Rozczarowanie. Trochę inne wprowadzenie do zen - Alexander Poraj-Żakiej - ebook

Rozczarowanie. Trochę inne wprowadzenie do zen ebook

Poraj-Żakiej Alexander

5,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Na początku łudzimy się, jesteśmy oczarowani, a nawet zaczarowani, ale później to mija. Jesteśmy rozczarowani, gdy to, czego oczekiwaliśmy, co zakładaliśmy lub na co mieliśmy nadzieję, wcale się nie wydarza.

Właściwie to dziwne, że zakończenie fałszywego widzenia stanu rzeczy oceniamy tak negatywnie i ze wszystkich sił staramy się uniknąć rozczarowania. Skoro nie chcemy być rozczarowani, zatem chcemy nadal być oczarowani, chcemy łudzić się i też na przyszłość takimi pozostać. Pragniemy być oczarowani i pragniemy być czarujący. Korzenie takiego zachowania tkwią w najgłębszych pokładach naszego myślenia, myślenia magicznego. Ale prawdziwy czar leży gdzie indziej, w doświadczeniu tu i teraz, a rozczarowanie jest najlepszym nauczycielem.

Książka RozCzarowanie otwiera oczy i prowadzi do prawdziwej głębi zen. Bo nie tęsknota za wiedzą, nie nadzieja na przyszły pokój z samym sobą i światem jest prawdziwym misterium, ale doświadczenie życia tu i teraz. W ten sposób możliwe jest nieskrywane, świeże spotkanie z rzeczywistością. Odważna, napisana z iście zenistyczną konsekwencją, z dystansem i nie bez ironii – dla odważnych czytelników i dla tych, którzy chcieliby się tego nauczyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 235

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp do wydania polskiego

Cho­ciaż minęło już kil­ka­dzie­siąt lat, na­dal czuję w sobie dostęp do emo­cji zwią­za­nych z atmos­ferą Gór­nego Ślą­ska póź­nych lat sie­dem­dzie­sią­tych. Było to wra­że­nie życia w zaci­śnię­tym ima­dle, któ­rego jedna strona była szarą wydmuszką socja­li­zmu, a druga – pracą w meta­fi­zycz­nym kamie­nio­ło­mie kato­li­cy­zmu w pol­skim wyda­niu. Wiem, że uprasz­czam, ale wła­śnie ten codzien­nie wów­czas odczu­wany zacisk był na tyle silny, że pod­ją­łem decy­zję o wysko­cze­niu z niego. Prze­ko­na­łem Mamę, aby­śmy z następ­nych waka­cji „na Zacho­dzie” nie wró­cili już do Pol­ski.

Wbrew pozo­rom nie byłem nasto­lat­kiem sil­nie ocza­ro­wa­nym Zacho­dem, ponie­waż mia­łem, jeżeli cho­dzi o mate­rialne moż­li­wo­ści, dosyć luk­su­sowe dzie­ciń­stwo. Byłem nato­miast mocno roz­cza­ro­wany moją dotych­cza­sową inte­lek­tu­alno-duchową codzien­no­ścią. Podob­nie jak wiele osób z mojego oto­cze­nia, odkry­wa­łem w sobie sze­reg bar­dzo pod­sta­wo­wych pytań. Pytań nie o kie­ru­nek wła­snego dal­szego życia, już doj­rza­łego, ale przede wszyst­kim o to, kim ja w ogóle jestem i jaki sens ma to życie.

Cho­ciaż te pyta­nia nie brzmią zbyt ory­gi­nal­nie i więk­szość moich roz­mów­ców z okresu mło­do­ści też się o nie otarła, to jed­nak rosło we mnie roz­cza­ro­wa­nie. Byłem roz­cza­ro­wany fak­tem, że nie mogłem zna­leźć prze­strzeni życio­wej, aby nale­ży­cie zająć się tymi wła­śnie pyta­niami. Wię­cej: pol­ska rze­czy­wi­stość tam­tych lat, jak i póź­niej­szy „zachodni” spo­sób na życie, tylko na pierw­szy rzut oka suge­ro­wały kon­kretne odpo­wie­dzi. To „zachod­nie” spoj­rze­nie, z tam­tej­szej pol­skiej per­spek­tywy, pre­zen­to­wało się na pierw­szy rzut oka lepiej.

Więk­sza wol­ność oso­bi­sta i zwią­zane z nią liczne moż­li­wo­ści ukie­run­ko­wa­nia wła­snego życia nie oka­zały się nie­stety wystar­cza­jącą odpo­wie­dzią na drę­czące mnie pyta­nia. Zachodni spo­sób życia szybko oka­zał się dla mnie jesz­cze bar­dziej wyra­fi­no­wa­nym ima­dłem. W Pol­sce tam­tych lat łatwo było zostać przy wer­sji, że to tylko przedaw­nione struk­tury wła­dzy i wie­dzy tym ima­dłem kręcą. Łatwo było żyć złu­dze­niem, że „Zachód” ich po pro­stu nie ma. Roz­cza­ro­wa­nie było więc dla mnie o tyle dotkliw­sze, że bar­dzo wyraź­nie zoba­czy­łem, że nie ma na kogo zrzu­cić odpo­wie­dzial­no­ści za poczu­cie bycia zaci­śnię­tym w ima­dle, ponie­waż oka­zuje się, że to my sami jeste­śmy zarówno tymi, któ­rzy cier­pią ucisk, jak i tymi, któ­rzy go two­rzą i pogłę­biają.

Jesz­cze bar­dziej roz­cza­ro­wu­jąca dla mnie była – i jest na­dal – świa­do­mość, że wiele spo­so­bów na życie, czyli sys­te­mów gospo­dar­czych, reli­gij­nych, poli­tycz­nych, jak i ducho­wych, nie tylko nie odpo­wiada na te pod­sta­wowe pyta­nia. One je wręcz zagłu­szają, suge­rują jakże modną na tę chwilę indy­wi­du­alną odpo­wie­dzial­ność za wła­sny byt, omi­ja­jąc po raz kolejny odpo­wiedź na pyta­nie, kim lub czym ten byt wła­ści­wie jest.

A więc na czym polega to roz­cza­ro­wa­nie?

Dla mnie polega ono na jego prze­ciw­no­ści, a mia­no­wi­cie na głę­bo­kiej chęci cza­ro­wa­nia się, bycia ocza­ro­wy­wa­nym. A skąd się bie­rze w nas ta chęć do cza­ro­wa­nia się? Uwa­żam, że wywo­dzi się z naszego głę­bo­kiego lęku przed nie­po­zna­walną głę­bią życia. Innymi słowy: ucie­kamy w szyb­kie indy­wi­du­alne, jak i kolek­tywne nar­ra­cje suge­ru­jące odpo­wie­dzi, bo chyba na­dal boimy się faktu, że tak naprawdę to tych odpo­wie­dzi nie ma. Przy­naj­mniej nie w obiek­tyw­nym i osta­tecz­nym sen­sie. A te, które są, sami sobie dajemy i dla­tego nie będą, bo po pro­stu nie mogą być, tak naprawdę zado­wa­la­jące.

W tym kon­tek­ście zen jest dla mnie zarówno oso­bi­ście, jak i histo­rycz­nie cie­ka­wym feno­me­nem. Dla­czego? Ponie­waż wbrew cza­ru­ją­cym opi­niom zarówno o życiu, o nas samych, jak i o zen nie ofe­ruje on żad­nych odpo­wie­dzi. W zamian usa­da­wia nas – i to dosłow­nie – pośrodku cudu i tajem­nicy bytu. Zen ofe­ruje prze­ży­wa­nie tejże tajem­nicy bez środ­ków znie­czu­la­ją­cych, czyli cza­ru­ją­cych. Jest to obec­ność i bez­po­śred­niość pośrodku cudu życia.

Roz­cza­ro­wu­jące? Pro­szę się prze­ko­nać, i to nie tylko pod­czas lek­tury tej książki, ale przede wszyst­kim oso­bi­ście, prze­ży­wa­jąc każdy moment. Wła­śnie teraz.

Zurych, 18.07.2024

Krótkie wprowadzenie do bycia rozczarowanym

Gdy ktoś nam opo­wiada, że ona lub on czuje się roz­cza­ro­wany jakąś osobą lub jakimś wyda­rze­niem, wtedy zazwy­czaj wiemy już w pierw­szych sło­wach, co dokład­nie ten ktoś ma na myśli, i zasta­na­wiamy się, czy w takiej sytu­acji rów­nież byli­by­śmy roz­cza­ro­wani. Zależ­nie od tego, jak nasz wewnętrzny radar zakwa­li­fi­kuje dane roz­cza­ro­wanie, wyra­żamy obu­rze­nie, nie­rzadko zaś nie­do­wie­rza­nie. Pra­wie w każ­dym przy­padku reagu­jemy zapew­nie­niami o współ­czu­ciu i pró­bu­jemy taką osobę pocie­szyć. Albo­wiem w końcu – tak myślimy – nam rów­nież mogłoby się to samo przy­da­rzyć. Wtedy byli­by­śmy tak samo roz­cza­ro­wani. Wtedy też potrze­bo­wa­li­by­śmy kogoś, kto by nas pocie­szył. Ale – rzecz jasna – z pew­nym ogra­ni­cze­niem: Odkąd bowiem jeste­śmy na dro­dze zen, bywamy rza­dziej roz­cza­ro­wani – musimy to sta­now­czo stwier­dzić. W końcu jeste­śmy teraz bar­dziej uważni. A uważ­ność jest oczy­wi­ście pierw­szym i pre­fe­ro­wa­nym spo­so­bem radze­nia sobie z życiem. Ale przede wszyst­kim, i to jest nasz główny argu­ment, bie­rzemy życie takim, jakie ono jest. A nasz roz­mówca naj­le­piej by zro­bił, gdyby postą­pił tak samo.

Albo­wiem my, tak się o nas mówi, jeste­śmy w zgo­dzie z życiem, takim, jakie nas spo­tyka. I zanim się zorien­tu­jemy, tą dekla­ra­cją roz­da­li­śmy karty do nowej gry: i nie zauwa­ży­li­śmy, że przez to teraz to my trzy­mamy w ręku „Czar­nego Pio­tru­sia” nie­ma­ją­cego pary.

Być może taki spo­sób sta­wia­nia czoła roz­cza­ro­wa­niu nie jest ci obcy. Być może nawet jest to spo­sób, w jaki mówisz do sie­bie, gdy życie się nie układa. Ponie­waż kiedy się nie układa tak, jak byśmy tego chcieli, dla nas, ludzi ducho­wych, byłoby rze­czą wręcz nie­sto­sowną oskar­żać oko­licz­no­ści. Nie przy­stoi obwi­niać oko­licz­no­ści o ten bała­gan. Nie, to byłoby zbyt pry­mi­tywne i zaprze­cza­łoby pierw­szej zasa­dzie zen: Jest, jak jest.

A więc nie pozo­staje nam nic innego, jak ze skru­chą – cho­ciaż nie bez pew­nej dumy – wska­zać na nie­do­sko­na­łość naszej wła­snej prak­tyki zen. A rze­koma sła­bość tak zwa­nego – albo jesz­cze lepiej: samo­zwań­czego – ducho­wego czło­wieka polega na tym, że się nie jest albo jesz­cze się nie jest oświe­co­nym w spo­sób dosko­nały. Ta argu­men­ta­cja mogłaby nawet przy­nieść pewną korzyść, gdyby nie miała w zana­drzu – przy­naj­mniej w więk­szo­ści przy­pad­ków – jesz­cze paru dal­szych zdań, które brzmią mniej wię­cej tak: Wła­ści­wie nie da się osią­gnąć peł­nej uważ­no­ści, bo kto może być uważny przez cały czas? My, oczy­wi­ście, nie, i tu odwo­łu­jemy się do ducho­wych VIP-ów, któ­rych widzie­li­śmy, o któ­rych sły­sze­li­śmy lub któ­rych czy­ta­li­śmy. Wycho­dzimy, rzecz jasna, od ist­nie­nia takich mistrzów, któ­rzy są oczy­wi­ście wyjąt­kami i któ­rzy już chyba takimi pozo­staną. Te rzadko spo­ty­kane pier­wo­wzory są dla nas miarą, ponie­waż potrze­bu­jemy punk­tów orien­ta­cyj­nych. Potrze­bu­jemy ich zwłasz­cza wtedy, gdy nasz cel jest nie­ja­sny i wydaje się nie­omal nie­osią­galny.

I w ten spo­sób wytwa­rzamy w sobie mniej lub bar­dziej uspo­ka­ja­jące uczu­cie, gdy oświad­czamy: Wszystko może pozo­stać tak, jak jest. To stwier­dze­nie rze­czy­wi­ście przy­nosi nam ulgę, przede wszyst­kim dla­tego, że bar­dzo zbliża się do akcep­ta­cji życia i, rze­czy­wi­ście, pra­wie wydaje się zga­dzać ze zda­niem: Jest, jak jest.

Ale tak się nam tylko wydaje. Dla­czego? Ponie­waż cały czas obra­camy się w kręgu naszych wyobra­żeń. Czy to źle? Nie. A więc co to jest? Ocza­ro­wa­nie. Czy ocza­ro­wa­nie jest złe i nie­du­chowe? Nie. Ocza­ro­wa­nie jest po pro­stu tylko ocza­ro­wa­niem. A czym jest wtedy zen? Zen jest dez­i­lu­zją, roz-cza­ro­wa­niem.

Taśma produkcyjna naszych myśli

Stop! Gdyby zen było po pro­stu tylko roz­cza­ro­wa­niem, prze­cież wtedy byłoby znów czymś. Czymś, co byłoby prze­ci­wień­stwem ocza­ro­wa­nia i ilu­zji: a więc czymś pozy­tyw­nym, ponie­waż ocza­ro­wa­nie samo w sobie i ilu­zja są prze­cież czymś nega­tyw­nym.

Raz jesz­cze: stop! Czy widzisz, jak bez­u­stan­nie powstają myśl i jak ukła­dają się w poglądy? A jeśli nie będziemy dosta­tecz­nie czujni, wkrótce nasze myśli jako nie­ugięte prze­ko­na­nia lub nie­złomne punkty widze­nia wyprą rze­czy­wi­stość. Ale nawet teraz, po tych wszyst­kich stwier­dze­niach, nasz zwinny umysł mógłby bez trudu do tego, co już powie­dzie­li­śmy, dodać nowe myśli, zna­leźć prze­ci­wień­stwa lub cią­gnąć argu­men­ta­cję bez końca. Dla­czego? Ponie­waż taka jest jego natura. Tak, tak: nasz mózg pro­du­kuje myśli jak pie­karz świeże bułki. Tak samo jak sztuka pie­cze­nia chleba, dzięki tysiąc­le­ciom nie­ustan­nej prak­tyki umysł tak bar­dzo się udo­sko­na­lił, że już nawet tego nie zauważa. Prze­ciw­nie! Myśli wyska­kują z naszych głów jak bułeczki z taśmy pro­duk­cyj­nej w nowo­cze­snej mega­pie­karni. A wszystko to, zda­niem wielu, dzieje się oczy­wi­ście dla naszego dobra i dobrego samo­po­czu­cia.

Ocza­ro­wa­nie może więc stać się roz-cza­ro­wa­niem, jeśli będziemy gotowi, żeby je roz­po­znać jako ocza­ro­wa­nie. Jed­nak na­dal grozi nam nie­bez­pie­czeń­stwo, że ist­nieć będzie jako ocza­ro­wa­nie. Zwłasz­cza wów­czas, gdy się nam wydaje, że od teraz już nie damy się ocza­ro­wać, albo wyra­ża­jąc to pozy­tyw­niej, gdy myślimy, że roz­po­zna­li­śmy prawdę. A więc na czym polega ta zwod­ni­czość? Prawda i złu­dze­nie mają wię­cej do czy­nie­nia z myślami o jakiejś rze­czy niż z doświad­cza­niem tej rze­czy.

I co teraz? Pisa­nie książki o roz­cza­ro­wa­niach ozna­cza­łoby snu­cie dal­szych myśli na temat myśli roz­cza­ro­wa­nie i odnie­sie­nie samej myśli roz­cza­ro­wa­nie do pew­nych doświad­czeń. Ale jak w tym kon­tek­ście zakla­sy­fi­ko­wać doświad­cze­nia? Doświad­cze­nia – i mam nadzieję, że się ze mną zgo­dzi­cie – nie są już żywe. One już minęły i znaj­dują się, mniej lub bar­dziej aktyw­nie, tylko w postaci wspo­mnień w naszym mózgu i ciele. Jed­nak są one obecne i mogą zostać obu­dzone przez okre­ślone słowa i wyda­rze­nia. Ina­czej rzecz ujmu­jąc: doświad­cze­nia nie mogą co prawda zostać zastą­pione przez słowa i myśli, ale mogą dotrzeć do naszej aktyw­nej świa­do­mo­ści przez zręcz­nie dobrane słowa, wła­śnie przez coś, co sły­szymy lub czy­tamy. I to już jest coś, co może nawet uspra­wie­dli­wia­łoby książkę na ten temat.

A więc co robić? Pisać książkę i tym samym pro­du­ko­wać myśli, które zawsze nie­bez­piecz­nie zbli­żają się do ewen­tu­al­nego ocza­ro­wa­nia? Albo nic nie pisać, co jed­nak ozna­cza­łoby uni­ka­nie myśli i trak­to­wa­nie ich z gruntu jako mniej war­to­ścio­wych? W krę­gach zen głosi się to aż nadto chęt­nie, co jed­nak pra­wie nikomu nie prze­szka­dza w wygła­sza­niu dłu­gich wykła­dów i pisa­niu wielu ksią­żek.

A ponie­waż trzy­masz moją książkę w rękach, więc wiesz, dla­czego się zde­cy­do­wa­łem i co zro­bi­łem. Jestem uważny wobec myśli i odno­szę je do sze­regu naby­tych doświad­czeń. Pej­zaże i obrazy, które przy tym powstają, mogą – w swo­isty dla cie­bie spo­sób – roz­bły­snąć powtór­nie i na nowo. Nie­które obrazy języ­kowe może wyda­dzą ci się obce. Ale kilka będzie tak dobrze zna­nych, że w trak­cie lek­tury zauwa­żysz, jaką siłę posia­dają nie­które słowa, żeby dawno minione prze­ży­cie zmie­nić w świa­dome doświad­cze­nie. To może być cał­kiem przy­jemne. W każ­dym razie życzę ci tego.

Zen, w postaci, jaką dziś prak­ty­ku­jemy, ist­nieje od około 1500 lat. Zen jest dzi­siaj obecne na wszyst­kich kon­ty­nen­tach.

Weszło do języ­ków i kul­tur, z któ­rymi się zetknęło. Przy­jęło zwy­czaje i prze­kształ­ciło je w rytu­ały, żeby dosto­so­wać prak­tykę do zasta­nej codzien­no­ści. Robi to do dzi­siaj i miejmy nadzieję także w odle­głej przy­szło­ści. Nie­za­leż­nie od tego, jak zen się roz­wi­jało: Sam rdzeń się nie zmie­nił.

Dla­tego pisząc dziś w Euro­pie o zen, nie mówię w grun­cie rze­czy nic nowego. Ale na pewno jedno czy dru­gie sfor­mu­ło­wa­nie lub per­spek­tywa są nowe.

Czytanie i doświadczanie

A ponie­waż, jeśli cho­dzi o zen, tak naprawdę nie ma nic nowego do powie­dze­nia, ta książka jest napi­sana jak spi­rala, a nawet labi­rynt. Krąży cią­gle tylko wokół jed­nego, oczy­wi­ście nie uchwy­tu­jąc go ani w żad­nym sen­sie nie osią­ga­jąc, co jest rów­nież zro­zu­miałe. Ale krąży też cią­gle wokół cze­goś dru­giego, a mia­no­wi­cie wokół nas i tego, co to ozna­cza. Takie pisa­nie jest rodza­jem medy­ta­cji, ponie­waż za pomocą powta­rza­ją­cych się słów i obra­zów języ­ko­wych chce nieco dłu­żej i dokład­niej oddać się obser­wa­cji. Jest to rów­nież pewien rodzaj samo­dy­scy­pliny w podwój­nym zna­cze­niu. Z jed­nej strony nie jest to pisa­nie o czymś, ale wpro­wa­dza­nie do języka i uświa­da­mia­nie sobie tego, co się zeń wyła­nia. Z dru­giej strony jest to ćwi­cze­nie, czyli dys­cy­pli­no­wa­nie się do dłuż­szego prze­by­wa­nia z czymś, by móc to opi­sać obszer­niej.

Jest to rów­nież zapro­sze­nie dla cie­bie do czy­ta­nia w ten sam spo­sób, dla­tego zwróć uwagę na to, jak sam doświad­czasz i jak inter­pre­tu­jesz – T0.

W tej książce znaj­dziesz nie­wiele cyta­tów, a jeśli już, to są one zapi­sane kur­sywą. Podob­nie jak słowa, które wyma­gają szcze­gól­nej uwagi i nie chcą być czy­tane jako samo-zro­zu­miałe – ze względu na ich inter­pre­ta­cję i dzia­ła­nie.

Część I

Kim jesteśmy i dlaczego bywamy rozczarowani

Aromat rozczarowania

Wycho­dzę z zało­że­nia, że każdy z nas wie­lo­krot­nie w ciągu mie­siąca używa słowa „roz­cza­ro­wa­nie”: naj­czę­ściej żeby opi­sać przy­ja­ciółce lub przy­ja­cie­lowi, jak źle się aku­rat miewa. Ale nawet jeśli nie możemy albo nie chcemy nikomu tego opo­wie­dzieć, jeste­śmy po pro­stu roz­cza­ro­wani, gdy… No wła­śnie, gdy co się dzieje?

Odpo­wiedź na to pyta­nie wydaje się nam wszyst­kim oczy­wi­sta i jasna: Jeste­śmy roz­cza­ro­wani, gdy to, czego ocze­ki­wa­li­śmy, co zakła­da­li­śmy lub na co mie­li­śmy nadzieję, wcale nie toczy się w taki spo­sób.

Takie wyja­śnie­nie mogłoby zado­wo­lić więk­szość z nas, ponie­waż mamy skłon­ność, żeby moż­li­wie szybko szu­kać tak zwa­nych roz­wią­zań dla stanu roz­cza­ro­wa­nia. Poszu­ki­wa­nie takich roz­wią­zań zaj­muje nam pra­wie całe życie. W każ­dym razie daje zaję­cie całej masie dorad­ców, tera­peu­tów, coachów i oczy­wi­ście także part­ne­rów, przy­ja­ciół i zna­jo­mych, któ­rzy powinni nie­złom­nie stać przy nas w chwi­lach naj­więk­szych roz­cza­ro­wań, tak żeby sami nie stali się dla nas powo­dem roz­cza­ro­wa­nia. Ale do tej sprawy jesz­cze powró­cimy tro­chę póź­niej nieco obszer­niej.

Pragmatycy: Rozczarowanie jako strata czasu

Jeśli cho­dzi o spo­sób radze­nia sobie z roz­cza­ro­wa­niami, dzie­limy się na prag­ma­ty­ków i ide­ali­stów. Do pierw­szej grupy zali­czamy się lub jeste­śmy zali­czani przez innych wtedy, gdy nie szu­kamy zbyt długo przy­czyn i powo­dów naszych roz­cza­ro­wań, a więc nie ana­li­zu­jemy ich w nie­skoń­czo­ność i nad wyraz dro­bia­zgowo, lecz tak szybko, jak to moż­liwe, szu­kamy dróg, żeby zosta­wić za sobą stan roz­cza­ro­wa­nia. W życiu i w dzia­ła­niu jeste­śmy zorien­to­wani na roz­wią­za­nia. Roz­cza­ro­wa­nia co prawda należą do życia, ale w końcu umoż­li­wiają czło­wie­kowi wzrost, roz­wój i sta­wa­nie się lep­szym niż przed sta­nem, który dopro­wa­dził do rze­czo­nego roz­cza­ro­wa­nia. Takie przy­naj­mniej są nasze wyja­śnie­nia.

Ale to zna­czy, że rozu­miemy życie jako model suk­cesu i nawet wtedy ucho­dzimy za ludzi suk­cesu, gdy się nam uda moż­li­wie czę­sto i moż­li­wie długo nie musieć prze­ży­wać roz­cza­ro­wań. Wszystko zgod­nie z pla­nem, jak powiada znana dewiza. W życiu codzien­nym ozna­cza to, że udaje się nam kształ­to­wać sie­bie oraz nasze zawo­dowe i pry­watne oto­cze­nie w taki spo­sób, jaki uwa­żamy za dobry i wła­ściwy.

Idealiści: nigdy więcej rozczarowań – dla wszystkich!

Zali­czamy się do kręgu ide­ali­stów, gdy jeste­śmy prze­ko­nani, że wiemy, jak doszło do roz­cza­ro­wa­nia i jak możemy unik­nąć dal­szych roz­cza­ro­wań. Tę wie­dzę, jak być nie powinno, mamy oczy­wi­ście zawsze post fac­tum: to łączy nas z prag­ma­ty­kami. Gene­ral­nie wiemy rów­nież, jak wszystko mogłoby lepiej wyglą­dać. Gdyby wresz­cie wszy­scy inni byli też w sta­nie zro­zu­mieć, co my już dawno poję­li­śmy, a mia­no­wi­cie: gdyby wszy­scy byli bar­dziej udu­cho­wieni (tylko jako przy­kład na wszyst­kie inne środki ulep­sza­jące świat), wtedy świat siłą rze­czy byłby lep­szy, niż jest teraz. A to, że teraz wła­śnie świat jest szcze­gól­nie okropny – tak argu­men­tują ide­ali­ści w każ­dym dowol­nie wybra­nym momen­cie histo­rii świata – jest dla wszyst­kich chyba oczy­wi­ste i tym samym obiek­tyw­nie jasne.

Jasne jest też, że na obrze­żach obu grup ist­nieją orto­dok­syjne kręgi: typ fun­da­men­ta­li­stów, repre­zen­tan­tów czy­stej teo­rii.

Jasne jest rów­nież, że więk­szość z nas lokuje się gdzieś pośrodku. Chcemy zro­zu­mieć, dla­czego wciąż na nowo prze­ży­wamy roz­cza­ro­wa­nia, albo­wiem ta wie­dza służy nam do uni­ka­nia w przy­szło­ści tych roz­cza­ro­wań i do bycia szczę­śliw­szym. A nawet jeśli nie zawsze szczę­ście jest nam pisane (więk­szość z nas już prze­cież miała dosta­tecz­nie dużo doświad­czeń życio­wych), wtedy wie­dza ta pomaga nam zarówno oso­bi­ście, jak i zawo­dowo zor­ga­ni­zo­wać się i tak się usta­wić, żeby oszczę­dzić nam przy­naj­mniej tych naj­więk­szych roz­cza­ro­wań.

Bycie szczę­śli­wym w tym kon­tek­ście ozna­cza więc: Wszystko układa się lepiej, niż myśle­li­śmy. Bycie zado­wo­lo­nym zaś ozna­cza: wszystko układa się tak, jak myśle­li­śmy i pla­no­wa­li­śmy. Bycie roz­cza­ro­wa­nym ozna­cza: nic nie układa się lepiej, niż myśle­li­śmy, lecz po pro­stu zupeł­nie ina­czej. „Ina­czej” natu­ral­nie ozna­cza tutaj „źle” i natych­miast przy­cho­dzi roz­cza­ro­wa­nie.

Skąd się bierze zła sława, jaką cieszy się rozczarowanie?

Przyj­rzyjmy się nieco dokład­niej zja­wi­sku „roz­cza­ro­wa­nia” i pro­ce­sowi, który do roz­cza­ro­wań pro­wa­dzi. Już samo zna­cze­nie tego słowa jest nad­zwy­czaj inte­re­su­jące. Roz­łóżmy to słowo na czę­ści: roz-cza­ro­wa­nie. Cho­dzi więc o to, że ktoś naj­pierw łudził się i był ocza­ro­wany (albo dał się zacza­ro­wać), a teraz już nie jest: Wła­ści­wie to dziwne, że zakoń­cze­nie fał­szy­wego widze­nia stanu rze­czy oce­niamy tak nega­tyw­nie i ze wszyst­kich sił sta­ramy się unik­nąć roz­cza­ro­wa­nia. Skoro nie chcemy być roz­cza­ro­wani, zatem chcemy na­dal być ocza­ro­wani, chcemy łudzić się i też na przy­szłość takimi pozo­stać. Naj­póź­niej w tym momen­cie powinny się roz­lec wszyst­kie dzwonki alar­mowe.

Oczy­wi­ście wcale nie chcemy się łudzić ani być łudzeni. Chcemy doświad­czyć prze­cież prawdy. Chcemy myśleć, dzia­łać i mówić prawdę. Wielu z nas wal­czy o prawdę, a nie­któ­rzy w prze­szło­ści, i nie­stety także współ­cze­śnie, oddali swoje życie za prawdę. Histo­rię ludz­ko­ści można by bez wąt­pie­nia roz­pa­try­wać jako histo­rię walki i sta­ra­nia o to, co w danym cza­sie ucho­dziło za prawdę. Złu­dze­nie, ilu­zja, ocza­ro­wa­nie jest rodza­jem kłam­stwa i dla­tego abso­lut­nie nie do zaak­cep­to­wa­nia, lecz do zwal­cza­nia. Jak dotąd wszystko pięk­nie i ład­nie.

Złudzenie ma coś wspólnego z prawdą. Ale co?

Ude­rza­jące jest to, że być może nie ma jed­nej jedy­nej prawdy i tym samym chyba także złu­dze­nia i ocza­ro­wa­nia. Innymi słowy, już sam fakt, że po dzień dzi­siej­szy czę­sto wal­czymy prze­ciwko innym o prawdę, poka­zuje dosyć jed­no­znacz­nie, że musi ist­nieć chyba wiele prawd. Ist­nieją one jedna po dru­giej albo jedna obok dru­giej, cza­sami też prze­mie­szane ze sobą. Poszcze­gólne osoby, jak rów­nież grupy, reli­gie, narody, pań­stwa i par­tie – żeby wymie­nić tylko nie­któ­rych akto­rów walki o prawdę – wydają się posia­dać jed­no­cze­śnie różne prawdy, które otrzy­mały lub które ucie­le­śniają. I prawdy te nie dadzą się pogo­dzić z praw­dami innych osób lub grup. Co wię­cej: wal­czący o prawdę czuli się i na­dal jesz­cze czują upraw­nieni do tego, żeby w imię wła­snej prawdy uwa­żać ina­czej myślą­cych za ule­ga­ją­cych złu­dze­niu i ilu­zji. Nie­rzadko pro­wa­dzi to do depre­cjo­no­wa­nia ludzi jako mało war­to­ścio­wych. W naj­gor­szym przy­padku odbiera się nawet prawo do życia ludziom ina­czej myślą­cym.

Mozolna droga rozczarowania: Oczarowanie jest ważne

Nas inte­re­suje roz­cza­ro­wa­nie jako takie, ale także instan­cja, która cią­gle cierpi, a mia­no­wi­cie nasze Ja. Żeby jesz­cze lepiej móc odczuć samo roz­cza­ro­wa­nie, musimy dokład­niej się przyj­rzeć i lepiej wczuć się w poszcze­gólne kroki zarówno w pro­ce­sie powsta­wa­nia, jak i w skut­kach, jakie roz­cza­ro­wa­nie za sobą pociąga.

Zacznijmy zatem od typo­wego twier­dze­nia: „jestem roz­cza­ro­wany/roz­cza­ro­wana” lub „roz­cza­ro­wa­łem się/roz­cza­ro­wa­łam się”.

Wczuj się, pro­szę, bar­dzo dokład­nie: Co wła­ści­wie twier­dzisz, wypo­wia­da­jąc oba te zda­nia? Potoczna odpo­wiedź na to pyta­nie brzmi z reguły nastę­pu­jąco: Uwa­żam, że myli­łem się co do osoby lub co do rze­czy. Gdy teraz zauwa­żam, jaka ona jest naprawdę, ogar­nia mnie nie­przy­jemne uczu­cie, które okre­ślam i odczu­wam jako roz­cza­ro­wa­nie.

To zna­czy, że z jed­nej strony mamy nie­przy­jemne uczu­cie, a z dru­giej Ja, które tego uczu­cia doznaje. Mamy dwie nie­za­leżne od sie­bie wiel­ko­ści, Ja oraz pewne uczu­cie. Nie­stety to ostat­nie jest z gatunku nie­przy­jem­nych i nie chce być – w miarę moż­li­wo­ści – zbyt długo odczu­wane.

Wyobra­żamy sobie bowiem, że może ist­nieć prze­cież Ja, które doznaje zasad­ni­czo tylko przy­jem­nych uczuć. I dla­tego chcie­li­by­śmy wszystko tak ukształ­to­wać, żeby tak wła­śnie było. I w miarę moż­li­wo­ści tak kształ­tu­jemy nasze życie.

Mamy zatem dwie miary rze­czy­wi­sto­ści: Z jed­nej strony Ja i z dru­giej nie­przy­jemne uczu­cie, które czeka na to, żeby zostać zastą­pione przez uczu­cie przy­jemne. A ponie­waż potra­fimy sobie wyobra­zić, jakie myśli wytwa­rzają przy­jemne uczu­cia, uru­cha­miamy ich pro­duk­cję i roz­ko­szu­jemy się przy­jem­nymi uczu­ciami, które poja­wiają się jak na zawo­ła­nie.

Kto się rozczarowuje? Poszukiwanie Ja rozpoczyna się

W dotych­cza­so­wym spo­so­bie roz­wa­żań inte­re­su­jący jest fakt, że przy wszyst­kich opi­sach wycho­dzimy zawsze z zało­że­nia, że Ja ist­nieje już przed myślami i nie­za­leż­nie od nich. Roz­my­ślamy o naj­róż­niej­szych rze­czach, ale nie o tym, kto jest prze­ko­nany, że myśli. Zasta­na­wiamy się, jak może docho­dzić do ocza­ro­wa­nia i roz­cza­ro­wa­nia, ale nie kim jest ten, kto może zostać ocza­ro­wany i roz­cza­ro­wany.

Ja to Ja, takie jest pod­sta­wowe zało­że­nie. Tak, oczy­wi­ście trzeba się z tym zgo­dzić. Jed­nakże musimy sobie uświa­do­mić, że to pod­sta­wowe zało­że­nie nie odpo­wiada na pyta­nie „kim jestem?”, ba, nawet nie sta­wia tego pyta­nia.

Musimy sobie zadać to jedno z naj­bar­dziej pod­sta­wo­wych pytań, jakie czło­wiek w ogóle może posta­wić: Kim jestem?

I co się teraz dzieje? Zasta­na­wiamy się, krótko lub długo, nad wła­ściwą odpo­wie­dzią. I nawet nie zauwa­żamy, jak rusza maszyna myśle­nia. I cóż ona robi? Myśli. Tylko to potrafi robić, nie­za­leż­nie od tego, jaki będzie rezul­tat. Ty albo ja odpo­wiemy na to pyta­nie za pomocą myśli i będziemy przy tym głę­boko prze­ko­nani, że opi­su­jemy coś ist­nie­ją­cego: nasze Ja. To, co nam zupeł­nie umyka, to fakt, że wedle wszel­kiego praw­do­po­do­bień­stwa nie opi­su­jemy żad­nego Ja, lecz kreu­jemy nasze Ja. To ogromna róż­nica i ni­gdy nie jest dość, żeby ją stale pod­kre­ślać.

Jak docho­dzi do tego, że w naj­waż­niej­szej chyba kwe­stii, mia­no­wi­cie pyta­niu o nas samych, ule­gamy takiemu złu­dze­niu? Bie­rze się to przy­pusz­czal­nie stąd, że szyb­kość, z jaką docho­dzi do iden­ty­fi­ka­cji z okre­ślo­nymi myślami i wyobra­że­niami, jest tak wielka (ułamki sekund!), że one same nie stają się już przed­mio­tem myśle­nia. Ina­czej for­mu­łu­jąc, cią­gle powta­rzany pro­ces myśle­nia okre­ślo­nych myśli wytwa­rza nie tylko kon­kretne histo­rie, lecz także toż­sa­mość. A ta toż­sa­mość sama sie­bie supo­nuje, wciąż od nowa sie­bie myśląc.

Nasze Ja powstaje w trakcie myślenia

Być może teraz lepiej rozu­miesz, dla­czego myślimy nie­omal bez prze­rwy. Nie robimy tego dla­tego, że mamy tak wiele pro­ble­mów, które koniecz­nie muszą zostać prze­my­ślane. By­naj­mniej. Myślimy, żeby być. Albo­wiem tylko myśląc, jeste­śmy naszym Ja. Ptak, który wie, że śpiewa, i który wie, że śpiewa jak ptak, jest ludz­kim Ja. Kiedy nie myśli sie­bie, wtedy go nie ma.

Dla­tego Ja ni­gdy nie jest warun­kiem myśle­nia, lecz jego pierw­szym i bez­po­śred­nim rezul­ta­tem myśle­nia. I w ogóle nie cho­dzi o to, jakie to myśli. Czy są one mądre, szla­chetne i moral­nie bez zarzutu, czy raczej głu­pie, nie­lo­giczne i nik­czemne, wszyst­kie one są po pro­stu myślami i wytwa­rzają odpo­wia­da­jące im poczu­cie Ja, czy to się nam podoba, czy nie.

W tym kon­tek­ście trafna jest obser­wa­cja, wedle któ­rej myśli mogą kre­ować rze­czy­wi­stość. Tak, z tego punktu widze­nia każdy z nas jest żywym przy­kła­dem takiej rze­czy­wi­sto­ści. Tylko ta rze­czy­wi­stość jest abso­lut­nie iden­tyczna z tym, co je wytwa­rza i pod­trzy­muje. A cóż ona wytwa­rza? Są to myśli ukła­da­jące się w jakąś histo­rię.

A więc Ja jest histo­rią, wyobra­że­niem wła­śnie. I chyba nie zawsze posiada ona jakość, którą koniecz­nie trzeba cią­gle prze­ży­wać i nad którą warto się też zasta­no­wić, zanim ją narzu­cimy innym.

Czy to, co powie­dzia­łem, roz­cza­ro­wuje cię tro­chę? Mam nadzieję, że tak. Ponie­waż pierw­sze i być może naj­bar­dziej fun­da­men­talne ocza­ro­wa­nie polega wła­śnie na tym, że łudzimy się na temat sie­bie samych, zakła­da­jąc, że nasze wła­sne Ja jest trwałe, istotne, ba, „pod­mio­towe”. Nie­ustan­nie wie­rzymy, że jeste­śmy tak ważni, że wyno­simy się nawet ponad śmierć i uwa­żamy, że się ponow­nie naro­dzimy lub tra­fimy do nieba, gdzie żyć będziemy wiecz­nie. A nawet wtedy, gdyby nie udało się tra­fić do nieba, będzie na nas cze­kać pie­kło albo czy­ściec lub jakieś mniej przy­jemne ponowne naro­dziny. W każ­dym razie dla każ­dego coś miłego. Ale naj­waż­niej­sze prze­sła­nie wszyst­kich tych supo­zy­cji brzmi, że Ja będzie na­dal ist­niało, ba, że będzie wieczne. I to jest chyba powód, dla któ­rego te wyobra­że­nia wciąż jesz­cze są tak powszechne i tak chęt­nie żywione.

I oto w samym środku tych powszech­nie snu­tych histo­rii naszego Ja oka­zuje się, że wszystko to, w co wie­rzymy, jest tylko wymy­ślone i wyobra­żone. I to jest wła­śnie roz­cza­ro­wa­nie! A może nawet zen?

Rozczarowanie jako gra myśli: Warto się przyjrzeć dokładniej

Nie­stety muszę cię w tym miej­scu roz­cza­ro­wać. To, co powie­dzia­łem dotych­czas, nie jest żad­nym roz­cza­ro­wa­niem. Dla­czego nie? Otóż jeśli możesz zgo­dzić się w dużej mie­rze z dotych­czasowymi wywo­dami, cze­góż rze­czy­wi­ście nowego się dowie­dzia­łeś?

W trak­cie czy­ta­nia już prze­cze­sa­łeś moją histo­rię swo­imi myślami. Stop! Z przy­zwy­cza­je­nia zwra­cam się do cie­bie w dru­giej oso­bie i zakła­dam, że ty i ja to osoby. Ale jeśli zga­dza się to, co powy­żej napi­sa­łem, to nie cał­kiem wła­ściwe jest tak mówić. Jaką mam alter­na­tywę? Czy powi­nie­nem raczej powie­dzieć: twój mózg w trak­cie czy­ta­nia porów­nuje to, co prze­czy­tał, ze wszyst­kimi zgro­ma­dzo­nymi wyobra­że­niami i zależ­nie od tego, co zgro­ma­dził, docho­dzi do koń­co­wego sądu? Ale nawet tutaj zauwa­żasz, że gdy pró­buję unik­nąć języ­kowo zaimka oso­bo­wego i zamiast ty uży­wam okre­śleń „twój mózg” lub „twoja świa­do­mość”, zaimek oso­bowy cią­gle się wkrada, ponie­waż mam na myśli „twój” mózg, a nie jakiś inny. Czy to nie ozna­cza, że ist­nieje coś takiego jak Ja? Tak. Ja ist­nieje, ale nie takie, które myśli, lecz takie, które ist­nieje dzięki zdol­no­ści świa­do­mo­ści do myśle­nia i dzięki zdol­no­ści iden­ty­fi­ko­wa­nia się z kil­koma myślami przez całe życie. Dal­szy rezul­tat tych obser­wa­cji mógłby cię także roz­cza­ro­wać. Ponie­waż jeśli te obser­wa­cje są trafne, wtedy ozna­cza to, że nie myślę tak długo, jak długo pozo­staję przy życiu, lecz że tak długo żyję, jak długo mogę myśleć. To odwró­ce­nie ma swój cię­żar. Odwraca bowiem nie tylko tra­dy­cyjne rozu­mie­nie Ja, lecz także rozu­mie­nie śmierci. Ale roz­pa­trzymy to ponow­nie nieco póź­niej i nieco głę­biej.

Ale teraz wróćmy do roz­cza­ro­wa­nia. Dla­czego to, co powie­dzie­li­śmy dotych­czas, nie jest rze­czy­wi­stym roz­cza­ro­wa­niem? Ponie­waż to, co mówię, to są myśli, a twoja zgoda (albo odrzu­ce­nie) rów­nież ma cha­rak­ter myślowy. Moje myśli zga­dzają się albo nie z myślami, które ty żywisz. Ale co jest rze­czy­wi­ste? Kim jestem rze­czy­wi­ście? Czy myśli – nie­ważne, jak bar­dzo pre­cy­zyjne – mogą kie­dy­kol­wiek zgłę­bić, zro­zu­mieć lub wyra­zić rze­czy­wi­stość? Nie naprawdę. Czu­jąc pra­gnie­nie, możesz pomy­śleć o szklance wody, ale ta myśl nie ugasi two­jego pra­gnie­nia. Ale słowa i myśli są czę­sto uży­teczne, ponie­waż możesz zamó­wić szklankę wody i zało­żyć, że obsługa w restau­ra­cji przy­nie­sie ci szklankę wody, a nie parę butów.

Rozczarowanie ma więcej wspólnego z myślami niż z rzeczywistością

Roz­cza­ro­wa­nie, jakie możesz prze­ży­wać, jest przede wszyst­kim myślo­wej natury. Twoje myśli nie zga­dzają się z moimi lub odwrot­nie. To jest to, co się naj­pierw dzieje, i nic wię­cej. Jesteś roz­cza­ro­wany, ponie­waż myśla­łeś, że nasze Ja jest czymś wię­cej niż wytwo­rem sze­regu myśli. Albo jesteś roz­cza­ro­wany, ponie­waż ocze­ki­wa­łeś innej argu­men­ta­cji lub spo­sób, w jaki piszę, nie jest taki, jakiego ocze­ki­wa­łeś. Jak­kol­wiek by było, nie zosta­li­śmy utwier­dzeni w swo­ich ocze­ki­wa­niach i w zwią­za­nych z tym przy­zwy­cza­je­niach i nazy­wamy ten stan „roz­cza­ro­wa­niem”. Przy tym wcale jesz­cze nie opu­ści­li­śmy świata myśli i tym samym świata wyobra­żeń i opo­wie­ści. Co wię­cej, nie jeste­śmy świa­domi, że poru­szamy się wyłącz­nie w nich wła­śnie.

Wolimy tylko jakąś inną histo­rię lub zga­dzamy się z przed­sta­wioną tutaj. Na razie to wszystko. Ale żeby doświad­czyć myśli jako myśli, nie potrzeba żad­nych dal­szych myśli. A więc myślimy o zen i przy­go­to­wu­jemy następne roz­cza­ro­wa­nie.

Bycie rozczarowanym: między pragnieniem a rzeczywistością

Roz­cza­ro­wa­nie, o które mi cho­dzi i które naprawdę zasłu­guje na to miano, poja­wia się dopiero wtedy, gdy nie tylko sobie myślimy o tym, czym jeste­śmy lub nie jeste­śmy, lecz bez­po­śred­nio tego doświad­czamy. Doświad­cze­nie, jak je rozu­miem w tym kon­tek­ście, jest wyda­rze­niem, w któ­rym Ja nie tylko jest pomy­ślane jako pomy­ślane i wyobra­żone, lecz także doświad­czane. Oczy­wi­ście trafny jest zarzut, że to, co pomy­ślane, jest rów­nież formą doświad­cze­nia, i trzeba się na razie z tym zgo­dzić. Ale to, o co mi cho­dzi, to rzecz nastę­pu­jąca: jeśli chcemy doświad­czyć Ja, musimy sobie uświa­do­mić nasz stan-nie-Ja. Dzięki temu możemy stwier­dzić, że Ja jest kon­stru­owane pod­czas myśle­nia, na podo­bień­stwo spon­ta­nicz­nego doświad­cze­nia, które prze­biega zależ­nie od sytu­acji i zależ­nie od wielu czyn­ni­ków.

Czy pustka musi być zawsze niedostatkiem?

Tylko wycho­dząc ze stanu nie-myśle­nia, doświad­czamy myśle­nia jako tego, czym ono jest, a mia­no­wi­cie myśle­niem. I prze­ży­wamy ponadto, że stan nie-myśle­nia jest sta­nem abso­lut­nie bez-Ja, wła­śnie dla­tego, że nie ma żad­nych myśli, za pomocą któ­rych Ja mogłoby się utwo­rzyć. Jest to stan nico­ści, nie-coś, w zen czę­sto okre­ślany jako pustka.

„Pustka” jest sło­wem, które wywo­łuje w nas naj­czę­ściej nie­przy­jemne sko­ja­rze­nia. Gdy mówimy o pustce, mamy na myśli czę­sto brak cze­goś, nie­obec­ność lub nie­do­sta­tek. Ale pustki można też doświad­czyć zupeł­nie ina­czej, gdy jest doświad­czana. To, co nor­mal­nie okre­ślamy jako nie­obec­ność i nie­do­sta­tek, nie jest doświad­cze­niem pustki, lecz lękiem, który się w nas poja­wia, gdy rezy­gnu­jemy ze zwy­cza­jo­wych myśli i wyobra­żeń. Ten strach wyła­nia się, gdy sobie wyobra­zimy, że to, co teraz poja­wia się tak cał­kiem mate­rial­nie przed nami, znika.

A więc rów­nież tutaj obo­wią­zuje to samo: pustka i forma, Ja i nie-Ja są dla nas tylko prze­ciw­staw­nymi myślami i wyobra­że­niami. Nie wię­cej. Nie­stety.

Zróbmy jesz­cze jeden krok. Grzęź­niemy jesz­cze bar­dziej w tym, czym jest roz­cza­ro­wa­nie. Roz­cza­ro­wa­nie jest dla nas doświad­cze­niem, dzięki któ­remu żywo prze­ko­nu­jemy się, że to, co jest, wła­śnie jest tylko tym, co jest, i nie tym, co myśle­li­śmy. Ni mniej, ni wię­cej.

Na pierw­szy rzut oka brzmi to banal­nie i tau­to­lo­gicz­nie. Ale jeśli przyj­rzymy się temu dokład­niej, wtedy wygląda to jak odkry­cie. Ozna­cza to bowiem raz na zawsze, że myśli są tylko myślami. Ale to ozna­cza rów­nież, że w końcu możemy doświad­czyć tego, czym jest Ja. To doświad­cze­nie można opi­sać jako doświad­cze­nie bar­dzo zło­żo­nej dyna­micz­nej formy wyobra­żeń pozba­wio­nych indy­wi­du­al­nego rdze­nia, który byłby sta­bilny i odporny na zmiany. Nic może się ponow­nie odro­dzić lub przejść w inne, dosko­nal­sze spo­soby ist­nie­nia. Doświad­czamy, że wszystko, abso­lut­nie wszystko, a więc także to, co jest dla nas naj­bliż­sze i naj­waż­niej­sze, a mia­no­wi­cie nasze Ja, jest w sobie puste. Ta pustka jest, a my jeste­śmy jej świa­domi i dzięki niej rów­nież wszyst­kich innych zja­wisk, i to w tym samym momen­cie.

Czy to jest roz­cza­ro­wa­nie, czy zen? Pocze­kajmy jesz­cze tro­chę.

Pustka jako rozczarowanie: nie chcieć nic wymienić – mimo gwarancji wymiany

Jeśli powyż­sze twier­dze­nia są cho­ciaż w poło­wie zro­zu­miałe i przede wszyst­kim dają się doświad­czyć, to wnio­sek z nich pły­nący, że ist­nieje pustka, jest wewnętrz­nie sprzecz­nym uko­ro­no­wa­niem wszyst­kiego.

Ale dopiero od pew­nego wieku, nie­za­leż­nie od prak­ty­ko­wa­nia zen, możemy się chyba zgo­dzić z fak­tem, że: naj­czę­ściej wtedy robi się para­dok­sal­nie i wewnętrz­nie sprzecz­nie, gdy chcemy się zbli­żyć do rze­czy­wi­sto­ści. Jeśli nato­miast jest logicz­nie i prze­ko­nu­jąco, wtedy nie jest to błędne, ale przy­pusz­czal­nie tylko pomy­ślane i wyobra­żone i wła­śnie nie cał­kiem rze­czy­wi­ste.

A więc ist­nieje rze­czy­wi­stość, którą można okre­ślić jako pustka. To jed­nak coś innego niż twier­dze­nie, że ist­nieje coś takiego jak pustka. Ist­nieje pewien stan, który można okre­ślić jako Ja, ale rów­nież to twier­dze­nie jest czymś innym niż auto­ma­tyczne wycho­dze­nie od tego, że ist­nieje Ja i że Ja jest istotne i w sobie tak sta­bilne, że mogłoby być punk­tem wyj­ścia wszyst­kich doświad­czeń i wglą­dów.

Czy sprawa z pustką mie­ści się nam jakoś w gło­wie i czy potra­fimy ją rze­czy­wi­ście pomy­śleć? Tak, pomy­śleć to jakoś już potra­fimy. Ponie­waż gdy pada jakieś słowo, to wtedy nasz men­talny duch natych­miast sięga do wspo­mnień i wyciąga stam­tąd obrazy prze­szłych wyda­rzeń, które są już zwią­zane z wypo­wia­da­nym sło­wem. Prze­biega to szybko i roz­grywa się nie­świa­do­mie.

Wyobraź sobie: byłeś przed laty w Rzy­mie i pod­czas audien­cji zosta­łeś okra­dziony w tłu­mie ludzi na placu św. Pio­tra. Do kło­po­tów, które coś takiego powo­duje, doszło jesz­cze zatru­cie pokar­mowe, a hotel, mimo pięk­nych zdjęć w inter­ne­cie, oka­zał się ruderą. Jeśli dziś ktoś zapro­po­nuje ci wyjazd do Rzymu, to nie zapo­bie­gniesz temu, żeby się nie uak­tyw­niły prze­szłe doświad­cze­nia. Jest bar­dzo praw­do­po­dobne, że nie podej­miesz ponow­nej podróży, cho­ciaż ist­nieje bar­dzo wyso­kie praw­do­po­do­bień­stwo, że tym razem może być zupeł­nie ina­czej. Jeśli nato­miast nie byłeś ni­gdy w Rzy­mie, wtedy twoja decy­zja, żeby tam poje­chać, zależy od tego, czy twoje wyobra­że­nie na temat Rzymu zga­dza się z tym, co zapi­sa­łeś jako piękne, dobre lub ważne. Oczy­wi­ście inni ludzie, któ­rzy wie­dzą, co dla cie­bie jest ważne, mogą tak przed­sta­wić podróż do Rzymu, że twoje wyobra­że­nia zostaną wła­ści­wie obsłu­żone. Wszystko to dzieje się w obra­zach i w wyobra­że­niach i oczy­wi­ście przed podróżą. Na miej­scu potem wszystko jest, jakie jest, i rzadko takie, jak sobie wyobra­ża­li­śmy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki