Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwudziesty wiek wybuchł w 1914 roku w Sarajewie
Od wielu lat historycy przekonują, że druga wojna światowa była tylko dogrywką pierwszej. Nie da się zrozumieć nie tylko dziejów drugiej wojny światowej, ale i całej współczesnej historii Europy i świata bez znajomości Wielkiej Wojny – praprzyczyny wszystkich najważniejszych zjawisk naszych czasów. Na polach bitew pojawiły się wtedy mordercze wynalazki i technologie, a w okopach tej wojny dojrzewały idee systemów totalitarnych. W latach 1914-1918 na światową arenę wkroczyły Stany Zjednoczone i Japonia, a po zakończeniu wojny na mapie świata wyrosły nowe państwa, w tym Polska.
Andrzej Chwalba z epickim rozmachem, ale nie stroniąc też od anegdot, opisuje I wojnę światową chronologicznie - od tragicznie zakończonej wizyty cesarskiego bratanka w Sarajewie po 11 listopada 1918 roku. Osobne rozdziały autor poświęca specyfice wojny lądowej, morskiej i powietrznej oraz losom cywilów, w tym kobiet wchodzących z impetem w zdominowaną wcześniej przez mężczyzn historię.
W Polsce nie było od lat tak nowoczesnej, wnikliwej, a przy tym tak elektryzującej książki o I wojnie światowej. Samobójstwo Europy… to coś znacznie więcej niż rozprawa o przyczynach, przebiegu i skutkach Wielkiej Wojny. To rzecz, która przenosi czytelnika w epokę schyłku dawnych obyczajów, pozwala poczuć atmosferę przedwojennego, wielokulturowego Sarajewa i niemal zatańczyć na Trafalgar Square po podpisaniu rozejmu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 711
WIELKA WOJNACZY PIERWSZA WOJNA ŚWIATOWA?
Francuski piosenkarz Georges Brassens śpiewał: „Ale ja, panie pułkowniku, to wolę tę wojnę tysiąc dziewięćset czternastego”. Jego wybór, jako Francuza, jest zrozumiały, gdyż we Francji, podobnie jak w Wielkiej Brytanii, Belgii, we Włoszech i w jeszcze paru innych krajach, pierwszą wojnę światową nazywa się Wielką Wojną – czytaj: zwycięską. Z kolei w krajach przegranych, czyli w Niemczech, Austrii, na Węgrzech, w Turcji, chętniej używa się terminu „pierwsza wojna światowa”. W Polsce wymiennie stosuje się oba. Ani jeden, ani drugi nie budzi szczególnych emocji. Niemniej niektórzy autorzy zdecydowanie podkreślają, że dla Polaków, pozbawionych własnego państwa, nie była to jednak Wielka Wojna.
Wojna lat 1914–1918 zaciążyła na dziejach państw, narodów, jednostek, miała wpływ na kształt Europy, na jej miejsce w świecie, na przyszłe postawy i poglądy Europejczyków oraz... na wybuch drugiej wojny światowej. Dlatego wciąż jest bardzo intensywnie badana. I pamięć o niej nie mija. Setna rocznica jej wybuchu w naturalny sposób powoduje wzrost zainteresowania tą tematyką na całym świecie, nawet w tak odległych krajach, jak Japonia, Korea, Indie, Chiny czy państwa latynoskie. Przygotowywane są nowe serie wydawnicze, książki, wielkie syntezy, wystawy, otwierane są muzea, powstają dedykowane szlaki turystyczne.
Nie żyją już jej uczestnicy. 5 maja 2011 roku zmarł w wieku stu dziesięciu lat Claude Stanley Choules, brytyjski marynarz mieszkający w Australii, najprawdopodobniej ostatni weteran tej wojny, a nieco później, również w wieku stu dziesięciu lat, zmarła Florence Green, która służyła w RAF-ie jako kelnerka. Co pozostało po wojnie? Cmentarze, muzea, zdjęcia, ikonografia, filmy dokumentalne, zarysy okopów, tysiące kości zabitych żołnierzy, schody do schronów, przebite w skałach tunele... oraz pamięć. Silniejsza na Zachodzie, słabsza na Wschodzie, może z wyjątkiem Rumunii, gdzie jest wciąż żywa. Już w latach trzydziestych XX wieku pamięć o froncie wschodnim zaczęła słabnąć. Władze radzieckie koncentrowały się na swojej wojnie domowej, a nie na światowej. Nie jest przypadkiem, że w 1931 roku Churchill nazwał konflikt na Wschodzie nieznaną wojną. Także w środkowej części kontynentu wspomnienia jej dziejów już nieco wyblakły, zwłaszcza w porównaniu z historią jej bardziej znanej następczyni. Ale w ostatnich latach w Europie Środkowej, w tym także w Polsce, widać rosnące zainteresowanie młodych ludzi i lokalnych społeczności dziedzictwem pierwszej wojny światowej. Inwentaryzuje się i pielęgnuje cmentarze wojenne, odnawia tablice, pomniki i kopce poświęcone bohaterom Wielkiej Wojny, organizuje sesje naukowe, wydaje pamiętniki, dzienniki wojenne i korespondencje, zabezpiecza materialne pamiątki. To wszystko odświeża lub przywołuje wspomnienia. Trudno też przecenić w tym kontekście popularyzatorską rolę kina, żeby wymienić tylko tak znane obrazy, jak Wielka parada, Na Zachodzie bez zmian, Gallipoli, Pożegnanie z bronią, Miłość i wojna, Flyboys – bohaterska eskadra, Zaginiony batalion, Boże Narodzenie czy Rok 1914.
W Polsce historia pierwszej wojny światowej, inaczej niż historia drugiej wojny, przez długie lata nie budziła większych emocji historyków. Oryginalnych prac na jej temat, poza syntezą profesora Janusza Pajewskiego sprzed kilkudziesięciu lat oraz jeszcze starszą Jana Konstantego Dąbrowskiego oraz Jerzego Grobickiego, nie było zbyt wiele. Dla polskich badaczy, ale i dla czytelników, wojna lat 1914–1918 nie była wojną polską, lecz starciem obcych państw i imperiów. Polacy w żołnierskich szynelach walczyli w niej i umierali nie za swoje sprawy. Stąd też rodzimych badaczy pierwsza wojna światowa interesowała głównie pod kątem jej zakończenia, kiedy odradzało się państwo polskie. Najczęściej analizowano zatem polski wysiłek zbrojny i działania dyplomatyczne, które doprowadziły do szczęśliwego 11 listopada 1918 roku. Ze względu na rozmiary konfliktu i wciąż żywe jego skutki istnieje jednak pilna potrzeba prezentacji historii tej wojny w wymiarze powszechnym, a nie tylko polskim. Dlatego cieszy, że jako pierwsi zrozumieli to młodzi naukowcy przygotowujący w ostatnich latach rozprawy doktorskie i habilitacyjne dotyczące nowych, dotychczas nieroztrząsanych aspektów wojny w perspektywie europejskiej i światowej oraz pamięci o niej.
Na temat tej wojny pisano w Europie i na świecie od lat, i to wiele. Najczęściej z okazji kolejnych jubileuszy. Obecnie zagadnienie to zaczyna badać piąta generacja historyków, przede wszystkim we Francji i w Wielkiej Brytanii. Francuzi na Wielką Wojnę patrzą z perspektywy trzech wojen: 1870, 1914 i 1940 roku. Pierwszą i ostatnią przegrali. Wygrali tę drugą, nazywaną zresztą Wielką Wojną Wygraną. I to nią się cieszą, co znajduje wyraz w liczbie publikowanych prac. Tylko w ciągu minionych dwudziestu lat we Francji napisano o tym ponad tysiąc pięćset nowych książek. Niewiele mniej w Wielkiej Brytanii. Do końca 2012 roku opublikowano na świecie ponad sześćdziesiąt tysięcy pozycji dotyczących pierwszej wojny światowej, wydanych w ponad stu pięćdziesięciu językach.
W tej sytuacji napisanie świeżej pod względem koncepcyjnym i konstrukcyjnym książki, która by uwzględniała poważną część europejskiego dorobku wydawniczego poświęconego temu konfliktowi, stanowiło poważne wyzwanie. Po lekturze licznych źródeł i opracowań powstała lista fundamentalnych pytań, na które szukałem odpowiedzi, na początek tak oczywistych, jak źródła wojny i to, czy można jej było uniknąć. Do podstawowych zaliczyłbym również pytania o typologię działań zbrojnych, o zmieniające się techniki i technologie toczenia walk, niszczenia i uśmiercania. Za nie mniej ważne trzeba też uznać te o losy żołnierzy, rannych, inwalidów, dezerterów, o techniki manipulacji i propagandy. Sens mają ponadto pytania o to, jak w tym nienormalnym czasie ułożyły się relacje między władzą państwową a obywatelem, jak wyglądały szara codzienność i życie cywilów i jaka była rola kobiet, wchodzących z impetem w „męską” historię. Trudno nie zastanowić się przy tym nad dramatami pojedynczych żołnierzy, historiami bohaterstwa i zdrady, utraty i odzyskiwania wiary w Boga, walki o życie i oswajania się ze śmiercią. Bardzo istotne jest pytanie o skutki polityczne, bo przecież w okopach tej wojny poległo liberalne państwo, a dojrzały idee systemów totalitarnych: komunizmu, faszyzmu, nazizmu. W 1917 roku narodziła się Rosja bolszewików, a po wojnie „Europa pacyfistów”, która nie chciała umierać ani za Gdańsk, ani za Paryż. Nie bez znaczenia są wreszcie pytania o konsekwencje upadku wielkich imperiów i narodzin nowych (nie zawsze chcianych i oczekiwanych) państw, w tym Polski; pytania o rolę dwóch mocarstw, które wkroczyły wówczas do polityki światowej – Stanów Zjednoczonych i Japonii. Zrezygnowałem natomiast ze stawiania pytań odnoszących się do postanowień traktatów pokojowych podpisanych po zakończeniu wojny, tak jak i tych, które dotykają kwestii pamięci o wojnie oraz sposobów jej upamiętniania, gdyż są to nowe i obszerne zagadnienia, wymagające odrębnych publikacji.
Jeszcze dwie uwagi techniczne. Po pierwsze, dane na temat liczby zabitych, rannych, jeńców, dezerterów, zniszczonego sprzętu, zestrzelonych samolotów, zatopionych okrętów z reguły są szacunkowe lub tylko orientacyjne, ponieważ są oparte na różnych metodologiach pomiaru. Dokładnych danych, ze względu na totalny charakter tej wojny, najprawdopodobniej nigdy już nie poznamy (o czym staram się przypominać, w kilkunastu przypadkach podając trzy różne szacunki). Po drugie, w celu ujednolicenia także daty wydarzeń wojennych w Europie Wschodniej podaję według kalendarza gregoriańskiego.
Polskie wątki są w tej książce obecne o tyle, o ile były ważną i integralną częścią wojny z perspektywy powszechnej. Zresztą dzięki temu lepiej zrozumiemy nasz polski los, nasze wysiłki militarne i dyplomatyczne oraz miejsce Polski w Europie w 1918 roku i później. Natomiast szczegółowo ujęte polskie dzieje z lat 1914–1918 wymagają odrębnego opracowania. Podobnie zagadnienia z zakresu historii naszych bliższych i dalszych sąsiadów z Europy Środkowej i Środkowo-Wschodniej zostały tutaj uwypuklone wyłącznie jako składowa szerszych działań wojennych. Niemniej ze względu na znaczenie tej tematyki dla polskich czytelników ostatni rozdział prezentujący walkę narodów „naszej” części kontynentu o swoje miejsce na mapie powojennej Europy został rozbudowany.
Motyw, który łączy poszczególne wątki i narracje, został dosadnie wyrażony przez jednego z francuskich dziennikarzy, który stwierdził, że „EUROPA ZAFUNDOWAŁA SOBIE SAMOBÓJSTWO, CZYLI WOJNĘ ZE STRACHU PRZED ŚMIERCIĄ”. Będziemy śledzić jej dzieje, próbując odpowiedzieć na pytanie, w jakim stopniu to zdanie pokrywa się z rzeczywistością, a warto pamiętać, że teza o samobójstwie Europy pojawiała się w czasie wojny i po jej zakończeniu niejednokrotnie. Sam Otto von Bismarck określał pomysł wojny prewencyjnej z Francją nie inaczej niż jako „samobójstwo popełniane w obawie przed śmiercią”.
Książka powstawała głównie w Krakowie i w Dobrej koło Limanowej. Z jej roboczą wersją jako pierwsi zapoznali się profesorowie z Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego: Michał Baczkowski, Tadeusz Czekalski, Tomasz Gąsowski. Profesorom należy się uznanie za ich pracę i wdzięczność za proponowane zmiany. Następnie tekst trafił do recenzenta doktora Piotra Szlanty z Uniwersytetu Warszawskiego. Recenzentowi winien jestem specjalną wdzięczność za sumienną lekturę i fachowe uwagi oraz propozycje. Dzięki temu mogłem tekst wzbogacić, niedoskonałości poprawić, a wskazane błędy wyeliminować. Ostatecznej wersji tekstu przyjrzał się wnikliwym okiem doktor Bartłomiej Gapiński, który całość sprawdzał pod kątem zgodności dat, wydarzeń, nazwisk. Wszystkie wyżej wymienione osoby w różnym stopniu miały wpływ na ostateczny kształt książki.
1. ZACZYNA SIĘ WOJNA
ARCYKSIĄŻĘ FRANCISZEK FERDYNANDW SARAJEWIE
Sarajewo, stolica Bośni i Hercegowiny, znajdowało się na peryferiach imperium habsburskiego. Poza typowym dla tej części Europy tyglem kultur, wyznań i architektonicznych stylów niczym się nie wyróżniało. Jego nowoczesne, centralnie położone dzielnice zbudowano według standardów imperialnych. Po pożarze w 1879 roku władze austro-węgierskie wybudowały nowoczesne centrum dla nowych elit: przedsiębiorców, urzędników i żołnierzy. Sarajewo zawsze było miastem kosmopolitycznym, leżącym na styku cywilizacji Wschodu i Zachodu, lecz wraz z napływem cesarsko-królewskich funkcjonariuszy coraz częściej słyszało się tam język niemiecki. Nowe elity łączyły lojalność wobec domu habsburskiego, wiara rzymskokatolicka oraz te same rozrywki: drogie kawiarnie i restauracje, teatr i kino, sklepy z modną odzieżą, deptaki i corso. Z owym centrum sąsiadowało jednak stare Sarajewo: biedne, brudne i zapuszczone, pozbawione bieżącej wody i kanalizacji, zabudowane tanimi domami czynszowymi, ruderami i barakami, typowymi dla imperium sułtańskiego. Ulicami przepędzano stada zwierząt, wzdłuż murów przemykały szczelnie zasłonięte kobiety w muzułmańskich strojach, na rogach ulic można było zobaczyć żebrzące i często kalekie dzieci, natomiast w kafejkach gromadzili się mężczyźni w wełnianych szarawarach, popijający kawę po turecku. Obiektami, którymi wyróżniały się poszczególne dzielnice okalające centrum, były świątynie. Dominowały meczety służące muzułmanom. Często w ich sąsiedztwie stały cerkwie, do których uczęszczali prawosławni Serbowie, oraz kościoły, gdzie modlili się katoliccy Chorwaci.
Miasto tylko sprawiało wrażenie sennego, w istocie wyczuwało się silne polityczne napięcie między cesarsko-królewską (c.k.) władzą a bośniackimi Serbami, którzy nie chcieli i nie umieli pogodzić się z inkorporacją ich etnicznego terytorium. Napięcie to pogłębiło się w okresie wojen bałkańskich. Serbowie byli dumni z powodu zwycięstw swej armii w pierwszej wojnie bałkańskiej przeciwko Turcji i w drugiej – przeciwko Bułgarii. W 1913 roku uczniowie z Sarajewa paradowali po ulicach z przypiętymi do czapek wstążkami, na których były wypisane nazwy miast zajętych przez wojska serbskie. Coraz głośniej wyrażano opinię, że Bośnia powinna być częścią Wielkiej Serbii. Mnożyły się akcje antyrządowe. Z Serbii szmuglowano do Bośni i Hercegowiny materiały propagandowe, których autorzy wzywali do stosowania przemocy wobec „habsburskich okupantów”. Zaniepokojony rząd w Wiedniu 2 maja 1913 roku zdecydował się na zastosowanie „środków wyjątkowych”. Częściowo zawiesił konstytucję Bośni i Hercegowiny z 1910 roku, władze cywilne zastąpił wojskowymi, wprowadził sądy wojenne oraz nakazał konfiskowanie na granicy gazet przemycanych z sąsiedniej Serbii. W ramach działań prewencyjnych władze Austro-Węgier postanowiły przeprowadzić w czerwcu 1914 roku manewry wojskowe, aby podkreślić zdecydowaną wolę utrzymania Bośni i Hercegowiny jako części składowej imperium habsburskiego. Zaplanowano, że będzie im przewodził osiemdziesięcioczteroletni Franciszek Józef, ale cesarz rozchorował się na zapalenie płuc. Z tego powodu oraz ze względu na jego podeszły wiek lekarze zdecydowanie odradzali monarsze męczącą podróż. Miał go w tym wyręczyć następca tronu arcyksiążę Franciszek Ferdynand, który był Generalnym Inspektorem Sił Zbrojnych, czyli naczelnym wodzem na wypadek wojny. W związku z napiętą sytuacją rozważano nawet odwołanie wizyty i powierzenie przeprowadzenia manewrów generałowi Oskarowi Potiorkowi, gubernatorowi wojskowemu Bośni i Hercegowiny, ostatecznie jednak takie decyzje nie zapadły. Jako dzień zakończenia manewrów wyznaczono 28 czerwca, co trudno uznać za przypadek. Tego dnia bowiem Serbowie obchodzą ważne dla siebie święto (świętego Wita) i od wieków opłakują bitwę i klęskę na Kosowym Polu z 1389 roku. Dlatego serbscy nacjonaliści uznali to za obrazę i celową profanację tego, co dla nich święte.
Arcyksiążę przyjechał do Bośni prosto ze swojej ulubionej rezydencji w Konopiszte koło czeskiej Pragi. 24 czerwca popłynął na pancerniku „Viribus Unitis” do jednego z portów dalmatyńskich, a 26 czerwca rozpoczął manewry. Jego wizytę od tygodni zapowiadały miejscowe gazety. Mieszkańcy Sarajewa, zgodnie z zaleceniami władz, udekorowali okna i balkony kwiatami i flagami. Świąteczny nastrój postanowiło zakłócić sześciu serbskich spiskowców pochodzących z Bośni i Hercegowiny, członków organizacji Młoda Bośnia (Mlada Bosna). Ich celem było zabicie cesarskiego bratanka. Nie po raz pierwszy zresztą serbscy spiskowcy przymierzali się do realizacji tego zadania. W ich przekonaniu arcyksiążę należał do najbardziej antyserbskich polityków, był dla nich symbolem znienawidzonej monarchii. Rzeczywiście Franciszek Ferdynand wspierał okupację Bośni i Hercegowiny i nie ukrywał swojej niechęci do Serbii, którą nazywał „krainą zbirów, głupców i śliwek” lub „krainą świniarzy”. Rankiem 28 czerwca następca tronu wraz z małżonką i świtą wysiedli z pociągu. Miasto przywitało dostojnych gości ciepłą i bezchmurną pogodą. Z dworca kawalkada składająca się z sześciu samochodów, które skąpy arcyksiążę „wypożyczył” od swoich podkomendnych, skierowała się do ratusza. Samochody jechały trasą podaną do wiadomości publicznej, tak by ludzie zgromadzeni na chodnikach mogli okazać przyszłemu monarsze stosowny podziw i entuzjazm. Piętnaście minut po godzinie dziesiątej jeden ze spiskowców, zecer Nedeljko Čabrinović, rzucił bombę w kierunku samochodu arcyksięcia, która jednak eksplodowała pod autem jadącym za nim. Jeden z pasażerów został ranny i odwieziono go do szpitala. „Przyjeżdżam tu z wizytą, a wy rzucacie we mnie bomby. To oburzające!” – miał krzyknąć Franciszek Ferdynand. Mimo to para arcyksiążęca kontynuowała wizytę. Mniej więcej godzinę później samochody ruszyły w dalszą drogę. Swoją szansę dostrzegł Gawriło Princip, kolejny zamachowiec znajdujący się na trasie przejazdu, aczkolwiek samochód z następcą tronu przejechał obok niego tylko na skutek pomyłki kierowcy, który musiał zawrócić. „Nagle usłyszałem, że ludzie wołają «niech żyje». Zaraz potem zobaczyłem pierwszy automobil... Gdy drugi automobil podjechał bliżej, poznałem następcę tronu... Zobaczyłem też siedzącą obok niego damę i zacząłem się zastanawiać, czy mam strzelać, czy nie. W tym momencie ogarnęło mnie dziwne uczucie i z trotuaru wycelowałem do następcy tronu. Automobil jechał wolniej niż na zakręcie...” – zeznawał podczas procesu sprawca zamachu. Było wpół do dwunastej. Oddał dwa strzały z browninga. Jeden był przeznaczony dla Franciszka Ferdynanda, drugi dla znienawidzonego przez Serbów Potiorka. Ale, być może, tak jak to opisywał, w momencie strzału zamknął oczy i dlatego zamiast w Potiorka trafił w księżną, która zmarła na miejscu. Jej małżonek skonał kilkadziesiąt minut później. Tuż po strzale miał wyszeptać: „Zosiu, Zosiu, nie umieraj. Żyj dla naszych dzieci”.
Pojmanie Gawriły Principa, Sarajewo, 28 czerwca 1914 roku.
Princip nie uciekał. Próbował popełnić samobójstwo, połykając cyjanek potasu, który jednak nie zadziałał, gdyż był zwietrzały. Po zamachu miejscowi Serbowie nie kryli radości, natomiast faworyzowani przez Wiedeń Chorwaci i lojalni wobec monarchii muzułmanie manifestowali na ulicach Sarajewa solidarność z dynastią Habsburgów, żądając surowego ukarania spiskowców. „Precz z Serbami, precz z bandą morderców!” – krzyczeli. W monarchii, poza niemieckimi Austriakami, to właśnie Chorwaci byli najbardziej oburzeni zamachem. Węgrzy przyjęli wieść o śmierci nielubianego arcyksięcia z satysfakcją. Franciszek Ferdynand pogardzał węgierskimi elitami, które nazywał „oligarchiczną kliką”, i sprzeciwiał się uznaniu węgierskiego za drugi oficjalny język w wojsku. Dlatego nie dziwi, że węgierscy oficerowie wykrzykiwali: „Nie żyje ta świnia!”. Pojawiły się nawet opinie, że inicjatorami zamachu byli politycy węgierscy, na czele z premierem Istvánem Tiszą. Także polskie elity z Galicji nie były zbyt przejęte śmiercią Franciszka Ferdynanda (nie przepadał on za Polakami i niechętnie odnosił się zwłaszcza do polskiej arystokracji). Część Czechów natomiast bardzo przeżyła zamach, głównie ze względu na pochodzącą z Czech żonę arcyksięcia Zofię, hrabiankę von Chotek, księżną von Hohenberg. Pozostali albo nie ukrywali zadowolenia, albo nie przejmowali się zamachem. Tak jak dobry wojak Szwejk w pierwszej scenie-rozmowie powieści Haška:
„– A to nam zabili Ferdynanda – rzekła posługaczka do pana Szwejka [...].
– Którego Ferdynanda, pani Müllerowo? – zapytał Szwejk, nie przestając masować kolan. Ja znam dwóch Ferdynandów: jeden jest posługaczem u drogisty Pruszy i przez pomyłkę wypił tam razu pewnego jakieś smarowanie na porost włosów, a potem znam jeszcze Ferdynanda Kokoszkę, tego, co zbiera psie gówienka. Obu nie ma co żałować”.
Bynajmniej nie był to pierwszy zamach na przedstawicieli władzy austro-węgierskiej organizowany przez Słowian południowych, wśród których żywe były tradycje terroryzmu i konspiracji z czasów osmańskich. Oczywiście więcej było zamachów planowanych niż zorganizowanych, a także nieudanych niż udanych. W 1910 roku w sferze planów pozostał serbski zamach na cesarza, a w 1912 Chorwaci przeprowadzili zamach na bana chorwackiego. Na Franciszka Ferdynanda zasadzano się kilkakrotnie, między innymi w 1902 roku we Włoszech, w 1906 w Słowenii, w 1910 w Morawskiej Ostrawie i w 1913 w Wiedniu. Wielokrotnie przygotowywano zamachy na Potiorka w Sarajewie. Bezskutecznie. W 1912 roku zaś bośniacki Chorwat nosił się z zamiarem zabicia ministra spraw zagranicznych Leopolda Berchtolda von und zu Ungarschütz.
W drugiej połowie XIX wieku zamachy stały się sposobem prowadzenia polityki. Bomby ciskano w kierunku monarchów i premierów, strzelano do prezydentów i ministrów oraz innych dostojników państwowych. Zginęli między innymi dwaj prezydenci USA, król włoski, car rosyjski, król serbski i małżonka cesarza austriackiego. Śmierć miała przyspieszyć historię, pozwolić na realizację celów niemożliwych do osiągnięcia w inny sposób. Od czasów Bakunina i Kropotkina anarchiści regularnie sięgali po broń, przekonani, że śmierć panującego tyrana doprowadzi do załamania państwa. Organizowano zamachy, by pomścić zniewagę i w obronie prześladowanych, by sięgnąć po władzę, by ukarać tych, którzy – zdaniem zamachowców – zasługiwali na karę. Zamachy działały na wyobraźnię młodych fanatycznych bojowników, gotowych oddać życie za sprawę, a ich śmierć stawała się przesłaniem dla kolejnych generacji.
Przeprowadzanie zamachów ułatwiały mało skuteczne systemy bezpieczeństwa. Niejednokrotnie monarchowie czy ministrowie lekceważyli informacje o możliwym zamachu, uważając, że chronienie się za plecami wojska i policji kompromituje państwo oraz ich samych. Tak było w wypadku arcyksięcia, który zignorował ostrzeżenia kontrwywiadu i policji. „Nigdy zabezpieczenie nie wydawało mi się tak bardzo ważne, jak właśnie podczas tych manewrów, na terenie tak silnie skażonym pod względem politycznym. Ku memu niemiłemu zaskoczeniu arcyksiążę odrzucił jednak moje wnioski. Co go skłoniło lub kto go do tego namówił, pozostaje dla mnie zagadką” – pisał generał Maximilian Ronge, szef służb wywiadu c.k. armii z 1918 roku. W czerwcu 1914 roku tajna policja dysponowała przekonującymi dowodami na to, że „coś” się szykuje, i chciała uchronić następcę tronu przed niebezpieczeństwem. Uczyniła jednak niewiele w tym kierunku. Jedynie pochodzącym spoza Sarajewa uczniom gimnazjum nakazano opuścić miasto. W efekcie nad bezpieczeństwem arcyksięcia czuwało tylko stu dwunastu miejscowych policjantów i sześciu detektywów, nieznających zresztą języka serbsko-chorwackiego. Na jednego policjanta przypadało 100 metrów trasy. W owym czasie nie podróżowano opancerzonymi i szybkimi samochodami. Franciszek Ferdynand jechał kabrioletem marki Gräf & Stift, z silnikiem o mocy 28 KM, czyli takim, w jaki był wyposażony znany z okresu PRL-u mikrus, co znacznie ułatwiło zamachowcy wykonanie zadania.