Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Na początku łudzimy się, jesteśmy oczarowani, a nawet zaczarowani, ale później to mija. Jesteśmy rozczarowani, gdy to, czego oczekiwaliśmy, co zakładaliśmy lub na co mieliśmy nadzieję, wcale się nie wydarza.
Właściwie to dziwne, że zakończenie fałszywego widzenia stanu rzeczy oceniamy tak negatywnie i ze wszystkich sił staramy się uniknąć rozczarowania. Skoro nie chcemy być rozczarowani, zatem chcemy nadal być oczarowani, chcemy łudzić się i też na przyszłość takimi pozostać. Pragniemy być oczarowani i pragniemy być czarujący. Korzenie takiego zachowania tkwią w najgłębszych pokładach naszego myślenia, myślenia magicznego. Ale prawdziwy czar leży gdzie indziej, w doświadczeniu tu i teraz, a rozczarowanie jest najlepszym nauczycielem.
Książka RozCzarowanie otwiera oczy i prowadzi do prawdziwej głębi zen. Bo nie tęsknota za wiedzą, nie nadzieja na przyszły pokój z samym sobą i światem jest prawdziwym misterium, ale doświadczenie życia tu i teraz. W ten sposób możliwe jest nieskrywane, świeże spotkanie z rzeczywistością. Odważna, napisana z iście zenistyczną konsekwencją, z dystansem i nie bez ironii – dla odważnych czytelników i dla tych, którzy chcieliby się tego nauczyć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 235
Chociaż minęło już kilkadziesiąt lat, nadal czuję w sobie dostęp do emocji związanych z atmosferą Górnego Śląska późnych lat siedemdziesiątych. Było to wrażenie życia w zaciśniętym imadle, którego jedna strona była szarą wydmuszką socjalizmu, a druga – pracą w metafizycznym kamieniołomie katolicyzmu w polskim wydaniu. Wiem, że upraszczam, ale właśnie ten codziennie wówczas odczuwany zacisk był na tyle silny, że podjąłem decyzję o wyskoczeniu z niego. Przekonałem Mamę, abyśmy z następnych wakacji „na Zachodzie” nie wrócili już do Polski.
Wbrew pozorom nie byłem nastolatkiem silnie oczarowanym Zachodem, ponieważ miałem, jeżeli chodzi o materialne możliwości, dosyć luksusowe dzieciństwo. Byłem natomiast mocno rozczarowany moją dotychczasową intelektualno-duchową codziennością. Podobnie jak wiele osób z mojego otoczenia, odkrywałem w sobie szereg bardzo podstawowych pytań. Pytań nie o kierunek własnego dalszego życia, już dojrzałego, ale przede wszystkim o to, kim ja w ogóle jestem i jaki sens ma to życie.
Chociaż te pytania nie brzmią zbyt oryginalnie i większość moich rozmówców z okresu młodości też się o nie otarła, to jednak rosło we mnie rozczarowanie. Byłem rozczarowany faktem, że nie mogłem znaleźć przestrzeni życiowej, aby należycie zająć się tymi właśnie pytaniami. Więcej: polska rzeczywistość tamtych lat, jak i późniejszy „zachodni” sposób na życie, tylko na pierwszy rzut oka sugerowały konkretne odpowiedzi. To „zachodnie” spojrzenie, z tamtejszej polskiej perspektywy, prezentowało się na pierwszy rzut oka lepiej.
Większa wolność osobista i związane z nią liczne możliwości ukierunkowania własnego życia nie okazały się niestety wystarczającą odpowiedzią na dręczące mnie pytania. Zachodni sposób życia szybko okazał się dla mnie jeszcze bardziej wyrafinowanym imadłem. W Polsce tamtych lat łatwo było zostać przy wersji, że to tylko przedawnione struktury władzy i wiedzy tym imadłem kręcą. Łatwo było żyć złudzeniem, że „Zachód” ich po prostu nie ma. Rozczarowanie było więc dla mnie o tyle dotkliwsze, że bardzo wyraźnie zobaczyłem, że nie ma na kogo zrzucić odpowiedzialności za poczucie bycia zaciśniętym w imadle, ponieważ okazuje się, że to my sami jesteśmy zarówno tymi, którzy cierpią ucisk, jak i tymi, którzy go tworzą i pogłębiają.
Jeszcze bardziej rozczarowująca dla mnie była – i jest nadal – świadomość, że wiele sposobów na życie, czyli systemów gospodarczych, religijnych, politycznych, jak i duchowych, nie tylko nie odpowiada na te podstawowe pytania. One je wręcz zagłuszają, sugerują jakże modną na tę chwilę indywidualną odpowiedzialność za własny byt, omijając po raz kolejny odpowiedź na pytanie, kim lub czym ten byt właściwie jest.
A więc na czym polega to rozczarowanie?
Dla mnie polega ono na jego przeciwności, a mianowicie na głębokiej chęci czarowania się, bycia oczarowywanym. A skąd się bierze w nas ta chęć do czarowania się? Uważam, że wywodzi się z naszego głębokiego lęku przed niepoznawalną głębią życia. Innymi słowy: uciekamy w szybkie indywidualne, jak i kolektywne narracje sugerujące odpowiedzi, bo chyba nadal boimy się faktu, że tak naprawdę to tych odpowiedzi nie ma. Przynajmniej nie w obiektywnym i ostatecznym sensie. A te, które są, sami sobie dajemy i dlatego nie będą, bo po prostu nie mogą być, tak naprawdę zadowalające.
W tym kontekście zen jest dla mnie zarówno osobiście, jak i historycznie ciekawym fenomenem. Dlaczego? Ponieważ wbrew czarującym opiniom zarówno o życiu, o nas samych, jak i o zen nie oferuje on żadnych odpowiedzi. W zamian usadawia nas – i to dosłownie – pośrodku cudu i tajemnicy bytu. Zen oferuje przeżywanie tejże tajemnicy bez środków znieczulających, czyli czarujących. Jest to obecność i bezpośredniość pośrodku cudu życia.
Rozczarowujące? Proszę się przekonać, i to nie tylko podczas lektury tej książki, ale przede wszystkim osobiście, przeżywając każdy moment. Właśnie teraz.
Zurych, 18.07.2024
Gdy ktoś nam opowiada, że ona lub on czuje się rozczarowany jakąś osobą lub jakimś wydarzeniem, wtedy zazwyczaj wiemy już w pierwszych słowach, co dokładnie ten ktoś ma na myśli, i zastanawiamy się, czy w takiej sytuacji również bylibyśmy rozczarowani. Zależnie od tego, jak nasz wewnętrzny radar zakwalifikuje dane rozczarowanie, wyrażamy oburzenie, nierzadko zaś niedowierzanie. Prawie w każdym przypadku reagujemy zapewnieniami o współczuciu i próbujemy taką osobę pocieszyć. Albowiem w końcu – tak myślimy – nam również mogłoby się to samo przydarzyć. Wtedy bylibyśmy tak samo rozczarowani. Wtedy też potrzebowalibyśmy kogoś, kto by nas pocieszył. Ale – rzecz jasna – z pewnym ograniczeniem: Odkąd bowiem jesteśmy na drodze zen, bywamy rzadziej rozczarowani – musimy to stanowczo stwierdzić. W końcu jesteśmy teraz bardziej uważni. A uważność jest oczywiście pierwszym i preferowanym sposobem radzenia sobie z życiem. Ale przede wszystkim, i to jest nasz główny argument, bierzemy życie takim, jakie ono jest. A nasz rozmówca najlepiej by zrobił, gdyby postąpił tak samo.
Albowiem my, tak się o nas mówi, jesteśmy w zgodzie z życiem, takim, jakie nas spotyka. I zanim się zorientujemy, tą deklaracją rozdaliśmy karty do nowej gry: i nie zauważyliśmy, że przez to teraz to my trzymamy w ręku „Czarnego Piotrusia” niemającego pary.
Być może taki sposób stawiania czoła rozczarowaniu nie jest ci obcy. Być może nawet jest to sposób, w jaki mówisz do siebie, gdy życie się nie układa. Ponieważ kiedy się nie układa tak, jak byśmy tego chcieli, dla nas, ludzi duchowych, byłoby rzeczą wręcz niestosowną oskarżać okoliczności. Nie przystoi obwiniać okoliczności o ten bałagan. Nie, to byłoby zbyt prymitywne i zaprzeczałoby pierwszej zasadzie zen: Jest, jak jest.
A więc nie pozostaje nam nic innego, jak ze skruchą – chociaż nie bez pewnej dumy – wskazać na niedoskonałość naszej własnej praktyki zen. A rzekoma słabość tak zwanego – albo jeszcze lepiej: samozwańczego – duchowego człowieka polega na tym, że się nie jest albo jeszcze się nie jest oświeconym w sposób doskonały. Ta argumentacja mogłaby nawet przynieść pewną korzyść, gdyby nie miała w zanadrzu – przynajmniej w większości przypadków – jeszcze paru dalszych zdań, które brzmią mniej więcej tak: Właściwie nie da się osiągnąć pełnej uważności, bo kto może być uważny przez cały czas? My, oczywiście, nie, i tu odwołujemy się do duchowych VIP-ów, których widzieliśmy, o których słyszeliśmy lub których czytaliśmy. Wychodzimy, rzecz jasna, od istnienia takich mistrzów, którzy są oczywiście wyjątkami i którzy już chyba takimi pozostaną. Te rzadko spotykane pierwowzory są dla nas miarą, ponieważ potrzebujemy punktów orientacyjnych. Potrzebujemy ich zwłaszcza wtedy, gdy nasz cel jest niejasny i wydaje się nieomal nieosiągalny.
I w ten sposób wytwarzamy w sobie mniej lub bardziej uspokajające uczucie, gdy oświadczamy: Wszystko może pozostać tak, jak jest. To stwierdzenie rzeczywiście przynosi nam ulgę, przede wszystkim dlatego, że bardzo zbliża się do akceptacji życia i, rzeczywiście, prawie wydaje się zgadzać ze zdaniem: Jest, jak jest.
Ale tak się nam tylko wydaje. Dlaczego? Ponieważ cały czas obracamy się w kręgu naszych wyobrażeń. Czy to źle? Nie. A więc co to jest? Oczarowanie. Czy oczarowanie jest złe i nieduchowe? Nie. Oczarowanie jest po prostu tylko oczarowaniem. A czym jest wtedy zen? Zen jest deziluzją, roz-czarowaniem.
Stop! Gdyby zen było po prostu tylko rozczarowaniem, przecież wtedy byłoby znów czymś. Czymś, co byłoby przeciwieństwem oczarowania i iluzji: a więc czymś pozytywnym, ponieważ oczarowanie samo w sobie i iluzja są przecież czymś negatywnym.
Raz jeszcze: stop! Czy widzisz, jak bezustannie powstają myśl i jak układają się w poglądy? A jeśli nie będziemy dostatecznie czujni, wkrótce nasze myśli jako nieugięte przekonania lub niezłomne punkty widzenia wyprą rzeczywistość. Ale nawet teraz, po tych wszystkich stwierdzeniach, nasz zwinny umysł mógłby bez trudu do tego, co już powiedzieliśmy, dodać nowe myśli, znaleźć przeciwieństwa lub ciągnąć argumentację bez końca. Dlaczego? Ponieważ taka jest jego natura. Tak, tak: nasz mózg produkuje myśli jak piekarz świeże bułki. Tak samo jak sztuka pieczenia chleba, dzięki tysiącleciom nieustannej praktyki umysł tak bardzo się udoskonalił, że już nawet tego nie zauważa. Przeciwnie! Myśli wyskakują z naszych głów jak bułeczki z taśmy produkcyjnej w nowoczesnej megapiekarni. A wszystko to, zdaniem wielu, dzieje się oczywiście dla naszego dobra i dobrego samopoczucia.
Oczarowanie może więc stać się roz-czarowaniem, jeśli będziemy gotowi, żeby je rozpoznać jako oczarowanie. Jednak nadal grozi nam niebezpieczeństwo, że istnieć będzie jako oczarowanie. Zwłaszcza wówczas, gdy się nam wydaje, że od teraz już nie damy się oczarować, albo wyrażając to pozytywniej, gdy myślimy, że rozpoznaliśmy prawdę. A więc na czym polega ta zwodniczość? Prawda i złudzenie mają więcej do czynienia z myślami o jakiejś rzeczy niż z doświadczaniem tej rzeczy.
I co teraz? Pisanie książki o rozczarowaniach oznaczałoby snucie dalszych myśli na temat myśli rozczarowanie i odniesienie samej myśli rozczarowanie do pewnych doświadczeń. Ale jak w tym kontekście zaklasyfikować doświadczenia? Doświadczenia – i mam nadzieję, że się ze mną zgodzicie – nie są już żywe. One już minęły i znajdują się, mniej lub bardziej aktywnie, tylko w postaci wspomnień w naszym mózgu i ciele. Jednak są one obecne i mogą zostać obudzone przez określone słowa i wydarzenia. Inaczej rzecz ujmując: doświadczenia nie mogą co prawda zostać zastąpione przez słowa i myśli, ale mogą dotrzeć do naszej aktywnej świadomości przez zręcznie dobrane słowa, właśnie przez coś, co słyszymy lub czytamy. I to już jest coś, co może nawet usprawiedliwiałoby książkę na ten temat.
A więc co robić? Pisać książkę i tym samym produkować myśli, które zawsze niebezpiecznie zbliżają się do ewentualnego oczarowania? Albo nic nie pisać, co jednak oznaczałoby unikanie myśli i traktowanie ich z gruntu jako mniej wartościowych? W kręgach zen głosi się to aż nadto chętnie, co jednak prawie nikomu nie przeszkadza w wygłaszaniu długich wykładów i pisaniu wielu książek.
A ponieważ trzymasz moją książkę w rękach, więc wiesz, dlaczego się zdecydowałem i co zrobiłem. Jestem uważny wobec myśli i odnoszę je do szeregu nabytych doświadczeń. Pejzaże i obrazy, które przy tym powstają, mogą – w swoisty dla ciebie sposób – rozbłysnąć powtórnie i na nowo. Niektóre obrazy językowe może wydadzą ci się obce. Ale kilka będzie tak dobrze znanych, że w trakcie lektury zauważysz, jaką siłę posiadają niektóre słowa, żeby dawno minione przeżycie zmienić w świadome doświadczenie. To może być całkiem przyjemne. W każdym razie życzę ci tego.
Zen, w postaci, jaką dziś praktykujemy, istnieje od około 1500 lat. Zen jest dzisiaj obecne na wszystkich kontynentach.
Weszło do języków i kultur, z którymi się zetknęło. Przyjęło zwyczaje i przekształciło je w rytuały, żeby dostosować praktykę do zastanej codzienności. Robi to do dzisiaj i miejmy nadzieję także w odległej przyszłości. Niezależnie od tego, jak zen się rozwijało: Sam rdzeń się nie zmienił.
Dlatego pisząc dziś w Europie o zen, nie mówię w gruncie rzeczy nic nowego. Ale na pewno jedno czy drugie sformułowanie lub perspektywa są nowe.
A ponieważ, jeśli chodzi o zen, tak naprawdę nie ma nic nowego do powiedzenia, ta książka jest napisana jak spirala, a nawet labirynt. Krąży ciągle tylko wokół jednego, oczywiście nie uchwytując go ani w żadnym sensie nie osiągając, co jest również zrozumiałe. Ale krąży też ciągle wokół czegoś drugiego, a mianowicie wokół nas i tego, co to oznacza. Takie pisanie jest rodzajem medytacji, ponieważ za pomocą powtarzających się słów i obrazów językowych chce nieco dłużej i dokładniej oddać się obserwacji. Jest to również pewien rodzaj samodyscypliny w podwójnym znaczeniu. Z jednej strony nie jest to pisanie o czymś, ale wprowadzanie do języka i uświadamianie sobie tego, co się zeń wyłania. Z drugiej strony jest to ćwiczenie, czyli dyscyplinowanie się do dłuższego przebywania z czymś, by móc to opisać obszerniej.
Jest to również zaproszenie dla ciebie do czytania w ten sam sposób, dlatego zwróć uwagę na to, jak sam doświadczasz i jak interpretujesz – T0.
W tej książce znajdziesz niewiele cytatów, a jeśli już, to są one zapisane kursywą. Podobnie jak słowa, które wymagają szczególnej uwagi i nie chcą być czytane jako samo-zrozumiałe – ze względu na ich interpretację i działanie.
Część I
Wychodzę z założenia, że każdy z nas wielokrotnie w ciągu miesiąca używa słowa „rozczarowanie”: najczęściej żeby opisać przyjaciółce lub przyjacielowi, jak źle się akurat miewa. Ale nawet jeśli nie możemy albo nie chcemy nikomu tego opowiedzieć, jesteśmy po prostu rozczarowani, gdy… No właśnie, gdy co się dzieje?
Odpowiedź na to pytanie wydaje się nam wszystkim oczywista i jasna: Jesteśmy rozczarowani, gdy to, czego oczekiwaliśmy, co zakładaliśmy lub na co mieliśmy nadzieję, wcale nie toczy się w taki sposób.
Takie wyjaśnienie mogłoby zadowolić większość z nas, ponieważ mamy skłonność, żeby możliwie szybko szukać tak zwanych rozwiązań dla stanu rozczarowania. Poszukiwanie takich rozwiązań zajmuje nam prawie całe życie. W każdym razie daje zajęcie całej masie doradców, terapeutów, coachów i oczywiście także partnerów, przyjaciół i znajomych, którzy powinni niezłomnie stać przy nas w chwilach największych rozczarowań, tak żeby sami nie stali się dla nas powodem rozczarowania. Ale do tej sprawy jeszcze powrócimy trochę później nieco obszerniej.
Jeśli chodzi o sposób radzenia sobie z rozczarowaniami, dzielimy się na pragmatyków i idealistów. Do pierwszej grupy zaliczamy się lub jesteśmy zaliczani przez innych wtedy, gdy nie szukamy zbyt długo przyczyn i powodów naszych rozczarowań, a więc nie analizujemy ich w nieskończoność i nad wyraz drobiazgowo, lecz tak szybko, jak to możliwe, szukamy dróg, żeby zostawić za sobą stan rozczarowania. W życiu i w działaniu jesteśmy zorientowani na rozwiązania. Rozczarowania co prawda należą do życia, ale w końcu umożliwiają człowiekowi wzrost, rozwój i stawanie się lepszym niż przed stanem, który doprowadził do rzeczonego rozczarowania. Takie przynajmniej są nasze wyjaśnienia.
Ale to znaczy, że rozumiemy życie jako model sukcesu i nawet wtedy uchodzimy za ludzi sukcesu, gdy się nam uda możliwie często i możliwie długo nie musieć przeżywać rozczarowań. Wszystko zgodnie z planem, jak powiada znana dewiza. W życiu codziennym oznacza to, że udaje się nam kształtować siebie oraz nasze zawodowe i prywatne otoczenie w taki sposób, jaki uważamy za dobry i właściwy.
Zaliczamy się do kręgu idealistów, gdy jesteśmy przekonani, że wiemy, jak doszło do rozczarowania i jak możemy uniknąć dalszych rozczarowań. Tę wiedzę, jak być nie powinno, mamy oczywiście zawsze post factum: to łączy nas z pragmatykami. Generalnie wiemy również, jak wszystko mogłoby lepiej wyglądać. Gdyby wreszcie wszyscy inni byli też w stanie zrozumieć, co my już dawno pojęliśmy, a mianowicie: gdyby wszyscy byli bardziej uduchowieni (tylko jako przykład na wszystkie inne środki ulepszające świat), wtedy świat siłą rzeczy byłby lepszy, niż jest teraz. A to, że teraz właśnie świat jest szczególnie okropny – tak argumentują idealiści w każdym dowolnie wybranym momencie historii świata – jest dla wszystkich chyba oczywiste i tym samym obiektywnie jasne.
Jasne jest też, że na obrzeżach obu grup istnieją ortodoksyjne kręgi: typ fundamentalistów, reprezentantów czystej teorii.
Jasne jest również, że większość z nas lokuje się gdzieś pośrodku. Chcemy zrozumieć, dlaczego wciąż na nowo przeżywamy rozczarowania, albowiem ta wiedza służy nam do unikania w przyszłości tych rozczarowań i do bycia szczęśliwszym. A nawet jeśli nie zawsze szczęście jest nam pisane (większość z nas już przecież miała dostatecznie dużo doświadczeń życiowych), wtedy wiedza ta pomaga nam zarówno osobiście, jak i zawodowo zorganizować się i tak się ustawić, żeby oszczędzić nam przynajmniej tych największych rozczarowań.
Bycie szczęśliwym w tym kontekście oznacza więc: Wszystko układa się lepiej, niż myśleliśmy. Bycie zadowolonym zaś oznacza: wszystko układa się tak, jak myśleliśmy i planowaliśmy. Bycie rozczarowanym oznacza: nic nie układa się lepiej, niż myśleliśmy, lecz po prostu zupełnie inaczej. „Inaczej” naturalnie oznacza tutaj „źle” i natychmiast przychodzi rozczarowanie.
Przyjrzyjmy się nieco dokładniej zjawisku „rozczarowania” i procesowi, który do rozczarowań prowadzi. Już samo znaczenie tego słowa jest nadzwyczaj interesujące. Rozłóżmy to słowo na części: roz-czarowanie. Chodzi więc o to, że ktoś najpierw łudził się i był oczarowany (albo dał się zaczarować), a teraz już nie jest: Właściwie to dziwne, że zakończenie fałszywego widzenia stanu rzeczy oceniamy tak negatywnie i ze wszystkich sił staramy się uniknąć rozczarowania. Skoro nie chcemy być rozczarowani, zatem chcemy nadal być oczarowani, chcemy łudzić się i też na przyszłość takimi pozostać. Najpóźniej w tym momencie powinny się rozlec wszystkie dzwonki alarmowe.
Oczywiście wcale nie chcemy się łudzić ani być łudzeni. Chcemy doświadczyć przecież prawdy. Chcemy myśleć, działać i mówić prawdę. Wielu z nas walczy o prawdę, a niektórzy w przeszłości, i niestety także współcześnie, oddali swoje życie za prawdę. Historię ludzkości można by bez wątpienia rozpatrywać jako historię walki i starania o to, co w danym czasie uchodziło za prawdę. Złudzenie, iluzja, oczarowanie jest rodzajem kłamstwa i dlatego absolutnie nie do zaakceptowania, lecz do zwalczania. Jak dotąd wszystko pięknie i ładnie.
Uderzające jest to, że być może nie ma jednej jedynej prawdy i tym samym chyba także złudzenia i oczarowania. Innymi słowy, już sam fakt, że po dzień dzisiejszy często walczymy przeciwko innym o prawdę, pokazuje dosyć jednoznacznie, że musi istnieć chyba wiele prawd. Istnieją one jedna po drugiej albo jedna obok drugiej, czasami też przemieszane ze sobą. Poszczególne osoby, jak również grupy, religie, narody, państwa i partie – żeby wymienić tylko niektórych aktorów walki o prawdę – wydają się posiadać jednocześnie różne prawdy, które otrzymały lub które ucieleśniają. I prawdy te nie dadzą się pogodzić z prawdami innych osób lub grup. Co więcej: walczący o prawdę czuli się i nadal jeszcze czują uprawnieni do tego, żeby w imię własnej prawdy uważać inaczej myślących za ulegających złudzeniu i iluzji. Nierzadko prowadzi to do deprecjonowania ludzi jako mało wartościowych. W najgorszym przypadku odbiera się nawet prawo do życia ludziom inaczej myślącym.
Nas interesuje rozczarowanie jako takie, ale także instancja, która ciągle cierpi, a mianowicie nasze Ja. Żeby jeszcze lepiej móc odczuć samo rozczarowanie, musimy dokładniej się przyjrzeć i lepiej wczuć się w poszczególne kroki zarówno w procesie powstawania, jak i w skutkach, jakie rozczarowanie za sobą pociąga.
Zacznijmy zatem od typowego twierdzenia: „jestem rozczarowany/rozczarowana” lub „rozczarowałem się/rozczarowałam się”.
Wczuj się, proszę, bardzo dokładnie: Co właściwie twierdzisz, wypowiadając oba te zdania? Potoczna odpowiedź na to pytanie brzmi z reguły następująco: Uważam, że myliłem się co do osoby lub co do rzeczy. Gdy teraz zauważam, jaka ona jest naprawdę, ogarnia mnie nieprzyjemne uczucie, które określam i odczuwam jako rozczarowanie.
To znaczy, że z jednej strony mamy nieprzyjemne uczucie, a z drugiej Ja, które tego uczucia doznaje. Mamy dwie niezależne od siebie wielkości, Ja oraz pewne uczucie. Niestety to ostatnie jest z gatunku nieprzyjemnych i nie chce być – w miarę możliwości – zbyt długo odczuwane.
Wyobrażamy sobie bowiem, że może istnieć przecież Ja, które doznaje zasadniczo tylko przyjemnych uczuć. I dlatego chcielibyśmy wszystko tak ukształtować, żeby tak właśnie było. I w miarę możliwości tak kształtujemy nasze życie.
Mamy zatem dwie miary rzeczywistości: Z jednej strony Ja i z drugiej nieprzyjemne uczucie, które czeka na to, żeby zostać zastąpione przez uczucie przyjemne. A ponieważ potrafimy sobie wyobrazić, jakie myśli wytwarzają przyjemne uczucia, uruchamiamy ich produkcję i rozkoszujemy się przyjemnymi uczuciami, które pojawiają się jak na zawołanie.
W dotychczasowym sposobie rozważań interesujący jest fakt, że przy wszystkich opisach wychodzimy zawsze z założenia, że Ja istnieje już przed myślami i niezależnie od nich. Rozmyślamy o najróżniejszych rzeczach, ale nie o tym, kto jest przekonany, że myśli. Zastanawiamy się, jak może dochodzić do oczarowania i rozczarowania, ale nie kim jest ten, kto może zostać oczarowany i rozczarowany.
Ja to Ja, takie jest podstawowe założenie. Tak, oczywiście trzeba się z tym zgodzić. Jednakże musimy sobie uświadomić, że to podstawowe założenie nie odpowiada na pytanie „kim jestem?”, ba, nawet nie stawia tego pytania.
Musimy sobie zadać to jedno z najbardziej podstawowych pytań, jakie człowiek w ogóle może postawić: Kim jestem?
I co się teraz dzieje? Zastanawiamy się, krótko lub długo, nad właściwą odpowiedzią. I nawet nie zauważamy, jak rusza maszyna myślenia. I cóż ona robi? Myśli. Tylko to potrafi robić, niezależnie od tego, jaki będzie rezultat. Ty albo ja odpowiemy na to pytanie za pomocą myśli i będziemy przy tym głęboko przekonani, że opisujemy coś istniejącego: nasze Ja. To, co nam zupełnie umyka, to fakt, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie opisujemy żadnego Ja, lecz kreujemy nasze Ja. To ogromna różnica i nigdy nie jest dość, żeby ją stale podkreślać.
Jak dochodzi do tego, że w najważniejszej chyba kwestii, mianowicie pytaniu o nas samych, ulegamy takiemu złudzeniu? Bierze się to przypuszczalnie stąd, że szybkość, z jaką dochodzi do identyfikacji z określonymi myślami i wyobrażeniami, jest tak wielka (ułamki sekund!), że one same nie stają się już przedmiotem myślenia. Inaczej formułując, ciągle powtarzany proces myślenia określonych myśli wytwarza nie tylko konkretne historie, lecz także tożsamość. A ta tożsamość sama siebie suponuje, wciąż od nowa siebie myśląc.
Być może teraz lepiej rozumiesz, dlaczego myślimy nieomal bez przerwy. Nie robimy tego dlatego, że mamy tak wiele problemów, które koniecznie muszą zostać przemyślane. Bynajmniej. Myślimy, żeby być. Albowiem tylko myśląc, jesteśmy naszym Ja. Ptak, który wie, że śpiewa, i który wie, że śpiewa jak ptak, jest ludzkim Ja. Kiedy nie myśli siebie, wtedy go nie ma.
Dlatego Ja nigdy nie jest warunkiem myślenia, lecz jego pierwszym i bezpośrednim rezultatem myślenia. I w ogóle nie chodzi o to, jakie to myśli. Czy są one mądre, szlachetne i moralnie bez zarzutu, czy raczej głupie, nielogiczne i nikczemne, wszystkie one są po prostu myślami i wytwarzają odpowiadające im poczucie Ja, czy to się nam podoba, czy nie.
W tym kontekście trafna jest obserwacja, wedle której myśli mogą kreować rzeczywistość. Tak, z tego punktu widzenia każdy z nas jest żywym przykładem takiej rzeczywistości. Tylko ta rzeczywistość jest absolutnie identyczna z tym, co je wytwarza i podtrzymuje. A cóż ona wytwarza? Są to myśli układające się w jakąś historię.
A więc Ja jest historią, wyobrażeniem właśnie. I chyba nie zawsze posiada ona jakość, którą koniecznie trzeba ciągle przeżywać i nad którą warto się też zastanowić, zanim ją narzucimy innym.
Czy to, co powiedziałem, rozczarowuje cię trochę? Mam nadzieję, że tak. Ponieważ pierwsze i być może najbardziej fundamentalne oczarowanie polega właśnie na tym, że łudzimy się na temat siebie samych, zakładając, że nasze własne Ja jest trwałe, istotne, ba, „podmiotowe”. Nieustannie wierzymy, że jesteśmy tak ważni, że wynosimy się nawet ponad śmierć i uważamy, że się ponownie narodzimy lub trafimy do nieba, gdzie żyć będziemy wiecznie. A nawet wtedy, gdyby nie udało się trafić do nieba, będzie na nas czekać piekło albo czyściec lub jakieś mniej przyjemne ponowne narodziny. W każdym razie dla każdego coś miłego. Ale najważniejsze przesłanie wszystkich tych supozycji brzmi, że Ja będzie nadal istniało, ba, że będzie wieczne. I to jest chyba powód, dla którego te wyobrażenia wciąż jeszcze są tak powszechne i tak chętnie żywione.
I oto w samym środku tych powszechnie snutych historii naszego Ja okazuje się, że wszystko to, w co wierzymy, jest tylko wymyślone i wyobrażone. I to jest właśnie rozczarowanie! A może nawet zen?
Niestety muszę cię w tym miejscu rozczarować. To, co powiedziałem dotychczas, nie jest żadnym rozczarowaniem. Dlaczego nie? Otóż jeśli możesz zgodzić się w dużej mierze z dotychczasowymi wywodami, czegóż rzeczywiście nowego się dowiedziałeś?
W trakcie czytania już przeczesałeś moją historię swoimi myślami. Stop! Z przyzwyczajenia zwracam się do ciebie w drugiej osobie i zakładam, że ty i ja to osoby. Ale jeśli zgadza się to, co powyżej napisałem, to nie całkiem właściwe jest tak mówić. Jaką mam alternatywę? Czy powinienem raczej powiedzieć: twój mózg w trakcie czytania porównuje to, co przeczytał, ze wszystkimi zgromadzonymi wyobrażeniami i zależnie od tego, co zgromadził, dochodzi do końcowego sądu? Ale nawet tutaj zauważasz, że gdy próbuję uniknąć językowo zaimka osobowego i zamiast ty używam określeń „twój mózg” lub „twoja świadomość”, zaimek osobowy ciągle się wkrada, ponieważ mam na myśli „twój” mózg, a nie jakiś inny. Czy to nie oznacza, że istnieje coś takiego jak Ja? Tak. Ja istnieje, ale nie takie, które myśli, lecz takie, które istnieje dzięki zdolności świadomości do myślenia i dzięki zdolności identyfikowania się z kilkoma myślami przez całe życie. Dalszy rezultat tych obserwacji mógłby cię także rozczarować. Ponieważ jeśli te obserwacje są trafne, wtedy oznacza to, że nie myślę tak długo, jak długo pozostaję przy życiu, lecz że tak długo żyję, jak długo mogę myśleć. To odwrócenie ma swój ciężar. Odwraca bowiem nie tylko tradycyjne rozumienie Ja, lecz także rozumienie śmierci. Ale rozpatrzymy to ponownie nieco później i nieco głębiej.
Ale teraz wróćmy do rozczarowania. Dlaczego to, co powiedzieliśmy dotychczas, nie jest rzeczywistym rozczarowaniem? Ponieważ to, co mówię, to są myśli, a twoja zgoda (albo odrzucenie) również ma charakter myślowy. Moje myśli zgadzają się albo nie z myślami, które ty żywisz. Ale co jest rzeczywiste? Kim jestem rzeczywiście? Czy myśli – nieważne, jak bardzo precyzyjne – mogą kiedykolwiek zgłębić, zrozumieć lub wyrazić rzeczywistość? Nie naprawdę. Czując pragnienie, możesz pomyśleć o szklance wody, ale ta myśl nie ugasi twojego pragnienia. Ale słowa i myśli są często użyteczne, ponieważ możesz zamówić szklankę wody i założyć, że obsługa w restauracji przyniesie ci szklankę wody, a nie parę butów.
Rozczarowanie, jakie możesz przeżywać, jest przede wszystkim myślowej natury. Twoje myśli nie zgadzają się z moimi lub odwrotnie. To jest to, co się najpierw dzieje, i nic więcej. Jesteś rozczarowany, ponieważ myślałeś, że nasze Ja jest czymś więcej niż wytworem szeregu myśli. Albo jesteś rozczarowany, ponieważ oczekiwałeś innej argumentacji lub sposób, w jaki piszę, nie jest taki, jakiego oczekiwałeś. Jakkolwiek by było, nie zostaliśmy utwierdzeni w swoich oczekiwaniach i w związanych z tym przyzwyczajeniach i nazywamy ten stan „rozczarowaniem”. Przy tym wcale jeszcze nie opuściliśmy świata myśli i tym samym świata wyobrażeń i opowieści. Co więcej, nie jesteśmy świadomi, że poruszamy się wyłącznie w nich właśnie.
Wolimy tylko jakąś inną historię lub zgadzamy się z przedstawioną tutaj. Na razie to wszystko. Ale żeby doświadczyć myśli jako myśli, nie potrzeba żadnych dalszych myśli. A więc myślimy o zen i przygotowujemy następne rozczarowanie.
Rozczarowanie, o które mi chodzi i które naprawdę zasługuje na to miano, pojawia się dopiero wtedy, gdy nie tylko sobie myślimy o tym, czym jesteśmy lub nie jesteśmy, lecz bezpośrednio tego doświadczamy. Doświadczenie, jak je rozumiem w tym kontekście, jest wydarzeniem, w którym Ja nie tylko jest pomyślane jako pomyślane i wyobrażone, lecz także doświadczane. Oczywiście trafny jest zarzut, że to, co pomyślane, jest również formą doświadczenia, i trzeba się na razie z tym zgodzić. Ale to, o co mi chodzi, to rzecz następująca: jeśli chcemy doświadczyć Ja, musimy sobie uświadomić nasz stan-nie-Ja. Dzięki temu możemy stwierdzić, że Ja jest konstruowane podczas myślenia, na podobieństwo spontanicznego doświadczenia, które przebiega zależnie od sytuacji i zależnie od wielu czynników.
Tylko wychodząc ze stanu nie-myślenia, doświadczamy myślenia jako tego, czym ono jest, a mianowicie myśleniem. I przeżywamy ponadto, że stan nie-myślenia jest stanem absolutnie bez-Ja, właśnie dlatego, że nie ma żadnych myśli, za pomocą których Ja mogłoby się utworzyć. Jest to stan nicości, nie-coś, w zen często określany jako pustka.
„Pustka” jest słowem, które wywołuje w nas najczęściej nieprzyjemne skojarzenia. Gdy mówimy o pustce, mamy na myśli często brak czegoś, nieobecność lub niedostatek. Ale pustki można też doświadczyć zupełnie inaczej, gdy jest doświadczana. To, co normalnie określamy jako nieobecność i niedostatek, nie jest doświadczeniem pustki, lecz lękiem, który się w nas pojawia, gdy rezygnujemy ze zwyczajowych myśli i wyobrażeń. Ten strach wyłania się, gdy sobie wyobrazimy, że to, co teraz pojawia się tak całkiem materialnie przed nami, znika.
A więc również tutaj obowiązuje to samo: pustka i forma, Ja i nie-Ja są dla nas tylko przeciwstawnymi myślami i wyobrażeniami. Nie więcej. Niestety.
Zróbmy jeszcze jeden krok. Grzęźniemy jeszcze bardziej w tym, czym jest rozczarowanie. Rozczarowanie jest dla nas doświadczeniem, dzięki któremu żywo przekonujemy się, że to, co jest, właśnie jest tylko tym, co jest, i nie tym, co myśleliśmy. Ni mniej, ni więcej.
Na pierwszy rzut oka brzmi to banalnie i tautologicznie. Ale jeśli przyjrzymy się temu dokładniej, wtedy wygląda to jak odkrycie. Oznacza to bowiem raz na zawsze, że myśli są tylko myślami. Ale to oznacza również, że w końcu możemy doświadczyć tego, czym jest Ja. To doświadczenie można opisać jako doświadczenie bardzo złożonej dynamicznej formy wyobrażeń pozbawionych indywidualnego rdzenia, który byłby stabilny i odporny na zmiany. Nic może się ponownie odrodzić lub przejść w inne, doskonalsze sposoby istnienia. Doświadczamy, że wszystko, absolutnie wszystko, a więc także to, co jest dla nas najbliższe i najważniejsze, a mianowicie nasze Ja, jest w sobie puste. Ta pustka jest, a my jesteśmy jej świadomi i dzięki niej również wszystkich innych zjawisk, i to w tym samym momencie.
Czy to jest rozczarowanie, czy zen? Poczekajmy jeszcze trochę.
Jeśli powyższe twierdzenia są chociaż w połowie zrozumiałe i przede wszystkim dają się doświadczyć, to wniosek z nich płynący, że istnieje pustka, jest wewnętrznie sprzecznym ukoronowaniem wszystkiego.
Ale dopiero od pewnego wieku, niezależnie od praktykowania zen, możemy się chyba zgodzić z faktem, że: najczęściej wtedy robi się paradoksalnie i wewnętrznie sprzecznie, gdy chcemy się zbliżyć do rzeczywistości. Jeśli natomiast jest logicznie i przekonująco, wtedy nie jest to błędne, ale przypuszczalnie tylko pomyślane i wyobrażone i właśnie nie całkiem rzeczywiste.
A więc istnieje rzeczywistość, którą można określić jako pustka. To jednak coś innego niż twierdzenie, że istnieje coś takiego jak pustka. Istnieje pewien stan, który można określić jako Ja, ale również to twierdzenie jest czymś innym niż automatyczne wychodzenie od tego, że istnieje Ja i że Ja jest istotne i w sobie tak stabilne, że mogłoby być punktem wyjścia wszystkich doświadczeń i wglądów.
Czy sprawa z pustką mieści się nam jakoś w głowie i czy potrafimy ją rzeczywiście pomyśleć? Tak, pomyśleć to jakoś już potrafimy. Ponieważ gdy pada jakieś słowo, to wtedy nasz mentalny duch natychmiast sięga do wspomnień i wyciąga stamtąd obrazy przeszłych wydarzeń, które są już związane z wypowiadanym słowem. Przebiega to szybko i rozgrywa się nieświadomie.
Wyobraź sobie: byłeś przed laty w Rzymie i podczas audiencji zostałeś okradziony w tłumie ludzi na placu św. Piotra. Do kłopotów, które coś takiego powoduje, doszło jeszcze zatrucie pokarmowe, a hotel, mimo pięknych zdjęć w internecie, okazał się ruderą. Jeśli dziś ktoś zaproponuje ci wyjazd do Rzymu, to nie zapobiegniesz temu, żeby się nie uaktywniły przeszłe doświadczenia. Jest bardzo prawdopodobne, że nie podejmiesz ponownej podróży, chociaż istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że tym razem może być zupełnie inaczej. Jeśli natomiast nie byłeś nigdy w Rzymie, wtedy twoja decyzja, żeby tam pojechać, zależy od tego, czy twoje wyobrażenie na temat Rzymu zgadza się z tym, co zapisałeś jako piękne, dobre lub ważne. Oczywiście inni ludzie, którzy wiedzą, co dla ciebie jest ważne, mogą tak przedstawić podróż do Rzymu, że twoje wyobrażenia zostaną właściwie obsłużone. Wszystko to dzieje się w obrazach i w wyobrażeniach i oczywiście przed podróżą. Na miejscu potem wszystko jest, jakie jest, i rzadko takie, jak sobie wyobrażaliśmy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki