Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Historia samotnego macierzyństwa i powolnego rozpadu pewnej rodziny.
Dla Sylwii samotne macierzyństwo oznacza brak wsparcia ze strony męża Karola oraz najbliższych. Dla Patrycji, córki Sylwii, nieumyślnie podążającej ścieżką życiową swojej matki, to już całkowita samotność w wychowywaniu dziecka. Kamila, jej siostra, sprawia olbrzymie problemy wychowawcze. Karol ma romans. Katalizatorem rozpadu rodziny Widłaków jest pojawiająca się w niej choroba nowotworowa. Czy zdołają się porozumieć?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 342
Autorka: Edyta Świętek
Redakcja: Monika Orłowska
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska
Skład: Robert Kupisz
Zdjęcia na okładce: Stocksy (pierwszy plan), shutterstock/Switlana Sonyashna, Bogusław Hajduk (zdjęcie Autorki)
Redaktor prowadzący: Roman Książek
Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka
© Copyright by Edyta Świętek
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2022
Wydawnictwo Pascal Sp. z o.o.ul. Zapora 25 43-382 Bielsko-Biała tel. 338282828, fax 338282829 pascal@pascal.pl www.pascal.pl
ISBN 978-83-8317-005-3
Konwersja do eBooka: Aneta Kaczmarek
Nigdy nie pojmę, jak to możliwe, że dałeś się tak omotać! Miałeś przed sobą świetlaną przyszłość, wystarczyło tylko skończyć studia, a posada analityka finansowego u wuja Mateusza była pewna jak w banku! A ty co? Pozwoliłeś sobie na podwójną wpadkę! Dziecko rok po roku? Litości! – grzmiała Katarzyna Widłak.
Dwie minuty wcześniej syn potwierdził jej przypuszczenia: smarkula, która niedawno złapała go na brzuch, znowu była w ciąży.
– Przecież studiuję – odparł skruszony młody mężczyzna. – Wszystko idzie zgodnie z planem.
– Nie! Bo o ile z jednym dzieckiem od biedy można sobie poradzić, o tyle dwójka drobiazgu to zdecydowanie za dużo w tym momencie. Patrycja jeszcze długo będzie wymagała niańczenia, a ty fundujesz sobie drugie niemowlę? Nie rozumiem, jakim cudem kobieta żyjąca w dwudziestym pierwszym wieku dopuszcza do czegoś takiego – utyskiwała matka, podczas gdy Karol, niczym uczniak, siedział z pochyloną głową i zwieszonymi ramionami. Nie miał siły do obrony, w starciu z rodzicielką zawsze był na straconej pozycji.
– Poradzimy sobie – bąknął.
– Tak, jasne! Pomyślałeś w ogóle o tym, że Sylwia niebawem znowu stanie się ciężka i niemrawa jak krowa? Kto się wtedy zajmie Patrycją? Kto zmieni pieluchy, dopilnuje, by nie nabiła sobie guza podczas raczkowania, nauczy ją chodzić? Kto będzie do niej wstawał nocami? Komu przypadnie w udziale pielęgnacja małej w chorobach i noszenie na jej rękach podczas ząbkowania? No przecież, że nie tej niedojdzie! Co trzeba mieć w durnej łepetynie, by zachodzić w ciążę tuż po urodzeniu jednego dziecka? Ta ofiara losu na zawsze pozostanie dla ciebie ciężarem. Ani nie skończy studiów, ani nie osiągnie niczego. Zawiązała ci świat! A mogło być tak pięknie! Też sobie wyszukałeś ukochaną!
– Mamo… Proszę… To moja żona.
– Pff! Żona. Kula u nogi! Jestem pewna, że całe życie przeharujesz jak wół, a ona utknie w domu, żeby rok w rok rodzić bachory! Złapała cię, cwaniara, bo wykalkulowała sobie, że u twojego boku czeka ją wieczna wygoda i beztroska. A ty, jak głupek, jadłeś jej z ręki!
W pokoju obok, skulona w fotelu, siedziała główna sprawczyni nieszczęść Karola, łykając gorzkie łzy. Słyszała niemalże każde słowo teściowej i nie potrafiła wyzbyć się nieprzyjemnego uczucia, że Katarzyna ma rację: faktycznie narozrabiała i pokrzyżowała plany życiowe ukochanego mężczyzny. Miało być jak w bajce, a wyszło tak, jak wyszło. W jednym tylko teściowa się myliła – Sylwia nawet przez moment nie działała z premedytacją.
Udowodnię jędzy, że błędnie mnie ocenia – pomyślała, ocierając mokre policzki. Poradzę sobie bez niczyjej łaski. Stanę na rzęsach, by Karol mógł skończyć studia i pójść do wymarzonej pracy. A jak już odchowam dzieci, też będę się uczyć, choćby zaocznie. Muszę tylko uważać, by nie dopuścić do trzeciej wpadki, bo wtedy ta harpia nie da mi żyć.
Kochała Karola. Dla niego gotowa była na największe wyrzeczenia. Wierzyła, że kiedyś odeśpi każdą nieprzespaną noc i odpocznie, ale na razie musi się wziąć w garść.
Może jak już przeprowadzą się z mężem na swoje, będzie jej choć trochę łatwiej? Po pierwsze: umknie spod kurateli teściowej, która okazała się osobą nie mniej surową i wymagającą niż Piotr Stokłosa, ojciec Sylwii. Po drugie: Karol, uwolniony od obowiązków związanych ze studiowaniem, na pewno zacznie pomagać w obowiązkach domowych. Teraz nawet nie śmiała męża o to prosić, aby nie odrywać go od podręczników. Nie próbowała na niego wpłynąć, by przynajmniej raz wziął Patrycję na ręce, i akceptowała wytłumaczenie mężczyzny obawiającego się, że niechcący mógłby zrobić krzywdę maleństwu.
Tak, poświęci się dla Karola. Dwa lata magisterki powinny szybko zlecieć, a potem to ona pomyśli o realizacji swoich planów. Kto wie? Może nawet poszczęści jej się na tyle, by mogła urzeczywistnić marzenie o karierze aktorskiej?
Sylwia Widłak stała przed lustrem, nie przyglądając się sobie zbyt wnikliwie. Usiłowała nie zwracać uwagi na coraz liczniejsze zmarszczki i pierwsze siwe włosy, choć te oczywiście przyciągały wzrok. Parę tygodni temu ukończyła trzydzieści siedem lat. Czas nie obszedł się z nią ani dobrze, ani źle. Niczym się nie różniła od swych rówieśnic. W kącikach jej oczu rysowały się kurze łapki, podbródek sukcesywnie tracił jędrność, podobnie jak skóra na całym ciele. Dekolt też nie wyglądał tak ponętnie jak niegdyś. Pewnego dnia w popularnym kobiecym pisemku Sylwia przeczytała, że zmarszczki na szyi nazywają się naszyjnikami Kleopatry czy jakoś tak. I każda z nich oznacza kolejną przeżytą dekadę. W gruncie rzeczy zgadzałoby się to ze stanem faktycznym, gdyż wyraźnie widać było trzy linie i powstającą czwartą, która z każdym dniem stawała się coraz widoczniejsza.
Nieprawdopodobne, jak szybko mija uroda – westchnęła ciężko Sylwia. Kiedyś była piękną dziewczyną. Niezauważalnie stała się zupełnie przeciętną panią w średnim wieku. Mój Boże... Jak to okropnie brzmi: „pani w średnim wieku” lub „kobieta dojrzała”.
Jeszcze nie tak dawno sądziła, że może wszystko. Mężczyźni oglądali się za nią na ulicy, gwizdali przeciągle – nawet po tym, jak urodziła dwójkę dzieci. Nigdy jednak nie wykorzystywała atutów swego wyglądu, wiodąc żywot całkowicie przeciętnej kobiety: matki, żony, gospodyni domowej, sprzedawczyni w sklepie z tekstyliami.
A może, póki jeszcze była na to nie najgorsza pora, należało popróbować szczęścia choćby w popularnych ostatnio serialach paradokumentalnych?
Jako dziewczynka marzyła o karierze artystycznej. Widziała się na scenie odgrywającą role Desdemony, Ofelii czy rodzimej Anieli bądź Klary ze Ślubów panieńskich. Teraz na zrobienie prawdziwej profesjonalnej kariery było zdecydowanie za późno. Zresztą ostatnio Widłakowa czuła się całkowicie bezbarwna, jak w tej piosence Sanah, którą często nuciły jej córki: „Ja przezroczysta, nie widzisz mnie1”.
1Fragment piosenki Cząstka z repertuaru Sanah. Słowa: Sanah (Zuzanna Irena Jurczak), muzyka: Jakub Galiński, Sanah.
Co gorsza, jej mąż, Karol, dobrnął do wieku, w którym panowie ochoczo oglądają się na ulicy za znacznie młodszymi kobietami. I pewnie, tak jak inni, też gwiżdże za nimi przeciągle, kiedy nie ma przy nim żony. Ona, choćby wyszła z siebie i stanęła obok, już od ładnych paru lat nie przyciąga jego uwagi. Chyba że podtyka mu pod nos świeży obiad. Albo zasłania telewizor właśnie wtedy, gdy leci w nim jakiś „meczyk”.
– Mamo! Wychodź wreszcie z tej łazienki! – Zza drzwi dobiegł jęk Kamili, młodszej latorośli Widłaków.
Siedemnastolatka należała do wyjątkowo pyskatych osóbek. Być może uważała, że świat kręci się wyłącznie wokół niej, a przynajmniej powinien. Regularnie podkradała matce ciuchy i kosmetyki. A kiedy Sylwia usiłowała powstrzymać ów niecny proceder, córka mówiła bezczelnie, że ona prezentuje się w nich zdecydowanie ciekawiej. Niekiedy Widłakowa odnosiła wrażenie, że stworzyła potwora. Ale tylko niekiedy, ponieważ tak właściwie zarówno Kamila, jak i rok starsza Patrycja były dobrymi dziewczynami. A że młodsza aktualnie przechodziła fazę „nastolatka wie wszystko najlepiej”? Cóż, kolej rzeczy.
– Właź, jak chcesz – odparła, uchylając drzwi.
Kama momentalnie wtarabaniła się do łazienki, przewracając przy tym oczami i narzekając na poranny chaos oraz gonitwę.
Jak ja tego nie znoszę – pomyślała Sylwia, zabierając się do nakładania makijażu. W sztucznym oświetleniu bez pośpiechu dokończyła poprawianie urody. Nigdy nie malowała się zbyt mocno. Trochę cienia na powieki, czarne kreski i tusz. Po co oblepiać się tapetą, skoro miała w perspektywie spędzenie niemalże całego dnia w sklepie z odzieżą damską? I tak nikt nie będzie jej oglądał. Na ogół przychodziły tam same kobiety, a te zainteresowane były wyłącznie strojami z najnowszych kolekcji.
Czasem zdarzało się, że jakaś nadziana flądra przyholowywała na siłę swego faceta. Głównie po to, by ją podziwiał podczas przymierzania kolejnych ciuchów, obowiązkowo w rozmiarze trzydzieści sześć, góra trzydzieści osiem. Taki koleś obrzucał zwykle Sylwię obojętnym spojrzeniem, wciąż zerkając na zegarek, ziewając z nudów i udając, że podoba mu się każda bluzka, sukienka czy inny fatałaszek na damie jego serca. Przy takiej okazji padały zawsze te same pytania: „Kochanie! Lepsza będzie jasna czy ciemna śliwka? A może wrzos? Jak myślisz?”. Tak jakby mężczyźni potrafili rozróżnić te trzy kolory! Bodajże dziewięćdziesiąt dziewięć procent samców wszystko to nazywało po prostu fioletem.
Ostatnie pociągnięcie tuszem do rzęs Sylwia wykonała w samą porę, tuż przed tym, jak córka z nadętą miną wepchnęła się pomiędzy nią a lustro. Dziewczyna zaczęła nonszalancko grzebać w kosmetyczce matki.
– Nie masz wrzosowych cieni? – Wydęła usta.
Widłakowa dałaby głowę, że to było oburzenie na pograniczu focha, a nie zwyczajne pytanie.
– Nie mam wrzosowych cieni – odpowiedziała krótko. – A ty masz dopiero siedemnaście lat, więc nawet nie wypada, żebyś chodziła wymalowana tak mocno. Rozumiem delikatny, naturalny makijaż, ale nie kłującą w oczy tapetę!
– Ależ ty nie jesteś trendy. Fiolety są cool. Zajawkowe. No najmodniejsze w tym sezonie – dodała w końcu po polsku.
– Aha… – Widłakowa udała zrozumienie. Jasne! Skąd mam wiedzieć, że wszystkie odcienie fioletu są właśnie na topie? Przecież cały sklep mam zawieszony ubraniami w takich barwach. – Nawiasem mówiąc, nie powinnaś używać tylu kolorowych kosmetyków. Masz śliczną, zdrową cerę, po co ją smarować fluidem? Chyba tylko po to, by pozatykać pory i nabawić się trądziku albo innego paskudztwa. Skóra potrzebuje oddychać.
– Phi! A twoja nie? – sarknęła nastolatka.
Nie wchodząc w dalsze dyskusje, Sylwia opuściła ciasną łazienkę, zirytowana faktem, że w bieżącym semestrze Kamila wychodzi do szkoły o tej samej porze, w której ona musi szykować się do pracy. Właściwie nie powinna ustępować córce. Niby podbieranie kosmetyków to drobiazg, ale życie składa się właśnie z drobiazgów, które z biegiem czasu urastają do rozmiarów niebotycznych gór. Zdawała sobie sprawę, że to wygodnictwo ocierające się wręcz o tchórzostwo – odpuszczała dla świętego spokoju, byle nie wszczynać utarczek. Była zdecydowanie zbyt miękka w stosunku do swych pociech. I być może z tego powodu nie potrafiła dostatecznie zdyscyplinować Kamili, która obowiązek chodzenia do szkoły traktowała nader umownie, a od nauki stroniła niczym diabeł od święconej wody.
Sylwia wsunęła stopy w botki na niedużym koturnie, włożyła jesienny trencz. Obwiązała talię paskiem, a następnie zerknęła w duże lustro powieszone w przedpokoju. Oceniła, że jednak nie jest najgorzej jak na „prawie czterdziestkę”. Niewątpliwym plusem pracy w branży odzieżowej oraz posiadania nastoletnich córek było pozostawanie na bieżąco z modą. Wprawdzie po urodzeniu Kamili musiała zmienić rozmiar odzieży na czterdzieści, ale zaokrąglone kształty rekompensował dość wysoki wzrost i proporcjonalna budowa ciała. Jej największym atutem były wyjątkowo zgrabne nogi. A to już coś! Pocieszała się tą myślą, ilekroć nachodziła ją smutna refleksja, że Karol dawno temu przestał ją postrzegać jako najpiękniejszą dziewczynę świata.
Rzut oka na zegarek przywrócił ją do rzeczywistości – powinna się pospieszyć, jeżeli chce zdążyć na autobus. Bez dalszej zwłoki opuściła mieszkanie i zbiegła z piętra ponurą klatką schodową. Na dole w bramie zauważyła nastoletniego syna sąsiadki. Kuba ćmił papierosa. Łypnął na nią spode łba. Nie zadał sobie trudu, by powiedzieć „dzień dobry”, ale łaskawie przepuścił Widłakową w drzwiach. Sylwia oburzyła się w duchu na ten brak wychowania. Chłopak był rówieśnikiem Kamili i, o ile dobrze kojarzyła, należał do bliskich znajomych córki.
Co też z niego wyrośnie? Taki smarkacz, a już kurzy. Może nawet trawkę? – pomyślała. Potem zreflektowała się, że ów smarkacz ma już siedemnaście lat, więc jest czymś oczywistym, że struga dorosłego. Choć nie lubiła szpiegować swoich dzieci, postanowiła, że w najbliższym czasie dyskretnie przetrząśnie rzeczy córki. Nie żeby podejrzewała ją o palenie papierosów… Ot tak dla spokoju sumienia. Hm… Może jednak nie powinnam robić tego za jej plecami? – stwierdziła, wychodząc wprost w siąpiący deszcz i nieprzyjazny ziąb.
Ach ten poranny pośpiech! Nawet nie wyjrzała przez okno. Zasnute chmurami niebo nie pozostawiało złudzeń, że nastąpi przejaśnienie. Na chodnikach zdążyły już powstać kałuże. Było zbyt późno, by Sylwia mogła wrócić po parasol. Z oddali widziała autobus linii 503 dojeżdżający do przystanku „Prokocim – szpital”. Puściła się biegiem, nie zważając na zimną wodę chlapiącą spod butów wprost na jej łydki. Zdyszana w ostatniej chwili dopadła drzwi i wskoczyła na schodek przepełnionego pojazdu.
Mimo przebiegnięcia kilkunastu kroków nie zdołała się rozgrzać. Na szczęście kierowca litościwie włączył ogrzewanie. Szyby jednak mocno zaparowały, a wewnątrz unosił się zapach wilgoci. Widłakowa zmarzniętą dłonią kurczowo złapała za metalowy uchwyt. Z powodu ciasnoty stanęła w dość niewygodnej pozycji, denerwując się, że nie ma pełnej kontroli nad własną torebką. W zeszłym miesiącu ktoś jadący tą samą linią ukradł jej portfel. Na szczęście nie miała wtedy przy sobie dużo gotówki, więc niewiele straciła. Karty bankomatowe zablokowała, zanim złodziej zdążył z nich skorzystać. Znacznie większy kłopot wiązał się z wyrabianiem nowych dokumentów.
Autobus monotonnie się kołysał, usypiając szczęściarzy, którym dane było zająć miejsca siedzące. Niektórzy z nich zapewne markowali sen, by nie ustępować miejsca staruszce lub kobiecie w ciąży. Młodzież przeważnie wbijała wzrok w smartfony, odgradzając się od bodźców dźwiękowych modnymi wielkimi słuchawkami bezprzewodowymi.
Pojazd zaczął zwalniać, zbliżając się do przystanku. W kotłującym się przy drzwiach tłumie przed oczami Sylwii mignęła blond czupryna. Kobieta zarejestrowała gęste włosy, poskręcane niczym baranie runo. Na ułamek sekundy podłapała spojrzenie niebieskich oczu. Mężczyzna górował nad tłumem. Wyglądał bardzo znajomo.
Nie miała czasu, by mu się uważnie przyjrzeć, gdyż zniknął wraz z innymi pasażerami. Sama wciąż musiała walczyć z pchającymi się uporczywie na jej plecy ludźmi o miejsce przy poręczy. Kiedy po mniej więcej dziesięciu minutach autobus dotarł na jej przystanek, poczuła się doszczętnie wymaglowana. Wygładziła pognieciony płaszczyk i od razu sprawdziła zawartość torebki. Na szczęście portfel tkwił wewnątrz. Za kołnierz Sylwii kapnęły zimne krople deszczu.
Kobieta ruszyła energicznie w stronę sklepu zlokalizowanego kilkaset metrów dalej, przy ulicy Kalwaryjskiej. Pracowała w nim już blisko piętnaście lat, co było swoistym ewenementem, gdyż w tej części Krakowa placówki handlowe pojawiały się i znikały dość szybko. Modna Pani jednak trwała znacznie dłużej, na przekór koniunkturom, i nie dała się wyprzeć z rynku, nawet gdy trzeba było konkurować ze znanymi sieciówkami, które stosowały spore rabaty sezonowe i posezonowe. Atutem tego miejsca była jakość sprzedawanych towarów, które wykonywano ze znacznie lepszych materiałów oraz z dużo większą starannością niż fatałaszki oferowane przez wielkie sieci handlowe. Tamte sklepy, zapychane zazwyczaj chińszczyzną, nierzadko woniejące stęchlizną kontenerów, oblegane były częściej przez młodzież. W Modnej Pani zatrudniającej Sylwię ubierały się bardziej wymagające klientki. Tutaj można było zaopatrzyć się kompleksowo, ponieważ lokal podzielony został na cztery działy: galanteryjny, bieliźniany, obuwniczy oraz odzieżowy. Każdy z nich obsługiwały dwie ekspedientki, z których jedna przychodziła rano, druga w godzinach wczesnopopołudniowych. W porze szczytu pracowało osiem sprzedawczyń, które wzajemnie się zastępowały, gdy zachodziła taka potrzeba.
Sylwia lubiła swoją pracę, choć kiedyś marzyła o czymś zupełnie innym. Nie narzekała jednak, ponieważ prócz dość przyzwoitej pensji otrzymywała coś, co właścicielka firmy nazywała deputatem odzieżowym, oraz spory rabat na zakupy w każdym z działów. Zawsze miała więc ubrania z najnowszej kolekcji, wszak ona i jej współpracownice stanowiły żywą wizytówkę firmy. A ponieważ osiem pań nosiło zróżnicowane rozmiary, często klientki mogły zobaczyć, jak wypatrzony przez nie ciuszek układa się na kobiecie, a nie na sztywnym manekinie.
W toalecie na zapleczu Sylwia zerknęła w lustro i ze zgrozą stwierdziła, że wodoodporny tusz do rzęs nie przetrzymał próby deszczu. Pod jej oczami pojawiły się czarne kręgi, nadając Widłakowej wygląd zmęczonej pandy. Szybko poprawiła makijaż. Schlapane rajstopy przetarła wilgotną chusteczką higieniczną. Zdążyła dotrzeć do swojego działu, w chwili gdy nadeszły pierwsze klientki.
Zazwyczaj o tej porze nie było dużego ruchu. Większość przychodzących pań stanowiły zwykłe „oglądaczki”, zatrzymujące się tutaj w drodze do pracy. Takie, które dosyć długo marudzą, każą sobie pokazywać kolejne ubrania, kręcą nosami, by na koniec zostawić Sylwię z naręczami ciuchów do powieszenia.
Kiedy sklep opuściła poranna fala kupujących, na stoisko Widłakowej zajrzała Gośka, sprzedawczyni bielizny.
– Jak tam? Sprzedałaś już coś? Zarobiłaś choćby na waciki? – Małgorzata puściła oko do koleżanki.
Kobiety, prócz podstawowej pensji, otrzymywały prowizję od utargu, więc dwoiły się i troiły nawet wówczas, gdy z góry zakładały, że oglądające niczego nie kupią.
– Kiepściuchno. – Sylwia wzruszyła ramionami. – Poszedł tylko jeden top i dwa swetry. Może później coś drgnie.
– Aha… Chciałabym w to wierzyć. Jeśli dalej będzie tak padało, to po południu nawet pies z kulawą nogą nie przyjdzie. Napiłabym się kawy – stwierdziła.
– Okej, mogę zaparzyć plujkę – zadeklarowała Widłakowa. Odkąd kupiła do domu ekspres ciśnieniowy, nader rzadko pijała kawę po turecku. Tym razem jednak zapotrzebowanie na kofeinę wygrało z preferencjami smakowymi. – Może przetrzesz w tym czasie podłogę? – zaproponowała.
– To jest normalnie wyzysk klasy pracującej! – Gosia udała oburzenie, ale z uśmiechem na ustach pomaszerowała na zaplecze po mopa i wiaderko z czystą wodą. Posadzkę wycierały naprzemiennie pracownice wszystkich działów. Teraz i tak wypadała kolej najmłodszej z ekspedientek, więc nie dotknęła jej żadna niesprawiedliwość. Uwaga rzucona została żartobliwym tonem.
– Tylko mocno wyciskaj – napomniała ją Sylwia, odchodząc do pomieszczenia socjalnego.
Dziewczyna wykrzywiła się szpetnie, przedrzeźniając starszą koleżankę. Była znacznie młodsza od Sylwii, właśnie zaczęła trzeci rok zaocznych studiów licencjackich. Zarabiała na nie, sprzedając staniki i rajstopy. Sylwia czasami trochę jej matkowała, ale w gruncie rzeczy Gośka uważała ją za równą babkę. Niekiedy zastępowały się wzajemnie na stoiskach, kiedy któraś musiała szybko dokądś wyskoczyć. Pracowały już razem grubo ponad rok i bardzo się polubiły. Gosia wyraźnie lgnęła do Widłakowej i wyróżniała ją spośród pozostałych koleżanek ze zmiany.
Tuż przed południem do sklepu wpadła Kamila.
– Elo, matulu! – przywitała się standardowo, choć w Sylwii słowo „matula” wywoływało wewnętrzny sprzeciw.
– Hej. Coś się stało? – zaniepokoiła się Widłakowa.
– Zapomniałaś mi dać kasę na wycieczkę. Jaskinia Raj, zamek w Chęcinach i Muzeum Wsi Kieleckiej. Pamiętasz?
Kobieta odetchnęła z ulgą, że to nic ważnego, i zaraz złajała latorośl:
– A nie powinnaś być teraz w szkole? Poza tym mnóstwo razy wam powtarzałam, że pracuję. Nie możecie tutaj przychodzić z byle bzdurami.
– Mamo! Zerwałam się z dużej przerwy. Muszę dziś zapłacić, bo inaczej nie pojadę.
– Na pewno nie zdążysz na następną lekcję! – zdenerwowała się Widłakowa.
– Ależ matulu… Nie rozumiesz, że trzeba wpłacić kasę dzisiaj?
– Poddaję się. – Pokręciła głową i mruknęła: – Ile?
Dziewczyna wymieniła kwotę.
– Co? O matko! Aż tyle? Czy ci nauczyciele już całkiem zdurnieli? Ups… – Zreflektowała się, że postępuje niepedagogicznie. – Nie słyszałaś tego.
– Mamo! – W głosie Kamili zabrzmiało ponaglenie.
– Gosiu! Jesteś wolna? – Sylwia wychyliła się, by spojrzeć na stoisko koleżanki. – Dasz radę podejść?
– Już, już – padło w odpowiedzi. – Co tam? – zagadnęła studentka, gdy dotarła na miejsce.
– Popilnujesz mi chwilę stoiska? Muszę skoczyć do bankomatu. Kama jedzie na wycieczkę, a ja nie mam przy sobie złamanego grosza.
– Mamo! Nie ma czasu. Nie możesz mi po prostu dać z kasy?
– Nie!
– Dlaczego? Tak będzie szybciej.
– Bo nie!
Zgodnie z przewidywaniami dzień był nużący i nie przyniósł dużego utargu. Sylwia pocieszała się myślą, że na koniec tygodnia zapowiedziana jest poprawa aury. Przy ładnej pogodzie do sklepu zaglądało więcej klientek nastawionych na zrobienie zakupów.
Wracając do domu, przypomniała sobie, że powinna kupić coś do jedzenia. Niby w mieszkaniu były trzy dbające o linię kobiety i tylko jeden mężczyzna, lecz lodówka i tak pustoszała błyskawicznie. W drodze z przystanku Sylwia skręciła do niewielkiego osiedlowego sklepiku, gdzie włożyła do koszyka najpotrzebniejsze produkty. Zatrzymała się chwilę dłużej przy regale z prasą. Na samym dole wypatrzyła kolejny z kupowanej przez nią serii dwupak romansów. Jeżeli dziewczyny niczego nie wykombinują, miała przed sobą perspektywę spędzenia miłego wieczoru z książką w ręce.
W bramie Sylwia natknęła się na swoją młodszą latorośl. Zamurowało ją, gdy zobaczyła naszpikowanego kolczykami chłopaka ściskającego Kamilę. Ubrany był na czarno. Obcisłe jeansy miały mocno wystrzępione nogawki, a podciągnięty ponad łokieć rękaw kurtki odsłaniał wytatuowane przedramię. Córka stała oparta plecami o skrzynki na listy. Ręce wyrostka miętosiły jej pośladki. Młodzi całowali się z taką namiętnością, że w ogóle nie zwrócili uwagi na ruch w klatce schodowej. Skonsternowana kobieta zatrzymała się, nie wiedząc, czy ma przywołać córkę do porządku, czy raczej udać, że niczego nie widzi, i umknąć na górę, a smarkulę obsztorcować przy pierwszej nadarzającej się okazji. Ostatecznie wybrała trudniejsze rozwiązanie. Nie mogła dopuścić, żeby sąsiedzi ostrzyli sobie języki na jej dziecku.
– Kama, do domu! – Zadbała o nadanie głosowi jak najdobitniejszego brzmienia.
Pannica oderwała się od chłopaka. Niestety, on nie oderwał dłoni od jej pośladków.
– Co jest? – zapytał dziewczynę.
– Moja matula, wiesz? – oznajmiła koledze. – Pewnie zaraz zacznie przynudzać, że mam za krótką spódnicę.
– No już, już! – uciszyła ją Sylwia. Roztrzęsioną ręką pokazała młodej schody. – Marsz na górę! Natychmiast! Bo zawołam ojca.
Kamila wzruszyła lekceważąco ramionami.
– Pff! Jeszcze nie wrócił. Pewnie znowu ma nadgodziny – rzuciła z przekąsem.
Potem wycisnęła na ustach chłopaka szybkiego całusa.
– Sorki, Seba. Muszę turlać dropsa2. Dzięki.
2Turlać dropsa – w slangu młodzieżowym: iść sobie, spadać.
– No to nara.
– Nara.
Sylwia odczekała, aż córka odejdzie. Zmierzyła chłopaka nieprzyjaznym spojrzeniem, on odwzajemnił jej się tym samym. Chciała mu coś powiedzieć, lecz zdała sobie sprawę, że nie ma sensu, ponieważ usłyszy tylko jakąś bezczelną odpowiedź. Ubolewając nad własną słabością, bez słowa ruszyła za dziewczyną na piętro. Zamierzała zmyć smarkuli głowę nieco później. Wszczynając awanturę w klatce schodowej, zafundowałaby tylko ubaw wścibskim sąsiadom. Już i tak wieszali psy na Kamili, określając ją jako arogancką, źle wychowaną i wulgarną pannicę, która ubiera się wyzywająco i w ogóle odstaje od powszechnie przyjętych norm społecznych.
W mieszkaniu Sylwia ulżyła swojej ręce, odkładając na podłogę zakupy. Z zadowoleniem zauważyła, że kuchnia lśni czystością, w garnku stojącym na płycie indukcyjnej są obrane ziemniaki, a na szafce miska z przygotowaną surówką. To oznaczało, że któraś z córek znalazła czas, by pomóc.
Nagle Sylwię ogłuszył ryk muzyki dobiegający ze wspólnego pokoju dziewcząt.
– Halo! Przyciszcie to! – krzyknęła. – Patka! Kama! Litości! – Bezskutecznie usiłowała przekrzyczeć jazgot.
Zniecierpliwiona brakiem reakcji i zła, zostawiła zakupy. Z impetem otwarła drzwi do pokoju nastolatek. Pochylona nad książkami Patrycja siedziała przy biurku, na uszach miała słuchawki. Nie usłyszała wchodzącej kobiety. Kamila natomiast leżała na swoim tapczanie. Nogi w ciężkich buciorach oparła o poręcz. Miała zamknięte oczy, kiwała głową w takt muzyki.
Sylwia szybko zlokalizowała źródło hałasu. Dałaby sobie rękę uciąć, że wieżę, z której wydobywały się ogłuszające decybele, widzi pierwszy raz w życiu. Z całą pewnością nie dawała córkom pieniędzy na tak drogi zakup. Nie sądziła również, by zrobił to jej dosyć nieodpowiedzialny małżonek. Rzecz była o tyle dziwna, że nastolatki miały sprzęt grający, który otrzymały dwa lata temu. Widłakowa przyjrzała się migocącemu diodami urządzeniu. Ponieważ nie potrafiła odgadnąć, które z licznych pokręteł służy do regulacji natężenia dźwięku, zdenerwowana wyszarpała wtyczkę z gniazdka. Cisza, która nagle zapadła, rozdzwoniła się w uszach.
– Co robisz? – rozzłościła się Kamila, nie zmieniając pozycji. – Chcesz popsuć?
– Możesz mi powiedzieć, skąd się to tutaj wzięło? – napadła na nią matka.
– Seba nam pożyczył. Jego stara się nie kutwi. Kupiła mu nowy sprzęcik.
– Co to za słownictwo? Jaka „stara”? Milion razy powtarzałam ci, że nieładnie jest wyrażać się pogardliwie o czyichś rodzicach. Mnie też tak określasz, gdy tego nie słyszę? – zwróciła uwagę córce. Potem zdjęła starszej pannicy słuchawki i oświadczyła: – Macie w tej chwili oddać koledze wieżę! Ja nie zamierzam brać odpowiedzialności za cudze rzeczy! Przecież kupiliśmy wam z ojcem taką, jaką chciałyście! Po co wam jeszcze jedna?
– Wyluzuj, mamo. On i tak już z niej nie korzysta – wtrąciła się Pati.
– No właśnie. Wieża zostaje – poparła ją młodsza siostra.
– Ty nie masz nic do gadania. A w ogóle to usiądź, jak do ciebie mówię! Słyszysz? I zabierz te nogi z łóżka! Nie wiesz, że buty zostawia się w przedpokoju? Ile razy mam ci powtarzać?
Dziewczyna przewróciła oczami i zmieniła pozycję.
– No i co się czepiasz?
– To nie jest żadne czepianie. Zachowuj się, moja panno! Zaraz po obiedzie odniesiecie wieżę tam, skąd ją przyniosłyście.
– Ależ nie ma takiej konieczności. Sebastianowi serio nie jest potrzebna – odparła spokojnie Patrycja.
– Wam też nie. Przecież macie na czym słuchać muzyki.
– Ale to nie to samo. My mamy tandeciarską chińską elektronikę, a to jest Technics produkowany pod koniec lat osiemdziesiątych. Solidny sprzęt, który daje nieporównywalnie lepszą jakość dźwięku – wyjaśniła rzeczowo starsza z sióstr. – Mamo, naprawdę nam na niej zależy.
– No to może inaczej: skoro tak bardzo pragniecie zatrzymać urządzenie, zapytajcie Sebastiana, za ile by je odsprzedał. Żadne pożyczki nie wchodzą w grę. Albo odkupicie wieżę z własnego kieszonkowego, albo ją oddacie – oświadczyła stanowczo, a następnie ponownie zwróciła się do młodszej z córek: – A ten chłopak, z którym cię przyłapałam, to kto? – zapytała.
– No właśnie Seba. To on pożyczył nam wieżę.
– I w zamian za nią musiał cię tak obściskiwać? Jak ty się zachowujesz? Co ludzie powiedzą? Ręce mi już opadają. Co z ciebie wyrośnie? – utyskiwała, nie zważając, że córka robi głupie miny, przedrzeźniając jej wywody. – Lekcje odrobiłaś?
Słowa trafiały w próżnię. Kamila klapnęła z powrotem na tapczan. Jedyną odpowiedzią było już tylko regularne wystrzeliwanie balonów z gumy do żucia.
– Stworzyłam potwora – stwierdziła z goryczą Sylwia.
Z zażenowaniem myślała o tym, że nie potrafi być bardziej stanowcza w stosunku do córek. Mimo upływu lat macierzyństwo wciąż traktowała niczym stąpanie po niepewnej lodowej tafli. Bała się posunąć za daleko w jakąkolwiek stronę, bo nie chciała być nazbyt surowym i wymagającym rodzicem, który w dzieciach wzbudzałby wyłącznie strach, nie chciała też pozwalać latoroślom na zbyt wiele. Znalezienie złotego środka bywało trudne dla kogoś takiego jak ona. Wszak córki zawsze mogły wykrzyczeć jej w twarz, by się nie wymądrzała, bo sama, będąc w ich wieku, postąpiła nader nierozważnie, więc nie powinna innych pouczać.
– Pomogę ci przy obiedzie – zaproponowała starsza, odrywając się od lekcji.
We dwie odeszły do kuchni.
Niemalże w tym samym momencie w mieszkaniu znowu zabrzmiała muzyka. Na szczęście nieco cichsza.
Wieczorem wrócił z pracy Karol. Zdjął służbowy garnitur i wskoczył w wyciągnięty dres. Sylwia zajęta była prasowaniem, więc obiad odgrzała mu Patrycja. Po posiłku mężczyzna rozparł się na fotelu z butelką piwa w dłoni. Sięgnął po pilota i zmienił kanał na Eurosport, nie pytając żony o zdanie. Pati poszła oglądać telewizję do pokoju dziewcząt, Kamila gdzieś zniknęła, choć powinna uczyć się do klasówki.
Sylwia martwiła się o młodszą córkę. Jeszcze do niedawna Kamila nie sprawiała większych problemów wychowawczych. Owszem, była dość pyskata i nie garnęła się do podręczników, lecz jej wyskoki mieściły się w granicach zdrowego rozsądku. W czasie wakacji nastąpiła w niej ewidentna przemiana na gorsze. Niby rozpoczęło się niewinnie, bo od radykalnej transformacji wyglądu. Młoda ostrzygła sobie na jeża włosy na połowie głowy, natomiast te dłuższe często traktowała kolorowymi sprayami. Zrobiła dodatkowe dziurki w uszach, pojawił się także kolczyk w łuku brwiowym oraz pępku. Zaczęła nosić ciuchy wystylizowane na gotycko-punkową lolitkę. Wyglądałaby może w nich dość ciekawie, gdy nie przesadzała z makijażem czy długością spódniczek.
Głównym problemem była metamorfoza, która zaszła w jej zachowaniu.
Córka coraz częściej wychodziła z domu bez słowa. Karcona, pozwalała sobie na śmiałe, niekiedy wręcz wulgarne odzywki. Kilka razy wróciła o nieprzyzwoicie późnej porze i nie chciała wytłumaczyć, gdzie tak długo zabawiła.
O tym, że popala papierosy, Widłakowa dowiedziała się od sąsiadów. Próbowała Kamili wytłumaczyć, że tytoń jest bardzo szkodliwy, lecz ta się wyłgała, że nie kopci, a ciuchy mogły jej przesiąknąć dymem w mieszkaniu koleżanki, której rodzice kurzą nałogowo.
Znacznie większym zmartwieniem Sylwii były jednak pierwsze doświadczenia córki z alkoholem. Niby smarkula nigdy nie przyszła do domu pijana, lecz parę razy została przez matkę przyłapana na lekkim rauszu.
Powinnam jakoś to ukrócić – westchnęła Sylwia, sięgając po kolejną koszulę z potężnej sterty, w której przeważały rzeczy Karola.
Z zadumy wyrwał ją mąż.
– Podaj mi papierosy. Zostawiłem je w kieszeni marynarki.
Obrzuciła mężczyznę niechętnym spojrzeniem.
– Sam się rusz i weź. Widzisz, że jestem zajęta.
– No podaj mi. Jest ważny meczyk. Strzelaj, bucu! – zawył w stronę telewizora. – Kurwa… Żeby z takiej pozycji nie strzelić! Dajesz te szlugi?
– Nie – zdenerwowała się Sylwia. – I bądź łaskaw panować nad słownictwem, nie siedzisz w knajpie!
Egoista! Jakiś głupi mecz na zagranicznym kanale jest ważniejszy niż moja praca. Nie dość, że nie pomaga absolutnie w niczym, to jeszcze: przynieś mi piwo, podaj fajki, zajmij się wszystkim sama – sarknęła w duchu, zezując na leżący obok stos nieuprasowanej odzieży. Już dawno nauczyła się, by nie prosić ślubnego o pomoc w wypełnianiu obowiązków domowych. Karol zawsze się wykręcał, mówiąc, że pracuje ciężej od Sylwii, więc po robocie potrzebuje relaksu. Nie była w stanie mu się przeciwstawić, ponieważ zarabiał znacznie więcej niż ona i w każdej potyczce słownej bez pardonu o tym przypominał. Nie mogła jednak przejść obojętnie wobec tego, jak zachowuje się młodsza córka. Jeśli Kama odczuwała przed kimś odrobinę respektu, to wyłącznie przed ojcem.
– Powinieneś porozmawiać z Kamilą – zagaiła. – Zdecydowanie za dużo sobie ostatnio pozwala. Nie mogę z nią dojść do ładu. Jest bezczelna, pyskuje, nic nie chce robić w domu. Na dodatek widziałam ją dzisiaj, jak obściskiwała się z jakimś kolesiem.
– Nie przeszkadzaj, oglądam mecz. Goool! Jest! – ryknął przeciągle. – Dawać powtórkę! No pięknie strzelili. Widziałaś to? – zapytał podekscytowany.
– Nie patrzyłam. Czy ty w ogóle słuchasz, co do ciebie mówię? Prosiłam cię, żebyś porozmawiał z Kamilą.
– Kiedy indziej.
– Tego nie można odkładać w nieskończoność. Koniecznie pogadaj z nią jeszcze dzisiaj. Pod warunkiem że w ogóle wróci na noc do domu – zniecierpliwiła się Sylwia. – Mógłbyś choć trochę zainteresować się dziećmi.
– Jakimi znowu dziećmi? Dziewczyny są już przecież dorosłe! Tylko patrzeć, jak jedna po drugiej wyfruną z rodzinnego gniazdka. – W jego głosie zabrzmiał lekki cynizm.
– Owszem, Patrycja jest już pełnoletnia, ale Kamili jeszcze trochę brakuje do ukończenia osiemnastu lat. Na dodatek jest bardzo niedojrzała i rozwydrzona. Wciąż zachowuje się nieodpowiedzialnie. W ogóle nie można na nią liczyć.
Karol, nie odrywając wzroku od odbiornika, mruknął:
– O co ci znowu chodzi? Nic, tylko się czepiasz. Człowiek potrzebuje wypocząć po pracy, a ty ględzisz i ględzisz!
– Przypominam ci, mój drogi, że ja też pracuję.
Spojrzał na nią z lekceważeniem. Odniosła połowiczny sukces – mąż przynajmniej na ułamek sekundy oderwał wzrok od telewizora. Odstawiła żelazko i przekręciła termoregulator na minimum. Już szykowała się do rozmowy, gdy usłyszała odwiecznie przytaczany argument.
– Nie porównuj sprzedawania ciuchów z analizami ryzyka finansowego. Wykonuję bardzo odpowiedzialną pracę. W biurze muszę być ciągle skupiony. Dlatego właśnie tutaj chcę mieć święty spokój. Ale, jak widać, ty masz to gdzieś.
– Nie mam tego gdzieś – zaprotestowała. – Zdaję sobie sprawę, że jest ci ciężko. Wracasz z pracy coraz później. Nieustannie wyjeżdżasz w delegacje. Zbyt mało czasu spędzasz w domu. Ale masz córki, które cię potrzebują. Usiłuję tylko zwrócić twoją uwagę na to, że Kama od wielu tygodni sprawia problemy. Mógłbyś z nią porozmawiać. Przyłapałam ją dziś, jak obściskiwała się na klatce schodowej z jakimś obwiesiem – powtórzyła wcześniejszą wypowiedź.
– A co w tym złego? Przecież stuknęło jej siedemnaście lat. Dokładnie tyle samo, ile ty miałaś, kiedy zaczęliśmy się na serio spotykać.
Kobieta poczuła rosnące rozczarowanie. Mąż jak zwykle wszystko bagatelizował.
– Karolu! On powinna zająć się nauką. Pójść na studia…
– Słuchaj, Sylwia… Nie rozumiem tego ciśnienia, by każdy młody człowiek kończył wyższą uczelnię. Mamy nadpodaż osób, którym mimo posiadania dyplomu brakuje jakichkolwiek kompetencji. Po co więc mnożyć wykształciuchów? Prawda jest taka, że Kamila ze swoją urodą oraz intelektem może zawojować świat bez konieczności bezmyślnego zakuwania. Zresztą ty też skończyłaś edukację na maturze, a jakoś sobie dajesz radę.
– A co ty możesz wiedzieć na ten temat? Może akurat wolałabym pracować dzisiaj w jakimś biurze albo urzędzie, a nie obsługiwać zmanierowane babska? – Nie do końca pokrywało się to z jej dziewczęcymi marzeniami o robieniu kariery zawodowej, ale i tak znacznie odbiegało od realiów aktualnego życia. W tej chwili wspominanie o pogrzebanych złudzeniach, że zostanie aktorką, rozbawiłoby tylko Karola i zapewne pociągnęłoby za sobą kpiny. – Mądry jesteś, bo masz pracę, którą lubisz.
– Skoro ci tak źle, to się zwolnij. – Oczy mężczyzny zwęziły się w szparki.
Nie lubiła go w tym wydaniu, zresztą ostatnio żadne jego wydanie nie było przyjemne. Przygryzła wargę, próbując zapanować nad drżeniem podbródka. Stanowczo nie tak miała zamiar pokierować rozmową.
– Karolu, proszę cię, zrozum. Dziś bez wykształcenia człowiek nic nie znaczy. Nie chcę, żeby Kama powieliła moje błędy…
Tym razem w głosie męża zabrzmiały złowrogie nuty.
– Urodzenie Patrycji i Kamili uważasz za błąd?
– Nie, dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi!
– Więc o co? Jeśli uważasz, że się marnujesz, to twój problem. Trzeba było się zabezpieczać. Nie zaszłabyś w ciążę w klasie maturalnej. Nie martw się, Kama nie jest taką idiotką jak ty. Na pewno nie zaliczy wpadki. Ma charakter po mnie, rozpiera ją życiowa energia, której jakoś musi dawać upust.
– Nie przeszkadza ci ten odrażający typek? No tak, przecież go nawet nie widziałeś! – zirytowała się Sylwia. – Miał tatuaże, mnóstwo kolczyków i poszłabym o zakład, że jego włosy były utlenione…
– W porządku – ustąpił niechętnie. – Porozmawiam z nią. Ale jestem pewien, że robisz z igły widły. To normalne, że nastolatka spotyka się z chłopcami. Przecież nie zamkniemy dziewczyn w domu. Litości! Jest dwudziesty pierwszy wiek. Nikt nie oczekuje, by panienki były świętoszkowate i spędzały czas na haftowaniu i innych dyrdymałach.
Ucieszyła się, widząc, że mąż wreszcie wykazuje zainteresowanie. Nie omieszkała jednak dodać:
– Gdyby to był porządny chłopiec, nic bym nie mówiła.
– A nie słyszałaś nigdy, że cicha woda brzegi rwie? Ty niby byłaś porządnicką cnotką, a do matury szłaś z brzuchem.
Dlaczego on jest taki irytujący? Wszystko lekceważy. Nie przejmuje się niczym. W ogóle nie mogę na nim polegać. To nieprawdopodobne, jak rozpuścił Kamilę.
Patrycja poszła spać. Karol, nie doczekawszy się powrotu Kamili, również zasnął. Sylwia niepokoiła się o młodszą latorośl. Parę razy narzuciła na ramiona kurtkę i zbiegła po schodach. Wyglądała za bramę, lecz nigdzie nie zauważyła dziewczyny. Na widok nadchodzącej zgrai wyrostków przezornie wycofała się do klatki schodowej. Z ukrycia przypatrywała się grupce, lecz nie dostrzegła pomiędzy nimi żadnej dziewczyny, choć w mroku trudno było to jednoznacznie ocenić, zwłaszcza że młodzież nosiła ubrania typu uniseks.
Gdzie ona się włóczy? – westchnęła ciężko, wracając do mieszkania.
I pomyśleć, że cieszyła się na spokojny wieczór z powieścią w ręce. Tymczasem nie mogła znaleźć sobie miejsca. Dzwoniła kilkanaście razy na komórkę córki, lecz Kamila nie odbierała. Przysłała tylko SMS-a, że jest u koleżanki. W gruncie rzeczy nic nowego – nastolatka miała ostatnio ohydny zwyczaj kompletnego ignorowania matki. Coraz częściej wracała do domu nieprzyzwoicie późno.
Sylwia skuliła się w fotelu i sięgnęła po książkę. Przebiegła oczami po pierwszym akapicie. Nie zrozumiała ani jednego przeczytanego zdania. Zerknęła ponownie na zegar. Było grubo po jedenastej. Podeszła do okna i wyjrzała na opustoszałą ulicę. W tej samej chwili usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Paroma krokami przesadziła pokój i dopadła do drzwi. Kamila zdążyła już sobie otworzyć.
– A gdzieżeś ty była? Ja tu odchodzę od zmysłów!
Dziewczyna spojrzała na nią szklistym, nieprzytomnym wzrokiem.
– Spać mi się chce.
– Kama! Martwiłam się o ciebie! Gdzie się włóczysz? – Starała się stłumić krzyk do nerwowego szeptu, aby nie pobudzić śpiących, choć właściwie teraz bardzo przydałaby się interwencja Karola.
Młoda zachwiała się lekko. Oparła się o ścianę i zachichotała. Śmierdziała papierosami i alkoholem.
– Piłaś?!
Dalsze dyskusje mijały się z celem. Ostatnio nawet na trzeźwo trudno było z nią rozmawiać. Widłakowa dopilnowała więc, aby dziewczyna w miarę bezszelestnie dotarła do łóżka. Pomogła jej się rozebrać.
– Matulu, przepraszam – bąknęła w końcu młoda. – Już nie będę, daję słowo.
– Mam nadzieję, że to był ostatni raz. Jeszcze sobie na ten temat porozmawiamy, moja panno!
Kobieta wróciła do sypialni. Spojrzała na pogrążonego we śnie męża i ukryła twarz w dłoniach. Przypomniała sobie, że miała zamiar sprawdzić, czy córka nie chowa w swoim pokoju papierosów. Ogarnęła ją bezsilność, pomiędzy palcami pociekły łzy. Wiele wskazywało na to, że kryzys związany z Kamilą pogłębia się i wymaga szybkiej interwencji – zanim smarkula wpadnie w poważne tarapaty.
Następnego dnia Sylwia zaczynała pracę o dwunastej, ale mimo to była niewyspana. Długo w nocy nie mogła zasnąć, ponieważ wciąż zastanawiała się, jak wpłynąć na krnąbrną córkę. Ciążyła jej świadomość, że Karol nie dostrzega wagi problemu i najwyraźniej nie zamierza pomóc. Na wszystko miał zawsze tę samą wymówkę: ciężko pracuje, aby zapewnić rodzinie przyzwoite warunki bytowe.
Rano nie obyło się bez scysji z Kamilą. Najpierw Widłakowa nie mogła jej dobudzić. Później dziewczyna ignorowała wszystkie uwagi na temat ostatniej nocy. A kiedy wreszcie raczyła się ubrać, jej strój dalece odbiegał od szkolnego regulaminu. Pannica włożyła chyba najkrótszą minispódniczkę, jaką posiadała, oraz bluzkę odsłaniającą zakolczykowany pępek. Nie pomogły prośby ani groźby. Stanowczo odmówiła zmiany ciuchów.
– Dostaniesz uwagę – ostrzegła Sylwia.
– No to co? – Słowom dziewczyny towarzyszyło wzruszenie ramion.
– A to, że już mam dosyć twojego zachowania. Co się z tobą dzieje? Przecież nigdy nie sprawiałaś podobnych kłopotów! A teraz wstąpił w ciebie jakiś czort! W ostatnim miesiącu byłam dwa razy wzywana do szkoły. W końcu cię zawieszą albo wyrzucą. Co będziesz później robić? Zamiatać ulice?
– Przecież ty masz tylko maturę i żyjesz – wytknęła jej córka.
– A ty nie masz jeszcze nawet tego. I na razie robisz wszystko, żeby zawalić liceum. Gdzie byłaś wczoraj wieczorem? Wróciłaś zalana i cuchnąca dymem z papierosów!
Dziewczyna przewróciła oczami.
– Ojej, znowu się zaczyna. Spadam, bo inaczej spóźnię się na pierwszą lekcję – odparła, uśmiechając się sztucznie. Po nocnej chwili pokory nie został nawet ślad.
Kłótnia jak zwykle skończyła się niczym. Niekiedy Sylwia odnosiła wrażenie, że walczy z wiatrakami. Gdyby nie Patrycja, Widłakowa uznałaby, że jest zupełnie beznadziejną matką. Od paru miesięcy nie miała wpływu na młodsze dziecko.
Do pracy dotarła kompletnie wykończona. Parszywa pogoda pogorszyła już i tak kiepskie samopoczucie Widłakowej. Skronie kobiety pulsowały tępym bólem.
– Ojej. Marnie wyglądasz – dobiła ją Małgorzata. – Wypijesz kawę?
Zrezygnowana Sylwia klapnęła na stołek i pokiwała głową.
– Chętnie, i to jak najmocniejszą.
Młoda, podśpiewując pod nosem, pognała na zaplecze. Po chwili zjawiła się z dwoma kubkami. W przeciwieństwie do Sylwii tryskała energią i dobrym humorem. Paplała przez moment o wykładowcach, zaliczeniach i koleżankach z roku. Zazwyczaj Sylwia z uwagą wysłuchiwała historyjek o studenckim życiu. Kiedy zamykała oczy, wyobrażała sobie, że znowu ma dziewiętnaście lat, zdany egzamin maturalny i nie jest w zaawansowanej ciąży z Patką. Nie ma nawet balastu w postaci Karola. Zaliczała razem z młodszą ekspedientką uczelniane upadki i wzloty, stawała do sesji egzaminacyjnych, tłumiła ziewanie podczas monotonnych wykładów zrzędliwego profesora.
– Poznałam kogoś – pochwaliła się w końcu Małgorzata.
Sylwia spojrzała na jej uradowaną buźkę. Dziewczyna promieniała radością. Nagle do Widłakowej wróciły wspomnienia z okresu, kiedy sama przeżywała zauroczenie Karolem. Nieśmiałe pocałunki w ciemnej bramie, pierwsze pieszczoty, deklaracje. Boże… Jak dawno to już było!
– Kto to taki? – zainteresowała się nowym znajomym Gosi.
– Ma na imię Marek. Spotkałam go na uczelni. Jest fantastyczny! – dodała młoda z zachwytem. – Szarmancki, przystojny, elokwentny… – wyliczyła jednym tchem. – Dziwne, że nie zwróciłam na niego wcześniej uwagi, ale jest na magisterce, więc być może dlatego nie rzucił mi się w oczy.
– Lepiej późno niż wcale. Ech, ty szczęściaro! Chciałabym znowu mieć tyle lat co ty i odczuwać romantyczne porywy serca. W moim wieku to już tylko ciepłe kapcie i fotel – skwitowała z lekką goryczą.
– Mówię ci, to prawdziwy książę z bajki!
– Uhm… Mam nadzieję, że twój książę nie zamieni się z biegiem czasu w ogra. – Jakieś przewrotne licho przemówiło przez Sylwię. – Oni wszyscy na początku są czarujący, a później w miejsce eleganckich ciuchów wyrasta im rozciągnięty dres i butelka z piwem – stwierdziła. – Przepraszam – zreflektowała się, że niechcący sprawiła Gosi przykrość. – Nie każdy osiąga po latach stan krytyczny.
Dziewczyna momentalnie spoważniała.
– Coś się stało? Masz niewyraźną minę.
Sylwia wzruszyła lekceważąco ramionami. Nie chciała przelewać swych frustracji na młodszą koleżankę. Potrzeba zwierzeń wzięła jednak górę.
– Chyba już zapomniałam, jak to jest być nastolatką. Zupełnie nie potrafię porozumieć się z Kamilą.
– A jak się mają do tego książęta i ogry? – Gosia wyraziła zdziwienie.
– Martwię się, bo Karol lekceważy zachowanie Kamy. Wiesz, ja rozumiem, że ona przechodzi teraz fazę buntu. Robi różne głupie rzeczy. Chyba musi się przekonać na własnej skórze, jak niekiedy bywa ciężko w życiu. Jest potwornie nieodpowiedzialna. Obydwoje są – poprawiła się z miejsca – bo Karol w ogóle nie bierze pod uwagę konsekwencji wynikających z tego, że Kama gustuje w podejrzanych typkach. Boję się, że młoda ściągnie sobie na głowę jakieś kłopoty. Wszelkie próby ograniczenia swobody spotykają się z ostrym protestem. Kamila robi co chce, a ojciec niczego jej nie zabrania.
Zamilkła. W szarych oczach zamigotały z trudem powstrzymywane łzy. Pociągnęła spory łyk kawy. Zauważyła zbliżającą się do stoiska atrakcyjną, modnie ubraną kobietę.
– Przepraszam cię. Chyba nadchodzi klientka.
Rudowłosa piękność ewidentnie nie była nastawiona na robienie zakupów. Marudziła i kręciła nosem na wszystko. Sylwia zbierała w sobie resztki cierpliwości, aby na nią nie warczeć. Z irytacją znosiła natrętne spojrzenia nieznajomej, która kilkakrotnie krytycznie ją zlustrowała. Przecież to nie ona była na sprzedaż, tylko odzież z nowej, zimowej kolekcji.
Wieczorem Sylwia odkryła, że pojawiła się nowa wiadomość w dzienniku elektronicznym Kamili. Znowu było to wezwanie do szkoły, tym razem wychowawczyni oczekiwała stawiennictwa obydwojga rodziców.
– Lepiej od razu powiedz, co zbroiłaś.
Kama, przeżuwając różową balonówkę, wzruszyła ramionami i usiadła.
– Przyczepia się stara jędza – odparła wyjątkowo potulnie jak na swoje możliwości.
– Kamilo, ostrzegam cię! – Sylwia daremnie usiłowała przybrać groźny ton.
Spoglądała na własne dziecko z niedowierzaniem. Dziewczyna kiwała się na krześle. Ubrana była w czarną falbaniastą miniówkę wykończoną koronkami, sweter odsłaniający pępek, siatkowe rajstopy oraz nieodłączne ciężkie glany. Do tego ostry makijaż i mocno natapirowane włosy ułożone tak, by nie zasłaniały tej części głowy, na której przystrzyżone zostały na jeża. W pępku pannicy połyskiwał kolczyk. Metalowe kółeczko „zdobiło” również brew. Powinnam jej nakazać, by pousuwała to wszystko – pomyślała Sylwia. Miała już dosyć ciągłych utarczek dotyczących wyglądu córki. Po Kamili i tak wszystko spływało jak woda po gęsi.
– Powiesz w końcu, co się stało? – zniecierpliwiła się. – Przecież wiesz, że i tak się dowiem.
– Dowiecie się – poprawiła ją nastolatka. – Nie wiem, czy zauważyłaś, ale smęciara Zielińska wzywa was obydwoje.
Niby zachowywała się nonszalancko, lecz w jej umykającym spojrzeniu Sylwia dostrzegła coś jeszcze.
Strach?
Kobieta bała się myśleć o tym, co mogło być jego powodem. Jednego była pewna: Karol się wścieknie, gdy usłyszy, że musi załatwić sobie wolne lub wyjść wcześniej z pracy, by pojechać na spotkanie z wychowawczynią.
Widłakowie wraz z nauczycielką siedzieli w pracowni biologicznej. Z korytarza dobiegał jazgot, trwała właśnie przerwa pomiędzy lekcjami.
Zielińska była bezlitosna.
– Wczoraj na nadzwyczajnej radzie pedagogicznej zapadła decyzja o skreśleniu Kamili z listy uczniów.
Sylwia poczuła, że jakaś potężna siła dosłownie wgniata ją w krzesło. Zupełnie się tego nie spodziewała. Wprawdzie ostatnio nauczycielka straszyła zawieszeniem dziewczyny w prawach ucznia, ale żeby zaraz wyrzucać ją ze szkoły? Widłakowa nie mogła wytrzymać pełnego wyrzutu spojrzenia Zielińskiej. Utkwiła więc wzrok w rozmieszczonych obok tablicy przyrodniczych planszach dydaktycznych.
Karol zareagował pierwszy.
– Co to znaczy? Jakim prawem?
– Takim, że państwa córka jest wyjątkowo kłopotliwą uczennicą. To nie jest podstawówka, którą każdy dzieciak musi skończyć. Od początku mieliśmy z nią ciągłe problemy. Nagminnie łamała regulamin dotyczący stroju…
– Nie wmówi mi pani – przerwał jej mężczyzna – że brak mundurka jest powodem wydalenia Kamili ze szkoły!
Zielińska usiłowała zachować cierpliwość. Niejeden raz miała do czynienia z zadziornymi rodzicami. Tacy ludzie zazwyczaj nie dostrzegają problemów ze swoimi dziećmi. Obwiniają całe otoczenie, ze szczególnym naciskiem na belfrów. Byle tylko na nieskazitelnym obrazie syna czy córki nie pojawiła się jakaś rysa.
Sylwia uparcie wbijała wzrok w schemat budowy pantofelka. Gdyby mogła stąd czmychnąć i zaszyć się z romansem w ręce w mysiej dziurze! Albo lepiej przenieść się do średniowiecznej Anglii i walczyć z najazdem Normanów. Usilnie pragnęła odciąć się od nauczycielki, która, niestety, miała rację.
– Nie wiem, czy ma pan rozeznanie, ale w naszej placówce nie obowiązują żadne mundurki. Oczekujemy natomiast, że uczniowie będą się prezentowali w przyzwoity sposób, jak przystało na młodzież, a nie jakieś szemrane towarzystwo. Zresztą nie w tym rzecz, bo nie skreśla się nikogo za strój – kontynuowała niezrażona wychowawczyni. – Ani za palenie papierosów w ubikacji czy notoryczne wagary, choć w dzienniku lekcyjnym przy nazwisku państwa córki odnotowane jest więcej nieobecności niż godzin poświęconych na naukę. Od początku bieżącego roku szkolnego Kamila wywiera zły wpływ na swoje koleżanki. Jest zdemoralizowana, arogancka i krnąbrna. Już wcześniej bywały z nią problemy, lecz teraz widzę radykalne pogorszenie zachowania. Wczoraj odniosłam wrażenie, że przyszła do szkoły pod wpływem alkoholu, a nie dałabym sobie uciąć głowy, czy w grę nie wchodzą również narkotyki. Do tej pory Kamila zrobiła absolutnie wszystko, żeby ją skreślić z listy uczniów.
– Jestem pewien, że wyolbrzymia pani sytuację. Młodzież w tym wieku miewa różne głupie pomysły. Nie była pani nigdy nastolatką? Nie paliła pani ukradkiem fajek, nie kosztowała alkoholu, by sprawdzić, jak to wszystko smakuje? To normalne, że dzieciaki szukają nieco mocniejszych wrażeń! – Karol oczywiście próbował stanąć w obronie córki. – I jeszcze jedno! Kamila nie jest jakąś pieprzoną ćpunką!
– Proszę mi nie przerywać. Wracając do tematu: usiłowaliśmy bagatelizować jej wyskoki. Aż do wczoraj.
Zamilkła. Przez chwilę zastanawiała się, jak ma przekazać dalszą wiadomość rodzicom dziewczyny. Spojrzała na nich. Ojciec był typowym pieniaczem. Miał dużo do powiedzenia i robił to głośno. Jakoś nie przypominała sobie, żeby udzielał się podczas szkolnych wywiadówek. Do tej pory przychodziła na nie wyłącznie matka. Widać on zajęty był zarabianiem pieniędzy, a ciężar wychowania dzieci przerzucił na żonę. Być może nawet na każdym kroku podważał jej autorytet, skoro ich córka wyrosła na niezłe ziółko. Zapewne w życiu rodzinnym coś tąpnęło, ponieważ młoda w ciągu kilku miesięcy z niesfornej nastolatki przedzierzgnęła się w diabła wcielonego, prowokującego na każdym kroku grono pedagogiczne. W gruncie rzeczy Zielińskiej żal było siedzącej naprzeciw kobiety, wyglądającej na poczciwą, choć trochę zahukaną osobę. Mogła sobie jedynie wyobrażać, co Widłakowa przechodzi w domu z Kamilą.
– Co takiego zrobiła tym razem? – zapytała cichym głosem Sylwia. – Bo domyślam się, że nie chodzi tylko o papierosy czy alkohol.
W przeciwieństwie do Karola nie bagatelizowała wyskoków dziewczyny. Nie uważała jej zachowania za typowy dla tego wieku bunt. Przecież inni rodzice dorastających dzieci nie mieli ze swymi potomkami aż takich kłopotów. Kama od maleńkości była uparta i apodyktyczna. Bardzo szybko nauczyła się, że można wiele wymusić głośnym płaczem, w późniejszych latach krzykiem. A Karol wciąż jej pobłażał. Nazywał ją swoją małą królewną i zaspokajał wszystkie zachcianki, nie zważając na protesty Sylwii. Nic dziwnego, że ostatnio córka tak mało się z nią liczyła.
– Wczoraj na dużej przerwie Kamila została przyłapana przez dyżurujące nauczycielki na obściskiwaniu się z chłopakiem w toalecie. On miał rozpięte i opuszczone spodnie, więc łatwo się domyślić, w jakim kierunku zmierzały działania młodych. Sprawa jest tym bardziej bulwersująca dla grona pedagogicznego, że Kamila robiła to z kimś, kogo nie mamy na liście uczniów. Musiała więc umożliwić wejście na teren liceum obcej osobie, a to już nie przelewki. Ze względów bezpieczeństwa dokładamy starań, by nie kręcił się tutaj nikt niepowołany – wyrzuciła Zielińska niemalże jednym tchem, choć zdawała sobie sprawę, że wzmianka o obcym chłopaku stanowi umniejszanie sedna problemu, jakim było nieobyczajne zachowanie uczennicy.
Jednokomórkowy pantofelek ze schematu wiszącego na wprost Sylwii rozprysnął się na miliony drobnych kawałków. Za zasłoną łez plansza stała się całkowicie rozmazana.
– No teraz to już pani przesadziła! – zapienił się Karol. – Żeby wymyślać takie bzdury! Oczerniać moją córkę!
– Proszę się uspokoić! – skarciła go nauczycielka. – Przykro mi, ale fakt jest bezdyskusyjny. Proszę o to zapytać Kamilę. A jeżeli wyprze się w żywe oczy, tym gorzej dla państwa, jak sądzę. Chyba że wolicie konfrontację z nauczycielkami? Staraliśmy się nie nagłaśniać sprawy, ale, niestety, takie wieści bardzo szybko roznoszą się wśród nastolatków. Nie mogę pozwolić na dalszy demoralizujący wpływ Kamili na rówieśników. Zwłaszcza że po tym zdarzeniu Kamila została przez młodzież okrzyknięta bohaterką. Proszę mi uwierzyć, jestem tym wszystkim mocno zażenowana.
Zapadła kłopotliwa cisza. Osłupiała Sylwia pociągnęła nosem. Nie potrafiła zapanować nad łzami wstydu i upokorzenia. Złość Karola skupiła się na niej.
– Przestań ryczeć! – wrzasnął na żonę. – Ładnieś mi wychowała córkę!
– Radziłabym panu powściągnąć emocje – wtrąciła się wychowawczyni. – Jest pan w takim samym stopniu odpowiedzialny za wychowanie córki co żona.
– Proszę mi tu nie moralizować! – ryknął na nią z wściekłością. Szarpnął Sylwię za ramię. – Chodźmy stąd. Nie mogę w to uwierzyć! – Pokręcił głową. – Ja tego tak nie zostawię! Jeszcze mnie pani popamięta! – burknął pod adresem Zielińskiej.
Wyszli na korytarz pełen uczniów.
– Wytrzyj się – warknął. – Jak ty wyglądasz? Tylko wstyd mi przynosisz!
Biegnąc za pędzącym w stronę wyjścia mężem, Sylwia wyszarpała z torebki lusterko, a następnie, nie zwalniając kroku, opuszką wytarła spod oczu rozmazany tusz do rzęs. Nie była zdziwiona, że Karol cały impet złości skierował na nią.
– Nic ci nie ustępuje! – utyskiwał. – Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
– Karolu! Jak możesz? – Sylwię wręcz zatkało z wrażenia.
Jak mógł porównywać Kamilę do niej? Ich sytuacja była diametralnie różna. Owszem, Sylwia wpadła w ostatniej klasie liceum, ale to wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Kochała Karola. Nim zaszła w ciążę, od roku byli parą, a znali się od podstawówki. Nie paliła papierosów, nie piła alkoholu i nie chodziła nieprzyzwoicie ubrana. A już absolutnie nie uprawiała seksu w toalecie!
– Mam już tego dosyć! Moja świętej pamięci mama miała cholerną rację! Jesteś koszmarną niedojdą. Nic nie umiesz zrobić jak należy! Co z ciebie za matka?
– Oczywiście teraz to moja wina! – krzyknęła w samoobronie. – A ty co? W ostatnich kilku tygodniach parę razy prosiłam cię, żebyś porozmawiał z Kamilą! Zawsze miałeś tą samą śpiewkę: jestem zmęczony, nie mam czasu, meczyk, bunt nastolatki! – przedrzeźniała go. – Tymczasem ona po wakacjach jest totalnie inna! Jakby ją coś odmieniło! Wcześniej bywała niesforna, ale jeszcze można było zapanować nad jej zachowaniem. Teraz nagle poczuła się dorosła, choć do osiemnastki brakuje jej kilku miesięcy.
Stali na parkingu, obarczając się wzajemnie winą za wyczyny córki.
– Nie rób skeczu! Wsiadaj do auta i zamknij buzię, bo inaczej będziesz wracać pieszo – warknął w końcu zniecierpliwiony mężczyzna.
Sylwia bez słowa zajęła miejsce w fotelu. Karol ruszył z piskiem opon.
– Przestań świrować! Co ty robisz? Chcesz nas zabić? – wrzasnęła.
W drodze do domu małżonkowie zdołali nieco ochłonąć. Karol, z typową dla siebie nonszalancją, zaczął nawet bagatelizować sprawę.
– Przecież do niczego między młodymi nie doszło, więc po co taki raban?
– Ten chłopak miał podobno opuszczone spodnie.
– No i co z tego? To o niczym nie świadczy. Mógł je rozpiąć dla żartu.
– Obściskiwali się – przypomniała Sylwia.
– Są prawie dorośli. Hormony buzują. Nigdy nie byłaś nastolatką? Nie pamiętasz już, jak to jest? – zapytał z przekąsem. – Zielińska uwzięła się na Kamilę, ot co. Od samego początku Kama na nią narzekała. Nie pamiętasz, jak się skarżyła, że wychowawczyni ją dyskryminuje? Ech… Świat się nie kończy na wywaleniu ze szkoły. Zapiszemy ją do innej. Nie ma co się przejmować.
– Co nie zmienia faktu – odparła nieco uspokojona Sylwia – że powinniśmy trochę utemperować Kamilę.
– Żartujesz? – prychnął. – I co? Może jeszcze mamy z niej zrobić pokorne cielę, które będzie się bało własnego cienia? Ludzie tacy jak ona, z tupetem i odwagą, radzą sobie w życiu najlepiej.
W duchu musiała przyznać mężowi rację. Sama była „produktem” właśnie takiego modelu wychowywania, który tłumił wszelką przebojowość. Może gdyby miała innych rodziców, dzisiaj spełniałaby swe marzenia o karierze artystycznej? Nie byłaby tak sfrustrowana i zahukana. Nie dałaby się stłamsić mężowi tyranowi.
Gdy liczyła naście lat, w ramionach Karola szukała ciepła i akceptacji, których brakowało w jej rodzinnym domu, gdzie na porządku dziennym były surowość i dyscyplina. Kiedy matka Sylwii oznajmiła mężowi – wojskowemu w stanie spoczynku – że ich córka oczekuje dziecka, rozpętało się piekło, które skutkowało pospiesznym ślubem. Wtedy Sylwii się wydawało, że tak będzie lepiej, ponieważ ucieknie spod kurateli ojca.
Nawet przez myśl jej nie przeszło, że wpadnie z deszczu pod rynnę, bowiem w codziennym pożyciu Karol okazał się równie uparty. Mąż zawsze stawiał na swoim, a ona po prostu musiała rezygnować z własnych marzeń. Ba! Na jakimś etapie odkryła z przygnębieniem, że właściwie zrezygnowała z samej siebie, ponieważ zawsze była stroną ustępującą i dbającą o to, by inni mogli czuć się szczęśliwi.
Byłoby choć trochę łatwiej, gdyby Kamila okazała jakąkolwiek skruchę, przyznała się do winy i obiecała, że naprawi swoje błędy. Tymczasem nastolatka zdawała się nie rozumieć wagi swego czynu albo raczej świadomie go bagatelizowała. Po karczemnej awanturze została odesłana do swojego pokoju.
Widłakowie padli na narożnik w salonie. Obydwoje mieli poczucie totalnej klęski wychowawczej, ale każde z nich przeżywało to w inny sposób.
O dobry Boże… Jakie to szczęście, że przynajmniej Patrycja zachowuje się odpowiedzialnie. Jest poważna, ułożona i nie sprawia większych kłopotów – westchnęła Sylwia, bowiem drobne utarczki ze starszą latoroślą były niczym w porównaniu z żywiołem w postaci Kamili. Patrycja zawsze sprawiała wrażenie dojrzałej nad swój wiek. Cechowało ją pragmatyczne podejście do życia, należała do grona pilnych uczennic. W przeciwieństwie do Kamili ubierała się ze znaczną powściągliwością, nie lubiła przyciągać spojrzeń. Długie, gęste włosy zawsze starannie zaplatała w warkocz lub wiązała w koński ogon. Latem zawijała na czubku głowy kok. Nosiła modne, lecz niewyzywające ciuchy, nie odstając pod tym względem od swoich koleżanek. Po prostu wtapiała się w tłum, a na tle swej siostry wyglądała wręcz konserwatywnie.
Dziewczyny różniły się niczym ogień i woda.
– I co teraz? – bąknął Karol, który jak mało kiedy stracił cały rezon.
– Nic. Trzeba poszukać dla niej nowej szkoły. Może gdy zmieni otoczenie, zacznie postępować inaczej? Wprawdzie Zielińska powiedziała, że Kama wywiera zły wpływ na swoich rówieśników, lecz skąd mamy wiedzieć, czy nie jest właśnie na odwrót? – Tym razem to ona próbowała bronić swej latorośli, żałując jednocześnie, że nie powiedziała tych słów wychowawczyni.
Nie zdążyli rozwinąć tematu, gdyż do pokoju dziennego zajrzała druga pannica. Jej mina nie wróżyła absolutnie nic dobrego. Widłakowa z niepokojem spojrzała na mocno zdenerwowaną córkę. Uwadze kobiety nie uszły drżące dłonie, które Patrycja usiłowała ciasno spleść. Dostrzegła także podkrążone oczy i bladość osiemnastolatki. Młoda od jakiegoś czasu regularnie narzekała na bóle głowy i złe samopoczucie. Zażywała tabletki przeciwbólowe, spała więcej niż zwykle, częściej bywała rozkojarzona.
Powinnam wysłać ją do lekarza – stwierdziła Sylwia. Może cierpi na anemię?
Nie brała pod uwagę innych powodów takiego stanu zdrowia córki. Pati, w przeciwieństwie do wszędobylskiej i nieokiełznanej Kamili, była typem outsiderki. Prawie nigdy nie wychodziła wieczorami, unikała imprez, nawet koleżanki trzymała na dystans. Nie spotykała się z żadnym chłopakiem, a przynajmniej Sylwii nic o tym nie było wiadomo.
– Muszę wam coś powiedzieć – bąknęła.
– No masz! – jęknął mężczyzna. – Oby to nie były jakieś złe wieści, bo na jeden dzień zupełnie mi wystarczy. Siadaj. – Wskazał fotel stojący naprzeciwko.
Córka najwyraźniej miała inne zdanie i, korzystając z faktu, że humory rodziców zostały już popsute, postanowiła dolać oliwy do ognia i obarczyć ich również swoim problemem.
– Jestem w ciąży – oświadczyła.
Sylwia, w świetle swoich przemyśleń sprzed chwili, z wrażenia otwarła usta. Pociemniało jej w oczach. Karol znieruchomiał z papierosem w połowie drogi do warg.
– Co ty wygadujesz!? – wykrzyknęli niemal jednocześnie.
– Będziecie dziadkami – odparła dziewczyna.
– Dziecko, jeśli to miał być kawał, to wiedz, że jest dość głupawy – stwierdził ojciec. – Ja mam już dość sensacji. Czy to kretyńska próba odwrócenia naszej uwagi od faktu, że Kamilę wylali ze szkoły? Chcesz nam w ten sposób udowodnić, że skreślenie z listy uczniów nie jest końcem świata, bo mogą się wydarzyć znacznie gorsze rzeczy?
Sylwia zamarła, oczekując odpowiedzi, która potwierdziłaby przypuszczenia męża. Dziewczyny były ze sobą bardzo zżyte, jedna za drugą wskoczyłaby w ogień. W kryzysowych sytuacjach Patrycja zawsze broniła Kamili, niejeden raz ratowała ją z opresji, biorąc na siebie winę za jakieś domowe uchybienia. Ale czy byłaby zdolna, by posunąć się aż tak daleko w swych chęciach chronienia młodszej siostry przed rodzicielskim gniewem?
Patka z nader posępną miną pokręciła głową.
– Przykro mi, ale to prawda.
– Patrycjo! Na miłość boską, dziecko! – zdenerwowała się Sylwia. – Uwierzyłabym we wszystko, ale nie w to, że wytniesz nam taki numer. Powiedz, że stroisz sobie niesmaczne żarty!
Nagle zrobiło jej się duszno. Nie pojmowała, jakim cudem tak rozważna osoba mogła do tego stopnia zgłupieć.
– Mamo, ja mówię serio. Przecież nie bujałabym w poważnej sprawie. Nie jestem głupią smarkulą, której trzymają się idiotyczne dowcipy.
– A właśnie, że jesteś durną smarkulą! – ryknął Karol. – Właśnie to udowodniłaś! Czy wyście obie poszalały? Zmówiłyście się, czy co?
Patrycja siedziała z miną bitego psa. Nie zmówiła się z Kamilą, ale dość naiwnie i idiotycznie założyła, że w sytuacji, gdy rodzice wściekli się na młodszą siostrę, nie wystarczy im sił na kolejną awanturę. Przecież była dorosła, skończyła osiemnaście lat. Liczyła, że mimo wszystko uda jej się zdać maturę. A potem jakoś sobie poradzi. Jakoś.
– Nie wiesz, skąd się biorą dzieci? Matka cię nie uświadomiła? A może nadal wierzysz w bociany oraz kapustę?
– Bez jaj! Nie rób ze mnie debilki – odparła wyjątkowo bezczelnie jak na swoje możliwości. To nie było do niej podobne.
Sylwia zdrętwiała. Udzieliło jej się od Kamili? Co jest grane? To jakiś spisek? Bunt? Co wstąpiło w te dziewuchy?
Karol zaklął szpetnie i zerwał się z kanapy. Przez chwilę wyglądał, jakby zamierzał przyłożyć latorośli w twarz. Ostatecznie jednak poniechał rękoczynów i ku niebotycznemu zaskoczeniu żony odesłał córkę do jej pokoju bez wdawania się z nią w dalsze dyskusje. Młoda oczywiście nie dała sobie tego dwa razy powtarzać i pierzchła im sprzed oczu.
– To wszystko twoja wina – syknęła Sylwia, wytrącając się ze stuporu i uprzedzając ewentualny atak ślubnego. – Wciąż pobłażałeś dziewczynom, pozwalałeś im na wszystkie szaleństwa. Nigdy nie słuchałeś, gdy cię prosiłam, żebyś je choć trochę zdyscyplinował! Jedna i druga nawarzyła sobie piwa za twoją aprobatą!
Osłupiały Karol zaniemówił. Dopiero gdy żona wstała i przeszła parę kroków w stronę drzwi, jakby chciała wyjść, oprzytomniał i złapał ją za przedramię.
– Usiądź, porozmawiajmy – powiedział zadziwiająco spokojnym tonem. – Trzeba pomyśleć o jakimś rozwiązaniu tego problemu. Kurwa no! Że też obydwie musiały zdurnieć jednocześnie! Jakby dopadła je jakaś plaga zidiocenia! Co my teraz zrobimy?
Kobieta ponownie klapnęła na kanapę. W jej odczuciu sytuacja była praktycznie bez wyjścia. Nie przychodziły jej do głowy żadne sensowne rozwiązania.
– Sądzisz, że znajdziemy szkołę, która w połowie semestru przyjmie uczennicę wydaloną dyscyplinarnie z innej placówki? Na dodatek arogancką i sprawiającą kłopoty? Przecież zła opinia powlecze się za nią jak cień! Gdyby chociaż Kama wykazała odrobinę skruchy! Ale gdzie tam! Ona jak zawsze kpi sobie z nas w żywe oczy. A Patrycja? Czy ta dziewczyna zwariowała? Za pół roku matura! O święci pańscy!
– No to co teraz będzie? – zapytał zdruzgotany Karol. Taka postawa nie była do niego podobna. Zwykle trzymał fason i podejmował szybkie decyzje.
– Nic nie będzie. Trzeba poszukać jakiegoś ogólniaka, do którego zechcą zapisać Kamilę, ale to chyba mniejszy problem niż ciąża Patrycji. Nawet nie wiemy, kiedy młoda urodzi. Wygoniłeś ją, praktycznie nie dając jej dojść do słowa! – warknęła na męża. – Mamy listopad. Pati jest chuda jak szczapa, więc to prawdopodobnie pierwszy trymestr. Powinna bez problemu ukończyć to półrocze. Jeśli termin rozwiązania wypadnie na czerwiec, to przy odrobinie szczęścia zdałaby maturę i zaliczyłaby ostatni rok szkolny. Może nauczyciele poszliby jej na rękę i sklasyfikowali ją nieco szybciej? Przecież takie rzeczy się zdarzają. O studiach na razie nie ma co marzyć, będzie musiała odłożyć plany na przyszłość, oby tylko nie na świętego Dygdy, co go nie ma nigdy. Tak czy owak, po porodzie dziewczyna musi zostać w domu, o dalszej nauce jesienią raczej nie będzie mowy.
– Ta… Czyli będę miał trzecie dziecko na utrzymaniu – burknął Karol.
– Na to wychodzi, choć oczywiście Patrycja musi się ubiegać o alimenty. Skoro dziecko jest w drodze, to z całą pewnością ma jakiegoś tatusia.
– No! I niech zgadnę: zapewne gówniarza, który wciąż się uczy i nie pracuje. Jeśli tak, jego starzy będą bulić na wnuka – stwierdził mężczyzna. – Skoro nie nauczyli swego gnojka, skąd się biorą dzieci, niech teraz ponoszą konsekwencje.
Sylwia żachnęła się w duchu, słysząc jego słowa. W kwestii wychowywania dzieci ponieśli taką samą porażkę jak tamci ludzie. Może nawet większą. Przezornie nie wygłosiła tej myśli, by nie irytować męża. I tak wykazywał się zadziwiającą cierpliwością. Jedyną oznaką zdenerwowania była delikatnie drżąca dłoń, gdy odpalał kolejnego papierosa.
Choć na zewnątrz panował ziąb, wstała, by uchylić okno. Ponieważ sama nie paliła, przeszkadzały jej kłęby dymu w salonie. Po dziewiętnastu latach wspólnego życia wciąż nie mogła przywyknąć do nałogu Karola. Jakiś czas temu proponowała mu, by spróbował przerzucić się na e-papierosy, te bowiem nie śmierdziały jak tradycyjne, lecz mąż stwierdził, że nie będzie się podtruwał zawartą w nich chemią. Tak jakby tytoń nie był szkodliwy!
– Zimno! – mruknął mężczyzna.
– Nie zmieniaj tematu. Rozmawiamy o Patrycji – przypomniała.
– No tak. Załatwi się alimenty, młoda powinna też dostać jakieś świadczenia na malucha. Finansowo to niewielki problem – ocenił, zaciągnąwszy się solidnie. – Gorzej ze szkołą. Jeśli Patka urodzi wcześniej, niż zakładasz, to pewnie ciężko będzie pogodzić maturę z opieką nad niemowlakiem. Ty nie poszłaś z tego powodu na studia – przypomniał z jadowitym uśmieszkiem. Zaczynał odzyskiwać rezon. – I wiesz co? Szlag mnie trafia, jak pomyślę, że historia się powiela!
Sylwia zwiesiła ramiona. Trudno było walczyć z jego krzywdzącymi słowami. A przecież Karol brał czynny udział w powołaniu do życia dzieci i poniekąd także ponosił odpowiedzialność za to, że edukacja Sylwii skończyła się na maturze, bowiem zaledwie trochę odchowali Patrycję, na świat przyszła Kamila. Nie było więc kiedy myśleć o studiowaniu.
Próbowała powiedzieć mężowi o swych przemyśleniach, lecz on miał już inną sprawę na głowie.
– Pati, pozwól tutaj! – zawołał córkę.
Po chwili w drzwiach pokoju dziennego stanęła nastolatka.
– Usiądź. – Mężczyzna wskazał jej ten sam fotel, który zajmowała wcześniej, a potem zagadnął: – Co chcesz dalej robić?
– Powinnam skończyć szkołę – bąknęła potulnie. – Zdać maturę i może w przyszłości pomyśleć o studiach…
– Mam rozumieć, że od tej pory znowu zamierzasz postępować dojrzale? – zapytała Sylwia. Córka skinęła głową. – Nie uważasz, że cokolwiek za późno? Gdzie była twoja odpowiedzialność, gdy obściskiwałaś się z chłopakiem? – palnęła i momentalnie poczuła, jak ogarnia ją wstyd. Wszak córka doskonale wiedziała, jakie były okoliczności jej przyjścia na świat. Nikt nie robił z nich tajemnicy. Czy wobec tego matka miała prawo moralizować? I właśnie to był jeden z powodów, dla których kobieta tak ostrożnie podchodziła do dyscyplinowania swoich córek. Na każdym kroku obawiała się, że nastolatki zaczną jej wytykać błędy, które sama popełniła w młodości.
– Daj spokój, Sylwia! – Mąż najwyraźniej zamierzał załagodzić sytuację. – Chyba dobrze, że dziewczyna ma jakieś marzenia. Trzeba pomyśleć, jak z tego wybrnąć. To oczywiste, że nie możemy dopuścić, by ciąża zrujnowała całą przyszłość Patusi. Byłaś u lekarza? – zwrócił się do młodej.
Nastolatka zaprzeczyła, a następnie dodała:
– Wiem, skąd się biorą dzieci. Od jakiegoś czasu źle się czuję i dużo rzygam, więc zrobiłam test. Wyszedł pozytywny.
– Czyli nie wiesz, na kiedy wypada termin porodu? – dociekał.
– Nie. Ale to da się policzyć.
– Kiedy ostatnio miesiączkowałaś? – drążyła Sylwia.
– Pod koniec lipca.
Sylwia błyskawicznie przeliczyła na palcach kolejne miesiące.