Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najnowsza powieść autora „Marymonckich młynów", „Dnia sznura" oraz „Zakonu świętego Brutusa". Niespokojny rok 1908. Józef Piłsudski i jego towarzysze z Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej rozpaczliwie potrzebują pieniędzy na zbrojną działalność niepodległościową. W desperacji układają plan napadu na pociąg na niewielkiej stacji tuż pod Wilnem. Z podręczników historii wiemy, że akcja pod Bezdanami zakończyła się sukcesem, ale żaden z uczestników skoku nie zdradził, jak blisko całkowitej klęski byli polscy konspiratorzy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 279
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 7 godz. 39 min
Ponieważ za każdym poważnym dziełem mężczyzny stoi jakaś Aleksandra, książkę tę dedykuję mojej wspaniałej Żonie Oli, bez której pisanie latem i jesienią 2022 roku byłoby niemożliwe – AP
Poczet bojowców polskich
Arciszewski, Tomasz Stefan (1877–1955), pseudonim „Antoni”, „Ludwik”, „Siłacz” – postać autentyczna. Jeden z założycieli OBPPS (Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej).
Balaga, Jan (1882–1909), pseudonim „Stefan” – postać autentyczna. Członek OBPPS.
Brzeszczot-Lepiszcze, Regina (1887–1952?), pseudonim „Anastazja” – postać fikcyjna. Działaczka prawdziwej Polskiej Partii Socjalistycznej, żona członka OBPPS, Janusza Lepiszcze, również postaci fikcyjnej. Wnuczka bohatera powstania listopadowego i styczniowego Barnaby Brzeszczota (takoż fikcyjnego).
Brzycki, Paweł (1888–1926?), pseudonim „Brzytwa” – postać fikcyjna. Farmaceuta, członek OBPPS.
Dobosz, Maciej (1889–1926?), pseudonim „Bęben” – postać fikcyjna. Muzyk, członek OBPPS.
Fijałkowski, Jan (1886 – zm. po 1938), pseudonim „Figiel”, „Ryszard” – postać autentyczna. Członek OBPPS.
Gibalski, Edward Michał (1886–1915), pseudonim „Franek” – postać autentyczna. Telegrafista, członek OBPPS.
Krzenica, Waldemar (1887–1939), pseudonim „Ogień” – postać fikcyjna. Członek OBPPS.
Lepiszcze, Janusz (ur. ok. 1885 – zm. po 1918), pseudonim „Ostry” – postać fikcyjna. Członek prawdziwej OBPPS. Mąż fikcyjnej Reginy Brzeszczot-Lepiszcze. Odkrywca równie fikcyjnego tunelu pod Wisłą między Cytadelą a Fortem Jasińskiego. Wnuk bohatera powstania listopadowego i styczniowego, Leona Lepiszcze (takoż fikcyjnego).
Lutze-Birk, Aleksander Wilhelm (1878–1974), pseudonim „Stefan”, „Dynamit Piroksilinowicz” – postać autentyczna. Inżynier, członek OBPPS.
Okrzeja, Stefan (1886–1905) pseudonim „Witold”, „Ernest” – postać autentyczna. Członek OBPPS, schwytany przez policję w trakcie zamachu na cyrkuł policyjny na Pradze i stracony 21 lipca 1905. Męczennik Polskiej Partii Socjalistycznej.
Piłsudski, Józef Klemens (1867–1935), pseudonim „Ziuk”, „Wiktor” – postać autentyczna. Przywódca Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej.
Prystor, Aleksander Błażej (1874–1941), pseudonim „Katajama”, „Bogdan” i „Rafał” – postać autentyczna. Jeden z założycieli OBPPS.
Prystor, Janina Amelia (1881–1975), pseudonim „Bogdanowa”, „Taterska” – postać autentyczna, choć nie jesteśmy pewni jej drugiego pseudonimu. Działaczka Polskiej Partii Socjalistycznej. Żona towarzysza Katajamy.
Sawa-Sawicki, Jerzy (1886–1922), pseudonim „Sawa” – postać autentyczna. Członek OBPPS.
Sławek, Walery Jan (1879–1939), pseudonim „Gustaw”, „Soplica” – postać autentyczna. Jeden z najbliższych współpracowników towarzysza Ziuka.
Szczerbińska, Aleksandra (1882–1963), pseudonim „Morska” – postać autentyczna, choć nie jesteśmy pewni jej pseudonimu. Działaczka Polskiej Partii Socjalistycznej. Późniejsza żona towarzysza Ziuka.
Świrski, Czesław (1884–1973), pseudonim „Adrian” – postać autentyczna. Członek OBPPS.
Wojciechowski, Wojciech (1890 – zm. ok. 1965), pseudonim „Wojtek” – postać fikcyjna, członek OBPPS.
Zakrzewski, Czesław (ur. ok. 1980 – zm. po 1908), pseudonim „Czesław” – postać autentyczna (ale tak tajemnicza, że niemal fikcyjna). Członek OBPPS.
Relacja z polskich ziem Imperium Rosyjskiego, część pierwsza,„Kurier Tokijski”, 12 grudnia 1908 roku
Szanowni Czytelnicy, na prośbę Redaktora Naczelnego, ja, Kobayashi Osamu, specjalny wysłannik „Kuriera Tokijskiego” do krajów Europy, spisuję moją relację z podróży po Imperium Rosyjskim, a zwłaszcza jego zachodnich rubieżach. W związku z niezwykłym zainteresowaniem wydarzeniami z września bieżącego roku przygotowałem swój, mam nadzieję bezstronny, raport o mojej podróży, spotkaniu z prawdziwymi polskimi terrorystami i przetrwaniu napadu na pociąg Północno-Zachodnich Dróg Żelaznych.
Być może Szanowni Czytelnicy pamiętają moją serię artykułów o polskim ruchu wywrotowym i niepodległościowym, z którego przedstawicielami miałem okazję rozmawiać w roku 1904. Jeśli nie, serdecznie zachęcam do sięgnięcia po dawne numery naszej gazety. W wielkim tym czasie, gdy boska wola Cesarza i mądrość naszych generałów wskazały, by ku osiągnięciu trwałego pokoju, na czas krótki trzeba wydać państwu rosyjskiemu wojnę, sprawy zbrojne zdominowały prasowe doniesienia. Jednak pośród tysięcy i milionów oczu, skierowanych na naszą Słodką Ojczyznę, znalazły się też oczy Polaków, członków niegdyś wielkiego, dziś upadłego państwa, którzy od ponad wieku dążą do zrzucenia jarzma rosyjskiej niewoli. Choć tłumaczenie wszelkich zawiłości w ruchach polskich buntowników może okazać się zbyt nudne, warto przeczytać raz jeszcze moje rozmowy z polskimi konspiratorami, aby nabrać choć ogólnej wiedzy w sprawach zachodnich i rosyjskich.
Jak się zresztą okazało, w wydarzenia z września bieżącego roku zamieszani byli ci sami ludzie, którzy odwiedzili naszą stolicę cztery lata temu. W tym trudnym czasie, w którym ich gnębiciel, Rosja, przeżywał kryzys, ale też zaciskał palce na polskiej szyi, bojownicy ci poczuli prawdziwą desperację. Z honorowych żołnierzy, chcących iść na uczciwą wojnę, stali się prawdziwymi terrorystami, wrogami publicznej harmonii i krajowego pokoju, o co zresztą władze carskie oskarżały ich od niepamiętnych czasów. Nim jednak wydacie wyrok na tych groźnych desperatów, przeczytajcie proszę moją relację z niezwykłej podróży przez zachodnie gubernie Rosji i oceńcie sami, czy walka o kraj piękny, ale dziki, warta jest kroków tak gwałtownych jak te podjęte przez człowieka zwanego towarzyszem Z.
Sen towarzysza Ziuka
Mara wyglądała za każdym razem podobnie, ale różniła się w szczegółach. Te szczegóły zmieniały się w sposób bardzo naturalny, gdyż Józef nie dość, że nigdy nie był w soborze Świętej Trójcy, to właściwie jego noga nigdy nie postała w Warszawie. Znał ją dobrze z opowieści stołecznych towarzyszy, a o samym soborze, dawnym kościele pijarskim, słyszał wiele razy od Ignacego. To on też czasem był przewodnikiem Józefa w tej dziwnej drodze i bratem w gwałtownym końcu sennego marzenia. Tym razem jednak Ziuk szedł sam.
Pod nosem nucił tę uliczną przyśpiewkę, którą kiedyś zaśpiewał mu Mościcki. Były to chwile, w których nie dość, że sam pałał gorącą nienawiścią do znaków prawosławnej wiary, to jeszcze czuł żal i furię katolicką, wspominając pijarską przeszłość świątyni. Choć niby już od lat kilkunastu nie poddawał się papistowskiej propagandzie („Ech, Mario, Mario, przez ciebie same kłopoty”, wzdychał niemo, myśląc o żonie, dla której porzucił wiarę ojców), w tym śnie zupełnie szczerze deklarował:
Poczekajcie no kopułki,
Przyjdą jeszcze z Francji pułki,
My nie chcemy obcej wiary,
Wróci nasza i pijary!
Wchodził więc do soboru, co dziwne przez nikogo nie niepokojony. W owym śnie miał na sobie znienawidzony mundur rosyjski, a wąsy wypomadowane i zawinięte jak u Stołypina, piekielnika, premiera, co te wąsiska chyba we krwi dobrych bojowców maczał. „Rany boskie, ja nigdy nie zostanę premierem – powtarzał Józef, a potem wracał do swojej sennej mantry: – Poczekajcie no kopułki...”
Minął siedzące w ławach damy, żony, córki i siostry urzędników. Minął wyfrakowanych mężczyzn, którzy jednak zdawali się nic nieznaczącymi dekoracjami prawosławnego spektaklu. Przed samym ikonostasem znajdowały się te najważniejsze ławki. Tak naprawdę siedział tam generał Hurko i jego świta, czasem kilku jeszcze oficerów z garnizonu. Ale w śnie jak to w śnie: Józef widział nie tylko nieżyjącego przecież już generała gubernatora warszawskiego, ale jeszcze z dziesięciu wyższych tuzów, w tym kogoś, kto wyglądał jak admirał Aleksiejew i generał Kuropatkin.
„O, dobry łup będzie!” – pomyślał śpiący Ziuk i przyspieszył kroku.
Pod mundurem trzymał dwa słoiki z nitrogliceryną, w dłoni dzierżył rączkę kwasowego detonatora. Śmiało podszedł do ławki z rosyjskimi oficerami i bez pardonu wepchnął się na siedzenie tuż obok udekorowanego admirała.
– Co się pchasz, Lachu? – zapytał skompromitowany wilk morski. – Nawet w świątyni nie dacie spokoju...
– Ja tylko na chwilę... – bąknął Józef, pokazując rączkę zapalnika.
Admirał, widocznie rozumiejąc prawidła zamachu terrorystycznego, skinął głową i powrócił do śpiewania nabożnej pieśni. A Ziuk, choć siedział w jednej ławie z admirałem, generałem i martwym gubernatorem Warszawy, międlił w dłoni spust detonatora, ale nie mógł go wcisnąć.
– No dalej, wciskaj! – krzyknął do niego pop, który miał twarz Ignacego Mościckiego.
– No coś nie idzie! – wystękał Józef.
– Cisza! – syknął admirał Aleksiejew. – Ludzie się tu modlą!
– Już, przepraszam! – odparł Ziuk, kolejny raz wciskając spust detonatora.
– Czy to problemy ze spełnieniem aktu? – zapytał wąsaty adiutant gubernatora, który miał twarz jakby żywcem zdjętą z wiedeńskiego lekarza, ucznia Freuda, u którego bywali czasem po pijaku.
– Nie, tylko mi się zacięło! – odparł Józef, uderzając detonatorem o krawędź ławki.
– To jakaś farsa! Wy, Lachy, nawet wysadzić się nie... – zaczął martwy gubernator Hurko, ale przerwał mu huk eksplozji.
Wnętrze cerkwi zajaśniało niebiańskim blaskiem wybuchu nitrogliceryny. Zamiast fali gorąca i bólu Ziuk poczuł tylko elektryzujące doznanie w całym ciele, podobne do tego paraliżu, który ogarnia źle zgiętą nogę na jadącym godzinami wozie.
– No, wreszcie to zrobiłeś! – zawołał niewidoczny pop Mościcki. – Ty poświęciłeś życie dla ojczyzny, abym ja stał się gigantem nauki i służył sprawie narodowej przez odkrycia i patenty.
– Cisza! – rzucił ponownie teraz już pod dwakroć martwy gubernator Hurko. Ale Józef nie zdążył mu odpowiedzieć, gdyż się obudził.
AP, Rady dla przyjezdnych,część pierwsza, „Codziennik Wileński”,19 września 1908 roku
Szanowni Czytelnicy, zapewne dotarły do was sensacyjne doniesienia o serii napadów na pociągi, które wydarzyły się tego lata po całym Imperium. Wedle prasy z guberni centralnych i wschodnich liczne organizacje socjalistyczne i nacjonalistyczne atakowały wagony pocztowe w akcjach rabunkowych, które sami napastnicy nazywają „akcjami ekspropriacyjnymi” lub krócej „eksami”. Może tak jest na północy i na wschodzie, ale pomysł, by podobne złodziejskie operacje odbywały się na Wileńszczyźnie, można uznać za zupełnie fantastyczny.
Wbrew pozorom, rozsiewanym przez płoche powieści sensacyjne, napaść na pociąg – nie daj Boże! – z wagonem pocztowym i eskortą żandarmerii zadaniem jest niezwykle karkołomnym, a żadna organizacja wywrotowa, która działa obecnie na terenie Imperium, nie posiada dość sił, woli ani umiejętności, aby podobny zamach przeprowadzić.
I jakiż to plan mogliby podobni desperaci przeprowadzić? Zapewne wybraliby pociąg przewożący odpowiednią sumę pieniędzy z podatków lub sprzedaży rządowych obligacji. Wyobraźmy sobie taki skład jadący z Warszawy do Petersburga, w którym dopięty jest wagon pocztowy z sejfem i składem żandarmerii dla osłony. Obrabować go podczas jazdy nie sposób. Wagony te nie jeżdżą jako ostatnie, odpiąć ich w drodze nie da rady. Walka ze strażą skończyć się musi katastrofą nawet dla licznego oddziału bandytów, jako że w wąskich przejściach między wagonami tylko jeden lub dwóch ludzi strzelać się może. Jeśli zaś wagon pocztowy podpięty jest tuż za lokomotywą, atakujący nie mogą nawet zaskoczyć żandarmów z dwóch stron. Wysadzenie wagonu zagrażałoby bytowi całego pociągu, a na to nawet najbardziej zatwardziali bojowcy nie są, jak mniemamy, gotowi.
Walka z eskortą musiałaby się odbyć na postoju, z zaskoczenia, z udziałem napastników w i poza pociągiem. W tej sytuacji terroryści powinni zniszczyć linię telegrafu, mając choćby cień nadziei na ucieczkę przed pogonią. Musieliby liczyć na sterroryzowanie nie tylko obsługi, ale i pasażerów pociągu. Chcieliby też szybko rozpruć ciężki sejf, nie niszcząc jego zawartości.
Terroryści muszą uciec, nim nadejdzie odsiecz wojskowa i policyjna. To mogłoby być możliwe w dalekich ostępach Rosji, ale tutaj, na Litwie? Wolne żarty, napastnicy nie ujdą daleko w okolicy naszego spokojnego i praworządnego Wilna.
Czyż życiowe doświadczenie nie uczy nas, że jeśli plan składa się z tylu chwiejnych elementów, wielce jest prawdopodobne, że może dojść do więcej niż jednej komplikacji? Drodzy przybysze, jesteście bezpieczni. Do napadów u nas na pewno nie dojdzie!