Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wspomnienia? Dom, do którego zawsze chciało się wracać. Koleżanki i koledzy, którym nie trzeba było imponować. Szkoła, która otwierała oczy i poszerzała horyzonty. Nie, nie każdy tak zapamięta swoje dzieciństwo i młodość.
Smaki dzieciństwa to zapis prawdziwych, często dramatycznych historii młodych ludzi – krzywdzonych, zranionych lub unieszczęśliwionych przez rówieśników i dorosłych.
Książka autorstwa doświadczonej psycholożki to przyczynek do refleksji nad postawami, jakie my, dorośli, przyjmujemy wobec dzieci i młodzieży. To zachęta do zrewidowania poglądów, unikania krzywdzących – być może nieświadomych – zachowań, reakcji i gestów. To okazja do wejścia w świat młodych, zrozumienia ich potrzeb, motywacji oraz emocji.
Książka Mirosławy Kątnej, wieloletniej przewodniczącej KOPD, to bardzo ważny i potrzebny głos. Głos praktyka, empatycznego specjalisty, profesjonalisty z ogromnym sercem. Lata doświadczenia pozwoliły jej pokazać na kartach książki to, z czym zbyt często zmagają się dzieci.
Dorota Zawadzka
To książka o trzech filarach dzieciństwa: rodzinie, szkole i rówieśnikach. Jeśli te filary będą mocne, dziecko zbuduje na nich most z przepiękną bramą.
Marek Michalak
Przykłady zawarte w książce prowokują do refleksji, myślenia o dziecku jako autonomicznej osobie, która potrzebuje szacunku i miłości, akceptacji, wsparcia i przewodnictwa w świecie wartości.
Anna Maria Wesołowska
Przykłady podane w tej lekturze mogą wesprzeć ludzi zagubionych w swoim postępowaniu w relacjach rodzinnych, przekonać ich, że wizyta u psychologa nie stanowi zagrożenia dla ich prywatności, ale może pomóc w trudnych sytuacjach, które wydają się nie do rozwiązania.
Henryka Krzywonos-Strycharska
Chciałbym, aby książka Mirosławy Kątnej stała się ważną lekturą dla rodziców, nauczycieli i opiekunów. To jest jej wielka siła – możliwość praktycznego zastosowania. Warto, aby rodzice sięgali po nią wtedy, kiedy nie potrafią zrozumieć sytuacji, w której się nagle znaleźli.
Adam Bodnar
Mirosława Kątna – psycholożka, terapeutka, mediatorka, działaczka społeczna.
W swojej pracy zawodowej i społecznej konsekwentnie walczy o prawa dzieci, o ich podmiotowe traktowanie, o szacunek, godność i mądrość w procesie wychowania. Głośno i odważnie zabiega o przeciwdziałanie przemocy i reagowanie w przypadku krzywdzenia dzieci.
Swoją aktywność w zakresie praw dziecka przede wszystkim koncentruje na codziennej działalności w Komitecie Ochrony Praw Dziecka (współtworzyła tę organizację 40 lat temu i kieruje nią do dzisiaj). Była pierwszym i jedynym „ministrem od dzieci” – pełnomocniczką rządu ds. dzieci.
Jest autorką wielu publikacji, poradników, projektów oraz materiałów szkoleniowych upowszechniających znajomość praw dziecka i ujawniających przypadki ich naruszania w życiu rodzinnym i społecznym. Pełni rolę konsultantki i ekspertki w projektach i akcjach edukacyjnych dotyczących dzieci, młodzieży i rodzin.
Pracuje z młodzieżą z poważnymi problemami życiowymi; tworzy i prowadzi autorskie programy szkoleniowe dla rodziców, opiekunów, a także profesjonalistów: nauczycieli, pedagogów, pracowników socjalnych, policjantów, kuratorów, których wspiera swoim doświadczeniem. Komentuje i trafnie recenzuje w mediach życie społeczne.
Wśród wielu dowodów uznania, które otrzymała, za najważniejsze uznaje Order Uśmiechu – jedyne odznaczenie przyznawane dorosłym przez dzieci.
Zawsze powtarza, że nie ma trudnych dzieci, są trudni dorośli.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 251
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydanie pierwsze, Gdańsk 2020
© Gdańskie Wydawnictwo Oświatowe (imprint Adamada), 2020
Redakcja: Piotr Sitkiewicz, Maksymilian Wroniszewski
Korekta : Maksymilian Wroniszewski
Projekt graficzny i skład: Ania Witkowska
Wersja elektroniczna:
Wydawca: Wydawnictwo Adamada
al. Grunwaldzka 413, 80-309 Gdańsk
e-mail: wydawnictwo@adamada
www.adamada.pl
ISBN EPUB 978-83-8118-470-0
ISBN MOBI 978-83-8118-471-7
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Dziecko nie jest rzeczą
Od autorki
Słony karmel. Rodzina
Taki byłem grzeczny. Poczucie winy u dziecka przy rozstaniu rodziców
Moje, twoje, nasze. Problemy rodziny patchworkowej
Rywal. Utrata pozycji jedynaka
Był taki miły. Molestowanie seksualne
Zdrajca. Dziecko w konflikcie rozwodowym
Mały rycerz. Konflikt lojalnościowy
Babci pęknie serduszko. Manipulowanie dzieckiem
Mój lęk – mój problem. Początki samodzielności
On. Nienawiść dziecka
Zamieniona. Opieka nad dziećmi nowego partnera
Być jak Mozart. Wygórowane oczekiwania wobec dziecka
Porządny facet. Autorytarny model wychowania
Zaopiekuj się mną. Niedojrzali rodzice
Skąd się biorą złe słowa. Kiedy dziecko przeklina
Nie znam tego pana. Brak komunikacji między rodzicami
Ale tata powiedział… Brak jednomyślności rodziców
Strach i jego wielkie oczy. Dziecięce lęki
Moje serce należy do tatusia. Czy dzieciom naprawdę wszystko wolno?
Wróżka. Dziecięce marzenia
Gorzkie migdały. Rówieśnicy
Inna znaczy gorsza Pojmowanie normy przez grupę
Patrz tylko przed siebie. Pragnienie przynależności do grupy
Liryczna i romantyczna. Mainstream a jednostka w grupie
Moja kumpela. Zagrożenia ze strony koleżanek i kolegów
Dowód. Inicjacja seksualna
Debeściak. Negatywny lider
Być jak Schwarzenegger. Samoocena nastolatków
Miłość aż po grób. Romeo i Julia wśród młodzieży
Moja mama jest kosmitką. Dziecięce konfabulacje
To tylko witaminy. Demonstracyjna próba samobójcza
Stefek Burczymucha. Dziecięce przechwałki
Kawał. Niebezpieczne zabawy
Taka zwykła znajomość. Jak rodzi się przyjaźń
Sztuczna szczęka. Czym zaimponować rówieśnikom
Kwaśne maliny. Szkoła
Na pochyłe drzewo. Przyzwolenie na rolę kozła ofiarnego
Szklane oczy. Ucieczki i wagary
Tajemnica pokoju nauczycielskiego. Gdzie nauczyciel nie powinien szukać wsparcia
Potrzebuję asystenta. Kiedy dziecko sobie nie radzi
Trzeba coś z tym zrobić. Praca z trudną klasą
Różowe włosy. Norma, inność i akceptacja w szkole
Odechce ci się. Przemoc rówieśnicza
Obowiązki ponad wszystko. Niewłaściwe rozumienie praw dziecka
Nie chcę gadać. Praca z emocjami w grupie
Osobisty, choć obcy opiekun
Pani Stasia
Trener Igor
Nauczycielka Iwona
Opiekunka Basia
Pedagog szkolny Ela
Sąsiad Józef
Dzieci trzeba traktować serio
Dziecko nie jest przedmiotem ani rzeczą – tak odpowiedziałbym na pytanie o to, co wynika z treści książki Mirosławy Kątnej. Że oczywistość? Gdyby była to wiedza powszechna, nie doszłoby do opisanych przez psycholog Kątną wydarzeń, ona sama nie musiałaby angażować się w rozwiązywanie rodzinnych problemów, a jej książka w ogóle by nie powstała.
Dziecko jest podmiotem – osobą, która ma taką samą godność jak dorosły. Musi czuć się ważne, doceniane i potrzebne. Ja byłem takim właśnie dzieckiem. Dorastałem w latach siedemdziesiątych, moi rodzice nie czytali poradników o wychowaniu (czy takie w ogóle się wtedy ukazywały?), ale zawsze traktowali mnie jak pełnoprawnego członka rodziny. Kiedy pewnego dnia wujek przyszedł zdzierać fornirze starej trzydrzwiowej szafy, żeby ją polakierować na nowo, rodzice stwierdzili, że trzeba poczekać na mnie. Podobał im się ciemny lakier, ale chcieli upewnić się, czy mnie też przypadnie on do gustu. A miałem wtedy osiem lat…
Dziecko powinno czuć, że jest traktowane poważnie. Kiedy miałem lat dwanaście, zorientowałem się, że świat tak właśnie mnie traktuje. Jako jedynak z małego miasteczka na Dolnym Śląsku, okopujący się książkami i płytami, dowiedziałem się z jakiegoś tygodnika, że wydawnictwa publikują co roku kolorowe katalogi, zawierające plany wydawnicze, zdjęcia okładek, opisy książek… Poszedłem na pocztę w Złotoryi, poprosiłem o książkę telefoniczną Warszawy i spisałem adresy wydawnictw. Do każdego napisałem prośbę o katalog. Pamiętam pierwsze zdanie: „Szanowni Państwo, mam dwanaście lat i chciałbym poprosić o…” Że mam zacząć od „Szanowni Państwo”, podpowiedziała mi moja ulubiona wychowawczyni, polonistka Danuta Balska. Wkrótce zaczęły przychodzić katalogi z Arkad, Czytelnika, PIW-u, a nawet Wydawnictwa MON. Wtedy poczułem, że jestem kimś! Wydawnictwa nie zbagatelizowały poważnej prośby chłopca, bo przecież dziecko to poważna osoba.
Może to właśnie wtedy zrodziła się we mnie myśl, że dużo mogę. Może dzięki temu jestem tym, kim jestem. I może dlatego Mirosława Kątna poprosiła mnie o napisanie tego wstępu.
Mariusz Szczygieł
To nie jest książka o gotowaniu ani o żywieniu dzieci. To jest książka o dzieciństwie, o emocjach, przeżyciach, które tak jak smaki pamiętamy przez całe życie. Któż z nas nie wspomina z rozrzewnieniem pomidorowej, którą robiła babcia, kotletów mielonych smażonych przez mamę albo waty cukrowej, na którą zawsze dał się namówić tata? Te smaki pozostają z nami na całe życie.
Niektórym dzieciństwo przynosi także przykre smaki – słone i gorzkie. To smaki łez. I nie są to łzy po stłuczeniu kolana czy przed wizytą u dentysty. To smak cierpienia, które zadaje ktoś bliski, najbliższy. To łzy upokorzenia, strachu, bezradności, bólu, poczucia winy, osamotnienia. Ten smak dzieciństwa też pozostaje z człowiekiem przez całe życie. Kojarzy się z twarzą rodzica, opiekuna, nauczyciela czy rówieśnika. Nieraz budzi w nocy i przybiera postać koszmaru.
0 tym właśnie jest ta książka. Opowiada ona o prawdziwych historiach w rodzinie w szkole, wśród rówieśników.
Czterdziestoletnie doświadczenie w pracy psychologa, konsultanta, terapeuty i mediatora pozwala mi postawić dwie tezy. Pierwsza z nich to: nie ma trudnych dzieci, są trudni dorośli. Żadne dziecko nie rodzi się podłe, złe, trudne. Oczywiście są takie, które mają deficyty rozwojowe czy neurologiczne, ale po rehabilitacji albo terapii najczęściej je „odzyskujemy”. Natomiast trudności, jakie sprawiają w procesie wychowawczym, są spowodowane błędami dorosłych. To my, dorośli, je psujemy. Druga teza, współgrająca z pierwszą, brzmi: uogólniamy. Kiedy już zauważymy problemy, nie zastanawiamy się nad specyfiką, odrębnością konkretnego młodego człowieka. Jedynym uogólnieniem, jakie wolno nam, dorosłym – rodzicom, nauczycielom, psychologom – wypowiedzieć, jest stwierdzenie, że dzieciństwo opiera się na trzech filarach. Niedocenienie lub niezauważenie któregoś z nich prowadzi do tego, że konstrukcja dzieciństwa się chwieje i w końcu może się zawalić. Te filary to: rodzina, szkoła (przedszkole) i rówieśnicy.
Niniejsza książka ma za zadanie pobudzić dorosłych do refleksji, uwrażliwić ich na potrzeby i emocje dziecka. Nie tylko dzieci z patologicznych rodzin przeżywają duże dramaty. Dlatego chcę podzielić się swoimi obserwacjami dotyczącymi dzieci z tak zwanych dobrych domów i środowisk. Nie jest to jednak poradnik psychologiczny. Książka ta służy raczej do weryfikowania własnych postaw i motywuje do zmiany niewłaściwych zachowań. Chciałabym, aby po przeczytaniu opisów prawdziwych historii, z którymi spotkałam się w trakcie mojej praktyki, dorośli zastanowili się, dlaczego wyrządzamy krzywdę swoim dzieciom.
Nikt z nas nie jest idealny, dlatego dajmy sobie prawo do popełniania błędów. Jednak nie szukajmy usprawiedliwienia dla okrucieństwa, agresji, braku wyobraźni czy zwyczajnej głupoty. Każde dziecko ma tylko jedno dzieciństwo i nie powinno ono kojarzyć się ze smakiem łez.
Nie musimy być idealnymi rodzicami. To chyba nawet niemożliwe. Wystarczy, że będziemy rodzicami uważnymi, rozumiejącymi dziecko i szanującymi jego podmiotowość, kochającymi je sercem, ale także rozumem. Rodzina to najważniejsze dla dziecka środowisko, w którym kształtuje się jego osobowość, stosunek do ludzi, świata i do samego siebie.
Rodzina powinna zaspokajać podstawowe potrzeby dziecka – zapewniać mu dach nad głową, ale też dawać poczucie miłości, bezpieczeństwa, akceptacji i przynależności. Za to, w jakiej atmosferze człowiekowi upłynie najważniejszy okres jego życia – dzieciństwo – odpowiadają rodzice. To oni powinni sprawiać, by ten szczególny etap życia ich dziecko wspominało jako czas szczęśliwy, bezpieczny i słodki.
Niestety to właśnie w rodzinie wiele dzieci doświadcza największych krzywd, lęków i traum. Najbliżsi im dorośli stają się krzywdzicielami, choć często sami nie zdają sobie z tego sprawy. Bywają okrutni, egoistycznie zapatrzeni w swoje interesy i cele, nierozumiejący i nieszanujący emocji dziecka. W wielu rodzinach ciągle uważa się, że dzieci i ryby głosu nie mają.
Słodycz okresu dzieciństwa jest najpotężniejszym budulcem siły człowieka na całe życie. Jeżeli tę słodycz przyprawimy solą dziecięcych łez, w przyszłości chorować będzie i ciało, i dusza dorosłego już człowieka.
Monika i Wojtek byli małżeństwem przez siedem lat. W tym czasie urodził się ich długo oczekiwany, wymarzony synek – Kubuś. Kiedy Kubuś miał pięć lat, podczas drobnej sprzeczki rodzinnej Monika nagle dowiedziała się, że Wojtek jej nie kocha i że chce odejść. Była zaskoczona, była zdruzgotana, płakała, prosiła, tłumaczyła. Zrobiła się z tego naprawdę duża awantura.
Kubuś w tym czasie bawił się w swoim pokoju. Słyszał niespokojny głos mamy i podniesionygłos taty, ale nie wiedział, o co chodzi.
Awantura stawała się coraz bardziej dramatyczna, mama coraz głośniej płakała i w końcu krzyknęła: „Wynoś się!” Wojtek tylko na to czekał. Pospiesznie wcisnął kilka koszul do walizki, narzucił marynarkę i wyszedł bez słowa. Kubuś usłyszał głośne trzaśnięcie drzwiami. W ich domu drzwi nigdy tak głośno nie trzaskały. Leżał na swoim łóżku i słuchał, jak mama płacze w salonie, płacze coraz głośniej, płacze jakoś dziwnie, płacze jakoś strasznie. Najpierw chciał wstać i zapytać, co się stało, ale bał się, że mama będzie płakać jeszcze bardziej, a on nie zdoła jej pocieszyć. Zamknął oczy, ale nie mógł zasnąć. Przecież każdego wieczoru przychodził do niego tata i czytał mu bajkę na dobranoc. Teraz jednak nie przyszedł. Mama ciągle płakała. Potem gdzieś zadzwoniła i coś komuś opowiadała. Nie słyszał, co mówiła, ale kilka razy na pewno wypowiedziała jego imię: „ale Kuba!”, „przecież Kubuś!”, „jak on mógł!” Nic z tego nie rozumiał i wciąż nie miał odwagi, by wstać i pójść do mamy.
I nagle pojawiła się ta straszna myśl: przecież rano spóźnili się do przedszkola, bo tak długo szukał swojego czerwonego samochodu i nie chciał bez niego wyjść. Do przedszkola szli bardzo szybko, prawie biegli, mama z przodu, a on trochę za nią. Powiedziała, że przez jego fochy na pewno spóźni się do pracy. Ale co to są te fochy? Na pewno coś strasznego. Kubuś mocno wciskał buzię w poduszkę i cały czas płakał. I wtedy przypomniał sobie coś jeszcze. Kilka dni temu, gdy wracał z tatą z przedszkola, ciągle oglądał się za siebie. Chciał zobaczyć Kacpra, który jechał na swoim nowym rowerku. Przez to oglądanie się nie zauważył wystającego kamienia. Potknął się, przewrócił, a kiedy wstał, okazało się, że nowe spodnie mają na kolanie ogromną dziurę. Tata był zły, zatrzymał się i powiedział, że Kuba jest gapa. Nawet nie zapytał, czy boli go kolano. Kuba był smutny. Noga boli, spodnie podarte i jeszcze tata nazwał go gapą. Kiedy w domu tata opowiadał mamie, co się stało, powtórzył to raz jeszcze. Powiedział też, że Kuba jest taki gapowaty przez mamę. Rodzice się wtedy pokłócili, ale Kuba już tego nie słyszał, bo poszedł do swojego pokoju.
Teraz przypominał sobie te zdarzenia i wycierał łzy w poduszkę. Już nie wiedział, dlaczego płacze. Chyba dlatego, że nikt do niego nie przyszedł. Dlatego, że mama była zdenerwowana i płakała. I dlatego, że tata sobie poszedł.
Po dwóch tygodniach Monika przyszła z Kubą na konsultację. Opowiedziała o swojej sytuacji, o tym, jak ohydnie postąpił jej mąż, jak bardzo jest na niego wściekła, jak nie może się z tym pogodzić. Zapytałam o Kubę. To wyrwało ją z letargu. Pierwszego dnia nic mu nie powiedziała, ale musiał się czegoś domyślać, bo był smutny, nie chciał rano iść do przedszkola i zatykał uszy, kiedy zaczynała mówić o jego tacie. Następnego dnia powiedziała mu, że Wojtek ich zostawił.
Poprosiłam o rozmowę z Kubusiem. Był smutny i patrzył w bok. Zdawkowo opowiadał o kolegach, o przedszkolu, o ulubionej zabawie. Najbardziej niepokojące było to nerwowe obracanie językiem w buzi. Ożywił się, gdy zaczęliśmy rozmawiać o ostatnich wakacjach. Opowiedział, jak tata nauczył go pływać w basenie, jak zjeżdżali ze stromej zjeżdżalni, jak jechał z tatą na wielbłądzie i wcale się nie bał. Mówił ładnie, pełnymi zdaniami, z ożywieniem. Jednak nagle zamilkł, opuścił głowę, zaczął szybciej majtać nóżkami nad ziemią. I ten kręcący się w buzi język. Wtedy powiedział cicho, jakby tylko do siebie: „Ja przecież byłem grzeczny, ja się starałem, a tatuś nas zostawił…”
Co ja na to?
Rozstanie, rozwód zawsze są wielkim przeżyciem. Przeżyciem smutnym, traumatycznym, z którym dorośli radzą sobie lepiej lub gorzej. Każde rozstanie czy rozwód na ogół poprzedza ciężka atmosfera, kłótnie, awantury, obarczanie się nawzajem winą. W tym gorącym okresie zazwyczaj zapomina się, że gdzieś w pobliżu jest dziecko, które słyszy i widzi, ale nie rozumie tego, co dzieje się między rodzicami. Zastanawia się, dlaczego poświęcają mu mniej czasu. Dlaczego mówią sobie niemiłe rzeczy. Dlaczego nie słuchają tego, co ono do nich mówi.
Tak było również w przypadku Kubusia. Chłopiec zorientował się, że coś złego dzieje się między rodzicami dopiero w dniu, w którym mama krzyczała i płakała, a tata mówił podniesionym głosem. Nie wiedział, czytała gdzieś wyjeżdża, czy wróci za chwilę czy za parę dni. Czasami przecież wyjeżdżał, ale zawsze wracał. Tym razem jednak wyszedł, trzasnął drzwiami i już nie wrócił. Kubuś zastanawiał się, dlaczego tak się stało. Kiedy nie spał w nocy, myślał, że to pewnie przez niego. Przypominał sobie wszystkie sytuacje, kiedy był nieposłuszny albo niegrzeczny i kiedy zdenerwował rodziców.
W takich sytuacjach dziecko najczęściej myśli, że to ono czemuś nie sprostało, że to ono zawiodło. Rośnie w nim poczucie winy. Dzieci, które znalazły się takiej sytuacji, prawie zawsze uważają, że były albo nie dość grzeczne, albo nie dość zdrowe, albo nawet nie dość ładne. I że to właśnie złego powodu rodzice się pokłócili.
Dorośli, którzy podejmują decyzję o rozstaniu, zapominają, że dla dziecka największym dramatem jest nie samo rozstanie, lecz sposób, w jaki zachowują się rodzice. Dziecko czuje się dotknięte tym, że rodzice nie próbują wytłumaczyć mu tego, co się wydarzyło, oraz tego, dlaczego dwoje ludzi, którzy kiedyś się kochali, byli sobie bliscy, zostali rodzicami, nie są już dla siebie mili i dobrzy. A przecież nawet jeśli już się nie lubią, to w dalszym ciągu bardzo kochają swoje dziecko. Nie wystarcza im jednak czasu, wyobraźni, siły, a tak naprawdę dobrej woli, by zauważyć, że emocje dziecka w takich sytuacjach mogą bardzo negatywie wpływać na jego codzienne funkcjonowanie.
W rozmowie z rodzicami zawsze staram się przekonać ich, że mimo swoich przeżyć, rozmaitych trudności, bardzo silnego zdenerwowania i poczucia krzywdy nie wolno im zapominać o tym, by zdjąć z dziecka jego poczucie winy, zupełnie nieuzasadnione, stworzone przez kilkuletnią wyobraźnię, która w tym momencie pracuje całkowicie opacznie. W każdej z takich sytuacji potrzebna jest rozmowa z dzieckiem. Rozmowa zmierzająca do tego, by zapewnić je, że choć rodzice już się nie rozumieją, nie chcą i nie mogą być razem, to zawsze będą rodzicami i zawsze będą równie mocno jak dotychczas kochali swoje dziecko. I że to ono zawsze będzie dla nich najważniejsze.
Pamiętajmy:
• Podczas rozwodu nie wolno „rozwodzić” dziecka z rodzicem.
• Trudny dla dorosłych czas rozstania wymaga roztoczenia parasola ochronnego nad dzieckiem.
• Jeżeli nie wiemy, jak postępować z dzieckiem podczas rozwodu, skorzystajmy ze wsparcia specjalisty (psychologa, terapeuty).
Basia i Jacek od dwóch lat byli udanym małżeństwem. Oboje po przejściach, po nieudanych pierwszych związkach, po rozwodach. Oboje byli już rodzicami i bardzo kochali swoich synów z pierwszych małżeństw. Basia miała małego Maćka, Jacek o rok młodszego Kamila. Wkrótce po zawarciu nowego związku urodziła im się piękna córeczka – Kasia. Kasia szybko stała się oczkiem w głowie rodziców. Była przecież ich wspólnym dzieckiem! Jacek bardzo polubił syna Basi, traktował go jak własne dziecko, wychowywali go wspólnie. Sytuacja jego syna była trudniejsza – Kamil został pod opieką swojej mamy, Jacek był więc dla niego tak zwanym niedzielnym tatą. Może nie dosłownie niedzielnym, bo Kamil spędzał z nim dwa weekendy w miesiącu. Do tego raz w tygodniu tata odbierał go z przedszkola i wieczorem odprowadzał do mamy. Oczywiście chciał widywać syna jak najczęściej, ale mama bardzo restrykcyjnie przestrzegała tego, co postanowił sąd podczas rozprawy rozwodowej.
Kiedy urodziła się Kasia, Maciek trochę się naburmuszył. Był pewnie nieco zazdrosny o małą rywalkę, która pojawiła się w domu. Ale kiedy co dwa tygodnie przychodził do nich Kamil, Maćkowi robiło się trochę lżej na sercu. Co tam mała Kasia, która i tak jeszcze nie mogła się z nimi bawić. Byli we dwóch. Dawali sobie radę bez niej, bawiąc się, a niekiedy kłócąc. Jak kumple, a może nawet jak bracia.
Basia i Jacek starali się traktować chłopców jednakowo. Ale dnie, kiedy w domu pojawiał się Kamil, zawsze trochę przypominały święto. Basia przygotowywała obiad z myślą o tym, by smakował Kamilowi. Piekła też jego ulubione ciasto. Bardzo się starała i robiła to z pełnym przekonaniem – była przecież doświadczoną mamą i wiedziała, że powinna traktować swojego weekendowego synka ze szczególną uwagą. A mimo to po jednym z takich weekendów Jacek powiedział Basi, że jego była żona zaczęła chodzić z Kamilem do psychologa. Najpierw nie rozumiał dlaczego. Czy dlatego, że chłopiec wkrótce pójdzie do szkoły? Czy dzieje się coś niepokojącego? Wówczas jego była żona powiedziała, że problem pojawił się, kiedy Jacek zaczął zabierać chłopca na weekendy. Kiedy odwoził go do domu, Kamil był jakiś dziwny, odmieniony, nie mógł spać, chodził smutny i nerwowy, dwa razy zdarzyło mu się zmoczyć w nocy. Matka przypisywała to nadmiarowi wrażeń, które towarzyszyły chłopcu podczas weekendu, ale w końcu doszła do wnioskuje Kamila coś niepokoi. Dlatego poszła do psychologa.
Basia potraktowała sprawę poważnie i odpowiedzialnie. Zachowanie chłopca zasmuciło ją i zaniepokoiło. Zaczęła więc analizować, co też może się dziać. Nie znała się na psychologii dzieci, z zawodu była inżynierem, ale była też matką – czuła, że to, o czym mówi jej mąż i matka chłopca, nie może być przypadkiem, że prawdopodobnie dzieje się coś złego. Początkowo sądziła, że to ona zawiniła. Może była nie dość miła, nie dość troskliwa? Trudno powiedzieć, żeby kochała Kamila jak własne dzieci, ale zawsze była wobec niego pogodna, wesoła, nie traktowała go inaczej niż Maćka i Kasię. Gdzie zatem tkwił błąd? Postanowiła poradzić się specjalisty.
Co ja na to?
Rodzina Basi i Jacka to rodzina zrekonstruowana, potocznie nazywana rodziną patchworkową. Serce rodzica jest pojemne i wystarczy w nim miłości dla wszystkich, ale niestety sytuacja ich dzieci nie była jednakowa. Syn Basi był cały czas ze swoją mamą, a do tego pod serdeczną opieką jej męża. Malutka Kasia miała zawsze przy sobie oboje rodziców. Kamil zaś tylko odwiedzał swojego tatę. Spędzał z nim i jego rodziną czas, było miło, przyjemnie, ale w końcu musiał wracać do swojej mamy, a jego tata zostawał z innymi dziećmi. Kamil nie mógł być przy swoim tacie zawsze, kiedy tego chciał.
To jest coś, z czym dzieci nie zawsze potrafią sobie poradzić. Dlatego w rodzinie, w której jest moje, twoje i nasze dziecko, należy pamiętać o tym, że dziecko, które krąży między różnymi domami, może nie radzić sobie z emocjami. Nie da się oczywiście tego uniknąć, bo trudno, żeby dziecko nie miało kontaktu z jednym z rodziców i jego nową rodziną. Powinno mieć z nimi kontakt – jest to wskazane i bardzo dziecku potrzebne. Ale towarzyszące mu emocje: zazdrość, poczucie, że jest w gorszej sytuacji niż rodzeństwo, które zostaje w domu, są dla dziecka trudne. Dlatego w zrekonstruowanej rodzinie to weekendowe dziecko powinno mieć czasem swojego tatę lub mamę na wyłączność. Aby mogli być tylko we dwójkę. Oczywiście w takich sytuacjach trzeba zachować rozsądek i odpowiednie proporcje. Rodzina patchworkowa, w której są dobre emocje, która dobrze funkcjonuje, powinna być razem. Ale sztuka pogodzenia bycia razem i bycia rodzicem na wyłączność, choć niełatwa, powinna być świadomą decyzją –podejmowaną po to, żeby dziecko nie czuło się gorsze i nie miało powodów do zazdrości.
Pamiętajmy:
• Dzieci na ogół nie potrafią mówić o swoich emocjach ani precyzyjnie ich nazywać.
• Dlatego należy uważnie obserwować zachowanie dziecka, odczytywać sygnały, które nam daje.
• Najlepsze i najważniejsze, co możemy dać dziecku – zwłaszcza w sytuacjach trudnych czy nietypowych – to nasza własna obecność.