Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
O tym, że kłótnia, agresja czy szantaż nie są sensownym sposobem, aby się z kimś dogadać, wie każdy rozsądny człowiek.
Ale jak to zrobić, żeby się porozumieć, gdy każdy z nas jest przekonany o swojej racji, a dodatkowo żyje w informacyjnej bańce, czasem nawet nie zdając sobie z tego sprawy?
Jak więc znaleźć wspólny język na co dzień, w sprawach codziennych oraz tych najważniejszych, szanując swoje granice, a zarazem dbając o dobre relacje?
Jak pokojowo rozwiązywać konflikty, te duże i te małe?
Jest na to sposób!
To ROZMOWA.
Nie dyskusja. Nie kłótnia. Rozmowa
przykłady z życia | sprawdzone metody | cenne wskazówki
Jak ROZMAWIAĆ, aby:
nie kłócić się z tymi, na których ci zależy
pielęgnować relacje
dogadywać się z ludźmi mimo dzielącej was różnicy zdań
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 276
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozmowa. Jak rozmawiać, żeby się dogadać
Beata Kołodziej dla RTCK SA
Autor: Beata Kołodziej
Produkcja: RTCK SA
Nowy Sącz 2022
Wydanie I
© RTCK SA 2022
ISBN epub: 978-83-67290-23-4
ISBN mobi: 978-83-67290-24-1
Redakcja: Krystyna Sadecka
Korekta: Edyta Buff, Dominika Małyjurek
Projekt okładki i opracowanie graficzne: Jakub Kosakowski
Skład i łamanie: Adam Gutkowski
Wersje epub i mobi: Barbara Wrzos, Graphito, www.graphito.pl
RTCK Rób to co kochasz
RTCK SA
ul. Zielona 27, WSB, bud. C
33-300 Nowy Sącz
tel. 531 009 119
www.rtck.pl
Dołącz do społeczności ludzi, którzy chcą robić to, co kochają. Zapisz się na www.rtck.pl, a będziemy Cię wspierać na tej drodze, wysyłając wartościowe materiały!
Bluszczyk kurdybanek to pospolita, niepozorna roślina, którą już od wczesnej wiosny można spotkać na trawnikach i w ogrodach. Wystarczy, że marcowe słońce mocniej przygrzeje, a na portalu Facebook, w grupach osób zainteresowanych roślinami, pojawia się mnóstwo zdjęć kurdybanka z niewinnym pytaniem: „A co to za śliczne ziółko?”. Pod każdym z takich postów natychmiast rozpętuje się straszliwa burza z udziałem co najmniej kilkudziesięciu osób. Jedni z furią rzucają oskarżenia, inni z szewską pasją atakują atakujących:
Przykład
„Ile jeszcze musimy znosić debili, którzy nie potrafią zerknąć na wcześniejsze posty?! Musisz wsadzać tu tysięczne zdjęcie z kurdybankiem?!”
„Nie chcesz pomóc i odpowiedzieć, to po co zabierasz głos, kretynie!!!
Wolę nie opisywać, co się dzieje, gdy jakiś nieroztropny internauta oznajmi, że na zdjęciu jest jasnota, a nie kurdybanek. Wtedy dopiero robi się piekło!
Nie tylko bluszczyk kurdybanek, ale każdy drobiazg może być dobrym powodem, by toczyć krwawe boje i zadawać śmiertelne ciosy ostrzem... języka! Dlaczego więc dziwimy się, że relacje się rozpadają? I to nie tylko te małżeńskie i rodzinne, ale także przyjacielskie, społeczne, zawodowe... Wśród ludzi narasta wrogość, gniew, piętrzą się nieporozumienia. Coraz częściej atmosfera w domu, w pracy, na Facebooku albo na imieninach u cioci gęstnieje tak, że staje się ciężka do zniesienia. Wiele osób czuje się odrzuconych, wyobcowanych, samotnych. Nie jesteśmy w stanie zmierzyć się z problemami, jakie piętrzą się w naszych relacjach. Różnice między nami stają się źródłem konfliktów, których nie potrafimy przezwyciężyć. Zamiast rozmawiać, kłócimy się.
Tych rozbieżności między nami jest naprawdę sporo: od naturalnych różnic między kobietami a mężczyznami, poprzez różnice w wychowaniu, kulturowe, światopoglądowe, religijne, polityczne... Ustawa, jakieś zagadnienie związane z religią, artykuł w prasie, pogląd, szczepionka, maseczka, obiad na talerzu, rodzynki w serniku, drzewo przy czyimś ogrodzeniu... – Każda sprawa może się okazać przedmiotem ostrego sporu. Nawet bluszczyk kurdybanek, o czym dobrze wiedzą miłośnicy ziół i chwastów...
Skoro tak wiele nas dzieli, to czy w ogóle możliwe jest budowanie dobrych relacji?
Z podobnych refleksji i pytań zadawanych mi podczas warsztatów, które prowadzę w tynieckim opactwie*, narodziła się potrzeba przypomnienia i opisania na nowo sposobów, które pomagają pozrozumiewać się z ludźmi. Jest to potrzebne nie tylko dla wzmocnienia więzi małżeńskich i rodzinnych, ale także po to, by zadbać o trwałe przyjaźnie i po prostu żyć w społeczeństwie. Są to sposoby stare jak świat: rozmowa i dyskusja. Czas przypomnieć sobie, na czym polegają i czym się od siebie różnią, by potem nauczyć się z nich prawidłowo korzystać. W tej książce skoncentrujemy się na sztuce rozmawiania.
Mam nadzieję, że niniejsza książka pomoże nie tylko zrozumieć, na czym polega komunikacja między ludźmi, ale zmobilizuje czytelników do wypracowania zdrowych i skutecznych nawyków, które wywindują świat relacji na zupełnie inny poziom.
Nie jest moim celem stworzenie rozprawy naukowej, cytowanie autorytetów czy relacjonowanie osiągnięć w dziedzinie wykorzystywania dobrej komunikacji w biznesie. Takich książek jest na rynku sporo i łatwo znaleźć odpowiednią pozycję w księgarni. Nie proponuję także kolejnej autoterapii w rodzaju: „Sto sposobów na udane życie”. Widzę jednak, że wokół nas jest wiele takich kobiet i mężczyzn, którzy po prostu zagubili się w gąszczu trudnych relacji, a teraz próbują pozbierać myśli i zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Chcą powiedzieć „stop” destrukcji wszechogarniającej świat i nauczyć się budować mosty pomiędzy ludźmi, zamiast je wysadzać. Dla takich właśnie osób jest ta książka.
Kiedy piszę te słowa, na Ukrainie od kilku tygodni trwa wojna. Nie wiem, co wydarzy się w Polsce i na świecie za kilka godzin, dni czy miesięcy. Wiem jednak, że każda postawa pojedynczego człowieka i każde ludzkie zachowanie ma określone konsekwencje, które wpływają nie tylko na życie tej osoby, ale na los jej rodziny, środowiska i społeczeństwa, w którym żyje.
Są myśli, słowa i zachowania, które budują, a są takie, które prowadzą do wojen – na małą lub wielką skalę. Pokój nie rośnie na trawniku jak bluszczyk kurdybanek. Pokój jest rzadką, delikatną „rośliną” i trzeba wiedzy oraz pracy, aby przetrwał i przyniósł dobre owoce. W pewnym sensie moja książka jest więc rodzajem poradnika dla „ogrodników”. Nie wystarczy jej przeczytać – trzeba jeszcze zakasać rękawy i zabrać się do pracy. Trzeba nauczyć się robić to, co robić należy, i to wtedy, gdy jest to potrzebne, a nie tylko wtedy, gdy mamy na to ochotę. Świat bardzo potrzebuje osób, które to zrozumieją i zechcą rozpocząć pracę nad sobą.
Umiejętność porozumiewania się z drugim człowiekiem to jedno z najpilniejszych zadań. Tu chodzi przecież o nasze zdrowie psychiczne i emocjonalne, o szczęście i harmonię w życiu codziennym! Nikt nie jest samotną wyspą – potrzebujemy siebie nawzajem. Potrzebujemy dobrych relacji ze sobą, z ludźmi i z Tym, który nas stworzył. Nauczmy się rozmawiać po to, by móc się nawzajem poznawać. Poznanie umożliwia zrozumienie. Zrozumienie otwiera nas na miłość. Miłość realizujemy w relacjach, ale źródłem miłości jest Bóg. W ten oto sposób sprawy proste, codzienne i na pozór błahe okazują się być sprawami, od których może zależeć nie tylko nasze szczęście na ziemi, ale i nasza wieczność...
Jak łatwo wywnioskować z powyższych zdań, jestem osobą wierzącą, a co więcej, wiarę traktuję bardzo poważnie. Ponieważ jednak treści poruszane w tej książce mają charakter uniwersalny i mogą przydać się także czytelnikom o innym światopoglądzie, postanowiłam uwagi dotyczące życia duchowego wyróżnić graficznie. W ten sposób treści religijne mogę skierować bezpośrednio do osób, które będą nimi zainteresowane. Może się jednak zdarzyć, że w samej treści książki znajdą się jakieś odwołania do Boga. Nie usuwam ich, ponieważ zdecydowana większość ludzi ma przeczucie istnienia czegoś więcej niż tylko świat materialny i może potraktować moje uwagi jako wskazanie na ten właśnie element. Osoby niewierzące być może dostrzegą w tym nawiązanie do praw natury. Bez względu na interpretację, zasady, które w niniejszej książce opisuję, są po prostu skuteczne, co przywodzi na myśl istnienie jakiejś „zasady ogólnej”, uniwersalnej, nadrzędnej. Czytelnik może uznać takie uwagi za inspirujące albo skupić się tylko na praktycznym zastosowaniu w życiu tego, co uzna za przydatne. Tak czy owak – wszystkim osobom czytającym te zdania życzę wielu wspaniałych, pełnych miłości relacji z bliskimi.
* Autorka od wielu lat prowadzi w opactwie benedyktynów w Tyńcu warsztaty „Czas na kobiecość” oraz „Czas na relacje”.
Mam świadomość, że trudno jest budować dobre relacje w środowiskach pracy i w społecznościach, skoro nie jesteśmy w stanie porozumieć się nawet z tymi ludźmi, których kochamy. Skąd w ogóle biorą się te problemy? Czy ludzie zawsze mieli trudności w komunikacji? A może to dzisiejsze czasy niosą większe wyzwania w tym zakresie?
Teoretycznie nigdy komunikacja nie była tak prosta, szybka i tania jak dziś. Nie gra już roli odległość ani czas. Mamy mnóstwo komunikatorów! Jednym kliknięciem przesyłamy na cały świat obrazy, linki, teksty, filmiki, emotikonki i zdjęcia. Miliardy komunikatów na sekundę!
Skoro jest tak dobrze, dlaczego nie możemy się ze sobą porozumieć?
Nie możemy się porozumieć, ponieważ się nie rozumiemy. Co więcej, zatraciliśmy umiejętność posługiwania się narzędziami, które umożliwiłyby nam zrozumienie drugiej osoby. Postaram się omówić je w kolejnych rozdziałach.
Nie możemy się porozumieć, ponieważ się nie rozumiemy.
Niestety dobre nawyki nie są dziedziczne, nie przekazujemy ich w genach potomstwu. Potomstwo trzeba nauczyć, wychować, wyedukować. Dawniej tzw. kindersztuba, znajomość zasad „savoir vivre” oraz zasad logiki używanych w dyskusjach były po prostu elementem wykształcenia. Obecnie takiej edukacji próżno szukać. Tak jakby uznano, że mamy ważniejsze rzeczy do przekazania w szkole i w rodzinie... Doprowadzono więc do sytuacji trudnej do zniesienia dla człowieka, który z natury jest istotą społeczną.
Oto okazuje się, że z „tym społeczeństwem” nie sposób się dogadać! Wiele osób zastanawia się, skąd na świecie wzięły się takie „tabuny idiotów”, „dziwaków”, „prymitywów”, „zdrajców” lub „ciemnogrodzian” (dobór epitetu zależy od opcji światopoglądowej). Nie możemy dojść do siebie, widząc, że takie osoby są w naszym kraju, w naszym mieście, ba... w naszej rodzinie! To przecież może być nawet nasz mąż, żona, dziecko, brat... Jak to możliwe? Czy świat oszalał?! Co poszło nie tak?!
Oczywiście powyższy opis jest mocno przerysowany, jednak samo zjawisko domaga się chwili refleksji. Widać wyraźnie, że niemożność „dogadania się” wywołuje w nas skrajne emocje, wypada więc zastanowić się, gdzie jest ich źródło. I tu właśnie wkracza na scenę moja autorska koncepcja „Bańkologii stosowanej”. I choć tytuł może się komuś wydać żartobliwy, to jednak problem, jaki się pod nim kryje, jest boleśnie poważny. Bo konflikty z ludźmi zawsze nas dotykają i ranią.
Przykład
Alicja odwiedziła babcię chorą na grypę. Przyniosła ze sobą jedzenie w pudełkach na kilka dni. Widzi jednak, że babcia pomimo gorączki ugotowała obiad! Dziadek, zdrów jak ryba, czyta gazetę, czekając na drugie danie. Alicja wpada w złość i atakuje zarówno babcię (za mentalność niewolnicy), jak i dziadka (za egoizm i lenistwo).
Starsi państwo nie rozumieją wnuczki. Jest im przykro. Dziadek nigdy nie nauczył się gotować, podobnie jak wielu mężczyzn z jego pokolenia. Ciężko pracował przez całe życie, a domem i kuchnią zarządzała babcia. Dzisiaj dziadek od rana pomagał chorej żonie, jak umiał. Babcia wysłała go do apteki i na zakupy. Kupił jej nóżki z kury, bo miała ochotę na rosół, a potem obierał jarzyny. Nie czuje się winny. Odkurzył mieszkanie i miał zamiar zmyć naczynia. Uważa się za dobrego męża. Babcia ma o nim takie samo zdanie. Ugotowała obiad (naprawdę miała ochotę na rosół!). To prawda, nie czuje się dziś dobrze, ale jest dumna z siebie, że nadal radzi sobie jako gospodyni. Tak postrzega swoją rolę i ma z mężem bardzo dobrą relację. Nie rozumie złości wnuczki. Rozgniewały ją słowa Alicji, jej brak szacunku dla dziadka i protekcjonalny ton. Powiedziała więc, że lepiej poradzi sobie bez jej odwiedzin. Alicja wyszła obrażona z poczuciem krzywdy i niewdzięczności ze strony dziadków.
Oto klasyczny przykład nieporozumienia w rodzinie – pomiędzy bliskimi i kochającymi się osobami. Wszystkim jest przykro, wszyscy mają poczucie krzywdy i niezrozumienia. Jak do tego doszło?
Okazuje się, że pomiędzy Alicją a jej dziadkami są istotne różnice w wychowaniu, w historii życia, przekonaniach, kulturze osobistej, które osłabiają ich relacje. Bardzo często starsze osoby przykładają dużą wagę do szacunku i grzecznej formy wypowiedzi, a młodzi bywają bezceremonialni, pewni siebie i patrzą na świat tylko ze swojego punktu widzenia. To już wystarczy, by wzniecić konflikt.
Wiele osób myśli: „Podaj mi sposoby na prowadzenie rozmów w sytuacjach konfliktowych, a z resztą sobie poradzę”. Gdyby to było takie proste...
Niestety nie jest. Zanim zastosujemy skutecznie kilka podstawowych zasad rozmawiania ze sobą, czeka nas poważniejsza praca. Trzeba najpierw zrozumieć, co zostało zaniedbane albo wręcz popsute w nas samych przez cywilizację, w której przyszło nam żyć.
Człowiek nie rodzi się ani nie wychowuje w próżni. Świat, w którym żyjemy, bardzo mocno nas kształtuje. Jeśli jakieś problemy występują powszechnie, warto poszukać ich przyczyn wokół siebie. By znaleźć źródło kłopotów z komunikacją, trzeba nam zrozumieć siebie samych, a także kontekst kulturowy, który zdeterminował nasz sposób myślenia i działania oraz interpretacji rzeczywistości. Trzeba przemyśleć i pojąć, jak bardzo historia naszego życia wpływa na nasze emocje, poglądy i sposób odnoszenia się do innych ludzi.
Nieprzypadkowo zaczynam niniejszą książkę od omówienia PRZYCZYN problemów z komunikacją. Gdy je dobrze zrozumiemy, łatwiej będzie uporać się z ROZMOWĄ jako jednym z podstawowych narzędzi dobrej komunikacji*. Samo narzędzie to jednak o wiele za mało. Każdy potrafi wziąć w dłoń dłuto, ale nie każdy wyrzeźbi nim posąg Artemidy. Trzeba mieć nie tylko dłuto, ale pojęcie o rzeźbieniu, no i cel, czyli pomysł na własną rzeźbę, a także chęć do pracy. Gdy zabraknie choćby jednego z tych elementów – całe przedsięwzięcie na nic...
Pomyśl
• Kim naprawdę jestem, czego chcę, czego oczekuję od innych i co mam do zaoferowania?
• Co właściwie chcę zakomunikować światu i bliskim mi ludziom?
• Czy mam coś wartościowego, prawdziwego i konstruktywnego do powiedzenia?
Żeby zbudować dobrą relację, potrzeba najpierw osób zdolnych do relacji. Żeby się porozumieć, trzeba rozumieć siebie i innych. Żeby rozmawiać – trzeba mieć coś do powiedzenia i nauczyć się słuchać. „Ogarnięcie” tego wszystkiego to program na całe życie. Dobry, sensowny program, który zmienia jakość życia i jakość relacji. Sprawia, że zamiast marnować czas i wykrwawiać się w bezsensownych konfliktach z bliskimi, można rozwinąć skrzydła.
Praca nad sobą poszerza w człowieku przestrzeń wolności. Uzdalnia do miłości i do odpowiedzialności za swoje życie oraz nadaje sens naszym działaniom.
Wiele osób obawia się pracy, trudu, przeciwności, negatywnych emocji, porażek. Niepotrzebnie!
Jesteśmy do tego stworzeni i wspaniale rozwijamy się właśnie wtedy, gdy zmagamy się ze sobą. To właśnie daje nam poczucie szczęścia, spełnienia i harmonii. Jestem przekonana, że większym zmartwieniem byłoby zmarnowanie potencjału, który w nas złożył Stwórca. Szkoda życia na szamotanie się w sieci myślowych nawyków, bicie emocjonalnej piany albo trwanie w biernej wegetacji.
Rozejrzyj się i odpowiedz sobie na pytanie, kto na tym pięknym świecie jest naprawdę szczęśliwy i spełniony. Spójrz na zdjęcia twoje i twoich bliskich zamieszczane na Facebooku, Instagramie i w innych mediach społecznościowych. Czy faktycznie tak wygląda prawdziwe życie? Czy to są prawdziwe przyjaźnie i relacje? Czy zawsze wyglądało to tak, jak dziś?
Spróbujmy porównać naszą techniczną cywilizację do społeczności minionych wieków. Zobaczmy, jak współczesna „otoczka kulturowa” może wpływać na nas i na nasz sposób porozumiewania się z ludźmi.
Warto zauważyć, że współczesne, globalne społeczeństwo zdominowane przez nowoczesne technologie jest inaczej zbudowane niż społeczności, które funkcjonowały do tej pory. Różnice są poważne i jest ich wiele. Ja chciałabym zwrócić uwagę na niektóre z nich, najmocniej związane z relacjami międzyludzkimi i komunikacją.
Od starożytnych początków naszej zachodniej cywilizacji aż do mniej więcej połowy wieku XX podstawową formą porozumiewania się była osobista rozmowa, ewentualnie list. Siłą rzeczy o sprawach poważnych można było rozmawiać tylko z osobami, które były rozmówcy dobrze znane. Nie było też takiego pośpiechu. Nie istniały jeszcze telewizory, smartfony ani Internet. Ludzie mieli znacznie wyższą motywację do dbania o relacje, bo takie wartości, jak przyjaźń czy rodzina, ceniono powszechnie. Kontakty z ludźmi były przecież podstawową formą spędzania wolnego czasu! Tak więc jeśli już dochodziło do rozmowy na poważny temat, nie była ona ani zdawkowa, ani anonimowa. Za ignorancję lub brak wychowania każdy odpowiadał własną twarzą. Ludzie mieli swoje poglądy, które kształtowali dzięki osobistym rozmowom, przemyśleniom i lekturze poleconych książek.
Zasięg oddziaływania danej informacji lub poglądu był dawniej znacznie mniejszy niż dziś. Przekazywanie wiadomości wymagało sporo trudu, namysłu, a czasami wręcz odwagi. Słowo posiadało w związku z tym swoją wagę, a zaufanie i honor ceniono wyżej niż złoto. Ludzie kłamliwi i podstępni istnieli zawsze, ale właśnie dlatego prawda i prawość były tak pożądane i potrzebne. Za fakty przyjmowano informacje przekazywane przez osoby wiarygodne. Człowiek musiał czekać na wszystko tygodniami, nawet miesiącami – począwszy od plonów natury po wieści od bliskich. To z pewnością uczyło cierpliwości. Dziś dostajemy szału, jeśli filmik na YouTubie wczytuje się dłużej niż 5 sekund...
Jeszcze nie tak dawno podstawę społeczeństwa stanowiły małżeństwa, rodziny, rody, klany. Na ten porządek nakładały się warstwy społeczne i różne grupy interesów. Ludzi sporo łączyło: wspólne miejsce na ziemi, historia, język, religia, wartości, kultura. Wokół tych elementów budowano świat, który był mniej więcej zrozumiały dla każdego pokolenia.
Można było zastany porządek świata zrozumieć i przyjąć albo też zmieniać, poprawiać lub kontestować. Jednak był on na tyle dobrze określony i zdefiniowany, że – wybierając jakiś pogląd – człowiek wykształcony zwykle mógł dobrze poznać i rozumieć także poglądy inne niż własne. Wynikało to z zasad klasycznej edukacji bazującej na trivium, czyli nauczaniu gramatyki, dialektyki (wzbogaconej logiką Arystotelesa) i retoryki. Taka edukacja najpierw porządkowała myślenie i sposób wypowiedzi, a dopiero potem przechodziła do przekazywania uczniom wiedzy. Pojęcia były więc definiowane i dokładnie opisywane, ze wskazaniem źródła danej definicji. Informacji trzeba było szukać i z wysiłkiem je zdobywać. Problemem był ich niedobór – nie nadmiar. Człowiek inteligentny był w stanie (pracując systematycznie) zdobyć ogólną wiedzę z wielu dziedzin. Można było poznać i spokojnie przemyśleć argumenty przemawiające za prawdą, jak i argumenty wskazujące na to, że błąd jest błędem.
Ludzie rozumieli, że „trzymanie się razem”, solidarność i wzajemna pomoc są konieczne, aby zapewnić bezpieczeństwo sobie i bliskim. Trzeba było przecież przetrwać w świecie, który niewiele miał wspólnego z sielanką. (Chociaż niektórym wydaje się, że dawniej było łatwiej żyć, to minione wieki też miały swoje ciemne strony). Ważne było także to, w co się wierzy, gdyż to właśnie stanowiło podstawę tworzenia zasad regulujących codzienne życie. Szacunek do zasad wynikał z przywiązania do porządku, który z kolei był warunkiem „sukcesu” danej społeczności. Na ten sukces każdy człowiek pracował indywidualnie, poprzez formowanie swojego charakteru. Ideałem edukacji klasycznej było ukształtowanie człowieka pięknego i dobrego (grec. kalokagathia) – a to niewątpliwie wymagało sporo pracy.
To wszystko jest już w dużym stopniu nieaktualne. Współczesny świat porzucił ideały klasyczne, a skupił się na przekazywaniu wiedzy. W dziedzinie komunikacji międzyludzkiej zmiany zaczęły się praktycznie od momentu wynalezienia druku, a potem ich tempo tylko rosło. Nowoczesne wynalazki w dziedzinie komunikacji: motoryzacyjne (umożliwiające szybkie podróżowanie) oraz technologiczne (umożliwiające błyskawiczny przesył myśli i informacji), okazały się nieskuteczne w dziedzinie porozumienia i budowania relacji. Okazuje się, że potrzebne jest coś więcej niż sama możliwość spotkania albo szybkiego przekazania wiadomości.
Jak już wspomniałam, mamy dzisiaj setki znajomych i komunikujemy się nieustannie, a mimo to prawie ze sobą nie rozmawiamy. Nie mamy czasu dla bliskich. Wiele osób, szczególnie młodych, wierzy, że życie powinno być sielanką, a człowiek ma prawo spełniać wyłącznie swoje marzenia i dbać jedynie o siebie. Niektórzy tak bardzo skupieni są na sobie, że w ogóle nie czują się zobowiązani do liczenia się z innymi, chociaż uważają, że cały świat powinien liczyć się z nimi. Taka postawa generuje wiele konfliktowych sytuacji, natomiast brakuje wiedzy, jak sobie z nimi radzić. Delikatna tkanka więzi międzyludzkich jest więc nieustannie rozrywana. Często nieświadomie i lekkomyślnie.
Od wielu lat można obserwować, że zasady ważne dla poprzednich pokoleń są lekceważone albo wprost odrzucane przez kolejne generacje, ponieważ rzekomo nie pasują do współczesnego świata. Oczywiście wiele zasad istotnie nadaje się tylko do kosza, ale odrzucenie wszystkiego jak leci, bez uprzedniego poznania i przemyślenia tematu, przypomina wylewanie dziecka z kąpielą! W konsekwencji dawny porządek już upadł, a nowego jeszcze nie widać. Chwilowo zastąpiono go chaosem, który króluje zarówno w mediach, jak i na ulicach. To przede wszystkim chaos informacyjny. Widać go dobrze w kulturze, religii, prawie, polityce, nauce, a przede wszystkim... w naszych własnych głowach.
Ostatni kryzys związany z pandemią koronawirusa, pojawienie się w Europie przedstawicieli zupełnie innych kultur, którzy licznie przybywają na nasz kontynent, lecz nie chcą się wcale integrować, a na koniec napaść Rosji na Ukrainę... – Wszystko to uświadamia nam dotkliwie, że z naszą cywilizacją coś poszło nie tak...
Tylko co?
Nawet co do oceny sytuacji nie ma między nami zgody...
„Ludzki mózg to wspaniały instrument. Działa znakomicie od dnia naszych narodzin aż do dnia, gdy kupimy telewizor”.
anonimowy internauta
Przykład
Jest marzec 2022. Włączam program informacyjny, aby dowiedzieć się, co się dzieje na ogarniętej wojną Ukrainie. Widzę rannego żołnierza rosyjskiego, który trafił do niewoli i tłumaczy przed kamerami, że przyjechał na Ukrainę, aby walczyć z nazistami i ratować uciskanych ludzi...
Wygląda na to, że wielu Rosjan było wtedy święcie przekonanych, iż właśnie na tym polegała ich wojna z Ukrainą. Nie bardzo rozumieli, co się dzieje, ponieważ nie mieli dostępu do rzetelnej informacji. Żołnierz zabijający cywili miał się więc za bohatera ratującego uciśnionych. Wariat czy cyniczny łgarz? A może po prostu młody chłopak, którego wysłano na ćwiczenia wojskowe, a potem kazano mu strzelać do „nazistów”? Żył dotąd w informacyjnej „bańce”, w ramach swojej wiedzy oraz przekonań osób z jego otoczenia zachowywał się racjonalnie. Kiedy bańka pękła, chłopak był zdezorientowany...
Jeszcze gorsza stała się sytuacja Rosjan kilka tygodni później, gdy mieli już możliwość dotarcia do prawdy o zbrodniach, jakich ich armia dopuściła się na Ukrainie. Nie chcą jednak tych faktów uznać, przyjąć do wiadomości. Wolą swoją bańkę i podawaną w niej narrację niż bankructwo własnych marzeń o wielkości Rosji i wskrzeszeniu imperium carów.
Bańki informacyjne nie są problemem tylko Rosji albo jakichś egzotycznych krajów, lecz każdego z nas. Współczesne społeczeństwo globalne jest strukturą całkowicie nową i inną względem tego, co było dotąd. Podzielone jest na „bańki”. Czym one są i jak powstają?
Bańki to informacyjno-światopoglądowe, niewidoczne gołym okiem konstrukcje, które pozornie łączą, a w rzeczywistości skutecznie oddzielają od siebie ludzi z tego samego osiedla, kraju, rodziny, kościoła, uniwersytetu. Warto przyjrzeć się im bliżej. Oto mój opis zjawiska, które zupełnie roboczo nazwałam „bańkologią stosowaną”:
Każdy z nas żyje w mentalnej bańce. Docierają do nas tylko te informacje, opinie i poglądy, które:
• podają oglądane i słuchane przez nas media,
• wygłaszają znajomi z naszej bańki,
• po odpowiednim przesianiu przez właściwe algorytmy zostają wyświetlone na ekranach naszych telefonów i komputerów.
W ten sposób zawsze jakaś konkretna narracja jest nam podawana w tle i ktoś z zewnątrz systemu nieustannie tłumaczy nam świat.
Dotarcie do innych informacji i opinii wymaga sporego wysiłku i czasochłonnych, niestandardowych zachowań, dlatego podejmowane jest rzadko...
W sąsiednim pokoju lub domu może siedzieć sobie ktoś, kogo pozornie dobrze znamy, ale kto żyje w zupełnie innej bańce. Wystarczy nieco inny dobór mediów i znajomych, a już mamy świat niepodobny do naszego. Odmienny sposób widzenia, interpretowania faktów, a co jeszcze gorsze, same fakty podawane do wiadomości w tychże mediach są inne.
Jak to możliwe?
Możliwe, ponieważ mózg człowieka nie jest w stanie przyjąć, przetworzyć i ocenić takiej masy informacji, jaką nieustannie jesteśmy bombardowani. Siłą rzeczy do naszej świadomości dociera tylko konkretny „zestaw”. Niestety nie jesteśmy w stanie nawet stworzyć samodzielnie takiego zestawu. Dlaczego?
Nie możemy ogarnąć wielości opinii, poglądów i pomysłów. Nie wiemy nawet, które fakty są prawdziwe, a które „wykreowane”. Które poglądy są racjonalne, a które absurdalne.
Nie mamy ani czasu, ani możliwości wszystkiego sprawdzać. Zajęłoby nam to całe życie, a i tak rezultaty byłyby mizerne. Wiele grup interesów korzysta z tej sytuacji i dokonuje odpowiedniego (oczywiście dla nich!) doboru informacji, tworząc z nich w miarę spójną całość, a potem – dzięki mediom – usiłuje swój punkt widzenia zaoferować światu.
Niemal każdy człowiek, żeby ochronić się przed nadmiarem informacji, przyjmuje za prawdę taką narrację, która mu najbardziej pasuje, wydaje się najbardziej logiczna – a potem już trzyma się swego. Szczególnie, że ten pierwotny wybór lokuje go automatycznie w takim środowisku medialnym i towarzyskim, które będzie ten wybór nieustannie potwierdzało i uzasadniało.
Wbrew pozorom nie chodzi mi o żadne globalne spiski ani tego typu teorie. Nie interesuje mnie dociekanie i wskazywanie palcem, kto pociąga za sznurki, czy też przeciwnie – dowodzenie, że wszystkie kłopoty ludzkości są dziełem przypadku. Interesuje mnie sam mechanizm przyjmowania za dobrą monetę narracji, która jest nam podsuwana, oraz mocne przekonanie o jej prawdziwości bez próby sprawdzenia, na ile jest spójna i wiarygodna.
Powszechny jest mechanizm przyjmowania za dobrą monetę narracji, która jest nam podsuwana, oraz mocne przekonanie o jej prawdziwości bez próby sprawdzenia, na ile jest spójna i wiarygodna.
Sam fakt, że niezwykle łatwo dajemy się wodzić za nos, jest dość dobrze znany i opisany przez naukę. Dotyczy on większości ludzi, bez względu na to, jaką bańkę zasiedlają. To naturalny, stary jak świat mechanizm zwany „owczym pędem”.
Zamiast tracić czas na dokładne analizowanie sytuacji, zwykle bardziej opłaca się podążać za stadem. Wynika to z założenia, że „barany”, które idą z przodu, mają lepszą orientację w sytuacji, bo i widok lepszy. Tak czasami rzeczywiście bywa, jednak nie jest to regułą. Bywa i tak, że „barany”, które idą na czele stada, nie mają bladego pojęcia na temat celu drogi, ale za to beczą głośniej niż inne. Niestety trudno to sprawdzić empirycznie, gdy utknęło się w samym środku stada. Łatwiej odpuścić sobie wątpliwości i poddać się biernie unoszącej nas fali. A co z niepokornym baranem, który chce się sprzeciwić i usiłuje wydeptać własną ścieżkę? Spokojnie, stado szybko doprowadzi go „do porządku” – albo zadepcze i porzuci.
W informacyjnych bańkach panują bardzo podobne zasady. Nie wiemy osobiście nic pewnego, ale zakładamy, że ci, którzy nas prowadzą, są godni zaufania i mają dostęp do rzetelnej wiedzy. Wszak dookoła wszyscy im wierzą, a bańkowe stado nie może się mylić. Wpadamy więc w nurt myślowej rutyny, myślenia grupowego. Wokół nas powstaje znana nam i bezpieczna, bo przewidywalna przestrzeń „racjonalności mniemanej”. Kto się wychyla albo podaje w wątpliwość głoszone w naszej bańce prawdy, ten „wylatuje” z bańki z łatką osoby niespełna rozumu lub zdrajcy. Bardzo łatwo taki wyrok wykonać, gdyż bańkowe stado jest zazwyczaj wirtualne i większość dyskusji toczy się w Internecie. Pandemia COVID-19 skutecznie ograniczyła nasze i tak ograniczone relacje w realu, a w Internecie wystarczy „zbanować” czarną owcę i sprawa załatwiona. Po co „tracić czas na ludzi głupich i prymitywnych”, skoro mamy tak wartościowe, samoadorujące się społeczności tych „mądrzejszych, lepszych i dobrze znających się na rzeczy”?
Niestety wzajemne utwierdzanie się w przekonaniu o prawdziwości naszej wizji świata i poklepywanie się wzajemne po plecach skutecznie usypia naszą czujność. Zaczynamy odnosić wrażenie, że wszyscy inteligentni ludzie myślą podobnie jak my i w zasadzie nie ma potrzeby dyskutowania o czymkolwiek. Mamy już swoje kody znaczeniowe, powiedzonka, żarciki, a także określonych wrogów naszej bańki i zdefiniowane czarne charaktery. Przy czym mamy skłonność, by uważać ich nie tylko za naszych wrogów, ale za wrogów całej ludzkości, bo ludzkość (w naszej wizji świata) to nasza bańka.
Wystarczy, że ktoś rzuci hasło i wiadomo, o co chodzi. Tak więc mamy miły, oswojony i zrozumiały świat wokół nas. Aż żal, że nie jest prawdziwy...
Kiedy nagle okazuje się, że żyją gdzieś jacyś ludzie, którzy uważają inaczej, mówią co innego i wierzą komu innemu niż my, naprawdę trudno nam jest pojąć, skąd oni się wzięli. Są dla nas bardziej niezrozumiali i niebezpieczni niż kosmici! Nie tylko nie mogą mieć racji, ale samo ich istnienie budzi grozę, bo świadczy (w naszym mniemaniu) o zaćmieniu umysłu albo złej woli tych „innych”.
Jeśli obca narracja przebije się jakimś cudem do naszej bańki, my – jej lokatorzy – wpadamy w prawdziwy popłoch i gniew, ponieważ włącza się mentalność plemienna. W skrajnej wersji działa ona mniej więcej tak: Na hasło rzucone przez jednego bańkowicza pozostali bańkowicze – oddolnie, solidarnie i masowo – przypuszczają atak na wszystko, co zostało im wskazane jako zagrożenie. Wszelka rozmowa czy dyskusja jest wówczas niemożliwa, ponieważ okazuje się, że ludzie z różnych baniek znają różne fakty i wyznają odmienne wartości, a choć posługują się podobnym zasobem słów, to te słowa mają dla nich inne znaczenie. Ponadto przyzwyczailiśmy się rozmawiać tylko z ludźmi znającymi narrację naszej bańki. Inna narracja brzmi więc jak kłamstwo – w sąsiedniej bańce może siedzieć tylko wróg albo wariat, nawet jeśli jest to mój szwagier albo żona. A jeśli już ktoś dopuszcza wyjątki dla rodziny lub bliskich przyjaciół i toleruje ich poglądy, to postrzega je jako pewnego rodzaju chorobę, sam siebie uważając za osobę wspaniałomyślną. Gdy ktoś z innej bańki doświadcza jakiejś niesprawiedliwości albo wręcz dzieje mu się krzywda – to nic w tym złego. Przeciwnie, nasza bańka jest słusznie zadowolona, że zagrożenie wrogimi ideami zostanie zminimalizowane. Kto by bronił szaleńców albo Marsjan!? Sami sobie są winni – my mamy ich zwalczać, a nie im współczuć! Toż to jasne jak słońce, że nasza bańka jest najlepsza, jedynie słuszna i ostatecznie, człowieku, albo się do nas przyłączysz, albo giń...
Tak to mniej więcej działa. Wiem o tym dobrze, bo sama także zasiedlam różne bańki. Zapewne części z nich nawet nie jestem świadoma. Od czasu do czasu zaskakują mnie niezwykle dziwne (dla mnie!) wypowiedzi niektórych osób. Aby je zrozumieć, muszę przeprowadzać regularne śledztwo, poszukując informacji z zupełnie innych, nieznanych mi wcześniej źródeł. Polecam. To bardzo pouczające zajęcie.
„Przychodzimy na świat bez niczego. Umieramy, nie zabierając niczego. A w międzyczasie kłócimy się o wszystko. I po co?”
anonimowy internauta
W społeczeństwie rozbitym na bańki informacyjno-emocjonalno-światopoglądowe (nazwę je w skrócie: BIES) najgorsze jest to, że mechanizmy dzielące ludzi z czasem przybierają na sile. Każda sprawa może być nową osią podziału i przyczyną „banowania” kolejnych znajomych. Nie jest jednak prawdą, że te BIES-y rodzą się i działają całkowicie spontanicznie. Skala oddziaływania różnych baniek zależy od ich możliwości promocyjnych, a to z kolei wiąże się z dużymi pieniędzmi i profesjonalnym działaniem.
Niektóre bańki są finansowane i promowane na dużą skalę i dzięki temu narzucają swoją narrację wyjątkowo skutecznie. Są i takie, które działają wprawdzie amatorsko, ale nadrabiają zaangażowaniem i w ten sposób szukają rozgłosu. Niestety, ani wielkość bańki, ani jej siła perswazji nie świadczy o prawdziwości narracji, którą głosi. Poszukiwanie prawdy jest zajęciem mozolnym i wymaga podróży „międzybańkowych” w celu weryfikacji poglądów. Tymczasem obecnie można jeszcze prawdy poszukiwać, ale już swobodne głoszenie poglądów staje się bardzo trudne, zaś dostęp do informacji bywa celowo ograniczany.
Ani wielkość bańki, ani jej siła perswazji nie świadczy o prawdziwości narracji, którą głosi.
Patrząc historycznie, zawsze jakieś prądy myślowe, z lewa lub z prawa, dominowały nad ludzkimi umysłami. Na przykład w powojennej Polsce Władza Ludowa rządziła twardą ręką, nie wahając się sięgać po mechanizmy cenzury i różne środki nacisku. Wiadomo było, że nie wolno mówić tego, co się myśli. Mój dziadek w latach 50. za żart o Stalinie stracił pracę i rodzina klepała biedę... Jednak komunizm upadł, a Polska należy dziś do Unii Europejskiej, która na każdym kroku podkreśla, jak wielką wartością jest dla niej demokracja. I dlatego właśnie bardzo niepokoi mnie fakt, że w świecie, który miał być ostoją wolności słowa i niezależności myśli, zaczęła dominować polityczna poprawność oraz tzw. „cancel culture”, czyli „kultura eliminacji”**.
Aktywne tępienie wszelkich głosów sprzeciwu wobec dominującej narracji politycznej i filozoficznej ma obecnie skalę znacznie szerszą niż kiedykolwiek w historii. Większy jest też zakres oddziaływania i wpływ na ludzi, m.in. dlatego, że wykorzystywane są media społecznościowe.
Dzięki współczesnej technice można tworzyć dowolne konta i budować społeczności. Nie zawsze wiadomo, kto naprawdę „stoi” za konkretnym profilem – czy jest to osoba prywatna, czy jakaś wpływowa organizacja. Możliwe jest także usuwanie postów i likwidowanie kont osób i organizacji, których poglądy nie pasują tym, którzy władają mediami. Efekt? Pewne treści pojawiają się często, a inne znikają bez śladu. Nikt nie nazywa tego cenzurą! Stwarzane są pozory działania oddolnego, spontanicznego, ale i tak nasza cywilizacja zmierza w tym samym kierunku, jaki wytyczają wszystkie totalitaryzmy. Są to rządy oparte na wywoływaniu w ludziach strachu. Nikt nie chciałby obudzić się rano i zobaczyć, że jego profil na Facebooku lub Twitterze zniknął, a tym samym cała mozolna praca z kilku lub kilkunastu lat przestała istnieć, prawda? Nic dziwnego, że niektórzy obawiają się ujawniać, co myślą. Mogą przecież zostać wyeliminowani i z debaty, i z pracy...
I nie chodzi tu wcale o osoby, które podejmują działania lub głoszą poglądy sprzeczne z prawem, niebezpieczne, nienawistne, ale o jedną nieostrożną wypowiedź! Albo „przestarzały” pogląd. Trudno się takiej perspektywy nie przestraszyć.
Kultura eliminacji nie oszczędza nawet sympatyków własnej bańki, jeśli publicznie powiedzą coś spoza obecnie dominującego nurtu narracji. Zaś narracje zmieniają się tak szybko, że doprawdy trudno ustrzec się „błędu”.
Przykład
J.K. Rowling, pisarka znana ze swych lewicowych przekonań, oświadczyła w 2021 r., że od chwili gdy publicznie zabrała głos na temat różnic pomiędzy płciami, doświadcza „kampanii zastraszania, prześladowania i nękania”.
O co poszło?
Kilka lat temu Rowling sprzeciwiła się użyciu frazy: „osoby, które miesiączkują”, użytej w zacytowanym przez nią artykule. Napisała, że – jej zdaniem – zabrakło określenia płci, ponieważ „te osoby to kobiety”. Ta jedna nieostrożna wypowiedź zmieniła jej życie. Spotkał ją za nią nie tylko hejt. Środowiska LGBTQ udostępniły publicznie prywatny adres pisarki. Pani Rowling zamieściła na Twitterze wpis, że otrzymała „tak wiele gróźb śmierci, iż mogłaby nimi pokryć cały dom”, a jej rodzina żyje w strachu. To jeszcze nie koniec. Z okazji 20. rocznicy premiery pierwszego filmu o przygodach Harry’ego Pottera platforma HBO przygotowała specjalny program dokumentalny „Harry Potter 20th Anniversary: Return to Hogwarts”. W programie nie pojawi się jednak autorka książkowego bestselleru, J.K. Rowling. Jak przekonuje Agencja Reuters, to ze względu na oskarżenie pani Rowling ze strony środowiska LGBTQ o jej rzekomą transfobię...
Ten przykład ze sfery obyczajowej podaję tu nieprzypadkowo. Zagadnienia płci, małżeństw i seksualności są ostatnio bardzo głośne medialnie. Ale zjawisko jest znacznie szersze:
Przykład
Jeden z głównych twórców technologii mRNA, która umożliwiła produkcję szczepionki na COVID-19, dr Robert Malone, immunolog, zaapelował do rodziców o rozwagę przy podejmowaniu decyzji zaszczepienia dzieci. Zwrócił uwagę na krótki czas badań i niepewność co do długofalowych skutków szczepionek zawierających mRNA. Ocenił, że ryzyko jest niewspółmierne do korzyści, jakie dzieci odnoszą ze szczepień. Uzasadnił to na gruncie swojego wieloletniego doświadczenia naukowego.
Po tej wypowiedzi konto immunologa na Twitterze zostało zlikwidowane. W większości mediów nie jest on już nazywany współtwórcą technologii, a jedynie jednym z pionierów badań. Malone oskarżany jest o niekompetencję i rozsiewanie fałszywych informacji. Istotnie, wielu ekspertów ma inne zdanie niż dr Malone. Nie powinno budzić to zdziwienia, ponieważ w świecie naukowym różnice zdań zawsze były i być powinny. Jednak nazywanie opinii naukowej fałszywą informacją i likwidowanie konta człowieka z tak poważnym dorobkiem jest zjawiskiem nowym i – co tu wiele mówić – szokującym. Ja prawdopodobnie nie miałabym pojęcia, kim jest dr Malone, gdybym nie była biologiem i gdyby akurat nie interesowała mnie jego praca. Teraz, czytając informacje o nim, sama uznałabym go za podejrzaną osobę o skrajnych poglądach. Tymczasem w dziedzinie immunologii dr Malone jest rzeczywiście ekspertem. W dodatku sam jest zaszczepiony więc trudno posądzać go o uprzedzenia...
Nie wnikam tu w spory typu „kto ma rację” i na czym polega (lub nie) postęp, nauka bądź sprawiedliwość dziejowa. Wiem, jak gorące są tematy, które tu poruszam, i ile emocji budzą. Nie jest moją intencją dyskutowanie, a nawet jakiekolwiek zajmowanie stanowiska w sprawach, których dotyczą podane przeze mnie przykłady. Chciałabym natomiast pokazać sposób działania kultury eliminacji.
Sam mechanizm uciszania i niszczenia człowieka z powodu innego zdania na jakiś temat jest nie tylko nieetyczny, ale i niebezpieczny. Bez względu na to, kto się nim posługuje i czy posiada jakieś argumenty na swoją obronę. To mechanizm, który niszczy społeczeństwo od środka, atakując tkankę, która je buduje – relacje międzyludzkie. Niszczy także siłę, która ludzi od wieków spaja, czyli komunikację – możliwość swobodnej wymiany argumentów. Odbiera wolność słowa, z takim trudem zdobytą. Nie powinniśmy się na takie praktyki godzić, a tym bardziej brać w nich udziału. Kultura eliminacji jest zła z całą pewnością bez względu na to, jak dla niektórych kusząca wydaje się być jej przerażająca skuteczność w zamykaniu ludziom ust.
Mechanizm uciszania i niszczenia człowieka z powodu innego zdania na jakiś temat jest nieetyczny i niebezpieczny bez względu na to, kto się nim posługuje.
A jak wygląda mechanizm eliminacji w skali mikro – w naszych bańkach towarzyskich i rodzinnych?
Zamiast argumentów – emocje. Zamiast dyskusji lub rozmowy – odcięcie się od konkretnych osób. Zamiast porozumienia – wrogość i poczucie wyższości, pomieszane z żalem i poczuciem krzywdy. Nie chodzi już o przekonanie kogokolwiek do własnych poglądów, ale o uciszenie osób, które mają inne zdanie i ośmielają się wyrazić je publicznie.
W efekcie kultury eliminacji powstaje coraz więcej baniek, a istniejące stają się coraz mniejsze. BIES-y czasami na siebie chwilowo zachodzą, zawiązują się doraźne koalicje na rzecz pewnych pomysłów lub poglądów, ale emocjonalne podejście do każdego sporu i niemożność porozumienia ostatecznie musi prowadzić do kolejnych podziałów oraz do pogłębiającego się poczucia wyobcowania i osamotnienia.
Nawet jeśli moi znajomi mają podobny światopogląd, religię i głosują na tę samą partię (co już graniczy z cudem), to zawsze jeszcze może nas podzielić pogląd na pandemię albo na szczepionkę, albo na maseczkę, albo na jedzenie mięsa, albo na szkodliwość glutenu, albo na ślad węglowy, korniki w Białowieży, Monsanto, eutanazję, imigrantów, przekop Mierzei, rodzynki w serniku lub w ostateczności bluszczyk kurdybanek. To wystarczy, aby uznać, że są jednak na świecie ludzie niespełna rozumu, i zerwać z nimi wszelkie kontakty.
Tym sposobem przetrwają tylko relacje w niewielkich grupkach podobnych sobie radykałów (zbyt oddalonych od siebie, by spotkać się w realu) albo... nauczymy się na nowo cennej sztuki komunikacji!
Ja oczywiście polecam to ostatnie rozwiązanie, bo najwyższy czas ratować nasze małżeństwa, rodziny, przyjaźnie, Kościół i Polskę. (To tyle. Świat zostawiam na później). Jedynym sposobem utrzymania dobrych relacji jest zrozumienie, że mamy prawo różnić się między sobą i nie musi to wcale prowadzić do oceniania kogokolwiek, potępiania albo zrywania znajomości. Można na przykład... porozmawiać! Można poznać argumenty innych, można zweryfikować własne poglądy albo po prostu przyjąć drugą osobę z całym dobrodziejstwem inwentarza, czyli serdecznie i życzliwie – nawet wtedy, gdy mamy inne zdanie na temat dowolny. Istnieją dobrzy, wartościowi ludzie, którzy jedzą kotlety lub ich nie jedzą. Tacy, którzy się zaszczepili, i tacy, którzy tego nie zrobili. Tacy, którzy wierzą w Boga i tacy, którzy nie wierzą.
Mamy prawo różnić się między sobą i nie musi to wcale prowadzić do oceniania, potępiania albo zrywania znajomości. Można na przykład porozmawiać…
Nasze wybory życiowe i światopoglądowe zależą od wielu czynników, o których ktoś inny nie ma nawet bladego pojęcia! Któż jest autorem tej szalonej pychy, jaka rozpanoszyła się na świecie i czuje się upoważniona do potępiania, szufladkowania, obrażania, oskarżania, wytykania palcami i odrzucania drugiego człowieka? Albo do wywoływania wojen w środku Europy? Autor tego zamętu pozostaje dobrze ukryty, ale proponowana przez niego postawa „walki wszystkich ze wszystkimi”, pouczania i wywierania presji zrobiła zawrotną karierę.
Nasza cywilizacja przez długie wieki sprzeciwiała się ludzkiej pysze, potępiała ją i uczyła miłości bliźniego. W życiu zawsze wychodziło to słabo, ale ten, kto postępował źle, przynajmniej o tym wiedział. Niezliczone pokolenia naszych przodków mozolnie budowały narodowe społeczności, tworzyły kulturę i starały się okiełznać dzikie instynkty czyniące z ludzi stado wilków. Ten wysiłek jest potrzebny także dziś, bo bez niego nie da się zbudować żadnej relacji. Nie da się także ocalić pokoju na świecie – nawet w szczycącej się demokracją Europie. Niezależnie od tego, czy wierzymy w Boga i w diabła (autora wszelkich podziałów), czy też nie wierzymy – dla naszego własnego dobra porzućmy zachowania destrukcyjne i rozpocznijmy budowanie dobrych relacji. A zacząć trzeba od poznania zasad przezwyciężania konfliktów (także, a może przede wszystkim z najbliższymi) za pomocą rozmowy.
* Drugim narzędziem jest dyskusja. Sztuka dyskusji to temat tak ważny, że zasługuje na osobną publikację.
** Polska wersja tego pojęcia pochodzi od autorki, ale w literaturze pojawiają się też takie określenia, jak np. „kultura wykluczenia”.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
(ur. 1964)
Pisarka, autorka ponad 80 książek. Dla dzieci tworzy baśnie i powieści; z myślą o dorosłych czytelnikach powstają książki o tematyce budowania dobrych relacji i kobiecości. Jest także autorką wierszy, tekstów piosenek, scenariuszy i artykułów.
Od 2015 roku prowadzi warsztaty poświęcone kobiecości i relacjom.
W 2016 roku ukazała się książka Czas na kobiecość, czyli podróż do samej siebie (Homo Dei), rok później powstała audiokonferencja i książka Królowa czy niewolnica? Dlaczego sposób, w jaki dotąd budowałaś relacje, nie działa (RTCK), która pomaga kobietom w zbudowaniu dobrej relacji z samą sobą, najbliższym mężczyzną, rodziną i przyjaciółmi. W 2019 roku została wydana kolejna książka: Czas na relacje, czyli droga od serca do serca (Homo Dei) – praktyczny poradnik o budowaniu dobrych relacji.
Prywatnie żona, matka, babcia. W wolnych chwilach tańczy tango argentyńskie i flamenco. Należy do wspólnoty oblatów benedyktyńskich w Tyńcu.
Dostępne w wersji pełnej