Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Życie lady Eli na zawsze się zmieniło, gdy jej przyjaciółka zdradziła ją bez skrupułów dla chłopaka, syna księcia. Prawie trzy lata później osiemnastoletnia Ela jest pełna goryczy i żądzy... zemsty. Jej wróg szybko dołącza do śmietanki towarzyskiej, podczas gdy ona usycha na prowincji. Z planem wyrównania rachunków Ela przebiera się za tajemniczą dziedziczkę i przedostaje do londyńskiej elity.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 378
LADY ELA DALVI / PANNA LYRA WHITLEY / E
dama pełna tajemnic
LORD KESTON OSBORN, MARKIZ RIDLEY
wybraniec fortuny
PANNA POPPY LANDERS
karierowiczka
LADY FELICITY „CHURCH” WHITLEY, HRABINA DE ROS
rozważna mentorka
LADY ROSALIN CHEN
serdeczna przyjaciółka
LADY ZENOBIA „ZIA” OSBORN
siostra markiza Ridleya
LADY PATIENCE BIRDIE
opiekunka
J, Q & D
współtowarzyszki z Hinley House
SALLY PRICE
powierniczka i osobista służąca
PAN RAFI NASSER, LORD BLAKE CASTLETON ORAZ LORD ANSEL CHEN
dżentelmeńska klika
HRABIA MARWICK
ojciec lady Eli Dalvi
KSIĄŻĘ I KSIĘŻNA HARBRIDGE’OWIE
rodzice markiza Ridleya
PAN I PANI LANDERSOWIE
adwokat i jego małżonka
LADY SEFTON ORAZ LADY JERSEY / SILENCE
bywalczynie i patronki klubów Almacka
MICHAEL, LADY SIMONE, AARVI ORAZ EMMA
stronnicy Poppy
LORD MAXTON ORAZ LORD NEVILLE
zalotnicy, dobre partie
Co będzie, to będzie; chcę tylko być pomszczonym Jak najzupełniej (…).
WilliamSzekspir, Hamlet1
Każdy widzi, za jakiego uchodzisz, lecz bardzo mało wie, czym jesteś, i ta garstka nie odważy się stawić czoła opinii powszechnej (…)2.
Niccolò Machiavelli
Londyn, marzec 1817 r.
Krzywiąc się z bólu, który oplatał mi żebra – mogłabym przysiąc, że słyszałam, jak jedno z nich trzeszczy – ze świstem złapałam oddech. Zaciskałam ręce na oparciu krzesła tak mocno, że aż zbielały mi kostki, podczas gdy Sally, moja służąca i przyjaciółka, ciągnęła za sznurki gorsetu. Tradycyjnych długich gorsetów nigdy nie zaciskano naprawdę ciasno, tylko na tyle, aby podkreślić wcięcie sukni, a jednak ledwo byłam w stanie oddychać, gdy sztywny materiał o ukośnym splocie ściskał mój tułów. Napięcie, które odczuwałam, wynikało najpewniej ze zdenerwowania.
Miałam zamiar zdetronizować panujących nam miłościwie królową i króla tegorocznego sezonu towarzyskiego, co oznaczało, że nadchodzący wieczór musiał być idealny… Wszystko musiało być idealne. Dobre pierwsze wrażenie jest na wagę złota, jednak najczęściej można było zrobić je tylko raz.
– Troszkę luźniej, Sally – poprosiłam przez zaciśnięte zęby.
Nasze spojrzenia spotkały się w odbiciu lustra. Jej zielone oczy tchnęły spokojem.
– Wdech, policz do pięciu, potem wydech.
Posłusznie posłuchałam jej rady.
Pod skórą wciąż jeszcze czułam ukłucia paniki, jednak zdawały się one słabnąć z każdym łagodnym pociągnięciem. Gorset był dla kobiety tym, czym dla rycerza zbroja – a ja szłam przecież na wojnę. Tyle że moim polem bitwy były imponujące sale balowe Londynu.
Dzisiejszego wieczoru nie chodziło o znalezienie potencjalnego małżonka. Chodziło o odzyskanie tego, co mi należne – pozycji, wpływów, władzy. Wszystkiego, co zostało mi odebrane, bez mojej zgody… A do czego miałam pełne prawo jako córka para.
Wspaniałe wprowadzenie na salony. Pełen przepychu sezon towarzyski. Godny pozazdroszczenia zalotnik.
Wszystko skradzione.
Ale miałam już plan, jak to odzyskać.
To był mój debiutancki sezon… Mój bilet do towarzystwa, do crème de la crème brytyjskiej socjety. Od lutego aż do połowy lata elita królestwa opuszczała swoje majestatyczne wiejskie posiadłości i zlatywała się do miasta na niezliczone bale, proszone kolacje i inne rozrywki w czasie, gdy obradował parlament. Był to najlepszy moment, aby wypuścić w świat syna lub córkę na wydaniu i znaleźć dla nich odpowiednią partię.
Nostalgia ścisnęła moje serce. Miło byłoby zaprezentować się w towarzystwie pod imieniem i nazwiskiem, które nadali mi rodzice, jednak szansa na to przepadła bezpowrotnie.
To także odebrała mi moja nemezis.
Obmyśliłam prosty podstawowy plan zemsty. Niccolò Machiavelli, autor Księcia, miał rację: jeśli chcesz zadać komuś cios, musi on być na tyle druzgocący, żeby nie trzeba było obawiać się zemsty ze strony ofiary. Innymi słowy: zniszcz albo zostaniesz zniszczony. Zemsta przypominała grę w szachy. Grę, w której liczyły się dobre ustawienie i strategia. Grę, w której liczyła się cierpliwość. Grę, w której liczyła się władza.
Grę, którą zamierzałam wygrać.
Zamierzałam zniszczyć Poppy Landers.
„Oddychaj. Dasz radę”.
Próbując odzyskać emocjonalną równowagę, skupiłam się na swoim planie – zbić królową i zaszachować króla. Jak w przypadku każdej szachowej rozgrywki, pierwszy ruch nada ton całej dalszej grze.
Bal otwierający sezon odbywał się na Salonach Almacka, zwanych siódmym niebem wytwornego światka. Wydarzenie to mogło przesądzić o powodzeniu mojej misji. Otrzymanie zaproszenia do Almacka to swoisty rytuał przejścia. Którym to rytuałem zamierzałam się rozkoszować. Miałam to szczęście, że moją towarzyszką i przyzwoitką była lady Birdie, serdeczna przyjaciółka lady Sefton, jednej z najbardziej znanych i szanowanych bywalczyń lokali Almacka. Gdy tylko lady Sefton upewniła się, że jestem dość dobrze urodzona oraz posiadam nieprzyzwoity wręcz majątek, co z kolei rokowało, że niejeden dżentelmen zwróci na mnie uwagę, niezwłocznie wydano dla mnie zaproszenie.
Syknęłam po raz kolejny, wciągając powietrze, kiedy Sally i pozostałe pokojówki uniosły nad moją głową delikatną suknię w kolorze kości słoniowej, zdobioną kunsztownym indyjskim haftem chikankari, układającym się w kwiaty lotosu i winnych pnączy. Biżuterię miałam po mojej świętej pamięci mamie – naszyjnik złożony z dziewięciu sznurów lśniących pereł. Kiedy jeszcze żyła, lubiła powtarzać, że dziewiątka przynosi szczęście, a perła to klejnot związany z Chandrą, mocą księżyca, stanowiący źródło niezłomności i emocjonalnej równowagi.
Dzisiejszego wieczoru potrzebowałam tego wszystkiego, i to bardzo.
Służące zaczęły gruchać i cmokać z podziwu, kiedy wszystkie guziki zostały już zapięte, rękawiczki wsunięte na ręce, a pantofelki na stopy.
Nawet lady Birdie, która siedziała na szezlongu w rogu pokoju, pociągnęła nosem, a oczy jej się zaszkliły.
– Mój Boże, w życiu nie widziałam piękniejszej dziewczyny.
– Dziękuję, milady – odpowiedziałam – jednak jestem pewna, że spotkamy dziś wiele uroczych młodych dam.
– Przyćmisz je wszystkie swoją urodą, moja droga, nie mam najmniejszych wątpliwości.
Kiedy Sally i pozostałe dziewczęta skończyły, podeszłam do lustra i przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w swoje odbicie. Kruczoczarne pasma błyszczących, świeżo ufarbowanych włosów, ułożone w koronę wokół głowy, spływały misternymi kaskadami. Moja brązowa skóra lśniła, wypielęgnowana zgodnie ze wskazówkami mamy: mieszaniną pasty z drzewa sandałowego, olejku migdałowego, sproszkowanej kurkumy i wody różanej. Uroku dodawały orzechowe oczy, błyszczące spod grubych, czarnych rzęs, oraz mięsiste, wypukłe wargi.
Trudno było rozpoznać tę bezbarwną, nękaną trądzikiem dziewczynkę, którą kiedyś byłam.
Z lustra patrzyła na mnie starsza, piękna i niezachwianie pewna siebie dziewczyna.
„Weźmiesz ich z zaskoczenia”.
– Wyglądasz zjawiskowo – wyszeptała zza moich pleców Sally, wręczając mi satynową torebkę do powieszenia na nadgarstku.
– Chodź, moja droga – odezwała się z niecierpliwością lady Birdie, rzucając spojrzenie w stronę zegara. – Nie możemy się spóźnić. Wiesz przecież, że patronki surowo przestrzegają swoich zasad. Owszem, przyznaję, są one dość absurdalne, niemniej nie chciałabym, żeby zamknięto nam drzwi przed nosem tylko dlatego, że nie udało nam się dotrzeć na miejsce przed jedenastą. Lady Sefton i lady Jersey nie są jeszcze najgorsze, ale pozostałe damy bywają pod tym względem nieznośne. Tylko nie mów nikomu, że ci to powiedziałam.
– Ależ oczywiście, lady Birdie. – Tłumiąc chichot, ruszyłam za nią po schodach na dół. Bywały takie chwile, kiedy przypominała mi moją matkę, która – zanim dopadła ją choroba – była życzliwą kobietą o niespożytej energii, jasnym spojrzeniu, zawsze z sercem na dłoni.
„Ty też taka kiedyś byłaś”.
Zignorowałam ten podszept w swojej głowie – bycie słodką i naiwną nigdzie mnie nie zaprowadzi.
Lady Birdie miała rację co do patronek i ich idiotycznych zasad. Drzwi zamykano o jedenastej i po tej godzinie nie wpuszczano absolutnie nikogo. Ponadto obowiązywały jeszcze wytyczne dotyczące zachowania oraz ubioru. Niejeden książę, choćby nie wiem jak dystyngowany, został odesłany z kwitkiem tylko dlatego, że przybył za późno lub też nieodpowiednio ubrany. Z trudem powstrzymałam się przed przewracaniem oczami.
Serio? Wystarczy, że jakiś mężczyzna włoży zwykłe spodnie zamiast bryczesów albo zawiąże niedostatecznie wykrochmalony fular niezgodnie z zasadami sztuki, i już będzie całował klamkę?
Z moich ust wyrwał się ledwo słyszalny chichot, kiedy wygładzałam rękami przód mojej sukni. Z zazdrością przypatrywałam się kreacji lady Birdie – miała na sobie przepiękne sari, ułożone luźno, wykonane z jedwabiu w ekstrawaganckim kolorze fuksji, na widok którego poczułam w sercu tęskne szarpnięcie. Och, jakże chciałabym móc się tak ubrać! Zamiast tego kwitłam tu uwięziona w mdłym zestawie przypominającym strój dla lalki. Miałam jednak świadomość, że muszę nie tylko zachowywać się jak osoba, którą gram, ale i wyglądać jak ona. Nie byłam już lady Elą Dalvi, lecz panną Lyrą Whitley, tajemniczą dziedziczką, która zatriumfuje w tegorocznym sezonie towarzyskim i dokona zemsty na swoich wrogach.
– Denerwujesz się? – spytała lady Birdie, kiedy wreszcie rozsiadłyśmy się w karocy i pojazd ruszył.
Potrząsnęłam przecząco głową z wymuszonym optymizmem.
– Niespecjalnie. Przede wszystkim jestem chyba ciekawa, o co to całe zamieszanie. Lady Felicity zwierzyła mi się, że jej wprowadzenie do towarzystwa okazało się niezbyt interesującym wydarzeniem.
– Mogła tak twierdzić, chociaż pod koniec balu została mianowana Wyjątkową, „najbardziej uroczą damą sezonu”. Jakaż to szkoda, że później opuściła Londyn i już nigdy nie powróciła. – Lady Birdie pociągnęła nosem, jakby to wspomnienie było dla niej w jakiś sposób bolesne. – Ale nic to. Czeka nas wspaniały wieczór, będziesz się doskonale bawić. Będą herbata i lemoniada, chleb z masłem i ciasta.
Wiedziałam, czego się spodziewać po dzisiejszych uciechach stołu, a to dzięki mojej mentorce, lady Felicity – znanej mi jako „Church”. Wyschnięte ciasta, cienka herbata i ciepła lemoniada.
– Nie mogę się doczekać.
Lady Birdie rzuciła mi teraz bardziej stanowcze spojrzenie, jakby wezbrała w niej determinacja, abym odniosła większy sukces tam, gdzie zawiodła jej poprzednia podopieczna.
– Pamiętaj o manierach i zachowuj się, jak na damę przystało. Żadnego okazywania emocji i entuzjazmu.
Przytaknęłam posłusznie. Nie miała powodów do obaw – porażka nie wchodziła w grę – ale takie szybkie przypomnienie z pewnością nie zaszkodziło.
– Wyprostuj się i wyciągnij szyję – mówiła dalej. – Jeśli któryś z dżentelmenów poprosi cię do tańca po tym, jak zostaniecie sobie przedstawieni, możesz się zgodzić, jednak na nie więcej niż dwa tańce, a to również jedynie, jeśli dany kawaler rzeczywiście wzbudził twoje zainteresowanie. A nade wszystko za nic nie dopuść do tego, żeby znaleźć się z którymś z panów w sytuacji sam na sam. Twoja reputacja legnie w gruzach, nim zdążysz wypowiedzieć choćby słowo.
Dobry Boże! Okrutna ironia jej wypowiedzi sprawiła, że prychnęłam stłumionym śmiechem.
Doskonale znałam gorycz zabójczego pocałunku. Moja reputacja została już wystawiona na jego brutalne działanie i nie przetrwała. Stąd zmiana nazwiska i misterny plan intrygi. Młodsza ja, łatwowierna, niedoświadczona lady Ela, nie miałaby w sobie dość siły, żeby stanąć w szranki z obrzydliwie bogatą i wyniosłą socjetą.
Albo z Poppy Landers.
Stąd mój skomplikowany, na wskroś makiaweliczny plan zemsty.
W jego pierwszym i kluczowym etapie chodzi o przeniknięcie do kręgu przyjaciół Poppy. Kiedy ten pierwszy cel zostanie osiągnięty, mam zamiar sprawić, że jej świta rozpierzchnie się na wszystkie strony, ja stanę się diamentem najwyższej próby i oczaruję wszystkich jej zalotników – a jednego w szczególności – a następnie zniszczę jej reputację tak samo, jak ona zniszczyła moją.
Piątym i ostatnim krokiem będzie ostateczne usunięcie Poppy z towarzystwa.
Królowa może być tylko jedna.
I będę nią ja.
– Wszystko rozumiem, lady Birdie – wymamrotałam. – Nie zawiodę cię.
Zbyt wiele od tego zależało – moja przeszłość, moja teraźniejszość, moja przyszłość. Czułam, jak formuje się we mnie bańka wypełniona urazą i zgorzknieniem, ale szybko ją w sobie stłumiłam. Nie mogłam pozwolić, żeby rozpraszały mnie emocje. Ten bal mi się po prostu należał.
Kiedy dotarłyśmy pod adres przy King Street, a odziany w liberię lokaj otworzył nam drzwi powozu, zeszłyśmy po schodkach i wkroczyłyśmy do budynku. Przywitałyśmy się z lady Sefton – bladą, ale ładną brunetką – oraz z lady Jersey o porcelanowej cerze, świdrującym spojrzeniu i perfekcyjnej koafiurze. Lady Birdie, zwracając się do tej drugiej per „Cisza” – prawdopodobnie był to jej przydomek – uściskała ją serdecznie, po czym ruszyłyśmy w stronę zatłoczonego holu.
Zerknęłam ukradkiem do przestronnej sali balowej, z marmurowymi kolumnami i pozłacanymi lustrami, która już teraz zapełniała się wystrojonymi gośćmi. Była to istna uczta dla zmysłów. Wymyślne lampy gazowe oświetlały ogromną przestrzeń, a porozstawiane bukiety świeżych kwiatów przydawały jej barw. Na jednym z balkonów rozstawiła się niewielka orkiestra, która przygrywała już do, zdaje się, kadryla.
Z największą przyjemnością omiotłam spojrzeniem zebrany tłum. Tuż przed końcem kadryla pary robiły ostatni obrót, a ja poczułam ścisk w klatce piersiowej, jakby czyjaś gigantyczna dłoń chwyciła moje płuca. Gęsia skórka pokryła każdy centymetr mojego ciała.
On był tutaj.
Lord Keston Osborn, markiz Ridley – jedyny młodzieniec, który wciąż sprawiał, że moje serce szarpało się niczym ptak uwięziony w klatce. Tyle że wcale nie był już młodzieńcem. Stał się dżentelmenem… prawie dziewiętnastoletnim. Eleganckim, szykownym i diabelnie przystojnym.
„On też jest częścią planu, on też jest częścią planu, on też jest częścią planu…”
Na nic się zdało zaklinanie rzeczywistości – z trudem zdołałam się skupić, nie mówiąc już o odwracaniu wzroku.
Zamaszyste brwi nakreślone pod cudownie potarganymi ciemnobrązowymi lokami. Mocny nos, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, szerokie usta z uniesionymi kącikami. Nawet z oddali jego cudownie brązowa skóra jaśniała zdrowym blaskiem, a idealny zarys szczęki wydawał się ostry jak brzytwa. Otaczała go niewielka grupka podobnych mu młodych mężczyzn, jednak wszelki ich urok bladł w porównaniu z markizem Ridleyem. Szczególnie gdy jego wargi rozchylały się w uśmiechu.
Niebiosa, miejcie mnie w swojej opiece…
To – moja niespodziewana i zdecydowanie nazbyt emocjonalna reakcja – z pewnością mogło okazać się problematyczne. Wiedziałam o tym doskonale. Naiwnie liczyłam, że czas zatarł moje wspomnienia o nim, jednak trzy lata bynajmniej nie sprawiły, że stał się mniej przystojny, a jego uśmiech mniej czarujący. Przeciwnie, cała jego osoba zdawała się jeszcze bardziej magnetyzująca.
Powinnam go nienawidzić. Jednak nienawiść była bezużyteczną emocją… To jest – jeśli nie została odpowiednio nakierowana. Mimo tęsknoty i nostalgii, które ściskały teraz mój żołądek, musiałam pamiętać, że mam swój cel. Surowo upomniałam samą siebie – ten dżentelmen był jedynie jedną z figur w mojej grze. Moja główna przeciwniczka – królowa – znajdowała się gdzieś tutaj, w tej ogromnej sali balowej.
– Jak znajduje pani Londyn, panno Whitley? – zagadnęła lady Jersey, spoglądając na mnie z wysokości swojego arystokratycznego nosa.
Zwilżyłam usta, spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się swobodnie, zupełnie jakbym wcale nie utraciła przed chwilą gruntu pod nogami.
– Jak dotąd jestem zachwycona, milady.
– Bardzo różni się od Kumbrii, jak mniemam?
Przytaknęłam i skromnie spuściłam wzrok. Patronki uwielbiały pochlebstwa. W moim tonie zawarłam akurat tyle zachwytu, ile należało – i szczerze mówiąc, okazało się to całkiem łatwe. Londyn był klasą samą w sobie. Dla wielu z towarzystwa pełnił również funkcję centrum wszechświata, którego najjaśniejszy klejnot stanowiły Salony Almacka.
– Och, nawet nie ma porównania!
– Tak, cóż, robimy co w naszej mocy. – Lady Jersey uważnie rozejrzała się po sali. Nagle się rozpromieniła. – Chodźcie za mną. Właśnie wpadłam na doskonały pomysł. Muszę, po prostu muszę przedstawić twoją podopieczną mojemu bratankowi. – Lady Jersey zwróciła się teraz do lady Birdie, po czym znów zmierzyła mnie wzrokiem. – Jesteście w podobnym wieku. On i jego znajomi chętnie wezmą cię pod swoje skrzydła, jestem tego pewna. Wydajesz się odpowiednią młodą damą.
A mówiąc „odpowiednią”, miała na myśli odpowiednią wielkość mojego posagu, który już teraz pozostawał, wedle lady Birdie, tematem gorących plotek. Pieniądze były niezawodnym kluczem, otwierającym drzwi do najciaśniejszych, najbardziej elitarnych kręgów. Majątek, kontakty, uroda i cnota – przepis na kobiecy sukces „w towarzystwie”. Choć prawdę mówiąc, nie trzeba było nawet być piękną, jeśli tylko miało się pieniądze.
Dla lady Jersey byłam chodzącym skarbcem.
Zwinnie lawirowała w tłumie, a my podążałyśmy za nią – nie wypada przecież obrażać uczuć patronki odmową. Zatrzymałyśmy się zupełnie niespodziewanie. Nie zdążyłam się porządnie rozejrzeć, a lady Jersey już ciągnęła mnie za ramię.
– Oto jesteśmy – powiedziała. – Ridley, najdroższy, pozwól, że ci przedstawię: panna Lyra Whitley. Jest podopieczną lady Birdie i dopiero przyjechała do miasta. Panno Whitley, to mój bratanek, lord Keston Osborn, markiz Ridley i dziedzic księcia Harbridge’a.
Czas jakby zwolnił, krew szumiała mi w uszach, niemal czułam na sobie ciekawskie spojrzenia zebranych. Dobry Boże, zupełnie nie byłam gotowa na spotkanie z nim twarzą w twarz tak szybko. Mimo to… podniosłam na niego wzrok. Nie mogłam się powstrzymać.
Ależ był wysoki! Ja też wyrosłam, oczywiście, jednak co najmniej piętnaście centymetrów mniej niż te jego strzeliste metr osiemdziesiąt. Z bliska mogłam dostrzec w gąszczu jego loków delikatne brązowe i rudobrunatne pasma – dokładnie takie, jakimi je zapamiętałam. Mój wzrok przeniósł się teraz na dopasowany czarny surdut, na nieskazitelną biel koszuli, na jego fular, idealnie zawiązany tuż pod szczęką, którą tak bardzo pragnęłam musnąć. Spojrzenie pary brązowych oczu, nakrapianych złoto-topazowo, w których malowało się rozbawienie, napotkało moje.
Czy to możliwe, żeby płuca odmówiły posłuszeństwa? Po prostu przestały funkcjonować?
Bo doprawdy, na buszel pełen słodkich króliczków… nagle rozpaczliwie brakowało mi powietrza.
– Ogromnie miło mi panią poznać, panno Whitley – rozbrzmiał jego głęboki głos, pieszcząc wszystkie moje zmysły niczym miód oblewający gorącą bułeczkę.
Dobry Boże, skąd nagle myśl o miodzie i bułeczkach? Teraz poczułam ślinę napływającą do ust. „Na litość boską, dziewczyno, weźże się w garść!”
– Wzajemnie, lordzie Ridleyu. – Na szczęście zebrałam się w sobie na tyle, żeby dygnąć i zwrócić się do niego oficjalnie… a nie po imieniu, które miałam na końcu języka. Gdybym zwróciła się do niego per „Keston”, zostałoby to odebrane jako straszliwe faux pas.
Nie byłam w stanie się skupić, gdy przedstawiał mnie trzem pozostałym młodym dżentelmenom – lordowi Anselowi Chenowi, lordowi Blake’owi Castletonowi i panu Rafiemu Nasserowi – podczas gdy lady Jersey i lady Birdie odwróciły się, żeby przywitać się z jakąś parą, która do nich podeszła. Z całej siły starałam się nie dać po sobie poznać, że w moim wnętrzu buzowała wszechogarniająca ognista lawa.
Markiz przyglądał mi się z lekko przymrużonymi oczami, a jego idealną twarz na ułamek sekundy zmąciło coś jakby przebłysk niepokoju. Dla odmiany poczułam lodowaty ścisk w żołądku. Czy to możliwe, żeby mnie rozpoznał? Czyżby mój plan spalił na panewce, jeszcze zanim udało mi się wcielić go w życie? Potem jednak tylko uśmiechnął się lekko, kiedy jeden z towarzyszy za jego plecami powiedział:
– Witaj w Londynie, nowa dziewczyno.
Zirytowana własnymi obawami wróciłam myślami do afirmacji, które ćwiczyłam długie godziny. Jestem Lyra Whitley… A Lyra Whitley pragnęła jedynie tańczyć na szkieletach swoich wrogów. Lyra Whitley była niezniszczalnym żywiołem… uzbrojoną po zęby żołnierką gotową do bitwy, feniksem wyłaniającym się z popiołów swojej przeszłości. Lyra Whitley była wszystkim tym, czym w tym momencie powinna być Ela Dalvi.
Królowa z drugiego końca szachownicy miała za chwilę przejąć kontrolę nad rozgrywką.
Zwróciłam się do tego, który się do mnie odezwał. Miał na imię Rafi. Zawadiacko przystojny, o ciemnoszarych oczach, w których migotały iskierki zainteresowania. Jego złotobrązowa twarz wręcz emanowała prominencją. Musiałam osiągnąć ten sam efekt. Stać się uosobieniem prominencji.
Uśmiechnęłam się, trzepocząc rzęsami, i odezwałam się z delikatną nutką flirtu w głosie:
– Co taka dziewczyna jak ja musi zrobić, żeby dostać szklaneczkę lemoniady?
Burghfield, Berkshire, styczeń 1814 r.
Do posiadłości obok naszej miała się wprowadzić nowa rodzina. Z ekscytacji aż mnie skręcało. W naszej uroczej, sennej parafii od lat nie wydarzyło się nic ciekawego. Po śniadaniu niemal biegiem ruszyłam do frontowych okien, żeby wpatrywać się w drogę prowadzącą do sąsiedniego majątku.
– I co, i co, widzisz kogoś? – pisnęła za moimi plecami Poppy.
Potrząsnęłam głową i zwróciłam się w stronę mojej najlepszej przyjaciółki, równie mocno podekscytowanej. Obydwie nie mogłyśmy się wprost doczekać, żeby poznać nowych sąsiadów. Poppy mieszkała o wiele bliżej centrum miasta, jednak tak często spędzała noce w moim domu, że była właściwie jak rodzina. Od czasu gdy jej ojciec prawnik zaczął pracować dla mojego, stałyśmy się praktycznie nierozłączne.
Świeżo upieczeni książę i księżna Harbridge’owie, jak udało mi się podsłuchać dzięki przyciszonym rozmowom służby, mieli syna i córkę, których dzieliła roczna różnica wieku. Biorąc pod uwagę, że Poppy była moją jedyną przyjaciółką, miałam nadzieję, że dziewczynka okaże się sympatyczna. Odpowiednie towarzyszki w moim wieku, szczególnie dla jedynej córki hrabiego wiodącego samotniczy tryb życia, zdarzały się doprawdy rzadko.
– Jak myślisz, jaki on jest? – szepnęła Poppy. – Ten lord Keston?
– Skoro jest dziedzicem księcia, jego tytuł to markiz, więc jego znajomi zwracają się do niego „lordzie Ridleyu” albo po prostu „Ridleyu” – poprawiłam ją bez zastanowienia.
Na twarzy Poppy pojawił się rumieniec.
– Doprawdy, Elu, nie musisz być taka protekcjonalna.
– Nie chciałam! Po prostu tak powinno się do niego zwracać. Przepraszam. – Aż się wzdrygnęłam, czując na sobie jej urażone spojrzenie. Przycisnęłam nos do zimnej szyby.
– Myślisz, że jest przystojny? – spytała Poppy.
– Raczej paskudny – odparowałam. – I nadęty, i arogancki. Synowie książąt tak już mają.
– Mama mówi, że Jego Książęca Mość to bardzo przystojny mężczyzna. Skoro jego papa jest przystojny, to może lord Ridley też?
Wyrzuciłam ze swojej głowy wszelkie myśli o być-może-przystojnym, za to definitywnie-nadętym lordzie Ridleyu i nic nie odpowiedziałam. Patrzyłam przez szybę, jakby za sprawą mojego skupienia powozy miały się nagle magicznie pojawić. Służący, którzy zazwyczaj wiedzieli wszystko o wszystkich, napomknęli przy śniadaniu, że nowa rodzina ma podobno przybyć już dzisiaj. Od kiedy to usłyszałam, przebierałam nogami z niecierpliwości. Raczej nie z powodu synasąsiadów, chociaż kto wie.
I tak za żadne skarby nie przyznałabym się do tego nikomu, nawet swojej najlepszej przyjaciółce. A co, jeśli okazałby się pozbawioną manier ropuchą? Jednakże nie zdołałam ukryć swojej ekscytacji. Mój papa był parem, co oznaczało, że wszyscy pozbawieni tytułu, w tym chłopcy mieszkający w naszej wsi, musieli trzymać się na dystans. Miło byłoby poznać kogoś, z kim mogłabym zawrzeć znajomość, a kto wie, może okazałby się również dobrą partią? O ile, rzecz jasna, nie zadurzyłby się w Poppy, podobnie jak każdy chłopak w dziejach Burghfield.
Moja nadzieja zgasła, zanim jeszcze rozpaliła się na dobre.
– A co wy tu robicie, dziewczęta? – Za naszymi plecami rozległ się znajomy głos.
– Tatusiu, wróciłeś! – pisnęłam i rzuciłam się w jego ramiona. W czasie intensywnego londyńskiego sezonu mój tata spędzał mnóstwo czasu w parlamencie, ale także od czasu do czasu podróżował do Europy. Zawsze starał się jak najszybciej wracać do mnie z kontynentu, szczególnie odkąd zmarła mama.
Tęskniłam okropnie za czasami, kiedy mama była zdrowa, w pełni sił i mogłyśmy towarzyszyć tacie w jego wojażach. Za czasów mojego dzieciństwa zwiedziliśmy we troje Francję i Włochy, jednak teraz najbardziej wyczekiwałam, aż będę mogła ponownie zawitać do Londynu. Miałam wielką nadzieję, że za dwa, trzy lata będę mogła ukłonić się przed królową Charlotte. W końcu miałam już prawie piętnaście lat!
– Witaj, mój groszku!
– Nie jestem żadnym groszkiem, tatusiu! – prychnęłam z oburzeniem. – Urosłam o kolejne trzy milimetry, jakbyś nie zauważył.
– W takim razie od dziś będę cię nazywał swoim strączkiem.
Nie byłam zbyt wysoka, ale wciąż miałam nadzieję, że po prostu jestem jedną z tych osób, które późno dojrzewają. Nie chciałam być niska. Chciałam być wysoka, smukła i piękna, jak moja mama.
Poppy ześlizgnęła się z sofy i dygnęła niezgrabnie, zaaferowana.
– Dzień dobry, lordzie Marwicku.
– Dzień dobry. – Ojciec przywitał moją przyjaciółkę. – Jak się miewa twoja matka?
Uśmiechnęła się kącikiem ust.
– Dobrze, milordzie.
Mimo że Poppy stale gościła w naszym domu, zawsze peszyła ją obecność mojego szorstkiego, surowo wyglądającego ojca. Jak niemal każdy, nie mogła opanować tremy w jego towarzystwie. Nieważne, jak usilnie zapewniałam ją, że papa wcale nie jest taki straszny. Nigdy mi nie wierzyła. Była przekonana, że mój ojciec jej nie lubi.
Niedorzeczność. Wszyscy kochali Poppy.
Szczególnie moja mama. Spędzały godziny na rozmowach przy wspólnym haftowaniu – czynności, której szczególnie nienawidziłam. Wyszywanie postrzegałam jako wymyślną torturę istniejącą tylko po to, żeby cierpiały na tym palce niewinnych dziewcząt. W czasie choroby mamy Poppy każdego dnia odwiedzała nas z kwiatami – najczęściej makami, co z jednej strony było pewną oznaką próżności3, ale z drugiej – uroczym zachowaniem w jej stylu.
Była dla mojej matki ogromnym wsparciem, kiedy opowiadała jej o naszej wielkiej przyjaźni i zapewniała, że zawsze będziemy mogły na siebie liczyć. To Poppy ocierała moje łzy, kiedy czternaście miesięcy temu pochowaliśmy mamę. Od tamtego czasu stała się moją jedyną pocieszycielką. Bratnią duszą. Siostrą w każdym tego słowa znaczeniu.
Nie miałam pojęcia, jak dałabym sobie bez niej radę.
Miała długie blond loki, różowe policzki, anielskie rysy twarzy – Poppy oczarowywała wszystkich, których spotykała na swej drodze, od kucharzy przez ogrodników po stajennych. Kiedy się do kogoś uśmiechała, po prostu nie sposób było tego nie odwzajemnić.
Poznałyśmy się, kiedy obie miałyśmy po jedenaście lat, i od tamtego czasu pozostała niezmiennie uroczą dziewczynką. Obecnie, w wieku lat czternastu, kształty Poppy nabrały już dostatecznych krągłości, żeby przyciągać spojrzenia młodzieńców ze wsi. Michael, syn naszego wikarego, świata poza nią nie widział, jednak Poppy od zawsze żywiła przekonanie, że będzie kimś więcej niż tylko żoną zwykłego wikarego.
Ja, w przeciwieństwie do niej, byłam niska i chuda jak szczapa, bez choćby najmniejszych oznak kobiecych krągłości, więc nikt, a już szczególnie przedstawiciele płci przeciwnej, nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. Nie żeby mi to przeszkadzało. Towarzystwo chłopców było męczące. I nudne.
Oczywiście, nie zazdrościłam Poppy jej urody.
Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Obydwie kochałyśmy czytać powieści kryminalne i wymyślać niezwykłe historie o zaczarowanych księżniczkach i przystojnych szlachcicach. Doskonale sprawdzałam się jako szlachcic w naszych amatorskich sztukach teatralnych. Rozkosznie wdzięcząca się Poppy odgrywała oczywiście inne role, ja tymczasem uwielbiałam wymachiwać małym drewnianym mieczem, który sama wystrugałam, i wdrapywać się na nasze fikcyjne zamkowe wieże, czyli wielkie dęby na naszej posiadłości.
– A co powiesz na to, żeby pójść do wioski na lody? Może mają jakieś nowe smaki? – przerwała moje rozmyślania Poppy. – Ja stawiam. – Uśmiechnęła się szeroko, znając moją słabość do lodowych deserów, i klepnęła obok mnie na kanapie. – Podobno u Eldertona była nowa dostawa wstążek prosto z Londynu. Też mogłybyśmy pójść je obejrzeć.
Wrrr, wstążki. Kto chciałby godzinami wpatrywać się w paski błyszczącego materiału, które i tak skończą co najwyżej jako ozdoba kapelusza albo ucho damskiej torebki? Już prędzej wydłubałabym sobie oko szydełkiem. Stłumiłam jednak swoje prawdziwe uczucia i zawołałam z udawanym podekscytowaniem:
– Z Londynu, naprawdę?
Pokiwała głową z entuzjazmem i objęła mnie ramieniem.
– Otóż to! Musimy tam pójść, Elu, uwierz mi! – Poppy zatrzepotała rzęsami. – Ślicznie, śliiicznie proszę.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu, widząc jej błagalny wzrok – była jak mały, słodki piesek. Cóż, nie od dziś wiadomo było, że ona kochała wszystko, co związane z modą, a ja kochałam słodycze. Ścisnęłam jej ramię.
– Kiedy robisz takie słodkie oczy, od razu mam ochotę iść do cukierni – zażartowałam. Już-już miałam dodać, że miło byłoby się przejść i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, kiedy Poppy zarzuciła mi ramiona na szyję, nieomal spychając nas tym samym z kanapy.
– W takim razie powiem stangretowi, żeby przyszykował powóz hrabiego.
Potarłam podbródek. Do wioski nie było aż tak daleko – wiele razy chodziłyśmy tam pieszo nawet w zimniejsze dni – a przygotowywanie karocy mojego ojca, z rodzinnym herbem na drzwiach, wymagało sporo zachodu. Ale spojrzawszy na śliczną niebieską sukienkę przyjaciółki – najpewniej kolejną nową – zrozumiałam, że zapewne nie chciałaby jej zniszczyć. Okoliczne lasy potrafiły być zdradliwe, szczególnie teraz, kiedy od kilku tygodni panowały przymrozki.
Sięgnęłam po swój znoszony, ale ciepły płaszcz i zawiązałam pod brodą wstążki kapelusika. Zlustrowałam wzrokiem swój strój i zmarszczyłam nos.
– Może powinnam pójść się przebrać? – spytałam. Mimo że moja żałoba po mamie formalnie już się skończyła, wciąż jeszcze nie potrafiłam się przekonać do noszenia strojów w pogodniejszych barwach.
Poppy wsunęła rękawiczki na dłonie, obrzucając mnie jednocześnie uważnym spojrzeniem, po czym szybkim gestem wyciągnęła spod mojego nakrycia głowy zakręcony kosmyk.
– Ależ nonsens, wyglądasz świetnie… A teraz, z tym loczkiem, wręcz ujmująco. Ruszajmy, zanim wykupią wszystkie wstążki. Pospiesz się, ślimaku, bo przegapimy najlepsze egzemplarze!
Rzecz jasna, mówiła tak tylko z grzeczności. Moje niesforne włosy były dla mnie źródłem utrapienia. W przeciwieństwie do maminych fal, gęstych i błyszczących niczym hebanowy wodospad, moje krótkie brązowe strąki sterczały na wszystkie strony i skutecznie opierały się działaniom czegokolwiek, co choćby przypominało grzebień. Moja służąca musiała się nieźle namęczyć dziś rano, żeby doprowadzić gniazdo na mojej głowie do jako takiego porządku. Generalnie preferowałam krótką fryzurę, teraz jednak z ciężkim westchnieniem zdmuchnęłam loczek ze swojego czoła, żeby nie zasłaniał mi widoku. Być może nowa wstążka rzeczywiście poprawiłaby mi humor. Dlaczegóż by nie zrobić dobrego wrażenia na nowych sąsiadach?
Krótko po wydaniu służbie polecenia miałyśmy już do swojej dyspozycji powóz mojego ojca – czekał na dziedzińcu, z zaprzężonymi pięknymi końmi. Wdrapałyśmy się do środka pojazdu.
– Och, Elu, spójrz tylko! – pisnęła z ekscytacją Poppy, kiedy karoca skręciła za róg i naszym oczom ukazał się podjazd na sąsiadującą posesję. Całą drogę zajmował co najmniej tuzin powozów. Niewielka armia kobiet i mężczyzn uwijała się jak w ukropie, wypakowując kufry, pudła i skrzynie. Poppy niemal skręciła sobie kark, do ostatniej chwili przyglądając się całej scenie.
– Widziałaś, widziałaś? O rety, a więc naprawdę już tu są! Może powinnyśmy później pójść się z nimi przywitać?
Kiwnęłam głową niezobowiązująco.
– Jestem pewna, że papa coś już zaplanował.
Jej entuzjazm natychmiast przygasł. Jeśli mój ojciec coś organizował, Poppy nie mogła w tym uczestniczyć. Tak, była dla mnie jak rodzina, ale nie łączyły jej więzy pokrewieństwa z rodem Dalvich.
– Odwiedzimy ich razem kiedy indziej, obiecuję – pospieszyłam z zapewnieniem, żeby ją pocieszyć.
– Trzymam cię zatem za słowo – odpowiedziała, znów rozpromieniona.
Dotarłyśmy do wioski i nasza karoca włączyła się do ruchu na głównej ulicy. Tutejszy plac tętnił życiem. Po kilku dniach nieznośnej pogody wszyscy powychodzili z domów, aby nareszcie nacieszyć się promieniami słońca. W herbaciarni U Bunny roiło się od gości, a słodkości w witrynie prezentowały się nad wyraz kusząco. Może i warto było dla nich przecierpieć wstążkowe zakupy. Może.
Przed sklepem Eldertona zauważyłam w tłumie kilka nowych twarzy. Uwaga wszystkich skupiła się na nadjeżdżającej karocy. Pomimo topniejącego ostatnimi czasy majątku Burghfield od dziesięcioleci pozostawało siedzibą hrabiostwa Marwick.
Wątłą dłonią wygładziłam poły mojego wyblakłego płaszcza. Mieszkańcy wioski okazywali mi szacunek, ponieważ byłam córką hrabiego Marwick, niemniej trzymali się ode mnie na dystans. Przywykłam do takiego traktowania.
Karoca zatrzymała się i stangret otworzył nam drzwi. Odczekałam chwilę, żeby Poppy mogła wyjść pierwsza – uwielbiała to, podczas gdy mnie wcale nie zależało na ostentacji. Nie lubiłam pchać się na piedestał, podczas gdy Poppy wręcz pławiła się w zainteresowaniu tłumu. To był nasz drobny rytuał, który niezmiennie ją uszczęśliwiał. Posłała mi promienny uśmiech i z godnością przyjęła usłużną dłoń stangreta, pomagającego jej wysiąść z powozu. Podążyłam za nią jak milczący cień.
Przedarłyśmy się przez tłumek zebrany wokół okna wystawowego – „czyżby te wstążki miały magiczny dar przyciągania?” – i weszłyśmy do środka.
– Ach, Florence, cóż za piękna nowa suknia! – rozległ się zachwycony pisk Poppy na widok córki właścicielki.
Florence miała na sobie żółtą muślinową sukienkę z taką ilością falbanek, że tylko cudem mieściła się w drzwiach. Znalazłam sobie spokojny kącik nieopodal działu z chusteczkami i wpatrywałam się w nią, z trudem tłumiąc chichot. Prawdę mówiąc, wyglądała jak wielkie ciastko z kremem.
– Zgadzam się w zupełności – usłyszałam za swoimi plecami. – Taka ilość kremu nikomu nie może wyjść na zdrowie.
Dobry Boże. Czyżbym wypowiedziała tę myśl na głos?
– Owszem, tak. – Głos rozległ się ponownie. – To też słyszałem, gdybyś miała wątpliwości.
Zaciskając usta, odwróciłam się powoli i moim oczom ukazał się chłopiec w kremowym płaszczu schowany za jedną z zasłon.
– Co ty tu robisz? Ukrywasz się? – spytałam.
Rzucił mi uważne spojrzenie.
– Chyba obydwoje wpadliśmy na ten sam pomysł.
Prychnęłam, odrzucając włosy.
– Nie ukrywam się. Ja tylko… odpoczywam.
Ponownie zerknęłam w jego stronę – z pewnością nie poznałam go wcześniej. Był ode mnie o wiele wyższy (jak większość). Spod zawadiackiej czapki wystawała gęsta czupryna ciemnobrązowych sprężynek. Spod daszku zerkały na mnie błyszczące, ciemne oczy. Usta chłopaka wygięły się w uśmiechu.
– Co ty w ogóle robisz w sklepie Eldertona? – dopytywałam szeptem. – To nie miejsce dla chłopców.
Posłał mi świdrujące spojrzenie.
– Chcesz powiedzieć, że chłopcy nie mogą lubić zakupów?
– Nie to mam na myśli – odparłam. – Po prostu większość z was wręcz ucieka z krzykiem na widok wstążek.
– Ale co jest nie tak ze wstążkami?
Dostrzegłam w jego oku błysk, który pozwolił mi upewnić się, że się ze mną droczy.
– Nieistotne – ucięłam. – Pilnuj się i nie mów za głośno, inaczej nas zauważą.
Udawałam, że nie zwracam na niego uwagi, i starałam się uspokoić oddech. W każdej chwili Poppy mogła zacząć mnie szukać. Nie chciałam zostać odnaleziona za zasłoną w towarzystwie nieznanego mi chłopca. Ileż bym się potem od niej nasłuchała!
Tymczasem Poppy szczebiotała coś na temat trzewików Florence głosem, który zdolny byłby roztrzaskać szkło.
Na litość boską, czyż istniało coś bardziej mdlącego?
Cichy rechocik sprawił, że szybko zamrugałam.
– Masz niedobry nawyk wypowiadania na głos swoich myśli.
„Och, do jasnej anielki!”
– Masz niedobry nawyk podsłuchiwania – odwarknęłam, obrzucając go surowym spojrzeniem. Przeklinałam w myślach swój niewyparzony język, który zdradzał obcym ludziom moje najskrytsze myśli. To moja kryjówka, a ten chłopak mi przeszkadzał! Aczkolwiek, mówiąc zupełnie szczerze, to jednak on był tutaj pierwszy.
– Przecież nic nie poradzę na to, że cię słyszę, prawda? – odparował. Minęło dobrych parę minut, zanim odezwał się ponownie: – Przyszedłem tutaj ze swoją młodszą siostrą. – Wskazał na dziewczynę, której loki, tak podobne do jego własnych, spływały na jej ramiona złoto-brązową kaskadą. – To ona, lady Zenobia. Dopiero co się tutaj sprowadziliśmy.
Lady? Obróciłam się na pięcie tak gwałtownie, że prawie nadziałam się na jego łokieć.
– Czyli jesteś…
Mimo że byliśmy ściśnięci za zasłoną, udało mu się skłonić szarmancko i nawet wyglądać przy tym całkiem atrakcyjnie.
– Lord Keston Osborn, markiz Ridley, do usług. A ty jesteś…?
– Ela. Ela Dalvi.
Zapomniałam o swoich tytułach, ale, szczerze mówiąc, gratulowałam sobie w duchu, że udało mi się wydusić z siebie jakiekolwiek słowo w momencie, w którym dotarły do mnie trzy rzeczy: po pierwsze, nie był wcale odpychający ani nieuprzejmy, po drugie, wydawał się jedynie odrobinę zarozumiały, a po trzecie, Poppy będzie musiała zażyć porządną dawkę soli trzeźwiących swojej mamy, kiedy dowie się, kogo spotkałam!
Los w połowie jest panem naszych czynności, lecz jeszcze pozostawia nam kierowanie drugą ich połową lub nie o wiele mniejszą ich częścią.
Niccolò Machiavelli
Londyn, marzec 1817 r.
Markiz Ridley przyglądał mi się uważnie znad krawędzi swojej szklanki, wręczywszy mi wcześniej taką samą, wypełnioną bladą lemoniadą. Czując na sobie jego spojrzenie, skosztowałam maleńki łyk, choć najchętniej wypiłabym ten napój duszkiem, zupełnie jak zbłąkany wędrowiec ocalony z pustyni, któremu podano kubek wody.
– To twoja pierwsza wizyta w Londynie? – spytał.
– Zgadza się. To aż tak widać? – Mój głos, zwykle niski i modulowany, brzmiał o wiele bardziej ochryple niż zazwyczaj.
Na szczęście był zupełnie niepodobny do ćwierkliwych dźwięków, które wydawałam z siebie kilka lat temu.
– Przyzwyczaisz się – stwierdził Blake… czy może raczej Ansel?
Imię Blake nosił ten blady, piegowaty rudzielec, teraz sobie przypomniałam. Z kolei Ansel mógł się pochwalić kurtyną czarnych, ulizanych włosów i był pochodzenia azjatyckiego. Z kolei Rafi to ten szarooki, wygadany Pers.
Być może Keston wspominał mi o nich w przeszłości, ale nigdy nie opisywał ze szczegółami. Teraz mogłam ich wreszcie zobaczyć na własne oczy.
– Zapewne. Słyszałam, że na niektórych przyjęciach rozdaje się tutaj w prezencie diamentowe pierścionki i spinki do krawatów. – Zachichotałam dźwięcznie. – Doprawdy, trudno mi sobie wyobrazić ten przepych. – Potoczyłam dłonią wokół. – Podobnie jak tutaj zresztą.
– Och, Almack to jeszcze nic – wtrącił się Rafi z przebiegłym uśmieszkiem. – Poczekaj tylko na słynny bal Ridleya i jego rodziny, organizowany na koniec każdego sezonu. Wszyscy rozmawiają o nim wiele tygodni przed wydarzeniem i jeszcze na długo po nim. – Obrzucił mnie śmiałym spojrzeniem. – Może wyjawisz wreszcie, jakież to miasteczko na prowincji tak długo ukrywało przed nami twoje wdzięki?
Zrobiło mi się mdło od tego nieskrępowanego flirtu, szybko upiłam więc kolejny łyk równie mdłej lemoniady.
– Och, z pewnością o nim nie słyszeliście. Niczym niewyróżniająca się maleńka wioska, jakże daleko od Londynu.
– Och, uwierz nam, każdy z nas miał w swoim życiu do czynienia z małymi, sennymi wioseczkami – wtrącił sucho Keston. – Ja osobiście nigdy nie mam dość energii wielkiego miasta. Po stokroć lepsza niż nuda sali wykładowej, zapewniam.
O losie, ten baryton. Rafi mógłby flirtować ze mną cały dzień, nie robiąc na mnie najmniejszego wrażenia. Jedyne, co musiał zrobić Keston, to otworzyć usta. Chociaż doprawdy nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej brzmiał tak jak teraz – jego głos był głęboki i tak intensywny, że niemal czułam jego smak, jakby dekadencki kawałek słodko-gorzkiej czekolady. Kto by przypuszczał, że intonacja głosu może być tak… sugestywna?
– Wszyscy uczęszczacie na uniwersytet? – spytałam.
– Owszem, tak – odpowiedział Ansel. – Blake i ja studiujemy na Cambridge, a tych dwóch na Oksfordzie, to jest, oczywiście, do czasu, aż Harbridge umrze i Ridley zostanie księciem.
– Broń Boże – mruknął pod nosem Keston. – Mam nadzieję, że mój ojciec wieść będzie długie, szczęśliwe życie. Jestem o wiele za młody, żeby pochłonęła mnie praca w parlamencie, jak tych wszystkich marudnych starców. Chcę zwiedzić Europę, przedsięwziąć wielką wyprawę, zanim tytuł książęcy zaprzęgnie mnie na stałe do tych wszystkich obowiązków.
Blake parsknął śmiechem, po czym ściszył głos:
– Naprawdę sądzisz, że Poppy zaaprobuje twoją wielką wyprawę? Ta dziewczyna nie opuszcza cię na krok, jakby ją ktoś przykleił klejem i dodał jeszcze kilka żelaznych gwoździ na wszelki wypadek.
Pozostali dwaj towarzysze również wybuchnęli śmiechem, ale twarz Kestona pozostała zastanawiająco obojętna na wspomnienie jego rzekomej ukochanej. Interesujące.
– Poppy? – spytałam, z zainteresowaniem obserwując ich dalszą wymianę zdań.
– Strażniczka Ridleya – zachichotał Ansel.
Rafi ostentacyjnie rozejrzał się po sali balowej, przykładając dłoń do czoła tak, jakby ochraniał oczy przed słońcem.
– Prawdę mówiąc, jestem zaskoczony, że jeszcze jej tu nie ma. Byłem pewien, że przybiegnie zaznaczyć swój teren, kiedy tylko lady Jersey przedstawiła nam jej konkurencję i świeży towar.
– Skończ już, Rafi – rzucił Keston.
– Świeży towar? – powtórzyłam, marszcząc nos. – To dość pogardliwe określenie.
Rafi rzucił mi szybkie spojrzenie i przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał oblizać usta. Ja jednak wytrzymałam siłę jego wzroku i spiorunowałam go równie mocnym spojrzeniem spod uniesionej brwi do momentu, w którym jego wzrok ześlizgnął się w dół, a policzki pokrył szkarłatny rumieniec.
– Jestem myśliwym – rzucił. Najwyraźniej wciąż jeszcze chciał grać pierwsze skrzypce w tej konwersacji. – Damy uwielbiają, kiedy ruszam za nimi w pogoń.
Na dźwięk tych przechwałek z trudem powstrzymałam szyderczy śmiech.
– Och, czy aby na pewno? Pozwól, że udzielę ci dyskretnej porady: nad wyraz często nieco bardziej subtelne podejście czyni cuda. Żadna dama nie lubi, żeby przytłaczać ją pychą i próżnością.
– Auć! – zarechotał Blake. – Naszemu myśliwemu brakuje umiejętności.
– Wcale nie – wymamrotał Rafi, a jego przyjaciele po raz kolejny zgodnie wybuchnęli śmiechem.
Czułam na sobie rozbawione spojrzenie Kestona, ale nie odważyłam się podnieść wzroku. Musiałam tkać swoją pajęczynę z największą starannością i skupieniem. Oznaczało to, że muszę owinąć sobie wokół małego palca jego przyjaciół, a nie pławić się w świetle jego aprobaty.
– Ona mi się podoba, Ridley – oznajmił wreszcie Rafi po dłuższej, pełnej napięcia chwili. – Powinniśmy zatrzymać ją przy sobie.
– Zwracam uwagę, iż nie jestem rzeczą, żeby można mnie gdziekolwiek trzymać – odparowałam lekko. – Niemniej wasza czwórka wydaje się dość sympatyczna, więc być może dam się przekonać do przebywania w waszym towarzystwie.
Blake uśmiechnął się szeroko, a jego oczy rozbłysły entuzjazmem.
– Uprzejmie uprzedzam, że nasze towarzystwo może oznaczać kłopoty.
„Zapewniam, że moje też”.
– Ale jak to?
– Cieszymy się nie najlepszą reputacją. Podobno prowadzimy hulaszczy tryb życia i często wpadamy w tarapaty – odpowiedział i mrugnął do mnie. Był uroczy, nie mogłam temu zaprzeczyć. Nie był rzecz jasna tak atrakcyjny jak Keston, który przywodził na myśl półboga, ale jego gęste rude włosy i jasnoniebieskie oczy, w których czaiła się obietnica kłopotów, również miały swój zawadiacki, szorstki urok.
– Och, uwierz mi. – Roześmiałam się. – Już z daleka poznałam, czego się po was spodziewać. – To mówiąc, wskazałam po kolei na Kestona, Rafiego, Ansela i Blake’a: – Książę, Hulaka, Uczony i Błazen.
Blake zrobił oburzoną minę.
– Zaraz, skąd właściwie wiesz, że to nie ja jestem księciem?
Usta Kestona rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, kiedy przyjacielsko szturchnął przyjaciela w ramię.
– Nawet dla niej jest to absolutnie oczywiste, kolego.
– Ale żeby od razu błazen? – Blake teatralnym gestem przycisnął dłoń do piersi. – Czy nie mógłbym przynajmniej zostać tym najprzystojniejszym albo najbardziej uroczym?
Z rozbawieniem oparłam swój wachlarz na jego ramieniu, najpierw jednym, potem drugim, jakbym była królową nadającą mu rycerski tytuł.
– Niniejszym nadaję ci miano: Pan Uroczy.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem na widok ukontentowanej miny Blake’a.
– A co was tak śmieszy? – rozległ się damski głos.
Odwróciłam się w porę, żeby zobaczyć blondynkę uwieszającą się na Kestonie. Za nią pojawiły się trzy wierne kompanki. Byłam, rzecz jasna, przygotowana na spotkanie z Poppy, a mimo to na sam jej widok poczułam jednoczesny ścisk szczęki i żołądka.
Moja dwulicowa eksprzyjaciółka.
Jej uroda, podobnie jak urok Kestona, niezmiennie przyciągała uwagę. Filigranowa i gibka, ubrana była w olśniewającą satynową suknię w morskim kolorze, na której widok każda dziewczyna zieleniała z zazdrości. Jej lodowatobłękitne spojrzenie napotkało moje, równie chłodne i oceniające.
– To panna Lyra Whitley – odezwał się Ansel, zanim Keston zdążył oficjalnie nas sobie przedstawić. – Przyjechała do Londynu pod troskliwymi skrzydłami lady Birdie.
– Jest moją opiekunką – wyjaśniłam, w czasie gdy wzrok Poppy powędrował w stronę, gdzie stała lady Birdie, pochłonięta konwersacją z lady Jersey i lady Sefton. Od czasu do czasu czułam na sobie jej badawcze spojrzenie – swoje obowiązki jako przyzwoitki traktowała z najwyższą powagą.
Keston chrząknął i wskazał gestem na dziewczynę, aktualnie uwieszoną na jego ramieniu niczym jesienny płaszcz.
– Panno Whitley, proszę pozwolić, że przedstawię: oto panna Landers. Panno Landers, to panna Whitley.
– Miło mi poznać – odezwałam się wreszcie po dłuższej chwili milczenia ze strony Poppy.
Następnie dłoń markiza powędrowała w kierunku pozostałych nowo przybyłych gości: posągowej, ciemnoskórej dziewczyny o czarnych włosach do ramion, drobnej dziewczyny o kolorze skóry podobnym do mojego i krótkiej, twarzowej fryzurze i wreszcie szczupłej brunetki o zaróżowionych policzkach. Wszystkie trzy, co było do przewidzenia, wpatrywały się we mnie z pogardą. Westchnęłam w duchu. Dlaczego niektóre dziewczęta tak bardzo lubują się w onieśmielaniu innych? Co nie zmieniało faktu, że jako przyboczne Poppy zapewne poszłyby za nią w ogień, gdyby tylko im rozkazała.
Markiz przedstawił mi je teraz po kolei:
– Lady Simone Blakely, panna Aarvi Nath oraz panna Emma Rhodes.
– Panno Whitley, czy przyjechała tu pani na cały sezon? – chciała wiedzieć Poppy, sunąc czubkiem palca po rękawie Kestona. Z trudem stłumiłam chichot. Była tak zabawna w tym warowaniu przy jego boku. Przypominała mi szczeniaczka obsikującego swój teren.
– Owszem – odpowiedziałam przyjacielskim tonem. – Przyznam, że to wszystko jest dla mnie ciut przytłaczające. Jestem niewymownie wdzięczna ciotce lorda Ridleya, że przedstawiła mnie niektórym gościom. Do tej pory nie miałam jeszcze zbyt wiele czasu, aby nawiązać znajomości. Byłam zbyt zajęta rozpakowywaniem swoich kufrów w rezydencji przy Grosvenor. Nie licząc mojej prezentacji na królewskim dworze kilka tygodni temu, to moje pierwsze poważne wyjście do towarzystwa.
– Grosvenor Square? – upewniła się Poppy, a oczy jej zapłonęły.
Przytaknęłam tylko, jakbym nie miała zielonego pojęcia o tym, że wymieniłam właśnie jeden z najbardziej prestiżowych adresów w całym Londynie.
– Dokładnie tak. Znasz te okolice?
– Ridley tam mieszka – pisnął Blake. – Proszę, proszę, jesteście sąsiadami!
– W takim razie być może mógłbyś oprowadzić mnie kiedyś po okolicy. – Nieśmiało uśmiechnęłam się do markiza. – Nie miałam jeszcze okazji pozwiedzać Londynu.
Czułam na sobie świdrujące spojrzenie Poppy. Z pewnością zauważyła modny krój mojej sukni, jak również imponujący sznur pereł lśniący na mojej szyi. Raczej nie miała szans ich rozpoznać – mama nosiła je bardzo rzadko. Ten naszyjnik oraz para kolczyków z birmańskich rubinów były jedynymi klejnotami rodzinnymi, których mój ojciec nie sprzedał, żeby spłacić wierzycieli.
Poczułam głębokie zadowolenie. Niech patrzy. Niech wszyscy patrzą. Odwróciłam się, żeby ukryć uśmieszek zadowolenia, i opróżniłam szklankę z lemoniadą. Odstawiłam ją na tacę trzymaną przez lokaja, po czym wymieniłam spojrzenia z lady Birdie. Potem przeniosłam wzrok na cztery pary, które właśnie kończyły tańczyć kadryla. Moja przyzwoitka zareagowała natychmiast. Podeszła do naszej grupy z ciepłym uśmiechem.
– Powinnaś zatańczyć, Lyro – zasugerowała. – Być może któryś z twoich nowych przyjaciół mógłby cię zaprosić.
– Doskonały pomysł! – podchwyciła lady Jersey. – Ridley, najdroższy! Musisz koniecznie poprosić pannę Whitley do tańca, w końcu to jej pierwszy bal. Moja kochana Patience opowiadała mi właśnie, iż poza nią nie ma nikogo innego na świecie. Ostatnim życzeniem jej umierającego ojca było to, aby pojechała do Londynu. Czy to nie tragiczna historia? Biedne dziewczę.
Nieomal zachichotałam, słysząc wzmiankę o imieniu lady Birdie – Patience, czyli „cierpliwość”. Jej absolutny brak takowej był dla mnie źródłem nieustającego rozbawienia.
– Jak sobie życzysz, cioteczko – odpowiedział lekko Keston i wyswobodził się ze szponów Poppy. Wyciągnął do mnie dłoń. – Panno Whitley, czy zechciałaby pani dołączyć ze mną do kotyliona?
Poppy wiedziała, że nie może zaprotestować, szczególnie w obecności kogoś tak znaczącego, jak lady Jersey. Wyszłaby na grubiańską i niewychowaną. Zacisnęła usta i odwróciła się na pięcie, ciągnąc za sobą niezadowolonego Blake’a, którego usta ułożyły się w bezgłośne, teatralne: „dlaczego ja?”. Przygryzłam wargę, żeby powstrzymać chichot.
Wsparłam się na przedramieniu markiza i pozwoliłam poprowadzić się na środek sali balowej, gdzie pozostałe pary również ustawiały się do kotyliona. Sądziłam, że Keston ruszy w stronę Blake’a i Poppy, jednak on poprowadził nas w innym kierunku, tam gdzie stał już wyprostowany Ansel w towarzystwie drobnej, ciemnowłosej, podobnej do niego młodej damy.
– Lordzie Ridleyu – zaszczebiotała – wyglądasz znakomicie.
Skinął głową.
– Lady Rosalin. Pozwól, że przedstawię: panna Whitley. Dopiero przyjechała do miasta. – Krótkie spojrzenie ciepłych, brązowych oczu w moją stronę. – To lady Rosalin. Ansela już znasz. Czy może raczej „Uczonego”, jak sama go nazwałaś.
Ansel uśmiechnął się szeroko.
– Czy to przez wzgląd na moje okulary?
– Zgadza się – potwierdziłam, kiedy ustawiliśmy się na swoich miejscach. – Wyglądasz w nich na erudytę, bez dwóch zdań.
– Podczas gdy w rzeczywistości nie odróżniłby wykładu naukowego od wycieczki konnej – mruknęła pod nosem Rosalin, kiedy podałyśmy sobie dłonie. Roześmiałam się na tę oschłą uwagę. – Wszyscy wiedzą, że nosi okulary jedynie po to, aby imponować dziewczętom.
Twarz Ansela zalał rumieniec.
– Milcz, kuzynko. Zawstydzasz mnie, a obiecałem matce, że zatańczę z tobą ten jeden raz.
Przygryzłam wargę, widząc urażoną minę Rosalin, ale już po chwili rozległy się pierwsze dźwięki muzyki i musiałam skoncentrować się na krokach. Utworzyliśmy duże koło. Czułam ciepło dłoni Kestona trzymającej moją dłoń, kiedy odsuwaliśmy się od siebie. Ukłoniłam się Anselowi, a Rosalin Kestonowi. Wirowaliśmy i obracaliśmy się w tańcu. Zachwyt tą chwilą zapierał mi dech w piersi.
– Znakomicie tańczysz – oznajmił Keston, kiedy spotkaliśmy się ponownie przy kolejnym obrocie.
– Dziękuję, lordzie Ridleyu – odparłam z lekką kpiną, której nie udało mi się stłumić. – To doprawdy niezwykłe, co ledwie kilka lekcji może uczynić z takiej nieokrzesanej wieśniaczki.
– Nie to miałem na myśli.
Spuściłam wzrok.
– Wiem. Droczyłam się jedynie. Moja nauczycielka tańca będzie zachwycona, że poradziłam sobie z kotylionem w parze z synem księcia i zdobyłam jego wieczyste uznanie.
Rzucił mi rozbawione spojrzenie, a ja zaczęłam się obawiać, czy przypadkiem nie posunęłam się za daleko. Moją misją było go oczarować, jednak mimowolna reakcja mojego ciała na jego bliską obecność sprawiała, że stawałam się złośliwa i rozdrażniona.
Znów się rozdzieliliśmy, a moim nowym partnerem w tańcu został Blake. Nie zorientowałam się, że ich czwórka znalazła się obok naszej po ostatnim obrocie.
– Dobrze się bawisz, panno Whitley?
– Z pewnością nie tak dobrze jak ty – odparłam, zerkając kątem oka w stronę wściekłej Poppy, której obecnie przypadł do pary Ansel.
Blake z szerokim uśmiechem przewrócił oczami, na co ja zachichotałam, a to natychmiast poskutkowało ostrym spojrzeniem od mojej nemezis.
– Nie lubi cię – stwierdził.
– Zauważyłam – odparłam. – Czyżby ona i markiz byli parą?
Uśmiechnął się kącikiem ust, a w oczach pojawił się złośliwy błysk.
– Nie. Jedynie jej wydaje się, że może rościć sobie do niego jakieś prawa. Ridley jest odmiennego zdania.
A to ci dopiero. Pysznie! Z tego, co udało mi się wywnioskować z plotek w kuluarach, markiz i Poppy mieli stanąć na ślubnym kobiercu. Cóż, ta zaskakująca informacja nie mogła zmienić moich planów. Nawet jeśli Keston nie był zainteresowany Poppy, to ona zdecydowanie była zainteresowana nim. Ponadto, cóż, rozkochanie go w sobie, a następnie roztrzaskanie na kawałki jego perfidnego serca sprawiłoby mi ogromną satysfakcję.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Cytat w przekładzie Władysława Matlakowskiego (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). [wróć]
2. Wszystkie cytaty z Księcia Niccolò Machiavellego w przekładzie Czesława Nankego. [wróć]
3. Poppy (ang.) – mak. [wróć]