­dzie na tyle da­leko, że ich zwią­zek ra­czej nie prze­trwa. W ak­cie de­spe­ra­cji i z chęci udo­wod­nie­nia ca­łemu światu, że ni­kogo nie po­trze­buje i że ma ży­cie poza Vin­cen­tem, Astrid zgło­siła nas do ko­mi­tetu przy­go­to­wu­ją­cego świą­teczny fe­styn.

Co roku w oko­li­cach Bo­żego Na­ro­dze­nia na­sza szkoła or­ga­ni­zuje taką im­prezę – ze stra­ga­nami, z lo­do­wi­skiem i zi­mo­wym ba­lem. Wszyst­kie ze­brane środki są prze­ka­zy­wane na po­moc ubo­gim ro­dzi­nom z mia­steczka.

Za­zwy­czaj nie an­ga­żu­jemy się w ta­kie przed­się­wzię­cia. Ja mam sporo pracy w bi­blio­tece, a Astrid to po pro­stu Astrid – jej za­pał i za­an­ga­żo­wa­nie trwają dość krótko i wszel­kie bar­dziej wy­ma­ga­jące ini­cja­tywy koń­czą się fia­skiem.

Ten rok jest inny. Obie po­trze­bu­jemy celu i po­czu­cia sensu. Ona ze względu na Vin­centa, ja z po­wodu ro­dzi­ców. I mimo że nie prze­pa­dam za zgieł­kiem, za­mie­sza­niem i słabo to­le­ruję tłumy ob­cych lu­dzi, nie mo­głam jej od­mó­wić. Jest moją je­dyną przy­ja­ciółką i wiem, że gdy­bym to ja ją po­pro­siła o taką przy­sługę, zgo­dzi­łaby się bez wa­ha­nia.

– Tak, ko­niecz­nie cie­płe i słod­kie latte. – Roz­ch­mu­rza się. – I do­brze, że cza­sem je­steś zmar­z­lu­chem. – Z wdzięcz­no­ścią przyj­muje kurtkę i od razu na­kłada ją na mo­kre ciało.

Wstaję i pod­cho­dzę do kel­nerki, żeby za­mó­wić ko­lejny na­pój i ba­beczkę. Płacę, a do sło­iczka na na­piwki wrzu­cam kilka cen­tów.

– Za­wsze mu­sisz da­wać na­piwki? – za­uważa Astrid.

– To nie­dużo – tłu­ma­czę – a taki gest jest miły i po­ka­zuje, że do­ce­niam czy­jąś pracę.

Astrid wzru­sza ra­mio­nami, po czym pod­nosi wieczko pierw­szego z kar­to­nów i wy­ciąga księgę po­my­słów. Pie­czę nad nią spra­wuje co roku prze­wod­ni­cząca rady uczniow­skiej, ona też dzieli or­ga­ni­za­to­rów fe­stynu na trzy grupy i co dwa dni prze­ka­zuje księgę in­nemu ze­spo­łowi. Każdy z nich wpi­suje tam swoje po­my­sły i wkleja in­spi­ra­cje. W nie­dzielę od­damy księgę Ines – która jest prze­wod­ni­czącą – żeby wkrótce się spo­tkać i omó­wić kon­cep­cje.

Kilka lat temu inna prze­wod­ni­cząca chciała uno­wo­cze­śnić pro­ces pla­no­wa­nia fe­stynu i za­miast księgi po pro­stu stwo­rzyć grupę na Fa­ce­bo­oku. Rada uczniow­ska jed­nak ten po­mysł zboj­ko­to­wała, po­nie­waż każda księga staje się pa­miątką i na ko­niec im­prezy jest uro­czy­ście prze­ka­zy­wana do bi­blio­teki szkol­nej, gdzie każdy uczeń ma moż­li­wość do niej zaj­rzeć. Każdy też może wpi­sać się do księgi i wkleić pa­miąt­kowe zdję­cia z tego dnia.

– Mu­simy przej­rzeć stare po­my­sły – Astrid wy­ciąga za­war­tość kar­to­nów na stół – żeby się za­in­spi­ro­wać, a jed­no­cze­śnie ni­czego nie po­wie­lić. Dzię­kuję – od­po­wiada na wy­de­chu kel­nerce, która sta­wia przed nią za­mó­wie­nie. Szybko jed­nak wraca do po­przed­niego wątku: – Wy­po­ży­czy­łam z bi­blio­teki stare księgi. Po­dzie­limy się, ty weź­miesz te naj­star­sze, a ja te z ostat­nich lat. Ju­tro się spo­tkamy i prze­dys­ku­tu­jemy po­my­sły. Co ty na to?

– Tak, pew­nie – zga­dzam się i biorę swoją część.

Przy­ci­skam je do klatki pier­sio­wej i uśmie­cham się mar­kot­nie. Astrid nie za­uważa mo­jej zmiany na­stroju. Pro­wa­dzi mo­no­log i po­pija cie­pły na­pój. Słu­cham jej, choć moje my­śli gdzieś błą­dzą.

Stare przed­mioty zwy­kle bu­dzą we mnie no­stal­gię. Do­ty­ka­jąc ich i oglą­da­jąc je, za­sta­na­wiam się, do kogo wcze­śniej na­le­żały, z jaką hi­sto­rią są zwią­zane, co prze­ży­wał ich po­przedni wła­ści­ciel. To nie­sa­mo­wite móc ob­co­wać z kimś, kogo być może już tu nie ma. Czy­tać pi­smo, które wy­cho­dziło spod pal­ców tej osoby, czuć za­pach, który ona czuła, a pod pal­cami fak­turę tego sa­mego ma­te­riału.

Obej­muję księgi jesz­cze moc­niej, jakby ich pa­mięć mo­gła we mnie wnik­nąć, i cie­szę się, że będę mo­gła po­znać hi­sto­rię szkoły i jej wcze­śniej­szych uczniów. To tro­chę tak, jak­bym to­wa­rzy­szyła im w tym dniu.

– Czy ty mnie wła­ści­wie słu­chasz? – Astrid nie­mal krzy­czy w moim kie­runku z ob­ra­żoną miną.

– Tak, tak. – Ki­wam głową, bu­dząc się z le­targu. – Prze­pra­szam, za­my­śli­łam się.

– Znów my­śla­łaś o NIM? – Spo­gląda na mnie spod byka, drwiąco się uśmie­cha­jąc. – Po­win­naś po­szu­kać chło­paka z krwi i ko­ści, a nie snuć fan­ta­zje o wy­two­rze swo­jej wy­obraźni. On cię nie przy­tuli w chłodne dni, nie po­ca­łuje kuku i nie za­prosi na randkę.

– Nie my­śla­łam o nim – rzu­cam za­wsty­dzona, ob­le­wa­jąc się ru­mień­cem. Od­wra­cam wzrok w kie­runku szyby.

– Daj spo­kój. Prze­cież w na­szej szkole jest kilku spoko go­ści, na­wet w kla­sie Vina. Mo­żemy wy­brać się na ja­kąś po­dwójną randkę czy coś.

– Prze­cież wiem, że on nie ist­nieje – tłu­ma­czę się, czu­jąc się jak idiotka – ale nie po­tra­fię zro­zu­mieć, dla­czego od pra­wie pół roku po­ja­wia się w mo­ich snach. Mo­żemy roz­ma­wiać, tak jakby był re­alny. Astrid, to musi być coś wię­cej niż sen. Czuję to.

– Za dużo czasu spę­dzasz w bi­blio­tece, se­rio – kwi­tuje i do­pija swoją kawę. – To już robi się cre­epy.

Trudno nie zgo­dzić się z Astrid. A jed­nak Mr Dream wy­daje się bar­dziej rze­czy­wi­sty niż wszystko inne wo­kół mnie. Cza­sami mam po­czu­cie, że to sen jest jawą, a praw­dziwe ży­cie je­dy­nie po­cze­kal­nią przed tym, co ma mnie spo­tkać. I nie po­tra­fię na to nic po­ra­dzić.

– Za­pewne masz ra­cję – przy­ta­kuję, żeby za­koń­czyć już te­mat. – Le­piej po­wiedz, co u cie­bie i Vina. Udało wam się ja­koś do­ga­dać?

Uwiel­biam Astrid. Na­wet jej ego­izm i sku­pie­nie na so­bie mają do­bre strony. Przy­naj­mniej można bar­dzo ła­two zmie­nić nie­wy­godny te­mat, je­śli za­cznie się roz­mowę o niej. Tym ra­zem to też działa. Astrid z miej­sca za­czyna opo­wia­dać o jej re­la­cji z Vi­nem, o dłu­gich roz­mo­wach i o tym, ile bro­szur miej­sco­wych uczelni mu wy­słała. Za­chwala lo­kalne uni­wer­sy­tety i moż­li­wość wy­jazdu w ra­mach Era­smusa na rok, a nie na cały okres stu­diów. Roz­wo­dzi się nad po­my­słami wspól­nego stu­dio­wa­nia; wy­mie­nia kroki, ja­kie w tym kie­runku pod­jęła, i ko­re­pe­ty­cje, na ja­kie się za­pi­sała.

Słu­cham jej uważ­nie, szczę­śliwa, że nie mu­szę mó­wić o so­bie. Słu­cha­nie in­nych jest w po­rządku. My­ślę, że to je­den z po­wo­dów, dla któ­rych ja i Astrid się przy­jaź­nimy. Ona lubi mó­wić, ja mil­czeć. Ona musi być w cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia, ja wolę stać z boku. Ona chce kie­ro­wać, ja mogę za nią po­dą­żać. Ona daje mi bli­skość i po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, ja jej bez­wa­run­kowe słu­cha­nie i prze­ko­na­nie, że jest ważna i po­trzebna.

– To chyba tyle – koń­czy z po­licz­kami za­czer­wie­nio­nymi od emo­cji. – Wie­rzę, że zro­zu­mie, co jest ważne i że do­bre stu­dia nie mu­szą być na końcu świata.

– Mam na­dzieję, że się do­ga­da­cie – mó­wię z głębi serca.

– Na pewno. – Ma­cha dło­nią, uda­jąc obo­jęt­ność, w jej szklą­cych się oczach wi­dzę jed­nak, że nie jest do końca prze­ko­nana. – Chodź, pod­wiozę cię, eko­lu­dzie, nie dasz rady je­chać z tymi kar­to­nami swoim ro­wer­kiem.

– Nie ob­ra­żaj Al­fiego! – Staję w obro­nie le­ci­wego skła­daka.

– Czy ty se­rio mu­sisz wszystko na­zy­wać, i to na A? – Za­czyna wy­li­czać, zbie­ra­jąc księgi ze stołu i cho­wa­jąc do kar­to­nów: – Alfi, Ama­de­usz, Aria...

– Astrid – prze­ry­wam jej, chi­cho­cząc. – Ty też masz imię na A, może was ko­lek­cjo­nuję.

– Su­per! – Prze­wraca oczami. – Mam za przy­ja­ciółkę psy­cho­fankę sta­roci i bi­be­lo­tów, z na­tręc­twem ko­lek­cjo­no­wa­nia rze­czy i imion na li­terę A. 

– A Aria to piękne imię dla te­le­fonu. – Daję jej kuk­sańca w ra­mię i ra­zem, ob­ła­do­wane sta­rymi księ­gami, wy­cho­dzimy z ka­wiarni, za­no­sząc się śmie­chem.

***

Głu­sza pa­nu­jąca w domu na­pawa mnie nie­po­ko­jem. W miej­scu za­zwy­czaj gwar­nym i peł­nym lu­dzi ci­sza od­bija się od ścian. Dziad­ko­wie, z któ­rymi miesz­kamy, wy­je­chali do Wa­lii do sio­stry mamy – cioci Rity. Mama, która dziw­nie się za­cho­wy­wała już od kilku dni, oznaj­miła dziś rano, że musi wy­je­chać i wróci ju­tro pod wie­czór. Oj­ciec jak zwy­kle jest w Lon­dy­nie ze względu na pracę i po­wi­nien za­wi­tać do domu na week­end.

Wcho­dzę do środka, przy­staję na progu przed­po­koju i się roz­glą­dam. Mimo cie­płego wnę­trza, dy­wa­nów i ta­pet na ścia­nach, ko­minka w sa­lo­nie i przy­tul­nej sofy czuję we­wnętrzny chłód. Za­my­kam oczy i sta­ram się so­bie przy­po­mnieć, jak było kie­dyś, gdy drzwi domu były za­wsze dla wszyst­kich otwarte. Kiedy ro­dzice śmiali się i wy­głu­piali, a gdy nikt nie pa­trzył, ca­ło­wali się ukrad­kiem ni­czym para na­sto­lat­ków.

Mi­mo­wol­nie uśmie­cham się do wspo­mnień, które wy­dają się te­raz ob­ra­zami zu­peł­nie in­nej ro­dziny. Od­kąd tata za­czął pra­co­wać w Lon­dy­nie, a mama za­trud­niła się jako pie­lę­gniarka w po­bli­skim domu se­niora, każde z nich żyje swoim ży­ciem i chyba już za­po­mnieli, co to zna­czy bli­skość.

Z za­dumy wy­rywa mnie dźwięk te­le­fonu. Po­trze­buję kilku chwil, żeby uświa­do­mić so­bie, co ozna­cza de­li­katna me­lo­dyjka skrzy­piec. Mru­gam kil­ku­krot­nie, się­gam po urzą­dze­nie i przy­kła­dam je do ucha.

– Cześć – wi­tam się z mamą.

– Wró­ci­łaś już do domu? – pyta, w od­dali sły­szę gwar du­żego mia­sta. – W lo­dówce masz gu­lasz z sar­niny, pod­grzej so­bie.

– Tak, je­stem już w domu i dzię­kuję, ale mó­wi­łam ci, że sta­ram się nie jeść mięsa – przy­po­mi­nam jej z lek­kim wy­rzu­tem.

– Cią­gle za­po­mi­nam o tych two­ich dzi­wac­twach – ko­men­tuje nie­uważ­nie. Przy­gry­zam wargę i cie­szę się, że ta roz­mowa od­bywa się przez te­le­fon i nie może zo­ba­czyć roz­cza­ro­wa­nia, które ma­luje się na mo­jej twa­rzy. – W każ­dym ra­zie po­ra­dzisz so­bie przez ten czas, prawda?

– Tak, mam sporo za­dane i na gło­wie jesz­cze przy­go­to­wa­nia do fe­stynu, więc nie na­rze­kam na brak za­jęć. Nie martw się.

– Do­brze, wró­cimy ju­tro. Mi­łego wie­czoru – że­gna się i roz­łą­cza.

„Wró­cimy” – po­wta­rzam w gło­wie. Skoro użyła liczby mno­giej, czy miała na my­śli ojca? Może to wła­śnie do niego po­je­chała. Od­dy­cham z ulgą. Kieł­kuje we mnie na­dzieja, że to może być do­bry znak.

Z pod­grzaną zupą z so­cze­wicy, którą bab­cia zdą­żyła ugo­to­wać przed wy­jaz­dem i wło­żyć do za­mra­żarki, oraz z peł­nym ple­ca­kiem wcho­dzę do swo­jego po­koju. Ple­cak rzu­cam na łóżko, za­pa­lam rząd zwi­sa­ją­cych lam­pek i za­bie­ram się do ko­la­cji. Cie­pło zupy, przy­go­to­wa­nej z mi­ło­ścią, roz­grzewa mnie od środka. Mama nie za­wsze po­trafi mnie zro­zu­mieć. Moje przej­ście na we­ge­ta­ria­nizm, czy­ta­nie sta­rych kla­sy­ków, styl vin­tage, za­mi­ło­wa­nie do hi­sto­rii i in­tro­wer­tyzm to jej zda­niem „dzi­wac­twa” – inny ro­dzaj na­sto­let­niego buntu. Na­to­miast bab­cia ma du­szę po­dobną do mo­jej. Chyba od­biera świat jak ja. Ro­zu­mie, dla­czego nie chcę jeść zwie­rząt, wolę ro­wer lub spa­cery od jazdy sa­mo­cho­dem; wie, co fa­scy­nuje mnie w spa­da­ją­cych li­ściach i dla­czego mam tylko pięć kon­tak­tów w te­le­fo­nie i dwoje przy­ja­ciół, z któ­rych je­den jest pta­kiem.

Opróż­nioną mi­skę sta­wiam na pa­ra­pe­cie. Spo­glą­dam w szybę, karm­nik świeci pust­kami. Ama­de­usz mu­siał być dziś wy­jąt­kowo głodny lub przy­pro­wa­dził przy­ja­ciół. Zde­cy­do­wa­nie wy­daje się bar­dziej to­wa­rzy­ski ode mnie.

Z szafki w biurku wy­cią­gam ziarna i wsy­puję je do karm­nika. Chłód z dworu wdziera się do po­koju. „Zbliża się zima” – my­ślę i nie cze­ka­jąc, aż całe po­miesz­cze­nie się wy­ziębi, za­my­kam okno.

Na­je­dzona, prze­cią­gam się i prze­cie­ram twarz. Po­win­nam zaj­rzeć do ksiąg. Spo­glą­dam na ze­ga­rek. Do­cho­dzi dwu­dzie­sta.

– Tylko go­dzinkę – mó­wię sama do sie­bie i kładę głowę na po­duszce.

Nie je­stem pewna, ile do­kład­nie mija czasu, za­nim za­sy­piam.

***

Roz­glą­dam się po bieli, która mnie ota­cza. Uśmie­cham się na wi­dok ry­su­ją­cej się w dali mę­skiej syl­wetki. Bie­gnę w tam­tym kie­runku i roz­pro­mie­niona wi­tam się z przy­by­szem, szczę­śliwa, że mogę go dziś zo­ba­czyć.

– Dawno cię nie było.

– Rêve – wy­po­wiada moje senne imię z czu­ło­ścią – może mu­simy spać w tym sa­mym cza­sie – snuje teo­rię, którą roz­wa­ża­li­śmy już nie­raz.

– Może po­wiedz le­piej, co z tatą – nie tracę czasu, prze­cho­dzę do py­tań, które ko­tłują mi się w gło­wie. Ni­gdy nie wiem, kiedy sen się skoń­czy i ile mamy dla sie­bie czasu.

– Wciąż cho­ruje, a naj­gor­sze jest to, że nie wiem, czy chcę, żeby wy­zdro­wiał.

– Cza­sami ży­wimy różne uczu­cia wo­bec ro­dzi­ców, wiem coś o tym... – Po­sęp­nieję na samą myśl o re­la­cjach ze swo­imi.

– Po­roz­ma­wia­łaś z nimi? – pyta, bio­rąc moją twarz w dło­nie.

– Nie wiem, co mia­ła­bym im po­wie­dzieć. Od­no­szę wra­że­nie, że oni nie słu­chają lub co gor­sza, nie chcą słu­chać. Dla nich je­stem tylko dziec­kiem.

– To udo­wod­nijmy im, że je­ste­śmy kimś wię­cej niż tylko dziećmi i że nasz głos też się li­czy.

– Do­bry plan.

– Do­bry.

Biorę jego dłoń w swoją i resztę snu mil­czymy, wpa­tru­jąc się w sie­bie. Astrid nie ma ra­cji. On musi być re­alny, cie­pło, wspar­cie, ja­kie od niego czuję, nie mogą być je­dy­nie wy­two­rem mo­jej buj­nej wy­obraźni. Te spo­tka­nia mu­szą coś zna­czyć.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki