Sekrety kobiet złotnika - Jeanne Bourin - ebook + książka

Sekrety kobiet złotnika ebook

Jeanne Bourin

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Powieść, wydana w 1979 r., przenosi nas do średniowiecznego Paryża za czasów panowania Ludwika IX Świętego.

Jest rok 1246, w domu złotnika Szczepana Brunela i jego żony Matyldy odbyło się właśnie wesele ich piętnastoletniej córki Floriny, które stanie się zalążkiem wielkich wstrząsów dotykających całą rodzinę.

Niczym przez filtr średniowiecznych iluminacji obserwujemy zmieniające się pory roku, chodzimy dawnymi paryskimi ulicami, uczestniczymy w codziennym życiu zamożnej rodziny mieszczańskiej, w pracy, zwyczajach, zabawie, wczuwamy się w wielkie namiętności, dramaty, rozterki i cierpienia. Główną bohaterką powieści jest Matylda, żona złotnika i jego współpracownica, znacznie młodsza od męża, matka sześciorga dzieci. Stara się wypełniać obowiązki przynależne do swojego stanu, lecz przeżywa chwile buntu, nie jest wolna od słabości i wahań. W takich chwilach może liczyć na wsparcie duchowe stryja, kanonika z Notre-Dame. Drugą pierwszoplanową postacią jest jej córka Florina, którą poznajemy jako radosną i olśniewającą pannę młodą z ufnością spoglądającą w przyszłość...

Znana mediewistka Regine Pernoud, autorka wielu wybitnych książek, m.in. „Kobieta w czasach wypraw krzyżowych”, „Kobieta w czasach katedr”, „Ryszard Lwie Serce”, „Inaczej o średniowieczu”” tak pisze w przedmowie: „Powieść Jeanne Bourin sprawia historykowi rzadką przyjemność, przedstawia bowiem obraz średniowiecza, który zrywa z tradycyjnym widzeniem tego okresu przez pisarzy (nie mówiąc już o dziennikarzach!).(…) To bardzo dziwne, że przyjęliśmy uważać, iż spośród sześciu tysięcy lat, tyle ile liczy historia człowieka, jedno tysiąclecie od piątego do piętnastego wieku wydało na świat jedynie potwory i nieokrzesanych ludzi, stworzenia niedożywione, niedorozwinięte i ograniczone umysłowo. To, że w tym samym okresie powstały takie cuda, jak Mont-Saint-Michel, portal z Reims, poezja trubadurów i romanse rycerskie nie przeszkodziło w legendzie ciemnego średniowiecza, ciemnej plamy w historii człowieka – legendzie starannie podtrzymywanej na wszystkich stopniach edukacji od szkoły podstawowej do uniwersytetu (który przecież został powołany do życia w tamtych ciemnych wiekach!) (…) Czytelnik może być zaskoczony: nie tak nauczono go wyobrażać sobie życie w XIII wieku”.

Powieść La chambre des dames (dosł. Komnata dam) spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem krytyki i czytelników i dostała nagrodę Grand Prix czytelniczek „Elle” oraz Prix des Maisons de la Presse. Jej dalszy ciąg Le Jeu de la tentation był również bestsellerem.Obie książki zostały zaadaptowane na serial telewizyjny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 639

Oceny
3,8 (5 ocen)
2
2
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lemon102

Dobrze spędzony czas

dobrze się czyta
00

Popularność




JEANNE BOURIN
SEKRETY KOBIET ZŁOTNIKA
PrzedmowaRégine Pernoud
PrzełożyłaAnna Michalska
NOIR SUR BLANC
Tytuł oryginału: LA CHAMBRE DES DAMES
Opracowanie redakcyjne: BARBARA KACZAROWSKA
Korekta: BEATA WYRZYKOWSKA, JANINA ZGRZEMBSKA
Projekt okładki: WITOLD SIEMASZKIEWICZ
Na okładce wykorzystano reprodukcję obrazu Petrusa Christusa Św. Eligiusz w warsztacie (ok. 1449),Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork © Corbis/Fotochannels
Skład i łamanie: Plus 2 WITOLD KUŚMIERCZYK
Copyright © Éditions de la Table Ronde, 1979 Published by arrangement with Literary Agency „Agence de l’Est” For the Polish edition Copyright © 2013, Noir sur Blanc, Warszawa
Wydanie I elektroniczne
Warszawa 2013
ISBN 978-83-7392-447-5
Oficyna Literacka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Frascati 18, 00-483 Warszawa e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.noirsurblanc.pl
Konwersja: eLitera s.c.

Mojej rodzinie, tej rzeczywistej, z dwudziestego wieku, dedykuję opowieść o mojej wyimaginowanej (?) rodzinie z wieku trzynastego.

J.B.

PRZEDMOWA

Gdy Jeanne Bourin poprosiła mnie o przedmowę do swojej książki, trochę się wahałam. Przyjaźń oczywiście zobowiązywała mnie do akceptacji, ale choć jako historyk szanuję twórczość literacką, nie czuję się zdolna czynnie w niej uczestniczyć. Warsztat historyka jest zupełnie odmienny od warsztatu powieściopisarza. Prawdę mówiąc, we Francji nie zdajemy sobie sprawy z wymagań, jakie narzuca zawód historyka. Czyż nie spotyka się często wydawców zamawiających u pisarzy dzieła historyczne? Uważa się, że wystarczy być pisarzem, by pisać o historii. Jako przykład podaje się Micheleta, zapominając, że jego ogromny talent czerpał z długoletniej pracy archiwisty, a widoczna różnica w wartości historycznej jego pierwszych i ostatnich dzieł wynika z tego, że w 1852 roku przestał wykonywać pracę, która umożliwiała mu bezpośredni kontakt z dokumentami historycznymi.

Dlatego też nie chcemy mieszać się do powieści, skoro tyle razy skarżyliśmy się na to, że powieściopisarze mieszają się do historii.

Jednakże powieść Jeanne Bourin sprawia historykowi rzadką przyjemność, przedstawia bowiem obraz średniowiecza, który zrywa z tradycyjnym widzeniem tego okresu przez pisarzy (nie mówiąc już o dziennikarzach!). Nie do wiary: sceneria jest tu inna niż Dziedziniec Cudów i szubienica Montfaucon; nie ma mowy o jeleniach masakrowanych i torturowanych przez zachłannych panów; głód, strach i nędza nie są wyłącznym tłem egzystencji ludzi, którzy wznosili katedry; ich życie nie toczy się w ciągłym zagrożeniu plagami i eksterminacją. To ludzie jak my wszyscy: zajęci pracą i rodziną, mają swoje ambicje i pragnienia, przeżywają miłość i namiętność. Taka od zawsze była ludzkość.

To bardzo dziwne, że przywykliśmy uważać, iż spośród sześciu tysięcy lat, które liczy historia człowieka, jedno tysiąclecie, od piątego do piętnastego wieku, wydało na świat jedynie potwory i ludzi nieokrzesanych, niedożywionych, niedorozwiniętych i ograniczonych umysłowo. To, że w tym samym okresie powstały takie wspaniałości, jak Mont-Saint-Michel, portal z Reims, poezja trubadurów i romanse rycerskie, nie przeszkodziło czarnej legendzie średniowiecza jako ciemnej plamy w historii ludzkości – legendzie starannie podtrzymywanej na wszystkich stopniach edukacji, od szkoły podstawowej do uniwersytetu (który przecież został powołany do życia właśnie w tamtych ciemnych wiekach!).

Oto dlaczego po przeczytaniu powieści Jeanne Bourin mediewistka może jedynie pochwalić dzieło, którego bohaterowie są podobni do bohaterów spotykanych na kartach kronik, dokumentów donacyjnych, ksiąg rachunkowych – czyli dokumentów historycznych. Bez orzekania o wartości dzieła odnajduje znajomy świat codzienny i to jest przyjemna niespodzianka. Czytelnik może być zaskoczony: nie tak nauczono go wyobrażać sobie życie w XIII wieku. Niezależnie od inwencji twórczej, która stanowi o walorach powieści, jej bohaterowie żyją życiem swoich czasów.

Skąd wzięło się to pęknięcie w postrzeganiu historii? Jak w epoce uważającej się za racjonalną i naukową można było postawić tak absurdalną tezę, z której zrodził się przesąd, że średniowiecze to okres głupoty i ignorancji? Jak można było wynieść do rangi aksjomatu pogardę dla tysiąca lat historii? Nawet dziś, choć opinie te przeszły znaczną ewolucję, czyż nie używamy na co dzień wyrażenia „średniowiecze” na określenie biedy i zacofania?

Często się mówi, że Francja podzielona jest na dwie części. Czy chodzi o jej terytorium, czy o dane statystyczne? Nie do nas należy osąd. Jest to jednak bardzo prawdziwe w odniesieniu do czasu. Zachowywać się tak, jakby nasz kraj zaczął istnieć w XVI wieku, jest z punktu widzenia nauki rzeczą niedopuszczalną. Przekonując, że średniowiecze to czasy bez znaczenia, wręcz nieistniejące, wywołano w nas frustrację wobec naszej przeszłości.

Régine Pernoud

GŁÓWNE POSTACIE

MAJOWA MIŁOŚĆ1246–1247

Szczepan Brunel, 58 lat, złotnik

Matylda Brunel, 34 lata, jego żona

Arnold Brunel, 18 lat, ich starszy syn, student

Bertrand Brunel, 16 lat, młodszy syn, czeladnik

Florina Brunel, 15 lat, najstarsza córka, truwerka

Klarencja Brunel, 14 lat, druga córka, uczennica

Joanna Brunel, 8 lat, trzecia córka

Marynia Brunel, 7 lat, czwarta córka

Filip Thomassin, 17 lat, truwer, mąż Floriny

Wilhelm Dubourg, 28 lat, kuśnierz, kuzyn Filipa

Szarlota Froment, 42 lata, siostra Szczepana Brunela, medyczka w Hôtel-Dieu

Beroda Thomassin, 63 lata, ciotka Filipa, kopistka

Margot Taillefer, 81 lat, babka Matyldy

Piotr Clutin, 54 lata, kanonik w katedrze Notre-Dame, stryj Matyldy

Mikołaj Ripault, 47 lat, sukiennik, przyjaciel Szczepana

Jolanda Ripault, 39 lat, jego żona

Marek Ripault, 16 lat, ich kaleki syn

Alix Ripault, 15 lat, starsza córka

Laudyna Ripault, 14 lat, młodsza córka

Rutebeuf, 16 lat, poeta, student

Artus Czarny, 29 lat, goliard

Gunvald Olofsson, 21 lat, Norweg, student

Remigiusz Doncel, 22 lata, student medycyny, podopieczny Szarloty

Yehel Ben Joseph, rektor szkoły talmudycznej, gości u siebie Wilhelma

Alberyk Louvet, 49 lat, aptekarz

Izabela Louvet, 41 lat, jego żona

Gertruda, 25 lat, córka Izabeli z nieznanego ojca, nauczycielka

Petronela, niania Floriny i Klarencji

Robert Bartnik, jej brat

Tiberga Bigotka, ochmistrzyni Brunelów

Marta, pokojówka

Iwon, służący Wilhelma

Zuzanna, służąca Floriny

SEKRETY KOBIET ZŁOTNIKA1253–1255

Ludwik Hernaut, 48 lat, złotnik w Tours

Bernadeta Hernaut, 42 lata, jego żona

Bernard Fortier, 20 lat, brat Bernadety

Gerard Froment, mąż Szarloty

Dżunia, młoda Egipcjanka, żona Arnolda

Blanka Brunel, Tomasz Brunel, Klemencja Brunel, Renald Brunel, dzieci Bertranda i Laudyny

Agnieszka, 4 lata, sierota adoptowana przez Florinę

Dionizy, 8 lat, posłaniec Wilhelma

Doktor Laudereau, lekarz z Montlouis

Tybald, syn Arnolda i Dżuni

Gerwazy, Żelazne Ramię, Mikołaj, Amelina z Warkoczem, kompani Rutebeufa

Karol, ogrodnik i odźwierny Floriny

Marcelina, służąca w Turenii

Małgorzata Menardier, przyjaciółka Joanny

MAJOWA MIŁOŚĆ
kwiecień 1246–luty 1247

II

Po raz pierwszy w życiu Florina nie była na porannej mszy z rodzicami. Wybierali się oboje z Filipem nieco później, by powierzyć opiece Boga swój związek.

Dopiero co obudziła się w obcej sypialni, w łożu z pościelą w nieładzie, zdziwiona przygniatającym ją ciężarem. „A więc jestem mężatką!”.

Leżąc na boku, w połowie przykryty zmiętą kołdrą z czarnych jagniąt, z ręką przerzuconą przez nagą pierś, a nogą przez uda żony, Filip spał. Jego regularny oddech muskał prawy policzek Floriny. To ten powiew ją zbudził. Obróciwszy głowę, z czułością patrzyła na białą klatkę piersiową, płaski brzuch i długie, kościste nogi młodego małżonka. Jego twarz, otoczona jasnym zarostem, miała w sobie coś niedokończonego, wdzięcznego, co mogłoby się wydawać nieco przesłodzone, gdyby nie nos, cienki, orli, który nadawał jej charakter. Krew krążyła w nabrzmiałych wargach. Florina pomyślała o dawanych i otrzymanych pocałunkach i uśmiechnęła się z lubością. W przeddzień wieczorem radowała ją myśl, że obudzi się u boku Filipa.

Jako dziecko czasem rano szła ucałować rodziców w ich sypialni. Z tych wizyt wyniosła pewność, że para to kobieta i mężczyzna, którzy otwierają razem oczy na budzący się dzień, którzy patrzą na siebie na powitanie i dla każdego z nich twarz współmałżonka jest twarzą poranka, dnia, życia.

I oto gorące ciało splecione z jej własnym jest ciałem jej męża! Ogarnęła ją radość i niedowierzanie. Noc poślubna... Począwszy od tego momentu, gdy Filip wykrzyknął, odchyliwszy pościel: „Boże, jakaś ty piękna!”, aż do chwili gdy oboje posnęli ze zmęczenia, trzymając się w objęciach, wszystko było wspólnym poznawaniem rozkoszy, której natężenie, zaledwie przeczuwane, już i tak przejmowało ją do głębi. Tak więc została również cielesną towarzyszką tego truwera, istoty delikatnej, wrażliwej, kochającej, obdarzonej talentem poetyckim, w którym widziała obietnicę i echo wielkich talentów miłosnych.

Spotkali się na dworze królowej Małgorzaty, która jako subtelna Prowansalka kochała się w poezji i muzyce, skupiając wokół siebie środowisko trubadurów. Florina bywała tam często, prezentując swoje utwory przed świetnym zgromadzeniem. Któregoś dnia usłyszała Filipa, który na prośbę królowej improwizował motet, akompaniując sobie na wioli, i wpadła w zachwyt. Umiejętności artystyczne młodzieńca nie były jedynym powodem. Elegancki, jasnowłosy, o wesołych oczach, pełen powściągliwego wdzięku, bystrość umysłu łączył ze zgrabną sylwetką, w sposób doskonały uosabiając miłość dworską i jej wyrafinowanie. Był jakby stworzony, żeby oczarować Florinę, której serce i myśli, karmione romansami rycerskimi, pełne marzeń i niewypowiedzianych pragnień, czekały na pierwszego mężczyznę, który choć odrobinę odpowiadałby jej wyobrażeniom.

„Moi rodzice, ciotka Filipa i w ogóle wszyscy cieszyli się z naszych planów, uznali, że jesteśmy dobrani, i udzielili zgody na nasze małżeństwo. Jesteśmy szczęśliwi z tego powodu i wdzięczni Panu Bogu naszemu. Niektórzy kochankowie, jak Tristan i Izolda Jasnowłosa, napotkali tyle przeszkód w swojej miłości, tak okrutnie cierpieli, a nam zostało to oszczędzone. To była zwykła, prosta historia, bez przeciwności losu. Szliśmy do ołtarza z błogosławieństwem rodziny, przyjaciół, wszyscy byli zgodni co do tego, że jesteśmy dla siebie stworzeni”.

Filip poruszył się i na wpół obudzony, pachnący miłosnym potem i wetywerią, przycisnął do siebie Florinę, zaczął pieścić i wszedł w nią z jękiem.

– Kocham cię, najdroższa.

Zbyt szybkie zbliżenie nie zdążyło wywołać większych emocji u młodej żony, która uśmiechała się zdawkowo, tuląc męża do białego brzucha, do krągłych piersi o zjeżonych różowych brodawkach.

Przez okno dolatywały odgłosy z ulicy.

Filip zajmował mieszkanie na dwóch poziomach, obszerne i schludne, w domu swojej jedynej krewnej, ciotki Berody Thomassin, wdowy po pisarzu publicznym i kopiście, który to zawód sama teraz wykonywała. Na parterze domu przy ulicy aux Écrivains, między Sekwaną a Wzgórzem Świętej Genowefy, znajdował się sklep, pracownia i maleńki pokoik zajmowany przez ciotkę. Młoda para zamieszkała na pierwszym i drugim piętrze.

Ta południowa część miasta różniła się od prawobrzeżnej zwanej Outre-Grand-Pont. Florina uważała, że gwar i ruch uliczny różnią się od tych, do których przywykły jej uszy na ulicy des Bourdonnais, i że dzwony kościoła Świętego Seweryna mają inny dźwięk niż te u Świętego Germana z Auxerre.

Paryż studentów, uniwersytetu, duchownych i mistrzów sławnych z mądrości w całym chrześcijańskim świecie był bliski sercu Filipa, który znał wszystkie zakamarki jak własną kieszeń. Od dziecka biegał po zielonych brzegach Sekwany, gdzie latem radośnie zażywano kąpieli, znał uliczki Outre-Petit-Pont, czyli lewobrzeżnego Paryża: Parcheminerie, Foulerie, Huchette, Bon-Puits, Érembourg-de-Brie, a przede wszystkim szacowną ulicę Saint-Jacques, najważniejszą i najstarszą arterię Paryża. Wszędzie tu mieściły się sklepy i pracownie rzemieślników związanych z książką: introligatorów, iluminatorów, zszywaczy, miniaturzystów, księgarzy, kopistów, pergaminników, którzy przeważnie byli dobrymi kompanami i znajomymi młodego truwera. Wszyscy podobnie jak on kochali sztukę i z lubością oddychali atmosferą intelektualną lewobrzeżnego Paryża.

Jako sierota wychowany przez benedyktynów, Filip mógł również odwiedzać inne klasztory na Wzgórzu Świętej Genowefy, gdzie karmelici, jakobini, kordelierzy, bernardyni, augustianie modlili się i pracowali ku chwale bożej, przekazując potomnym wszystkie osiągnięcia ludzkiego umysłu.

Po zrękowinach Filip zabierał Florinę na spacery wokół bogatych siedzib wielkich panów, którzy woleli mieszkać na lewym brzegu z powodu większych przestrzeni, oberży, winnic, jak również swobodniejszego stylu życia. Ale Florina znała już winnice, gdzie dojrzewały winogrona dające szare wino, które tak lubiano w Ile-de-France. Jej ojciec, podobnie jak wielu zamożnych mieszczan, posiadał ich kilka w okolicach Saint-Nicolas-du-Chardonnet, a dzieci złotnika często brały udział w winobraniu, którego święto trwało kilka dni w październiku.

Po ślubie młoda para zamieszkała po tej stronie Sekwany. Florinie nie pozostawało nic innego, jak przyzwyczaić się do zmiany, która nie była pozbawiona uroków. Ciotka Beroda, która całymi dniami przebywała w pracowni wśród ukochanych książek, podczas zaręczyn oświadczyła przyszłej żonie bratanka, że z przyjemnością odda jej resztę domu.

– Zrobisz, moja droga, co będziesz chciała. Od śmierci mojego Thomassina, niech Bóg raczy zabrać go do raju, rzadko wchodzę na górę. Czuję się znacznie lepiej w pokoiku przy pracowni niż na pierwszym czy drugim piętrze. Wybierzcie sobie pokoje, które wam odpowiadają, urządźcie je podług swojego gustu. Będę szczęśliwa! Jak widzisz, nie jestem dobrą gospodynią i dbanie o dom nudzi mnie śmiertelnie!

Beroda Thomassin, drobna, koścista, w odwiecznym surkocie, zajmowała się wyłącznie swoim fachem. Poza bratankiem, z którego talentu była dumna, nic jej nie interesowało. Całymi dniami siedziała przy stole w pracowni i z dwoma pomocnikami, przyuczonymi do fachu przez jej zmarłego męża, kopiowała manuskrypty – a robiła to tak dobrze, że wielu mnichów mogłoby jej pozazdrościć – lub też interpretowała po swojemu myśli ludzi niepiśmiennych, zwracających się do niej o zredagowanie listów miłosnych lub handlowych.

Na jej wyschniętych rękach rysowały się wypukłe niebieskie żyły i ścięgna. Twarz była szara jak kurz zbierający się na półkach z ukończonymi księgami, pełna zmarszczek nakreślonych skrzypiącym piórem czasu i zwiędła. Jednakże tę wychudzoną i bezbarwną twarz, obramowaną wdowią podwiką, ożywiały oczy, zmęczone i blaknące od ślęczenia nad księgami, oraz uśmiech, który marszczył ją niespodzianie, pogłębiając bruzdy wokół ust, w których brakowało wielu zębów.

– Moje dziecko, jesteś tu u siebie!

Florina schodziła z drugiego piętra, gdzie kilka tygodni przed ślubem oboje z Filipem urządzili swoją sypialnię. Na pierwszym piętrze mieściła się duża sala i kuchnia. Włosy młodej mężatki, jeszcze wczoraj rozpuszczone, po ślubie nie miały już prawa do swobody i po raz pierwszy były upięte w ciężki węzeł na karku, ujęty jedwabną siatką. Złota obręcz obejmowała czoło. Florina, odziana w zieloną, biało haftowaną brokatelę, była ucieleśnieniem kwietnia, który odradzał świat. Jej oczy koloru liści miały świeżość dzikiej rzeżuchy rosnącej nad wodą. Szmaragdowy krzyż błyszczał między piersiami.

– Czyż moja żona nie jest najpiękniejsza w całym królestwie?

Filip wszedł do sali za Floriną, obejmował ją w talii, śmiał się, całował jej delikatne policzki.

– Ma się rozumieć, mój bratanku. Jest podobna do świętej Urszuli, najmilszej z jedenastu tysięcy dziewic.

Wszedł czeladnik i otworzył wychodzące na ulicę okna, wyposażone w okiennice, z których górna po otwarciu tworzyła okap chroniący przed wiatrem, słońcem czy deszczem, a dolna kram, po czym zaczął wystawiać książki.

Beroda Thomassin usiadła przed pulpitem, gdzie czekał na nią zapisany do połowy arkusz pergaminu i zaczęła przycinać gęsie pióro.

– Muszę się teraz zabrać do pracy, moje dzieci.

– Niech święty Jeremiasz we własnej osobie ma ciotulę w swojej opiece! Do zobaczenia, idziemy na mszę do Świętego Seweryna.

(...)

Kiedy dziewczęta zbliżyły się do płotu, szary pies zaczął ujadać, napinając sznur przywiązany do czereśni. Krępy chłop wyszedł z chaty. Jego szerokie, ogromne bary sprawiały, że wydawał się niemal kwadratowy, miał niskie czoło, szpakowate włosy, czerwoną twarz, oczy na poły ukryte pod krzaczastymi brwiami. Kiedy rozpoznał przybywających gości, ukazał w szerokim powitalnym uśmiechu spróchniałe zęby. Był to brat Petroneli. Nosił płócienne portki wetknięte w buty z cholewami, krótki, sięgający kolan kaftan i brunatną burkę z kapturem naciągniętym na głowę.

– Niech Bóg ma was w swojej opiece, panienki!

– A was niech zachowa w zdrowiu!

– Założyłbym się, że panienki idą do lasu nazbierać zieleni!

Zachichotał, zadowolony z powtarzanego corocznie dowcipu. Oboje z siostrą byli ludźmi o prostych sercach i umysłach.

– I bylibyście wygrali, Robercie – oświadczyła Florina. – Wiecie dobrze, że nie możemy się bez was obejść!

– Czekałem na panienki. Proszę za mną.

Krętymi dróżkami poprowadził grupkę na buczynową i dębową porębę, zarośniętą kępami żarnowca.

– Niech panienki nie niszczą sobie rączek! Ja to zrobię.

Sięgnął po sierp, który nosił za szerokim skórzanym pasem, i począł ścinać kwitnące gałązki.

– Uwaga na pszczoły! Trzeba dobrze potrząsać gałązkami, kiedy panienki będą je zbierać.

Zapach miodu i pyłku unosił się w powietrzu.

– Zobaczysz, nasze domy, przybrane w takie same kwiaty, będą wyglądały identycznie – mówiła Laudyna do Klarencji. Jeśli ich starsze siostry wzajemnie się uzupełniały, młodsze dziewczęta z obu rodzin były do siebie podobne.

Laudyna jednak sprawiała wrażenie delikatniejszej od Klarencji. Miedziane warkocze, jasnobrązowe oczy, rude rzęsy, cienki nosek, dołeczki i chmara piegów składały się na twarz, na której resztki dzieciństwa mieszały się z obiecującą zapowiedzią budzącej się kobiecości.

Klarencja podawała przyjaciółce gałązki żarnowca.

– Gdyby nie to, że w lesie czyha tyle niebezpieczeństw, chciałabym tu mieszkać.

– Och, tak... w jakiejś grocie, gdzie w nocy byśmy umierały ze strachu...

Robert Bartnik wyprostował się i rozcierał sobie plecy.

– Na starość zaczyna mnie łupać w krzyżu. Niedługo będę do niczego. Ale tymczasem chodźmy naścinać irysów.

Znowu poszły za nim lasem. Poprowadził dziewczęta do strumienia, u którego źródła stała jego chata. Strumień wił się przez łąki i polanki. W zagłębieniu jednej z nich kwitły niebieskie i żółte irysy.

– Ja je powiążę w pęki, a panienki mogą tymczasem upleść wianki.

– Zróbmy sobie stroiki na głowę na wieczorne tańce! – zakrzyknęła Alix.

Pochłonięte wiciem wianków, wzdrygnęły się, słysząc rubaszne krzyki i śmiechy. Z zarośli wyłoniło się kilku żaków, rozchełstanych, rozhukanych, cuchnących czosnkiem i winem i chyba mocno podchmielonych, którzy poczęli wołać:

– Na Boga! Jakie śliczne nimfy!

Na czele grupy ciężkim krokiem szedł potężny Artus Czarny.

– Drogie ślicznotki, przyjmijcie nasze hołdy!

Wyglądał jak wygłodzony olbrzym o grubych wargach, rozglądający się za ofiarą, którą mógłby pożreć.

– Co tu robisz, panie Artusie?

– Dobre pytanie, dalibóg, dobre pytanie! – Ukłonił się Florinie. – Wiedząc, że paryskie piękności wybierają się dziś po zieleń, pomyśleliśmy sobie, że o tej porze będzie przyjemniej w lesie niż na ulicy Saint-Jacques. Stąd nasza obecność w tej okolicy tak odległej od knajp na Wzgórzu Świętej Genowefy!

Śmiał się tak donośnie, że zaniepokojony Robert z sierpem w ręku zrobił kilka kroków w jego stronę.

– Przede wszystkim przyszliśmy szukać w cieniu lasu, który tak przyjemnie zaludniacie, tematów do poezji na długie zimowe wieczory!

Z grupy, skąd padały żarty i frywolne dowcipy, wysunął się Rutebeuf. Skłonił się przed Floriną i przemówił do Klarencji:

– W tej kwietnej koronie, panienko, bardziej przypominasz wróżkę Meluzynę niż zwykłą śmiertelniczkę!

– Uważaj, panie, żeby to nie była raczej Kirke!

Poeta zaczerwienił się, ale Artus mlasnął językiem.

– Równie uczona, co gładka! – wykrzyknął. – Na świętego Seweryna, dobrze powiedziane! Każda z was, moje ślicznotki, mogłaby z łatwością zmienić nas w prosięta. Trzeba przyznać, że nie mielibyśmy nic przeciwko temu!

– Powiedz im, że nawet na to nalegamy!

Oczy błyszczały, głosy nabierały mocy.

– Hola, panowie! Nie przeszkadzajcie nam w zbiorach. Żegnajcie!

– Tak nas zostawiacie? Nas, którzy porzuciliśmy profesorów i szklanice szarego wina, żeby was podziwiać na łonie natury? Co za niewdzięczność! Nie ma mowy! Dotrzymamy wam towarzystwa.

– Jak sobie życzycie. Ale w takim razie pomóżcie nam nieść kwiaty.

Wykazując się zmysłem organizacyjnym, Alix wyciągnęła do goliarda naręcze żarnowca.

– Nie straćcie okazji, by udowodnić, że jesteście użyteczni!

– Z wielką chęcią, ale czy panienka się nie obawia, że pognieciemy i uszkodzimy te delikatne kwiatuszki?

Artus Czarny nie przestawał się śmiać. Florina wzruszyła ramionami.

– Jeśli jesteście tacy niezgrabni, nic nam po was. Robert odda nam większą przysługę.

– Ośmielam się zauważyć, że zależy jaką przysługę, szanowna pani.

– Trudno o większą skromność!

Klarencja ze spokojem przyglądała się olbrzymowi. Tyle pewności siebie u młodej dziewczyny zaskoczyło go. Przestał błaznować i zmierzył ją wzrokiem.

– Delikatna, ale harda – mruknął. – Jesteś jak ostrze sztyletu, panienko!

– Jeśli myślisz, że nie łamię się łatwo, masz rację, panie, ale wiedz, że również się nie uginam.

Widać było, że Artusowi spodobała się odpowiedź.

– Czyżby? – zapytał z niedobrym uśmiechem. – Na świętego Dionizego, oto osoba warta uwagi. Nieprawdaż, przyjaciele? Jeśli jej towarzyszki są jak ona, dobrze trafiliśmy!

– Dość już straciłyśmy czasu! – wykrzyknęła Florina, która słysząc, jaki obrót przybiera rozmowa, wyczuwała więcej alarmujących sygnałów niż pozostałe dziewczęta. – Mamy jeszcze dużo pracy. Pozwólcie nam odejść.

– Chyba nie mówisz poważnie, pani! Mamy was zostawić, skoro przyszliśmy tu tylko po to, żeby dotrzymywać wam towarzystwa? Idźcie, jeśli taka wasza wola, pomożemy wam naciąć gałęzi. Proponuję, żebyśmy dobrali się parami i poszli w te zarośla, gdzie są najpiękniejsze gałązki.

– Raczysz sobie żartować, panie! Nie rozdzielimy się pod żadnym pozorem. Dobrze o tym wiesz. Nie udawaj niewiniątka.

– Dlaczego miałbym udawać?

– Po to, żeby nas omamić, ale tracisz tylko czas. Widzisz, przecież, że nie jesteśmy same, mamy opiekuna. Robert będzie w stanie nas obronić, jeśli zajdzie potrzeba.

Brat Petroneli zbliżał się do żaków, kołysząc szerokimi barami. Z ostrym sierpem w dłoni był gotów interweniować.

– Wszystko w porządku, droga pani, nie gniewaj się! W naszej propozycji nie ma nic nieuczciwego.

– Udowodnij to, panie Artusie, wracaj tam, skąd przychodzisz, i nie naprzykrzaj się nam dłużej.

– W rzeczy samej, Artusie, grzeczniej byłoby pożegnać te damy i odejść – wtrącił Rutebeuf, który jak się zdawało, wypił mniej niż jego kompani. – Nie wypada narzucać się ślicznotkom.

– Do diabła z twoją kurtuazją! Jesteśmy młodzi, dziewczęta przyjemne i wiosna kwitnie. Czego szukać więcej?

– Może dobrej nauczki?

Głos o charakterystycznym brzmieniu rozległ się niespodzianie wśród drzew. Jakiś mężczyzna wyszedł z lasu.

– Pan Wilhelm! – wykrzyknęła Florina z ulgą, poznając młodego handlarza futrami. – Bogu dzięki! Czy Filip jest z tobą, panie?

– Nie, jestem sam.

Wyraz zawodu na jasnej twarzy po radości, jaka odmalowała się na jego widok, trafił Wilhelma prosto w serce. Wzmogło to w nim niechęć do żaków.

– Wygląda na to, że te panny nie mają ochoty na waszą kompanię – powiedział, zwracając się ponownie do szefa bandy. – Na co czekacie, by odejść?

– Czekamy, aż nam przyjdzie na to ochota.

– Można pomóc ochocie się ujawnić.

– Naprawdę?

– Naprawdę.

Obaj mężczyźni przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Artus Czarny pierwszy spuścił oczy. Odwracając się bez pośpiechu, zaśmiał się ponownie.

– Spotkamy się jeszcze! – powiedział, nie kierując tego do konkretnej osoby. – Paryż nie jest na tyle duży, żeby można stracić się z oczu. Do widzenia pannom! Do zobaczenia wkrótce!

Przesadnie skłonił się Florinie i jej towarzyszkom, zrobił w tył zwrot, a za nim reszta bandy, lecz przechodząc obok Klarencji, chwycił jej jasną głowę i pocałował dziewczynę w usta tak szybko i tak gwałtownie, że nikt nie miał czasu zareagować, po czym zniknął w lesie, gdzie powoli cichł jego rechot.

– Co za cham! – wykrzyknęła Florina.

– Daj spokój, daj spokój – szeptała Klarencja, wycierając usta rąbkiem welonu. – To głupstwo bez znaczenia.

Po czym zwróciła się do Wilhelma:

– To miło, że przyszedłeś aż tutaj, panie, żeby być ze mną. A już myślałam, że zapomniałeś, że jesteś moim wybrańcem.

– Bóg świadkiem, że nie zapomniałem, panienko, ale osiedlając się w Paryżu, mam wiele spraw do załatwienia i nie jestem tak wolny, jak bym tego pragnął.

– Zamierzasz, panie, osiąść w Paryżu?

Florina zdziwiła się. Pamiętała dobrze, jak się przed tym wzbraniał, gdy Filip mu to proponował tydzień wcześniej, tamtego ranka nazajutrz po nocy poślubnej, na placu przed kościołem Świętego Seweryna.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki