Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pulp magazyn to mocna dawka popkulturowej rozrywki i wiedzy. Czekają na was opowiadania, wywiady, recenzje i felietony.
Temat numeru to „Wakacje z koszmarami” autorstwa Juliana Jelińskiego, a w rubryce „poznaj gatunek” Radosław Pisula opowiada o slasherach.
Mamy dla was także: rozmowę z Filipem Kosiorem, którą przeprowadziła Agnieszka Włoka.
Recenzje gier oczami Mateusza Kapusty “Gucio 1846” i Sylwii Zimowskiej, prawdziwej „Damy gier”, publicystykę piszą dla nas m.in. Julian Jeliński “Brody z kosmosu”, Marcin Kończewski aka Koń movie,, Tomasz Skupień.. A nasi felietoniści to Marta Sobiecka i Marcin Świątkowski. Nowy cykl – „Okienko grozy” otworzył Krzysztof A. Zajas.
Dostaniecie też opowiadania Agaty Cieplik, Anny Robak-Reczek i Marty Sobieckiej.
Nad formatem audio czuwa Marcin Kardach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 138
Rok wydania: 2024
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 3 godz. 29 min
Rok wydania: 2024
Lektor: Mikołaj KrawczykMarcin KardachMateusz KapustaAgnieszka Kołodziejska
■ Jakub Ćwiek
W czasie deszczu dzieci się nudzą — ostrzegają słowa starego przeboju. No chyba, że pada w wakacje. Bo wtedy dzieciaki potrafią wycisnąć z deszczu ostatnią kroplę, byleby mieć z tego frajdę. Wierzcie mi, pamiętam, co sam robiłem w ulewne dni poprzedzające Wielką Powódź w 1997 roku. Dość powiedzieć, że brakowało tylko papierowego stateczku płynącego rynsztokiem i klauna w kanalizacji – i mielibyśmy wtedy kingowskie bingo.
Nie bez powodu przywołuję tu króla grozy.
Po pierwsze w tym numerze znajdziecie pierwszy z, miejmy nadzieję, wielu tekstów profesora Krzysztofa Zajasa właśnie na temat mistrza z Bangor — no, obecnie bardziej z Florydy, ale nie bądźmy detalistami — i jego książek.
Po drugie natomiast… no cóż, znowu otrzemy się o grozę. Popkultura uczy nas bowiem, że niewiele jest okresów bardziej dla ludzi śmiercionośnych niż wakacje właśnie. Może jeszcze święta, ale tam mamy przynajmniej kilku pewnych obrońców jak John McClane czy Kevin. A w wakacje?
Na plaży strach, bo nie zawsze przecież będziemy mieli na podorędziu Roya Scheidera i wystarczająco wielką łódź, by uratować się w porę przed Szczękami wielkiego rekina.
Trudno też swobodnie wypoczywać z ziomkami nad jeziorem, gdy nawet kalendarz jest przeciwko tobie. Piątek trzynastego uczy, że warto sprawdzać historię ośrodków, do których się jedzie wypocząć, a typy w hokejowych maskach to brutalne potwory bez skrupułów. Choć w sumie czy rozgrywki NHL nie uczą aby tego samego?
Na wakacje do Meksyku też nie pojedziesz, bo raz, że pewnie cię nie stać, a dwa wizyta w Ruinach może się skończyć tym, że podpadniesz… myślącej winorośli.
Na liście niebezpiecznych destynacji są też festiwale folkowe (Midsommar), domki w lesie (Dom w głębi lasu, Evil Dead), a nawet… sauny (247 stopni). O górach to już nawet nie będę zaczynał, bo tam jeszcze dobrze z miasta nie wyjdziesz, a już śmierdzące alkoholem białe misie obedrą cię ze skóry.
Słowem, w wakacje jest strasznie. I pewnie ostatnie, na co będziecie mieli czas, to nuda.
Mimo wszystko mam nadzieję, że walcząc o życie, znajdziecie jednak czas na posłuchanie lub przeczytanie kolejnego numeru naszego magazynu. Bo jak zawsze dużo się w nim dzieje i na pewno umili wam czas. A do tego ma tę cudowną właściwość, że pozwala czasem odciąć się od świata wokół. Na przykład od rodziny narzekającej na to, że okna w hotelu są na parking, a nie plażę, all inclusive jakieś niesmaczne, a pamiątki w sklepie to chińska tandeta, kto to widział za takie pieniądze, ale pięć sztuk poproszę, tak, zapakować, bo to na prezenty.
Zmierzam do tego, że lepiej zainwestować w nasz magazyn niż hokejową maskę albo gwizdek na przywoływanie rekinów.
Kiedyś podziękujecie. Teraz miłej lektury życzę :)
Wasz Kuba
■ Julian „Brody z kosmosu” Jeliński
Ach, letnie wakacje. Słońce, plaża, odpoczynek i brak zmartwień. Czas, gdy możemy na chwilę zapomnieć o krzyczącym na nas szefie, o kredycie hipotecznym, o obowiązkach, diecie, rutynie, a nawet czasem o rodzinie i bliskich. Czas, gdy możemy wreszcie odetchnąć pełną piersią, rozsiadając się wygodnie na leżaku i ciesząc piękną pogodą. Nie brzmi to jak opis wydarzeń, które od razu kojarzymy z horrorami. Nie kojarzy się nam ani z oglądaniem ich, ani tym bardziej z ich fabułą.
W końcu lęki kryją się w mroku, nieprawdaż? Mordercy polują na nas w nocy, w ciemności, w opuszczonych zaułkach ślepych uliczek. A duchy czają się w starych, opuszczonych domach albo na pokrytych mgłą cmentarzach i czekają cierpliwie na pełnię księżyca. Intuicyjnie horror kojarzy nam się z mrokiem, zaś lato z pięknem natury, lenistwem, odpoczynkiem i beztroską. A mimo to (a może właśnie z tego powodu) filmy grozy znakomicie odnalazły się w tym, jakże z pozoru im nieprzyjaznym, środowisku.
Jak zatem horror przekuwa nasze wakacje w koszmary? Czy coś poza piękną pogodą łączy te letnie i wakacyjne filmy grozy? Czy jest coś, co próbuje się nam w ten sposób przekazać?
Nieustające poszukiwania tego, co nas, widzów (i czytelników), przerazi, już wiele lat temu doprowadziły horrory do odkrycia, że zło i lęk czyhają tam, gdzie się relaksujemy. A czyż piękny słoneczny dzień na plaży nie jest właśnie takim momentem, w którym jesteśmy najmniej gotowi na nagłe zakłócenie naszego spokoju? I właśnie wtedy na plażę wchodzą horrory, całe usmarowane kremem z filtrem w kolorze krwistoczerwonym, z ręcznikiem w rekinki oraz dmuchanym kołem do pływania w kształcie siekiery w rękach.
Dla wielu z nas pierwszym filmem, który zepsuł letnie wakacje, były Szczęki Stevena Spielberga z 1975 roku. Ilu z nas bało się wchodzić do wody po obejrzeniu ich? Ilu, siedząc na plaży, wpatrywało się w pluskające się w wodzie osoby, czując niepokój, w każdym okrzyku słysząc wołanie o pomoc, a w każdym zanurzeniu porwanie przez rekina? Ja byłem jedną z takich osób i po dziś dzień nie ufam temu, co czai się pod wodą, nawet pływając w basenie miejskim.
Jednak w Szczękach prawdziwym zagrożeniem dla mieszkańców miasteczka Amity nie był żarłacz biały. Przyczyną tragedii był skąpy burmistrz Larry Vaughn, który za nic nie mógł zamknąć plaż, martwiąc się o przychody z turystyki. Vaughn jest tym, komu ufamy, kto powinien dbać o nasze bezpieczeństwo i kto pozwala nam cieszyć się wakacjami. Spielberg wielokrotnie w Szczękach wraca do ujęć szczęśliwych rodzin, ale te sceny, zamiast nas uspokajać, budzą tylko coraz większy niepokój. Ponieważ uświadamiamy sobie, jak krucha jest ta pozorna idylla, jak ułudne jest nasze poczucie bezpieczeństwa na wakacjach.
Do końca lat osiemdziesiątych Szczęki zawitały do kin jeszcze trzykrotnie, by ostrzec nas przed powrotem do wody (w tym pokazać, że zło czai się także… w parkach wodnych! Szczególnie takich, które są dostępne w wersji 3D). A przekaz Szczęk wzmocniły Pirania i Pirania II: Latający mordercy (w reżyserii odpowiednio Joe Dantego oraz… Jamesa Camerona!) od producenta Rogera Cormana. Corman nie tylko przypomniał, żeby nie ufać decydentom turystycznych miejscowości, dodał też, by nie ufać wojsku, jeżeli przyjedzie i zapewni nas, że już jest bezpiecznie i na pewno można wejść do wody.
Corman zresztą upodobał sobie „filmowe rozmowy” ze Spielbergiem (bo przecież nie powiemy, że kopiowanie Spielberga) i gdy wychodził Park Jurajski, to po chwili gotowy był Carnosaur, a gdy kilka lat później nadchodził sequel, Zaginiony świat, Corman już do kin zdążył wpuścić Carnosaura 2!
Oczywiście Szczęki nie są pierwszym wakacyjnym horrorem. Są jednak pierwszym blockbusterem i jednym z pierwszych horrorów, które trafiły do kina w sezonie letnim i pożarły nie tylko umysły Amerykanów, ale przede wszystkim (dla producentów) ich portfele. Z ponad 272 milionami dolarów na koncie Szczęki zdeklasowały wszystkie inne tytuły 1975 roku, osiągając wynik prawie trzykrotnie lepszy od drugiego na liście Lotu nad kukułczym gniazdem. To jednak nie zmieniło przekonania dystrybutorów, że filmy grozy najlepiej wypuszczać do kina w okolicach święta Halloween albo w pierwszych miesiącach roku, gdy sale kinowe świecą pustkami. I do dziś horrory wypuszczane w sezonie letnim to rzadkość.
Już na wiele lat przed Szczękami wyjście na plażę w filmie wiązało się z wielkim niebezpieczeństwem. W latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku młodzież (w odpowiednim wieku, powyżej trzydziestki) pilnowała się, by nie wybiec na plażę, ponieważ mógł tam czyhać wielki morderczy mięczak (jak w The Monster That Challenged the World), albo nie rozluźnić się za bardzo podczas wypadu na lunch swoją łódką, ponieważ zaatakować mogła wielka toksyczna mgła (jak w Człowieku, który się nieprawdopodobnie zmniejsza). W obu przypadkach prawdziwym wrogiem jednak był atom oraz promieniowanie radioaktywne. Ten duet straszył przez cały rok, w każdym miejscu i w każdy możliwy sposób (czasem odpowiadał za zmniejszanie się człowieka, a czasem za nagłe powiększenie się Tarantuli, do której potem strzelać musiał Clint Eastwood).
Lato to jednak nie tylko wakacje i wyjazdy. Alfred Hitchcock wykorzystał inne cechy tej pory roku w Oknie na podwórze, w którym przykuty do wózka inwalidzkiego fotograf zaczyna podejrzewać, że jego sąsiad kogoś zamordował. Hitchcock umieszcza akcję swojego filmu w samym środku gorącego lata. Upał na osiedlu związany jest jednak z nudą oraz niemożnością chowania się za kotarami i zasłonami. Upał w Oknie… sprawia, że opalamy się (a nawet śpimy) na balkonie i podglądamy się nawzajem po części z nudy, a po części dlatego, że jesteśmy na widoku. To on i wynikająca z niego niemożność zrobienia czegoś produktywnego powodują, że James Stewart chwyta za lornetkę, skupia uwagę na atrakcyjnej sąsiadce i zaczyna podejrzewać, jaka jest prawdziwa przyczyna jej zniknięcia.
Skoro wspominamy o Hitchcocku, to możecie zapytać – a co z hotelami (i Motelem Batesa)? Czy nie powinny często gościć w letnich horrorach? Otóż nie. W Lśnieniu hotel Overlook oczarowuje Jacka Torrance’a w zimie, w filmie 1408 pora roku nie ma znaczenia, a pisarz grany przez Johna Cusacka prawie zamarza w środku opętanego pokoju hotelowego. Piekielny motel zaprasza cały rok, by móc ze swoich gości robić smakowite kąski wędzonego mięska. Nawet seria Hostel nie łączy się z letnimi miesiącami.
Wróćmy jednak do upału i piekielnego gorąca panującego na bezdrożach Ameryki, idealnie przedstawionego w Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną z roku 1974. To kolejna opowieść o wakacyjnym wyjeździe nastolatków, który nie idzie zgodnie z planem, gdy przypadkiem znajdują opuszczoną posiadłość zamieszkałą przez rodzinę kanibali na czele z Leatherface’em. Teksańska masakra… Tobe’a Hoppera to jednak znacznie więcej niż tylko opowieść o nastolatkach ganianych przez wielkiego typa z piłą mechaniczną. To przede wszystkim brutalne pożegnanie z niewinnością i naiwnością hipisów, którzy zostają dosłownie pożarci przez nadchodzącą dekadę kontrkultury i kapitalizmu (z którym zresztą Hopper rozprawi się w drugiej Masakrze… ponad dziesięć lat później).
Przemierzanie bezdroży i pustynnych dróg znacznie częściej towarzyszy wakacyjnym horrorom, przy okazji zadając pytanie o naszą naturę. Zastanawiamy się, jak długo pozostaniemy cywilizowanymi obywatelami wobec tak okrutnych i bezkompromisowych warunków. Wes Craven w roku 1977 w filmie Wzgórza mają oczy skonfrontował klasyczną amerykańską rodzinę z Chicago z rodziną Jupitera, zamieszkującą góry na pustyni i niegardzącą ludzkim mięsem. Doprowadzając do ich zderzenia, zadał pytania – która z tych rodzin to prawdziwe dzikusy? Czego potrzeba, by przebudziła się w nas nasza zwierzęca, dzika natura? Czy porzucimy wszystkie normy, by chronić najbliższych w tych nieprzejednanych warunkach? Te same pytania odnajdziemy w podobnych do Wzgórz… (i znakomitego remake’u filmu od Alaxandre’a Ajy z roku 2006) Tuż przed świtem czy Wolf Creek.
Najczęściej jednak, gdy wspominamy o letnich, wakacyjnych horrorach, to kojarzą nam się slashery z bezbronnymi nastolatkami. Nie bez powodu. Wakacyjny horror rozkwitł w latach osiemdziesiątych, kiedy to natrafił przypadkiem na letnie obozy dla dzieci i nastolatków. Próbując uszczknąć coś dla siebie z finansowego sukcesu Halloween Johna Carpentera z roku 1978, dwójka producentów, Sean S. Cunningham i Steve Miner, wpadła na pomysł, by wysłać nastolatków na obóz, tam ich pozabijać i jakoś połączyć to z chwytliwą, łatwo zapamiętywalną datą. Święto Halloween było już zajęte, Prima aprilis nie brzmiał zbyt przerażająco (do czasu, ponieważ w 1986 roku doczekaliśmy się slashera o tym właśnie tytule), ale wolna była inna, chyba najbliższa straszeniu data – piątek trzynastego (nie liczymy tu komediodramatu z lat trzydziestych)! W końcu pech, czarne koty, wypadki – brzmi jak data idealna dla horroru.
I tak dostaliśmy początek jednej z najsłynniejszych serii filmów, która narodziła się nad jeziorem, odwiedziła Nowy Jork, piekło, krainę snów oraz… kosmos. A wszystko zaczęło się od letniego obozu, na którym koszmar stanowiły nie rozwrzeszczane dzieciaki, którymi trzeba się opiekować. O nie! Koszmarem stała się zmniejszająca się liczba młodych opiekunów. W Piątku trzynastego katem okazała się Pamela Voorhees, matka Jasona, który utonął w jeziorze, gdy jego opiekunowie uprawiali seks i brali narkotyki. Pamela jest tą osobą, który karze młodzież za bawienie się w dorosłych (zostając opiekunami dzieci). Przypomina nam, że gdy jedziemy na obóz i jesteśmy tam najstarsi, to wciąż daleko nam do „prawdziwych dorosłych”. Obóz w letnich horrorach to takie miejsce, które z jednej strony jest już dzikie (w końcu jesteśmy w lesie albo zaraz obok lasu), ale tak nie do końca (miasto i cywilizacja jest tuż obok). To jak cywilizacja, która udaje dziką naturę, którą odwiedzają dzieci, które udają dorosłych.
Piątek trzynastego nie powtórzył gigantycznego sukcesu Halloween. Wystarczył mu sukces… ogromny i prawie 60 milionów dolarów zysków z kin przy budżecie wielkości raptem około 500 tysięcy dolarów. Ten box office wyważył drzwi windy, z której wylały się hektolitry sztucznej krwi używanej przy produkcji wakacyjnych slasherów. Obozy dla młodzieży, wspólne wakacje ze znajomymi, wypad nad jezioro – wszędzie czaił się nowy (choć zaskakująco podobny do całej rzeszy takich jak on) morderca z jakimś rozpoznawalnym narzędziem zbrodni (jak w Madmanie, The Burning czy Obozie cheerleaderek).
Niektóre slashery postanowiły kontynuować tradycję ukrywania tożsamości zabójcy, byśmy bali się nie tylko wielkich, złych, mitycznych potworów, ale i naszych kolegów i koleżanek. Tak zrobił pierwszy Piątek trzynastego, zanim zakochał się w Jasonie i uznał, że nie ma co budować suspensu, skoro wielki, niezabijalny chłop z maczetą i maską hokeisty jest znacznie ciekawszy i widzowie mogą kibicować jemu, a nie tym upierdliwym nastolatkom. Kilka lat później podobnie zrobił Uśpiony obóz (Sleepaway Camp). Tym razem zagrożeni byli nie tylko opiekunowie. Nie tylko zdecydowanie zasługujący na śmierć w męczarniach kucharze śliniący się na przechodzące obok nich latorośle. Ofiarami padały też dzieciaki. A my, naiwni, nie mogliśmy na końcu uwierzyć, że za wszystkimi tymi mordami stoi dwunastoletnia Angela (a kim naprawdę jest Angela, tego wam nie zdradzę).
Wyciągając wnioski z obejrzanych horrorów, w drodze na obóz powinniśmy bać się naszych kolegów, naszych opiekunów, ich rodziców, byłych woźnych, nieumarłych i zdeformowanych okrutników. Nie wspominając oczywiście o zwierzętach i matce naturze, która przecież też potrafi upomnieć się o swoje miejsce w karaniu nas za zabłądzenie na ścieżce w lesie (jak np. w australijskim horrorze Długi weekend z 1978 roku). Ale zemsta matki natury to temat na zupełnie inną opowieść. A pod tą listą obaw kryje się jednak inna historia opowiadana przez wakacyjne horrory – opowieść o ostatnich dniach niewinności, ostatnich wakacjach przed wejściem w dorosłość, pożegnaniu z dzieciństwem.
Świetnym przykładem tej historii jest cała trylogia Koszmaru minionego lata (uzupełniona Koszmarem następnego lata oraz Koszmarem kolejnego lata), która opowiada o mordercy z hakiem, mszczącym się za nieodpowiedzialne zachowanie nastolatków. Za zabawy i udawanie dorosłych, za przekonanie (towarzyszące nam, gdy jesteśmy młodzi i naiwni), że nasze zabawy nie mają konsekwencji. Zamaskowany rybak prześladuje bohaterów tak długo, aż nie pozwolą, by ich (nastoletnie) sekrety wyszły na jaw. Przypomina nam, że by naprawdę dorosnąć, musimy skonfrontować się z grzechami tej udawanej, nastoletniej dorosłości. Wakacje w horrorach często stają się tym momentem, gdy przestajemy być dziećmi (To zarówno z 1990, jak i z 2017 roku, w których Stephen King, niespecjalnie lubujący się w subtelności, mówi nam o tym wprost).
Czy to zatem wyczerpuje motywy przewodnie wakacyjnych horrorów? Absolutnie. Nie wspomnieliśmy o kuzynie letnich obozów – wyjeździe do domku na odludziu, który tak często odbywa się w środku lata, jak chociażby w przypadku Śmiertelnej gorączki. Tę kategorię horrorów na lata zdefiniował Sam Raimi wraz z Bruce’em Campbellem w Martwym złu i Martwym złu 2, a w roku 2011 wszystkie zasady tych filmów zgrabnie skatalogował i wyjaśnił Drew Goddard w Domu w głębi lasu. Mamy też horror terapeutyczny osadzony w czasie przesilenia letniego (Midsommar. W biały dzień), a także wyjazd wakacyjny prowadzący do zderzenia na poziomie ekonomicznym (To my). Horrory korzystają z estetyki letnich wakacji na wiele sposobów, czasem lamentując nad ich końcem, jak w Coś za mną chodzi, gdzie nasza bohaterka ostatni raz wybiera się na plażę, ostatni raz korzysta z basenu w podwórku, uciekając przed potworną, nieuchronną konsekwencją seksualnej przygody.
To zaskakujące, jak często wakacyjne horrory opowiadają o końcu niewinności i dzieciństwa. Jak często wycieczka w nieznane okazuje się próbą, testem, czy odnajdziesz się w dorosłym świecie. Jak często beztroska to tylko ułuda, piękna pogoda usypia naszą czujność, a spokój jest tak kruchy. Ale. Możemy ten przekaz zrozumieć trochę na opak, jeżeli tylko odpowiednio zmrużymy oczy i przechylimy głowę. Wtedy nagle okaże się, że wakacyjny horror uczy nas tego, by jak najszybciej bawić się dobrze i nie zważać na konsekwencje, póki jeszcze nie nadeszła jesień naszego życia (albo nie przyszedł po nas wielki, niezabijalny dryblas z maczetą w dłoni).