Przestań paplać. Zacznij mówić. Biblijne zasady. Co mówić, jak mówić, a kiedy nie mówić nic - KAREN EHMAN - ebook

Przestań paplać. Zacznij mówić. Biblijne zasady. Co mówić, jak mówić, a kiedy nie mówić nic ebook

KAREN EHMAN

3,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czy wypowiedziane słowa nie wpakowały cię kiedyś w tarapaty? 

Czy nie masz wrażenia, że wcale nie mówisz tego, co myślisz, i nie myślisz tak jak mówisz?

Czy nie łapiesz się na tym, że mówisz, by wypełnić ciszę?

Kiedy mówisz, to bądź w tym dobry! 

Skoro twoi bliscy będą do ciebie mówić, to zatroszcz się, aby do tuszu docierały właściwe komunikaty!

Przetestuj na sobie rady Karen. Przestań paplać, a zacznij mówić!

Szukając wskazówek zawartych w Piśmie Świętym oraz poddając analizie osobiste doświadczenia, Karen Ehman wypracowała wiele skutecznych metod mających ci pomóc wydobyć moc języka, którą obdarzył cię sam Bóg. Czy chcesz podjąć to wyzwanie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 284

Oceny
3,6 (36 ocen)
12
8
8
4
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
missior

Nie oderwiesz się od lektury

Wartościowa książka, nie tylko dla wierzących, choć przez niewierzących będzie pewnie minusowana...
20

Popularność




Książka ta, napisana w zabawny i szczery sposób, stawia czoło, z biblijnego punktu widzenia, niełatwym problemom plotkowania, obgadywania, wypowiadania prawdy w miłości oraz mocy naszych słów. Moja przyjaciółka Karen Ehman wypowiada na jej kartach wszystko, co potrzeba, aby trzymać język za zębami.

Lysa TerKeurst, autorka bestselleru „New York Timesa” – The Best Yes, przewodnicząca Proverbs 31 Ministries

Słowa stanowią najpotężniejszą broń, jaką posiadamy. Mając zdolność natychmiastowej zmiany czyjejś życiowej ścieżki, mogą stać się ostrym mieczem, ale i ­kojącym balsamem. Chciałabym, żeby wszyscy moi obserwatorzy w mediach społecznościowych razem ze mną przeczytali tę książkę.

Candace Cameron Bure, aktorka, producent filmowy, autorka bestselleru „New York Timesa”, finalistka osiemnastej edycji amerykańskiego Tańca z gwiazdami

Jako absolwentka Szkoły Komunikacji Najpierw Mów a Potem Myśl podpisuję się pod każdym słowem napisanym w książce Przestań paplać, zacznij mówić. Zamiast zalecać pójście do kąta i zaprzestanie gadania, Karen ukazuje, w jaki sposób możemy z mocą używać słów dla Boga i dla dobra innych.

Kathi Lipp, autorka The Husband Project i The Cure for the Perfect Life

Otwierała usta dla dobra innych i dla Pana. Brakuje mi jej zaraźliwego uśmiechu i radosnego usposobienia. Każdego dnia.

Książkę tę dedykuję mojej bratowej, Thais Ehman VanGinhoven (3.02.1955 – 29.10.2014)

1. Od iskry do pożaru.

Okropna moc języka

Życie i śmierć są w mocy języka, jak kto go lubi używać, taki spożyje zeń owoc

(Prz 18,21).

Siedząc samotnie przy narożnym stoliku szarej, sterylnie czystej stołówki gimnazjalnej, bawiłam się groszkiem i marchewkami na tacy obiadowej koloru musztardowego. Nie zajęłam mojego zwyczajowego miejsca na przedzie stołówki. W tym czasie, pod koniec lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, w owej szkole, usytuowanej na środkowym zachodzie Stanów Zjednoczonych, przywilej ten zarezerwowany był bowiem wyłącznie dla członków jednej, popularnej grupy.

Och, jakże inaczej miały się sprawy jeszcze tydzień wcześniej! Dostępowałam wówczas zaszczytu przesiadywania przy tym „cool stoliku” i mogłam jeść obiad przy kawałku metalu pokrytego plastikiem, który należał do najbardziej upragnionych miejsc w szkole. Mogłam... dopóki nie stało się „to”, czyli nie wykluczono mnie z tej popularnej grupy. Skutkiem banicji była konieczność zasiadania przy zwyczajnym stoliku, na podobieństwo całej reszty mojego (najstarszego) rocznika.

Mimo iż nie podnosiłam wzroku znad tacy, czułam, że gapi się na mnie cała klika nastolatków. Wyobrażałam sobie, co o mnie wygadywali.

Jak mogłam dopuścić do takiej tragedii? Jak to się stało, że przestałam być jedną z najpopularniejszych nastolatek, a zaczęłam panicznie bać się szkoły? Szczególnie pory lunchu, kiedy na stołówce zjawiała się cała szkolna śmietanka towarzysko-kulturalna. Dlaczego?

Z powodu moich słów.

Do takiej sytuacji doprowadziły moje słowa. Tydzień wcześniej przebywałam z grupą chłopaków należących do naszej najpopularniejszej paczki. Jako że byłam reporterem sportowym szkolnej gazetki, rozmawialiśmy i żartowaliśmy o ostatnich derbach koszykarskich wygranych przez naszą szkolną drużynę. Szybko jednak rozmowa zeszła na zwyczajowy temat szkolny: które dziewczyny podobają się którym chłopakom, a które chłopaki którym dziewczynom. Jako że zbliżała się doroczna zimowa potańcówka, temat był szczególnie gorący.

Pewien chłopak rozważał zaproszenie na tę imprezę jednej z moich koleżanek – nazwę ją Janet. Wiedziałam, że Janet lubiła tego chłopaka, ale znałam też pewien jej sekret. Nie dotyczył on niczego poważnego czy skandalicznego, niewątpliwie był jednak zawstydzający. Otóż, na ostatniej jesiennej potańcówce, gdy opiekunowie nie patrzyli, Janet pod trybunami skradła pocałunek innemu chłopakowi z naszej klasy. Był on moim dobrym kolegą i w zaufaniu przekazał mi swoje zdanie na temat tego pocałunku: według niego Janet całowała jak ryba!

Oczywiście powierzonego mi sekretu nie powinnam była wykorzystywać przeciwko mojej przyjaciółce. Ponieważ jednak uwielbiałam zwracać na siebie uwagę chłopaków z mojej klasy (a ten, który chciał zabrać Janet na imprezę, szczególnie mi się podobał, choć nikt o tym nie wiedział), sekretu nie dochowałam. Powiedziałam im: „Hmm... może zainteresuje was pewna sprawa. Otóż, wiecie, Bill Warner mówi, że Janet całuje jak ryba”.

Słysząc te słowa, cała grupa chłopaków zaczęła pokładać się ze śmiechu. Zakładałam, że reakcja ta oznaczała, iż Janet nie otrzyma zaproszenia na zimową potańcówkę, a także, że nie dotrą do niej tajne informacje, które właśnie puściłam w obieg. Jakże się myliłam! Ujawnione przeze mnie wieści zamiast odstraszyć kolegów od tańczenia z Janet, spowodowały, że chłopak, który rozważał zaproszenie jej na potańcówkę, przekazał jej wszystko, co o niej powiedziałam. Ostatecznie też ją zaprosił!

Opisać Janet jako zasmuconą to o wiele za mało. Była sina ze złości! Zwołała wszystkie popularne dziewczyny, które zaczęły z niedowierzaniem potrząsać głowami, falując w powietrzu bujnymi grzywkami w stylu Farry Fawcett i wyrażając przerażenie na wieść, że przyjaciółka mogła zrobić coś tak strasznego przyjaciółce. Szkolnemu tłumowi zajęcie stanowiska i podjęcie działania nie zabrało dużo czasu. Wykluczyli mnie z popularnej grupy. Nie mogłam już siedzieć przy ich stole, zajmować przy nich miejsca na trybunach w czasie wydarzeń sportowych ani nawet siedzieć w ich pobliżu na lekcjach. Po raz pierwszy, odkąd chodziłam do szkoły, a chodziłam od dziewięciu lat, paraliżował mnie strach przed pójściem do niej. W czasie przerw snułam się samotnie po szkolnych korytarzach, a gdy wracałam do domu, żadna z koleżanek już do mnie nie dzwoniła, aby zwyczajnie pogadać.

Znalezienie nowej grupy koleżeńskiej w połowie ostatniego roku gimnazjum graniczy z cudem. Wszystkie kliki są już uformowane, a przyjaźnie dawno zawarte. Wszystko wskazywało na to, że nigdzie nie było już miejsca dla wyrzutka z elitarnej grupy. Jedyną ulgę w cierpieniu przynosiła mi grupka trzech dziewczyn, które przyjęły mnie do siebie, pozwalając siedzieć z nimi przy lunchu. Samotne weekendy pozostawały jednak męczarnią.

Żadna z byłych koleżanek nie zapraszała mnie już po szkole na kilka godzin do siebie. Nie było żadnych zaproszeń od grup jeżdżących na rolkach. Żadnych zaproszeń, żeby przenocować u kogoś z piątku na sobotę, powłóczyć się po galeriach czy pójść na popołudniowe przedstawienie albo do kawiarni. Wszystkie uroki bycia trzynastolatką prysły.

Pozostała część roku była dla mnie okropna i bardzo cieszyłam się, kiedy nadeszły wakacje. Na szczęście w kolejnym roku rozpoczynałam szkołę średnią, miałam być w nowym budynku i w nowej klasie. Miałam nadzieję, że oznacza to, iż będę mogła znaleźć nową grupę przyjaciół i na nowo cieszyć się z bycia nastolatką. Modliłam się o to.

Niekiedy wracam myślami do owego ostatniego, feralnego roku w gimnazjum. Rozmyślam, jak to się stało, że moja decyzja o rozpowiedzeniu czegoś doprowadziła mnie do tak przygnębiającego stanu. To, co wtedy przekazałam, nie było kłamstwem, Bill Warner tak właśnie powiedział: „Janet całowała jak ryba”. Moja decyzja, aby powtórzyć jego słowa, okazała się jednak fatalna w skutkach, a dodatkowo pogrążył mnie jeszcze Bill, który wyparł się swoich wcześniejszych słów (było to na długo przed upowszechnieniem się telefonów komórkowych, więc nie mogłam nagrać jego słów lub wiadomości jako ewentualnego późniejszego dowodu)!

Mój mały szkolny dramat dał mi jedną ważną lekcję: nasze słowa mają wielką moc i konsekwencje.

Bez względu na to, czy będzie to ciąg słów wykrzyczany w złości w szczytowym punkcie małżeńskiej sprzeczki, słowa polityka, który w celu zdobycia poparcia decyduje się na kłamstwo, czy też słowa nastolatki próbującej zaimponować grupie chłopaków – nasze słowa mają wielką moc i konsekwencje.

Potrzeba tylko iskry...

„Potrzeba tylko iskry do rozniecenia ognia...”. Tak rozpoczyna się popularna uwielbieniowa piosenka obozowa, którą dorastając, śpiewałam z grupą rówieśniczą. Każdej nocy siadaliśmy wokół ogniska, wpatrując się jego w migocące płomienie, a ktoś intonował ten znany refren. Jeden po drugim wszyscy dołączali się do niego, ogłaszając, że iskry mają moc rozniecenia ognia, aż wszystkie głosy śpiewały w jedności, głośno oddając Panu chwałę.

Nasze słowa bardzo przypominają iskry. Z początku są czymś małym, ale mogą rozniecić pożar doprowadzający do zniszczenia. Pierwszym, który zauważył tę analogię, był autor Listu św. Jakuba piszący: „Tak samo język, mimo że jest małym członkiem, ma powód do wielkich przechwałek. Oto mały ogień, a jak wielki las podpala. Tak i język jest ogniem, sferą nieprawości. Język jest wśród wszystkich naszych członków tym, co bezcześci całe ciało i sam trawiony ogniem piekielnym rozpala krąg życia” (Jk 3,5-6).

Tak, to, co w punkcie wyjścia jest małą iskrą, może bardzo szybko nabrać impetu i stać się buchającym płomieniem.

Początkiem lata 2013 roku leciałam na nagranie programu radiowego do Colorado Springs. Byłam tam już kilka razy i zawsze chętnie tam się wybieram. Mimo iż lot nie należy do krótkich, lądowanie w Colorado zapiera dech w piersiach. Serce mi podskakuje, gdy patrzę na góry, przepastne połacie zieleni i naturalne formacje skalne.

Tamto lądowanie było jednak inne niż wszystkie. Zaledwie kilka dni wcześniej koło Colorado Springs wybuchł ogromny ogień, a teraz – nazwany Pożarem Czarnego Lasu – szalał wszędzie wokół. Widziałam wielki dym, będąc jeszcze daleko od Colorado. Wkrótce zobaczyłam sczerniałe, zwęglone pozostałości tego, co kiedyś było wspaniałym listowiem.

Jeden z moich kolegów stracił dom. Inni znajomi prosili na Facebooku o modlitwy za krewnych i przyjaciół dotkniętych w jakiś sposób pożarem. Kiedy było już po wszystkim, okazało się, że domy straciło 486 osób, a życie – dwie. Pożar Czarnego Lasu uznano za najbardziej dewastujący ogień w historii stanu Colorado. Zdjęcia, jakie widziałam w mediach społecznościowych, były istotnie przerażające. W sumie spłonęło ponad 57 km2 lasu, a szkody oszacowano na co najmniej 85 milionów dolarów.

Jak zaczęło się to nieszczęście? Otóż, w stanie Colorado nastała rekordowo wysoka temperatura powietrza, w związku z czym Państwowa Służba Meteorologiczna wywiesiła czerwoną flagę ostrzegawczą. Wczesnym popołudniem 11 czerwca pewien człowiek doniósł o obecności niewielkiego ognia – tak małego, że objął wszystkie płomienie na zdjęciu zrobionym telefonem komórkowym. Rekordowej temperaturze towarzyszyły jednak silne wiatry, które bardzo szybko podsyciły i rozniosły płomienie na obszar prawie połowy km2. Wkrótce płonął już obszar 4 km2 – i tak dalej.

Święty Jakub wybrał bardzo odpowiednią analogię, przyrównując niewypowiedziane zniszczenia, które mogą być spowodowane szybkim rozprzestrzenianiem się naszych słów, do ognia. Nic więc dziwnego, że Biblia ostrzega nas, aby szczególnie uważać na słowa – są one istotnie zapalne!

Bezczeszczący i nieokiełznany

Fragment Listu św. Jakuba mówi także o tym, w jaki sposób język może zbezcześcić całe nasze ciało. Przekonuję się o tym dobitnie, ilekroć tylko pragnę cofnąć wypowiedziane przeze mnie słowa, a ze mną przeżywa to całe moje ciało. Mój umysł tonie w żalu. Serce bije jak szalone. Ze stresu i zamartwiania się tym, co następnie się wydarzy, kurczy mi się żołądek. Drżą mi palce i nie potrafię się skoncentrować. Rozważając, co mogę zrobić, aby wydostać się z bagna, w którym się znalazłam, stopy niekiedy same zaczynają iść do przodu.

Jeśli poczytamy dalej List św. Jakuba, odkryjemy stwierdzenie, że języka nie sposób ujarzmić ani okiełznać (zob. Jk 3,7-8). Każde stworzenie – gada, ptaka czy inne zwierzę – można ujarzmić, ale nie język. Wyobraźcie sobie gigantyczny cyrk pełen najróżniejszych stworzeń: tańczących niedźwiedzi, skaczących koni czy drapieżnych przedstawicieli kotowatych – wszystkie one podskakują na linach i prezentują wyuczone triki, w miarę jak ich treserzy dają ku temu komendy. Daleko w kącie stoi budka z zaciągniętą zasłoną, na której wisi znak „Absolutnie nie do okiełznania”. Nagle, w strategicznym momencie spektakularnego show, prowadzący ucisza publiczność, aby pokazać bestię, która nikomu nie będzie się kłaniać. Podnosi kurtynę przykrywającą tajemniczą budkę i oto oczom zebranych ukazuje się siedząca kobieta w najlepsze gadająca przez telefon komórkowy!

Naszym językiem przeklinamy mężczyzn i kobiety stworzonych przez Boga na Jego obraz i podobieństwo. Innym razem oddajemy nim cześć Bogu. Z naszych ust wypływają więc zarówno słowa chwały, jak i złorzeczenia, aczkolwiek, jak czytamy w Nowym Testamencie, tak być nie powinno! Święty Jakub uczy nas, że z jednego źródła nie może wytryskiwać woda słodka i gorzka. Podobnie nie może rodzić oliwek drzewo figowe, a winna latorośl zdecydować, że zamiast gron rodzić będzie morze fig. Nie może też słone źródło dawać słodkiej wody (zob. Jk 3,9-12). Jaka z tego lekcja? Z naszych ust nie powinny wychodzić zarazem słowa dobre i złe.

Niewłaściwe korzystanie z ust

Kiedy jako dzieci szykowaliśmy się do szkoły albo na spotkanie z kimś w weekend, moja mama zwykła nam mówić: „Bądźcie pewni, że wasze grzechy was dosięgną”. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych na środkowym zachodzie Stanów Zjednoczonych nastolatkom nie brakowało okazji do grzechu. Chociaż sama zdecydowałam się trzymać z daleka od papierosów, alkoholu i narkotyków i nie miałam problemu z tym, co wchodziło do moich ust, miałam inny kłopot: z tym, co z moich ust wychodziło.

Gdy dorastałam, bardzo często moje słowa, a czasem ich brak, sprowadzały na mnie niemałe cierpienia. Nie zawsze wiązało się to z plotkowaniem albo kłamaniem – niekiedy po prostu mówiłam zbyt wiele. Powtarzałam słowa innych, których nie powinnam była powtarzać, usiłowałam wypowiadać rzecz właściwą, ale nie udawało mi się tego zrobić we właściwy sposób, albo też mówiłam rzecz właściwą, ale w obecności nieodpowiednich osób lub w nieodpowiednim momencie. Nadużyłam swojego języka chyba w każdy możliwy sposób.

Studiując Biblię, nietrudno zauważyć, że Bóg przykłada wielką wagę do sposobu, w jaki używamy naszej mowy. Wyrazy: język, rozmawiać, mówić, słowa, usta i milczenie pojawiają się w Biblii ponad 3500 razy. Na jej kartach pełno jest opisów osób takich jak ty i ja. Niektóre stanowią wspaniały przykład właściwego używania słów, które innych budują, zachęcają i przekazują prawdę. Znajdziemy jednak również negatywne wzorce osób, ukazujące, jak nie należy używać ust: ci z kolei plotkowali, biadolili, kłamali, ciskali gromy, wybuchali w złości albo po prostu mówili niewłaściwą rzecz w niewłaściwym czasie. Kusili i zachęcali innych do grzechu albo też wypowiadali rzecz właściwą, ale w nieodpowiednim momencie albo do nieodpowiednich osób. Wywoływało to wiele efektów: od zranionych uczuć poprzez poranione relacje, na wojnach narodów przeciw sobie skończywszy.

Nie inaczej sprawy mają się dzisiaj. Przez ostatnie trzydzieści lat mojego dorosłego życia widziałam, w jakie tarapaty pakowali się ludzie przez swoje słowa. Byłam także świadkiem sytuacji, gdy słowa przynosiły wielkie dobro. Zaprawdę, życie i śmierć są w mocy języka. Kluczowe jest wiedzieć, jak właściwie korzystać z naszej mowy.

Psychiatra Louann Brizendine w książce Mózg kobiety pisała, że „mężczyźni wypowiadają około 7 tysięcy słów dziennie, kobiety – około 20 tysięcy”1 (jakkolwiek znam kilka przypadków dokładnie odwrotnych, kiedy to mężczyzna jest paplą, a kobieta pozostaje raczej cicha!). Chociaż wokół podawanych przez badaczkę szacunków wciąż toczą się dyskusje, to jednak przyjmując nawet dolną ich granicę, jesteśmy w stanie obliczyć, że w ciągu roku mężczyzna wypowiada około 2,5 miliona słów, podczas gdy kobieta około 7,3 miliona. Taki ogrom słów, wylatujący z naszych ust, daje bardzo szerokie pole do błędów, słabostek i spartaczenia czegoś. Zostawia też dużo miejsca na intencjonalne wypowiedzenie bolesnych treści. Istnieje wszak także druga strona medalu! Ile słów miłości, troski i zachęty jesteśmy w stanie wypowiedzieć w ciągu roku? Wybór naprawdę należy do nas. To przecież my kontrolujemy nasze kłapiące szczęki.

Pochodzenie naszych słów

Biblia naucza, że życie i śmierć są w mocy języka (zob. Prz 18,21). Skąd jednak właściwie biorą się słowa, nim jeszcze znajdą się na naszym języku i wypłyną z ust? Słowa emitowane są przez nasze wargi, ale swój początek mają w naszym umyśle i sercu. Stąd dopiero przebywają drogę do ust, a następnie do uszu innych. Jeśli naprawdę chcemy nauczyć się kontrolować nasz język i wiedzieć, co mówić, kiedy mówić, a kiedy nie mówić, potrzebujemy więc podrążyć temat głębiej. Potrzebujemy dokopać się do głębi naszego serca i umysłu, aby odkryć pochodzenie naszych słów – zarówno tych dających życie, jak i zadających śmiertelne uderzenia.

Święty Łukasz Ewangelista zanotował: „Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta” (Łk 6,45).

Usta wypowiadają to, co przechowywane jest w sercu.

Moje słowa nie wylatują z moich ust losowo albo przez pomyłkę. One mają swój cel, są intencjonalne, rodzą się najpierw w moim sercu. Jeśli więc mamy problem z ustami, to tak naprawdę chodzi o kwestię naszego umysłu i serca.

Kiedy w opisywanej tragedii szkolnej powiedziałam nie to, co trzeba, problem nie kończył się na tym, że były to niewłaściwe słowa. W istocie bowiem mój umysł zachwycił się niewłaściwym faktem, czego efektem było przyjęcie niewłaściwej motywacji – w moim sercu przyjęła się zła intencja. Tak naprawdę chodziło o to, że nie mogłam znieść myśli, że chłopak, który mi się podobał, wybierał się na potańcówkę z Janet. Najpierw więc w mojej głowie powstała myśl, przesączyła się ona w dół do serca, gdzie zapuściła korzeń, a następnie z obfitości serca słowa zakotłowały się, zaczęły kipieć i wylały się z moich warg, zadając ból. W tej konkretnej sytuacji zraniona została wszakże nie tylko Janet, ale i – nie mniej od niej – ja.

Słów nigdy nie wypowiada się przez przypadek. Zdarzają się, co prawda, momenty, gdy wypowiadamy słowa bez uwagi z naszej strony, ale nawet one wpierw rodzą się w naszym umyśle, a następnie przenikają do serca, otrzymując tam pozwolenie na wypłynięcie z naszych warg. Poszukując właściwego sposobu ich używania – stosowania słów dobrych i oddających cześć Bogu – musimy najpierw przyjrzeć się sercu i umysłowi, z których wychodzą.

Dbałość o serce i umysł

Co dwa albo trzy lata mój mąż i ja jeździmy do pewnego centrum medycznego, które (za bardzo rozsądną kwotę) przeprowadza cały pakiet testów zdrowotnych. Pierwszy raz udaliśmy się tam dziesięć lat temu, gdy zachęciła nas do tego matka mojego męża, opłacając nam komplet badań zaraz po tym, jak jej mąż doświadczył udaru mózgu. Babka mojego męża również miała udar, w związku z czym moja teściowa postanowiła czuwać nad ewentualnym wykryciem u mojego męża i u mnie wczesnych symptomów mogących prowadzić do poważnego problemu zdrowotnego. Szczęśliwie każdorazowo testy wykazywały, że zdrowe i mocne są nie tylko nasze kości, ale i serca. Gdybyśmy nie zaglądali pod powierzchnię naszych ciał i nie przeprowadzali badań, być może pewnego dnia obudzilibyśmy się z bólem w klatce piersiowej albo z atakiem serca, a może nawet z udarem mózgu. Ponieważ jednak przywiązujemy wagę do monitorowania tego, co kryje się pod powierzchnią, możemy zostać ostrzeżeni, kiedy coś będzie nie w porządku, zanim jeszcze problem ujawni się z całą mocą.

Nasze serce niedomaga na długo przed wypowiedzeniem przez nas niedobrych słów. Musimy uważnie się nim opiekować i dbać o jego aktualną kondycję, tak aby nasuwające się nam słowa nie były pełne goryczy i jadu, ale słodyczy i miłości. Jak to jednak zrobić?

W ciągu, jak do tej pory, ponad trzydziestu lat mojego chrześcijańskiego życia odkryłam istotny związek między moimi słowami a sercem i kilka ważnych spraw w tym temacie. Sposób, w jaki używam moich słów, czy to ku dobru, czy ku złu, jest często (choć nie zawsze) zależny od ilości czasu poświęcanego w ciągu dnia na osobistą modlitwę, od moich chęci inwestowania w relację z Panem oraz od podejmowania kroków w kierunku stawania się jak Jego Syn, Jezus Chrystus.

Troska o moje serce – źródło moich słów – nie jest jakimś rodzajem duchowego hokus-pokus, polegającego na przeczytaniu każdego ranka kilku wersetów z Biblii czy z aktualnie popularnej, pobożnej książki. Troska ta wymaga ciągłego wyczulenia na delikatny, cichy głos Boży. Owszem, powinnam czytać Biblię każdego dnia i modlić się, prosząc Boga, aby pomógł mi utemperować moje słowa i wynikające z nich działania. Najważniejszą kwestią pozostaje jednak odpowiadanie na pukanie Ducha Świętego do mojego serca, na jego szept nakłaniający mnie do powstrzymania się od wypaplania czegoś albo do zabrania głosu, gdy wolałabym raczej milczeć. W tych sytuacjach troska o serce oznacza proszenie Ducha Świętego, aby dał mi mądrość – mądrość milczenia, gdy tak potrzeba, a mądrość właściwych słów, kiedy nie mogę ich znaleźć. Tych ostatnich potrzebuję na przykład w sytuacji, gdy przyjaciółka utraciła ukochaną osobę albo cierpi z powodu jakiejś decyzji (swojej lub bliskich). Mądrości słowa potrzebuję też, aby w odpowiednio kreatywny sposób docierać do moich dzieci, tak aby zamiast wysłuchiwać po raz kolejny wykładu mamy, potraktowały poważnie prawdę, którą chcę im przekazać.

Nie mam nic przeciwko dobrym książkom religijnym. Korzystaj z takich, jeśli tylko możesz. Otwieraj często swoją Biblię i padaj na kolana w modlitwie. Rób jednak to wszystko z otwartością na to, co się może wydarzyć w ciągu dnia. Trwaj w wyczuleniu na szept Ducha Świętego – pozostań w milczeniu, jeśli takie jest Jego prowadzenie; kiedy natomiast podpowiada słowa – pozwól im płynąć i wypowiedz je swoim własnym, miłym głosem. Nie jest to łatwe. Wymaga pewnego wysiłku. Zawsze prościej jest coś palnąć albo mówić chaotycznie niż włączyć pauzę na staranne dobranie słów.

Czy masz ochotę spróbować – naprawdę spróbować? Jeśli, jak ja, zmagasz się z własnymi słowami, możesz mieć mieszane uczucia po przeczytaniu tego pytania. Naprawdę chcesz spróbować, ale pamiętasz dobrze, ile razy już „naprawdę próbowałeś” i ile razy ci się nie udało. Jeśli tu leży problem, to pozwól, że do twego umęczonego słowami serca szepnę słówko zachęty. Uwierz mi – jeśli filtrowanie słów wedle Bożych zasad jest możliwe dla kogoś takiego jak ja, to tym bardziej dla kogoś takiego jak ty. Krok za krokiem, modlitwa za modlitwą, słowo za słowem i naprawdę utemperujemy naszą mowę, tak że będziemy produkować znacznie mniej słów, których później należałoby żałować. To jest możliwe – dla ciebie i dla mnie.

Początek podróży

Czy możemy rozpocząć podróż? Podróż, w której nauczymy się, co i kiedy powinniśmy mówić, a kiedy nie mówić nic. Dziś na drodze do dobrego korzystania z własnej mowy możesz nacisnąć przycisk restartu (a może przycisk „wyłącz”?). Być może resetu potrzebują słowa, które kierujesz do któregoś członka rodziny. Może język, jakiego używasz w rozmowie ze współpracownikami albo z sąsiadem. A może słowa, które klepiesz na klawiaturze przed ekranem komputera i zapisujesz online.

Potraktuj to zaproszenie do spędzenia ze mną czasu jako bardziej wartościowe od gimnazjalnych propozycji przenocowania u znajomych. Wspólnie nauczymy się temperować nieujarzmiony język, a przez to trzymać całe ciało pod kontrolą. Na początek, na najbliższe dni, zapraszam cię do rozpoczynania każdego poranka prostą modlitwą:

Ojcze, przede mną kolejny dzień, w którym mogę używać moich słów dobrze i mądrze. Niech one zachęcają tych, którzy będą słuchać. Niech będą słowami prawdy, ale wypowiadanymi w miłości. Proszę, naucz mnie robić pauzę, zanim rzucę się w potok słów. Daj mi odwagę mówić, gdy potrzeba mówić, a nie uciekać. Panie, oddaję Tobie dzisiaj moje usta. Niech to, co trafia na mój język, nie będzie gorzkie, lecz słodkie. Niech droga, którą każde słowo przebywa, z umysłu poprzez serce do warg, będzie chroniona Twoją ręką. Aby to, co wyjdzie z ust, nie siało śmierci, ale dawało życie. Niech moje słowa sprawią, że będziesz ze mnie dumny, i niech przyniosą Ci chwałę. W imieniu Jezusa. Amen.

1 L. Brizendine, Mózg kobiety, Gdańsk 2006, Wyd. VM Media, tłum. P. J. Szwajcer i A. E. Eichler, s. 13.

2. Kłótnie, sprzeczki i zgrzyty.

Jak rozmawiać z rodziną, przyjaciółmi i innymi niezbędnymi osobami

Nienawiść wznieca kłótnię, miłość wszelki błąd ukrywa. Na wargach rozumnego jest mądrość.

(Prz 10,12-13)

Stanowią dość dziwną, ale całkiem ładną parę – dwa świeczniki stojące na antycznym kredensie w naszej sypialni. Oba wykonane z solidnego mosiądzu, oba z mocnymi podstawami i podobnymi zaokrągleniami, jednakże ich trzony nie mogłyby bardziej różnić się od siebie.

Jeden prosty, surowy, zupełnie nieozdobiony, jedynie funkcjonalny. Drugi zaprojektowany został przez kogoś z artystyczną smykałką: dwa równo odległe pasma mosiądzu wiją się i falują, jedno za drugim, wznosząc się ku szczytowi trzonka, gdzie umieszczona jest świeczka, i zapraszają do zatrzymania na nich wzroku.

Każdy z tych świeczników kupiłam na innej wyprzedaży mody artystycznej, oba tego samego miesiąca. Ich style są zupełnie różne, w jakiś sposób jednak ta eklektyczna para ­stanowi interesujący zespół. Co ważniejsze, świeczniki te są dla mojego męża Todda i dla mnie wizualnym przypomnieniem rzeczywistego obrazu naszego małżeństwa.

Mój mąż przypomina pierwszy świecznik: żadnych falbanek, prostolinijny, liczy się tylko funkcja.

Drugim świecznikiem jestem ja: zwariowana, zakręcona, zorientowana na zabawę, wszędzie mnie pełno.

Oboje jesteśmy „wykuci z mosiądzu” w tym sensie, że podążamy za Chrystusem, że mamy ten sam duchowy fundament. Nasze osobowości znajdują się jednak na przeciwstawnych końcach na palecie całego spektrum osobowości; ich sparowanie uznawane jest za zapowiedź katastrofy. Często żartujemy, że gdybyśmy chodząc ze sobą w czasach college’u, wysłali nasze profile do internetowego serwisu randkowego, ten, zamiast dobrać nas w parę, wyświetliłby na ekranie komputera migające ostrzeżenie: NIE UMAWIAĆ SIĘ NA RANDKĘ! OSOBOWOŚCI ABSOLUTNIE NIEKOMPATYBILNE!

Obrazy doskonałości?

W dzisiejszych czasach, w erze internetowych randek oraz przebijających się do internetu nierealnych filmów romantycznych, spektakularnych historii miłosnych i romansowych, łatwo jest ulec obrazowi małżeństwa migocącego doskonałością. Podobne obrazy tyczą się zresztą nie tylko małżeństwa. Tak wiele uśmiechniętych, elegancko ubranych, (jak się wydaje) zgodnych i dobrze wychowanych rodzin każdego dnia paraduje przed naszymi oczami w mediach społecznościowych. Świeżo upieczone mamy wrzucają na Instagram niezliczone posty ze zdjęciami roześmianych noworodków i niemowlaków. Nastolatki oznaczają na Facebooku swoje rodzeństwo, pisząc, jak „wspaniale” i „zdumiewająco” prezentuje się ono w zespołach sportowych czy na szkolnych musicalach. Ucieszeni rodzice chwalą swoje dzieci (słusznie zresztą) za ich nowo zdobyty tytuł „Studenta Miesiąca” albo „Kapitana drużyny futbolowej”. Przy tych wszystkich idealnych zdjęciach i wpisach rodzinnych mam wrażenie, że więzi rodzinne w mojej własnej familii wypadają niezwykle blado.

Tak, we wszystkich tych obrazach bez skazy czegoś brakuje. Nie widzimy tak naprawdę, jakie są interakcje między poszczególnymi członkami danej rodziny. Oczywiście, mogą się oni publicznie nawzajem chwalić, ale nie będą już pokazywać całemu światu swoich kłótni i sprzeczek (a przynajmniej nie będą tego robić przy każdej okazji!).

Codzienne interakcje z osobami, które kochamy, nie zawsze przychodzą łatwo (czy powiecie na to „amen”?). Rodzice i dzieci, a niekiedy nawet i zakochani w sobie po uszy, spierają się o najróżniejsze, większe czy mniejsze sprawy. Kłótnie, sprzeczki i zgrzyty stanowią nieodłączne ryzyko dla wszystkich żyjących ze sobą w bliskich związkach.

Różnice między mężczyznami a kobietami, uwidaczniające się w małżeństwach, są oczywiście zjawiskiem normalnym, chcę jednak powiedzieć, że tarcia, konflikty (a niekiedy – w moim przypadku – trzaskanie drzwiami i ostre słowa) pozostają nieuniknionym elementem każdej bliskiej relacji dwóch osób. Bez względu na to, czy jest to relacja małżeńska, rodzicielska, pracownicza czy przyjaźni, skazani jesteśmy na doświadczanie frustracji, złości, a czasem i zranionych uczuć. Prędzej czy później osoby ulepione z innej gliny, które myślą inaczej niż my i podejmują decyzje oraz działania dla nas nie do pomyślenia, nadepną nam na odcisk. Takie są fakty.

Najczęściej, kiedy mamy do czynienia z frustrującą nas osobą niebędącą członkiem rodziny, udaje nam się zachować spokój, ujarzmić język i nie palnąć czegoś, czego byśmy później mieli żałować. Często zastanawiałam się, jak to możliwe, że potrafię zwykle (choć nie zawsze) opanować się w kontaktach z ludźmi spoza rodziny. Przykładowo: sprzedawczyni w sklepie spożywczym wyliczając dla mnie resztę, popełnia błąd. Ot, nieumyślna, niewinna gafa – nie miała zamiaru się pomylić. W odpowiedzi nie wytaczam przeciw niej ciężkiej artylerii, nie krzyczę na nią, nie stosuję nawet subtelnego sarkazmu tonem mojego głosu, aby uświadomić jej, że ktoś pracujący jako sprzedawca powinien wiedzieć, jak prawidłowo wydaje się resztę. Zwykle w takiej sytuacji uśmiecham się, chichoczę i mówię: „Nie ma problemu”. Nie doprowadzam do tego, aby poczuła się głupio, i nie używam moich słów, gałek ocznych ani wzruszania ramionami dla zasugerowania jej tego.

Wobec ludzi spoza mojej rodziny pragnę zachować dobry image; nie chcąc, aby o mnie źle myśleli, dobieram mądrze słowa, uważając, aby nie wywołać jakiejś drażliwej kwestii. Nawet kiedy rozmawiam z kimś, kogo nigdy więcej nie zobaczę, dokładam wszelkich starań, żeby moje słowa były miłe i zapraszające, by mój rozmówca nie pomyślał, że jestem niemiła czy szorstka.

Jeśli chodzi o koleżanki i kolegów, zwykle i tu jestem dość ostrożna w wypowiedziach, uważając, aby ich nie zasmucić albo nie obrazić. Nawet jeśli koleżanka powie coś, co wyda mi się głupie, albo gdy zachowuje się w moich oczach niemądrze, zwykle trzymam język za zębami. Prawdę prosto w oczy mówię chyba jedynie w sytuacji, kiedy dana osoba jest mi naprawdę bliska i kiedy zapyta mnie o zdanie w jakiejś kwestii. Jednak w większości podobnych przypadków staram się zachowywać spokój i nie otwierać ust, unikając w ten sposób niezręczności czy dotknięcia kogoś.

Jakże łatwo przychodzi mi jednak zupełnie inaczej odnosić się do członków mojej rodziny! Znana jestem z tego, że gdy ktoś z mojego kręgu rodzinnego popełniał błąd, sięgałam szybko po dwuznaczne, subtelne (a niekiedy mało subtelne) komentarze. A kiedy jedno z moich dzieci otrzymywało zadanie związane ze sprzątaniem domu i nie wywiązywało się z niego rzetelnie, wylewałam na nie potok słów, nie poświęcając szczególnej uwagi ich treści. A to, co wylatuje z moich ust, gdy rozmawiam z rodziną, nie zawsze jest przyjemne. Dlaczego?

Pewnie dlatego, że pozostaję z tymi ludźmi w bliskiej relacji, nosimy to samo nazwisko i w naszych żyłach płynie ta sama krew. Czasem mam takie poczucie, że w rozmowach z nimi mogę sobie pozwolić na przekroczenie linii przyzwoitości. Nie muszę obawiać się, że zdecydują, że nie będą się więcej ze mną zadawać albo że będą za moimi plecami rozpowiadać, jaką to okropną jestem osobą. To członkowie rodziny, moja relacja z nimi nie zakończy się z powodu wymiany kilku przykrych słów. Czy przypadkiem takie zachowanie nie jest ci bliskie?

Stare porzekadło mówi, że zażyłość rodzi pogardę. Z pewnością nie istnieje grupa ludzi, z którą pozostajemy w bardziej zażyłych stosunkach niż ta, zamieszkująca z nami pod jednym dachem. Zażyłość ta może nas kusić do rozluźnienia w rodzinie standardów używania języka. Przestajemy troszczyć się o to, aby nie obrażać. A tak naprawdę zdarza się, że obrażamy celowo!

Często popuszczamy sobie wodze w stosunku do naszych współmałżonków i dzieci, wylewając na nich najróżniejsze cięte komentarze, wstrętne słowa, nieopanowany krytycyzm czy przykre oskarżenia. Jako broni przeciw nim możemy używać nawet ciszy. Również i w ten sposób, powstrzymując słowa, dając komuś „zimne ramię”, wyrzucamy z siebie nasze uczucia. Mój mąż i ja nazywamy tego rodzaju złe wykorzystywanie, w tym powstrzymywanie słów, „rzucaniem kul ciała”. Święty Paweł naucza bowiem, że kiedy walczymy przeciw drugiemu, nie postępujemy według ducha, tylko spełniamy pożądania ciała (zob. Ga 5,16).

Moje ciało bardzo lubi spełnianie jego pożądań, a nic bardziej ich nie zaspokaja niż stary, dobry atak słowny na myślącego i działającego inaczej niż ja – mojego męża. W odpowiedzi on zwykle milczy, okazując w ten sposób swoje uczucia i zakopując nóż w ziemi, żeby tam ostrzyć go dla lepszego efektu. Czy tego jednak Bóg oczekuje od ludzi, którzy nazywają siebie Jego wyznawcami? Czy i w naszym przypadku słowa są bronią, a część tego arsenału stanowi milczenie?

Od dziesiątek lat stacje telewizyjne emitują całe sezony seriali ukazujących domowe sprzeczki. Pamiętacie Wszyscy kochają Raymonda? Ray i rodzina Barone stale przeżywa mnóstwo konfliktów. Sprzeczają się nawet wspaniali bohaterowie w programach ze starych dobrych lat siedemdziesiątych: czy to dzieciaki, jak w The Brady Kids, czy nawet poważni, stanowiący sól ziemi dorośli, jak w The Waltons. Nawet w Domku na prerii Laura i Mary Ingalls czasem ze sobą walczą. Często widzimy też chłopaków z Bonanzy, jak biją się na pięści na ranczu w Ponderozie (najbardziej obrywało się zwykle mojemu ulubieńcowi, Małemu Joe). Oczywiście te domowe sprzeczki były najczęściej rozwiązywane w ciągu trzydziestu do sześćdziesięciu minut i kończyły się pojednaniem i spotkaniem całej rodzinki – uśmiechniętej i zadowolonej z siebie. Tak, pokazywanie kłótni rodzinnych w telewizji nie jest tylko domeną ostatnich lat, jak i same kłótnie rodzinne nie są czymś nowym. To zachowania stare jak świat.

Starożytne reality show

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

3. Przestań wypełniać ciszę.

Nauka słuchania

Dostępne w wersji pełnej

4. Kłódka na usta i módl się.

Jak rozmawiać z Bogiem, zanim porozmawiasz z ludźmi

Dostępne w wersji pełnej

5. Motywacje i maniery mówienia.

Nie chodzi tylko o to, co mówisz, ale też dlaczego i w jaki sposób

Dostępne w wersji pełnej

6. Za ekranem.

Panowanie nad językiem cyfrowym

Dostępne w wersji pełnej

7. Przecież ja tylko dzielę się intencją modlitewną.

Stop plotkom i pogłoskom

Dostępne w wersji pełnej

8. Kłamanie, kochanie i zadowalanie innych.

O pochlebstwie i wypowiadaniu prawdy w miłości

Dostępne w wersji pełnej

9. Dyszeć nienawiścią czy uzdrawiać serca.

Jak radzić sobie z gniewem

Dostępne w wersji pełnej

10. O czym warto rozmawiać.

Cudowne sposoby używania słów

Dostępne w wersji pełnej

11. Muszę mieć ostatnie słowo,

Sztuczki i porady, jak miarkować swój język

Dostępne w wersji pełnej

PODZIĘKOWANIA

Dostępne w wersji pełnej

WIĘCEJ RZECZY, KTÓRE MOŻESZ ZROBIĆ

Dostępne w wersji pełnej

O AUTORCE

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU

Keep it shut: what to say, how to say it, and when to say nothing at all

Copyright © 2015 by Karen Ehman

Published by arrangement with The Zondervan Corporation L.L.C., a division of HarperCollins Christian Publishing, Inc. All rights reserved

REDAKTOR PROWADZĄCY

Joanna Ciepińska

TŁUMACZENIE

Piotr Musiewicz

KOREKTA

Marek Chadziński

Agata Pindel-Witek

ZDJĘCIE NA OKŁADCE

The Zondervan Corporation L.L.C.

PROJEKT OKŁADKI, SKŁAD

Łukasz Sobczyk

Cytaty biblijne – jeśli nie zaznaczono inaczej – pochodzą z:

Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Biblia Tysiąclecia, Pallottinum, Poznań 2003, wyd. IV, internetowe, www.biblia.deon.pl.

Plik opracował i przygotował Woblink

ISBN 978-83-65393-04-3

© 2013 Dom Wydawniczy „Rafael”

ul. Dąbrowskiego 16

30-532 Kraków

tel./fax 12 411 14 52

e-mail: [email protected]

www.rafael.pl

E-booki dostępne na: