Rodzina. Najważniejsza firma na świecie. - Jacek Pulikowski - ebook

Rodzina. Najważniejsza firma na świecie. ebook

Jacek Pulikowski

4,4

Opis

Rodzina to najważniejsza firma na świecie! Ta firma nie może splajtować.Od jej rozkwitu zależy Twoje szczęście. Kluczem do jej przetrwania - fundamentem do budowania szczęśliwej rodziny jest... trwała, oparta na miłości relacja z żoną . Niewielu mężczyzn zdaje sobie z tego sprawę. Świat tymczasem podpowiada coś zupełnie innego. Wielu mężów, bazując na wzorze „mężczyzny sukcesu”, skupia się na zarabianiu pieniędzy i gonitwie za dobrami tego świata, tracąc z oczu to, co najważniejsze. „Dzieci bardziej od miłości mamy i bardziej od miłości taty potrzebują miłości między mamą i tatą. Najważniejsze więc, co ojciec może zrobić dla swoich dzieci, to kochać ich matkę”.

NIE WAHAJ SIĘ SIĘGNĄĆ PO TĘ KSIĄŻKĘ, JEŚLI:

- chcesz być naprawdę szczęśliwy i tworzyć tętniący życiem dom

- pragniesz budować swój związek na tym, co wynika z rzetelnych badań i co potwierdzają przykłady i doświadczenie szczęśliwych par małżeńskich

- chcesz stać się bohaterem swoich dzieci

- nie boisz się prawdy i walki o to, aby Twoja rodzina i ukochana kobieta dzięki Tobie „oszaleli ze szczęścia”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 109

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (44 oceny)
28
10
3
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Master89wt
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Wszystkie publikacje Pulikowskiego są warte uwagi. Niewątpliwie osoba, która go czyta i słucha jego konferencji, zauważy powtarzające się treści. Dla mnie jest to plus, ponieważ powtarzam i utrwalam ważne kwestie. Widać także, że autor nie zmienia swoich poglądów co chwilę.
00
wiolet91

Nie oderwiesz się od lektury

Czytając książki Pana Pulikowskiego niezmiennie mam wrażenie, że tacy mężczyźni i ojcowie oraz żony i matki o jakich pisze autor są jak dinozaury. A szkoda, o ileż to łatwiej dorastało by się młodemu pokoleniu, gdyby na świecie było znacznie więcej takich poukładanych ludzi. Polecam, warto popatrzeć najpierw na siebie...
00
Jaj0229dbpw

Z braku laku…

Powtórzenia, cały czas to samo.
00
BJan1

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna :)
00
MariuszI

Z braku laku…

Szkoda że ani okładka/ tytuł, ani opis nie wspomina o religijnym rozumieniu, nasyceniu tematu.
00

Popularność




Rodzina. Najważniejsza firma na świecie

Jacek Pulikowski dla RTCK

Autor: Jacek Pulikowski

Produkcja: RTCK

Nowy Sącz 2019

Wydanie I

© RTCK 2019

ISBN: 978-83-65927-91-0

Książka Rodzina. Najważniejsza firma na świecie jest poszerzonym i na nowo opracowanym przez Autora zapisem audiokonferencji Jak zbudować dom tętniący życiem, stać się bohaterem swoich dzieci i sprawić, by ukochana kobieta oszalała ze szczęścia, wydanej przez RTCK w 2016 roku.

Redakcja: Krystyna Sadecka

Uwagi redakcyjne: Adam Szymczak

Korekta: Seiton, www.seiton.pl

Skład i łamanie: Barbara Wrzos, Graphito, www.graphito.pl

Projekt okładki i grafiki: Jakub Kosakowski

RTCK

ul. Zielona 27

WSB, bud C

33-300 Nowy Sącz

tel. 531 009 119

[email protected]

www.rtck.pl

Dołącz do społeczności ludzi, którzy chcą robić to, co kochają.

Zapisz się na www.rtck.pl, a będziemy Cię wspierać na tej drodze, wysyłając wartościowe materiały!

Wersja epub i mobi | Graphito studio graficzne, www.graphito.pl

Dla kogo jest ta książka?

Książka, którą trzymasz w ręku, jest pisana przez mężczyznę i głównie dla mężczyzn. Zarówno tych, którzy poważnie przygotowują się do wejścia w małżeństwo, jak i dla małżonków. Małżonków, którzy dobrze funkcjonują w związku i chcą ciągle go doskonalić, jak i dla tych, którzy przeżywają poważne kryzysy i pragną ratować zagrożone małżeństwo. Nie znaczy to, że ta książka nie może być pożyteczna również dla kobiet trudzących się nad niełatwym wyzwaniem wychowywania mężczyzny do miłości. Zwłaszcza żon borykających się z arcytrudnym zadaniem wdrażania swych mężów w stosowne zachowania i wykonywanie gestów miłości utwierdzających kobietę w przekonaniu, że jest kochana ponad wszystko, że jest najważniejszą kobietą jego życia.

Książka jest napisana z perspektywy męża z ponadczterdziestoletnim stażem małżeńskim, ojca trojga dzieci, które już założyły swoje rodziny, ponadto z pozycji początkującego dziadka i mężczyzny z prawie czterdziestoletnim stażem działalności w poradnictwie dla małżeństw. Jest to już siódma książka autora poruszająca tematykę męskości (nie licząc wielu artykułów i wypowiedzi), ale różni się od poprzednich publikacji, gdyż jest wyraźnie ukierunkowana na szczęście mężczyzny w małżeństwie, które ten może osiągnąć poprzez budowę pięknych i uporządkowanych we właściwej hierarchii relacji z żoną, dziećmi, rodzicami i teściami oraz innymi ludźmi.

Bądź sobą i bądź szczęśliwy

Jestem szczęśliwym człowiekiem. Szczęśliwym mężem, szczęśliwym ojcem trojga dzieci, szczęśliwym teściem i szczęśliwym dziadkiem. „Szczęśliwy” – to słowo najlepiej chyba mnie określa. Mnie, ale też moją żonę, z którą spędziłem już przeszło czterdzieści lat. I nas dwoje jako małżeństwo. I coś Wam jeszcze powiem: mamy nadzieję, że jeszcze wiele szczęśliwych dni przed nami. Mam taką swoją prywatną receptę na długowieczność, by nie ustawać w byciu lepszym i w robieniu dobrych rzeczy. Trzymam się słów Jana Pawła II, który powiedział, że Pan Bóg zabiera człowieka w najlepszym dla niego momencie. Czyli wystarczy codziennie stawać się troszeczkę lepszym i ciągle czynić dobro, by Pan Bóg nie spieszył się z zabraniem nas z tego świata. Logiczne, prawda?

Wystarczy codziennie stawać się troszeczkę lepszym i ciągle czynić dobro, by Pan Bóg nie spieszył się z zabraniem nas z tego świata.

Powiem Wam, w jaki sposób osiągnąłem szczęście osobiste, szczęście małżeńskie i rodzinne. Jako nauczyciel akademicki na co dzień pracuję na uczelni wyższej, na wydziale budownictwa. Ale drugim ważnym elementem mojego życia jest działalność w duszpasterstwie rodzin. Tak się złożyło, że dawno temu, kiedy jeszcze nie mieliśmy dzieci, zachęcono nas do tej posługi. (Czasem śmiejemy się z żoną, że duszpasterstwo rodzin jest naszym pierwszym dzieckiem, w dodatku dzieckiem wymagającym. Rodzone dzieci wyszły z domu i pozakładały swoje rodziny, a duszpasterstwo ciągle nas angażuje).

Dopiero po jakimś czasie uświadomiliśmy sobie, jak dobrze się stało, że na samym początku małżeństwa poznaliśmy kapitalnych ludzi, którzy wiedzieli, na czym polega szczęśliwe małżeństwo i mogli nam w tej kwestii doradzić. Od samego początku marzyliśmy więc o takim małżeństwie, jakie być powinno. Te dobre marzenia jeszcze bardziej zbliżyły nas do Boga. (Piszę „jeszcze bardziej”, bo oboje z żoną wyrośliśmy w porządnych katolickich rodzinach, co oszczędziło nam kryzysów wiary). W zasadzie nigdy nie przechodziliśmy z żoną żadnego poważnego kryzysu w małżeństwie. Oczywiście bywają lepsze i grosze dni (ja jestem nerwowy, więc czasem wściekam się na żonę, zwykle bez powodu), ale zawsze wiedzieliśmy i wiemy, co jest dobre, chcemy tego, trzymamy się blisko Pana Boga, sakramentów, modlitwy – bo do takiego życia zostaliśmy wdrożeni od dziecka przez rodziców i takie wybraliśmy już na własne konto jako dorośli. Od zawsze modliliśmy się wspólnie. I tak sobie myślę, że to jest właśnie recepta na szczęśliwe małżeństwo. Trzymać się Boga, Jego przykazań, modlitwy, praktyk, i obficie korzystać z łask sakramentalnych. Nie zwalniając oczywiście siebie z powinności osobistego wzrostu i trudu budowania relacji miłości z żoną.

Na początku pracowałem w poradni dla młodzieży. Ale z czasem, ku mojemu przerażeniu, zaczęły przychodzić małżeństwa. Byłem wówczas świeżo po ślubie i czułem się bardzo niezręcznie w tej roli, szczególnie gdy naprzeciw mnie siadały małżeństwa z wieloletnim stażem. Co robiłem? Głównie słuchałem. I – wierzcie mi – nasłuchałem się wiele. Wiele tysięcy godzin poświęciłem w życiu na słuchanie i tym doświadczeniem mogę (i powinienem) się z Wami podzielić w tej książce. Naturalnie nie o to chodzi, by rozgłaszać na prawo i lewo to, o czym w zaufaniu mówili mi państwo Kowalscy czy Malinowscy. Chodzi o to, by doświadczenia małżeństw mogły stać się drogowskazem albo ostrzeżeniem dla tych z Was, którzy chcą być szczęśliwi i budować szczęśliwe rodziny.

Doświadczenie ponad trzydziestu lat pracy w poradni mówi mi jedno: bez względu na to, jak wielki jest małżeński zakręt, jak bolesny upadek, jak straszliwy dramat, zawsze można się z niego podźwignąć. Jeżeli w sytuacji kryzysu małżonkowie padają na kolana, zaczynają od spowiedzi, wracają do modlitwy i sakramentów, to mogą podnieść się z najgorszych, po ludzku beznadziejnych sytuacji. Natomiast jeśli wyłącznie swoimi siłami próbują ratować związek, to po chwilowej euforii nierzadko dzieje się w ich małżeństwach jeszcze gorzej. Wielokrotnie byłem tego świadkiem i nie mówię o tym z pobożności, tylko na podstawie doświadczenia nabytego w poradni. Nic na to nie poradzę, że takie mam doświadczenie – po prostu szczerze i uczciwie je relacjonuję.

Jeżeli w sytuacji kryzysu małżonkowie padają na kolana, to mogą podnieść się z najgorszych sytuacji.

W tej książce będzie więc o tym, jak budować szczęśliwy dom i jak samemu w nim być szczęśliwym.

Własne szczęście to rzecz najważniejsza dla każdego bez wyjątku człowieka. Ba, jesteśmy jedynymi istotami, które zostały stworzone po to, żeby były szczęśliwe. Bo człowiek – w przeciwieństwie do zwierząt – jest stworzony dla niego samego.

O ile o szczęśliwym życiu marzą wszyscy, to o szczęściu po śmierci – już niestety niekoniecznie. Niektórzy ludzie w życie po śmierci nie wierzą i ta niewiara w istotny (niestety zwykle negatywny) sposób wpływa na ich życie na ziemi. Myślą, że zdobędą szczęście po swojemu, kierując się tym, co głosi świat. A co głosi świat? Świat wmawia ludziom, że przyjemności dają szczęście, że szczęście daje spełnianie planów, robienie karier. A w końcu, że łajdactwo jest fajne. Ludzie, którzy w to uwierzyli, posuwają się do różnych łajdactw i zażywaną przyjemność oraz zadowolenie czerpane ze spełnienia planów (łajdackich) nazywają szczęściem. W ogóle nie zastanawiają się, co będzie po drugiej stronie. Człowiek rozumny natomiast korzysta z najróżniejszych przyjemności, ale nie z moralnie złych, grzesznych, czyli z tych, które niszczą jego życie wieczne.

Nikt z nas nie ma wątpliwości co do tego, że za sto lat już go na tym świecie nie będzie. Sam fakt, że możemy pomyśleć o własnej śmierci i o tym, co będzie dalej, że możemy to rozważać, jest już dowodem na to, że jesteśmy wyjątkowymi stworzeniami – zasadniczo innymi od wszystkich innych żywych istot. Stwórca, wyposażając nas w tę zdolność, wysyła nam zaproszenie. Jeżeli więc posiadamy możliwość wybiegania myślami poza granice śmierci, to wybiegajmy! Nie chodzi o to, by nieustannie powtarzać sobie pod nosem „memento mori”, ale o to, by tej myśli nie odrzucać i czasem się nad nią zatrzymać.

Człowiek rozumny korzysta z najróżniejszych przyjemności, ale nie z moralnie złych.

Kiedyś wszyscy umrzemy – takie są fakty. I co dalej? Otóż są dwie możliwości: albo będzie wieczność, albo jej nie będzie. Kto naiwnie wierzy, że nie będzie wieczności (przecież nikt nie posiada na to twardych dowodów), ryzykuje bardzo dużo, a właściwie wszystko. Ci, którzy wierzą, że będzie „druga strona” (bo to jest kwestia wiary, a nie wiedzy), wiele nie ryzykują. Właściwie niczym nie ryzykują. Poza tym, że starają się żyć przyzwoicie, rezygnując z łajdackich (grzesznych) przyjemności, które oferuje bezbożny i wynaturzony świat. Zażywane przyjemności grzeszne (sprzeczne z naturą, czyli wynaturzone), pozostając przyjemnymi (tego nie neguję), niszczą i degradują, a z czasem wręcz degenerują osobę ludzką. A to niszczy szczęście.

Własne szczęście to rzecz najważniejsza dla każdego bez wyjątku człowieka.

Ja oczywiście nikomu nie mogę nakazać, żeby wierzył. Ale uważam, że każdy niewierzący, rozumny człowiek powinien stale weryfikować swoją niewiarę (podobnie jak człowiek wierzący winien weryfikować swoją wiarę). Człowiek ma rozum po to, żeby go używać. Powinien myśleć również o tym, co będzie po jego śmierci.

Edyta Stein, święta Benedykta od Krzyża, powiedziała, że każdy, kto uczciwie szuka prawdy, znajdzie Boga. Potwierdzają to osobiste doświadczenia wielu naukowców (nie wyłączając Einsteina). Badając struktury świata, naukowcy otwarci na prawdę niechybnie dochodzili do wniosku, że procesy, które zaszły przy stwarzaniu świata, nie podlegają prawom znanym w fizyce. Założenie, że kod DNA w jednokomórkowym organizmie powstał na skutek losowych zdarzeń, jest tak nieprawdopodobne, że zasługuje na miano naiwnego. Cała teoria ewolucji obowiązująca w nauce (niczym nienaruszalny dogmat) tak naprawdę jest mocno naciągana. Raz po raz poważni naukowcy próbują ten temat podjąć... po czym natychmiast są „mieszani z błotem” i to wcale nie na bazie rzetelnej dysputy naukowej. Raczej słyszymy pohukiwania wiernych ideologów oburzonych na naruszenie niepodważalnej „świętości”, jaką jest teoria ewolucji. Słowem – to, co głosi oficjalna nauka, może mieć niewiele wspólnego z tym, co faktycznie stało się w dziejach świata, naszej planety i ludzkości.

Człowiek ma rozum po to, żeby go używać. Powinien myśleć również o tym, co będzie po jego śmierci.

Wracam jednak do głównego tematu tej książki, czyli szczęśliwego domu, szczęśliwej rodziny i szczęśliwego życia. W drodze do szczęścia napotkamy na różne trudności. Świat (bezbożny i wynaturzony) roztacza przed nami mnóstwo fałszywych wizji szczęścia. Warto je nazwać, gdyż bardzo wielu ludzi przez te złudne wizje gubi się na drodze do szczęścia; zaczynają szukać czegoś, co szczęściem nie jest – poświęcając życie czemuś, co sprowadza ich na manowce.

Można mieć subiektywne poczucie szczęścia, a realnie, obiektywnie być człowiekiem głęboko nieszczęśliwym. „Poczucie szczęścia” daje człowiekowi spełnianie oczekiwań. Jeśli mamy oczekiwania dobre dla nas (zgodne z naszą naturą), to – spełniając je – rzeczywiście zbliżamy się do szczęścia. Jeżeli jednak żywimy oczekiwania sprzeczne z naszą człowieczą naturą (wynaturzone, czyli grzeszne) i te oczekiwania spełniamy, to wprawdzie czujemy się zadowoleni, lecz coraz dalej nam do prawdziwego szczęścia.

To trochę tak jak z ptaszkiem trzymanym w pięknej, pozłacanej klatce. Ptaszek dziobie sobie importowane nasionka najlepszego gatunku i po ptasiemu myśli, że jest najwspanialszym i najszczęśliwszym stworzeniem na świecie. Ale każdy rozumny obserwator z zewnątrz wie, że to tylko biedny, nieszczęśliwy ptaszek uwięziony w klatce. Jego żywiołem nie jest siedzenie w zamknięciu, tak jak żywiołem człowieka nie jest to, co robi bardzo wielu ludzi (świadome łajdactwo i grzeszność), twierdząc, że są szczęśliwi. Ci ludzie marnują swoje człowieczeństwo i oszukują samych siebie.

Można mieć subiektywne poczucie szczęścia, a realnie być człowiekiem głęboko nieszczęśliwym.

Problem pozornego „poczucia szczęścia” trzeba potraktować poważnie. Ja wierzę, że Ten, który mnie stworzył i chciał dla mnie pełni szczęścia, lepiej ode mnie wie, kim jestem, do czego jestem przeznaczony i czego tak naprawdę potrzebuję. I Ten ktoś, stwarzając mnie, zaprosił mnie do tego, abym to odnalazł, odkrył swoje powołanie.

Podstawowym zadaniem człowieka jest odnaleźć siebie – tego, kim jest naprawdę. Jan Paweł II wypowiedział kiedyś takie zdanie (a zrobił to niezwykle sugestywnie i przejmująco): „Mężczyzno, bądź tym, kim jesteś”. Jeżeli mężczyzna nie stanie się tym, kim ma się stać, będzie sam siebie oszukiwał i budował sobie ułudy szczęścia. Podobnie można powiedzieć: Kobieto, bądź tym, kim jesteś. Rodzino, bądź tym, czym jesteś.

Świat wmawia Ci, że możesz wykreować siebie na cokolwiek, nawet możesz „zmienić płeć” według aktualnej zachcianki. Człowiek jest stworzeniem, a nie kreatorem – Stwórcą. Nie kreuj siebie, tylko rozpoznaj, kim obiektywnie jesteś, odkryj swoje powołanie, wypełnij je najlepiej, jak potrafisz, bądź wierny do końca i tym samym bądź sobą w sposób możliwie najczystszy. Taka jest recepta na szczęście: Bądź sobą (tym odkrytym, obiektywnie prawdziwym, a nie jakąś wydumaną, często nierealną wizją wytworzoną przez wyobraźnię, marzenia czy nawet zachcianki).

Podstawowym zadaniem człowieka jest odnaleźć siebie – tego, kim jest naprawdę.

Nie żyj jak cymbał

Pisząc o szczęściu, nie sposób pominąć tematu wewnętrznej wolności, do której mamy przez całe życie dorastać. Często czujemy się w tej kwestii zdezorientowani, rozbici, a mamy wzrastać do pełnej wolności wyboru dobra, a odrzucenia zła. Rozum ma nieomylnie rozpoznać, co jest dobre, a co złe, a ukształtowana wola ma wyegzekwować czynienie nawet nieatrakcyjnego dobra i odrzucenie nawet bardzo kuszącego zła. To jest podstawowe zadanie każdego człowieka z osobna względem siebie samego i zarazem warunek osiągnięcia osobistego szczęścia. Jednak nawet doskonała wolność wewnętrzna nie jest celem samym w sobie. Pełne posiadanie siebie jest potrzebne po to, by móc siebie ofiarować jako bezinteresowny dar z siebie samego. Czyli potrzebne do miłości, która jest jedynym źródłem prawdziwego szczęścia.

Tak, chcę mówić o miłości jako darze z siebie, która jest możliwa tylko wtedy, kiedy człowiek chociaż w elementarnym wymiarze siebie posiada. Żyje wokół nas bardzo wielu ludzi nieposiadających siebie, niewładających sobą, uwikłanych w najróżniejsze nałogi, a próbujących budować wspaniałe relacje miłości, na przykład małżeńskie. Potem tacy ludzie są obrażeni na cały świat, na Boga i wszystkich dookoła, że im się nie udaje... Nie da się zbudować dobrej budowli ze złych klocków. Nie da się i już! Miłość wymaga elementarnej dojrzałości – w przeciwnym razie człowiek nie nadaje się do miłości i nie może stworzyć relacji miłości, która jest najważniejszą dla szczęścia człowieka relacją. Święty Paweł powiedział to dosadnie: Choćbym mówił językami świata, choćbym wiele posiadł, choćbym nie wiadomo co osiągnął, „a miłości bym nie miał, byłbym jak cymbał”. (I lubię w tym miejscu skończyć cytat z 1 Listu do Koryntian). Rzesze ludzi żyją jak cymbały, a w dodatku się tym chełpią. Tymczasem jeżeli mamy poważnie mówić o miłości prawdziwej, czyli trwającej wiecznie (bo miłość prawdziwa nigdy się nie kończy), to okaże się, że to, co ludzie potocznie nazywają miłością, wcale miłością nie jest.

Nie da się zbudować dobrej budowli ze złych klocków. Nie da się i już!

Jak – nie budując relacji opartej na prawdziwej miłości – mają wytrwać przez całe życie ze sobą mężczyzna i kobieta? Będą się co chwilę ranić, bo inaczej widzą świat, odmiennie pojmują pewne zjawiska. Widzą, czują, słyszą zupełnie co innego. Co rusz nieporozumienia... Tymczasem nie ma prawdziwej miłości bez uszanowania inności (osobności drugiej osoby), wybaczenia, pojednania i miłosierdzia. Właśnie tak. Mamy być dla siebie miłosierni w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Nie dopatrywać się złych intencji w drugim człowieku, tylko przeciwnie: szukać w nim dobra, nawet jak mnie boli i czuję się zraniony. To jest wyższa szkoła jazdy i nie dzieje się to bez wysiłku, ale to jest możliwe.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Żeby człowiek mógł być w pełni szczęśliwy, relacje, które buduje z innymi, muszą zostać ułożone według określonego systemu wartości. Jedne są ważniejsze, inne – mniej ważne. Dla żyjących w małżeństwie: na pierwszym miejscu współmałżonek, potem dzieci, potem rodzice i teściowie, a dopiero w dalszej kolejności inni ludzie. (Poza tą hierarchią pozostaje głęboka relacja miłości z Bogiem, ale ta w niczym nie zagraża, przeciwnie, jest przewodnikiem i źródłem siły w relacjach miłości z ludźmi). I nie może się nam pomylić ta kolejność (a niestety często tak właśnie się dzieje), bo zawsze skutki będą opłakane (dosłownie!). Jeżeli mamie się pomyli, że dzieci są ważniejsze od męża, to skrzywdzi siebie, skrzywdzi męża, w końcu skrzywdzi te dzieci. Jeżeli dorosły, żonaty synek uzna, że jego mamusia jest ważniejsza od jego żony – porani obie te kobiety. A czasem ważniejsi są koledzy albo nawet obcy ludzie, dla których poświęcamy się w pięknych działaniach charytatywnych... Tak, tak, można się zaangażować w wolontariat, pomagać biednym, głodującym i w efekcie rozwalić własną rodzinę. Nie wolno w ten sposób. I żebym był dobrze zrozumiany: Nie twierdzę, że nie mamy się angażować w różne dobre inicjatywy, ale musimy zachować pewien porządek ważności.

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej