Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Leo Terrell to mężczyzna z przeszłością, która wciąż odciska na nim swoje piętno. Kiedyś łobuz i łamacz kobiecych serc, dziś stara się żyć zgodnie z prawem, próbując zostawić za sobą dawne błędy. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Leo ma wszystko: pasję, choć przez wielu uważaną za niebezpieczną, świetnie prosperujący warsztat samochodowo- motocyklowy i przestronny dom. Jednak za tą fasadą kryje się pragnienie czegoś, czego nie można kupić za żadne pieniądze – prawdziwej miłości.
Czy Leo znajdzie w Lilly to, czego od dawna szuka? Czy Lilly porzuci swoje uprzedzenia i otworzy się na uczucie, którego nie planowała? Ich historie splecione tajemnicami i wyborami staną się próbą – zarówno dla serc, jak i dla przekonań. Czy miłość przezwycięży wszystkie przeszkody? A może przyniesie więcej wyzwań, niż oboje są w stanie udźwignąć?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 230
Prolog
Pokochałem jednoślady już jako dziecko. Nie wyobrażałem sobie życia bez nich. Motocykl to maszyna, która wszystko zmienia. Dzięki niemu patrzyłem na świat zupełnie inaczej.
Już jako nastolatek pracowałem w warsztacie mojego taty, odkładając każdy zarobiony grosz, by w końcu spełnić marzenie o wymarzonym jednośladzie. Ojciec bardzo mi kibicował, choć zapewne wierzył, że szybko odpuszczę – jak wszystko, czym wcześniej zajarałem się na chwilę.
Matka była przeciwna od samego początku. Gdy tylko wspomniałem, że chciałbym mieć motocykl, próbowała wybić mi to z głowy. Powtarzała matczyne ostrzeżenia o wypadkach i innych katastrofach. Robiła wszystko, by mnie zniechęcić, ale im bardziej próbowała, tym szybciej rosła we mnie determinacja, by jej pokazać, że tym razem będzie inaczej. Nie skończę tak, jak ona to sobie wyobrażała.
Pragnąłem z całych sił, by moje plany się powiodły i by to jedno marzenie się spełniło. Z każdym dniem moja pasja do motocykli przeradzała się w obsesję. To było jak misja, cel, który chciałem osiągnąć.
Kilka lat później moje oszczędności wciąż nie wystarczały na wymarzoną maszynę. Ciężka praca u ojca w warsztacie nie pozwalała mi szybko uzbierać wystarczającej sumy, ale nie odpuszczałem i uparcie dążyłem do celu. W wieku dwudziestu jeden lat miałem dopiero połowę potrzebnej kwoty. Kombinowałem, planowałem, ale wszystko spełzało na niczym. Nie wiedziałem, jak zarobić większe pieniądze. Jako młody mężczyzna miałem związane ręce, jeśli chodzi o legalne źródła dochodu – moje zarobki były na najniższym poziomie, a wydatków miałem sporo.
Szukałem więc innych możliwości, aż poznałem Bruna. Zaczęło się niewinnie – od dilerki trawką, później doszły zlecenia na „obijanie” dłużników. Sam nigdy nie jarałem, ale pieniądze szybko zaczęły wpływać, a kwota schowana pod deską podłogi rosła w ogromnym tempie. Ćwiczyłem boks i wylewałem pot na siłowni, co wkrótce pozwoliło mi zmienić zajęcie na mniej ryzykowne niż handel zielonymi liśćmi. Uważałem jednak, żeby nie wpaść w ręce organów ścigania ani nie wzbudzić podejrzeń rodziców i znajomych.
Pieniądze potrafią uderzyć do głowy, ale wiedziałem, że gdybym nagle zaczął kupować wszystko bez opamiętania, wszyscy by się zainteresowali, skąd mam taką gotówkę. Dlatego działałem ostrożnie. Systematycznie nabywałem wyposażenie na motocykl – lśniące buty, kask i kombinezon. Robiłem to jednak na tyle dyskretnie, żeby nikt nie zaczął się zastanawiać nad moim nagłym „przypływem szczęścia”.
Wciąż brakowało mi tylko maszyny. Przeglądałem oferty, marzyłem, że w końcu pojadę po swój motocykl do salonu, ale musiałem jeszcze trochę poczekać. Tak niewiele dzieliło mnie od spełnienia tego marzenia.
Rozdział 1
Przeszłość usłana cierniami
Leo
Rodzice pojechali na randkę do restauracji, a ja leżałem w łóżku, oglądając w internecie pokazy stuntów motocyklowych. To było coś, co pociągało mnie jeszcze bardziej niż sama jazda na motocyklu. Skok adrenaliny był niesamowity, zwłaszcza gdy razem z chłopakami robiliśmy takie rzeczy na parkingu marketu. Oczywiście ja ćwiczyłem na motorze kumpla, bo swojego nadal nie miałem.
Rodzice mieli pieniądze, jasne, ale nigdy nie daliby mi ich na motocykl, który matka uważała za śmiercionośną maszynę. Kiedyś jeszcze prosiłem, teraz już dawno tego nie robię. „Chcesz się zabić, to zarób na to sam” – usłyszałem ostatnim razem, gdy poprosiłem o dołożenie się do jednośladu. Nie chciałem jednak byle czego. Żadnej Apki czy innego tańszego modelu. Zachorowałem na Kawasaki ZX-6 636. Tylko ten model, prosto z salonu, był w stanie mnie zadowolić. To była moja obsesja, mój cel. Nic innego mnie nie interesowało.
W pewnym momencie rozległ się dźwięk dzwonka. Przeciągły i natarczywy, wypełnił cały dom. Rodzice mieli klucze, a ja nie spodziewałem się gości, więc nie miałem pojęcia, kogo licho niesie. Może jakiś domokrążca? Jeśli tak, to zaraz usłyszy ode mnie kilka słów o tym, jak bardzo nie potrzebuję jego kiczowatych produktów. Niechętnie zwlokłem się z łóżka, zatrzymałem filmik i zbiegłem po schodach.
– Dzień dobry. Pan Leo Terrell? – zapytał funkcjonariusz, gdy tylko otworzyłem drzwi.
Zesztywniałem. Ktoś musiał mnie sypnąć. Ale kto? Przez głowę przeszła mi lista dłużników i różnych podejrzanych osób, z którymi ostatnio miałem do czynienia. Automatycznie zacisnąłem pięści, myśląc o zemście. Wczoraj obiłem pysk jednemu dłużnikowi Bruna, ale zawsze byłem ostrożny – kominiarka na głowie, skórzane rękawiczki na dłoniach. Nie wydawało mi się możliwe, żeby ktoś mnie rozpoznał.
– We własnej osobie – odparłem, opierając się o futrynę, z ręką na klamce.
Próbowałem wyglądać na luzaka, choć w środku serce waliło mi jak młot. W końcu uświadomiłem sobie, że gdyby cokolwiek na mnie mieli, to na pewno nie przyszedłby sam. Aresztowanie zawsze odbywa się z hukiem.
– Mam dla pana złą wiadomość. Pana rodzice zginęli godzinę temu w wypadku samochodowym… – powiedział funkcjonariusz.
Nogi się pode mną ugięły. Wszystkiego mogłem się spodziewać, ale nie tego. Świat zawirował mi przed oczami. Wstrzymałem oddech, jakbym dostał potężny cios w brzuch. Zostałem sierotą?
– Ale jak to? – wydusiłem z siebie przez zaciśnięte gardło, gdy wielka gula uformowała się w przełyku.
– Zderzenie czołowe. Zginęli na miejscu. Bardzo mi przykro – odrzekł mężczyzna wypranym z emocji głosem. Był wyraźnie przyzwyczajony do przekazywania takich informacji.
Nie docierało do mnie, co się stało. Wszystko brzmiało jak kiepski żart. Może chłopaki zrobili sobie idiotyczny kawał? Ale skąd wzięliby prawdziwego glinę?
Gdy policjant odszedł, stałem jeszcze chwilę przy otwartych drzwiach, próbując zebrać myśli. W końcu zamknąłem je za sobą i osunąłem się na ziemię. Wyłem, chowając twarz w dłoniach. Mój świat legł w gruzach.
Co teraz z warsztatem ojca? Jak zorganizować pochówek? Kogo powiadomić? Pytań było zbyt wiele, a odpowiedzi brak. Zostałem sam w pustym domu, a moje życie zmieniło się w ułamku sekundy. Musiałem się wziąć w garść. Rodziców już nie było. Od teraz wszystko zależało tylko ode mnie.
***
Rok później
Byłem właścicielem dużego warsztatu samochodowego, który rozszerzyłem również o naprawę motocykli. Interes kręcił się znakomicie – zlecenia nie miały końca, a ja nie planowałem dalszego powiększania firmy. Wystarczało mi to, co miałem. Nie wyobrażałem sobie sprzedawać warsztatu ojca, żeby wynająć coś większego lub otwierać drugi punkt, któremu nie mógłbym poświęcić stuprocentowej uwagi.
Ten warsztat był moim drugim domem, miejscem, gdzie spędzałem najwięcej czasu, tworząc z chłopakami prawdziwie rodzinną atmosferę. Nie chciałem, by kręciło się tu drugie tyle obcych ludzi. Nasza ekipa była zgrana, a zatrudnianie nowych osób wiązałoby się z ryzykiem – nigdy nie mógłbym być w pełni pewien, kogo przyjmuję do pracy.
Żałoba trwała u mnie dokładnie trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Porzuciłem pracę na zlecenie u Bruna i całkowicie oddałem się pracy w warsztacie. W końcu kupiłem wymarzone Kawasaki i dopiero wtedy poczułem, że odzyskuję spokój ducha. Wyjeżdżając na asfalt i gnając aż do odcięcia, mogłem uwolnić myśli. Ten rok mnie zmienił. Wydoroślałem i miałem dużo więcej obowiązków niż rok wcześniej.
Musiałem dbać nie tylko o siebie, ale też o pracowników – ludzi, którzy każdego dnia na mnie liczyli. Oni mieli swoje hipoteki, rodziny i potrzebowali stabilności. To właśnie z myślą o nich postanowiłem rozwijać rodzinny interes, zamiast go zamykać. Warsztat przywoływał wiele wspomnień o ojcu, ale nie potrafiłbym po prostu pewnego dnia przestać tu przychodzić. Zamiast tego starałem się tworzyć w tym miejscu nowe, własne wspomnienia. Rozszerzenie działalności o naprawę motocykli było tego częścią. Ten warsztat przestał być wyłącznie miejscem mojego ojca – stał się również moim.
***
Obecnie
Zastanawiałem się ostatnio, kiedy tak naprawdę minęły moje lata młodości. Chyba wiem – spędziłem je na ciężkiej pracy we własnym warsztacie. Czas płynął, a ja przestałem być młodziakiem, stając się dorosłym mężczyzną z bagażem doświadczeń. Zdarzały się dni, gdy działałem na autopilocie, ale generalnie moje życie było okrutnie monotonne. Każdy dzień wyglądał niemal tak samo – bez zmian, bez niespodzianek. Wegetowałem, zamiast żyć. Wybrałem jednak tę drogę, bo uważałem, że jest najwłaściwsza. Nie narzekałem, brałem się w garść i robiłem swoje.
Czy uważać się już za starego kawalera? Nie miałem żony ani dziewczyny, a tym bardziej dzieci czy jakiegokolwiek poczucia stabilizacji. W dorobku życiowym miałem warsztat samochodowo-motocyklowy, Kawasaki ZX-6 636, duży, zaniedbany dom i grono przyjaciół, z którymi w letnim okresie jeździłem na pokazy stuntu. Można powiedzieć, że miałem wszystko… a zarazem nic.
Codziennie coraz bardziej czułem się samotny, mimo licznych znajomych. To jednak nie było to. Coraz częściej żałowałem, że nie mam kobiety u swojego boku. Miło byłoby wracać do domu, wiedząc, że ktoś na mnie czeka. Na mnie jednak czekały jedynie puste ściany, które z czasem stały się moim prywatnym więzieniem.
Poświęciłem swoje życie ciężkiej pracy, oddając się wszystkim, tylko nie sobie. Na siebie zabrakło już czasu. Spełniłem marzenie o kupnie motocykla, miałem pieniądze, a z boku mogło się wydawać, że mam wszystko, czego trzeba do szczęścia. Tymczasem ja oddałbym wiele, by cofnąć czas, znów mieć dwadzieścia lat i nie czuć się tak samotnie, jak teraz.
Kładłem się każdego wieczoru w zimnym łóżku, by rano wstać i powtórzyć to samo. Żyłem jak Phil w filmie „Dzień świstaka” – dzień po dniu, ta sama monotonia. I tak ciągnę to od kilku lat…